Jaryło, prasłowiański bożek wiosny i wegetacji, posługujący się aktualnie nazwiskiem Kłosowski, miał problem. Ostatnio pokłócił się ze swoją żoną, Dziewanną. Jak uczy stare porzekadło, winne temu były dwie strony, czyli jego żona Dziewanna i jej bliźniaczka Marzanna. Ta ostatnia jakiś czas temu znalazła sobie nowe hobby, w postaci zagranicznych wycieczek. Kłosowskiego to nawet cieszyło, ponieważ już w czasach Mieszka numer jeden zauważył, że Marzanna, bogini zimy i śmierci, ma zły wpływ na jego Dziewannę, boginię dobrego i złego losu. Im więc świeść, czy jak to się mówi współcześnie, siostra żony, była dalej, tym lepiej. Najszczęśliwszy był, kiedy Marzanna wyjechała do Argentyny, zwiedzać Ziemię Ognistą. Niestety, po każdym z wojaży odwiedzała Dziewannę i pokazywała jej góry fotek. W efekcie żona Jaryły irracjonalnie zapragnęła wycieczki na Hawaje, głównie dlatego, że jej siostra tam jeszcze nie zawitała. Na nic się zdały tłumaczenia, że mieszkają w najpiękniejszym miejscu na ziemi, Dziewanna uparła się i już. Niestety, aktualne możliwości finansowe Kłosowskiego nie pozwalały na taki wojaż. Co w takiej sytuacji może zrobić zakochany facet? To elementarne Watsonie, ściągnąć na konsultacje kumpla biznesmena.
Słońce zachodziło za sadem, ognisko żarzyło się czerwienią, na ruszcie opiekały się kiełbaski, a bimberek chłodził w kuble zimnej wody. Podpity Jaryło uznał, że to dobry moment by zadać Zefirynowi Pochwistowskiemu kluczowe pytanie.
– Pochwist, ty mi powiedz, na czym teraz robi się najszybciej dobre pieniądze.
– Na ekologii – odrzekł Zefiryn.
– Wiesz, ja w sumie jestem ekolog, mam gospodarstwo rolne, nawożę naturalnie, nie pryskam za dużo chemią, a porządnej kasy z tego jakoś nie widzę.
– Bo to trzeba albo założyć, albo skubać fundacje. Ja wolę to drugie – Pochwistowski uśmiechnął się wilczo.
– To proste, to skubanie?
– Parę lat i idzie się tego nauczyć.
– A założenie fundacji?
– To może zrobić każdy głupi.
– I ta kasa jest z samego założenia? – Kłosowskiemu nie mieściło się to w głowie.
– Jasne, że nie – odrzekł Pochwist. – Żeby ludzie zaczęli ci wpłacać pieniądze na konto, musisz zrobić jakiś event.
– Co to za diabelstwo?
– Po naszemu to będzie spektakularne wydarzenie, musisz wleźć na komin z transparentem „Precz z dwutlenkiem węgla”, przykuć się łańcuchem do drzewa, które mają wyciąć, uwolnić z klatek zwierzaki hodowane na skóry, polać farbą futro którejś gwiazdy filmowej.
– I ludzie za to płacą? – Jaryło był mocno zdziwiony.
– O ile będą o tym wiedzieć, to tak.
– A jak im to ogłoszę?
– Albo media ściągasz, albo sam nagrywasz akcję i wrzucasz ją do internetu na YouTube’a. Grunt, by to trafiło pod strzechy i było w miarę oryginalne.
– Rozumiem. – Oczami ducha Jaryło widział już przed sobą stos zielonych banknotów z wizerunkiem króla Władysława Jagiełły. Patriotycznie stawiał je wyżej niż te z portretem prezydenta Jerzego Waszyngtona.
Następnego dnia Jaryło załatwił kwestie związane z rejestracją fundacji o malowniczej nazwie „Jare zioło”, założył konto na YouTubie, kupił sprzęt do kręcenia filmów i zaczął się zastanawiać, od czego zacząć. Po południu doszedł do wniosku, że na sucho to nic nie wymyśli. Skorzystał więc z powszechnie znanego sposobu podnoszenia kreatywności za pomocą wyrobów wysokoprocentowych. Olśnienie przyszło po dwóch szklankach absyntu własnej roboty. Pochwist mówił o wchodzeniu na komin z transparentem i miało być oryginalnie. Tak się składało, że dom, w którym mieszkał z Dziewanną miał dwa kominy, co więcej, nigdy wcześniej nie wszedł na nie żaden ekolog. Po trzeciej szklance piołunówki ruszył do dzieła. Na opakowaniu po statywie napisał „PRECZ Z CEŁO 2”. Rozstawił sprzęt do nagrywania, odpalił streama, podpiął mikrofon, przystawił drabinę do dachu. Wspięcie się po niej było zadaniem nieco skomplikowanym, bo nogi niekoniecznie trafiały w szczeble, ale jednak dał radę. Stanął na kominie i wzniósł nad głowę transparent.
– Jaryło, można wiedzieć po co tam wlazłeś? – Dziewanna, obserwująca od jakiegoś czasu działalność męża, postanowiła się dowiedzieć, co on wyprawia.
– Walczę z emisją dwutlenku węgla.
– Dlaczego? – zainteresowała się kobieta.
– Byśmy mogli pojechać na Hawaje.
– Nie rozumiem.
– Zefiryn mówił, że tak robi się pieniądze.
– A nie wspominał, że na kominie wentylacyjnym to nie ma sensu, bo on jedynie wentyluje, a nie emituje.
– Faktycznie. – Kłosowski zmartwił się. – Kochanie mogłabyś przypilnować, żebym nie wypadł z kadru jak będę przechodził na komin od kotłowni?
– Dobrze. – Dziewanna gdzieś słyszała, że wariatów nie należy denerwować.
Jaryło ruszył tyleż ambitnie, co nieszczęśliwie. Zrobił unik by uniknąć zderzenia z przelatującą jaskółką i stracił równowagę, co mogło, acz nie musiało być związane ze stanem wskazującym na spożycie. Pośliznął się, jedną ręką złapał antenę, ale ta odmówiła utrzymania jego ciężaru. Zjechał więc niżej, zaczepiając nogami o plastikową rynnę, lecz ta, przyzwyczajona do odbierania deszczu, uznała za afront potraktowanie jej butami i z oburzenia rozleciała się w drobne kawałki. Chwilę później Kłosiński siedział w środku rabatki z transparentem w jednej, a anteną w drugiej ręce.
– Powiem to tylko raz. – Dziewanna podniosła głos. – Traktuj to jako ultimatum! Do momentu naprawienia rynny i przywrócenia telewizji w naszym domu, śpisz nawet nie na kanapie, ale w stodole!
– Ale, kochanie…
– Milcz, jak do mnie mówisz, ty zapijaczona mordo!
Leżąc w stodole na sianie, Kłosowski wspominał dawne czasy. Jeszcze dwieście czy trzysta lat temu spanie latem w stodole, albo wprost na kopie siana, było czymś normalnym. W każdym razie na pewno lepszym niż kiszenie się w śmierdzącej chałupie, gdzie odpadki walały się po podłodze. Nie traktował więc tej kary jako specjalnie surowej. Większym problemem było to, że chwilowo całe przedsięwzięcie zamiast dochodów przynosiło straty. Nie wątpił jednak, że skoro taki biznesplan proponował Pochwistowski, to sukces jest kwestią czasu. Wówczas przyjdzie z wykupioną w biurze podróży wycieczką na Hawaje do żony, a tej złość przejdzie. Czym więc powinien zająć się teraz? Najlepiej tym, co nie wiąże się z akrobatyką na wysokościach. Można by się przykuć do drzewa przeznaczonego do wycinki. Właśnie, czy, aby, sąsiad nie pożyczał od niego piły spalinowej i nie miał wycinać starej wierzby na łące.
Świtem Jaryło był na miejscu. Ustawił kamerę w krzakach, odpalił streama, po czym przywiązał się łańcuchem do drzewa i zapiął wszystko na kłódkę. Niestety sąsiad zawodził, i ciągle nie pojawiał się z piłą, co gorsza, Kłosowskim zainteresowały się komary. Nieruchomy cel widać przypadł im bardzo do gustu, bo wciąż przybywały coraz to nowe ich chmary. Jaryło w pewnym monecie uznał, że poszuka sobie jakiegoś innego drzewa do ratowania. Niestety, upuścił kluczyk i nie mógł rozpiąć kłódki. Gdyby nie kamera, transmitująca jego działania na żywo, przyjąłby niematerialną postać i wydostał z okowów, a tak musiał poszukać innego rozwiązania. Wiek temu był na pokazie Houdiniego, toteż wzorem tamtego magika zaczął się poruszać wężowymi ruchami, by poluzować łańcuchy. Najwidoczniej albo coś z pokazu źle zapamiętał, albo nie wszystko było widać, bo łańcuch ani myślał ustąpić. Kłosowski szarpał się coraz bardziej, co obudziło mieszkające w dziupli szerszenie. Choć mniej liczne od komarów, okazały się wyjątkowo zaciekłym przeciwnikiem. Na szczęście dla Jaryły w końcu przyszedł sąsiad, struł raidem szerszenie i pomógł mu się uwolnić.
Zmaltretowany Kłosowski resztę dnia przeleżał na sianie w stodole, prowadząc rozważania związane z przyczynami dotychczasowych niepowodzeń. Zastosował analizę dialektyczną, o której czytał w czasach, kiedy słowiańszczyznę zasypywały dzieła zebrane Lenina. Ilicz nie pisał o jednostkach, ale o masach, co oznaczało, że potrzeba Jaryle kogoś do pomocy. Gdyby na dachu ktoś podał mu pomocną dłoń, protest na kominie niewątpliwie zakończyłby się sukcesem. Również przy walce o uratowanie drzewa, pomocnik mógłby rozpiąć kłódkę, lub zatkać czymś wylot z gniazda szerszeni. Kto mógłby mu pomóc? Pierwsza na myśl przyszła mu żona. Niestety jej kandydaturę należało odrzucić. Jak długo nie będzie miał kasy na hawajski wojaż lepiej jej nie pokazywać się na oczy. Następne w kolejce były dzieci. W końcu jak się jest z żoną ładnych parę tysięcy lat, to potomstwo jest czymś najbardziej naturalnym. Wybór padł na Jarowita, chłopak swego czasy był nawet patronem wojny, pomiędzy Łabą, a Odrą, współcześnie dorabiał jako najemnik, więc powinien dać radę wesprzeć ojca w każdej akcji.
Jeszcze przed północą Jaryło i Jarowit siedzieli w krzakach, wpatrując się w wielkie metalowe hale stojące za ogrodzeniem.
– Synek, to jakie tam mają siedzieć futrzaki? – Kłosowski z powodu wcześniejszych obrażeń miał problemy z pamięcią.
– Lisy, albo jenoty – odrzekł Jarowit.
– Co to jest jenot?
– Coś jak lis, tylko bardziej.
– Aha… – Jaryło miał problemy ze zrozumieniem, co i jak.
– Będzie dobrze, tylko musimy trzymać się planu. Maksimum akcji, wchodzimy, ja kręcę i wrzucam na streama, ty otwierasz klatki, po czym ulatniamy się. Ta ferma należy do żony jednego z posłów.
– No i…
– Media podejmą temat na bank.
– Dobrze, Pochwist mówił coś o rozgłosie.
Ruszyli, przecięli ogrodzenie, i wczołgali się na teren posesji. Parę minut później weszli do hali gdzie ustawiono klatki. Niestety, nie wiedzieli, że strażnik obchodzący teren odnalazł ich dziurę.
– Mamy intruzów – zameldował przez radio.
– Jak to wygląda?
– Dziura w płocie, brak kontaktu wzrokowego.
– Zabezpiecz ją i spuszczamy psy.
W tym samym czasie uwalnianie zwierząt napotkało zaskakujący opór. Jaryło otworzył klika klatek, ale futrzaki nie okazywały chęci do współpracy. Postanowił im pomóc. Sięgnął do środka, by wyjąć jenota. Ten, zamiast okazać wdzięczność, ugryzł swego „dobroczyńcę”. Pozostałe osobniki potraktowały to jako sygnał do ataku. Szarpany zewsząd Jaryło uznał, że czas dać zwierzakom dobry przykład i uciec z hali. Ledwie wydostał się na zewnątrz, Jarowit krzyknął.
– Psy na dziewiątej?
– O której? – Kłosowski odruchowo rzucił okiem na zegarek.
Zanim syn wytłumaczył mu, o co chodzi, dopadły ich trzy dobermany eksponujące imponujące uzębienie. Niestety nadzieja Jaryły, że one się w ten sposób uśmiechają została natychmiast boleśnie rozwiana. Jarowit trzymał w prawej ręce kamerę, a lewą sięgnął po pistolet.
– Stój! Nie możemy…
– Jak chcesz.
Jarowit nie słuchał słów ojca tylko zdematerializował się. Jaryło zaś wyraźnie nie nadążał za rozwojem sytuacji. Przez chwilę psy traktowały go jako worek treningowy. Wreszcie nadbiegli ochroniarze.
– Do nogi! – wołał jeden.
– Mamy intruza pod czwórką – meldował drugi.
– O, cholera!
– Co jest? – zachrypiało radio.
– Szefie, chyba trzeba będzie mu odpuścić łomot. – Meldował opiekun psów.
– Dlaczego?
– Typ jest cały opuchnięty na twarzy i pieski go zdrowo popieściły. Jeśli zrobimy mu ścieżkę zdrowia, to może zejść.
– To przerobicie go na karmę dla futrzaków. – Ktoś po drugiej stronie walkie talkie ociekał “życzlwością”.
– Czort wie, od czego on tak spuchł. Boję się, że zaszkodzi jenotom, jak ten poprzedni.
– W sumie racja. Oddajcie go glinom.
– Nie jest źle. – Drugi ochroniarz właśnie wrócił z inspekcji hali. – Otworzył tylko sześć klatek, zwierzaki nie opuściły obiektu.
– Całe szczęście. Bez odbioru.
– Ty, wstawaj! – Jaryło poczuł, że ochroniarz kopnął go w żebra. – Musimy cię opatrzyć, bo gliny nie chcą od nas brać pogryzionych klientów.
– Fakt, komendant ostatnio dzwonił, że obciąży nas za pranie tapicerki w radiowozie, jeśli ekolog będzie krwawił – dodał opiekun psów.
Koło południa Jaryło opuścił w końcu posterunek policji. Przed wyjściem czekał na niego Jarowit.
– Jak się trzymasz? – zapytał.
– Po tym zastrzyku przeciwbólowym, co mi go dał lekarz, to lekko.
– Wracamy do domu, po drodze zaliczymy jakąś knajpkę, zjesz coś i jakoś przekonamy matkę, żeby ci odpuściła.
– Jeszcze tylko pomaluję furo i jedziemy na Hawaje. – Jaryło patrzył przed siebie niezbyt przytomnie.
– Świetnie, ale najpierw coś zjemy.
Przed knajpką, do której się udali stało kilkanaście motocykli. Jarowit właśnie zamawiał coś do jedzenia, kiedy Kłosowski dostrzegł ją. Ona miała na i imię Małgosia i była aktorką z popularnego serialu. Siedziała w towarzystwie rosłych facetów. Wszyscy mieli na sobie skórzane kurtki z napisem „Bieszczadzkie Wilki”. Umysł, zmącony jadem szerszeni, i środkiem uśmierzającym ból, z wolna kojarzył. Kurtka, skóra, futro, baranice w zależności od fantazji można było nosić albo włosiem, albo skórą do góry. Kurtka miała futrzany kołnierz, widocznie Małgosia założyła futro włosiem do środka i tak zrobiła kurtkę. Odpalił kamerę i streama, schwycił stojący na stoliku keczup i ruszył zrealizować ostatni punkt business planu.
– Futra na Hawaje! – Jaryło z niekoniecznie sensownym okrzykiem upaćkał kurtkę aktorki.
– Oż ty chamie jeden! – Któryś z motocyklistów poderwał się w obronie koleżanki.
– Nie chamie tylko ekologu – Jaryło wyprostował się dumnie.
– Przeproś panią i zapłać za pralnię. – Kolejny „Bieszczadzki Wilk” wstał od stołu.
– Nie mogę, jadę na Hawaje.
– A żebyś wiedział, chamie, że zaraz pojedziesz…
– Super – Jaryło autentycznie się ucieszył.
Ostatnim, co zapamiętał przed zapadnięciem w czerń, była zbliżająca się pięść.
– Możecie mi to wytłumaczyć. – Dziewanna wskazała szpitalne łóżko, na którym leżał zmaltretowany Jarłyo
– Ojciec był dzielny, tylko trochę zabrakło mu refleksu.
– Szczęka złamana w trzech miejscach, wstrząs mózgu, liczne pogryzienia i użądlenia. Skąd się to wszystko wzięło? – Dziewanna była w wojowniczym nastroju.
– Złamania, ma po motocyklistach, pogryzienia po dobermanach i jenotach, użądlenia… – Jarowit chwilę się zastanawiał. – Zdaje się, po szerszeniach.
– Czy on ma ostatnio tendencje samobójcze?
– Nie, to zdaje się był jakiś plan, który opracował z Pochwistem.
– Co!
– Nic więcej nie wiem. – Jarowit starał się uniknąć gniewu matki.
– Pochwist! – Dziewanna rzuciła te słowa w przestrzeń. – Natychmiast chcę cię widzieć, inaczej cię przeklnę.
Przez kwadrans nic się nie działo, a potem nagły powiew wpadł przez okno szpitalnej sali i przy Dziewannie zmaterializował się Zefiryn.
– Oto jestem na twe wezwanie. – Skłonił się szarmancko.
– Coś ty kazał zrobić temu głąbowi?
– Wybacz Dziewanno, ale to nie moja wina, on po prostu bardzo chciał zarobić na waszą wycieczkę.
– Robiąc za worek treningowy! – Kobieta emanowała furią. – Wiesz, ile będzie kosztowało leczenie?
– Proponowałem mu co innego – odrzekł Pochwist. – Chyba mnie źle zrozumiał.
– Co zrobiłem źle? – Z łóżka dobiegł szept Jaryły
– Wszystko! – Dziewanna miała łzy w oczach.
– Co prawda nie taki był plan, ale chyba będzie dobrze.
– Co!
– Kanał twojego męża, ma gigantyczny przyrost wejść. Będzie sensacją sezonu. Daj mi trochę czasu, a zorganizuję wam reklamodawców, wejścia do śniadaniówek i prasy kolorowej. Myślę, że wielu ludzi zechce mieć wywiady z nim na wyłączność.
– W praktyce to oznacza… – Dziewanna zawiesiła głos.
– Że za pół roku pojedziecie na te Hawaje.