- Opowiadanie: Isenna - Kołysanka dla demona

Kołysanka dla demona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kołysanka dla demona

Rdzawy, arcymistrz Gildii Nekromantów, zasiadał w swoim ulubionym fotelu przy kominku, Una zajęła miejsce naprzeciwko niego, a pomiędzy nimi na blacie rzeźbionego stołu leżała ręka.

– Interesująca ozdoba – zauważyła Una, wiedząc, że arcymistrz oczekuje komentarza na temat dłoni i zaczyna już pomału się niecierpliwić. – Dbasz o utrzymanie opinii mrocznego sukinsyna, jak widzę.

Ręka nie wyróżniała się niczym niezwykłym: Una na oko oceniała, że należała do mężczyzny z południa, mogącego mieć jakieś czterdzieści lat, została oddzielona od ciała około pięciu dni temu, a swój doskonały stan zawdzięcza interwencji Rdzawego. Jej obecność na stole tuż obok filiżanek z herbatą oraz talerza ciasteczek nie wywarła na kobiecie wrażenia, po mistrzu spodziewałaby się nawet pół tuzina ożywionych ciał przymocowanych do sufitu i kołyszących się nad głowami gości. Takie małe przedstawienia nie wynikały wcale z osobliwych upodobań Rdzawego, lecz starannej kalkulacji: zapewniały mu złą sławę, zniechęcającą nowe pokolenie nekromantów do rzucania wyzwań arcymistrzowi.

– Przed pięcioma dniami ta interesująca ozdoba należała do Szelestu – wyjaśnił mężczyzna, upijając łyk herbaty. Una sięgnęła po ciasteczko, obrzucając rękę jeszcze jednym spojrzeniem. Trafnie odgadła pochodzenie właściciela oraz czas odcięcia, pomyliła się natomiast przy wieku, gdyż Szelest dobiegał setki, lecz wiek u nekromantów był sprawą względną.

– A co zrobiłeś z resztą Szelestu?

– Nic. – Odstawił filiżankę na stół z takim impetem, że delikatna porcelana pękła, płyn wylał się na ciemne drewno, mistrz magów śmierci zdawał się jednak tego nie zauważać, wygiął usta w upiornym grymasie.

Una wciąż pamiętała Rdzawego takim, jakim był przed dwustu laty, gdy jako uczeń przybył do Akademii, szczuplutki chłopczyk o miękkich, rudych lokach, którym zawdzięczał swe imię, mający buzię tak śliczną, że mogłaby należeć do dziewczyny. Z tamtych czasów pozostała już tylko brązowa barwa oczu, cała reszta została przekształcona za pomocą magii, by służyć legendzie pana nekromantów. Ciemne włosy, bladość, ostre rysy, blizny, wysoki wzrost. Zużył ogromne pokłady mocy, znosząc wiele cierpień, by nadać swemu ciału odpowiedni wygląd.

– Nic – powtórzył. – Tak, jak nie zrobiłem nic Zorze, Szafirowi i Rdestowi. Wszyscy znikli, Uno, w przeciągu dwóch miesięcy wyparowało bez śladu trzech moich nekromantów, a Szelest… Szelest zostawił to. Na palcu miał pierścień Gildii i chłopak, który ją znalazł, wolał się do nas zgłosić niż go ukraść.

Drewno wyłowione z morza, pomyślała, wpatrując się w błękit ognia płonącego w kominku. Jak to się działo, że mało istotne rzeczy potrafiły tak wyraźnie wyryć się w pamięci, zapach dawno uschniętych jabłoni, barwa płomieni, uśmiech obcego dziecka, podczas gdy wspomnienia, które pragnęło się zatrzymać, przeciekały pomiędzy palcami?

– Słuchasz mnie w ogóle? – westchnął Rdzawy. Gdy w ostatnich latach spoglądał na dawną nauczycielkę, coraz częściej myślał, że się postarzała, choć przecież od blisko wieku wyglądała wciąż tak samo, drobna, blada kobietka o jasnych włosach, w których bieliły się pasma siwizny. Starość kryła się jednak gdzie indziej, w szarych, wyblakłych tęczówkach, patrzących tak, jakby nikogo nie widziały, w zapadającej nagle ciszy, gdy Una nie odpowiedziała na pytanie, w kilku rzuconych słowach, niezwiązanych z tematem rozmowy. Bywało, że wiekowi magowie popadali w szaleństwo i Rdzawy zastanawiał się w głębi duszy, czy taki los nie czeka jego niegdysiejszej mistrzyni, czy też ta nie postanowi sama zakończyć zbyt długiego życia.

– Słucham – odparła, znów sięgając po swoją filiżankę, choć herbata zdążyła wystygnąć. – Słucham i nie wiem, dlaczego mi o tym mówisz. Jesteś mistrzem Gildii i w twojej, nie mojej gestii leży poszukiwanie zaginionych nekromantów.

– Chcę, żebyś spróbowała przyzwać Szelest.

Jasne brwi kobiety uniosły się, trąciła palcem odciętą rękę i prychnęła cicho.

– Jeśli życzysz sobie mieć ożywioną dłoń, nie widzę problemu – oznajmiła. – Ale to za mało, aby wezwać esencję kogoś, kto był nekromantą i sam powinieneś o tym wiedzieć.

– Na Czarnych Polach…

Nie odezwała się, na jej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień, mimo to Rdzawy umilkł. Czarne Pola – i wszystko, co było wcześniej, stanowiło temat tabu, jakby Una chciała przekonać samą siebie o tym, że wtedy nie istniała, a jej życie zaczęło się zaledwie przed stu pięćdziesięciu laty. Rdzawy zganił się w myślach za nieostrożność, spodziewał się, że kobieta wstanie i wyjdzie, nie ruszyła się jednak z miejsca.

– Na Czarnych Polach… – zaczęła, zadziwiająco łagodnym głosem. – Na Czarnych Polach umarłam. Mój umysł, ciało, pamięć, moc, to wszystko zostało okaleczone i nie ma już osoby, którą kiedyś byłam. Chcę o tym zapomnieć i nie zdołam wskrzesić dla ciebie Szelestu.

Rozlana herbata zaczęła ściekać na podłogę, Una obserwowała, jak krople uderzają o sosnowe deski, kap, kap, kap, jedna za drugą i przez chwilę wydawało się jej, że nie są brązowe, a czerwone. Czerwone jak krew.

– Każdy z zaginionych został zaproszony na zamek – wymruczał w końcu Rdzawy niechętnie, jakby wolał nie wypowiadać swoich podejrzeń na głos. Una uniosła na niego wzrok, szare oczy w blasku błękitnego ognia zdały się żywe, nie martwe i zimne jak kamienie z potoku. Nie potrzebowała wyjaśnień, od razu zrozumiała, co chciał przekazać, pojęła wreszcie, z jakiego powodu wezwał ją z jej domku wzniesionego na nadmorskich skałach. Był mistrzem Gildii Nekromantów i nie mógł patrzeć obojętnie jak jego ludzie giną jeden po drugim, ale nawet pan magów śmierci nie poważyłby się wystąpić przeciwko księciu Severinowi, w którego żyłach płynęła krew demonów.

– Dlaczego? – spytała, spoglądając ku oknu, przez które dało się dostrzec majaczący w oddali kształt zamku wybudowanego z czarnego kamienia, gdzie nocami można było usłyszeć wycie demonów uwięzionych w murach.

– Nie wiem – odparł Rdzawy, kręcąc głową. Przez dziesięciolecia rozpuszczał plotki o swoim okrucieństwie, urządzał krwawe pokazy jedynie dla ich potwierdzenia, zmienił własne ciało i rządził Gildią twardą ręką, lecz choćby robił to i przez tysiąc lat, nie obawiano by się go bardziej niż dzieci rodu książęcego, wywodzącego się od Księcia Demona. – Popieram Severina, nigdy nie wystąpiłem przeciwko niemu. Może moja władza zaczęła mu przeszkadzać, bądź potrzebuje życia nekromantów… Nie mogę przecież podjąć żadnych działań oficjalnie, wydanie się z samymi podejrzeniami wystarczy, żeby pozbawiono mnie tytułu.

– A ja przecież mieszkam na odludziu i w mym kamiennym ogrodzie hulają wiatry – dokończyła Una, uśmiechając się. – Nie mam pozycji, której można by zagrozić, nie muszę też lękać się, że demony z zamku porwą mnie bądź moją duszę. To chciałeś powiedzieć?

– Nie prosiłbym o pomoc, gdybym nie musiał.

Nie, nie prosiłbyś, przytaknęła mu w myślach, uśmiech zamienił się w grymas. Uważał coś takiego za przejaw słabości, nikogo nie obdarzył zaufaniem, nawet przed nią zawsze próbował skrywać myśli i uczucia, choć w tym przypadku być może miał rację. Gdyby sądził, że zdoła ją zabić i coś na tym zyska, natychmiast zaatakowałby Unę, wiedziała o tym doskonale.

– Dziś zaproszenie otrzymał Tkacz – stwierdził, gdy długo nie odpowiadała. – Kazałem informować się o tym, gdy ktoś zostanie wezwany. W tym tempie w przeciągu kilku lat wykończą całą Gildię.

– Zora, Szafir, Rdest… to był ten z jednym okiem szarym, drugim brązowym? Zory nie kojarzę, wnioskuję więc, że jakaś młoda. Później Szelest i teraz Tkacz… znikali w takiej kolejności?

Przytaknął, zabębnił palcami w blat, zaraz jednak cofnął rękę, a Una znów się uśmiechnęła, tym razem szczerze. To był nerwowy tik Rdzawego, którego próbował pozbyć się od lat – bezskutecznie.

– Ściąga na zamek coraz potężniejszych nekromantów – wyjaśniła. – Gdyby chciał po prostu osłabić Gildię, zabijałby inaczej, nie w tak… oczywisty sposób. W dodatku wybiera osoby bez koneksji, unika tych z wysoką pozycją. Nie, książę potrzebuje magii śmierci, ale dlaczego, tego trzeba się dowiedzieć. Pomogę ci. Tylko ten jeden raz.

 

*

 

Zamek był miejscem pełnym cieni i chłodu, ale jak świat światem w kuchni, choćby najbardziej ponurego zamczyska, ogień płonął na paleniskach, a służba uwijała się przy wykwintnych daniach, powtarzając plotki o damach dworu, rycerzach, czasem zaś nawet rodzinie książęcej, choć te ostatnie wypowiadano przyciszonymi głosami.

– Twoja poprzedniczka – opowiadała Słoneczna, gdy wieczorem zeszły do kuchni, żeby posłuchać plotek i podkraść resztki po kolacji – usłyszała w nocy krzyk demona, zaklętego w murach i następnego dnia odeszła. Często się to zdarza, zwłaszcza ostatnio, pięć dziewczyn odeszło w tym tygodniu, wyobrażasz sobie?

Słoneczna lubiła dużo mówić, więc z początku nie przeszkadzała jej milkliwość nowej, którą miała przyuczyć. Unity była drobna, miała nieładną, pospolitą twarz, jasne włosy, sprzątała dokładnie i szybko, nie mówiła dużo i zrazu zdała się Słonecznej słabowita na umyśle. Czasem jednak napotykała nagle spojrzenie szarych oczu swej podopiecznej, chłodne, taksujące, nie przypominające wzroku upośledzonej osoby i być może służąca zaczęłaby się martwić, gdyby w zamku księcia Severina nie było wielu znacznie bardziej niepokojących rzeczy.

– A ty? Słyszałaś coś?

– Lepiej nie słyszeć – mruknęła Słoneczna. – Jak zda ci się, że coś słychać… to powiedz sobie: wiatr. Wiatr i nic więcej. Albo deszcz za oknem. To dobra praca, szkoda ją stracić o wiatr, prawda?

– Wiatr – parsknęła kuchenna pomywaczka cicho, przerywając szorowanie podłogi, pochylając się ku nim. – Nie wiatr strącił Iolin z okna sypialni księżnej.

– Cicho, głupia – syknęła Słoneczna, rozglądając się dookoła niespokojnie. Nikt jednak się im nie przyglądał, tylko w oczach Unity dostrzegła jakby błysk, ale to mógł być odblask ognia bądź złudzenie.

– Może sama się zabiła – podsunęła Unity. – Ludzie różne dziwne rzeczy robią. Kto to, Iolin?

– Pokojowa księżnej – wyjaśniła Słoneczna, po raz pierwszy niechętnie. Niebezpiecznie rozmawiać o służkach zabitych w książęcych komnatach, zwłaszcza na zamku, w którego murach śniły demony. – Wypadła z okna w noc narodzin dziedzica.

Severin dobiegał sześćdziesiątki i choć miał już trzy małżonki, żadna nie zdołała donosić jego dziecka. Pierwsza szybko zmarła, drugą odprawił po siedmiu latach małżeństwa i pojął za żoną Gieriskę, najmłodszą córkę grafa de Vine, wtedy jeszcze dziecko, trzynastoletnią dziewczynkę o błękitnych oczach i ciemnych lokach. Zdawało się już, że ród wymrze na Severinie, gdy podczas trzeciego roku małżeństwa, Gieriska zaszła w ciążę i powiła chłopca.

A jednak, myślała później Una, siedząc w klitce, służącej za jej pokój, nie było świętowania, którego oczekiwali wszyscy. Książę nie urządzał uczt, nie zaprezentował oficjalnie swojego dziedzica, nie nadano dziecku imienia w świątyni Pana Wichrów. Władca Kaldenii szalał ze szczęścia, gdy Gieriska nosiła jego syna pod sercem, a później ta radość znikła bez śladu. Dlaczego? Dlaczego Severin popadał w złość z błahych powodów, dlaczego książęcy potomek był skrywany przed ludem, dlaczego demony w kamiennych murach przebudzały się ze snów?

Nekromancja, przez wielu uznawana za magię śmierci, w rzeczywistości opierała się na kontroli materii, a najpotężniejsi nekromanci mogli wykraczać daleko poza przywoływanie umarłych. Niewielu adeptów ograniczało się do dziedziny ścisłej nekromancji, obejmującej ożywianie zwłok, magowie materii zaczynali jednak naukę od eksperymentów na martwych ciałach, stąd też nazywano ich nekromantami, jak pradawnych czarodziei z legend, przyzywających cienie zmarłych. Był czas, gdy Una potrafiła dokonywać rzeczy, które uznawano za cuda, lecz część jej mocy wsiąkła w Czarne Pola i została tam związana na zawsze, zaś tego, co pozostało, sama nie mogła być pewna. Nie straciła jednak wszystkiego i drobna ingerencja we własne ciało, zmiana barwy włosów, kształtu brwi, ust, dodanie piegów, to przyszło bez trudu. Unity, piegowata dziewczynka z miasta przyszła na zamek szukać pracy, a że służące odchodziły jedna za drugą, przyjęto ją bez zadawania pytań.

Demony były niespokojne, wyczuła to od razu, gdy zbliżyła się do zamku, znacznie wyraźniej niż powinna. Nekromancja i demoniczna magia niewiele miały ze sobą wspólnego, może poza tym, że wkraczały na grunt mrocznych sztuk, potężnych, owianych złą sławą, które wielokrotnie próbowano unicestwić, zawsze bez powodzenia. Nawet w swych najlepszych latach Una nie odważyłaby się przyzwać mieszkańca otchłani, by próbować go spętać, lecz były pakty zawarte przed wiekami, obietnice wykrzyczane pod ciemnym niebem, więzy krwi, których nie można zerwać, a ona patrzyła jak wznoszono ten zamek. Dlatego czuła niepokój demonów, które zostały zamknięte w ciemnych murach siedziby książęcej przez samego Księcia Demona, gdy nad wszystkimi siedmioma krainami sprawował władzę Skrzydło, Król Smok. A one rozpoznały ją, bo znały krew, która płynęła w jej żyłach.

– Ciii – szepnęła, przytulając się do chłodnej ściany, kiedy nieludzki krzyk potoczył się echem przez korytarz. Nie potrafiła pojąć demonicznej mowy, wiedziała jednak, że to był okrzyk strachu. Co takiego mogło przerażać potwory śniące swe sny w kamiennych murach? – Spokojnie.

Zanuciła kołysankę w dawno zapomnianym języku, krzyki umilkły, demony przysłuchiwały się najpierw w ciszy, potem zawtórowały jej niezrozumiałym pomrukiem. Na niebie świeciły gwiazdy, a Una śpiewała dla demonów.

 

*

 

Dom wznosił się na skarpie, malowany wszystkimi odcieniami szarości, pozbawiony barw, prosty i surowy, oddalony od ludzkich siedzib, z których najbliższe stały za sosnowym lasem. Ich mieszkańcy nie wiedzieli, kim jest pani "Domu na Skale", jak go nazywani, widywali ją tylko czasem jak siedziała w swym ogrodzie, w którym nie rosły żadne kwiaty, lecz leżały skały i kamienie. Raz trzech chłopców spróbowało dostać się do środka, następnego dnia powrócili do domów pobladli, z obłędem w oczach i długo potem budzili się w nocy z krzykiem. Nikt więcej nie zdecydował się na wyprawę do ponurego domu, zwłaszcza, że jego jasnowłosą panią oglądano przez lata, wciąż taką samą, niezmienną.

Tym większe było zdumienie rybaków, gdy pojawiła się o świcie na ścieżce wiodącej przez wioskę, drobna i niska, odziana w szary płaszcz, tak inna od ich dziewcząt, smagłych, ciemnowłosych i ogorzałych, biegających boso, w krótkich spódnicach po plaży.

– Ladna pani – oznajmiła dziewczynka, bawiąca się w błocie, umorusana łapka sięgnęła ku połom szarego płaszcza. Dziecko mogło mieć jakieś trzy lata, jego krótkie, ciemne włoski nie były myte od dawna, wyglądało na wychudzone i zaniedbane. Wystarczyło spojrzeć na lewą rękę dziewczynki, żeby odgadnąć przyczyny takiego stanu, karłowate, zniekształcone ramię sprawiało, że nigdy nie będzie w pełni zdolna do pracy, a żaden mężczyzna nie zechce jej poślubić.

– Ladna pani – powtórzyła mała, spoglądając na Unę błękitnymi oczyma, zaciskając palce na skraju płaszcza, brudząc szary materiał błotem. Jakaś kobieta obserwująca tę scenę jęknęła, cofając się za próg domu, młoda dziewczyna podbiegła do bliźniaków bawiących się w pobliżu i porwała obu na ręce, jakby w obawie, że pani z Domu na Skale zechce rozszarpać dziecko, by później sięgnąć po resztę dzieciarni w pobliżu.

Dulijo.

Ma na imię Dulijo.

– Usynowisz go?

– To syn mojej siostry. Muszę się nim zająć.

Chłopiec ma poważne spojrzenie, jego oczy są błękitne jak niebo. Obserwuje nas uważnie, choć nie może usłyszeć słów, wie, że jest tematem rozmowy, wie, że właśnie ważą się jego losy.

– Dziecko? Pomyśl, co z nim zrobisz, przecież nie będziemy ciągnąć go ze sobą przez pół świata, żadne z nas nie umie zajmować się dziećmi, a już ty najmniej. Oddaj go rodzinie ojca.

– Będzie władać magią, Srebrna, demoniczną magią, jak myślisz, co z nim zrobią?

Nie chcę go. Ty też go nie chcesz, nie tak naprawdę. Dzieci potrzebują opieki i miłości, a my nie umiemy obdarzyć go uczuciem, za wiele musieliśmy oddać, za mocne więzy łączą naszą trójkę, by dopuścić jeszcze kogoś.

– Zaopiekujemy się tobą – mówisz później, a oczy małego są niebieskie i smutne, bo on wie, że go nie chcemy. Stoimy nad nim we dwoje i nie potrafimy znaleźć właściwych słów. Jesteśmy adeptami najmroczniejszych sztuk magicznych, wszystko dzieli nas od błękitnookiego chłopca, przyciskającego do piersi szmacianą zabawkę.

I wtedy przychodzi On, trzeci element całości, wierzchołek trójkąta, jak zawsze staje pomiędzy nami, obejmuje twoją szyję, jego druga ręka otacza moją talię, przyciąga nas do siebie.

– Nie bój się. Oni tylko tak strasznie wyglądają. Zaopiekujemy się tobą.

Jego słowa nie są puste, jak nasze.

Dulijo?

Krzyk.

Una przestała przypatrywać się niebieskim oczom dziecka, uniosła głowę, żeby spojrzeć na kobietę, która właśnie wyszła z domu i upuściła kosz z praniem. O tej porze kobiety z wioski szły razem nad rzekę zwaną Smokiem, ku temu odcinkowi, gdzie woda jeszcze nie była słona i prały razem. Wieśniaczka nie była pierwszej młodości, jej uroda dawno przeminęła, zniszczona przez ciężką pracę i trudne warunki życia. Jak większość ludku, żyjącego nad morskim brzegiem, oczy miała ciemne, a włosy wciąż jeszcze czarne, choć pojawiły się w nich pasma siwizny. Zrobiła krok do przodu, ale zatrzymała się, niezdecydowana czy biec ku dziecku, czy pozostawić je na pastwę wiedźmy z Domu na Skale.

– Urodziła się taka? – spytała Una, delikatnie ciągnąc za płaszcz, uwalniając się z uścisku. Od dziesięcioleci nie miała kontaktu z dziećmi. Większość czasu spędzała w swej samotni, a gdy czasem udawała się do stolicy, nie zwracała uwagi na miejską dzieciarnię, biegającą po ulicach, zwykle zresztą nie spacerowała po dzielnicach pospólstwa. Teraz niebieskie oczy dziewczynki przypomniały jej Dulija, jedyne dziecko, którego dorastanie obserwowała. Pamięć o chłopcu przybladła, stał się cieniem, jednym z wielu. Zapomniała większą część swojego życia, pozostały zaledwie okruchy, czasem tylko coś przywoływało jakieś dawne wspomnienie, które powracało z całą ostrością, nagle tak wyraźne, że przynosiło ze sobą nawet najdrobniejsze szczegóły. Tak jak teraz powróciła smutna twarz chłopca, którego nikt nie kochał.

Kobieta, bliska łez, skinęła głową, nie mając odwagi odpowiedzieć. Dziewczynka podniosła się, na niepewnych nóżkach podeszła do matki, wskazała na Unę zdrową rączką.

– Ladna!

– Szukam kogoś – powiedziała Una. – Iekatriny. Służyła na zamku, podobno wróciła tutaj. Znasz ją?

Drzwi domu znów się otworzyły, wyszedł z niego potężny mężczyzna. Dwoje dzieci – chłopcy, jeden już duży, może trzynastoletni – wyglądało ciekawie zza jego pleców, ale nie odważyli się podejść bliżej.

– Szukam Iekatriny – powtórzyła, kierując słowa do rybaka, który objął przerażoną żonę ramieniem, przypatrując się nekromantce nieprzyjaźnie.

– Tam – wymruczał, wskazując dom po drugiej stronie ścieżki. Una nie ruszyła się jednak, sama nie wiedząc dlaczego, wyciągnęła rękę.

– Chodź – przywołała małą, ta bez wahania ruszyła w jej stronę, zanim matka zdążyła ją powstrzymać. Rybak popchnął żonę do tyłu, gotów iść za dzieckiem i nekromantka mimowolnie poczuła, że ten człowiek mógłby być wart szacunku, skoro pomimo strachu chciał stawić jej czoła dla kalekiej córki, choć miał jeszcze dwóch synów.

– Spokojnie. – Wzięła dziewczynkę za zdrową dłoń, spojrzała prosto w ciemne oczy mężczyzny. – Chcę tylko obejrzeć jej rękę, może będę mogła pomóc. Ona… przypomina mi kogoś. Mojego… syna.

Zatrzymał się, niezdecydowany. Kobieta jednak popatrzyła na nią inaczej, jakby myśl o tym, że jasnowłosa czarownica też była matką, zmniejszała strach i dystans pomiędzy nimi.

– Taka od urodzenia – tłumaczył potem Oset, gdy siedziała w ciasnej izdebce, badając ramię małej. Miała na imię Visenka i wydawała się zachwycona zainteresowaniem "ładnej pani". – Dobre dziecko, ciche… nie wiedziała, kto pani…

Nie każdy nekromanta był w stanie kształtować żywe ciało, a jeśli nawet umieli, bywało, że sprawiali przy tym pacjentowi nieznośne cierpienia. Tego dnia Una nie miała pewności, czy jej moc wystarczy aby zmienić strukturę kostną, ingerować w mięśnie i stawy, mimo to uznała, że warto spróbować.

– Nie gniewam się – zapewniła, zerkając ku kątowi, skąd spoglądały na nią dwie pary czarnych oczu. Obaj chłopcy wdali się w ojca. Oprócz nich w izbie było jeszcze jedno dziecko, chłopczyk, mający kilka miesięcy. Czuła od niego śmierć. Nie zostało mu dłużej niż parę dni życia, był słaby, słabiuteńki. – Co to za dziecko?

– Siostrzany – wyjaśniła zakłopotana Muszelka, trochę śmielsza teraz, gdy upewniła się, że Una nie planuje skrzywdzić nikogo z jej rodziny. – Mąż utonął, siostra chorzała po połogu, długo nie pożyła, dzieciak słaby, nie chce jeść, a mamki nie ma…

– Iekatrina zobaczyła na zamku coś strasznego? – spytała, wodząc palcami po ramieniu Visenki, posyłając ku ciału pierwsze impulsy magii, mające doprowadzić do obumarcia nerwów. Mogła naprawić je na końcu, a w ten sposób zaoszczędzała małej bólu.

– Ano. Podobnoż zakradła się do sypialni dziedzica, coby małego księcia obaczyć, a tam, pani, demony czekały przy kołysce… Od tego zmysły biedaczka straciła zupełnie.

Dzieci. Dziecko księcia, które było tajemnicą, Visenka i jej szczere oczy pełne uwielbienia, umierający chłopczyk, Dulijo, ten dorosły wzrok z dziecięcej twarzy, chłopcy siedzący w kącie, bliźnięta przy ścieżce. Kształtowała dłoń dziewczynki na nowo, czując, jak uciekają z niej siły, pot spływa po twarzy, ogarniała ją gorączka, dziecięce buzie mieszały się ze sobą. Szaleństwo, przekleństwo naprawdę potężnych i starych magów, a może tylko pozostałość po tym, co zobaczyła i zrobiła na Czarnych Polach, znów odnalazło ścieżkę do jej umysłu… Dwa niemowlęta, jedno we wspaniałej kołysce, drugie tutaj, w chacie, oba dotknięte przez śmierć, każde w inny sposób…

– Wiem, już wiem – wymruczała do siebie, posyłając magię ku dawno nie używanym mięśniom. Krew popłynęła jej z nosa, tego dnia moc była słaba, zdarzało się często, że ledwo starczało sił na drobne sztuczki, a potem nagle czuła, że może przenosić góry, teraz nie miała wiele magii, ale to nic, to nic, bo…

… bo już wiem, pomyślała. Mam odpowiedź.

 

*

 

Choć Severin dobiegał sześćdziesiątki, wyglądał na czterdzieści lat, nie więcej. Demoniczni magowie żyli długo, choć nie osiągnęli poziomu nekromantów, z których najpotężniejsi mogli przedłużać swą egzystencję prawie w nieskończoność. Tylko wedle legend pierwsi z nich za sprawą paktów z demonami byli nieśmiertelni, a Książę Demon, chodzący po świecie od setek lat zdawał się potwierdzać te podania. Magia demoniczna jednak obumierała, pozostały zaledwie dwa rody nią władające, a książęta z czarnego zamku nie dysponowali mocami dorównującymi swym przodkom, choć wciąż wzbudzali strach.

– Wezwałem Tkacza ib Baen, syna Jaskrawego, pretendującego do tytułu mistrza Gildii Nekromantów – oznajmił książę. Oczy miał niebieskie, jak wszyscy z rodu Darianów, czarne włosy przyprószyła siwizna. Na prawym policzku odznaczał się ciemny tatuaż, symbol demonicznych magów. Trzysta lat temu umiejętności władcy Kaldenii nie wystarczyłyby do obwołania go mistrzem, obecnie jednak na świecie pozostała zaledwie garstka ludzi obdarzonych podobnymi zdolnościami, nie było więc komu oceniać mocy księcia.

– Z tego, co mi wiadomo, Tkacz ma dobre sześć stóp wzrostu, rude włosy i jest mężczyzną. Żadną miarą nie można go pomylić z tobą, pani.

– Una, wasza wysokość – przedstawiła się, kłaniając się. Severin miał nieodparte wrażenie, że nekromantka właściwie nie tyle skłoniła się, ile pochyliła do przodu, tak samo, jak mogłaby to zrobić, żeby podnieść coś z podłogi.

– Una i co dalej? – spytał zniecierpliwiony, gdy milczała, nie dodając nazwiska, przydomku, tytułów czy choćby imienia ojca.

– Po prostu Una. Tkacz przebywa poza Kaldenią, wyminął się z posłańcem, a arcymistrz nie chciał, byś musiał czekać, wasza wysokość.

Kłamała bez mrugnięcia okiem, a książę z pewnością wiedział o tym, że Tkacz znikł w dniu otrzymania wezwania, zresztą nawet gdyby mag przebywał poza granicami księstwa, zdążyłby powrócić do tej pory.

– Ta sprawa nie dotyczy arcymistrza – syknął, marszcząc brwi, wyraźnie niezadowolony, że Rdzawy zaczął interesować się nekromantami wzywanymi na zamek. Zdawał sobie sprawę, że nastąpi to prędzej czy później, sądził jednak, że pan magów śmierci nie odważy się oficjalnie mieszać. Obecność jasnowłosej kobiety przysłanej z rozkazu Rdzawego wyraźnie świadczyła o tym, że arcymistrz nie miał zamiaru pozostać biernym.

– Jak zechcesz, wasza wysokość – odparła, na jej bladej twarzy nie drgnąć ani jeden mięsień.

Nie znajdowali się w oficjalnej sali audiencyjnej, lecz niewielkiej komnacie, położonej w mało uczęszczanej części zamku, do której poprowadzono Unę opustoszałymi korytarzami. Świadkami rozmowy byli tylko dwaj strażnicy, obaj głuchoniemi, wybrani by strzec księcia, gdy ten prowadzi rozmowy nieprzeznaczone dla niepowołanych uszu.

– Mam powody, by myśleć, że jesteś szpiegiem – oznajmił Severin, błękitne oczy zalśniły niebieskim blaskiem magii. Nie poruszyła się, świadoma, że książę nie przyzywa demonów, lecz wypróbowuje ją, ciekaw reakcji, bo nawet nekromanci obawiali się demonicznych sztuk, tak wielki strach wywoływały w ludziach potwory z otchłani. – Rdzawy przysłał cię zapewne chcąc wybadać, dlaczego wzywam jego ludzi na zamek. I dlaczego nie wracają.

Ta deklaracja, tak otwarte postawienie sprawy, równało się już właściwie wyrokowi śmierci.

– Mógłbym cię zabić – kontynuował książę, Una milczała, zapatrzona w oczy lśniące niebieskim blaskiem, oczy, które kiedyś spoglądały na nią z twarzy Dulija. Nie, nie mógłbyś, pomyślała ze smutkiem wywołanym upadkiem niegdyś potężnego rodu Darianów. Nie mógłbyś, nie masz dość sił. – I zrobiłbym to, lecz powstrzymuje mnie jedna rzecz… jedna rzecz, mała nekromantko. Domyślasz się, o co chodzi?

– Nie, wasza wysokość – odparła, tym samym obojętnym tonem, co wcześniej, jakby nie poruszało ją to, z kim rozmawia, jakby nie była zainteresowana tym, co się z nią stanie. I może rzeczywiście tak było, bo wiatr szalejący w kamiennym ogrodzie Uny przez lata zdążył wywiać z niej niemal wszystkie resztki uczuć i pamięci, które pozostały po bitwie na Czarnych Polach.

– Kiedy wszedłem do tej komnaty, od razu wiedziałem, że nie jesteś sama. Demony zbiegły się z całego zamku, krążą teraz w ścianach. Przyszły do ciebie, jasnowłosa nekromantko.

Słyszała je, wyczuwała ich niepokój, ale nie umiała powiedzieć, czy rzeczywiście zebrała się tu większość zamkowych demonów, niegdyś śniących w murach, teraz zaś przebudzonych i przestraszonych. Błękitne światło w oczach księcia przygasło.

– Mówią o tobie – kontynuował łagodniejszym tonem. – Nie rozumiem ich słów, ale jestem pewien, że chodzi o ciebie. Przed dwoma dniami, gdy już obawiałem się, że będę musiał z nimi walczyć, by zamek nie rozpadł się na kawałki… uspokoiły się. Zaprzestały krzyków, prób uwolnienia, zamiast tego śpiewały, wtórowały melodii, której echo słyszałem w murach. Myślę, że wiem już, kto ją nucił.

Demony mruczały, cicho, cichuteńko, Una milczała, wpatrując się w swoje blade dłonie, walcząc z własnym umysłem, próbując utrzymać się w tym miejscu, w tym czasie, nie pozwolić sobie odpłynąć gdzieś w daleką przeszłość, gdy pod nocnym niebem uczyła się śpiewać dla demonów. Czuła zmęczenie, ogromne zmęczenie i choć siła znów buzowała gdzieś we wnętrzu ciała, zastanawiała się, jak wiele czasu minie, nim jej świadomość odpłynie zbyt daleko, aby wrócić, czy wkrótce nie stanie się pustą skorupą. Jeszcze nie dziś, nie teraz, nie tutaj. Miała coś do zrobienia, coś bardzo ważnego… co?

– Kim jesteś, mała nekromantko?

Kim jestem, spytała samą siebie, kim jestem. Nie pamiętam.

– Nikim. Nikim, książę. A kim jest dziecko, leżące w srebrnej kołysce? Dziecko, na widok którego służące rzucają się z okien bądź popadają w szaleństwo, jak jego matka? Dziecko, którego demony lękają się do tego stopnia, że wszystkie budzą się ze snu, próbując zerwać zaklęcia wiążące je z zamkiem? Dziecko, przez które umierają nekromanci? Odpowiesz mi?

Nie myślała nad słowami, same wyszły z jej ust, a gdy skończyła mówić, przypomniała sobie, znalazła punkt zakotwiczający ją w teraźniejszości. Dzieci, potomek Dulijo, Severin, dla którego była tu teraz, dla niego, nie dla Rdzawego, arcymistrza Gildii Nekromantów.

– Moim synem – odpowiedział bez wahania, a gdyby strażnicy nie stali za jego plecami i mogli widzieć twarz księcia, uciekliby w popłochu. – Moim synem, którego opętał Cień. Zdołasz go uleczyć, mała nekromantko, śpiewająca dla demonów?

– Tamci nie mogli – zauważyła, uśmiechając się. To był całkiem miły uśmiech, ale nie sięgał oczu, szarych i martwych. – Od trzystu lat nie ma na świecie Cieni , a od czasu, gdy zginął Król Smok, nie ma i nekromantów zdolnych je poskromić.

Kiedyś, dawno, dawno temu, Nekromanci, ci pierwsi i – wedle niektórych – jedyni prawdziwi, przywoływali widma z zaświatów, Cienie. Najsilniejsi zabijali sami siebie, by potem moc przywróciła ich do życia, stawali się liczami, nieśmiertelnymi, których nie imała się magia, stal ni ogień i zyskiwali taką potęgę, że popadli w pychę. Nie potrafiąc ocenić granic swych mocy, wierząc, że te nie istnieją, uwolnili nieprzebrane zastępy Cieni i nie mogli nad nimi zapanować, a próbując je unicestwić sami zostali wybici. Niewiele po nich pozostało, a ostatni Cień został zniszczony przez Króla Smoka i Królową Wiedźm.

– Potrafisz to zrobić?

– Nie wiem. Muszę zobaczyć dziedzica na własne oczy. I dowiedzieć się, co stało się z poprzednimi nekromantami. Co naprawdę ich spotkało, nie to, co wydarzyło lub nie wydarzyło się oficjalnie. Chcę wiedzieć wszystko o dziecku, wszystko, co może mieć znaczenie. Jeśli naprawdę chcesz mieć syna i ocalić zamek, książę, muszę poznać prawdę.

Gdy wychodzili z komnaty, przyłożyła na moment dłoń do zimnej ściany i wydało się jej, że dotyka nie kamienia, a gładkich łusek demona. Szepnął coś do niej, może to była skarga lub prośba, lecz nie umiała go zrozumieć.

 

*

 

Pokój dziecięcy przygotowano na długo przez narodzinami książęcego syna, dbając o to, by przyszłemu władcy Kaldenii niczego nie zabrakło. Stojąc w progu Una widziała kraty w kominku, by dziedzic przypadkiem nie włożył rączki w płomienie, kolorowe grzechotki porzucone na podłodze, rzeźbionego konia na biegunach, do którego chłopiec musiał dorosnąć, szmaciane zabawki czekające na dziecięce dłonie. Dostrzegła też, że nie sprzątano tu od dawna, w kątach zalegał kurz, czuć było stęchliznę… i magię. Potężną magię, od której powietrze aż wibrowało.

– Tylko ja mogę tam wejść – powiedział Severin, jego twarz stała się maską, ale w niebieskich oczach dostrzegła ból, który zastąpił radość z narodzin syna. – Z początku sądziłem, że to pomniejszy demon, sam próbowałem go wygnać, nic jednak nie osiągnąłem. Wezwałem nekromantkę, niewiele znaczącą, aby nikt się nie dowiedział… Ledwo zbliżyła się do Dulijo, zaczęła krzyczeć o Cieniach i padła bez życia. Wtedy zrozumiałem, czym jest to coś.

– Co? – spytała Una, gwałtownie unosząc głowę, spoglądając na księcia, po raz pierwszy odkąd znalazła się w zamku, zdawała się poruszona.

– Cień. Tamta mówiła, że to Cień.

– Nie, nie… Dulijo? On jest Dulijo?

– Dulijo. Mój syn – przytaknął książę prawie czule. Czymkolwiek było coś, co spało w srebrnej kołysce, Severin to kochał, tak mocno pragnął mieć potomka, krew z krwi, kość z kości.

To nie on, powiedziała sobie Una, zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie przebiły skórę. Nie tamten Dulijo. To nawet nie jest dziecko, nie prawdziwe dziecko.

– Następny zginął, próbując wygnać Cień. Dwóch pozostałych… Sam ich zabiłem. Jeden popadł w szaleństwo i rzucił się na mnie, a Szelest od razu próbował zabić Dulijo. Bądź świadoma, mała nekromantko, że ja nie pozwolę go skrzywdzić.

Spoglądała ku srebrnej kołysce, próbując rozpoznać naturę istoty, która się w niej znajdowała i wiedziała, już wiedziała, że ten stwór obcy jest jej i magii nekromancji. Musiała się jednak upewnić, że tamta młoda magini, Zora, która przypłaciła życiem próbę wypełnienia książęcego rozkazu, nie miała racji.

– Co on je? – spytała, odwracając się od Severina, patrząc mu prosto w oczy. – Co on je? Jeśli nikt tu nie wchodzi, matka nie może go karmić.

Wahał się, zastanawiał, czy nie skłamać. Wiedziała, że żadnemu z jej poprzedników nie powiedział prawdy, Severin, zaledwie blady cień swego pradziada i dziada, nie obdarzony choćby połową ich mocy, nie potrafiący dokonywać właściwych wyborów. Czy nie rozumiał, jak wiele ryzykuje, jak pozbawione sensu było wzywanie na zamek pośrednich nekromantów, byleby utrzymać sekret? Chronił tego małego potworka, chronił ze wszystkich sił, narażając na szwank siebie, zamek, całą Kaldenię.

– Pożera demony. Do tej pory pochłonął siedem.

Choć wielu uważało nekromancję i demoniczną magię za pokrewne lub wręcz tożsame, w rzeczywistości nekromanci obawiali się demonów jeszcze bardziej niż zwykli ludzie, gdyż właśnie to pokrewieństwo sprawiało, że przybysze z otchłani mogli dostać się do ich umysłów, odebrać tożsamość, wpędzić w szaleństwo, jak wierzyli – skraść dusze. Zapewne niejeden mag śmierci ucieszyłby się słysząc, że demony giną z ręki małego księcia, twarz Uny wykrzywiła się jednak ze złości.

– Na tym się nie skończy. Będzie chciał więcej i więcej, będzie zjadał je jeden po drugim, aż w końcu przerażone zerwą okowy, wydostaną się, zamek runie. On nie skończy na tym, do tego czasu podrośnie i zyska dość sił, by samemu przywoływać kolejne, nie będzie dbał o to, czy nie otworzy bram dla mocy, które zniszczą stolicę. A później… nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Rozumiesz już, dlaczego Szelest próbował go zabić… mój książę?

Zacisnął ręce na ramionach Uny, z całej siły, nie dbając o to, że pozostawi siniaki, potrząsnął kobietą, na jego twarzy malowała się wściekłość.

– Zabiję ciebie, jeśli spróbujesz zabrać mi syna!

– Spróbuję ci pomóc! Ale nie licz na to, że to będzie łatwe, że pstryknę palcami i będziesz mieć urocze, gaworzące niemowlę! Może przy tym zginę, może to zabije jego, może nas oboje, demony mogą się uwolnić, a jeśli nawet się uda, możliwe, że zyskasz syna, który nie będzie mieć w sobie choćby odrobiny magii… Jeżeli zawiodę, prędzej czy później albo sam go zabijesz, albo on zabije ciebie i bogowie wiedzą, kogo jeszcze!

Żadne z nich nad sobą nie panowało, magia krążyła dookoła, dziecko przebudziło się, zawyło, czując wyzwoloną siłę, jego własna moc zaczęła narastać, demony zawtórowały krzykowi, próbując oprzeć się wezwaniu. Książę jęknął, wypuścił Unę z uścisku, cofnął się, opadł na podłogę, ona musiała podeprzeć się o ścianę. Zbyt wiele, zbyt wiele… Nekromancja nijak nie mogła tutaj pomóc, otworzyła więc usta, zanuciła melodię, zabrzmiały pierwsze słowa w języku, którego sama nie potrafiła zrozumieć. Chłopiec umilkł słuchając pieśni, jego moc opadła, Una wkroczyła do komnaty, pochyliła się nad kołyską. Dwoje smoliście czarnych oczu pozbawionych białek przypatrywało się jej ciekawie, drobna, dziecięca dłoń spróbowała dosięgnąć jasnych włosów nekromantki. Na twarzy chłopczyka pojawił się uśmiech, zagulgotał zupełnie, jak normalne dziecko, wymachując nóżkami i rączkami. Una wzięła istotkę na ręce, mały zaśmiał się, wyraźnie zachwycony, gdy go kołysała.

– On… – zaczął książę, ale urwał, podniósł się z podłogi, patrząc na kobietę, gotów zaatakować, gdyby zdradziła się z nieprzyjaznymi zamiarami wobec dziedzica. Nie wyglądało jednak na to, po prostu trzymała go w ramionach i po raz pierwszy Severin mógł nieomal uwierzyć, że jego syn jest zwyczajnym dzieckiem, nie potworkiem, który wpędził w szaleństwo własną matkę, który pożerał demony.

– Spróbuję w równonoc – powiedziała Una, przypatrując się chłopcu, ciemnemu puszkowi na główce, pucołowatym policzkom, małym usteczkom, gdy zamknął na moment powieki, można było zapomnieć, kim jest naprawdę. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziesz wychowywać normalne dziecko. Niestety, prawdopodobnie pozbawione magii.

– Wiesz, co się stanie, jeśli w zamku zabraknie maga? – spytał Severin, ignorując to, że z wcześniejszej pokory nekromantki nic nie zostało, nie nazywała go już waszą wysokością, czy choćby księciem.

– Wiem – przytaknęła. – Dlatego powinieneś sprowadzić tu wreszcie niebiańskich, bądź przynajmniej dać się przebadać jakiemuś nekromancie, magia materii też może pomóc… Nie, nie unoś się, chcesz znowu go zdenerwować? Przed chwilą zapytałeś mnie, czy wiem, co się stanie, jeśli w zamku zabraknie maga. Ty wiesz? Jeśli tak, nie kieruj się urażoną męską dumą.

– Co teraz?

Zabijał za błahsze przewiny, ale nekromantka o jasnych włosach była jedyną nadzieją dla Dulija. Żaden z tych, którzy pojawili się wcześniej, nie poważył się choćby dotknąć chłopca.

– Teraz? – zastanowiła się, na jej ustach pojawił się uśmiech. – Teraz mu zaśpiewam i ukołyszę go do snu. To w końcu dziecko, prawda?

Po raz pierwszy od lat zaśmiała się głośno, rozbawiona własnymi słowami.

 

*

 

Twarz Uny zakrywała maska, przez dwa wąskie otwory widać było tylko jej oczy, nienaturalnie rozszerzone od zażytych narkotyków. Szara szata, którą nosiła kobieta, nie miała rękawów, odsłaniała ramiona i dłonie poznaczone runami nakreślonymi na skórze krwią. Prości ludzie wierzyli, że w takich rytuałach nekromanci wykorzystują krew nowonarodzonych dzieci bądź dziewic… zresztą, niektórzy rzeczywiście tak robili.

– Luan Nameth od Mroku, Sprowadzająca Noc, ty, która władasz księżycem i gwiazdami, użycz mi swej mocy – recytowała nekromantka monotonnym głosem, chłopiec leżący na czerwonym kocyku przypatrywał się jej ciekawie, książę stał poza wyrysowanym kręgiem, w każdej chwili gotów zabić kobietę, bronić syna aż do końca. Narkotyk wyostrzył zmysły Uny do tego stopnia, że słyszała oddech Severina, przyspieszone bicie jego serca, pomimo ciemności dostrzegała każdą rysę na kamiennych ścianach.

– Skrzydlata Trójko, ukryjcie mnie pod swymi czarnymi piórami, wy, które jesteście Mieczem, Tarczą i Fletnią Luan Nameth, przybądźcie na moje wezwanie. Osłońcie mnie przed tym, co czai się w ciemności.

Dotyk.

Coś musnęło jej policzek, jakby nie nosiła maski, czyjeś dłonie ujęły twarz Uny, niewidzialne usta złożyły pocałunek na czole nekromantki. Meria, Ta Która Jest Tarczą, usłuchała prośby. Mrok wokół zgęstniał, przysłonił czarodziejkę i jej magię.

– Niech wasza melodia prowadzi mnie przez noc i napełni siłą.

Muzyka.

Dźwięki fletu zakłóciły ciszę podziemnych komnat, książęcy potomek poruszył się niespokojnie, przeczuwając niebezpieczeństwo. Krzyknął, Severin jednak nie mógł usłyszeć syna, uniemożliwiła mu to muzyka Ajlii, skrzydlatej flecistki, natchnienia artystów, służki Luan Nameth.

– Pomóżcie mi stawić czoła temu, co mnie czeka i wyjść z próby zwycięsko.

Moc zawirowała, niepewna, kapryśna magia Uny przybyła na wyzwanie, gdy ręka Maydi ujęła jej dłoń zaciśniętą na rękojeści sztyletu. Wyryte na nim runy zapłonęły, przestał być po zwykłą bronią, na jedną chwilę stał się mieczem nocnej wojowniczki.

Dziecko znów zawyło, uwalniając własną, demoniczną moc, przyzywało demony śniące w murach, kierowało siłę czerpaną z otchłani przeciwko nekromantce. Starodawny rytuał, którego nie potrafiłby odprawić już żaden mag śmierci, trzy boskie posłanniczki być może nie wystarczyłyby, aby zapewnić Unie bezpieczeństwo, możliwe, że tarcza, fletnia i miecz zawiodłyby, istniała jednak jeszcze jedna rzecz, ostatnia linia obrony. Krew, krew w żyłach nekromantki, krew demonicznego maga, jego ochrona, ofiarowana podczas zawarcia paktu, za który przyszło zapłacić znacznie wyższą cenę niż dusza.

…demony przyzwane przeze mnie, bądź kogoś z mej krwi, nie będą mieć do was przystępu.

Uniosła sztylet, wbiła go prosto w serce małego demona, bo tym przecież był, musiał być, skoro uwiodła go jej kołysanka, skoro wyciągnął do niej ręce, jakby wiedział, kim jest. Nie istniały już przecież Cienie ani nekromanci zdolni je poskramiać…

Ramiona Merii otuliły Unę, osłoniły przed wybuchem mrocznej mocy, Maydia posłała swą siłę ku demoniemu sercu, melodia Ajlii zagłuszyła wycie, od którego można było utracić zmysły, a potem odeszły jedna po drugiej. Nim znikła Meria, zabierając ze sobą ciemności, których nic nie mogło rozproszyć, nekromantka zerwała z szyi naszyjnik w kształcie klucza, posyłając w ten sposób impuls otwierający portal.

– Już dobrze – wyszeptała cicho do demonów. W odpowiedzi ze wszystkich stron nadszedł pomruk, który mógł być podziękowaniem, a może nie znaczył niczego i zaczęły powoli rozbiegać się po całym zamku, gotowe znów pogrążyć się w snach. Były zmęczone, potwornie zmęczone, podobnie jak Una, która osunęła się na podłogę.

– Dulijo! – wykrzyknął książę, do tej pory kulący się przy ścianie, podniósł się i potykając ruszył ku kręgowi, przeszedł obok nekromantki, nie zaszczyciwszy jej choćby jednym spojrzeniem.

Dulijo, powtórzył jakiś głos w głębi jej umysłu, znów zobaczyła poważne, niebieskie oczy, tak bardzo niepasujące do dziecięcej twarzy. Nikt na tym świecie mnie nie kocha, powiedział tuż po tym, jak go spotkała i wtedy miał rację, potrzebowali czasu, cała ich trójka, nawet Skrzydło, by znaleźć w sercach miejsce dla błękitnookiego chłopca. O tym, jak bardzo go pokochała, Una przekonała się dopiero, gdy tuliła do siebie martwe ciało.

Uratowałam twój zamek, mały, szepnęła do widma, które stanęło jej przed oczyma. I twojego prawnuka, Severina, choć wcale cię nie przypomina. A teraz…

Żegnaj, synku.

Żegnaj, Dulijo.

Żegnajcie obaj.

I witaj. Dostaniesz jego imię. Ich imię.

– Dulijo! – jęknął książę, porywając dziecko na ręce. Nim Una osunęła się w ciemność, usłyszała jeszcze dziecięcy płacz.

 

*

Gdy się pojawiła, wyglądała jak swój własny cień, bladziutka, z sińcami pod oczyma, tak wymizerowana, że nie wzbudzała już strachu, a współczucie raczej. Muszelka bez słowa postawiła przed nią miskę z jedzeniem, choć mąż szepnął, że pani może nie zechcieć takiej strawy. Kobieta z Domu ze Skał nie grymasiła jednak, pomimo tego, że drewniana łyżka drżała jej w dłoniach i rozlała więcej zupy rybnej niż zjadła. Mała Visenka z ufnością przylgnęła do nogi nadzwyczajnego gościa, a chłopcy przypatrywali się siostrzyczce na poły z zazdrością, na poły przestrachem, bo przecież każdy wiedział, że właścicielka ponurego domu stojącego na skałach włada magią i zjada małe dzieci.

– Odeślijcie ich – poprosiła Una, gdy skończyła jeść, Muszelka nie bez trudności wepchnęła potomstwo do drugiej izby, jeszcze mniejszej niż ta, w której siedzieli.

– Mały przepadł – wyjaśnił Oset, widząc spojrzenie nekromantki, skierowane na szmaty, w których ostatnio spał niemowlak. – Porwały go mamony… może lepiej.

Może lepiej, przytaknęła w myślach Una, kładąc na odrapanym blacie stołu pięć złotych monet, każdą wartą znacznie więcej niż ten dom i cała jego zawartość. Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie to robi, jeśli nawet była im coś winna, to przecież uzdrawiając Visenkę spłaciła dług jeszcze przed jego zaciągnięciem.

– Dziewczynka ma w sobie magię – powiedziała. Rybak drgnął, wymienił z żoną przerażone spojrzenia.

– Nie sprzedam córeczki – odparł po chwili, przesunął monety ku Unie. I może to dlatego, pomyślała. Może nie z powodu długu, nie dlatego, że Visenka ma niebieskie oczy jak Dulijo… tylko dla Oseta, który jest prostym człowiekiem, a przecież od dawna nie spotkałam nikogo, kto byłby godny mojego szacunku tak, jak on. Godniejszy niż książę.

– To nie zapłata, ale wybór. Jeśli kiedyś pojawią się tu magowie, możecie ją ukryć, odesłać gdzieś. Może dorosnąć, uczyć się w mieście, wyjść dobrze za mąż, bo będzie mieć posag, urodzić dzieci, umrzeć ze starości. Tak pewnie będzie dla niej lepiej… A te pieniądze są wyborem, nie będziecie musieli oddać jej, by wiedzieć, że nie umrze z głodu, nie zostanie samotna i porzucona.

A może dlatego, że chcę przypomnieć sobie, jak to jest być człowiekiem, dokończyła w myślach, podnosząc się z miejsca. Przespała całą noc i cały dzień w książęcym zamku, siły jednak wciąż do niej nie wróciły, nie w pełni. Wiele czasu upłynie, nim dojdzie do siebie.

– Bo jeśli zechce, może przyjść do mnie – rzuciła przez ramię, wychodząc, kierując się ku swemu domostwu na skałach. Czy naprawdę dawała wybór Visence i jej rodzinie? Przecież wiedziała, że pewnego dnia dziewczynka pokona tę samą drogę, którą ona teraz przemierzała, stanie przed nią i poprosi o nauki. Visenka utraci w ten sposób swe życie, a Una zostanie obarczona niewygodnym ciężarem, uczennicą, której nie pragnęła. Nie nadawała się zresztą na nauczycielkę, zbyt wiele utraciła, aby móc przekazać komuś swą wiedzę.

W domu nikt na nią nie czekał, mag – posłaniec opuścił go zgodnie z umową natychmiast po otwarciu portalu, nie ośmieliwszy się nadużywać gościny nekromantki. W Skavenii, gdzie najczęściej rodzili się magowie zdolni wędrować i przenosić przedmioty przez przestrzeń w mgnieniu oka, nekromanci cieszyli się szczególnie złą sławą, nie zapomniano ich dokonań z czasów ostatniej wojny między Skavenią a Kaldenią. Z trudem zdołała namówić młodego posłańca do pomocy, oferując szczodrą zapłatę. Zdawał się wystraszony, gdy wyjaśniła, że ma przetransportować przez portal dziecko, a zapewne, gdy ujrzał to, co przesłała w zamian, musiał się przerazić i opuścił dom w pośpiechu.

Truchło leżało w największym pomieszczeniu, w środku runicznego kręgu. Śmierć nie obnażyła prawdziwej natury demoniego pomiotu, wciąż wyglądał jak dziecko, może nawet bardziej niż za życia, bo powieki miał opuszczone. Gdy wynosiła drobne ciało na zewnątrz, by rozpalić ogień i rzucić je na pastwę płomieni, nie czuła kompletnie niczego, dopiero później, patrząc jak płonęło, pożałowała Severina, który pragnąć potomka tak mocno, że niechcący przyzwał demona, oblekając go w dziecięce kształty.

Bezimienny chłopiec wykradziony z rybackiej chaty miał oczy niebieskie jak Visenka, jak wszyscy z rodu pierwszego Dulija, a głowę pokrywał mu ciemny puch. Drobna ingerencja wystarczyła, by ciemna karnacja zbladła, przypominał więc Severina dostatecznie, a przecież nawet sam władca obawiał się zbliżać do syna, nie zdołają więc odkryć podmiany. Wychowany na dworze stanie się księciem, a jakim… To zależało od niego. Una liczyła po cichu na to, że Severin usłucha rady, wezwie niebiańskich magów i postara się o kolejne dzieci, nie tak upiorne jak pierworodny.

– Miej go w opiece, Luan Nameth – powiedziała cicho, choć pan Kaldenii nie zabił jej jedynie dlatego, że demony nie usłuchały rozkazu. Nawet we śnie czuła ich wzburzenie, tak wielkie, że książę nie poważył się nasłać na nią zabójców.

Gdy na niebie zapaliły się pierwsze gwiazdy, wciąż siedziała przy dogasającym ogniu, nucąc kołysankę dla demonów, choć słów słuchał tylko wiatr.

Koniec

Komentarze

W gruncie rzeczy prolog czegoś znacznie dłuższego, ale chyba można spokojnie uznać to za opowiadanie, a jestem ciekawa, czy komuś się spodoba.

Hmm... Nekromanci jako kapłani, dbający o swoich i ratujący dzieci. W dodatku niezwykle przywiazani do swojego etosu i image'u jaki mają wsród tłumów. Cenne bo nietypowe. Chętnie przeczytam ciąg dalszy, choć spodziewam się że będzie on od "Kołysanki dla demona" raczej odległy w czasie. Mnie aż by kusiło by dalej pisac historię dzieci które występują w opowiadaniu.

Piszesz bardzo długimi i złożonymi zdaniami. czasami trzeba przeczytac je dwa razy nim złapie się cały sens. Błędów nie widziałem.

Polemizowałabym, czy wszyscy nekromanci tak się troszczą o dzieciarnię;p Una pomogła Visence wiedziona impulsem, porwanie jej kuzyna było po prostu czyś, co musiała zrobić, aby osiągnąć cel.

Ciąg dalszy jest faktycznie odległy o kilka lat, a wspomniane tu dzieci odgrywają dość dużą rolę. Niemniej nie planuję go dawać na tej stronie, nawet Kołysanka pewnie nie doczeka się zbyt wielu czytelników, a już fragmenty znacznie dłuższe...

Zerknę na zdania złożone i jeśli zmieszczę się w czasie edytowania, spróbuję trochę je wygładzić.

Dobre. Dostatecznie skomplikowane i emocjonalne, żeby naprawdę zaangażować czytelnika. Na tyle, że w ogóle nie zwróciłam uwagi na zdania i tym podobne sprawy.
Gratulacje.

Dziękuję;) Bardzo miło przeczytać coś takiego, zwłaszcza, że nie byłam przekonana, czy takie... hm, tradycyjne fantasy znajdzie uznanie u kogokolwiek.

"...A może będzie człowiekiem, ale pewnie opóźniona w rozwoju". Kanwa zbyt charakterystyczna, żeby tego nie zauważyć.
Poza tym bardzo dobrze się czyta.

Pisz dalej i wrzucaj na stronę. Jak widzisz jest kilka osób, które czekają na ciąg dalszy. Jeszcze nie umarła idea czytania opowiadań dłuższych niż kilka stron.

Piszę dalej, ale wrzucanie tak czy inaczej mijałoby się z celem;) Widzisz, podobno mam tempo pisania imponujące, ale tworzę wiele rzeczy równocześnie, poza tym zaczął się rok akademicki. Ta strona chyba nie jest odpowiednim miejscem na wklejanie kolejnych rozdziałów po miesiącu, dwóch;p Ale strasznie się cieszę, że ktoś chciałby przeczytać ciąg dalszy.

Niezgoda, przyznaję rację, ale czas na edytowanie minął i musi zostać, jak jest. Przegapiłam, gdy robiłam korektę.

Dobre opowiadanie. Czyta się je przyjemnie, chociaż pod koniec zaczęło mi się nieco dłużyć.

Nowa Fantastyka