- Opowiadanie: mathiassaiman - Jeźdźcy Smoków

Jeźdźcy Smoków

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jeźdźcy Smoków

 

Jeźdźcy Smoków

 

 

 

 

 

Poza znaną dziś grotą we Wzgórzu Wawelskim istniało jeszcze kilka innych jaskiń. Kazał zamurować je na początku swojego panowania Król Zygmunt August. Potem wiele wysiłku włożono w to by o ich istnieniu zapomniano i by pamięć o powodach dla których zostały zamurowane nie zaginęła nigdy.

--------

 

I

 

Potężna intruzja wytrącają Saimanowi z ręki kufel piwa. Smok był już gotowy. Wyczuł zbliżające się uderzenie jedno tchnienie przed tym zanim wdarło się w ciało Jeźdźca. Rozpostarł skrzydła zamykając swoim śpiewem rozerwane naczynia, łącząc mięśnie, regenerując zmiażdżone tkanki. Potem zastygł w niemym pytaniu, drżąc z rządzy odwetu.

 

Ledwie przytomny z bólu Saiman stłumił jęk i rozejrzał się bacznie wokół. Złapał kilka niespokojnych, ukradkowych spojrzeń. Nikt przy zdrowych zmysłach, a tacy niewątpliwie byli klienci Karczmy Brackiej, nie przyglądał by się któremuś ze Smoczych Jeźdźców dłużej niż wypada. Czyli najlepiej w ogóle. Saiman przywykł do tego że zwykle był traktowany jak morowe powietrze. Niewidoczne i omijane z daleka.

 

 

 

– Mówiłem temu capowi Karczmarzowi, że jak nie przestanie chrzcić Piwa to go za parszywe klejnoty rodowe u powały powieszę.

 

Paradoksalnie rozmowy w Karczmie nie ucichły tylko stały się jeszcze głośniejsze. Tak jakby każdy z obecnych chciał dowieść swojego absolutnego braku zainteresowania powałą, rodowymi klejnotami karczmarza, tudzież metodą realizacji groźby drugiego Jeźdźcy.

 

Saiman spojrzał w zatroskane oczy starego przyjaciela. Jedynego, który nie odwrócił się od niego po niesławnym odejściu aimaa z chorągwi. Jego krotochwilne głośno wypowiedziane słowa zabarwiona były z trudem uchwytnym tonem niepokoju. Nie uszła też uwadze Saimana subtelna zmiana odcienia koloru skóry Nicolasa. Również jego Smok się obudził.

 

Saiman zarysował nad pokrytym śladami wielu pijatyk stołem znak Strażnicy. Twarz Nicolasa stężała by zaraz przybrać nieobecny wyraz. Saiman poczuł jak skrzydła smoka Nicolasa wysuwają się z jego ciała. Rozchodząc się promieniście przechodzą przez sprzęta, ludzi, ściany. Przebywający w pomieszczeniu ludzie poczuli delikatną zmianę zapachu powietrza. Tak jakby przez karczmę przeszła gwałtowna burza z piorunami. Ci, przez których przechodziły smocze skrzydła poczuli mrowienie skóry, zawroty głowy. Tego było już bywalcom za wiele. Podobne zjawiska często zapowiadały zdarzenia w porównaniu do których zwisanie za przyrodzenie z powały wydawało się zaledwie dziecięcą igraszką. Karczma opustoszała.

 

Saiman pozwolił żeby Smok musnął delikatnie jego zmysły. Pełne zespolenie było w tej chwili niebezpieczne. Dostrojenie zmysłów do pełnej smoczej obecności było jak wyjście z ciemnej jaskini na pełne światło dnia. Oślepiało na monet i jeźdźca i Smoka.

 

Wzrokiem przemienionym skrzydłem Smoka zobaczył świat w prawdziwym jego jestestwie. Wokół na poły zasklepionych szczelin dostrzegał cienie zmarłych istot przesączające się na drugą stronę. Kilka szczelin nosiło ślady niedawnego rozerwania – ktoś przez nie niedawno podróżował. Wszelkie ślady były już na tyle zabliźnione, że nie pochodziły z czasu ich obecności w karczmie. Tylko jedno z przejść było otwarte. Przechodzący przez nie strumień światła pulsował sięgając Saimana.

 

Przesłał Nicholasowi obraz tego co widział i wyszeptał słowa rozplatające jego zmysły ze Smokiem.

 

No i diabli wziął picie. Smoczy śpiew oczyścił jego ciało również z piwa, które tak wytrwale od zmierzchu wlewał w siebie Saiman. Ból intruzji mijał ustępując miejsca nieprzyjemnej trzeźwości i obecności w umyśle jakiejś obcej świadomości. Kurtuazyjnie wycofana, jedynie muskająca granice jego jestestwa, wysyłała mu obrazy pełne niepokoju i skruchy.

 

Saiman ledwie zauważalnym gestem dłoni uspokoił przyjaciela. Coś co początkowo wyglądało na skrytobójczy atak okazało się nieudolną próbą komunikacji. Komunikacji kogoś komu bardzo się śpieszyło.

 

Zespolenie pozostawia drobną szczelinę, furtkę. Pierwszy punkt w którym człowiek styka się ze Smokiem. Ostatni punkt Smoczej ciągłość. Ostatni punkt człowieczeństwa. Jedyne zawsze rozpostarte skrzydło, dotykające świata. Drobne, ja ukłucie szpili znamię na skórze.

 

Kto wie gdzie jest to miejsce może Jeźdźca przywołać albo go zabić.

 

 

 

Tym razem chodziło widocznie o to pierwsze.

 

-----------

 

Zespolenie było pełne. Saiman i jego Smok przenikali od szczeliny do szczeliny, skracając jak tylko mogli czas podróży na Wzgórze Wawelskie. Jeździec nie musiał prowadzić Smoka. To on wytyczał drogę, pędzony rządzą ponownego połączenia z przyczajoną pod zamkiem matką. Przeskok pomiędzy szczelinami, po drugiej stronie, zajmował mniej niż jedno tchnienie. Połączenie pozwalało mu dostrzec mroczną głębie tamtego świata. I głębia dostrzegała jego.

 

Zbliżając się do Zamku wynurzyli się na lśniące od deszczu kocie łby podjazdu pod Zamek. Zakończył połączenie z trudem uspokajając Smoka, pragnącego ponownego połączenia z przyczajoną nieopodal pod ziemią matką. Odkąd odszedł ze służbykrólowi nie bywał na zamku zbyt często. Nie lubił tych wizyt. Wiedział, że wcześniej czy później zabraknie mu siły by okiełznać Smoka. Zdradliwa wyobraźnia przywołała obrazy tego co go czeka po tamtej stronie. Odepchnął je i zdławił. Każdy kto decydował się dosiąść Smoka wiedział jak ostatecznie potoczy się jego los. Wcześniej czy później. Oby nie dziś wieczorem.

 

Ten ostatni odcinek Saiman musiał przejść w tym świecie, o własnych siłach i powoli. Poczuł jak oplatają go skrzydła smoków nocnych strażników zamku. Służbę pełniło kilku jeźdźców z jego dawnej chorągwi. Rozpoznał ich po melodiach śpiewanych smokom. Poczuł bijącą do niego strumieniami, wzmocnioną smoczą mocą niechęć pomieszaną z ciekawością. Banici rzadko bywali gośćmi na zamku. Zwłaszcza prowadzeni jasną smugą świadomości kogoś z najwyższej rady królewskiej.

 

-------------------

 

Saiman jeszcze nigdy nie widział w Sali Tronowej Zamku Wawelskiego tylu ludzi. Zachowywali się też inaczej niż zwykle. Zamiast przechadzać się w oczekiwaniu na króla po całej sali, dworzanie stali w małych grupkach pod ścianami. Niektórzy rozmawiali przyciszonymi głosami. Inni, w milczeniu, bacznie obserwowali tłum. Jeszcze inni starali się nie spotkać swoim spojrzeniem z niczyim wzrokiem. Gdzie niegdzie wśród barwnie ubranych grup dworzan dostrzegł togi profesorów Akademii Krakowskiej. Brak było zwykle wypełniającego salę śmiechu dam dworu. Saiman spostrzegł zresztą niewiele ze zwykle wypełniających salę białogłów. Nie musiał przywoływać Smoka by to co się działo w Sali jeszcze bardziej go zaniepokoiło. Pozornie przypadkowy panujący w sali chaos układał się w jego jaźni w niepokojący wzór. Grupy dworzan rozłożone były jak szykujące się do bitwy wrogie obozy. Najbliżej wejścia do sali stali dworzanie wyróżniający się jaskrawym ubarwieniem kubraków i młodym wiekiem. Saiman rozpoznał w tej grupie kilku najbliższych kamratów młodego syna królewskiego – vivente rege Zygmunta Augusta. Nie bywali oni często na audiencjach. Znani z umiłowania do polowań, bijatyk i zamtuzów więcej czasu spędzali w mieście niż w Zamku – ku zadowoleniu ladacznic i utrapieniu mieszczańskich matron. Cześć z nich ubrana była tak jakby przegotowani byli raczej do długiej jazdy konnej niż udziału w audiencji królewskiej. Ta zwykle najbardziej hałaśliwa grupa stała w milczeniu. Bliżej wejścia do prywatnych apartamentów królewskich tłoczyli się dworzanie starego króla. Cześć w pospiesznie skompletowanych ubraniach. Podejrzliwie i ukradkowo spoglądali w stronę drzwi wejściowych i stojącej tam grupy. W oddaleniu od pozostałych stali najmniej liczni i najbardziej milczący dworzanie Królowej Bony. W tej grupie z kolei Saiman nie dostrzegł kilku ze znanych i kojarzonych z królową najważniejszych dworzan. Wszystkie trzy grupy oddzielone były od siebie ziemią niczyją pustej Sali Tronowej.

 

Nad salą górował stojący na podwyższeniu stolec królewski. Tron był pusty.

 

Jeździec podążał przez salę za Leśniewskim – zausznikiem Rady Koronnej. Większość z obecnych w Sali dostrzegła go dopiero gdy zbliżył się do pilnujących wejścia do prywatnych komnat króla strażników. Panujący w Sali gwar ucichł. Saiman wyczuł świdrujące go spojrzenia dworzan. Skinął głową pilnującym wejścia strażnikom.

 

Saiman zaczynał domyślać się po co wezwano go do Zamku. I niezbyt mu się to podobało.

 

--------

 

– Witaj Saimanie, cieszę się że widzę Cię w dobrym zdrowiu. -

 

Słowo zdrowie wypowiedziane zostało tak, że Jeździec popatrzył się uważnie na Wielkiego Hetmana Koronnego zastawiając się nad różnymi znaczeniami takiego właśnie początku rozmowy. Stary żołnierz siedział w pokrytym skórami wilków fotelu, nieopodal tlącego się w kominku ognia. Jego twarz pokrywały cienie rozjaśnianie z rzadka parkosyzmami dogasających drew. I on ubrany był tak jakby przed chwilą śpiesznie podniósł się z łoża. O poręcz fotela oparty spoczywał obusieczny dwuręczny miecz. Broń z rzadka obecnie używana. W rękach sprawnego szermierza diablo niebezpieczna. Zwłaszcza w bezpośrednim starciu w wąskich korytarzach .

 

– Dziękuje Wasz Miłościwość. Smok dba o mnie nieustająco – Odpowiedział Saiman.

 

Lekko zakłopotane chrząknięcie upewniło Saimana, że to właśnie hetman był autorem jego nieuważnego wezwania, które o mało nie pozbawiło go życia. Z tak wytrawnym jednak graczem jakim był stary Tarnowski nie znaczyło to nic.

 

Saiman postanowił do sprawy wezwania nie wracać odpowiadając na chrząkniecie rozmówcy niedbałym ruchem ręki.

 

– W czym może się Waszej Miłości przydać banita. -

 

Podkreślenie statusu tylko pozornie osłabiało pozycję przetargową Saimana. Odejście w niesławie z chorągwi może i czyniło go w dworskiej hierarchii nikim ale też oznaczało że nikomu nie podlega.

 

– Powiadają. Powiadają Saimanie, że odkąd smutnym zrządzeniem losu odszedłeś z Królewskiej Straży podejmujesz się spraw, których ni żaden Królewski Jeździec, ni Mag z Akademii ni nikt inny podjąć by się nie zgodził. I wykonać nie podołał -

 

Saiman przyjął komplement w milczeniu. Wiedział, że jego reputacja znana jest na dworze. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań tym, którzy płacili, jeśli dobrze płacili. Przypuszczał, jednak, że kilka misji których się podjął w przeszłości zleconych było przez kogoś z wysokich kręgów królewskiego dworu. Do tej pory nie wiedział jednak, że aż z tak wysokich.

 

– Od kilku dni Król niedomaga. Słabość jaka go opanowała jest tak nagła i tak dziwaczna, że pomyślałem, że pomyśleliśmy, zasięgnąć opinii kogoś…. Twojej opinii Saimanie. -

 

Wyćwiczony w dworskich intrygach i na bitewnym polu głos hetmana pozornie nie zdradzał uczuć z jakimi wypowiadane były te słowa. Zarówno słowa jak i pozorny spokój głosu rozmówcy potwierdziły najgorsze podejrzenia Saimana. Obrazy z Sali Audiencyjnej nabrały nowych znaczeń. I konsekwencje tych znaczeń wcale nie podobały się Saimanowi. Będąc w straży starał trzymać się z dala od wszelkich dworskich koterii. Stary Król władał dworem żelazną ręką. Groźbą, pochlebstwem i przywilejami trzymał koterie w stanie wymuszonego zawieszenia broni. Litewska krew utrzymywała jego ciało w mocy. Saiman był przekonany, że w czasie wizyt na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej król wzmacniał swoje ciało w ten i ów sposób. Ścieżki do starych leśnych uroczysk pomimo coraz większych wpływów krzyża i jego kapłanów nie zostały jeszcze na Litwie zapomniane. Zresztą Saiman znał kilka takich ścieżek również w okolicach Krakowa. Czas rządów Zygmunta nazywanego od niedawna Starym bliższy był jednak końca niż początku. Komuś najwyraźniej zależało na bardzo szybkim ich końcu.

 

Hetman westchnął i z wyraźnym wysiłkiem podsnuł się z fotela podbierając się mieczem jak kosturem. Gestem nakazał Saimanowi podążyć za sobą. Zamiast jednak udać siędo dalszej części apartamentów królewskich wyszli przez niskie drewniane drzwi na krużganki i poszli w stronę wewnętrznych służebnych schodów prowadzących do zamkowych kwater chorągwi jeźdźców smoków.

 

Saiman ze smutkiem wspomniał smak piwa w Karczmie Brackiej. Ze wszystkich miejsc w Zamku i pod zamkiem kwatery jeźdźców były ostatnim miejscem do którego miał ochotę się wybrać.

Koniec

Komentarze

Brakuje sporo przecinków. Co zaś do tekstu... właściwie to jeden rozbudowany opis. Myślę, że lepiej byłoby publikować to opowiadanie w większych fragmentach. Bo tak, to w ogóle nie mam pojęcia, jak to ocenić

Lassar ma rację. Również moim zdaniem nie ma sensu umieszczania takich opowiadań, gdyż nie wnoszą one niczego. Kawałek tekstu wyrwany z kontekstu nie pozwala się wczuć. Takie nie wiadomo co.
Pozdrawiam.

Po co pisać Profesorów Uniwersytetu z dużej litery? Taki szacunek nieczesto spotykany jest w dzisiejszych czasach:P Powtórzenia w tak krótkim tekście to zbrodnia, a znalazło się ich tu trochę. W głowie mi aż dudni od tej"sali" . Tekst wyjęty chyba z jakiejś całosci. Tak jak juz zostało powiedziane, nic on nie wnosi. Nie wiem ile masz lat, nie chę być zbyt surowy ale nastepnym razem jak wrzucisz takiego kruciaka to przeczytaj go jeszcze kilka razy by sprawdzić czy przypadkiem nie ma czegoś do poprawy. Pozdrawiam i czekam na dalsze opowiadania:) 

Mam uwagi podobne jak przedmówcy. Nic z powyższego fragmentu nie wynika, poza dużą ilością błędów.

Sporo przecinków Lassar? Tutaj takie coś jak przecinek jest zjawiskiem na miarę cudu:P Opowiadanie strasznie słabiutkie, do tego zaczyna się ni w pizdę ni w oko. Ot, bo już.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Niestety, wynudziłem się.

Nowa Fantastyka