- Opowiadanie: Artorias - Pęknięte dusze

Pęknięte dusze

Moje pierwsze opowiadanie na stronie. Mam cichą nadzieję, że komuś się spodoba. Bardzo chętnie przyjmę każdą wskazówkę i sugestię, aby udoskonalić swój warsztat.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pęknięte dusze

A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą,

 i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata.

Joanne Kathleen Rowling Baśnie Barda Beedle’a

 

Prolog

– Dziesiątka wygrałeś – ekscytował się mężczyzna.

Czarnowłosy chłopiec z rozciętą brwią patrzył na dwie kostki do gry.

– Nie powinieneś go uczyć hazardu – powiedziała.

– To tylko zabawa. Proszę dla zwycięzcy – Isa podał chłopcu dwie białe kości.

– Lacunisie pora spać – zawołała kobieta.

Chłopiec już prawie zasypiał gdy usłyszał rozmowę z kuchni

– Znowu podnieśli podatki. Dziś przyjadą je zebrać, a my nie mamy już nic. Spalą nas! – Płakała.

– Spokojnie jakoś damy radę. Razem. – może wydamy im część zboża ze spichrza – ciężko wypuścił powietrze. W zimie będzie ciężej, bo rok był słaby, ale starczy nam jedzenia -pocieszył ją Isa, choć sam ledwo wierzył w swoje słowa. Chcieli srebra, nie zboża.

Przez chwilę wodził palcami po słojach drewnianego stołu, który sam kiedyś zrobił, ze swoim ojcem. Wyobrażał sobie jak mebel pokrywa się sadzą, pęka i uwalnia z siebie, ciemne, zduszone dymem światło płomienia.

Ojciec usiadł na brzegu łóżka chłopca.

– O czym rozmawiałeś z mamą?

– Niczym się nie przejmuj, to nic.

Spojrzał jak chłopiec bawi się kośćmi do gry.

–  Lacunisie w prawdziwym życiu nie rzucaj kośćmi. Nie polegaj na chaosie. Twój los należy przede wszystkim do Ciebie. Każdy oddech daje szansę, aby zmienić coś na lepsze.

– To znaczy, że mogę być kiedyś królem ?

 – A chciałbyś nim być?

 – Królowie są mądrzy i sprawiedliwi, odważni, chciałbym taki być. Mieszkają w pałacu i nigdy niczego im nie brakuje.

 – Zapamiętaj, że każda władza i zaufanie jakim obdarzają nas ludzie to przede wszystkim  służba. Od tej wielkiej wobec kraju do tej najmniejszej wobec serca, które kochamy.

– Więc chcę tak służyć tato, tak jak ty mamie!

– Dobranoc mój królu.

–Tato, boję się. Będziesz przy mnie?

–Zawsze.

 

***

Smugi czarnego dymu unosiły się nad równiną. Łuna ognia gasła w gęstym powietrzu. Milczenie nocy tłumiło krzyk i tętent odjeżdżających jeźdźców. Samotny chłopiec z poparzonymi plecami szedł przez pole ściskając w dłoni dwie kości do gry. Zobaczył światła. Ludzie z całego sioła biegli w kierunku pożaru. Światła zbliżały się coraz większe i większe. Upadł. Zimna ziemia gasiła gorące łzy.

 

I

Lacunis szedł nierównym krokiem. Brakowało mu tchu już od jakiegoś czasu. Oparzenia na plecach, choć dawno zabliźnione wciąż zaznaczały się bólem w jego głowie. Ścieżka była nierówna i prawie starta z powierzchni ludzkiej pamięci. Za nim podążał kondukt. Czarne blachy pancerzy połyskiwały w matowym już świetle. Ogromny wóz okuty miedzianą blachą przypominał połyskującą w słońcu karocę. Oszroniony metal krył olbrzymie bloki lodu i ciało.

 – El, dlaczego?

Wciąż miał przed oczami jej bezwładne ciało zawieszone w powietrzu na skórzanej wstędze. Wyglądała jak lalka unosząca się w powietrzu. Jej drobne dłonie zwiędnięte i zimne. Oczy zapatrzone w przestrzeń, której on nie mógł zobaczyć. Cisza, która raniła bardziej niż jakikolwiek hałas i jego serce wciąż nieznośnie bijące w piersi. Dotarli do wąskiej szczeliny w białym górskim masywie. Wielu słyszało legendę o strażniczce snu. Od tej najbardziej ludowej mówiącej o pięknej, młodej kobiecie o siwych jak popiół włosach mieszkającej w kaplicy starej nekropoli. Tej, która potrafiła spełniać ludzkie sny jeżeli tylko ktoś zdoła odnaleźć owy cmentarz. Do tej, którą odnalazł w archiwach jakoby ruiny nekropoli na końcu promienistej przełęczy zamieszkiwała ostatnia kapłanka Mortis. Istota, której służyła stanowić miała ucieleśnienie snu i samej śmierci. Jeżeli miał znaleźć dla El życie to tylko tam.

Ściany wąwozu zaciskały się, a smuga światła nad nimi stopniowo gasła. Rycerze nawykli do trudów podróży przez ogniste zgliszcza i popioły Amany tutaj z trudem łapali oddech. Coś wisiało w powietrzu o wiele bardziej niebezpiecznego niż plaga pierzastych węży, z którą tam walczyli. Wysłani z ramienia króla Uldaryka mieli przeciwstawić się hordzie tych bestii. Podchodziły zbyt blisko południowego bastionu, zostawiając za sobą pustynię popiołu i zgliszczy. Zwyciężyli. Do tego byli szkoleni. Lacunis za swoje zasługi dostał najwyższy urząd królestwa. Jego rycerze służyli mu odtąd jako osobny oddział pod jego komendą. Może gdyby nie rzucił się wtedy w wir nowych obowiązków i został w stolicy dłużej między jednym objazdem marchii, a drugim. Może nadal by żyła. Nie mógł zostać. Był seneszalem królestwa, poza tym chciał zadbać o ich przyszłość przecież o tym wiedziała. Przyszłość… Tylko czy naprawdę chciała żeby on do niej wrócił? Bał się tego pytania, a jeżeli mu się uda nie zostanie ono bez odpowiedzi. Milczenie martwego powietrza chroniło zmęczone serce rycerza. Nagie kości skał przeszły w czeluść. Powietrze było chłodne niczym oddech mitycznej krainy Niflheim znanego północnym ludom z podań królestwa śmierci. Czyżby właśnie znalazł się na styku tych dwóch światów. Prawdy i legendy. Jawy i snu. Lacunis wkroczył w pustkę.

 

***

Xeres najbardziej nieustraszony z rycerzy Lacunisa cofnął się. Człowiek, który wychował się w pasie granicznym między Amaną, a fortyfikacją Czarnego Muru bał się chyba po raz pierwszy w życiu. Ogromny barczysty mężczyzna o żółtawo brunatnej jak piach pustyni karnacji otrzymał u swojego ludu przydomek rozrywający węże. Potrafił wypatroszyć wypełnione pierwotnym żarem ziemi monstrum niemal gołymi rękami, po uprzednim rozcięciu miększej łuski brzucha hakowatą klingą z bułatu. Tak trafił na służbę do gwardii królewskiej wypatrzony przez samego Lacunisa wiele cykli temu na jednej z walk. Podobno postawił na niego 200 sinów srebra. W oddziale nikt nigdy nie mówił o jego dawno minionej, acz wydawałoby się mrocznej żyłce hazardzisty. Teraz Xeres po prostu się bał. Jedynym sposobem by pokonać ten strach było zrobić krok w pustkę. Tak jak zawsze kroczył za swoim dowódcą.

 

***

Korytarz był wąski. Zbyt wąski dla prowizorycznej chłodni. Odgarniając lód seneszal szybko dostrzegł złotawo miedziane kosmyki. Były w nieładzie, jak gdyby ułożyła się do snu po zbyt niespokojnym dniu. Zbyt często okazywało się to prawdą. Niebieskie oczy o mętnej barwie wiosennego deszczu zawinięte w całun powiek. Nieobecne. Teraz niósł ją przez wilgotną, wrzącą czeluść. Nie czuł swojego oddechu. Tylko brak jej oddechu. Nie czuł ciepła swojego dotyku. Tylko zimny kształt podobny do lalki w jego objęciach. Otworzyła się przed nimi przestrzeń. Grota przypominała olbrzymi bąbel powietrza, wokół którego zebrała się atramentowo czarna woda. Ściany idealnie gładkie odbijały blade płomienie pochodni, które ze sobą nieśli. Patrzyli na drobne kurhany. Kamienne kopce omszałe od wilgoci i pokryte białym nalotem soli wyglądały jak duchy na tle czarnej jak smoła ziemi. Kształty na zawsze pozbawione imienia. Z każdym krokiem powietrze robiło się coraz suchsze i zimniejsze. Ogromny ciek wodny rozlał się przed nimi.

– Zostańcie. Gdyby cokolwiek próbowało wtargnąć do groty, albo z niej wyjść stawcie temu opór. Dalej muszę iść sam.

– Idę z panem kapitanie.

– Nie… – twarz rycerza zmieniła się. Walczyliśmy razem z wieloma koszmarami. Te muszę pokonać samotnie.

Wszyscy mieli wrażenie, że patrzą na posąg w zbroi. Lacunis przebrodził srebrzystą wstęgę wody i ruszył do czarnego monolitu na drugim krańcu jaskini. Xeres wodził wzrokiem za niknącą sylwetką człowieka, który odmienił jego życie. Dał żołd, prawdziwą chwałę żołnierza. Ten jeden raz nie mógł za nim iść. Zostali sami.

 

***

Czarny cylindryczny kształt wieży wydał mu się mocno zaburzony. Szczyt zdawał się zmiażdżony pod naporem niewidzialnej siły. Dół podstawy zrosły z ziemią i mocno nabrzmiały wylewał się na boki morzem srebrzystych jak grafit bloków. Szczelina portyku wyglądała jak rana na ciele olbrzymiego kamiennego węża zapatrzonego w ciemność jaskini. Pokrywa srebrzyła się w blasku pochodni. Ogromny dysk przypominający księżyc odsłonił przed rycerzem ostateczną czeluść. Więc jednak zejście do kaplicy istniało, mimo iż ostatni król z poprzedniej dynastii według legendy kazał zgładzić wszystkich śniących. Tak o sobie mówili ci, którzy przechodzili na drugą stronę z pomocą strażniczek, by pojednać się ze swoimi zmarłymi. Czasem zuchwale wyrwać ich z ciemności samej śmierci. Zbyt wielu nie wracało. Król nakazał zniszczenie wszystkich miejsc kultu, ale główna kaplica została nietknięta. Zachowana w strzępie notatki w królewskim archiwum. W języku, który jak się okazało znał tylko lud Xeresa. Mowa węży była czymś co niewprawny inkwizytor mógł uznać za bełkot szaleńca, ale notowano wtedy wszystko, nawet najstraszniejsze klątwy rzucane przez więźniów. Szukali dziesięć dni, dniem i nocą, gdy ciało zakonserwowane lodem i potężnym czarem chronometrycznym powstrzymującym czasowo rozkład czekało na rozwiązanie zagadki jednej z najbardziej czarnych kart historii królestwa Mayaris.

Miał właśnie oprzeć stopę na pierwszym szczeblu drabiny prowadzącej w otchłań, lecz zachwiał się niebezpiecznie. Ciało jego ukochanej zakołysało się w jego ramionach. Utrzymał ją. Każdy czar o takiej mocy wymagał żywiciela. Czary krótkie i intensywne z najstraszniejszym z nich zwanym płomieniem Amanu potrafiły zabić lub wprowadzić w śpiączkę osobę, z którą były połączone. Przy przenoszeniu materii zwykle kończyło się tylko na nudnościach otwierającego korytarz pomiędzy miejscami. Czary chronometryczne dosłownie wysysały życie z użytkownika i tworzyły kokon ochronny wokół przedmiotu lub osoby. Krążyły plotki, że w ten sposób jeden czarnoksiężnik z Amanu zapewnił sobie czasową, a być może trwałą nieśmiertelność pochłaniając życie z niemal całego królestwa. Widząc Aman i to co zostało z jego stolicy wiedział, że to nie plotki. Ojciec ognistych węży mógł żyć nadal, starożytna stolica magii ognia została obrócona w popiół i żar. Garstka ocalałych uciekła do Mayaris najdłuższym kanałem teleportacyjnym jaki udało się wytworzyć w historii tej sztuki. Dotarło siedem osób. Siedem z setek tysięcy mieszkańców stolicy, których strawił żar, żywiciel rozpadł się w momencie zamknięcia korytarza. Nikt nie chciał nawet myśleć o tym, że jego świadomość prawdopodobnie została wessana przez kanał i krąży pomiędzy płaszczyznami w wiecznym bólu i pustce.

Będąc seneszalem słyszał wiele takich historii, wymienianych pokątnie między ocalałymi. Odtąd tylko sześciu ocalałych znało pierwotną, dziką magię Amanu. Jedna z tych osób, kobieta o imieniu Izalith sprzęgła go z czarem, co pozwoliło uratować ciało El. Żaden z młodych akolitów sztuki magicznej, których potajemnie przyuczali nie dał by rady zrobić tego tak mocno. Pomogła mu chyba tylko dlatego, że walczył o odzyskanie tych pustynnych ziem. Wielu w kraju było uprzedzonych wobec czarodziejek. Mężczyźni parający się magią stanowili mniejszość w grupie uchodźców i budzili grozę od razu kojarząc się prostemu ludowi z czarnoksięstwem, choć niewiele się różnili od swoich koleżanek po fachu. Czarownice tolerowano za znajomość ziół i eliksirów, często służyły baronom, przez to utożsamiano ich usługi z trucicielstwem powszechnym w kręgach władzy. Amańczycy wciąż jednak mimo upadku i destrukcji ich cywilizacji pamiętali biblioteki pełne zwojów i kodeksów. Sam z narażeniem życia wydobył jeden tom będąc na wojnie. To była zapłata za czar. Mógł sprzedać tę wiedzę za tysiące sinów, ale El była dla niego ważniejsza i już zawsze będzie. Więź z czarem odznaczała się przez to niezwykłą siłą. Umierał. Schodził w ciemność w milczeniu.

 

II

Izalith obracała w dłoniach czarną jak kawałek węgla książkę. Wyglądała nienaturalnie. Okładka z satynowej skóry węża nie zdradzała śladów po nadpaleniu. Brzegi kart nasycone czernią skrzyły się w świetle świecy. Nie była to jednak sadza. Tak jakby potężna siła ocaliła tom przed zwęgleniem. Wszystkie artefakty i dokumenty z dawnej stolicy magii nosiły piętno ognia, ale nie ten. Wodziła palcami po kartach pergaminu. Nie rozumiała dopisków na marginesach. Sporządzone krwistoczerwonym atramentem odcinały się na tle czarnego tuszu oryginalnego skryby. Wtedy ją zobaczyła. Wszyscy z jej ludu znali tą pieczęć. Wąż pożerający własny ogon. Herb czarnoksiężnika z Amanu.

 

***

Wysoki mężczyzna w czarnym kaftanie szedł w kierunku królewskiego archiwum. Jego smukłe dłonie lekko drżały. Kasztanowe włosy rozchełstane w nieładzie i pokryte potem skrzyły się w półmroku korytarza. Wszedł do głównej sali patrząc na Izalith pochylającą się nad starym kodeksem barwy smoły. Nigdy nie rozumiał trudnego charakteru osób zajmujących się magią ognia. Uważał ich za nadętych i pysznych. Zwłaszcza po tym jak odmówili mu przeszkolenia w swojej sztuce. Brak talentu. Zupełne beztalencie. Tak mu powiedzieli. Dopiero studiując ich teksty zrozumiał, że go okłamali. Jednak byli przydatni.

Izalith odpowiadała nie tylko za zwoje i kodeksy z Amanu, ale była też najbardziej zaufaną medyczką króla. Warzyła dla niego dekokt z naparstnicy na serce. Źle przygotowany był silnie trujący. Patrzył na nią przez chwilę. Drobna kobieta o ognistych włosach i błękitnych oczach zagubiona w tekście księgi kompletnie go nie zauważała, lub nie chciała go zauważać. Patrzył na jej drobne, smukłe ciało okryte w ciemnozieloną suknię ze srebrnym roślinnym motywem. Bawiła się końcem gładkiego herbacianego szala, który okrywał jej szyję. Czuł w stosunku do niej coś w rodzaju sentymentu. Kiedyś starał się o jej względy. Nawet będzie mu jej trochę szkoda. Ze zdziwieniem zwrócił uwagę, że oprócz starej blizny po oparzeniu na policzku, jej lewa ręka była nienaturalnie czerwona i pokryta bąblami.

 

***

Wyczuła go już na korytarzu. Szybko odprawiła Karo z archiwum. Nie chciała by ją także książę pożerał zwierzęcym wzrokiem i zwodził gładkimi słowami. Silna woń ambry dla innych kobiet atrakcyjna ją napełniała lękiem. Wiedziała do czego zdolny jest Uldyk. Na takich jak on jej dawna mistrzyni Iris mówiła pęknięte dusze. Osoby wystawione na działanie agresji i poniżenia od najmłodszych lat, z uszkodzonym obrazem siebie. Pozbawione zdolności współodczuwania, wypełnione czystym gniewem. Izalith zdawała sobie sprawę, że rodzina królewska to nie jest bezpieczne miejsce dla rozwoju dziecka. Skrytobójstwa, trucicielstwo, gwałty. Zadrżała. Skłonność do intryg i hardość charakteru były kształtowane w potomkach królów od zalania dziejów. Począwszy od Lugosa Szalonego, inicjatora wielkiej czystki, który praktycznie unicestwił podstawy pierwotnego systemu magii tej krainy.

Klasyczna magia czerpie energię z najbardziej pierwotnych uczuć i zjawisk w człowieku. Kluczem są emocje i ich najsilniejsze koncentracje: nienawiść, spokój, rozpacz i miłość. Koncentracja emocji w zależności od stopnia odpowiednio wzmacnia dany czar, ale jego bazą zawsze jest żywioł. Źródłem pierwszej magii był ogień i idący w parze z nim gniew. Potem przeciwstawna woda i uczucie spokoju. Pod koniec ukształtowała się magia oparta na ziemi wzmocniona rozpaczą i magia powietrza oparta o radość i uczucie szczęścia drzemiące w człowieku. Mimo iż Izalith miała już wiele wieków za sobą to jedynie w umyśle jej dawnej mentorki Iris przechowały się strzępy opowieści o wykorzystaniu jeszcze jednej siły.

Magia Mayaris miała opierać się na śmierci, czerpaniu siły z własnej przemijalności. Pogodzenie się ze śmiercią, wręcz przerażająca komunia z tym zjawiskiem jej użytkowników dawała tamtym dawnym czarom niezwykłą moc i właściwości. Dla tych, którzy ją w pełni zaakceptowali, była ona czymś więcej niż tylko symbolem destrukcji. Dawni mayarczycy widzieli ją jako pradawną siłę, wręcz istotę istniejącą na innej płaszczyźnie tuż obok znanego im świata. Nazywali jej świat Pustką lub Odbiciem. Mortis, bo takie imię nadali swojej bogini stała się dla nich ostatecznym podkreśleniem życia. Dopełniającym je przeciwieństwem. Każda chwila mogła być ostatnią, więc każda chwila życia była ważna i wyjątkowa. Pogłębione w ten sposób odczuwanie emocji pozwalało im maksymalnie rozwinąć potencjał danego żywiołu.

Mayarscy magowie byli najpotężniejszymi i najwszechstronniejszymi na świecie i z upływem wieków doczekali się wielu legend. Ostatnią pozostałością tej szkoły magii był czar z rodziny chronometrycznych o zapomnianej już nazwie, którego nauczyła ją dawna mentorka. Prawdziwa rzadkość umożliwiająca manipulacje czasem. Według podań  jeden z mayarskich czarodziejów nauczył się go od samej śmierci, gdy przez pewien czas przebywał w Pustce. Ponoć miał on również opracować podwaliny teleportacji i transferu materii.

Pomyślała o Lacunisie i jego żonie. Jeśli ta kaplica jest ostatnim miejscem gdzie trwa pamięć o magii Mayaris to będzie musiał doświadczyć jej samotnie bez przygotowania, a ta wiedza może zabić. Z dużym oporem zgodziła się na powolne drenowanie życia z jego ciała, aby utrzymać ciało El w zastoju. Teraz trzymała w dłoniach księgę, która była reliktem tamtej magii i opisywała jej rytuały. Być może nawet ubrano w niej w słowa obrazy ze świata Odbicia. Migawki z zaświatów. Dlatego nie mogła zrozumieć tekstu, który był o wiele starszy niż ona sama, a nawet jej nauczycielka. Myśl o tym do kogo należała napawała ją o wiele większą grozą niż jej świeżo przybyły gość.

– A może należy – pomyślała i przeszył ją dreszcz. Nie odnaleźli nawet śladu po czarnoksiężniku z Amanu.  – Czy to możliwe żeby naprawdę sprzeciwił się śmierci, wykorzystał jej moc tak jak tamten czarodziej.

– Mogę… – Głos Uldyka wyrwał ją z natłoku myśli.

Dopiero teraz podniosła na niego wzrok. Z podkrążonymi oczami i lekką poświatą świec odbijającą się w jego połyskującej potem skórze wydawał się być chorym. Izalith wiedziała o jego koszmarach, o powracających obrazach przerywających jego sen. Słabości, którą zagłuszał jej ziołami. Mówił jej o sobie wiele. Widziała blizny po ojcowskich razach na jego plecach. Wszystkim wmówił, że to rany z bitwy o Inis, w której brał udział. Wciąż jednak bał się odsłaniać ciało. Stąd jego zamiłowanie do kaftanów i długich wzorzystych koszul.  Dziwiła się, że wiedząc tyle jeszcze żyje, ale młody książę chyba nigdy nie wyzbył się słabości do niej.

– Mogę prosić o jeszcze trochę ziół. Tych na sen. Szybko mi się kończą.

Był bardzo roztrzęsiony. Wiedziała, że może wybuchnąć

– Oczywiście Uldyku.

Twarz księcia lekko drgnęła. Kobieta liczyła, że tak wielka poufałość z nią, na której kiedyś bardzo mu zależało trochę go rozpogodzi i powstrzyma ewentualny gniew. Zadziałało.  Odeszła w głąb sali i sięgnęła po nienaturalnej wielkości tom, który w rzeczywistości był zamaskowaną szkatułą. Szybko odnalazła fiolkę z zielonym płynem.

– Jest – jej ręce powoli zaczynały się trząść.

– Proszę mój panie.

Nie chciała ryzykować nazywania go po imieniu po raz drugi.

– Zostanę jeszcze przez chwilę, wiesz, że zawsze fascynowały mnie wasze manuskrypty.

Podając mu fiolkę zauważyła ślad koralowej szminki na kołnierzu jego koszuli. Jednej z wielu koszul. Bardzo często je zmieniał. Poczuła ukłucie żalu w głosie księcia. Gromadził wiedzę, której nigdy nie wykorzysta. Jego gniew był zbyt wielki. Gdyby posiadł magię ognia mógłby stać się nowym czarnoksiężnikiem. To uczucie by go pochłonęło i powiodło ku destrukcji. Gniew, którego używali w magii ognia był sprzeciwem wobec niesprawiedliwości. Siłą napędową do zmiany. Nienawiścią w stosunku do zła. Gniew księcia dyszał zemstą, dlatego nie mogli go nauczać.

– I tak już wychodzę.

 Chwyciła czarny kodeks ze stołu.

– Coś ciekawego.

Nagle niezdrowo się ożywił.

– Niezbyt, chyba, że pasjonują księcia romanse.

To był jej błąd. Chwycił jej rękę gdy odchodziła. Przez chwilę patrzyła w mętne brunatne oczy księcia.

– Dziękuję.

Wyszła z archiwum szybkim krokiem. Czuła zimno w żołądku. Cała się trzęsła.

 

***

Uldyk jeszcze przez chwilę próbował wychwycić zapach pomarańczy i wanilii gasnący wraz z każdym kolejnym krokiem kobiety. Wreszcie miał pewność, że został w archiwum całkiem sam. Odnalezienie szkatuły zajęło mu sporo czasu, ale w końcu znalazł masywny tom w narożniku, z którego jak mniemał dobiegał kobiecy głos. Otworzył go z zadziwiającą łatwością. Wewnątrz w misternie rzeźbionych przegródkach spoczywały proszki, maści i fiolki. Chciał wyciągnąć cylindryczny pojemnik z cieczą. Nagle powietrze nad powierzchnią szkatuły zadrgało. Poczuł ból. Wrząca para okryła jego dłoń bąblami. Skóra popękała i pomarszczyła się. Zabezpieczyła szkatułę magicznie, dlatego sama leczyła poparzenie na ręce. Poświęciła ją by uformować czar. Zagryzł zęby, aby nie zawyć z bólu i wydobył pojemnik. Na powierzchni z czarnego szkła znajdowała się kartka z napisem odwar z naparstnicy. Odkorkował butelkę. Zza pasa wyjął mniejszą. Wywar z piołunu zmieszał się z lekiem króla.

– Na zdrowie tato. Będziesz ze mnie dumny, zobaczysz. -powiedział zaciskając zęby.

Wyszedł z archiwum chwiejnym krokiem tuląc poparzoną lewą dłoń do piersi. Czuł się dziwnie lekki. Uśmiechał się pierwszy raz od dawna.

 

III

Korytarz na dnie czeluści rozszerzał się niczym kielich ogromnego kwiatu. Patrzył na ogromną ośmiokątną salę. Po środku stał kamienny stół w kształcie kwadratu. Dopiero gdy podszedł bliżej zobaczył, że postument otacza pierścień wody. Głęboka przestrzeń studni niknęła w świetle słońca, które w niewiadomy sposób oświetlało postument przez otwór w suficie. Ułożył El na kamiennym blacie.

– Tu muszą być zwierciadła.

Popatrzył w górę.

Szybko odnalazł i oczyścił zmatowiałe płytki srebra w ścianach. Napełnione ciemnością wnętrze rozbłysło słonecznym blaskiem pierwszy raz od setek lat. Światła na posadzce zdawały się promieniami gwiazdy. Wtedy ją zobaczył. Niewielką postać siedzącą w szarym płaszczu na końcu sali. Podszedł bliżej. W cieniu kaptura dostrzegł łagodne rysy twarzy. Odsłonił tkaninę. Kobieta miała siwe włosy, ale wygląd sugerował jakoby dopiero co skończyła 20 cykli. Wyglądała tak jak gdyby tkwiła w uśpieniu. Lacunis zobaczył ciemny kształt w jej dłoniach. Kielich. Czarne szkliste naczynie otaczał wąż wyrzeźbiony z tego samego materiału.

Sięgnął lewą ręką i wyszarpnął przedmiot z dłoni kobiety. Poderwała się. Słyszał o opętanych. Kapłanki kultów oddające się na służbę siłom, których pragnęły, lecz nie do końca rozumiały. Para onyksowo czarnych źrenic spojrzała na niego.

– Chcesz przyjść do mnie. Dla czego… dla kogo.

Nie poruszała ustami. Jej szept rozrywał jego czaszkę. Studził myśli. Czuł jak wpada w odrętwienie. Śmiertelne.

– Dla niej. Boisz się. Przysięgałeś. Zawiodłeś.

Płakał z bólu. Zimny uścisk w jego piersi rósł.

– Dobrze. Dostaniesz. Próba.

Czarna mgiełka wydobyła się leniwie z jej ust i osiadła na dnie naczynia skraplając się w atramentową ciecz.

– Twoja i jej krew.

Wskazała wzrokiem na postument.

Przy nacięciu jej skóry zawahał się.

– Teraz. Waha się. Szlachetny – powiedziała nierealna dla niego postać z przekąsem.

Upuścił do naczynia dwie krople krwi.

– Wypij. Połączysz się z nią. Na chwilę. Razem. Jej śmierć. Twoją śmiercią. Wspólna.

Urwane fragmenty zdań dźwięczały w jego czaszce. Usiadł na kamiennej płaszczyźnie obok niej. Jego ciało było zdrętwiałe, jak gdyby gotowe do snu, który zbyt długo nie nadchodził.

– Kocham Cię El.

Ciecz paliła go. Leżał obok niej. Przyjemne ciepło pustki. Uśmiechnął się. Zamknął oczy. Poczuł jak gdyby odpychał się od samego siebie. Nieważkość myśli. Wstyd… Czuł jak wisi. Kołysze się w powietrzu. Patrzyła na niego. Pas stapiał się z jego skórą. Wężowe skórzane sploty powoli miażdżyły jego ciało. Pomieszanie odczuć.

– Winny, winny…. – utonął w syku.

Na wieczność. Na sekundę. Przestał istnieć.

 

***

Uldaryk tonął w pościeli. Jego ciało drgało. Serce tłukło się w piersi. Cienką warstwę siwych włosów pokrył pot. Na jego twarzy pojawił się grymas wycieczenia. Sieć zmarszczek pocięła całą twarz. Uniósł się z łoża i sięgnął po fiolkę z odwarem z naparstnicy. Upił łyk lekarstwa, które dostał od medyczki. Złocista kropla spadła po siwoszarej krótkiej brodzie. Miał usta pełne goryczy. Jego myśli płynęły mętne i zmieszane. Dreszcze. Okrył się jedwabną koszulą, którą jeszcze niedawno rozpiął, aby schłodzić rozgrzane ciało. Powietrze zrobiło się zimne. Ostatnie krople światła utonęły w ciemności powiek. Wtedy ją usłyszał. Długa suknia szeleściła po posadzce komnaty. Poczuł woń lawendy. Kiedyś ten zapach by go podniecił, ale teraz czuł jak jego mięśnie napinają się. Nie mógł się ruszyć.

– To nie Ty… nie Ty…

– Kochanie zobacz jest taki piękny.

Poczuł chłód dłoni na policzku. Nie mógł się dłużej oprzeć. Otworzył oczy. Stała nad nim. W długim, prostym, białym chitonie. Tak jak ją pochował. Duszący zapach lawendy wypełnił pomieszczenie. Jej ulubiony. Kazał wypełnić trumnę lawendą, żeby nie było czuć krwi.

– Uldyk. Dam mu na imię Uldyk. Zobacz jest idealny, taki jak zawsze chciałeś żeby był.

Dopiero teraz oderwał wzrok od jej kruczoczarnych włosów z wplecionymi w nie gałązkami lawendy. Białe płócienne zawiniątko nasiąknięte krwią zaczęło kwilić i ruszać się. Miotało się nieludzko w jej ramionach

– Chciałaś żebym chował bękarta. Myślałaś, że nie wiedziałem.

– Zabiłeś…

Na moment jego myśli wróciły do tego momentu. Tak jak gdyby znów tam był.

– Gdzie jest moja królowa!

Siedziała w rogu komnaty. Drgnęła gdy usłyszała jego głos. Cierpka woń alkoholu zmieszała się z lawendą. Trwała w bezruchu, napięta. Patrzyła w kierunku drzwi. Jej twarz wyglądała jak zniszczona porcelanowa maska. Chciał jej. Odepchnęła go.

– Powiedź… powiedź z kim. Myślę o tym. Każdej nocy.

– Proszę…

– Wiesz jak ciężko jest rządzić. Nie wiesz. Stronnicy. Kliki. Koterie. Beze mnie to królestwo zginie. Jestem Uldaryk. Uldaryk Wielki. Wielki… jestem… Wielki, a moja żona to dziwka! Mój ród wygaśnie przez ciebie, nie pozwolę na to.

 Siedziała w milczeniu. Krzyk jej nie przeraził krzyczał wiele razy. Widział to w jej zimnych, stalowych oczach. Opór, który musiał złamać.

– Wiesz co, pora żeby ten wylęganiec nauczył się życia.

Zobaczył  strach w jej oczach.

– Trzeba dać mu w końcu jakieś wyzwanie. Niech jedzie z Lacunisem do Inis, stolicy Amanu.

–  Posyłasz go na śmierć.

– To dobra śmierć, honorowa. Nie zasłużył na nią.– czuł jak kobieta nasiąka strachem. Czuł się silny.

Chciała go jakoś ubłagać. Podeszła do niego.

– Zrobię wszystko.

Potem pamiętała tylko jak rzuca ją na łoże . Jego ciężar. Ból. Czuła że coś z niej wypływa.

 

***

Chłopak o kasztanowych włosach i smukłych dłoniach stał w drzwiach komnaty. Patrzył na ciało matki w nienaturalnej pozie. Strużki krwi spływały jej po nogach i kapały na podłogę.

– Nie patrz, matka miała wypadek. Idź po Izalith.

 

***

Wrócił do siebie. Zamiast pary stalowych oczu widział dwa bezdenne otwory. Spoglądał w ciemność, a ciemność spoglądała w niego.

Patrzył jak ogarniająca ją nicość zostawia cienie na jej twarzy. Wyglądały jak tatuaż podkreślający kości. Sprawiała wrażenie kogoś obcego. Zrozumiał, że patrzy na Śmierć.

– Zabiłeś…

– Za… zabiłem.

Dusiła go długo. Powietrze zimne, napełnione zapachem lawendy przyprawiało go o wymioty. Czuł jak niewidzialna dla nikogo poza nim siła jej dłoni miażdży jego głowę. Każdy nerw w jego ciele zapłonął. Zgasł.

 

***

Czarodziejka wiedziała, że po nią idą. Gdy tylko zdała sobie sprawę, że Uldyk jednak zdołał pokonać jej zabezpieczenia zabrała tom czarnoksiężnika i chwyciła za wcześniej przygotowany, skórzany plecak. Życie na uchodźctwie nauczyło ją, że zawsze trzeba być gotowym do ucieczki. Niewielki talizman w kształcie fiolki zadrgał niespokojnie. Dawno nie teleportowała się ze wskazaniem. Technika wskazania umożliwiała naprawdę długie skoki, ale często kończyło się to śmiercią lub kalectwem przenoszącego się. Równie dobrze mogło ją rozerwać na kawałki przy lądowaniu. Lepsze to niż tortury i gilotyna. Nawet jeżeli przeżyje teleportację będzie się czuła tak jak gdyby w jej głowie wybuchła bomba. Wewnątrz talizmanu unosiła się niewielka czerwona kropla. Krew nie była potrzebna do zaklęcia chronometrycznego, ale Lacunis o tym nie wiedział i oddał jej trochę, gdy o to poprosiła. Teraz będzie mogła go znaleźć. Za seneszalem stała armia. Tylko jego obawiał się Uldyk.

Zamknęła talizman w dłoniach i rozpoczęła zaśpiew. Powietrze stało się lodowate. Z jej ust wydobywały się kłęby pary. Rzeczywistość wokół niej zaczęła topnieć. Srebrzysta mgła rozlała się od talizmanu formując taflę jej wysokości

– Lacunis… – Skończyła inkantacje

Przed nią otwierała się pustka. Zimna, czarna przestrzeń w kształcie leja w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była pusta ściana.

– Brać ją, morderczyni.– krzyknął Uldyk

Chciała wbiec w portal, ale Uldyk złapał ją za rękę. Tym razem nie ukrywał, że dotyk jest przepełniony agresją. Zawsze pamiętała, by nosić przy sobie źródło żywiołu z którego mogłaby zaczerpnąć. Zamknęła w drugiej dłoni płomień niewielkiej srebrnej zapalniczki ukrytej w ozdobie wiszącej na jej szyi. Owalny wisior inkrustowany kwiecistą gemmą był jedyną pamiątka po jej nauczycielce. Wypełnił ją gniew. Czysty i pierwotny jak ogień, który studiowała tak długo. Błękitne języki rozpełzły się od dłoni po całym jej ciele okrywając ją niczym suknia, paląc i tak poparzoną dłoń Uldyka niemal do kości. Pchnęła błękitną pożogę w korytarz obracając w popiół wysłane po nią oddziały.

 

***

UIdyk leżał na posadzce. Nie zwijał się z bólu. Czuł paraliżujący chłód biegnący resztkami nerwów od spieczonej skóry. Patrzył jak wiedźma znika w czarnej czeluści, która po chwili rozpłynęła się jak para wodna. Resztkami spalonych nerwów wyczuwał, że ma coś w dłoni. Z trudem otworzył poparzoną masę. Zobaczył srebrny wisiorek w kształcie fiolki z wyschniętą już grudką krwi.

 

IV

Nie wiedział czy jego oczy są otwarte czy zamknięte. Ciemność, która go otaczała zdawała się być jednakowa, z tą którą nosił pod skórą powiek. Stał na ścieżce ułożonej z grafitowo szarych odłamków zawieszonych w pustce. Fioletowa poświata ogarniająca całą przestrzeń podkreślała martwą naturę miejsca. W przestrzeni tej krążyły fragmenty przedmiotów, miejsc, a nawet całych zdarzeń. Wszystkie zastygnięte w srebrzystych, szklistych odłamkach przypominających lustra. Odbijały fioletowo szarą poświatę.

– Chodź– szept był bardziej namacalny.

Zobaczył ją. Stała przed nim. Z pręgą na szyi. Była bardziej namacalna niż zjawa. Zdawała się ciepła, jak gdyby jej skórę ogrzewało i rozświetlało wewnętrzne światło. Chwycił ją za rękę i podeszli do jednego z luster krążących w Pustce. Spojrzał w atramentowo czarną taflę. Stała się ona przejrzysta jak okno. Ciemność ustąpiła pomieszczeniu niewielkiej chaty. Obraz powoli wypełnił całą przestrzeń, aż Lacunis zdał sobie sprawę, że stoi w jej wnętrzu. Stół, ława, kilka ciosanych krzeseł. Piec pokryty wapiennym liszajem wilgoci niknął w ciemnym narożniku. W kącie na ławie siedziała dziewczyna. Trzymała książkę, cienkie stronnice szeleściły w jej dłoniach. Jej gładkie czoło marszczyło się, gdy w skupieniu chłonęła treść kolejnych kart. Utrzymanie prostej postawy zdawało się sprawiać jej ból. Zmieniała pozycje nie dotykając plecami ściany. Jej złote włosy z miedzianymi przebłyskami skrzyły się w świetle świecy.

– El. Zostaw to i chodź do mnie!

Nagle poczuł, że obraz cofa się w głąb i są na zewnątrz chaty. Kark kobiety drgał kiedy znosiła wiadra pełne wody na pole, by podlać rośliny. Potknęła się. Woda obryzgała krępego mężczyznę, który szedł obok niej. Poczuła uderzenie. Upadła twarzą na mokrą ziemię. Jej oczy barwy deszczu przygasły.

– Tato, nie dam rady. Moje plecy…

– Wstawaj smarkulo i weź to. Podał jej dwa wiadra wypełnione ogórkami, a sam ruszył z cebrami w kierunku studni. Twarz kobiety była jak wykuta z kamienia. Jej ciało przeszywały drgnięcia i spazmy bólu. Ruszyła w kierunku chaty.

– Po co mi to pokazujesz. Mam czuć się winny? Jeszcze bardziej niż teraz?

Gdzieś z poza niej dobiegł sykliwy szept.

– Winny? Winny. Winny…

Za El stała smukła postać. Biała suknia przechodziła w nienaturalnie blade ramiona. Twarz pokryta tatuażem przypominała czaszkę. Z czarnych oczodołów ziała ciemność. Smukłe kościste palce chwyciły ramię jego żony.

Scena zmieniła się.

Niewielka kamienica. Był wtedy jeszcze tylko kapitanem straży pałacowej. Pamiętał jak spotkał ją po raz pierwszy na margradzkim uniwersytecie. Często korzystał z zasobów tamtejszej biblioteki. Od słowa do słowa zaczęli wymieniać się poglądami o dziełach starych mistrzów od historii Doktora Lausta, który oszukał samego diabła po egzotyczne amańskie poezje. Lampa Akermanu oświetlała im niejedną noc pełną rozmów, coraz dłuższych i coraz bardziej szczerych. Zaskoczyło ją, że żołnierz ma tak wielkie obeznanie w literaturze. Któregoś dnia powiedział jej o wszystkim co przeszedł w dzieciństwie. O domu, którego tak naprawdę nigdy w pełni nie miał. O płomieniach nienawiści, i obojętności które wypaliły go do gołej ziemi, a ona tylko słuchała. Kiedy zamknął ją w swoich ramionach pierwszy raz w życiu poczuł się szczęśliwy bez żadnego lęku, który zmąciłby przepełniający go w tej chwili spokój. Kochał ją każdą swoją myślą, każdą komórką ciała i chciał przy niej być na zawsze. Przeczuwał w sobie to pragnienie od dawna i wreszcie odnalazł osobę, która zaspokoiła je w całości. Dzięki niej czuł się żywy. Gdy dowiedział się, że nie ma dla niej już miejsca w bursie studenckiej, bo ze względu na coraz większą przewagę prac drukowanych straciła pracę kopistki w uniwersyteckim skryptorium szybko zaproponował, żeby zamieszkała z nim. Przyjęła jego propozycję i słowo kocham Cię kryjące się pod setkami innych słów. Otrząsnął się ze starych wspomnień. Teraz, gdy stał pośrodku ich dawnego mieszkania zapach szałwii i mięty z olejków, których używała znowu do niego wrócił. Przyjemny dreszcz szybko ostygł. Patrzył na młodszą wersję siebie. Chciała go objąć, ale on był chłodny. Delikatnie odsunął ją od siebie.

– Wziąłem dodatkowy patrol. Przyda się nam kilka sinów więcej.

– Chyba tobie. Na twoje długi. Przynosisz ze służby coraz mniej.

– Chodzi tylko o pieniądze?

– Nie… nie tylko… zabierz mnie gdzieś. Chodźmy gdzieś razem. Jak dawniej… razem. – Podkreśliła.

– Haruję od świtu do zmierzchu, chyba mam prawo do chwili relaksu.

– Te hazardowe wieczory w dokach nazywasz relaksem.

– To jest mój… mój świat… te emocje. Nie zrozumiesz tego. – Trząsł się.

– Myślałem, że ja jestem twoim światem. – Jej głos był całkowicie złamany.

Wyszedł zostawiając jej pachnące szałwią i miętą dłonie puste. Do gorących ust pogrążonych w milczeniu szybko dołączyły piekące łzy.

Przez chwilę widział tylko ciemność. Potem rozpoznał pałacowy ogród. Orgia zapachów, zimne i czyste powietrze nocy. Siedziała na ławce. Czarno błękitna suknia zlewała się z światłem księżyca. Wyglądała jak duch nocy, który zechciał dotknąć Ziemi przed świtem. Nie rozpoznał naszyjnika. Kobaltowa gwiazda oprawiona w srebro skrzyła się w mroku. To było po kilku miesiącach od mianowania go na seneszala. Zamieszkali w pałacu. Mieli zacząć od nowa. Prawie się udało. Jego zwycięstwo w Inis miało dać im lepsze życie. Ona już nie chciała dzielić go z nim. Stała się chłodniejsza od nocy, którą teraz oddychał. Na wszystko ślepo się zgadzała przytakując mu. Kiedyś znalazł tę suknię na dnie jej szafy. Zwiewna niczym noc, prosta czarno-błękitna w srebrzysty kwiatowy wzór. Powiedziała mu, że ją kupiła, ale była ze zbyt drogiej tkaniny, nawet na jego zarobki, mimo iż nic nie przepuszczał. Jego szczęśliwe kości kurzyły się w sarkofagu szuflady biurka jak zapomniany symbol złego snu. Z alei wyłonił się książę.

– Założyłaś go – spojrzał na wisior.  

– Prawda, że jest piękny – jego aksamitny głos przeszył powietrze.

– Jest piękny, ale nie wiem czym zasłużyłam na taki afekt.

– Pewnie nie ma zbyt wiele czasu.

– Odkąd został seneszalem ciągle musi objeżdżać marchie. Jestem sama w pięknej komnacie pełnej sukni i ozdób. Zimna ozdoba. Tym właśnie jestem – bawiła się naszyjnikiem, jak gdyby chciała go rozerwać.

Uldyk chwycił jej dłoń. Milczenie między nimi stało się nieznośne. Ta jedna chwila pociągnęła jej serce ku uldze, którą od kilku miesięcy roztaczał wokół niej ten mężczyzna. Pocałunek zbyt długi, prawdziwy i pełny. Ten, którego tak bardzo pragnęła. Kolory ogrodu wygasły.

Lacunis płakał. Czuł się pusty w środku.

Obraz zmienił się.

Pokój. Rozpoznał go natychmiast. Komnatę księcia spowijał lekki mrok. El przyszła szczęśliwa. Chciała mu zrobić niespodziankę. Zobaczyła dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali ze sobą. Stary zielarz zniżył głos.

– Smak piołunu nie będzie do rozpoznania w naparstnicy.

–  Halucynacje będą mocne?

– Cały mrok ukryty w duszy króla nawiedzi go tej nocy, gdy wypije dekokt.

– Potem śmierć?

– Śmierć.

Książę wziął fiolkę z wywarem. Nagle mężczyźni ucichli i wstali. Uldyk zobaczył parę oczu barwy deszczu za drewnianym parawanem. Chwycił ją.

– Ona nie może przeżyć. Jeśli jej mąż się dowie i doniesie królowi czeka nas szafot, a wcześniej tortury do utraty zmysłów – wyjęczał przerażony dziad.

– Wszystkim się zajmę – powiedział książę z wyraźnie ściśniętym gardłem. Nikt nas z tym nie powiąże.

Zielarz wyszedł z komnaty cały rozdygotany.

– Nienawidziłem go. Tego co zrobił matce, ale w jednym miał rację. Polityka to bezwzględna gra – zwrócił się do niej Uldyk. Była przerażona.

Podał jej papier i inkaust.

–Pisz!

–Co Panie – łzy płynęły strugami po jej policzkach.

–Ostatni list do męża.

Gdy skończyła karta była pokryta maczkiem pochyłego pisma i czarnymi kleksami łez. Ogłuszył ją pięścią. Odzyskała przytomność w komnacie. Założył jej na szyję pętlę ze skórzanego pasa.

– Nie chcę tego naprawdę – jego głos się łamał, a ruchy były nerwowe i niewprawne.

– Błagam. Nikomu nie …– szarpała się bezradnie.

– Wiem.

Zatańczyła w powietrzu. Zastygła kilka centymetrów nad podłogą. Zupełnie bezwładna. Tak jak ją odnalazł. Kartka leżała na podłodze jak zwiędnięty liść.

– Zostawiłem Cię. Złożyłem Ci obietnicę, że zawsze będziemy razem. Przepraszam…

– Czy jeszcze mogę jej dotrzymać. Zwrócił się do kobiety stojącej za jego ukochaną.

– Zwrócimy Ci ją… żal …szczery. Miłość. Dostaniesz próbę…będziesz nam służył. Wybierzesz. Wkrótce… Przysięgnij, tak jak jej przysięgałeś… służbę – sykliwy głos rozległ się w otaczającej go przestrzeni.

– Przysięgam.

Poczuł jak gdyby unosił się. Wynurzał z otchłani wody trzymając ją w ramionach

– Nie puszczę Cię, nie puszczę…. Nigdy więcej.– wyszeptał jej do ucha.

 

V

Otworzyła oczy. Kurtyna wody opadła obsypując ją setkami małych kropel. Ciecz w studni pod ołtarzem zakotłowała się. Skupiła wzrok. Jej twarz była skąpana w słońcu. Oddychała smakując powietrze nasączone zapachem skał. Czuła zimno. Trzęsąc się próbowała wstać. Zwiotczałe członki tylko częściowo odzyskały siły. Spojrzała na człowieka, który leżał obok niej.

– Lacunis!

Postawny, wysoki mężczyzna o ciemnobrązowych włosach leżał obok niej zakuty w blachy pancerza. Jego twarz przeszył grymas bólu. Otworzył oczy. W strzępie ostatniego światła dnia zobaczyła dwie czarne źrenice wypełniające całą przestrzeń jego oczu. Bała się tylko przez chwilę. Przytuliła go.

– Przyszedłeś po mnie. Znalazłeś mnie. Zawsze razem.

Drżała.

– Zawsze razem – powtórzył i objął drobne ciało kobiety.

Lacunis spojrzał na krzesło, na którym siedziała kapłanka. Teraz widział na nim tylko kopiec prochu i strzępy tkanin. Czuł w piersiach dziwny chłód. Tajemniczy spokój, który dodawał mu sił.

Na wyjście z kaplicy musieli poświęcić sporo czasu. El była zwiotczała i zmarznięta. Pomógł jej wejść po drabinie w górę szybu. Parne powietrze stygło z każdym ich krokiem w górę.

 

***

Xeres odchodził od zmysłów. Izmir i Kosma w skupieniu próbowali zmusić się do zjedzenia zapasów. W takiej atmosferze nawet przekleństwa nie przechodziły przez gardło, a co dopiero solona ryba. Postawny mężczyzna o skórze barwy żółtej gliny w skupieniu żuł swój kęs. Tatuaże w formie arabeski na jego policzkach wyginały się przy każdym ruchu szczęką. Kosmie wcale nie szło lepiej. Szeroki w barkach blondyn z trudem łapał oddech w zaduchu jaskini. Obaj trzęśli się z zimna. Usłyszeli huk. Wszyscy wstali i wytężyli zmysły. Niewielkie ognisko, które rozpalili, aby się ogrzać dawało jedynie mdłe światło szybko ginące w mroku. Przed nimi zaczął kłębić się słup dymu. Powietrze zagotowało się i zawrzało przechodząc w czarną parującą zimnem otchłań. Dym stężał w kobiecy kształt. Po chwili stała przed nimi cała postać. Ogniste włosy skrzyły się w odłamkach światła tańczących po ścianach groty.

– Kto idzie, mamy rozkaz atakować!

– Jeszcze zdążysz zawalczyć Xeres, gdzie Lacunis!

– Izalith… jak ty…

– Utworzyłam korytarz ze wskazaniem na niego. Znalazłabym go nawet, gdyby się zaszył na Księżycu.

Xeres miał zapytać czym jest korytarz ze wskazaniem i co ona tu na Midira robi, ale wtedy pojawił się on.

Wyglądali jak duchy. Czarne blachy pancerza skrzyły się w mroku. Biały chiton pogrzebowy sunął po martwej ziemi. Ich ręce splecione razem zdawały się łączyć dwa światy. Światło i ciemność. Życie i śmierć. Wszyscy stracili oddech, gdy zobaczyli ściągniętą twarz rycerza i parę onyksowo czarnych oczu.

– Dokonało się – szepnęła Izalith.

Xeres zawsze czuł moc bijącą od swojego dowódcy, ale była ona ukryta pod warstwą obaw, zwyczajnej ludzkiej codzienności i lęku. Teraz to wszystko się rozprysło. Patrzył na człowieka, który był w stanie położyć armię w obronie tych których ceni i kocha. Stał przed nim anioł śmierci, za którym pójdzie choćby i w jej objęcia.

– Uldyk otruł ojca.– powiedziała Izalith.

Lacunis, skrzywił się na twarzy. Nie dopełnił obowiązku. Doszło do zamachu, ale w okrutnym świecie rodziny królewskiej zgony były na porządku dziennym. Wtedy spojrzał na pręgę na szyi El. Przypomniał sobie jej ciało kołyszące się w powietrzu. Ślinianki ścisnęły się. Serce przyspieszyło, oddech spłycił. W śmiertelnym skupieniu wzrosła w nim nienawiść paląca wszystko, zadająca ból.

– Twoimi ziołami? – zapytał Izalith.

– Skąd wiesz?

– Zrobi z ciebie kozła ofiarnego. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Obejmie tron i wykorzeni magię ognia, której nie mógł posiąść.

– Musimy się pospieszyć. Użyłam twojej kropli krwi przy teleportacji. Mają mój talizman więc to kwestia czasu zanim Cię odnajdzie.

– Liczę na to – jego oddech jeszcze bardziej się spłycił.

Pospiesznie wychodzili z jaskini. Suche, słone powietrze dało im się we znaki. Tuż przy wylocie jaskini poczuł dłoń El na swoim ramieniu.

– Obiecaj mi…

– Wszystko co tylko chcesz – przyklęknął i objął jej kruchą twarz bojąc się, że zgaśnie w świetle dnia.

– Nie mścij się na Uldyku.

– Co przecież… on Cię.

Przytuliła go.

– Nie rób tego… poznałam smak gniewu, strachu, samotności. Wiem jak zmienia brak miłości.

– Przepraszam. Za wszystko. Za każdy dzień beze mnie. Za wszystkie słowa tylko o mnie.

– Nie będziesz się mścił?

– Nie będę, kocham Cię.

– Ja Ciebie też.

Pocałowali się tak jak jeszcze nigdy przedtem, powoli i w skupieniu, a każda sekunda tej chwili stała się ich wiecznością.

 

VI

Uldyk się niecierpliwił. Najlepsza uczennica Izalith pochylała się nad srebrną fiolką, którą wydobył ze swojej dłoni. Przypalony kikut boleśnie dał o sobie znać. Wszyscy mówili na nią Karo przez ciemnoczerwony ślad w kształcie rombu na prawej dłoni. Większość doświadczonych czarodziejek zajmujących się żywiołem ognia miała czerwonawe znamiona. Poparzenia od przesyconego magią ognia pozostawiały krwiste pocałunki na ich skórze. Stare mistrzynie nosiły rękawiczki nasycone czarem anestetycznym. Ich dłonie były trwale magicznie poparzone. Ból dało się niwelować, ale powierzchnia dłoni robiła się permanentnie nadwrażliwa. Nie chciała pomagać Uldykowi, więc ten wsadził jej ręce do lodowato zimnej wody sprawiając, że ból uszkodzonej skóry doprowadził ją na skraj obłędu. Dyby naprężyły się i zatrzeszczały, gdy napięła wszystkie mięśnie. Polewana deszczem lodowatych kropel szybko ostygła. Nie było żadnego ciepła, które mogła wykorzystać, aby się obronić. Książę dobrze wiedział, że odcięcie od żywiołu, z którym są połączone czyni je bezbronnymi. Zadbał nawet o to by nie mogła zaczerpnąć ciepła z własnej krwi. Najwybitniejsze ze starych mistrzyń potrafiły czerpać moc z samego ciała. Z wrzącej rozemocjonowanej krwi. Na dłuższą metę skutkowało to śmiertelną gorączka, ale przez chwilę były czystym ogniem, destrukcją i kreacją. Chaosem. Książę na pewno czytał legendy o tej sztuce. Dłonie wciąż dygotały jej z zimna, gdy badała podłużny cylinder pokryty znakami. Błękitny kubrak z aksamitną podszewką, który zazwyczaj nosiła nie był w stanie dać jej dużo ciepła. Czuła jak jej kolana zaczynają się trząść pod czerwoną plisowaną spódnicą. Nagle go poczuła. Niewielki energetyczny ślad wewnątrz srebrnego wisiorka.

– Masz coś – zapytał rozdrażniony.

– Jeszcze nic, Panie.

– Pospiesz się, albo osobiście utopię cię w tej beczce dziecko – syknął.

Jej żołądek zacisnął się. Objęła zimny metalowy kształt i zaczęła ogrzewać go w dłoni. Jej ciałem wstrząsnęła gorączka, woda zrobiła swoje. Wniknęła głęboko w ślad, zapach krwi. Usłyszała strzępy rozmowy. Zwolnione bicie serca. Spłycony oddech. Wnikanie do innego umysłu dla niej nie było niczym trudnym, ale tym razem poczuła się dziwnie. Poczuła tchnienie Śmierci. Pustkę, zimno i ogromny żar uczucia, które w niej płonęło. Czuła magię. Czystą dziką i nieokiełznaną. Jej zielone oczy załzawiły. Zmierzwiła krótko przystrzyżone włosy o kolorze podpalanego brązu.

– Lacunis słyszysz mnie.

 

***

Światło go poraziło. Ziemia skrzyła się bielą niczym marmur. Świat pogrążony w błękicie i fiolecie wydawał się czymś nierealnym, upiorną groteską życia. Tak, jak gdyby patrzył przez pękniętą zasłonę na coś zupełnie obcego, migawkę innego świata nałożoną na ten. Spojrzał w górę. Chmury skłębione niczym obłoki siwego dymu, atramentowo czarne niebo, latarnie gwiazd i coś jeszcze. Wyglądały jak ptaki ogromne białe skrzydła i zdeformowany korpus między nimi zakryty czarnym płaszczem. Płynęły w powietrzu stadami. Stał zapatrzony w upiorne piękno ich tańca.

– Każdy ma swojego anioła– powiedziała Izalith

– Ty też je widzisz?– zapytał.

– Nie, ale znam legendy o nich. Tylko kapłani Mortis widzieli obydwa światy. Nasz i jej wymiar przenikają się wzajemnie od początku czasu. Te oczy były ci przeznaczone Lacunisie. Czujesz tę siłę.

– Czuję spokój, który jest we mnie. Płomień, który noszę w sobie.

– Dusza. Twoja dusza Lacunisie, światło w mrokach śmierci

Towarzysze Lacunisa patrzyli jak ich dowódca w zachwycie spogląda w puste turkusowe niebo. Światło dnia jeszcze bardziej wydobywało jego nienaturalną bladość. Na początku myśleli, że brakowało mu świata na powierzchni, dopiero potem zrozumieli, że dla niego nie ma już błękitu nieba, bieli chmur i czerni lepkiej, żyznej ziemi pól. Próbując odzyskać duszę ukochanej stracony dla jednego świata narodził się dla innego. Patrzył na El w jeszcze większym zachwycie niż, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Biały chiton skrzył się niczym utkany z gwiazd. Wyglądała w jego oczach jak kryształowa figura napełniona światłem i barwą z pulsującą latarnią serca. Zrozumiał, że jest jego aniołem. Z jeszcze większą mocą poczuł, że to właśnie w niej chciał żyć i umierać. Spojrzał znowu w niebo. Więc tym one są. Nieodnalezione przez nikogo unosiły się na krawędzi życia i śmierci w obłokach snu. Samotne anioły. Serca które czekały. Głos dobiegający z wnętrza jego głowy oderwał go od podziwiania migawek obcej mu rzeczywistości.

– Lacunis słyszysz mnie. Nie wracaj, on chce się koronować dziś wieczorem. Zabije ich. Wszystkich z gwardii, którzy mu się przeciwstawią. Poszedł rozkaz. Wyłapują ich jak zwierzęta – głos w jego głowie był czysty i wyraźny.

– Kim jesteś. Trzymasz  z nim.

– Nie. Karo. Mówią mi Karo. Izalith jest z wami?

Przywołał do siebie ognistowłosą kobietę. Ta natychmiast zrozumiała co się dzieje i sama połączyła się z nim, aby usłyszeć rozmowę.

–  Karo, to ty – spytała Izalith.

– Tak, boli. Torturował mnie. Zimno. On się ciebie spodziewa. Weźmie zakładników z twojego oddziału i zabije ich jeśli mu przeszkodzisz w koronacji. Zniszczę talizman. Pospieszcie się.

 

***

Karo słabła. Jej mózg płonął podobnie jak każdy nerw. W gorączkowym majaku zobaczyła w swoich myślach obraz kobiety.

– Nie bój się dziecko. To jeszcze nie twój czas. Pozwól mi przejść do niej.

Karo odpuściła. Myśli stojącej nad nią wysokiej smukłej adeptki wniknęły w nią.

Avis największa rywalka Karo stała nad nią i powoli miażdżyła jej myśli. Widziała krople potu na czole dziewczyny. Jeszcze chwila i będzie wiedziała gdzie jest seneszal, będzie bezpieczna. Książę stał i pożerał wzrokiem jej ciało. Każdy napięty mięsień i grymas jej wysiłku z jakim walczyła z blokadą w głowie przeciwniczki. W tym rozmarzeniu było coś upiornego. Nie wiedziała czyim uporem się napawa jej czy dziewczyny, której kazał zadawać ból. Nie chciała się dowiedzieć. Złożyła obietnicę bez pokrycia. Obiecała nauczyć księcia podstaw magii choć gdyby posiadł moc ognia i użył własnego gniewu, aby wzmacniać czary stałby się dla niej jeszcze większym zagrożeniem. Wypełniała ją wściekłość i gniew z powodu tego, że nie mogła sama zbadać medalionu. Jej wiedza na to nie pozwalała. Nie znała konstrukcji zaklęcia. Miała dosyć tego, że Izalith traktuje Karo jak córkę, której z racji wieku już nie mogła mieć. Zobaczyła równinę i żonę seneszala, która przecież  powinna być martwa. Coś złowrogiego i wściekłego wniknęło w nią. Gniew Lacunisa wsączył się w nią jak trucizna. Ujrzała czarnowłosą kobietę z tatuażem czaszki na twarzy, która podeszła do niej i wyszeptała jej imię. Z nosa i ust blondynki trysnęła krew. Upadła na podłogę. Karo przygotowywała się już od dłuższej chwili. Zaczerpnęła żar z krwi podgrzanej przez gorączkę. Uśmiechała się gdy talizman topił się w jej dłoni i przeciekał przez rozgrzane żarem krwi palce. Poczuła jak gorączka otula ją szczelnym kokonem. Płonęła od środka, gdy jej ciało bezwiednie osunęło się na zimną posadzkę.

 

VII

– Złamie przepisy bezkrólewia. To ja powinienem być interrexem.

– Co proponujesz nas jest garstka, a jego pewnie poparła opozycja baronów i gwardia pałacowa. Wiesz, że to fanatycy i zginą za niego jeżeli tak im rozkaże.

– Trzeba będzie odpowiedzieć zamachem na zamach. Linia królewska wygasa wraz z nim. Jeżeli go obalimy…

– Będziesz musiał zostać królem Mayaris Lacunisie i to dobrym – dokończyła Izalith

– Tak, ten kraj ma dosyć wewnątrz dynastycznych jatek – zawtórował Kosma.

– Po wojnie w Amanie i walce w obronie tych ziem ludzie już mają cię za bohatera. Wiesz, że pójdę za tobą – poparł go Xeres.

Spojrzał niepewnie na El.

– Czasami trzeba zapomnieć o tym kim się było i stać się tym kogo potrzeba – powiedziała.

– Jak dotrzemy do Margradu przed koronacją. Konno to niewykonalne.

– Zazwyczaj teleport na taką odległość nie jest możliwy, ale mamy Lacunisa. Zaczerpnę z niego i otworzę przejście prosto pod mur cytadeli więziennej – wiedźma rozwiała wątpliwości.

Wszyscy spojrzeli na czarodziejkę i Lacunisa jak na szaleńców.

– Potrzebuję swojego oddziału, całego. Walenty, Aleksy i Cyryl zginą jak ich nie wyciągniemy.

– Będzie dym – rzucił Xeres.

– Ogromny, wchodzimy – rzucili chórem Izmir i Kosma.

– Najpierw muszę zdjąć z niej czar chronometryczny. Musisz być w pełni sił seneszalu.

Kazała im chwycić się z ręce. Z każdym kolejnym słowem inkantacji czuł jak wypełnia go siła. Jego oddech pogłębił się, a ciężar który odczuwał spadł z barków. W jego żyłach krążyła czysta nieokiełznana moc Śmierci.

Izalith czuła osłabienie już wcześniej, gdy o mało nie zemdlała po teleportacji, ale zaraz odbije sobie z nawiązką czerpiąc z pradawnego źródła ukrytego w jego ciele. Doświadczy dotyku tej, do której modlą się wszyscy i przeżyje. Objęła dłońmi jego głowę i połączyła się z nim. Poczuła chłód płynący przez opuszki palców w głąb jej ciała. Zimno gasiło rozpalone nerwy i ożywiało ciało napięciem. Zaczerpnęła. Cząstka jego siły stała się jej cząstką. Otworzyła portal. Bez inkantacji, przygotowań i wspomagających znaczników. Stała się narzędziem w rękach ogromnej, niewyzwolonej jeszcze w pełni siły. Tak mocne zaklęcie powinno zwalić ją z nóg, ale czuła tylko spokój, pogodzenie z chwilą bez lęku o kolejny dzień. Rycerze powoli wprowadzili konie w ciemność otoczoną srebrzystą poświatą. Na ich czele stał Lacunis z El u boku.

 

***

Trzech rycerzy siedziało w niewielkiej celi cytadeli. Umieścili ich razem, bo i tak nie byliby wstanie uwolnić się nawzajem z krępujących ich łańcuchów. Cyryl barczysty i krępy mężczyzna o siwo czarnych włosach i zielonych oczach patrzył na krople wody powoli lecącą z sufitu w równych odstępach. Czekał.

– Będzie niezłe przedstawienie – rzucił szpakowaty Aleksy przykuty do przeciwległej ściany pomieszczenia.

– Dla niego przedstawienie, dla nas rzeźnia. Straci nas dla przykładu, bo służymy pod Lacunisem. Jesteśmy jego ludźmi. Walczyliśmy razem w Amanie. Wybicie nas to zamknięcie epoki – Odparował Cyryl.

– Ciekawe czy Izmir i Kosma, no wiecie. Myślicie, że naprawdę dowódca ożywi swoją żonę?

– Szukasz pocieszenia, że nawet jeśli zetną ci łeb to jeszcze ktoś cię odratuje? Chociaż biorąc pod uwagę jak nas torturowali, żeby się dowiedzieć gdzie pojechał coś jest na rzeczy.– Potarł łańcuchem magiczne poparzenie na nodze.

Ból przeszedł w nieznośny świąd.

W głębi celi na wprost nich półsiedział mężczyzna o rudych włosach i gęstej brodzie. Patrzył w przestrzeń. Zaciskał rękę na srebrnym medalionie w kształcie serca. Nie dał go sobie wyrwać nawet przy przeszukaniu. O mało nie ugryzł jednego strażnika.

– Miriam… Miriam…– powtarzał.

– Ten by poszedł pojednać się ze śmiercią byle tylko znów na nią spojrzeć.– rzucił szpakowaty Aleksy

– Tak, ale raczej już nie zobaczy żony. W końcu jest w ciąży. Tak długo czekali na dziecko. Oby dała radę zaszyć się gdzieś poza murami.

– Na ciebie ktoś czeka Cyryl – zapytał Aleksy

– Córka, spotkamy się już nie długo. Na krwawą ospę dziesięć lat temu. – Uprzedził pytanie chłopaka.

Milczenie wzrosło do granicy bólu. Krople wybijały rytm ich oddechów. Czekali.

 

***

Cytadela była niespokojnym miejscem. Większość skazańców siedziała tu tylko dwa dni po czym albo byli zabijani albo wywożeni do twierdzy Róg w Górach Popielnych u styku najbardziej wysuniętej na południowy wschód ziemi Mayaris z Czarnym Murem. To było gorsze niż śmierć. Zazwyczaj mając do wyboru kilka lat pobytu w Rogu i gilotynę prosili o gilotynę. Strażnicy właśnie się zmieniali, kiedy zauważyli, że powierzchnia muru zaczyna się gotować, a z otwartego korytarza wypada na dziedziniec grupa jeźdźców na koniach. Uldyk wprowadzając godzinę policyjną przydzielił większość oddziałów do patrolowania ulic, ale wciąż pozostawił jeden wewnątrz twierdzy, aby strzegł więźniów politycznych. Sama myśl, że w pięć osób, ktoś chce ich odbić z cytadeli najpierw wydała im się niedorzeczna i śmieszna. Zobaczyli jeźdźca, który wysunął się na czoło. Obejmowała go postać w białym stroju pogrzebowym. Poczuli bijący od niego chłód przez grube podwoje bramy.

– Naruszyliście teren cytadeli królewskiej. Zostaniecie zabici – usłyszał Lacunis zza drzwi do twierdzy.

Poczuł, że ma ich po prostu dotknąć. Drewno i misterna kuta stal obróciły się w proch i rdzę pod jego dotykiem. Z masywnych drzwi pozostała kupa bliżej nieokreślonych resztek. Teraz ta sama myśl o odbiciu więźniów w pięć osób zmroziła strażnikom krew w żyłach. Ten człowiek niósł w sobie żałobę. Obezwładniające uczucie agonii, które kazało im uklęknąć i zatkać uszy gdy do nich mówił.

– Gdzie jest mój oddział – powiedział chłodno.

Dopiero teraz go rozpoznali. Lacunis odrzucił czarny kaptur płaszcza, którym okryty był zwykle jego pancerz i uśmiechnął się paskudnie.

– Zaraz nie będzie ci do śmiechu – powiedział kapitan straży.

Na murach wokół głównego dziedzińca, na którym stali zakotłowało się od kuszników. Czekali w nie mniejszym napięciu niż zakładnicy. Kapitan rzucił się w kierunku El ze sztyletem wyciągniętym z cholewy buta. Lacunis był szybszy. Dowódca bastionu poczuł jak pod wpływem jego dotyku wiotczeją mu członki, skóra marszczy się i pęka, aż w końcu legł na samym środku dziedzińca w formie bezkształtnej mumii.

– Chcecie wygrać ze śmiercią?

Wszyscy opuścili kusze. Cytadela była zdobyta.

 

***

Usłyszeli tylko zgrzyt zamka. Mieli wrażenie, że ich serca stanęły.

– Już po nas – wyszeptał najmłodszy Aleksy.

– Bądź dzielny – odezwał się Cyryl.

– Kocham Cię Miriam– zawył płaczliwie Walenty.

– Jeszcze jej to powiesz– rzucił chropowatym i przyjaznym głosem Xeres.

Wszyscy oniemieli. Bali się krzyczeć ze szczęścia. Myśleli, że to sen, że zaraz pobudzą strażników i zostaną pobici. Wtedy do sali wszedł rycerz w czarnej opończy. Dotknął łańcuchów, a te rozprysły się w rdzawy proszek.

– Zbierzcie wszystkich żołnierzy z twierdzy na zewnętrznym dziedzińcu.

Zebrali trzystu ludzi z całej twierdzy, głównie łuczników.

Wszyscy spuścili wzrok pod jego spojrzeniem. Potem poczuli spokój jaki od niego bił. Szybko przeniknął on także w ich serca. Przemówił do nich.

– Jesteście gotowi bronić wolności tej krainy przed tyranią i chaosem?

– Jesteśmy!- spontanicznie krzyknęli żołnierze gdy nawiązał do ich  przysięgi wojskowej.

– Będziemy walczyć, aby ojciec nie musiał zabijać syna, a syn ojca. Będziemy walczyć o świat bez intryg, strachu i niepewności następnego dnia. Bez prześladowań – spojrzał na Izalith.

– Z kilkuset gardeł wydobył się lekki pomruk.

– To co zrobimy dziś w nocy nie jest rzezią, ani rewoltą, tylko przywróceniem równowagi. Będziemy bronić nie swoich interesów i dynastycznych korzyści, bo nie mamy w swoich żyłach królewskiej krwi, lecz tych których kochamy, tych którym pragniemy służyć. To oni trwają w naszych sercach. Pamięć o nich płynie w naszych żyłach.

Do chóru dołączyły setki uwolnionych politycznych osadzonych przez Uldaryka i Uldyka w mrokach twierdzy. Unieśli spieczone torturami dłonie ku nowemu dowódcy.

– Lacunis… Lacunis… Lacunis…! – ryk nadziei pierwszy raz wypełnił mury bastionu.

– Nie bójcie się Śmierci. Będzie dla nas łaskawa tej nocy.

 

VIII

Uldyk pożądliwie patrzył na srebrną koronę wysadzaną karbunkułami. Czerwone jak krew, którą trzeba było przelać, aby ją założyć. Niepokoiła go myśl o zbiegłej czarodziejce, ale wiedział, że klasyczna teleportacja na taką odległość była niemożliwa, a talizman znacznik wydłużający skok został w jego rękach. Wciąż miał pod powiekami obraz blondynki pokrytej własną krwią. Coś z umysłu Karo musiało wniknąć do niej. Ciśnienie skoczyło tak bardzo, że rozerwało naczynia krwionośne. Niezwykła magia. Do tego roztopiła wisior wykorzystując ciepło własnej krwi. Wiedział, że jest to bardzo rzadka zdolność i dawniej dziewczyna mogłaby zostać nawet mistrzynią. Dlatego kazał nie zabijać młodej adeptki. Mogła być potężniejsza niż myślał. Jej umiejętności i wiedza będą cenne. Jak tylko zmusi ją do współpracy i o ile przeżyje gorączkę.

– Gotowe panie.– olbrzymi srebrzysty płaszcz z gronostajem zwisał z jego pleców.

Całość dopełniała czarna aksamitna kamizela i spodnie. Skórzane rękawiczki skrywały dłonie. Maści i proste zaklęcia Avis tylko częściowo niwelowały ból zniszczonej dłoni, dekoncentrując i osłabiając go. Wysokie oficerki jego ojca błyszczały w świetle świec. Pasowały idealnie. Uśmiechnął się krzywo. Zabrał szkatułę z koroną i udał się do sali tronowej. Wszyscy już czekali. Kazał po prostu spędzić dostojników z poszczególnych ziem. Udało się w kilka godzin, dzięki pomocy przymuszonych czarodziejek służących nieoficjalnie na dworze każdego z baronów. Szybko utworzyły stosowne przejścia i możni pojawili się na margradzkim zamku. Musiały to zrobić, gdyż liczyły na korzyści i protekcję w obliczu chaosu bezkrólewia pozbawionego interrexa. Bez Izalith były bezradne. Ich struktura i organizacja niewiele się różniła od tej, która panowała na dworze.  Równość istniała wśród czarodziejek i czarodziejów tylko na papierze. Dla nich liczyły się moc i wpływy. To one decydowały o statusie i szczeblu w hierarchii, mocno zaburzonej po zniszczeniu Amanu. Baronowie Villi, Hemmel, Irith oraz Rogu czekali u postumentu w sali tronowej. Już dawno zjednał sobie ich przychylność. W zamian za koronę chcieli przekształcenia swoich ziem w alodium. Uldyk był gotowy na rozluźnienie więzów w królestwie, byle tylko zdobyć władzę. Potem i tak zamierzał obsadzić w każdej kasztelani, w której rezydowali baronowie swojego człowieka by hamował ich wolnościowe zapędy i przypominał o węźle lennym. Stosunek lenny nigdy nie mógł być zerwany w pełni. Nawet jeśli w jego obronie miałby wytoczyć poddanym trochę krwi.

 

***

Szli na zamek zwartą grupą. Gdy dotarli do głównego miasta zaczęły się schody. Szybko obezwładnili strażników przy bramie, ale pozostał jeszcze garnizon pałacowy. Lacunis dobrze wiedział, że rekrutują go z największych fanatyków i sadystów. Oddadzą za królewskiego syna życie. Nigdy nie uwierzą, że otruł ojca. Gdy dotarli do kwadratowego podpiwniczenia garnizonu rozpętało się piekło. Chmara ludzi w srebrnych pancerzach niczym pszczoły wyroiła się z dna bunkra umieszczonego pod placem.

– Idź z Izalith do sali tronowej. My ich zatrzymamy. Weź Walentego i Aleksego. Kosma Izmir do mnie! – zawołał Cyryl.

Pierwszy i jedyny raz zostawił swoich ludzi. Xeres biegł tuż za plecami Lacunisa. W chaosie i rzezi panującej na dziedzińcu nikt nie zauważył jak kilka osób wchodzi do pałacu. Dowódca odwrócił się na chwilę. Zobaczył anioły pikujące w dół i unoszące się znad pokonanych zabierając ze sobą ich ostatnie tchnienie. Z każdym kolejnym krokiem przepełniała go coraz większa wściekłość. Słyszał wymuszone oklaski i wiwaty, gdy baronowie pojawiali się kolejno w sali tronowej. Xeres idący za nim dałby sobie rękę uciąć, że widział czarne języki ognia spowijające ciało jego dowódcy.

– Pilnuj El – powiedział do Xeresa.

– Do zobaczenia aniele.

– Już niedługo znowu będziemy szczęśliwi– objęła go.

Wszedł na krużganek otaczający salę tronową.

– Wiedział, że ktoś może wedrzeć się tędy.

Rosły, łysy mężczyzna w czarnej jak smoła zbroi był nowym dowódcą straży pałacowej.

– Olivier – syknął seneszal.

Nienawidzili się od dawna. Olivier brutalny i bezwzględny mógł szybko zostać nowym seneszalem. Gdyby nie to, że Lacunis poza dowodzeniem armią świetnie opanował też wszystkie pałacowe zagrywki i w przeciwieństwie do niego był bardziej opanowany. Raz młody książę wyzwał Oliviera na pojedynek. Ten stłukł księcia po wygranej walce płazem szabli. Wstyd Uldyka przeszedł w palącą nienawiść dla Oliviera. Dlatego to właśnie on stał teraz przed nimi. Książę liczył na to, że dowódca straży pałacowej dzisiaj zginie.

– Zostaw go mnie– powiedziała Izalith.

Cisnęła w nim słupem ognia licząc, że po prostu stopi go z pancerzem. Olivier stał nadal. Medalion na jego szyi zadrżał.

– Ma ochronę. Co do…

– Z prywatnej kolekcji księcia. Zdaje mi się, że jest zrobiony z noxium.

Nie dowierzała, że aż tak nie docenili Uldyka. Starożytny wisior w kształcie węża zjadającego własny ogon wisiał na szyi rycerza. Czarna szklista substancja iskrzyła się w mroku.

Wtedy Lacunis usłyszał jej głos.

– Nie ma takiej siły, której nie skruszy mój głos. Daj mi swoje usta.

Poczuł mrowienie warg. Jego głos obcy, aksamitnie zimny i piękny przeszył powietrze.

– Olivierze chodź do mnie.

Olivier zadrżał. Zobaczył Jokastę, swoją matkę. Ledwo ją pamiętał, gdy w wieku pięciu lat musiał uchodzić z rodzinnej wioski do Margradu, przed najazdem.

– Już dobrze Olivierze. Chodź.– powiedział wypełniając głos obcą czułością.

Podszedł do widma, a stęsknione rozłąką serce odebrało mu wolę. Lacunis ściągnął medalion i ogłuszył go. Mężczyzna padł na podłogę oniemiały. Spojrzał z krużganka w dół. Książę witany owacjami zbliżał się do tronu. Baronowie trzymali już koronę podaną im przez marszałka.

– Nie zdążymy– powiedziała czarodziejka.

– Zdążymy. Xeres chodź ze mną – wskoczyli na cienką kamienną kładkę pod gotyckim sufitem. Po chwili stali na kandelabrze.

– Zgaś świece – usłyszał szept w swojej głowie. Światło mnie rozmywa, niech dusza księcia mnie zobaczy.

Zdmuchnął kilka najbliżej siebie, ale jego oddech zimny i ciężki omiótł całą salę. Dymne słupy na czubkach świec jak blizny po świetle poszybowały w niebo.

 

***

– Jestem gotowy bronić wolności tej krainy przed tyranią i chaosem…– już miał zakończyć słowa przysięgi gdy światło dosłownie zostało wyssane z pomieszczenia. Dym skłębił się pod sufitem zakrywając kandelabr. Nagle olbrzymi huk przeszył ciszę. Płyty sali tronowej strzaskał ciężki kawał metalu lecący z sufitu. Postać w czarnej opończy ruszyła powoli w stronę króla. Druga zamknęła drzwi żelazną sztabą.

– Witaj Uldyku.

– Lacunis!- zawrzeszczał wściekle jak małe dziecko, któremu przerwano ulubioną zabawę.

Postać odsłoniła kaptur. Para czarnych oczu rozbłysła w mroku.

– Nie, jego już nie ma. Mąż zamordowanej kobiety. Były sługa zabitego króla. Zdradzony dowódca wojsk Mayaris. Ostatni sługa śmierci. Oto czym mnie uczyniłeś. Wiesz co, dziękuję ci. Dopiero zanurzając się w niej poznałem smak życia.

– Straż.

W tej chwili książę zobaczył, że nie ma już sali tronowej.  Została tylko gęstniejąca ciemność pożerająca materię.

– Zabijesz mnie, tak ?!  Nie będziesz lepszy ode mnie, od żadnego króla ! Proszę zabij mnie, nie boję się śmierci – wrzeszczał

– Nie chcę być królem i nie ja będę katem.– powiedział chłodno tłumiąc gniew.

Smukła trupio blada kobieta wyszeptała Lacunisowi na ucho.

– Brawo, przeszedłeś próbę. Daję ci jej życie i cząstkę mojej mocy. Teraz ja go zabiorę.

Podeszła do księcia, a ten cofnął się w przerażeniu pod stopnie postumentu, na którym stał tron.

–  Nie boisz się mnie Uldyku? Czy aby na pewno? Twoje oczy… usta… dłonie… myśli… gniew. To wszystko dla mnie marność nad marnościami i wszystko marność – wyszeptała sykliwym, dźwięczącym głosem,

Po kolei dotykała jego oczu, ust, dłoni i stawały się one stare. Myśli się rozwlekły, gniew wyblakł.

– Spójrz Uldyku. Wielki z ciebie władca.

Śmierć trzymała lustro. W podobny odłamek Lacunis spoglądał w jej świecie. Królewicz spojrzał w taflę zwierciadła. Wpierw myślał, że patrzy na swego ojca. Dotknął swojej twarzy, to samo zrobiło odbicie w lustrze po czym zaczęło się histerycznie śmiać zanosząc pijackim bełkotem.

– Nie.. nie… to nie jestem ja! Nie jestem nim!

Wyciągnął rapier ojca przytroczony do pasa i przebił kreaturę odbijającą się w lustrze. Upadła i zacharczała. Zalała się krwią i odzyskała książęce kształty.

 

IX

Wszyscy czuli się tak jak gdyby obudzili się z dziwnego snu. Światło znów wypełniało salę. Dopiero po chwili zauważyli zmianę. Na podłodze leżał mężczyzna w miękkich pantoflach. Kruche, smukłe dłonie obejmowały powietrze, a z piersi sterczał rapier umazany krwią.

– Lacunisie – zacharczał mężczyzna. Przepraszam. Wybacz mi.

Miał wielką ochotę przekląć go, docisnąć rapier i posłać jego duszę w nicość, ale przypomniał sobie obietnicę daną El.

– Wybaczam – miał wrażenie, że zwymiotował to słowo uwięzione zbyt długo w jego gardle.

– Gniew… tyle … bólu. Nie chcę tego więcej. Zabierz, weź ją – włożył mu w ręce koronę.

Uniósł srebrną obręcz. Karbunkuły zanurzone w krwi księcia były jeszcze ciemniejsze.

Lacunis patrzył jak anioł przybrany w kwiaty lawendy powoli unosi ostatnie myśli księcia ze sobą. Daleko poza jakąkolwiek ciemność.

 

***

Izalith oraz trzej pozostali rycerze podeszli do Lacunisa i uklęknęli

– Umarł król, niech żyje król– wyszeptała.

– Nie… wstańcie.

– Dość już krwi przelano za tę koronę. Zrzekam się do niej wszelkich praw. Nasza wolność tak samo jak władza nad nią należy tylko do nas samych. Ta korona należy od teraz do nas… nas wszystkich.

 

***

Powietrze rozgrzane ferworem walki stygło, gdy żołnierze dostali rozkaz do wycofania się. Świt lizał swoim światłem płyty zakrwawionego bruku, który był równie czerwony co samo niebo. Cyryl patrzył pustymi oczami w głębie chmur i przestwór powietrza. Coś chciało unieść go ze sobą. Tak jak gdyby objęły go czułe dłonie, które nigdy o nim nie zapomniały. Poddał się. Odpłynął razem z wiatrem.

 

Epilog

– Wstawaj śpiochu. Nie możesz się spóźnić.

Patrzył na ciemne plamy blizn na swoich plecach. Ból zgasł. Pierwszy raz po tylu latach.  Włożył nowy strój. Szary kaftan odcinał się na tle białej koszuli. Dziwnie się czuł nie nosząc blach pancerza, ale wciąż miał przy sobie wysłużony miecz. Wyszedł z kamienicy. Świat tonął w deszczu, który dla niego zawsze będzie już miał błękitno fioletowy odcień. Założył czarne szkła okularów i ruszył z kamienicy przy rynku główną drogą prosto do pałacu. Po tym wszystkim co tam zaszło nie chcieli już mieszkać w swojej starej komnacie. Zatrzymał się w ogrodach królewskich. Spojrzał na biały postument nagrobny z wyrytym imieniem Cyryl.

– Przynajmniej teraz jesteście już razem.

– Gotowy do pracy– zapytała Izalith

– Skąd wiedziałaś, że tu jestem.

– Wyczuwam twoją moc. Jesteś jak pulsująca rana. Przemyślałeś moją propozycję.

– Tak, chcę się nauczyć z niej korzystać. Jak akademia?

– Mamy wiele nowych uczennic od kiedy amańczycy są obywatelami Mayaris, a nie tylko uchodźcami. Ty zająłbyś się organizacją sekcji męskiej.

Po chwili zapytała niepewnie.

– Widziałeś ją jeszcze, Mortis?

– Nie.

– To co odczuwasz to dar, nie przekleństwo. Akceptując śmierć nasze życie staje się pełniejsze. Każdy oddech ma znaczenie i swoją wagę.

– Każdy oddech daje szansę aby zmienić coś na lepsze.– pomyślał Lacunis

 

***

Idąc w kierunku pałacowych schodów zobaczył Walentego. Także oswajał się z nowym ubiorem

– Jak Olga – zapytał go Lacunis

– Rośnie jak na drożdżach, ledwie udało mi się wyrwać. Ciągle chce, żebym nosił ją na rękach, czytał jej… – jego oczy promieniowały szczęściem.

– Szybko, bo się spóźnimy– popędził go dowódca z uśmiechem na twarzy.

W sali tronowej ustawiono okrągły stół. Przy blacie zasiedli baronowie, Izalith jako najstarsza czarodziejka wraz z Karo w uznaniu jej zasług. Udało się ją wyleczyć ze skutków długotrwałych tortur i magicznej gorączki, powstałej w skutek użycia ciepła własnej krwi jako źródła czaru. Już zawsze musiała jednak nosić parę białych skórzanych rękawiczek nasyconych czarem anestetycznym. Na prawej Izalith umieściła przekornie czerwony romb. W radzie zasiadali także żołnierze z oddziału Lacunisa i rajca Margradu.

– Ogłoście w swoich ziemiach, aby ludzie wybrali przedstawicieli do parlamentu. Po stu z jednej krainy.– zwrócił się do baronów.

– Prace nad wzmocnieniem upraw postępują szybko.– powiedziała Izalith. Nasze dekokty zwiększą plony. Będziemy zabezpieczeni przed zimą.

Spojrzał w kierunku Xeresa.

– Nowa ekspedycja do Amanu będzie gotowa za rok. Zdobędziemy więcej zwojów i kodeksów.

Będzie można przygotować lepsze leki. Może nawet na krwawą ospę. – dodała Karo

– A pan – zapytał Lacunisa rajca.

– Ja pozostanę dowódcą wojsk i oddam się pod władzę parlamentu do końca jego kadencji, jak tylko się utworzy. Moim zastępcą będzie Xeres i to on będzie patrolował marchie. Pozostanę w Margradzie . Będę dowodził razem z nim i służył mu radą w razie wojen. Kraj będzie reprezentować rada realizując postanowienia parlamentu. – przedstawił ostatecznie plan, który ustalili podczas obrad.

– A po pana kadencji seneszalu. W końcu został panu tylko rok. – zapytał Xeres.

– Wniosę wniosek w parlamencie, aby rozważyli ciebie jako kandydata na nowego seneszala.

Xeres pojaśniał na twarzy. Zwykle w ogóle nie okazywał uczuć, ale teraz szczery uśmiech zagościł na pooranej bliznami twarzy wojaka.

–Całkiem odejdziesz, ze służby Lacunisie–  zwrócił się do dowódcy po imieniu.

– Po tym wszystkim czeka mnie ta mniejsza służba, o wiele ważniejsza.

 

***

Wrócił do niewielkiej kamienicy. Zasiadł do stołu i zaczął opowiadać El o całym dzisiejszym dniu. Ona odwzajemniła się opowieścią o zakupach, pomocy Izalith w akademii dla dziewcząt i przy przepisywaniu zwojów. Szybko przyswajała nowe języki pochłonięta przez starożytne teksty. Gdy zasypiał trzymając ją w ramionach czuł się lekki i spokojny. Jego dusza znów była cała.

Koniec

Komentarze

Niestety, nie doczytałam do końca. Wciąż wprowadzasz nowych bohaterów, o których niewiele wiadomo lub nic. Pojawia się dużo nowych nazw. W rezultacie czytelnik się gubi. Spróbuj napisać coś krótszego, z mniejszą liczbą bohaterów. Nawiązywanie do znanych książek jest ryzykowne, pomyśl nad własnym, w pełni oryginalnym światem i bohaterami. Zauważyłam też, że pomijasz znaki zapytania w dialogach.

Przeczytałam jedną czwartą opowiadania i, niestety, nie zdołałam zorientować się, o czym czytam. Poruszyłeś wiele wątków, ale nie udało mi się dostrzec związku między nimi. W tym fragmencie przewinęło się kilkoro postaci, ale nie udało mi się zapamiętać żadnej z nich, żadna też nie potrafiła mnie zainteresować. Przykro mi to mówić, ale przeczytany fragment w najmniejszym stopniu nie zachęcił mnie do poznania dalszego ciągu Pękniętych dusz.

Opowiadanie jest napisane bardzo źle – jest tu sporo błędów i usterek, zdań skonstruowanych w sposób utrudniający ich zrozumienie, źle zapisane dialogi, nadmiar zaimków, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

 

– Dzie­siąt­ka wy­gra­łeś – eks­cy­to­wał się męż­czy­zna. ―> – Dzie­siąt­ka, wy­gra­łeś! – eks­cy­to­wał się męż­czy­zna.

 

– Nie po­wi­nie­neś go uczyć ha­zar­du – po­wie­dzia­ła. ―> Kto powiedziała?

 

– Spo­koj­nie jakoś damy radę. Razem. może wy­da­my im część zboża ze spi­chrza – cięż­ko wy­pu­ścił po­wie­trze. W zimie bę­dzie cię­żej, bo rok był słaby, ale star­czy nam je­dze­nia -po­cie­szył ją Isa, choć sam ledwo wie­rzył w swoje słowa. Chcie­li sre­bra, nie zboża. ―> – Spo­koj­nie, jakoś damy radę. Razem. Może wy­da­my im część zboża ze spi­chrza?Cięż­ko wy­pu­ścił po­wie­trze. W zimie bę­dzie trudniej, bo rok był słaby, ale star­czy nam je­dze­nia po­cie­szył ją Isa, choć sam ledwo wie­rzył w swoje słowa. Chcie­li sre­bra, nie zboża.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

który sam kie­dyś zro­bił, ze swoim ojcem. Wy­obra­żał sobie jak mebel po­kry­wa się sadzą, pęka i uwal­nia z sie­bie, ciem­ne… ―> Skoro zrobił stół z ojcem, nie zrobił go sam. Nadmiar zaimków.

Proponuję: …który kie­dyś zro­bił z ojcem. Wy­obra­żał sobie jak mebel po­kry­wa się sadzą, pęka i uwal­nia ciem­ne

 

Twój los na­le­ży przede wszyst­kim do Cie­bie. ―> Twój los na­le­ży przede wszyst­kim do cie­bie.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

–Tato, boję się. Bę­dziesz przy mnie?

–Za­wsze. ―> Brak spacji po półpauzach.

 

Świa­tła zbli­ża­ły się coraz więk­sze i więk­sze. ―> Raczej: Zbliżające świa­tła robiły się/ stawały się coraz więk­sze i więk­sze.

 

Czar­ne bla­chy pan­ce­rzy po­ły­ski­wa­ły w ma­to­wym już świe­tle. Ogrom­ny wóz okuty mie­dzia­ną bla­chą przy­po­mi­nał po­ły­sku­ją­cą w słoń­cu ka­ro­cę. ―> Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Ogrom­ny wóz okuty mie­dzia­ną bla­chą, przy­po­mi­nał lśniącą w słoń­cu ka­ro­cę.

 

je­że­li tylko ktoś zdoła od­na­leźć owy cmen­tarz. ―> …je­że­li tylko ktoś zdoła od­na­leźć ów cmen­tarz.

 

sta­no­wić miała ucie­le­śnie­nie snu i samej śmier­ci. Je­że­li miał zna­leźć… ―> Powtórzenie.

 

Wy­sła­ni z ra­mie­nia króla Ulda­ry­ka… ―> Co to znaczy być wysłanym z ramienia?

 

męż­czy­zna o żół­ta­wo bru­nat­nej jak piach pu­sty­ni kar­na­cji otrzy­mał u swo­je­go ludu przy­do­mek roz­ry­wa­ją­cy węże. ―> Dlaczego przydomek mężczyzny rozrywał węże?

Proponuję: …męż­czy­zna o żół­ta­wobru­nat­nej jak piach pu­sty­ni karnacji, otrzy­mał od swo­je­go ludu przy­do­mek: Roz­ry­wa­ją­cy Węże.

 

Po­dob­no po­sta­wił na niego 200 sinów sre­bra. ―> Po­dob­no po­sta­wił na niego dwieście sinów sre­bra.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

se­ne­szal szyb­ko do­strzegł zło­ta­wo mie­dzia­ne ko­smy­ki. ―> …se­ne­szal szyb­ko do­strzegł zło­ta­womie­dzia­ne ko­smy­ki.

 

Nie­bie­skie oczy o męt­nej bar­wie wio­sen­ne­go desz­czu za­wi­nię­te w całun po­wiek. ―> Nie wydaje mi się, aby oczy można zawinąć w powieki.

Proponuję: Nie­bie­skie oczy o męt­nej bar­wie wio­sen­ne­go desz­czu, przykryte całunem po­wiek.

 

Tylko zimny kształt po­dob­ny do lalki w jego ob­ję­ciach. ―> Tylko zimny kształt po­dob­ny do lalki w swoich ob­ję­ciach.

 

ze­bra­ła się atra­men­to­wo czar­na woda. ―> …ze­bra­ła się atra­men­to­woczar­na woda.

 

Pa­trzy­li na drob­ne kur­ha­ny. ―> Raczej: Pa­trzy­li na niewielkie kur­ha­ny.

 

Z każ­dym kro­kiem po­wie­trze ro­bi­ło się coraz such­sze i zim­niej­sze. ―> Czy dobrze rozumiem, że powietrze, krocząc, schło i chłodło?

 

Ogrom­ny ciek wodny roz­lał się przed nimi. ―> Masło maślane – ciek jest wodny z definicji.

Za SJP PWN: ciek «strumień wody płynącej otwartym korytem lub pod ziemią»

 

Dał żołd, praw­dzi­wą chwa­łę żoł­nie­rza. ―> Dlaczego żołd jest prawdziwą chwałą żołnierza?

 

Czar­ny cy­lin­drycz­ny kształt wieży wydał mu się mocno za­bu­rzo­ny. ―> Komu?

 

Szu­ka­li dzie­sięć dni, dniem i nocą… ―> Skoro szukali dziesięć dni, to jak mogli szukać nocą?

A może miało być: Szu­ka­li dzie­sięć dni i nocy

 

Ciało jego uko­cha­nej za­ko­ły­sa­ło się w jego ra­mio­nach. Utrzy­mał . ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

nie dał by rady zro­bić tego tak mocno. ―> …nie dałby rady zro­bić tego tak mocno.

 

Wielu w kraju było uprze­dzo­nych wobec cza­ro­dzie­jek. ―> W kraju było wielu uprze­dzo­nych do cza­ro­dzie­jek.

Można być uprzedzonym do kogoś, ale nie wobec kogoś.

 

Okład­ka z sa­ty­no­wej skóry węża… ―> Satyna jest tkaniną. W jaki sposób skóra węża mogła satynowa?

 

Spo­rzą­dzo­ne krwi­sto­czer­wo­nym atra­men­tem od­ci­na­ły się na tle czar­ne­go tuszu ory­gi­nal­ne­go skry­by. ―> Skąd wiadomo, że skryba piszący czarnym tuszem był oryginalny?

 

Kasz­ta­no­we włosy roz­cheł­sta­ne w nie­ła­dzie i po­kry­te potem… ―> Można mieć rozchełstaną np. koszulę, ale nie włosy.

Proponuję: Zmierzwione/ Potargane kasz­ta­no­we włosy, wilgotne od potu…

Za SJP PWN: rozchełstany «niedbale ubrany, rozpięty»

 

Nigdy nie ro­zu­miał trud­ne­go cha­rak­te­ru osób zaj­mu­ją­cych się magią ognia. Uwa­żał ich za na­dę­tych i pysz­nych. ―> Piszesz o osobach, a te są rodzaju żeńskiego, więc w drugim zdaniu winno być: Uwa­żał je za na­dę­tepysz­ne.

 

Drob­na ko­bie­ta o ogni­stych wło­sach i błę­kit­nych oczach za­gu­bio­na w tek­ście księ­gi kom­plet­nie go nie za­uwa­ża­ła… ―> Na czym polega kompletność niezauważenia kogoś?

Przypuszczam, że miało być: Drob­na ko­bie­ta o ogni­stych wło­sach i błę­kit­nych oczach, zatopiona w tek­ście księ­gi, w ogóle/ zupełnie go nie za­uwa­ża­ła

 

Pa­trzył na jej drob­ne, smu­kłe ciało okry­te w ciem­no­zie­lo­ną suk­nię… ―> Pa­trzył na jej drob­ne, smu­kłe ciało okry­te ciem­no­zie­lo­ną suk­nią

Okryć można się czymś, nie w coś.

 

Czuł w sto­sun­ku do niej coś w ro­dza­ju sen­ty­men­tu. Kie­dyś sta­rał się o jej wzglę­dy. Nawet bę­dzie mu jej tro­chę szko­da. Ze zdzi­wie­niem zwró­cił uwagę, że oprócz sta­rej bli­zny po opa­rze­niu na po­licz­ku, jej lewa ręka… ―> Czy wszystkie zamki są konieczne?

 

Skłon­ność do in­tryg i har­dość cha­rak­te­ru były kształ­to­wa­ne w po­tom­kach kró­lów od za­la­nia dzie­jów. ―> Chyba miało być: …były kształ­to­wa­ne w po­tom­kach kró­lów od za­ra­nia dzie­jów.

 

– A może na­le­ży – po­my­śla­ła i prze­szył ją dreszcz. Nie od­na­leź­li nawet śladu po czar­no­księż­ni­ku z Amanu.  – Czy to moż­li­we żeby na­praw­dę sprze­ci­wił się śmier­ci, wy­ko­rzy­stał jej moc tak jak tam­ten cza­ro­dziej. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

wy­da­wał się być cho­rym. ―> …wy­da­wał się być cho­ry.

 

Iza­lith wie­dzia­ła o jego kosz­ma­rach, o po­wra­ca­ją­cych ob­ra­zach prze­ry­wa­ją­cych jego sen. Sła­bo­ści, którą za­głu­szał jej zio­ła­mi. Mówił jej sobie wiele. Wi­dzia­ła bli­zny po oj­cow­skich ra­zach na jego ple­cach. ―> Nadmiar zaimków.

 

Gniew księ­cia dy­szał ze­mstą, dla­te­go nie mogli go na­uczać. ―> Czy aby na pewno to  gniew dyszał zemstą? Czy dlatego nie mogli nauczać gniewu?

A może miało być: Książę dy­szał gniewem i ze­mstą, dla­te­go nie mogli go na­uczać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wygląda na to, że popełniłeś typowy błąd początkującego rycerza. Trzeba było zaczynać od gonitw za bandytami na goscińcach, a nie od razu walić na smoka. W efekcie poległeś, choć chwalebnie. 

Bo mierzyłeś ambitnie – skomplikowana fabuła, achronologiczna, pełna zwrotów i retrospekcji, mnogość bohaterów, z których każdy ma jakąś historię, a ich wątki splatają się na skomplikowane sposoby, do tego bogaty, egzaltowany styl z metaforycznymi opisami, mający nadawać tekstowi nastrój basniowości, unurzanej w ciężkim, mrocznym sosie dark fantasy. 

Super, tylko żeby to wypaliło, trzeba nielichego doświadczenia i literackiej wprawy. Trzeba szabelką pisarskości fechtować jak Wołodyjowski, a nie machać jak cepem w kmicicowym stylu. Niestety, fechmistrz jeszcze wystarczająco dobry z Ciebie nie jest. Ani pod względem umiejętności opowiadania skomplikowanych historii, ani techniczno-stylistycznego zaawansowania. Rzucasz czytelnika w gąszcz niezrozumiałych postaci robiących niezrozumiałe rzeczy, sadzisz co rusz nawiązania do ich przeszłości, z których póki co nic nie wynika, dokładasz fragmentaryczne opisy zasad działania świata i magii, które nie układają się w jakiś konkretny obraz, a do tego wciąż trzeba się potykać o przekombinowane, kiepsko skonstruowane zdania. Mniej więcej w połowie tekstu sytuacja nieco się rozjaśnia, ale tego czasu czytelnik czuje się, jakby brnął przez nieprzebytą dżunglę z nikłą nadzieją, że gdzieś tam jest Złote Miasto, indiańscy przewodnicy dawno uciekli krzycząc coś o jakimś Mictantecutli, robi się ciemno, a między pnączami złowieszczo kumkają jadowite żaby. Tylko najwięksi twardziele będą iść dalej, większość zrezygnuje i zadzwoni po GOPR, TOPR czy co oni tam w dżungli mają. DżOPR chyba. 

Dlatego rada może być jedna i oczywista – nie baw się w skomplikowane formy. Trenuj styl, nabywaj doświadczenia, ćwicz "ucho" do dialogów, opowiadając krótkie, proste historie, pisząc w sposób prosty, jasny i przystępny. Nie ma co od razu próbować zachwycać świata swym talentem, trzeba pracować u podstaw, jak Siłaczka. Pisz nawet krótkie scenki, nie związane konkretną historią, a nastawione na jakąś umiejętność – opisów, konstrukcji świata, dialogów, zdolności do przedstawiania emocji itd, wrzucaj je tu na portal, a uzyskasz konkretny feedback i pomoc. Nawet się nie obejrzysz, a będziesz mógł pojedynkować się z Wołodyjowskim :-) 

Bo talent masz, brakuje tylko (aż) wprawy. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytałam kawałek i nie wciągnęło. Pokazujesz różne wydarzenia z życia bohatera, ale nie dajesz mi żadnego powodu, żeby mu kibicować. OK, jego rodziców zapewne spalono za zaległości w podatkach. Nie ich jednych, jeśli takie mają prawa w tym kraju. Jaki jest cel bohatera? Oprócz tego, że zamierza zostać królem?

Lektury nie ułatwia styl. Mam wrażenie, że porywasz się na zbyt wiele, miejscami za bardzo udziwniasz, a brakuje fundamentów. Potrenuj na prostszych rzeczach. I krótszych – łatwiej będzie znaleźć na nie amatorów.

Interpunkcja leży i kwiczy. Czasami nie ma nawet kropki na końcu zdania.

Dlaczego wskazane wcześniej błędy nie są jeszcze poprawione?

– Dziesiątka wygrałeś

Tu aż się prosi o jakiś znak przestankowy.

Twój los należy przede wszystkim do Ciebie.

Ty, twój, pan itp. w dialogach małą literą. W listach dużą.

ktoś zdoła odnaleźć owy cmentarz. Do tej, którą odnalazł w archiwach

Ów cmentarz. Powtórzenie.

Podobno postawił na niego 200 sinów srebra.

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie.

Babska logika rządzi!

Nie czytało się zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka