- Opowiadanie: bugaj44 - Badylsztajn odc 2

Badylsztajn odc 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Badylsztajn odc 2

Nie zbudziło jej pianie koguta, ani nawet stary zegar przekazywany z pokolenia na pokolenie. Nie było standardowych dźwięków. Zadzwonił najzwyklejszy na świecie dzwonek*. Otwarła jedno oko i czekała na powtórną falę dźwięków, by upewnić się, że to nie część snu. Dźwięk powrócił, jak echo. Z niezwykłą delikatnością spadła z łóżka, a gdy świat przestałwirować, przyodziała szlafrok**. Drogę do głównego wejścia umilał ten sam dźwięk, który po takiej porcji nawiedzeń głowy, mógłby zaszczepić pasję do mordu w dobrodusznym samarytaninie. Otwarła drzwi i grzecznie spytała:

-Czego?!

Jej oczom ukazał się młodzieniec ubrany w ciepłe barwy ze skrzydlatą czapeczką na głowie. Skrzydła na głowie człowieka, który nawiedza cię z rana, sprawiają, że masz ochotę się uszczypnąć.

-Dzień dobry. Ja z paczką dla Pani…Mażena Zło, tak?

-W całej okazałości.

Wesoły młodzian podał jej kartkę emanując radością. Tylko chwile dzieliły go od poczucia życzliwości, która nie była znana dla przeciętnego, wesołego człowieka.

-Proszę tu podpisać.

Wzięła kartkę i długopis zdecydowanym ruchem. Niewyraźny podpis pokrył papier, a podniecenie wzrastało co raz bardziej.

-Z czego się cieszysz baranie?! Dawaj paczkę i żebym więcej nie widziała ciebie i tych pedalskich piórek!

-Uprzejmie żegnam. Miłego dnia!

Kiedy kurier oddalał się w stronę samochodu, powoli dochodziła do siebie po jego dziwnej reakcji. Spoglądając na paczkę znajdująca się w jej rękach, wszystko przestawało być ważne.

-Wreszcie jest! Tyle na ciebie czekałam, a teraz wszystko będzie gotowe! Wystarczy poczekać na burzę, a marzenia staną się rzeczywistością.

Chwyciła noż znajdujący się na stole i zaczęła nerwowo rozpruwać paczkę. Zostało jeszcze kilka kawałków taśmy i folia. Kiedy otworzyła pudełko, doznała szoku. Tak się dzieje, kiedy cały dzień napalasz się na brakującą część do maszyny pozwalającej zrealizować twoje chore marzenia, w zamiast tego, twoim oczom ukazuje się lśniąca sokowirówka…

-Co do?!

Była to pierwsza sokowirówka, która załapała się na darmowe lekcje latania u ekscentrycznej Pani Doktor. W powietrzu musiała zręcznie lawirować między unoszącymi się bluzgami, a wołaniem przygarbionego sługi.

 

 

*Co potwierdzało, że jest to pseudozamczysko.

**Bolesny dowód na to, że rozstrzepani ludzie nie powinni sypiać sami na piętrowych łóżkach.

 

 

 

***

 

 

Słońce właśnie zaczęło wzbijać się w powietrze i oświetlać okno Wiadełka. Delikatne promyki zaatakowały jego zmrużone oczy. Nie zdążyły go obudzić. Całą noc walczył z brakiem snu, ale wojownikiem był marnym. Pozostało wywiesić białą flagę i dotrwać do rana. Zegar wskazywał godzinę szóstą. Pomyślał, że mógłby wcześnie odebrać paczkę dla swojej Pani i zrobić

jej niespodziankę.

-Obdarty stróż powinien właśnie otwierać pocztę. To może być ciekawy dzień.

Chwycił wronie skrzydełko, by uciszyć burczenie w brzuchu i założył swoje "ubranie" . Patrząc na niego, można było dojść do wniosku, że przestał się interesować modą jakieś 500-1000 lat temu. Kuśtykając na palcach, by nie obudzić swojej pracodawczyni, udał się do garażu. Rześkie powietrze pieściło jego płuca. Czuł, że życie nie jest takie złe, choćby dla takich chwil. Wyciągnął swoją łopatę zza pasa, odmierzył trzy kroki od bramy wjazdowej do garażu i wykonał parę machnięć. Z wykopanego dołu wyciągnął pudełeczko,w którym znajdowały się kluczyki. Otworzył garaż i objął wzrokiem lśniącego czarną perłą Mercedesa, który swoją ostatnią podróż musiał odbyć w latach 40-tych.

-Tu jesteś moja ślicznotko. Stęskniłaś się?

Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w swoją kochankę, po czym delikatnie użył klamki. Kremowy kolor obicia pieścił jego oczy. Rozsiadł się wygodnie i rozpoczął proces zapalania. Samochód wydał cichy pomruk i ruszył z wielkim wysiłkiem.

Czarna perła z garbatym pasażerem oddalała się od Zamku w stronę centrum wsi. Słońce powoli przerastało mlecznobiałe chmury.

 

 

***

 

Pojemność jej nerwometru już dawno przekroczyła masę krytyczną. Sokowirówka poległa nieopodal lodówki, która zdawała się ją pocieszać. Biały szlafrok w martwe motylki szalonej Pani doktor nie pasował do reszty otoczenia, tak jak jej aktualny humor do stanu pogodowego za oknem. Wyszła z kuchni i udała się w stronę głównego holu. Miejsce to przypominało niekończący się korytarz zapelniony starymi rzeźbami i obrazami dawno zmarłych członków rodziny. Z tłumu wybijał się człowiek o przypruszonych siwizną włosach, który z dumną miną trzymał w prawej ręce strzelbę. W lewej zaś, znajdował się łeb rudego kota. Oznaczał on najprawdopodobniej jakiś triumf, lub zamiłowanie do martwych kotów. Oprócz tego, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Mijając kolejnych wasatych wasalów, wasalów tych wasalów i ich wasalów, a także karykaturalne rzeźby, dotarła do niewinnie stojącej szafy z książkami.

-Gdzie to było…hmmmmmm…Archeologia dla klaustrofobów, Gotuj z Ewą, Kombajny świata…nie to…jest!

Wysunęła nieznacznie z rzędu ksiege o oryginalnie brzmiacej nazwie: 1001 sposobów na ekshibicjonizm. Sekundę później, wywołując spory hałas, szafa zmieniła swoje położenie o jakieś osiemdziesiąt centymetrów w prawo, przysłaniając tym jednego z wielkich praprzodków. Wkladając rękę w ciemności, wymacała kontakt, który nadał schodom jaśniejszych kolorów. Udała się nimi w dół, do obszernego labolatorium, w którym znajdowała się masa przeróżnych substancji, maszyn i innych dziwnych rzeczy. Dokładnie wiedziała, czego szuka. Kilka kroków dalej znajdowało się łóżko z przykrytym ciałem. Obok, na podręcznym stoliku, leżał hełm z podpietymi elektrodami. Cały zestaw czekał tylko na jedną część i czarne chmury pełne wyładowań elektrycznych.

-Tak długo już czekasz. Ale za parę dni…może parenaście, sprawisz, że inni będą czekać w nieskończoność. Tak! Mwahahahaha!

Śmiech roznosił się po całym laboratorium, odbijając się od wszelakich pojemników na mikstury,zimnych ścian i szczytu wieży, która była częścią sufitu. Pewnie roześmiałaby się jeszcze kilka razy, ale w małym okienku dojrzała tuman kurzu i wyłaniającego się z niego Mercedesa.

-Już ja mu pokażę. Moja ciężka ręka zrobi z niego profesjonalistę w sprawach zamówień przez internet.

Samochód zatrzymał się blisko wejścia. Drzwi otworzyly się, wydając głośne skrzypienie. Nad głową słychać było nieregularne i szybkie kroki.

 

 

***

 

Żaden wampir nie jest w stanie wytrzymać długo w trumnie. A już napewno nie z jedną i tą samą muzyką przez 3 miesiące. Tym bardziej, jeśli muzyka ma za zadanie wytępić resztki słuchu, a jęki przyprawiają o dreszcze. W myśl tej zasady, Dracula, który od miesięcy kimał w swoim nowym sarkofagu, w górskich rejonach, postanowił wyjść i sprawdzić, co ciekawego ominęłogo przez ten czas. Płyta otworzyła się nie wydając nawet najmniejszego dźwięku. Hrabia wstał i szybkim ruchem chwycił swój płaszcz przeciwsłoneczny. Nałożył na nos czarne okulary i przejrzał sie w lustrze.

-Wyglądam jak Neo, który zgubił swoje odbicie w matrixie…

Przyjrzał się jeszcze raz odbiciu czarnego płaszcza i okularów unoszących się w powietrzu.

-Nazywam się Cula. Dariusz Cula.

Uśmiech pojawił się na jego wampirzej twarzy.

-Dalej mam to coś.

Nabierając większej pewności siebie i powoli wracając do rzeczywistości zaczął rozmyślać, gdzie móglby się udać.

-Może Londyn? Zawsze chciałem zobaczyć, jak wygląda ten ruch lewostronny. Albo Rzym. Tyle pięknych i opalonych nosicielek hemoglobiny.

Bylo tyle opcji, ale tylko jedna miała odwagę zostać w jego głowie na dłużej.

-Moja stara przyjaciółka Mażena! Znowu planuje zrobić coś diabolicznie złego, wiec może być ciekawie. Bronek!

Spod łóżka w sypialni wyleciał maly nietoperz i usiadł na ramieniu Hrabiego.

-Jedziemy do cioci Mażeny, cieszysz się?

-Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

-No to w drogę!

Wiatr kołysał otwartym na oścież oknem, a domek stał otwarty. Wampiry nigdy nie nauczyły się dbać o swój dobytek i pewnie wiele sarkofagów zniknie bez śladu, za nim do tego dojdą.

 

 

***

 

Droga w towarzystwie eleganckich obić byla dla niego rozkoszą. Trzymajac jedną rękę na drewnianej kierownicy, a drugą na podłokietniku, zręcznie lawirował między dziurami. Drogi w hrabstwach nie mogą być równe. Oznaczałoby to, że są nowe i niszczą tradycję, a okoliczna ludność i władze niszczeniu tradycji mówili stanowcze: NIE! W połowie drogi uzmysłowił sobie, że muzeum na kółkach posiada radio. Nacisnął przycisk odpowiadający za włączanie i z delikatnością lwa, który rozszarpuje swoją ofiarę, zaczął szukać jakiejkolwiek stacji radiowej.

-szzzzzzzzzzz…chciałbym pieścić twoje ud…szzzzzzz…ojcze nasz, któryś…szzzzzz…powinienem dokupić antenę. Ale z drugiej strony po co, skoro używam ślicznotki raz na ruski rok?*

Z daleka widać już było zarysowującą się pocztę i pustą okolicę. Wczesna pora nie sprzyjała spacerom i odbiorowi paczek. Kiedy zaparkował samochód przed wejściem, zauważył siedzącego pod drzwiami znajomego.

-Eugenio? Co Ty tutaj robisz o tak wczesnej porze?

-Witaj stary druhu. Wujaszek przywiózł wczoraj niesamowity alkohol wyrobów własnych i zaproponował skosztowanie. Jako że rodzinie się nie odmawia, no tom skosztował. Budzę się dzisiaj rano, patrzę…a tu poczta…

-Dlatego nie mam rodziny. A gdzie stróż? Jest już w pół do siódmej.

-Eeeeeee…tego…widzisz…Sęk w tym, że wujaszek nie namówił tylko mnie.

-No tak…W takim razie idę się zdrzemnąć w samochodzie, a jak wróci stróż, to mnie obudź.

-Tak jest szefie!

Zawiedziony garbus udał się do swojego wehikułu czasu. Pociągnął metalową raczkę znajdującą się pod siedzeniem i rozłożył wygodnie na eleganckich obiciach.

-Zdrzemnę się tylko chwilkę…tylko chwilkę…

Kiedy człowiek** mówi do siebie, że zdrzemnie się "tylko chwilkę", mając przy tym bardzo zaspany głos, to drzemka wydłuża się o parę godzin za dużo. Wiadełek powoli wpadał w mocne objęcia Morfeusza. Był jednym z wielu przykładów potwierdzających powyższą tezę.

 

*Naukowcy z Kaukazu dowiedli przy pomocy przycinającego się zegarka i stosu pustych kartek A4, że Rosyjski rok trwa dłużej niż inne.

**Kiedy mówi to garbaty człowiek, który nie zaznał snu przez całą noc, należy doliczyć kilka godzin ekstra.

 

***

 

Pewna piękna para podeszła do lekko zgarbionego konsultanta działu ogrodowego. Młody mężczyzna zaczął grzecznie.

-W czym mogę Panstwu pomóc?

-Szukamy łopaty, która mogła by nam służyć przez długie lata.

-Już pomagam, proszę Państwa. Proszę za mną.

Para podążyła za konsultantem między pułkami z artykułami ogrodowymi. Po kilku minutach stali przed wielkim rusztowaniem, na którym znajdowały się łopaty różnych firm.

-Osobiście polecałbym coś z KOPSON'a lub SZPADLER'a. Może ta na 4 półce od dołu. Posiada niesamowite wykonczenie z aluminium. Wykonana w 75% z machoniu.

-Brzmi tak dostojnie i elegancko. Co Ty na to kochanie?

-Niech będzie moja najdroższa.

Zgarbiony konsultant, nie wiedzieć czemu, postanowił sam wspiąć się na półkę i podać egzemplarz tak zachwalanej przez siebie łopaty. Pierwsze trzy półki pokonał bez problemu. Zdobył ostatnią, chwycił pewnie za machoniowe stylisko i pomachał do klientów znajdujących się na dole.

-Mam ją! Za chwilkę zejdę!

Jego entuzjazm posiadał w sobie tyle energi, która potrafiłaby przewalić olbrzymie rusztowanie z łopatami. I tak też uczyniła. Lecąc na młodą parę ze swoją łopatą zdołal tylko wykrzyczeć:

-aaaaaaaaaaa!

Nie wiadomo, co stało się z kobietą i meżczyzną. Wiadomo natomiast, że specjalista od łopat leżał pod rusztowaniem i z trudem oddychał. Resztką sił ściskał mocno swój ukochany przyrząd. Usłyszał pukanie i głos czlowieka nad sobą.

-Halo! Proszę się obudzić!

Otworzył oczy i rozejrzał się po samochodzie. W szybę, od strony kierowcy, pukał zmarnowany stróż.

-Panie Wiadełek, czemu śpi Pan pod pocztą?

Przetarł oczy i podjął próbe konwersacji.

-Dzień dobry. Czekałem na Pana. Chciałem odebrać paczkę.

-Drogi Panie! Paczki poszły już jakieś dwie godziny temu.

-Co?! Która godzina?

-Piętnaście po czternastej…

Dalszych słów stróża nie słyszał. Wszystko przez adrenalinę, która została uwolniona pod wpływem wizji konsekwencji. Nie mogły go ominąć. Nie, kiedy zostawia ją samą bez słowa. Wdepnął mocno w gaz zapominając o nieprzystosowanym do jazdy ustawieniu fotela. Pędził jak szalony w stronę zamku, myśląc, jak może się wytlumaczyć.

-Już dawno powinienem sobie kupić kask.

 

 

***

 

Gdy wyszła na korytarz, zobaczyła swojego sługę. Zamarł w bezruchu. Wiadomo było, kto czuje się ofiarą, a kto ma ochotę zabawić się w "wypruję Ci flaki". Cisza robiła się co raz bardziej przerażająca. Nagle wybuchła.

-Co to za sokowirówka?! Nie umiesz zrobić prostej rzeczy?! Jak cię zaraz grzmotnę!

-Ale o co chodzi?

Kiedy kończył zadawać swoje retoryczne pytanie, zobaczył pięść lecącą w swoją stronę i całe życie przeleciało mu przed oczami. Pierwsza łopatka w piaskownicy, niewyraźne twarze rodziców, nowy pokój w piwnicy, ciężkie życie nastolatka i próby zniwelowania garba za pomocą pajączka.

-Zafajdane mango.-Pomyślał.

Ciężka, damska ręka zmotywowała go do ucieczki. Pędził w stronę swojego pokoju, pokonując płynnie schody.

-Ty belzebubie jeden!

Krzyki za plecami i powoli rozwijający się guz dodawały mu nowych możliwości biegowych i mechanicznych. Chwycił za klamkę od drzwi, energicznie pociągnał i wpadł z hukiem. Gdy zamknął, oparł się o nie. Nie minęło kilka niespokojnych oddechów, a głośne walenie zatrzęsło zawiasami.

-Otwieraj tchórzu!

-Obgadajmy to na spokojnie moja Pani.

-Co na spokojnie?! Zaraz naprostuję ci plecy!

-Kategorycznie odmawiam otwarcia.

Ucichła. Zdawała się być zaskoczona stanowczością swojej potencjalnej ofiary*. Po dłuższym namyśle postanowiła podjąć spokojną konwersację.

-Zamówiłeś sokowirówkę, zamiast części do naszego "ożywiacza monstrów".

-To wszystko przez te reklamy. Musiałem się rozkojarzyć, ale to już się nigdy nie powtórzy.

-Prędzej zmienię nazwisko na Matka Teresa! Dobrze wiemy, ze to się będzie powtarzać, ale możesz otworzyć drzwi. Nie przywalę ci.

-Słowo?

-Słowo geniusza zła.

Chwycił najbliższą poduszkę, tak na wszelki wypadek, i uchylił drzwi. Mażena emanowała już tylko odrobinką złości. Można by nawet rzecz, że było jej z tym do twarzy.

-Na co ci ta poduszka?

-Na wypadek nagłej utraty przytomności…

-Bardzo śmieszne. Idziemy zamawiać diaboliczną część do mojej szatańskiej maszyny. Mwahahaha! I tym razem będę nad Tobą stała, aż wszystko nie bedzie pewne w 100%. Wiesz, że w tym tygodniu mają być sowite wyładowania? Nie możemy sobie pozwolić na tak potężne opóźnienia. Świat zbyt długo kwitnie w szczęściu i harmonii**.

Ognistą przemowę przerwał dzwonek. Obydwoje spojrzeli na siebie i zastanawiali się, kto mógłby chcieć przychodzić tu z własnej woli.

-Idź otwórz, a ja włączę komputer.

Garbus, który poczuł ulgę i lekki ból na skroni będący wynikiem nieporozumienia, popędził swoim wolnym sprintem do drzwi.

 

*Ludzie nie mający nic do stracenia potrafią wygadywać same głupoty.

**Geniusze zła nie oglądają telewizji, nie siedzą przy internecie, a juz na pewno nie wychodzą z domu. Gdyby to robili, zapewne ich praca straciła by sens.

 

 

***

 

Maczeta pozbawiała życia kolejne zielone wytwory matki natury. Zdawało się, że biegnie szybko, ale co chwilę przystawał i badał ślady.

-Jesteś tu gdzieś mój drogi przyjacielu.

Znowu kilka kroków i postój, by upewnić się, ze to odpowiednie odciski łap. Wyjął krótkofalówkę z pokrowca.

-Tu Postrach Zieleni. Jak mnie słyszysz?

-Kszzzzzz….Tu Pan Myszon…Słyszę Cię świetnie…odbiór…kszzzz

-Widzisz cel? Odbiór.

-Kszzzz…Mam sukinkota. Jest jakiś kilometr przed tobą…Kieruj się na południowy wschód i trzymaj się rzeki…odbiór…kszzzzz

-Dobra robota. Bez odbioru. Czas załadować wiatrówkę.

Gdy dowiedział się, w jakim kierunku ma się poruszać, jego tempo gwałtownie wzrosło. Był już niedaleko celu.

Kilometr przed nim mały myszoskoczek śledził poczynania rudzielca z perspektywy motolotni. Otyły kot poruszał się z imponującą prędkością, pokonując gładko kolejne przeszkody. W pewnym momencie wyraźnie przekroczył swoje możliwości fizyczne. Przystanął.

Nie umknęło to uwadze mysiego agenta. Nacisnął swoją małą łapką przycisk odpowiadający za połączenie z Postrachem Zieleni.

-Kszzzzzz…Tu Pan Myszon…Cel stracił resztki sił. Jeśli poruszasz się z prędkością piętnastu kilometrów na godzinę, to powinieneś wpaść na niego za niecałe cztery minuty…odbiór…kszzzz

-Zrozumiałem. Bez odbioru.

Pan myszon zaczął zataczać kręgi nad celem i wyczekiwać swojego kompana. Chwilę później mógl go dojrzeć, jeżeli dostatecznie wysilił wzrok. Był już tylko trzysta metrów od celu. Znowu nacisnął przycisk.

-Kszzz…Znowu ja…trzysta metrów do celu…możesz powoli zwalniać i się rozglądać…bez odbioru…kszzzz

Myśliwy skorzystał z rady i zaczął skradać się do, jak na razie, niewidocznego celu. Przystawił lunetę do twarzy.

-Jest.

Tak mocnego rudego nie dało się nie zauważyć na tle zieleni*. Kot z trudem łapał oddech i dochodził do siebie po pokonaniu niecodziennego dystansu. Rozglądał się przy tym nerwowo, będąc gotowym na kolejny nadkoci wysiłek, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Potężne skupienie malowało się na twarzy łowcy kotów. Miał go na muszce. Trzeba było jeszcze wziąść pod uwagę wiatr i fakt, że to tylko śrutówka. Celownik drżał przez niespokojny oddech. Doczekał się. Wstrzymał powietrze. Palec zaczął napierać lekko na spust.

-Iiiiiiiiiiiiiiiiiii!

Coś czarnego przeleciało przy jego głowie. Śrutówka wypaliła, ale celność tego strzału sprawiała, że Robin Hood przewracał się w grobie.

Rudzielec wystraszony wystrzałem uniósł gwałtownie swoje potężne ciało i zniknął w otchłani zieleni.

-Niech to szlag.-Zaklął spokojnie.

Kilka sekund później odezwala się krótkofalówka.

-Kszzzz…Szefie, mam problem. Jakiś czarny niezydentyfikowany obiekt leci w moją stronę!…kszzzzzz

-Przez to czarne coś chybiłem strzał życia. Spróbuj wyladować. Odbiór.

-Kszzzzzz…mejdej…rozerwał skrzydło…kszzzzz…odpinam się…kszzzzzzzz

Użył lunety, by odszukać go na niebie. Dokładnie widział stwora, który probował unicestwić jego kompana.

-Jak nie ten sukinkot, to Ty.

Wycelował. Nagle jego głowę przeszył straszny ból. Osunął się na ziemię.

 

*Kameleonem to on nie był.

 

***

 

Tajemniczy człowiek w czarnym płaszczu przekroczył próg pubu swoim eleganckim krokiem. Usadowił się przy ladzie i zmierzył ofertę drinków wywieszoną na ścianie. Przy wyborze napoju procentowego zadziałał instynkt.

-Krwawą Mary i coś myszopodobnego do jedzenia.

Wzrok barmana dawał mu do zrozumienia, że usłyszał wszystko bardzo dokładnie, a teraz zastanawia się, czy aby jednak słuch go nie zawiódł.

-Krwawa Mary raz i co proszę?

-Coś myszopodobnego do jedzenia.

-Eee…Niestety nie mamy takich delicji.

-A co macie?

-Kiełbasę z rożna.

-No nic. Bronek jakoś przełknie.

Mina barmana wyrażała teraz więcej niż tysiąc słów.

-Lepiej dać takiemu co chce i się nie czepiać, bo jeszcze urządzi masakre i ukradnie wszystkie podkładi pod piwa.-Pomyślał i śmiało ruszył do kuchni złożyć zamówienie.

Hrabia w tym czasie włożył rękę za płaszcz i zaczął głaskać swojego ulubieńca.

-No kto dzisiaj strącił myszkę na motolotni?No kto? -Czochrał malego nietoperza po głowie, a ten wydawał niesłyszalne dźwięki zadowolenia.-No ty Broniu. Ty strąciłeś mój ślepy farfoclu.

Nie zauważył powrotu barmana. Jego aktualna mina pobiła poprzednią, wykonując na niej "psychiczne fatality".

-Krwawa Mary dla Pana. Kiełbaska będzie za pięć minutek.

Po podaniu drinka barman wyszedł spokojnie na zaplecze. Pięć minut potem, tak jak obiecał, wrócił ze specjalnością zakładu.

Hrabia pokroił kiełbaskę i zaczął ładować jej kawałki wewnątrz płaszcza. Nie wpadł na to, że karmienie wnętrza swojego płaszcza może być bardziej ekscentryczne* od nietoperza na barku. Wiedział natomiast, że owy nietoperz na barku może wywołać panikę. A tego nie potrzebował. Po skończeniu posiłku, wychylił Mary na raz i odłożył szklankę na ladę.

-Należy się 20 funtów Proszę Pana.

Młody barman obrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Przepadł, zostawiając młodego pracownika pubu z wyraźnym niedowierzaniem na twarzy.

 

 

*Określenie wariactwa poprzez pryzmat zer na koncie.

 

***

 

Lekki uśmiech przyozdobił twarz garbusa, gdy otworzył drzwi. Na zamkowym ganku, najdostojniej jak mógł, stał Hrabia Dariusz Cula we własnej osobie.

-Kopę lat Wiadełku!

-Darek? Daj się uściskać mordo Ty moja!

Obydwoje zatonęli w swoich ramionach. Gdy ostatnia łza wzruszenia odeszła w zapomnienie, sługa kontynuował.

-Gdzie masz Bronka? Skąd ta nieoczekiwana wizyta i w ogóle co u ciebie słychać?

-Spokojnie, spokojnie kamracie. Nie obraziłbym się, gdybyś mnie wpuścił. Barwne opowiadania lepiej wychodzą mi w ciemnych i ciasnych pomieszczeniach.

-Ach tak. Proszę, wejdź. Możesz rozgościć się w salonie. Jest w nim ciemno, jak w…salonie, w którym jest bardzo ciemno.

Wampir przekroczył powoli próg i poczuj się jakoś lepiej, gdy nie miał nad sobą wielkiej ognistej kuli mogącej go spopielić. Gdy znaleźli się w salonie, garbus spytał z podekscytowaniem.

-Jak minęła podróż? Były jakieś przygody?

-Zatrzymałem się na moment w Anglii. Bym zapomniał. Bronek strącił myszoskoczka na lotni. Jestem z niego dumny. Mógłby być moim synem.

-W zasadzie, to nie jesteście sobie tacy dalecy…Czy myszoskoczki zwykle latają na motolotniach?

-Mnie się pytasz? Większość roku spędzam w swoim sarkofagu. Widocznie ewolucja poszła dalej niż moglibyśmy się tego spodziewać. A gdzie moja ulubiona Doktor Nauk Złych?

-Jest na górze i walczy z laptopem. Już po nią lecę. Na pewno się ucieszy!

Gdyby ktoś pierwszy raz zobaczył, jak biega, pomyślałby, że może być czempionem jednej z odległych paraolimpiad. Ale nie był. Sam czasami myślał, czemu nie został profesjonalnym biegaczem, najlepiej sprinterem. Jego pani była świetnym trenerem. Człowiek jest w stanie osiągnąć niebywale wyniki, gdy nad jego głową latają różne metalowe przedmioty.

Hrabia niespokojnie oczekiwał swojej dawnej przyjaciółki. Od czasu do czasu głaskał Bronka, który nie chciał wyjść spod płaszcza.

-Czasy się zmieniają, ale ludzie nie.-powiedział z pewnością w głosie.

-Iiiiiiiiiiiiiiii

 

***

 

To był pierwszy dzień w pracy młodego Jenkinsa. Stał przerażony między wiecznie pędzącymi gdzieś ludźmi i dźwiękami urywających się telefonów. Otaczający zgiełk sprawiał, że nie słyszał swoich myśli.

-…Edwards! Za dwie godziny kontrolau Pana Jekyla!…

-Przepraszam, jestem tu nowy!

-…nie anulujemy zakazu wstępu na Łysą Górę!…

Podszedł do człowieka, który zdawał się być szefem*.

-Ekhm…Przepraszam Pana, jestem tu nowy.Tom Jenkins. To mój pierwszy dzień pra…

-Nowy?Masz kontrolę u Mażeny Zło. Powodzenia!

Świeżo upieczony kontroler powoli próbował poskładać myśli.

-Ulica Złowieszcza, numer domu sześć-sześć-sześć, godzinadziewiętnasta. Kto ustala te godziny?Zresztą…Co mnie to obchodzi. Mogłem pomyśleć na studiach. Teraz ważne, żeby się wykazać.

Chwycił swoją neseserkę i wyruszył, bywykonac swoje pierwsze zlecenie. Wsiadł do pierwszej taksówki i poinformował kierowcę, że chce dostać się na lotnisko. Pogoda do lotu była wyśmienita.

 

*Rozpoznał go po ilości decybeli wydobywających się z jego gardła.

 

***

 

Obudziła go wilgoć języka Pana Myszona. Otworzył lekko oczy i zobaczył wąsatego agenta. Ból głowy pozostawał jeszcze w małych ilościach, a jej unoszenie należało w tym momencie do jednych z najbardziej męczących rzeczy, jakie kiedykolwiek robił. Za nim zdążył otworzyć usta, by spytać swojego kompana, jakim cudem przeżył, musiał zrezygnować ze swoich planów i uznać jego wyższość w rozpoczynaniu konwersacji.

-Szefie, gdyby nie ta rzeczka, byłaby ze mnie plama. Myszowa plama z odstającymi uszami, ale nie dałem się skurkobańcowi. Mam wrażenie, że tylko się bawił. Jak by nie chciał zabijać. Mówiłem, żeby zainstalować w motolotni coś, co pomogłoby mi w samoobronie. To nie! Po co ci to? Na nietoperze w biały dzień! Strach pomyśleć, na co wpadnę kolejnym razem. Znając moje serowe szczęście, to będzie pterodaktyl…

Udając, że słucha futrzanego wywodu, wyjął papierosa i zapalił. Myślał.

-Co to było? I gdzie zwiał ten wredny rudzielec? Będzie trzeba znowu skorzystać z nadajnika. Gdyby nie ten GPS…

-…A ja do niego: nie tym razem latający czarnuchu! I odpiąlem pasy…

Starał się myśleć, ale podekscytowany głos Pana Myszona powoli deptał jego myśli.

-…Sam w wodzie…i rach ciach stylem na szczurka!…

-Zamknij się Myszon.

-…I wtedy pomyślałem o szefie. Jes ser!

-Musimy włączyć nadajnik, sprawdzić, gdzie się udał i wynosić się z tego lasu. Nie miło byłoby wpaść na jakiegoś głodnego drapieżcę.

-Szefie! Czytałem kiedyś poradnik, jak sprawić, by głodny drapieżca przestał być głodny.

-Jak?

-Wyciąść mu żołądek.

-No tak. Że też na to wcześniej nie wpadłem…-rzucił ironicznie.

Podniósł śrutówkę i podekscytowanego myszoskoczka. Sygnał GPS-u był wyraźny.Ruszyli wzdłuż rzeki.

 

***

 

Siedziała pochłonięta przez internet. Wzrok skupiał się na jasnym wyświetlaczu i reklamie "najlepszej fasolki w galaktyce". Jeszcze tylko jeden ruch myszką, by zamknąć kolejną reklamę. Równo z kliknięciem myszki, do pokojuwpadł jej uniżony sługa.

-Dobrze, że jesteś Wiadełku. Przypomnij mi, czemu wcześniej nie korzystałam z tego cudownego wynalazku, jakim jest internet?

-Ponieważ ktoś musi siać zamęt i zło na świecie moja Pani.

-Ach tak. Cudowna rzecz. Co prawda jeszcze nic nie zamówiłam, ale poznałam tyle ciekawych produktów. Wiedziałeś, że istnieje coś takiego, jak przechowalnia pieniędzy? I mówią na to bank. I te reklamy z zajebistymi konkursami! Sianie zła na swiecie wygląda przy tym mało atrakcyjnie.

Bał się przerywać, ale nie mógł dłużej utrzymać tej nowiny za kłódką.

-Pani, nie zgadniesz, kto przyleciał z wizytą!

-Heath Ledger*?

-Lepiej. Darek!

-Achhhh. Mój stary przyjaciel. A ja w tym szlafroku w martwe motylki…Powiedz mu, że będę zadziesięć, góraczterdzieści minut, tylko doprowadzę się do porządku.

-Tak Pani.

-Pośpiesz się!

Wyleciał przez drzwi, poświęcając się myśleniu i biegnąc na pamięć. Od dłuższego czasu nie mógł użyć powiedzenia "i Bob jest twoim wujem"**. W zasadzie Bob nigdy nie był jego wujem.Garbus, któremu mało co wychodzi, musi być przygnębiony. Szczególnie, jeślinie zna imienia swojego wuja, jednocześnie wiedząc, że to na pewno nie Bob.

-Będzie za niecałą godzinę. Czyli w przeliczeniu na czas rzeczywisty, za jakieś dwie.

-W takim razie mamy sporo czasu.

-Może zagramy w chinczyka?

-Nie lubię azjatów. Mają dziwną krew. A po za tym nienawidze ryżu.

Wstał, z miną człowieka, który wyciąga asa z rękawa.

-Chcesz zobaczyć ślicznotkę?

Spojrzał na Hrabiego. Po jegowyrazie twarzymógłby wywnioskować, że pytanie było głupie.

-Jeszcze się pytasz?

 

*Najlepszy martwy aktor na globie. Ostatnio nominowany do Oscara za rolę sadystycznego zombie w filmie "Sadystyczny zombie"

**Popularne powiedzenie, gdy coś komuś tłumaczymy. Używane w końcowej fazie wypowiedzi np "Dokręcisz tą śrubkę i Bob jest twoim wujem."

 

***

 

Rude cielsko spoczywało na miękkim bagażu. Samolot właśnie startował. Kropeczka na ekranie GPS-u nabrała niesamowitego, nawet jak na uciekającego kota, przyśpieszenia.

 

 

***

 

Drobna sylwetka odbijała się od powierzchni lustra. Zrzuciła nadmiernie eksploatowanyszlafrok.

-Powinnam bardziej o siebie dbać-pomyślała

Puder pokrył skaczące na policzkach piegi. Przeciętna kobieta potrafiła poświęcać wiele czasu na upiększanie się, doprowadzając nie jednego, a wielu mężczyzn do szału. Ona nie musiała.Zasmakowała powietrza pełnymi i kształtnymi piersiami. Jeszcze tylko szminka i czarna sukienka. Przy wampirze lepiej było nie zakładać nic czerwonego. Nawet jeśli to przyjaciel.

-Ech…Dawno tak dobrze nie wyglądałam.

Gdy to powiedziała, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Była gotowa, a niecodziennie dobry nastrój podkreślał wyjątkowość sytuacji.

 

 

***

 

-Szefie, czy ten kot ma jakieś umiejętności, o których nie wiemy?

Iskry sporadycznie strzelały z kominka. Ogień oświetlał porozwieszane na ścianie kocie łby o różnorakim wyglądzie. Szczególną uwagę przyciągał jednooki dachowiec, przypominający z wyglądu kociego kapitana hooka. Między łowieckimi trofeami znajdowało się jedno puste miejsce, które miało być wisienką na torcie wypełnionym kocimi głowami.

-Nie wiem. Ale jest chyba mądrzejszy niż myśleliśmy. Zapewne załapał się na jakiś ludzki transport.

-Kupił sobie rower wodny?

-Może…-odpowiedział z politowaniem w głosie.

Myszoskoczek wrócił do obserwowania wyświetlacza, na którym kocur oznaczony czerwoną kropką z niewiarygodną szybkością pokonywał Ocean Atlantycki.

Łowca wychilił szklankę whisky i zwrócił wzrok w stronę drugiej ściany obleganej przez dyplomy z konkursów strzeleckich z młodocianych lat i wielkie zdjęcie z jego córką z domino-cat day. Lekko posiwiały mężczyzna przytulał swoją małą córkę na tle domina z kocich łbów. To był ostatni raz, kiedy się widzieli.

Wstał z wygodnego fotela i kiwnął na Pana Myszona.

-Myszon, idziemy, za niedługo samolot.

Mały wspólnik włożył GPS do plecaka i chwycił swoją podręczną torbę wypełnioną swoimi ulubionymi serami i kilkoma numerami Mouseboy'a*.

-Gdzie lecimy?

-Do Europy. Potem pomyślimy dalej. Obserwuj, gdzie leci ten sukinkot.

Masywne drzwi zatrzasnęły się, po czym wydaly charakterystyczny dźwięk zamykanego zamka.

 

*Uwielbial obrazki.

 

***

 

Hrabia podziwiał starego Mercedesa wysłuchując Wiadełka, który dumnie opisywał jego specyfikację. Chwile później siedzieli w samochodzie rozkoszując się miękkimi obiciami*.

-Nie powiedziałeś, czemu przyjechałeś.

-Nudziło mi się w sarkofagu. Spróbuj słuchać przez trzy miesiące Hardkorowych wysysaczy…

-Trafiłeś z wizytą. Moja Pani ma zamiar ożywić jednego z najstraszliwszych stworów. Poswięciła mu dużo czasu, a teraz czekamy na burzę, by zadziałał ożywiacz monstrów.

-Nie macie prądu?

-Mówiłem jej…Ale tak jest widowiskowo i w ogóle.

Rozmowę przerwała im niezwykłej urody sylwetka demonicznej doktor. Czarna sukienka lekko powiewała na wietrze. Świetnie komponowała by się teraz z pojazdem należącym do garbusa.

-Co wy tu robicie? Mialiście zaczekać w salonie.

-Eeee…chciałem mu pokazać…moja pani…eee-wymamrotał Wiadełek.

-Co tam bredzisz?

-Hrabia…Ten no…-Zasłonił ręką oczy.-Zapragnął zobaczyć ślicznotkę.

-No i się doczekałem.-Dorzucił przy tym Cula oblizując wargi i ukazując swoje kły.

-Zjedliście coś nieświeżego? Czekam na Ciebie w salonie Darku-Rzuciła z uśmiechem.-A ty Wiadełku idź zamów wreszcie tą część! I zdejmij tą rękę z twarzy!-Wyszła z garażu zostawiając samców w niezręcznej ciszy.

-To ja może…eeee…zamówię to…no…idę-Wyszedł z samochodu i popędził, jak to miał w swoim zwyczaju.

Hrabia spojrzał w lusterko.

-Cholerny brak odbicia. Bronek, jestem czysty na twarzy?

Mały nietoperz wychylił głowę zza płaszcza.

-Iiiiiii

-To dobrze.

Wysiadł z samochodu i udał się w stronę salonu. Dziesiątki kilometrów dalej samolot z Jenkinsem podchodził do lądowania.

 

***

 

Młody Jenkins po wylądowaniu samolotu opuścił szybko lotnisko i udał się do najbliższego hotelu. Siedział teraz przy stoliku i czyścił swój rytualny sztylet. Oczekiwanie na jutrzejszą wizyte przeciagało się w nieskończoność. Starł resztki kurzu. Sztylet błyszczał tak mocno, że można by nim przeprowadzić operację powiększania piersi*.

-Już jutro rachunki zostana wyrównane…Już jutro…

Spoglądał teraz na mapę.

-Że też wszystkie zamkczyska musza być umieszczane na takich zadupiach.

Spojrzał na zegarek. Wskazówki leżały niespokojnie w okolicach godziny dwunastej w nocy.

Położył się na łóżku. Sen przyszedł gładko.

 

*To był naprawdę ostry sztylet. Tak ostry, że zapierał dech w piersiach.

 

***

 

Resztki wina wylały się chaotycznie do kieliszka.

-Ssssssssmakowało jessenie Darhu?-spytała ledwo utrzymując głowę na poziomie, na którym zazwyczaj bywa.

-Stek był pyszny, ale nie obraziłbym się, gdybyś podała surowy i pełnokrwisty. Czy nie sądzisz, że powinniśmy iść spać? Znaczy się Ty.

-Sooo ja? Inssynuju…tego…sugerujeszz soś?

-Jak by to delikatnie powiedzieć. Jeśli startowalibyśmy teraz razem na konkursie recytatorskim to odstawiłbym cię bez problemu.

-Aaaaa…so ty wogule wygadujeszz?…Walić konkursy resytatorskie!

Odechcialo mu się argumentować tego, że jednak powinna iść już spać. Wstał, podszedł do niej i chwycił ja zdecydowanie przerzucając przez bark. Mógł zaimponować tym, że zrobił to wszystko jedną ręką. To była zdecydowanie zaleta bycia wampirem. Wadą było to, że od samego początku tej kolacji, wspominania dawnych lat, aż do widoku pustej butelki po winie, miał ją ochotę pożreć.

-Odsstaw mnie Ty niegrzeczny!

Spokojnym krokiem, umilanym jej bełkotem, zaniósł ją do sypialni. Zdążyła zasnąć po drodze, co dało sie zauważyć po przyjemnej ciszy dookoła. Jej głowa opadła lekko na poduszkę.

-Dobranoc.-Powiedział, mimo że dawno przestała odbierać zewnętrze bodźce. Poprostu był troskliwy.

 

 

***

 

Gdyby ktoś stał teraz w oknie jej sypialni, mógłby przysiąc, że na dachu widzi sylwetkę kota o pokaźnych rozmiarach. Ale nikt nie stał. Nikt żywy.

 

 

***

 

Mały laptop buczał od czasu do czasu, dając znaki przesadnego przegrzania. Kolejny podmuch wydobywający sie z wentylatora zbudził garbusa. Podniósł głowę i podrapał się po czole. Następnym etapem było niekończące się ziewanie, w którym zaimponować mogła szerokość rozwarcia paszczy*. Wyłączył komputer i zszedł na dół. Przechodząc przez główny hol zauważył, że szafa z ukrytym przejściem do labolatorium jest odsunięta. Z korytarza dobiegały znajome krzyki.

Kiedy schodził, mogł rozpoznać głos swojej pani. Obok stał Hrabia z Bronkiem. Miejsce nie było zbytnio oświetlone, ale na wszelki wypadek nie ściągał płaszcza i okularów.

-Witaj pani.

-Wiadełku! Świetnie, że jesteś! Możesz spojrzeć za okno i powiedziec co widzisz.

Podszedł do małego okienka, przez które widać było plac.

-Jeśli się zastanowić pani, to widzę to, co zwykle. Jest nasz plac, niebo, nawet bezlistne i upiorne drzewka wyginane przez silny wiatr.

-Burza maślaku! Czy nie widzisz tych obrzydliwie czarnych chmur? Obrzydliwie w sensie pozytywnym, oczywiście jak dla mnie, a negatywnym dla świata.

-No tak moja pani. Gdyby nie plac i te drzewa…Zauważyłbym na pewno. Za długo spałem.

-A co najlepsze! Darek naprawił ożywiacz monstrów bez tej niezbędnej części!

-Czyli dzisiaj ożywiamy?

-Tak jest. W końcu nam się uda Wiadełku-spojrzała na Hrabiego-Dzięki pomocy tego uprzejmego nieśmiertelnika-uśmiech był zdecydowanie niewymuszony, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił.

-A teraz do rzeczy. Otwórz dach!

-Czy mogę się na coś przydać?-Spytał uprzejmie Hrabia.

-Ależ oczywiście. Podziwiaj.-Rzuciła niespokojnie Pani Szalona Naukowiec, Która Sieje Zło.

Garbus pociągnął za dźwignię, a dach zaczął się otwierać. Gdy ich oczom ukazało się niebo o gniewnym wyrazie twarzy, wszystko było gotowe.

-Wiadełku, zrób to, o czym myślę.

-Tak jest moja Pani-powiedział i włączył maszynę. Gdy odsłonił płachtę, oczy monstrum spojrzały na niego ze zdziwieniem.

-Bla?-Rzucił pytająco.

-Co do…-Wiadełek odskoczył. Chwilę później słychać bylo strzał. Troszeczkę krótszą chwilę później rude cielsko kota spadło garbusowi na głowę, wysyłając go do krainy "ale co się stało?"

 

*Z pewnością nie była to buzia. Morda byłaby obrazą. Paszcza pasowała, jak świeta wojna do Koranu.

 

***

 

Młody urzednik wysiadał z taksówki. Niebo wyglądało, jakby miało zaraz zrzucić z siebie cały deszcz za jednym zamachem. Regularne błyski sprawialy, że nie było tak ciemno…chwilami*.

Stojąc przed pseudozamczyskiem, można było zauważyć, że dach jednej z wież jest otwarty.

-Chyba dobrze trafiłem. Przyda się małe zamieszanie.

Ruszył w stronę dzwonka. Jeszcze parę kroków i wyda z siebie ten nieznośny dźwięk.

 

*Chwile jasności trwały tyle, co błysk, czyli naprawdę krótko.

 

 

***

 

Gruba lina spadła z pustej przestrzeni nieba. Na początku widać było zjeżdżającą po niej, małą, szarą kulkę. Im była bliżej, tym większa była pewność, że jest to coś sierściuchowatego i żywego.

-Dobry!-Zaczął Pan Myszon-My po trofeum i już nas nie ma.

-Iiiiiiiiiiiii!-Bronek wyrywał się teraz z pod płaszcza, jakby przypomniał sobie o drugim śniadaniu.

-Spokojnie kolego.

-Bronek, spokój!-krzyknął Hrabia.

-Zamknij się Ty mała kupo i zjeżdżaj stąd!-wtrąciła swoje trzy grosze Mażena.

Za nim Myszon zdążył odpowiedzieć, po linie zjeżdżał już barczysty mężczyzna w kapeluszu, którego nie powstydziłby się sam Indiana Jones. Opadł z gracją łowcy na twardą posadzkę i dobył noża. Podciął zwierzynie gardło i zaczął pakować ciało do skórzanego plecaka.

-Co to jest w ogóle? Czy zdajesz sobie sprawę, Ty marna podróbko kowboja, że wlazłeś komuś do zamku przez otwór w dachu?

-Proszę zachować spokój, zaraz nas tu nie będzie. Jak mi idzie szefie?-Szepnął do łowcy.

Nie słuchał go. Od kilku sekund nie ruszał nożem. Dochodziło do niego, że poznaje tą barwę głosu i ten sposób wypowiedzi. Nigdy jeszcze nie cieszył się tak z bycia zbesztanym. Odwrócil powoli głowę.

-Mażenka? Moja córuchna?

-Ta…Tatuś?

Nie wiedzieli, co powiedzieć. Dwa gardła zaschnęły w tym samym momencie. Hrabia powoli odsuwał się w stronę drzwi. Garbus dalej śnił o byciu pracownikiem działu ogrodniczego, a Badylsztajn próbował podnieść swoje niezbyt smakowite ciało.

-Bla Bla-powtarzał z irytacją w głosie, kiedy znowu upadał na plecy, a ręce odmawiały posłuszeństwa.

-Szefie, jak dla mnie, to w tym momencie powinniście sobie wpaść w ramiona, czy coś. Tak przynajmniej robią w telewizji.

-Zamknij się Myszon-Wydusił z siebie.

 

 

***

Gdyby Myszon był jasnowidzem, miałby teraz swoją chwilę. Mógłby mieć się za pełnoprawnego "szperacza w przyszlości"*. Mała doktor tonęła w ramionach barczystego, siwego łowcy.

-Tatku. Gdzie się podziewałeś?

-Mam ci tyle do opowiedzenia, ale to nie miejsce i czas…

-Mów! Walić tego badyla. Zaraz…Gdzie on jest?

Metalowy stół zdobiła tylko biała plachta. Obok niego wybudzał się powoli wierny sługa.

 

*Stajesz się nim pełnoprawnie, kiedy uda Ci się choć raz przewidzieć przyszłość. Nawet przypadkiem.

 

 

***

 

Potwór zataczał się na swoich nowo odkrytych nogach, od czasu do czasu, odbijając się od ścian.

Wspominał jeszcze swoje pierwsze przejście przez drzwi. Nie znał powiedzenia " Do trzech razy sztuka". Nie znał też "Do siedmiu razy sztuka". Gdyby miał poznać owe powiedzenie w trakcie swojego pierwszego razu z drzwiami, bardziej na miejscu byłoby "Do czternastu razy sztuka".

Jego uwagę przykuła złota klamka, która błyszczała z drugiego końca holu.

-Bla, bla.-skomentował.

Magnetyzm błyszczącej klamki, przyciągał do siebie odgłosy szurania stóp. Drzwi wydawały się zaporą nie do przejścia. Zaczął intensywnie myśleć, ale myślenie nie było jedną z jego tajemnych i potwornych mocy. Gdy doszedł do wniosku, że najlepszym "wyjściem" będzie włożyć palec do dziurki od klucza, drzwi same się otworzyły. Jego zmęczonym oczom ukazał się młodzian z czyms błyszczącym w ręce.

Nie powiedział nic. Pominął konwersację z czymś człokekształtnym* i użył swoich ostrych argumentów. Badylsztajn nie uznał ostrza w swoim brzuchu za coś, co dobrze wróży dalszej konwersacji z nowo poznanym przybyszem.

-Bla Bla! – Powiedział z irytacją, gdy poczuł z opóźnieniem lekki ból.

-Co to do cholery jest?

-Maua kupa?-Rzucił z wysiłkiem potwór i włożył palec w oko przybyszowi.

Jenkins upadł na ziemię zwijając sięz bólu, trzymając za oko i przeklinając cały świat.

W tym samym czasie potwór odkrywał tajniki chirurgi dla topornych, wyjmując ostrze bez znieczulenia. Mózg nie był jeszcze na tyle rozwinięty i obyty z myśleniem, bo poczuć ból.

Z rytualną dziurą w brzuchu udał się w strone lasu.

 

*Było ciemno, bardzo ciemno.

 

***

 

Gdy Badylsztajn wkładał palec w kolejną dziurę, Hrabia z Bronkiem na ramieniu, stali na dachu

i obserwowali to zabawne wydarzenie. Byli wielkimi fanami czarnego humoru. A jak już ktoś przy tym tracił oko i wyzywał na "Młot Hefajstosa"…Można by rzec, że uśmiech bezlitośnie rzeźbił kolejne zmarszczki na twarzy.

-Jak myślisz Bronku, warto go śledzić?

-Iiiiiiiiii.

-No niby tak. Ale przecież jesteśmy wampirami. Wcale nie musimy pomagać. Szczególnie, jeśli to przeszkadza w dobrej zabawie, nie?

-Iiiiiii.

-Nie wystarczy ci, że skończyłem z zarzynaniem dziewic i nie zjadłem Mażeny? Już bardziej dobry być nie mogę…

-Iiiiii! Iiii.

-No dobra, ale na razie poczekajmy co się wydarzy. Obiecuję, że jak tylko zacznie wsadzać hurtowo palce w oczy, to go złapiemy.

-Iiii-Zakończył temat Bronek.

W ostatecznym rozrachunku był dobrym nietoperzem. Ograniczał się tylko do dręczenia wszystkich mysich odmian zwierząt. W końcu każda istota myśląca, która emanuje dobrocią, ma jakąś mroczną stronę.

 

 

***

-Kto gdzie jest?-Spytał "Tatko".

-Moje dzieło życia. Mój badylsztajn!

-To coś, co próbowało się podnieść ze stołu?

-Tak!-Odpowiedziała rozpaczliwie-Wstawaj Wiadełek!

Garbaty sługa powoli odzyskiwał przytomność. Podnosząc swoje dziwne ciało, na jeszcze dziwniejszych i silnych ramionach, zastanawiał się co sprawiło, że tak szybko złożył pocałunek posadzce labolatorium.

-Znowu ten sam sen…

-Wstawaaaaaj! Nasz obleśny pupil nam zwiał!

-Co? Że jaki…-spojrzał na pusty stół, gdzie w normalnych okolicznościach* powinno leżeć monstrum. Był pusty.-A niech mnie zęby swędzą, rzeczywiście zwiał…

-Niesamowite odkrycie! Na co w ogole czekamy?

-Spokojnie córciu. Daleko nie ucieknie.

-Szefie, może skorzystam z mojej motolotni?-zaoferował się Pan Myszon.

-Zbyt tragiczne warunki atmosferyczne. Nie ma sensu tropić go w burzę. Lepiej przeczekać. Jutro ruszymy jego tropem.

-Że co? Ale nie zdążyłam go nawet nauczyć wypruwać flaków niewinnym staruszkom…

-Jak go złapiemy, to sobie odbijesz-pocieszył córkę posiwiały łowca.

Wiadełek odetchnął z ulgą. Do kosza pełnego nieszczęść, brakowało jeszcze pościgu za mądrym inaczej stworem, podczas niebezpiecznej burzy. Udał się bez słów do swojego pokoju, zostawiając Szaloną Doktor z jej Ojcem i Myszonem, który zdecydowanie zbyt dużą część życia przesiedział przed telewizorem.

Chmury o intensywnie czarnym kolorze kupowały czas dla niezdarnego potwora.

 

*Normalność w świecie potworów, wampirów i gadających myszoskoczków jest względna.

Koniec
Nowa Fantastyka