Zdarza się, że lęki uśpione przed wiekami odżywają na nowo. Każdy z nas ma w sobie cząstkę prehistorycznego strachu, nienazwanego i dawno zapomnianego, który przebywa w podświadomości do czasu, gdy niefortunna sytuacja zainicjuje uwolnienie jego destrukcyjnej siły. Nie chodzi tu, oczywiście, o strach przed ciemnością, najbardziej pierwotny, pamiętający jeszcze czasy, gdy na ścianach jaskiń powstawały pierwsze malowidła. Ten, o którym opowiem, nie pochodzi z tego świata, a mimo to dotyczy każdego z nas.
Był mroźny, listopadowy wieczór. Zimne powietrze wbijało szpilki w płuca. Wiatr ustał, nie poruszając nawet najmniejszą gałęzią upiornie powykrzywianych dębów, rosnących w okolicy prawie nieodwiedzanego żydowskiego cmentarza. Większości inskrypcji na porytych zębem czasu macewach nie odczytałby nawet rodowity Izraelczyk.
Nie lubiłem tędy przechodzić. Niestety, była to jedyna droga prowadząca ku bramie drewnianego kościółka na wzgórzu, gdzie nieliczni wierni odmawiali swoje modlitwy, prosząc, dziękując, przepraszając. Im też towarzyszył lęk, choć nie byli tego świadomi.
Stanąłem przed wejściem do przybytku, czując, że mróz wyciska mi na twarzy swoje siniejące piętno. Chciałem przeżegnać się przed wejściem, gdy poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłem się i zobaczyłem starszego mężczyznę, ubranego w gruby płaszcz. To jednak nie ubiór przykuł moją uwagę. Jego twarz wyrażała przeogromny ból, mimo że niebieskie oczy patrzyły na mnie z głębokim spokojem. Usta złożone w grymas przypominający szyderczy uśmiech były popękane od zimna, lecz nie sączyła się z nich ani kropla krwi. Zniekształcone rysy twarzy nie przywoływały wspomnień dawnej młodości, lecz ukazywały starość jako absolut, byt, który był od początku i nie podlega zmianom. Czoło znaczyła siatka zmarszczek, której bruzdy wydawały się kanionami. Siwe bokobrody sterczały w dzikim nieładzie niczym obumarły las, pozbawiony żywicznych soków.
Artretyczna dłoń, która puściła teraz moje ramię, sięgnęła kieszeni spodni, po czym wyciągnęła z niej niewielki kamyk.
– Czy jesteś gotów, aby wyruszyć w podróż? – zapytał starzec, spoglądając mi w oczy. Poczułem, jakby ktoś wdzierał się do mojego wnętrza, oczy zaczęły szczypać, tak że musiałem energicznie zamrugać i spuścić wzrok.
Nie rozumiałem, o czym on mówił. Jedyne, co czułem, to trudna do powściągnięcia odraza. Chciałem odejść, uciec, ale stałem w miejscu, nie mogąc się przełamać.
– Czy jesteś gotów, aby wyruszyć w podróż? – powtórzył starzec, ukazując w dłoni szary kamyk, zupełnie zwyczajny, podobny do setek innych.
– W jaką podróż? – zapytałem, próbując zrobić krok w tył. Tym razem nogi posłuchały i zacząłem się wycofywać. Mężczyzna dotrzymywał mi kroku.
– Mogę pokazać ci światy, o których do tej pory nie miałeś pojęcia. Światy pełne złota i diamentów, światy bez bólu i chorób, bez nikczemności i smutku, nawet te, w których nie ma śmierci.
– Kim jesteś?
– Nazywam się Josef Kurtz, ale to nie ma żadnego znaczenia. Powiedz, nie chciałbyś żyć wiecznie, być bogaty i mieć wszystko, czego pragnąłeś, ale było tylko pustym marzeniem?
Postępowałem krok za krokiem, nie patrząc za siebie, widziałem tylko tę potworną twarz i mały kamyk, ściskany z trudem przez powykręcane palce chorego człowieka.
– To przecież niemożliwe – odpowiedziałem, czując narastający niepokój.
– Weź kamień, weź go, a twoje problemy się skończą.
Nie wiedząc, co robię, podniosłem z ziemi długą jesionową gałąź i wytrąciłem starcowi trzymany przez niego przedmiot.
Z ust mężczyzny wydobył się przeraźliwy wrzask, podobny do gwałtownego zatrzymywania się rozpędzonego pociągu. Człowiek ów upadł i zaczął tarzać się po ziemi w potężnych konwulsjach. Po chwili znieruchomiał, a ja zauważyłem, że nie ma tam już niczego poza jego ubraniem. Usłyszałem cichy szept, jakby słowo „dziękuję”, choć może był to tylko podmuch wiatru.
Kopnąłem kamień z całej siły, tak że stoczył się ze wzgórza i wpadł do rzeki. Mam nadzieję, że nikt nigdy go nie odnajdzie. Kto wie, co stałoby się ze mną, gdybym go wziął.
Po mszy ruszyłem w drogę powrotną do domu, mając głowę zaprzątniętą nieprzyjemnymi myślami. Strach wzrósł jeszcze bardziej, gdy przechodząc koło żydowskiego cmentarza, moją uwagę zwrócił jeden z nagrobków. Z trudem odczytałem znajdujące się tam wyblakłe litery, układające się w napis Josef Kurtz.
Uciekłem stamtąd i następnego dnia nie wychodziłem z domu, bojąc się wyjrzeć przez okno. Nie chciałem zobaczyć w nim starczych oczu, patrzących na mnie z obłąkanym spokojem i dłoni z niewielkim kamieniem, kuszącym wizją nieśmiertelności, okupionej jednakże najwyższą ceną.
Mam wrażenie, że horrorowy klimat opowiadania wynika chyba tylko z tego, że rzecz dzieje się w kościółku sąsiadującym ze starym cmentarzem. Ciekawa jestem, czy gdyby bohater spotkał starego człowieka z kamykiem w drzwiach np. hipermarketu, czy też miałby wrażenie, że dzieje się coś niesamowitego, że coś mu zagraża?
Większości nagrobków porytych zębem czasu nie odczytałby nawet rodowity Izraelczyk. ―> Nie wydaje mi się, aby można odczytać nagrobki.
Proponuję: Większości inskrypcji na porytych zębem czasu macewach, nie odczytałby nawet rodowity Izraelczyk.
Niestety, była to jedyna droga prowadząca ku bramom drewnianego kościółka… ―> Niestety, była to jedyna droga prowadząca ku bramie drewnianego kościółka…
Skoro kościółek był mały, to nie wydaje mi się, by prowadziło do niego wiele bram.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No cóż, spotkanie szaleńca mówiącego od rzeczy, o wyjątkowo nieprzyjemnej aparycji, który na dodatek okazuje się później nie żyć od wielu lat, to rzeczywiście mało traumatyczne przeżycie. :) Fantasy to nie jest, więc dałem jako horror, bo tak mi mimo wszystko bardziej pasowało.
Poza tym jest tu kilka niedopowiedzeń, pobudzających w moim odczuciu wyobraźnię, a i symbolika samego kamienia nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać.
Był mroźny, posępny, listopadowy wieczór.
nawet najmniejszą gałęzią upiornych, powykrzywianych dębów,
Tego typu określenia używane do zwykłych opisów nie budują nastroju grozu. To raczej takie machanie autora ręką do czytelnika “masz poczuć grozę/ opowiadam ci horror”. Dobry opis to taki, który sprawi, że ja tę posępność i upiorność poczuję, nawet jeśli jej nie nazwiesz. (Nie chodzi mi o to, żeby takich słów zupełnie nie używać, tylko raczej, żeby nie zastępowały one budowania nastroju).
ubranego w podszyty polarem gruby płaszcz. – podszewka nie jest widoczna, chyba że płaszcz miał niezapięty?
Siwe bokobrody sterczały w dzikim nieładzie niczym wypłowiały las, pozbawiony żywicznych soków. – nie trafiła do mnie ta metafora, nie pomaga wyobrazić sobie bokobrodów, i jak wygląda wypłowiały las? To słowo sugeruje wyblaknięcie koloru, co w kontekście lasu jeszcze można by ewentualnie odnieść do tracenia liści, ale zaraz potem jest informacja o braku żywicznych soków, co sugeruje martwy/ suchy las;
spoczęła w kieszeni spodni, po czym wyciągnęła z niej niewielki kamyk. – może lepiej sięgnęła do? spocząć nie sugeruje chwilowej czynności (włożenie i wyjęcie ręki), wręcz przeciwnie
Jedyne, co do niego czułem, to trudna do powściągnięcia odraza. – zaimek zbędny; wiadomo, o co chodzi
mały kamyk, ściskany z trudem przez powykręcane palce chorego człowieka. – wcześniej miał go na otwartej dłoni
Nie wiedząc, co robię, podniosłem z ziemi długą gałąź, która musiała ułamać się z rosnącego w pobliżu jesionu i wytrąciłem starcowi trzymany przez niego przedmiot. – czy to jest istotne?
Z ust mężczyzny wydobył się przeraźliwy wrzask, podobny do gwałtownego zatrzymywania się rozpędzonego pociągu. – a to fajne, uruchamia skojarzenia dźwiękowie :-)
Po mszy, która zaczęła się, podczas gdy ja rozmawiałem z przybyszem, ruszyłem w drogę powrotną do domu, mając głowę zaprzątniętą nieprzyjemnymi myślami. – czy to jest istotne/ jakie to ma znaczenie dla historii?
Miałam wrażenie pewnego przegadania tego tekstu, umieściłeś w nim sporo drobiazgów, które nic ze mną nie zrobiły, wydawały się zbędne i nie pomagały wyobrazić sobie tego, o czym piszesz.
Też intro o lęku wydało mi się za mało powiązane z resztą tekstu. Nie wiem, czy chodziło o ogólny lęk bohatera przed śmiercią, przed spotkaniem ze zmarłymi, czy był ten lęk czymś spowodowany. Mamy kościółek, groby, mszę, innych ludzi odczuwających jakiś nieokreślony lęk, ale to wszystko jest bardzo efemeryczne, niepowiązane ze sobą.
Mamy również bohatera, który spotkał dziwnego człowieka, w sumie nie wiadomo dlaczego oferującego mu kamień, dający życie wieczne i zapewniający bogactwa. Wszystko wydaje się być przypadkowe.
Dużo straszniej by wyszło, przynajmniej tak mi się wydaje, gdyby starzec znał na przykład najskrytsze lęki i pragnienia bohatera i to do nich się odwołał. Tak żeby było tu jeszcze jakieś napięcie, druge dno tego spotkania. Bo tak jest wszystko bardzo jednowymiarowe. Bohater spotkał zombie, przewrócił je, kopnął kamień do rzeki i koniec. Oczywiście upraszczam, ale za dużo elementów tej układanki za mało znaczy. Czy to, że cmentarz jest żydowski ma jakieś znaczenie? Dlaczego zombie wybrał bohatera? Dlaczego tak łatwo było go “zabić”? Dlaczego ludzie chodzący do kościółka odczuwali lęk? Nie mówię, że wszystkie odpowiedzi powinny się znajdować w tekście, ale przynajmniej daj czytelnikowi jakieś wskazówki/ sugestie, że te wszystkie elementy nie są przypadkowe. Że w tekście kryje się coś więcej.
Komentarz wyszedł dość krytyczny, ale chcę pokazać, że masz tu naprawdę sporo elementów z potencjałem, i warto by się zastanowić jak ten potencjał wykorzystać. Bo tekst jest napisany przyzwoicie. Językowo i kompozycyjnie w porządku. Tylko trochę głębi zabrakło.
It's ok not to.
Z większością Twojej wypowiedzi się zgadzam, choć nie z całą. Szczególnie fragment dotyczący treści jako splotu przypadkowych zdarzeń nie do końca mnie przekonuje.
Czy to, że cmentarz jest żydowski ma jakieś znaczenie? Dlaczego zombie wybrał bohatera? Dlaczego tak łatwo było go “zabić”? Dlaczego ludzie chodzący do kościółka odczuwali lęk? Nie mówię, że wszystkie odpowiedzi powinny się znajdować w tekście, ale przynajmniej daj czytelnikowi jakieś wskazówki/ sugestie, że te wszystkie elementy nie są przypadkowe. Że w tekście kryje się coś więcej.
Cmentarz jest żydowski, ponieważ Żydzi kładą na nagrobkach kamienie, co jest mniej więcej takim wyrazem pamięci, jak dla katolików znicz. I właśnie dlatego starzec przychodzi do narratora z kamieniem, co już jest odniesieniem do życia pozagrobowego. Kościół katolicki jest tu zderzeniem dwóch wyznań, różniących się od siebie, choć mających wspólną przeszłość. Ów strach może być odczytywany jako strach przed śmiercią, bo jest to jeden z głównych powodów, dla których religie w ogóle istnieją. Gdyby człowiek był nieśmiertelny, Bóg nie byłby mu potrzebny, prawda? I taką wizję próbuje “sprzedać” mu (“martwy?”) Żyd, ofiarując to, czego pragnie w zasadzie każdy: życie wieczne i nieustający dostatek. Tyle że jego zapewnienia kłócą się nawet z jego wyglądem, nie mówiąc o “wyrazie bólu na jego twarzy”, co może sugerować również cierpienia wewnętrzne, niekoniecznie nawet ból, choć i to niewykluczone. Dlatego właśnie bohater opowiadania słyszy słowo “dziękuję”, po uwolnieniu starca z mocy kamienia, który może również symbolizować w pewnym sensie puste obietnice szatana. “Przyjmij mnie, a dam ci świat”. Narrator stanowczo odrzuca te pokusy, przy czym ratuje być może także duszę nieszczęśliwego człowieka, która prawdopodobnie dopiero teraz zaznała prawdziwe ukojenie i spokój.
Czy to naprawdę było tak trudne do zinterpretowania? :D
Wszystko wydaje się być przypadkowe.
Wydaje się… :)
O kładzeniu kamieni na żydowskich grobach nie wiedziałam.
W kwestii tego, że starzec podziękował bohaterowi – zrozumiałam, dlaczego to zrobił. Ale dalej mamy przypadkowego zombie, który nagabuje przypadkowego przechodnia. I nawet jeśli założymy, że każdy pragnie życia wiecznego i nieustającego dostatku (choć jest to dla mnie kwestia dyskusyjna), to brakuje mi tu jakiejś podbudowy, uzasadnienia i wagi podejmowanej przez narratora “decyzji”.
Narrator stanowczo odrzuca te pokusy,
Ale nie przedstawiasz żadnych rozterek bohatera, dla mnie to nie jest nawet scena kuszenia. Mamy żywego trupa z kamieniem w dłoni obiecującego bogactwa i życie wieczne, gdzie bohater na własne oczy widzi jak wygląda spełnienie takiej obietnicy… Serio taka wizja wydaje Ci się kusząca? Nie ma tu napięcia towarzyszącego decyzji bohatera. On się nie zastanawia, czy przyjąć propozycję trupa. On się go boi, co zrozumiałe, i chce się od niego jak najszybciej uwolnić.
ratuje być może także duszę nieszczęśliwego człowieka, która prawdopodobnie dopiero teraz zaznała prawdziwe ukojenie i spokój.
Nie uwalnia go od jego losu celowo. On nie chce mu pomóc (a przynajmniej ja tego w tekście nie znalazłam), tylko przed nim uciec. Nie ma tu rozważań nad losem tego człowieka, tylko obrona gałęzią, żeby się truposz nie zbliżał…
It's ok not to.
Nie uwalnia go od jego losu celowo.
A musi? To akurat był przypadek, że go uwolnił. I, co więcej, narrator nie jest tego do końca świadomy, nie wie, czy to wiatr mu odpowiedział, czy mu się wydawało, czy też słowo “dziękuję” zostało wypowiedziane przez ducha.
Takie było moje założenie, że dziad będzie brzydki i odstręczający, w opozycji do swoich zapewnień o światach bez brzydoty i lęku.
Nie oczekuj, że szort na 4700 znaków będzie miał tyle treści, co opowiadanie na 40k. :) I tak starałem się wycisnąć z tej metafory maksimum, choć oczywiście możliwe, że nie podołałem w pełni temu zadaniu.
Dziękuję za przeczytanie i opinię.
A musi? To akurat był przypadek, że go uwolnił.
Nie musi. Po prostu staram się wytłumaczyć, czego mnie zabrakło w tym szorcie. Co z tymi uwagami zrobisz, to już tylko Twoja sprawa :-)
Nie oczekuj, że szort na 4700 znaków będzie miał tyle treści co opowiadanie na 40k. :)
Nie oczekuję. Od opowiadania na 40k oczekiwałabym znaaaaaaaaaaaacznie więcej :P
Oczywiście żartuję, ale tylko trochę
It's ok not to.
A mi się podobało. Poczułem klimat na tyle, na ile się da w tak krótkim tekście. Jest w opowiadaniu coś z klasycznego horroru. Niektóre porównania uważam za zbędne, ale jest ok.
blacken, dziękuję :) Porównania są u mnie w fazie beta, to znaczy, że nieśmiało już ich używam, ale nie zawsze są strzałem w dziesiątkę. Cóż, doświadczenie nabiera się z czasem.
Pozdrawiam.
No więc mnie się niewiara urwała z kołka na żydowskim cmentarzyku przy bramie katolickiego kościółka. Wiem, to nie jest całkiem niemożliwe, ale nader mało prawdopodobne. Plus, po pierwszej serii prawie-Lovecraftowskich określeń w takiej ilości miałam chwilami wrażenie, że zmierzamy w kierunku pastiszu/parodii: przy budowaniu nastroju chyba trochę przesadziłeś z ilością wyrażonej dosyc oczywistymi określeniami mroczności. Generalnie piszesz sprawnie, umiejętnie, tu jednak, ja na mój gust, trochę zbyt ciężko i zbyt oczywiście.
ninedin.home.blog
Hmmm. A jak dla mnie trochę za mało fantastyki. Oprócz znikającego ciała dziadka i tego niepewnego “dziękuję” – wszystko mogło się zdarzyć.
Też nie wiedziałam o kamieniach na grobach.
Chyba zgadzam się z przedpiścami – nie ma tu dylematu, bohater od początku wie, że nie chce brać kamienia. Czyli pokusa żadna, a decyzja łatwa. Chyba lepiej jest bardziej przeczołgać protagonistę, zanim pozwoli mu się ujść cało.
Babska logika rządzi!
Ninedin, kto wie, może jakiś pastisz/parodię Lovecrafta kiedyś napiszę. :)
Finkla – zapewne masz rację, że mało fantastyki. ;) Postaram się to naprawić w następnych tekstach.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję, Anet. :)