- Opowiadanie: maciekzolnowski - Ta przecudna cicha łąka

Ta przecudna cicha łąka

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Ta przecudna cicha łąka

Piersi miała cudowne i dorodne. Jego fallus gotował się na wielki bój o względy niewieście, stercząc pod spodenkami, które nosił. Słowem: on i ona. Adam i Ewa. Byli oboje jeszcze dziećmi, nastolatkami, sierotami, których potworny wypadek przy lądowaniu międzyplanetarnego wehikułu złączyć miał na zawsze. A poza nimi, nie było nikogo, bo wszyscy inni zginęli w katastrofie w straszliwy, jako się rzekło, sposób.

Zresztą Ziemia Beta od pewnego czasu funkcjonowała jako swego rodzaju bezludna wyspa oraz rezerwuar czystego powietrza i wody pitnej (nie zawsze tak jednak było, ale to stare dzieje i o nich na razie wspominać nie potrzeba). No a Bóg? Och tak, Boga też oczywiście brakło na tym pustkowiu. Ale jego przecież zwykle brakuje w sytuacjach ekstremalnych, akurat wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny. Czyli co? Pustka i nic ponad pożądanie, pączkowanie, rozbuchanie, rozpylanie, rozmnażanie się. Zatem nie dziwi fakt, że i rośliny, i zwierzęta, bo one tylko przetrwały demograficzną apokalipsę związaną z przeludnieniem, o której w zasadzie wzmiankować nie warto, miały się znakomicie i królowały w przestrzeniach zielonego bezkresu, w dzikich ostępach prastarej kniei, w przestworzach i głębinach mórz rajskich, iście niebiańskich.

A zdarzyło się, że razu pewnego sieroty przemierzały tajemniczą i mroczną krainę, zwaną Beskidami (właśnie tak zwali ją ludzie, ale teraz to było bez znaczenia, bo ci ostatni dawno już wyginęli). To właśnie tam, za siedmioma rzekami i siedmioma górami, znajdowała się wąska dróżka, niby zwyczajna, a jednak w pewien sposób magiczna, której miano zdradzał szyld wyżarty przez rdzę. Była to uliczka Brzozowa, co pod utartą nazwą istniała tylko na pożółkłych ze starości mapach. Ewa chciała zbierać tego dnia borówki w okolicach Błatniej, a Adam pragnął uganiać się za zwierzyną łowną. Pory na polowanie nie mógł zresztą wybrać lepszej: lipcowe słoneczko pięknie przyświecało, dokładnie tak, jak lubił. „Genesis” – stary poczciwy lądownik, jeszcze całkiem sprawny – przemierzył spory kawałek aż z Pamukkale do samej Wisły i przycumował bezpiecznie, prowadzony przez utalentowanego adepta sztuki pilotażu (bądź co bądź syna zdolnego komandora, który zginął w wypadku; jak to mówią, krew z krwi, kość z kości; Adam żeglowanie między– i okołoplanetarne miał po prostu w genach). Poranna rosa zdążyła już całkiem wyparować albo spłynąć i wsiąknąć w glebę. Tak więc czas płynął, a para spokojnie wędrowała, posuwając się wciąż wyżej i wyżej. Z każdą chwilą robiło się też coraz upalniej, a uliczka ukazywała stromiznę – swe prawdziwe oblicze.

Po drodze para natknęła się na sześć czarnych orłów, sześć czarnych węży oraz sześć czarnych wilków. Drapieżniki o dziwo nie zaatakowały nastolatków, a jedynie zdawały się ich przed czymś ostrzegać. Szli więc dalej ku krasnym szczytom, spokojnie, jako się powiedziało.

Wieś Brenna, a raczej to, co z niej zostało – widmowe ruiny budynków zatopione we wszechoceanie zieleni i niebie modrości – stopniowo przechodziły teraz w mały zagajnik, a następnie w niewielką śródleśną łąkę, na której rosło stare drzewo. Była to ogromna jabłoń, która wyrosła przed nastolatkami niczym katedra przed strudzonymi przedłużającą się wciąż wędrówką pielgrzymami. A światłość niezwykła biła spomiędzy jej gałęzi i konarów, tworząc efektowne i pulsujące skrytym życiem słoje, snopy i aureole. W blasku tonął zresztą cały upłaz, przywodząc na myśl rozwichrzone włosy roześmianej starogreckiej boginki. Nie były to jednak ani włosy, ani zdobne welonki, lecz zwykłe pajęczyny, które zdawały się ze sobą konkurować o względy wyższych i najwyższych części łopuchów i innych chwastów.

Śliczną łączkę dzielił strumyk na mniej więcej dwie równe działki, z których jedna wyglądała na zdziczały sad albo raczej stary ogród, druga zaś – na teren prywatny, taki z własnym miejscem na ognisko pod gołym niebem i część nadającą się pod wypas owiec. 

Zastanawiający był brak przydrożnych kapliczek w okolicy, tak przecież popularnych na karpackich drogach i bezdrożach. W szerszym ujęciu biła spod tej ziemi moc prastarego pogaństwa, niedająca się bliżej ani zbadać, ani też słowem wyrazić. Gdzieś na środku polany, Brzozowa przecinała lśniący złotą wstęgą ruczaj, a następnie stawała się wąską, już prawie niewidoczną ścieżką, którą zapewne od dawien dawna nikt się nie wałęsał. To skarłowaciałe przedłużenie alejki, pozbawionej uprzedniego dekorum asfaltówki, wiodło wędrowców wzdłuż potoczku i ogrodzenia, wznosiło się nieznacznie, a potem wchodziło w okalający część górną polany las czarny, gdzie następnie nikło w niewypowiedzianym mroku.

A tam w oddali było już widać drewnianą i też po części kamienną rozwalinę, wcześniej zaś w stosownym interwale znajdował się drewniany opłotek, na którym zawisły pordzewiałe bańki i prymitywne gliniaki, denkiem ku niebu wywrócone, jakże typowy karpacki obrazek.

– Ach, ta przecudna, cicha łąka, gdzie myśl się moja we snach błąka! – Adaś się ożywił nieznacznie. – Któż potrafiłby żyć na tym zapadłym pustkowiu, i to w tak prymitywnych warunkach? Chyba to nie człowiek jest?

Młodzieniec dokładnie nie wiedział, kim ani czym jest człowiek, ani kim była Ewa… czy nawet on sam. Mimo że dzieci chowały się w zasadzie bez rodziców i rodzeństwa, czyli samopas, to jednak pamiętały mowę ziemian i starały się ją za wszelką cenę kultywować, tworząc nawet własne zwroty i wyrażenia. Jego wątpliwości nie pozostały bez echa, bo oto wiedźma o kiju (wiedźma, czyli kobieta wiedząca), w chuście na głowie, o wyłupiastych i bystrych oczach, z garnuszkiem na sznurze u pasa – zstąpiła na polanę z poskręcanych w chmurne kłębowisko jagodowych krzewów i przemówiła.

– Ja tu mieszkam. Ja samiuśka!

– A dlaczego masz takie wielkie oczy, babciu? A dlaczego masz takie wielkie i ostre zęby? – Ewa starała się dociec.

Ukazała się babka-niespodzianka równie nieoczekiwanie, co lśniąca w cudownym blasku jabłoń na beskidzkim skraju wszechrzeczy. Jej głos ochryple zapraszał przybyłych do siebie na ciepłą strawę z żętycą oraz pyszny jabłecznik, obiecując, że wszystko im o sobie opowie i że kurtyna niewiedzy, która spowiła mroki przerwanego w tragiczny sposób pacholęctwa, zniknie w okamgnieniu. Adam i Ewa chętnie skorzystali z inwitacji, wiedząc, że dawno nikt nie odwiedzał sędziwej kobiety, a i oni sami też w końcu od lat nie widzieli nikogo, żywej duszy, coby na dodatek była w stanie się z nimi komunikować. No więc poszli. A oto co ujrzeli.

W niezbadanych czeluściach chałupy, zioła wszelakiej maści gubiły swą woń czarowną. Tu panował chłód niby w cmentarnej krypcie, choć nie było może jakoś specjalnie straszno (widać kamienny mur, stanowiący fundament i część budynku wraz z elewacją, nie zdążył jeszcze ciepłem dnia się nasycić, choć mroku ni ułomka cienia złamanego znać już nie było). Tu kot miąższy i kruczoczarny wylegiwał się w kącie, tam na ścianach stare zegary z kukułką odmierzały czas, jaki pozostał żywym do wieczności, a tak ogólnie i generalnie to próżno by szukać wokoło jakichś krzyżyków czy innych ołtarzyków z podobizną Maryi Panny na czele. Wnętrze było raczej z tych skromnych i funkcjonalnych, aniżeli wystawnie urządzonych.

Na środku pokaźnej izby stała drewniana ława. Przybyli rozparli się wygodnie przy suto zastawionym stole w ciszy, którą przerywał sporadyczny brzdęk talerzy, a raczej glinianych miseczek ze strawą, którą się zajadali. Milczący poczęstunek u starszej pani wypadł wspaniale. A choć wszystkie potrawy okazały się wyborne, to jednak najbardziej smakował im jabłecznik, zrobiony na bazie owoców ze szczególnej bądź co bądź jabłoni. Nic więc dziwnego, że i syci, i szczęśliwi zapadli wkrótce w poobiednią drzemkę.

W koszmarze ukazały im się srogie i przerośnięte stwory – plugawe czarne wilki, które ich atakowały, okropne czarne żmije, co ich kąsały, a także paskudne czarne kruki, które starały się porozrywać ich kruche członki. W kolejnej odsłonie koszmaru te zmutowane zwierzęta walczyły między sobą, pożerając się wzajem. Najpierw kruki piły juchę węży. A gdy skończyły, wtenczas to one same pokarmem dla wilczego stadła się stały.

Wkrótce śniący ocknęli się w bólu palącym pośród dymu i siarkowego smrodu. Ich nagie ciała – zmyślnie poprzywiązywane za ręce, część tułowia i nogi do obrotowego rusztu i odpowiednio unieruchomione – były opiekane z różnych stron nad paleniskiem. Potworkowaty kot – wygłodniała bestia – mruczał i miauczał przeraźliwie, a baba tylko stała obok i cynicznie się uśmiechała. Krew sierotek miała ją wkrótce zaczarować i na powrót młodą uczynić. Na samiuśki koniec wreszcie, opowiedziała starucha parę ciekawostek, o których obiecywała gadać, o Adamie i Ewie, niedoszłych rodu protoplastach, o ich ojcach, którzy zginęli w wypadku, o nowych Hitlerach i Stalinach, Teslach i Einsteinach, którzy się nigdy nie pojawią („usuńcie ludzi, a nie będzie więcej problemów”) i o sobie samej wreszcie. A prawiła tak:

„Piersi miała cudne. Jego fallus gotował się na wielki bój, kreśląc na gwałt miecza kształt pod materiałem sukna. A tam, gdzieś w oddali fest, het, het za Brennicą rzeką, znajdowała się ta właśnie przecudnie cicha łąka, gdzie myśl się babia we snach błąka, gdzie marzeń płynie zdrój. Ditki i anieli po niej chodzą rano ścieżyną w perły usypaną, cały ich chodzi rój”.

A kiedy się wreszcie posiliła i tęgo młodej krwi opiła, przed rozwalinę swą wypełzła niczym rajski wąż, rozsiadła wygodnie na murawie w cieniu renety złotej i tam, w towarzystwie kruczej, miauczącej paskudy, po bożemu zajarała babią fajkę. Teraz to ona była Ewą. Tyle że bez Adama i tych miliardów dzieci oraz wnucząt. I podobnie jak przed wiekami, mogła cieszyć się ciałkiem pierwsza klasa, przede wszystkim zaś młodymi, nabrzmiałymi i pełnymi życia piersiami.

Alternatywne zakończenie jest takie: Baba w chuście na głowie, o wyłupiastych i bystrych oczach, z garnuszkiem na sznurze u pasa, i tak dalej, i tak dalej, Adama do życia przywróciła, żebro swe mu ofiarowując. Potem się z nim zabawiała, jak dorosła z dorosłym i jak kobieta z mężczyzną. A jeszcze potem śmierć ponowną na nieboraka sprowadziła. Z frywolnych igraszek narodziły się dziatwy i prawnuki, cały ich rój, co do dziesięciu miliardów wkrótce ma urosnąć, nową ziemi apokalipsę gotując. Ale to już inna, że tak powiem, bajka.

Koniec

Komentarze

Ech, Maćku, mam wrażenie, że niezależnie od upływającego czasu i miejsc, w których zdarzy Ci się mieszkać, Beskidy będą zawsze grały pierwsze skrzypce tak w Twoim sercu, jak i w opowiadaniach.

Nieźle tym razem namieszałeś, łącząc sielskość i anielskość lasów i łąk beskidzkich, z nową historią Adama i Ewy przeradzającej się w horror o wiedźmie, podejmującej Jasia i Małgosię.

 

Jego fal­lus go­to­wał się na wiel­ki bój o wzglę­dy nie­wie­ście, ry­su­jąc się pod ma­te­ria­łem spode­nek, które nosił. ―> Wystarczy: Jego fal­lus go­to­wał się na wiel­ki bój o wzglę­dy nie­wie­ście, ry­su­jąc się pod spode­nkami.

Czy fallus mógłby rysować się pod spodenkami, gdyby ich nie miał na sobie? Chyba że fallus rysował się pod spodenkami, których nie miał na sobie, ale nosił je przy sobie, by przysłaniać fallusa. ;)

 

(bądź co bądź syna po­le­głe­go w wy­pad­ku, a rów­nie zdol­ne­go ko­man­do­ra… ―> W wypadku nie można polec, no… chyba że będzie to szczególna katastrofa samolotu prezydenckiego… ;)

Proponuję: (bądź co bądź syna zdol­ne­go ko­man­do­ra, który zginął w wy­pad­ku

Za SJP PWN: polec, polegnąć «zostać zabitym, zginąć w walce, bitwie itp.» poległy «taki, który zginął w walce»

 

Adam że­glo­wa­nie mię­dzy– i oko­ło­pla­ne­tar­ne… ―> Adam że­glo­wa­nie mię­dzy- i oko­ło­pla­ne­tar­ne

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Szło się więc dalej ku kra­snym szczy­tom… ―> Szli więc dalej ku kra­snym szczy­tom

 

wid­mo­we ruiny bu­dyn­ków za­to­pio­ne w wszech­oce­an zie­le­ni i nieba mo­dro­ści… ―> …wid­mo­we ruiny bu­dyn­ków za­to­pio­ne we wszech­oce­anie zie­le­ni i niebie mo­dro­ści

 

stop­nio­wo prze­cho­dzi­ło teraz w mały za­gaj­nik… ―> Piszesz o ruinach Brennej, więc: …stop­nio­wo prze­cho­dzi­ły teraz w mały za­gaj­nik

 

pa­ję­czy­ny, które zda­wa­ły się z sobą kon­ku­ro­wać… ―> …pa­ję­czy­ny, które zda­wa­ły się ze sobą kon­ku­ro­wać

 

wzno­si­ło się nie­znacz­nie na pe­wien pułap… ―> Czy pułap jest tu najlepszym określeniem?

Za SJP PWN: pułap 1. «najwyższy poziom lub stopień czegoś» 2. «w drewnianym stropie belkowym: pokład z desek przymocowany pod belkami» 3. «maksymalna wysokość, jaką może osiągnąć dany statek powietrzny»

 

znik­nie w oka mgnie­niu. ―> …znik­nie w okamgnie­niu.

 

Ich nagie ciała – zmyśl­nie przy­wią­zy­wa­ne za ręce… ―> Raczej: Ich nagie ciała – zmyśl­nie poprzy­wią­zy­wa­ne za ręce

 

opo­wie­dzia­ła sta­ru­cha o paru cie­ka­wost­kach… ―> Raczej: …opo­wie­dzia­ła sta­ru­cha parę cie­ka­wost­ek

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wielkie, Droga Reg.

Jak widać, udało mi się stworzyć baśń, tyle że pozbawioną morału czy też głębszego sensu. Oczywiście nie mylisz się: od skrzypiec, bliżej jest mi do góralskich gęśli. I od nizin wolę wyżyny, pagórki, połoniny.

Poprawiłem usterki w okamgnieniu. A uwagę dot. widmowych ruin zatopienia uważam za szczególnie cenną. Mam tylko wątpliwość, co do wyrażenia “z sobą” albo “ze sobą”. Prof. Bańko podaje, że obie formy są poprawne: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/z-soba-czy-ze-soba;5929.html . Nie wiem, co myśleć.

Tak czy owak, raz jeszcze “merci”. :-)

Maćku, profesor Bańko jest autorytetem, więc powinieneś wiedzieć, co myśleć. ;)

Dodam tylko, że mnie lepiej czyta się: …pajęczyny, które zdawały się ze sobą konkurować… i dlatego wyłowiłam to zdanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To stara opinia z roku 2005, a język żyje i zmienia się. Zresztą już to poprawiłem. I mnie czyta się lepiej “zdawały się ze sobą konkurować”. Poza tym… Ty dla mnie jesteś większym autorytetem od jakiegoś tam profesora z mazowieckiego. 

Pochlebiasz mi, Maćku, ale żadną miarą nie mogę zgodzić się z Twoim zdaniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziwne to opowiadanie. Jest tu baśniowo, a powinno być też strasznie, ale nie jest. Sam wstęp trochę mnie wynudził. 

Tekst czytało się płynnie, choć monotonnie. Jakby jakaś baba opowiadała dzieciom bajkę do snu. Brakuje mi tu emocji. Jeśli są, nie potrafiłam ich uchwycić.

@ Reg. Człowiek sam sobie wybiera autorytety. :-)

@ SaraWinter. Dzięki za “odwiedziny”. Masz rację: powinno być strasznie i z przytupem. Tymczasem jest zbyt słodko, a miejscami nawet śmiesznie, wręcz groteskowo i absurdalnie. Może po prostu szukałem sobie pretekstu do odmalowania i utrwalenia słowem pewnej beskidzkiej łączki i nic ponadto. Widać też, że czarny humorek wyrwał mi się z lejców i nie mogłem się zdecydować, czy tekst ma być zabawny czy też nie. Efekt końcowy: no taki trochę “ni fu ni fa” (”ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra”).  

Maćku, nie chcę Cię martwić, ale z tego co wiem, człowiek nie zawsze dokonuje dobrych wyborów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Człowiek ma w ogóle mały wybór i niewielki wpływ na cokolwiek; dokoła jest tyle różnych czynników, z których istnienia nie zdaje sobie sprawy. Poza tym: jaki jest jego realny wpływ na życie sąsiada, kolegi z pracy, na życie dzielnicy, w której mieszka, kraju, który kocha, planety, co go żywi, na funkcjonowanie słońca, z którego energii życiodajnej czerpie, wszechświata? Jak się nad tym dobrze zastanowić, to… No ale co ja tam wiem, maluczki.

No już dobrze. Jako mój autorytet (niejedyny), zakładam, że możesz mieć rację, co do słuszności wyboru autorytetu. :-)

Słusznie zakładasz. ;D

O! Zmieniłeś się od czasu, kiedy Cię ostatnio widziałam…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, na jesień mam nowe piórka, a właściwie, to (sto)słówka. Obym miał więcej. Pora mroku temu sprzyja, bo nareszcie jest czas i na pisanie, i na czytanie, choć wiem, że niektórzy nie kochają się we wrześniu ani październiku. Optymizmu! :-)

…niektórzy nie kochają się we wrześniu ani październiku.

Taki celibat w związku z porą roku??? Zupełnie nie rozumiem!!! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ta, joj. Podobało mi się. Podoba mi się też nazwa folk-horror. Ano, horror codzienny. Smutna i refleksyjna baśń w nowoczesnej odmianie. Czy postmodernizm (?), chyba nie, spierałabym się;) Pożeramy własnej dzieci, które chcą być skonsumowane. 

Dorodne, dojrzałe słowa i pewność. A łąka cudna:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ta, joj! Dzięki, Asylum, za ciepłe słowa… w sam raz, jak na tę porę roku. Może w takim razie ani anty-bajka (anty-baśń) to nie jest, ani żadem tam twór postmodernistyczny. Ot, taka nowoczesna odmiana baśni, techniką patchworku sklecona (nie wiem, czy “sklecona” – to właściwe słowo).  

Co do folk-horroru – i mnie podoba się to wyrażenie – cóż… po głowie chodzi mi taka oto lista filmów: https://www.imdb.com/list/ls077800990/ . Dodam, że ów spis jest wielce niekompletny. Brakuje choćby naszego rodzimego “Lokisa”. Polecam, nawiasem mówiąc, “Leptricę” z 1973 roku made in Yugoslavija. Zestawienie tytułów książek o podobnej tematyce byłoby z całą pewnością o wiele większe i wkraczałoby już choćby na obszary dark fantasy. Nie wiem, czy ktoś zastanawiał się nad tym, by taką info-bazę stworzyć. Ale jeśli nadal moja fascynacja grozą w wersji na ludowo będzie się przedłużała, to (kto wie) może pokuszę się w końcu o przygotowanie rzeczonego spisu, choćby tylko na swój użytek własny. 

Kusi, by dopisać całkiem nowe zakończenie, bardziej hardcorowe, ech! 

“Przyjemnie” zakręcone :) Adam i Ewa, Jaś i Małgosia, Baba Jaga, sielska łąka i krwawy horror :) Jak to u Ciebie pięknie, kwieciście napisane, a do tego z nutą refleksji.

Ode mnie biblioteczny kliczek dla tego, jakby nie było całkiem oryginalnego folk-horroru :)

Dzięki wielkie, Katia72, za komentarz plus kliknięcie na bibliotekę. Mam tylko nadzieję, że nie pojechałem za ostro po bandzie i nie przesadziłem z eksponowaniem strony seksualnej. Wiedz, proszę, że na co dzień nie zwykłem skrobać (dziwne wyrażenie w tym kontekście) ani o nabrzmiałych sutkach, ani o fallusach, spod spodenek wyłażących. A że postać Baby Jagi, i to zarówna ta z powyższego opowiadania, jak i ta z przekazów ludowych, jest zupełnie, ale to zupełnie, kurczę, najbardziej pasuje mi tu słowo “odjechana”, tak, dokładnie “odjechana”, a zarazem też fascynująca, o tym nikogo przekonywać nie trzeba. 

W moim odczuciu wyeksponowanie strony seksualnej jak najbardziej pasuje do reszty opowiadania :) A Baba Jaga jest rzeczywiście “odjechana” :) Pozdrawiam serdecznie :)

Mówisz i masz. Pozdrawiam również! :-)

I ja się przyłączę do rozmowy. Nie przesadziłeś Maćku ze stroną seksualną, dla mnie nawet taką nie jest. Literacko jest! Słowa muszą być mocne i niepruderyjne, po prostu normalne, ale języka polskiego na to nie mamy w porównaniu do lyngłidżu (nie umiem tego zapisać w naprędce tak na śmiesznie – fonetycznie, a szukać mi się nie chce).

A za listę filmów – dzięki:), ciekawa, nieliczne znam. Boję się horrorów, gdyż kiedyś jeden okrutnie mnie wystraszył, w młodości i ciągle myślę o tym w podobny sposób, ale dzisiaj jest już inaczej, więc… dzięki:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jest ładnie nakreślony świat, mocny element fantastyczny, science-fiction, horrorowy a i nawet moje ukochane postapo :p Bardzo fajne opisy natury i miejsc, widać, że to Twój konik. Folk-horror udany, choć bardziej intrygował niż straszył, przynajmniej mnie :) 

Co do zakończenia, bardziej przypadła mi do gustu wersja alternatywna, choć pierwszej tez niczego nie brakowało. No i coś w tym jest, ze brak tu jakiegoś oczywistego morału, ale czy wszystko musi mieć morał? ;)

Asylum, Coen, dziękuję za opinię i kliknięcie.

Asylum, to tylko filmy. Albo tylko książki. To nie dzieje się w realu (mój stary jak świat argument, którego używam wobec siostry). Zresztą taka np. “Leptrica” nie jest wcale straszna, jest za to ciekawa, pod względem kulturowo-obyczajowym. No i śmieszna! Polecam!

Coen, masz rację, uwielbiam opisy przyrody. Możesz mi wierzyć lub nie, ale prawda jest taka, że historię Ewy i Adama uznałem za doskonały pretekst do przedstawienia bardzo konkretnej, istniejącej naprawdę łąki karpackiej. Na początku była więc łąka, a wszystko przez nią się stało, co się stało. :-)

 

Chciałem zapytać, tak na koniec, czy nie razi was w opowiadaniu stosowanie słów, które przynależą niejako do różnych literackich rejestrów czy stylistyk? Czy nie przeszkadza wam sąsiedztwo “fallusa” (starożytność) i “wehikułu międzyplanetarny” (język, słownictwo Lema)?

Interesujący kolaż różnych bajek. W tym kontekście nie razi ani fallus, ani wehikuł.

Miejscami tekst się trochę dłużył. Mam wrażenie, że sielskie elementy opisujesz (nadmiernie) szczegółowo, z lubością, detalami, falbankami, światłocieniami… A po horrorowych prześlizgujesz się na chybcika, byle odfajkować.

Babska logika rządzi!

Po horrorowych prześlizgujesz się na chybcika, byle odfajkować.

Czas to zmienić. Pracuję nad tym (i to właśnie w tej chwili), możesz mi wierzyć lub nie. Chciałbym, żeby horror był horrorem, a dramat – dramatem. 

 

Bardzo dziękuję za pozytywną, tym razem, notę, która cieszy tym bardziej, iż się wie, że żeby Finklę usatysfakcjonować, to trzeba się nieco wysilić. Pozdrawiam serdecznie! ;-)

Tylko z tym staraniem nie przesadź, aby nie zagubić łąki i innych takich jędrności wink

Odnośnie pytania: fallus (nie wiedziałam, że jest starożytny, O:o) i wehikuł międzyplanetarny, to mnie absolutnie nie razi:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Fallus jest starszy niż ludzkość. ;-)

Babska logika rządzi!

Mnie się kojarzy z fallicyzmem, kultem fallicznym (płodność, rolnictwo) oraz oczywiście z antykiem. 

Maćku, bardzo lubię Twoje teksty, bo Tyś je synek stela. Ojcowski Dom jest dla Ciebie nie tylko ważny, jest święty i czysty ja pierwsze kochanie. I choć daleko jesteś, Toś tam cząstkę swej duszy zostawił. Możesz przejść cały kraj, a piękniejszego nie znajdziesz. I rozumiem, bo Śląsk Cieszyński, ma w sobie coś magicznego. Chyba każdy, kto stamtąd wyjeżdża, choćby trafił w naprawdę cudowne miejsce i choćby żyło mu się materialnie lepiej, to i tak nosem kręci, bo to nie to, bo czegoś brak, czegoś widzieć żąda. A gdyby mu ktoś kazał wyjaśnić, czym owo „to” jest – nie potrafi.

Mam jednak wrażenie, żeś Ty większą niż inni cząstkę duszy tam zostawił. Tesknotę można w Twoich tekstach poczuć i zobaczyć. Jest tak namacalna, że kiedy czytam Twoje teksty, nawet oczu nie muszę zamykać, a za oknem, zamiast tej cholernej równiny mam nasze góry. Myślę, że nie piszesz historii. Po prostu, czasem coś zakłuje szczególnie mocno, jakieś wspomnienie, czy obraz wyjątkowo intensywnie przebija się do Twojej świadomości. A wtedy siadasz i piszesz, nie o Adamie i Ewie, nie o wiedźmie, a o uliczce, polance i jabłonce. To są prawdziwi bohaterowie Twoich tekstów.

Zawsze z przyjemnością czytam Twoje teksty, szczególnie te beskidzkie. Piszesz pięknie, masz niezwykle plastyczny styl. I pewnie właśnie dlatego, po lekturze prawie każdego Twojego opka, marzy mi się, żabyś usiadł sobie któregoś wieczora, czy poranka i przypomniał sobie te wszystkie baśnie, bajędy i legendy, które pewnie masz w głowie, żebyś pomyślał o tch wszystkich niezwykłych ludziech, których tam pewnie spotkałeś, żebyś powspominał wszystkie te stare obyczaje, którymi ludzie w dolinie Olzy dzisiaj ponoć gardzą i żebyś rozważył, co czyni to miejsce tak szczególnym i odmiennym. A potem, żebyś spróbował się zastanowić kto, co i kiedy o tym naszym Ojcowskim Domu napisał, ale nie tak tylko dla nas. I na koniec, żebyś przyczytał jeszcze raz, co Ci właśnie napisałam i zastanowił się, co można zrobić z tęsknotą.

Ale jak stwierdzisz, że Ci się nie chce, to na klika z mojej strony i tak zawsze możesz liczyć. ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki!!! Jest mi tak cholernie miło, Irka, że tego Twojego posta wydrukuję, oprawię sobie w ramkę i powieszę nad łóżkiem. A teraz spieszę przeczytać go jeszcze raz, zgodnie z Twoim życzeniem. ;-)

Oto dwa cytaty, które przykuły moją uwagę:

Myślę, że nie piszesz historii. Po prostu, czasem coś zakuje szczególnie mocno, jakieś wspomnienie, czy obraz wyjątkowo intensywnie przebija się do Twojej świadomości. A wtedy siadasz i piszesz, nie o Adamie i Ewie, nie o wiedźmie, a o uliczce, polance i jabłonce. To są prawdziwi bohaterowie Twoich tekstów.

[Marzy się,] żebyś powspominał wszystkie te stare obyczaje, którymi ludzie w dolinie Olzy dzisiaj ponoć gardzą i żebyś rozważył, co czyni to miejsce tak szczególnym i odmiennym.

Ściskam i pozdrawiam serdecznie!

 

Zgadzam się w pełni z Irką. Nie mam nic do dodania. Szapoba :)

Dzięki Koala, serdeczności!

Nowa Fantastyka