- Opowiadanie: aniol..milosci - Biuro Podróży Angel

Biuro Podróży Angel

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Biuro Podróży Angel

Anioł Milości miał dość. Przez całe życie kierował się naukami wyniesionymi z domu, kościoła i podwórka. I co? I nic: w świecie nikt go nie doceniał.

A przynajmniej nie tak, jak sobie to wyobrażał. Nikt go nie kochał. Nikt go nie pragnął. Nikt mu nie zrobił prezentu na wigilię, nie wysłał kartki na imieniny. Nawet na walentynki, kiedy wiadomo – po nazwie święta, – że wszyscy się kochają.

 

Jak tylko w niebyt społeczny odeszła aniela aktywność w obronie wiary, czy w obronie porządku publicznego, to już nikt na Anioła nie zwracał uwagi? Bardzo go to bolało. Czuł się jak… opozycjonista z lat 80-ych, jak Lech Wałęsa, czy Anna Walentynowicz. Albo jak Jacek Kurski. Bo kto, jak nie anioł szykował bimber na akcje różnego rodzaju, kto walczył z prostytutkami, odmawiając skorzystania z ich usług?

 

Nie dzielnicowy, nie Zbigniew Ziobro, nie Chuck Norris ani Steven Seagal. Tylko On, Anioł Miłości. Anioł postanowił pomyśleć o sobie: tak jak wszyscy w społeczeństwie. Dość już poświęcania się dla innych! Kim by tu zostać, co by robić w życiu? – Takie myśli zaczęły mu chodzić po głowie, odkąd stuknęła mu czterdziestka.

 

Może by zostać dozorcą – myślał – albo, chociaż profesorem na uniwersytecie? Miałbym wtedy mieszkanie służbowe, pobierałbym opłaty za otworzenie bramy. Albo nie, wiem – krzyknął do siebie, kiedy, po raz kolejny wdepnął coś o konsystencji ciasta, lecz o zapachu zgoła do ciasta nieprzystającym – rakarzem! Futro sprawiłbym Czarnej Jolce. Z Bernardyna – rozmarzył się – No i skórzane majtki, takie jak na filmach. Z szarika może – zaczął się już na poważne zastawiać. – Albo, chociaż ze spaniela.Zawsze świeża wędlina w domu by była. Sucha "perska" z sierściucha sąsiadki, albo kabanosy z tego długiego jamnika sklepikarza.A jakby znowu odcięli to przyłącze, "na krótko", które zmajstrowałem, to świeczki możnaby robić. A potem nawet sprzedawać. W seksszopie, czy w 1001 drobiazgów. I na wycieczkę do Grecji by było, Jolka zawsze chciała tam pojechać: pod palmy i na drinki – „sex on the beach", czy "swallow it".

 

– Qwa! Qwa! Qwa! – wykrzyknął na ulicy Anioł – Po co pies, jak można założyć biuro podróży?

 

– No…, faktycznie niepotrzebny – odpowiedziała przechodząca matka z wózkiem. Trochę zakłopotana, bo co odpowiedzieć na tak postawione przez nieznajomego pytanie na ulicy. I to tak, by nie narazić się dzielnicowemu?

 

– Foczko ty moja kochana! Rację masz, na choj mi pies w Grecji. Albo w Kambodży. Albo w Nikaragui – Anioł prześcigał się w wymyślaniu egzotycznych miejscowości i tras wycieczkowych. – Do dzieła, będziesz ty jeszcze kochać wujka! – Rzucił obiecująco na pożegnanie.

 

Prace ruszyły raźno, bo plan Anioł miał – jak zawsze – gotowy. Lokal też był: wspaniały, obszerny blaszak na parkingu. Kiedyś służył, jako garaż dla żuka, ale odkąd żuka kibice wrogiego klubu bestialsko zniszczyli, blaszak stał pusty.

 

Marnotrawił się garaż. Nie po bożemu to było, a sytuacji nie ratowały odwiedzające go "galerianki". Bo sex uprawiały także "nie po bożemu" i tak raczej, żeby nie angażować się emocjonalnie. I żeby głupie myśli o rodzinie im nie chodziły po głowie, co wyznały Aniołowi po jednym z takich spotkań.

 

Szkoda, żeby tak blaszak stał bezużytecznie, bo przecież w miejscu dla prowadzenia biznesu był pierwszorzędnym. To tu, na parkingu, spotykali się wszyscy bardziej majętni mieszkańcy okolicy~: Zenek Wędkarz, Zdzisiek Taksówkarz, Marceli Alfons, Zenon Dostawca, Leon Zawodowiec. Przynajmniej dwa razy dziennie: rano i wracając z pracy. A czasem jeszcze, jak jechali do sklepu.

 

Anioł przytargał do blaszaka – z pobliskiego śmietnika – dwa piękne, reprezentacyjne fotele i kanapę, mało sparszywiałą. Przy okazji przytargał, z tego samego miejsca, zestaw plastikowych naczyń, kubków i sztućców: prawie nieużywanych. Myć w każdym razie nie było potrzeby. Do promocji firmy zamierzał włączyć czynnik psychologiczny – poczęstunek. Ze wzmiankowanego futrzaka lub – jeśli zdolności kulinarne trenowane u znajomego Wietnamca pozwolą – z bezdomnego pierzaka marki gołąb.

 

Biurko – żeby firma wyglądała na poważna musiało być. „Zaadoptował" je z pobliskiej szkoły. Nie miał wyrzutów sumienia" było takie… bezdomne. To znaczy, było prawie nieużywane. Anioł bardzo dobrze zapamiętał kazania ojca Leszka, funfla z podwórka, na których bywał w piątki wieczorem: wtedy, kiedy miasto traciło swoją pracowitą twarz i nabierało kształtów bardziej znośnych dla Anioła – kształtów pijanej mordy.

 

Spodziewając się tłumów klientów, Anioł pomyślał o ich wygodzie. I przysposobił profesjonalną, ekologiczną poczekalnię. Znaczy ściągnął ławkę, tą zieloną, spod wejścia do klatki. Nie, nie spod swojej klatki, taki nie był, szanował sąsiadów. Spod przychodni. A, niech się przyzwyczajają do ziemi – pomyślał tylko o przesiadujących onegdaj na tej ławce, w kolejce do geriatry, staruszkach.

 

Pozostała reklama. A do tego, niezbędna był pomoc Zdzicha. Bo Zdzichu był najlepszym specjalistą od PR i marketingu na dzielnicy. Nikt tak wiarygodnie, jak on nie tłumaczył policjantom powodu pobytu Anioła i kumpli w okolicach miejsc rozbojów, gwałtów. Nie wspominając już o tym, jak pięknie tłumaczył ofiarom rozbojów, ze powinny oddać nie tylko pieniądze, ale też inne wartościowe przedmioty – nie wyłączając obrączek. Nota bene równie przekonywujący był, kiedy wyjaśniał gwałconej piętnastolatce, ze to wszystko dla jej dobra i że „Bóg tego chce". I że ona też może począć małego Jezuska, jeśli tylko nie będzie sie zbyt mocno wyrwała. Był prawie tak dobry, jak Roman P.

 

– Trzeba, Zdzichu, żeby hasło było krótkie i chwytliwe. Tak, żeby każdy chciał pojechać – Anioł przedstawił biznesplan

 

– Może tak: „Dyskretna konsultacja ginekologiczna w Czechach. 3 tys., dwa dni"– Zdzichu jeszcze nie wiedział, do czego zmierzał Anioł

 

– Może być… Ale widzisz, mnie tu bardziej chodzi o taka…. Egzotykę i tajemniczość. Blichtr i Splendor– nakierowywał Anioł

 

– Zara, zara…. Już wiem: "Wakacje w Kambodży:, co ktoś włożył, my wyjmiemy. Niespodzianki gratis"– Zdzichu był popędliwy

 

– No prawie – Anioł zaczynał czuć potrzebę chwili. Może…."Wyjazd we dwoje Turystyka przedmałżeńska w Tajlandii". A dla nestorów: „Szlakiem dziadów. Rozkosze zimy na kresach Syberii. Zwycięzcy – powrót gratis". Dla przybyszów zza Odry byłoby, może – „Wypoczynek na plażach Normandii: powtórka z rozrywki", czy „Stalingrad raz jeszcze – spróbuj rozkoszy dziadów"

 

I może coś dodać takiego… z dreszczykiem, żeby było. Ale dla rodzin, nawet z dziećmi małymi: żeby każdy mógł korzystać. Nie zamykajmy się na żadnego klienta, bądźmy otwarci na potrzeby rynku. Jak to w korporacji – sugerował Anioł

 

-Może tak– Zdzichu, po drugiej szklance bimberku wzmocnionego spirytusem salicylowym był pełen wigoru – „Wycieczki rodzinne do Charleroi: śladami Marca Dutroux". I jeszcze to – „Madeleine i Twoja córeczka: na wycieczce pokażemy Ci, co je łączy".

 

Rozplakatowanie i rozsypanie ulotek, przy opisanym nakładzie pracy, to była tylko formalność. Aniołowi pomogli w tym gimnazjaliści z pobliskiej szkoły za dwa litry bimberku i obietnicę skorzystania z podróży oferowanej przez Biuro.

Do wymyślenia pozostała nazwa tylko

-Zdzichu, jak je nazwać – niepokoił się nie na żarty Anioł – może "Dream Tour"?

 

– Nie – oponował Zdzichu – jakoś tak obleśnie jest. Może raczej, tak, żeby pokazywało egzotykę podróży „Mokro i wilgotno", albo „Mała Thai". Albo, tak bezpośrednio – "Rozkosz w blaszaku" – tu oblizał się obleśnie

 

– Musi być krótko i tajemniczo – Anioł był uparty. -Qwa, Zdzichu schlałeś się, wylewasz na stół. Pokory trochę – grzmiał Anioł – Ja nie mówię, że jestem jakiś lepszy: w końcu razem pracujemy już kilka godzin – starał się Anioł moderować atmosferę pracy i formę uwag – Ale wybieraj w końcu – „Podróż w nieznane", czy może – „Podróż w nieznane" – przedstawił ultimatum, licząc na stan Zdzicha

 

– No to już niech będzie – Zdzichu wyraźnie wahał się – no nie wiem, które wybrać, qwa. Qwa, może jednak lepsza będzie ta, no „Podróż w nieznane" – taka mistyczna nazwa jest – zataił powód swojego niezdecydowania.

 

Nazajutrz po południu, kiedy prace, w najdrobniejszych detalach, zostały ukończone, nadszedł wielki moment. Chwila otwarcia. Pierwszy raz. Inicjacja biznesu.

Pamiętając o pomocy, którą przy organizacji przedsięwzięcia, wyświadczyli gimnazjaliści, dla nich Anioł przeznaczył pierwszą ofertę podróży biura. Gimnazjaliści mieli też sprawdzić, jakość świadczonych przez biuro usług..

– Wejdźcie chłopaki– Anioł hołdował zasadzie „gość w dom, bóg w dom"– Siadajcie. Bierzcie szkło. Jak nie starczy, to tam jest plastik. Zdzisiek, parchu kochany, polej!

 

– Zara, zara – stękał Zdzichu – Dajcie przejść. Qwa, nie pij z gwinta, szczylu – Zdzichu pilnował porządku – Tu masz, na! – Kurtuazyjnie podał szklankę. Kiełby chce? – Zatroszczył się o catering

 

– Dobra chłopaki– włączył się Anioł – gdzie chcecie jechać – Bahamy, Seszele, Majorki – gdzie?

 

– Ja bym chciał na Karaiby, na czarne dziwki – precyzyjnie wskazał niski blondas o aryjskiej urodzie członka HJ

 

– Zdzichu! – Rozkazał Anioł – podaj faję Adolfkowi! Karaiby, Karaiby… to będzie to– Anioł wyciągną trochę suszu z pudełeczka pod biurkiem i zaczął nabijać faję.– Będzie jazda – powiedział blondasowi – zmieszane z włosami łonowymi Naomi Cambell. Wyciął jej prywatny fryzjer, tuz po stosunku analnym z 50 cent.– Co jest, qwa! Nie smakuje? Pal szczylu, zara będziesz na Karaibie! – instruował Anioł – Bo jak nie to w…dol!

– Albo na wyspie Man – dodał Zdzichu– zachodząc Adolfka od tyłu.

– A ja bym na Kretę chciał – poprosił inny pryszczaty młodzieniec, odwracając niebezpieczeństwo od kumpla

 

Anioł zastanowił się przez chwilę. Po czym powiedział – dla ciebie to samo będzie. Kreta ma podobny klimat. Dodam tylko tytoniu więcej, bo to bliżej. Szkoda marnować dobrego towaru na bliską podróż – dodał

– No to ja – trzeci zdawał się być bezczelny – chciałbym na… Księżyc. Jak Neil Armstrong – nie był za mocny w historii podbojów kosmosu

– Podróż na księżyc – Anioł zafrasował się mocno. Zdzichu, co trzeba, żeby odlecieć na księżyc?– spróbował pomocy

– Na księżyc? Na księżyc, to chyba tylko na kwasie można. Ale czekaj. Ja tu mam – wyciągnął z kieszeni zmiętą chustkę – dwa 'barty". Zerwiemy mu parę szyszek bielunia i odleci, ze hej! Na księżyc, albo jeszcze dalej może! Na Marsa.

 

Biznes zdawał się mieć duże szanse powodzenia. Przynajmniej w dniu otwarcia. I kto wie, może Anioł zdecydowałby się na biuro podróży całodobowe, gdyby nie to, że chłopaki -gimnazjaliści musieli wstać następnego dnia z rana, by wyjść z domu w kierunku gimnazjum. W końcu obowiązek to obowiązek. Nawet szkolny. Zaś organizacja powrotu gimnazjalistów z dalekich podróży, choć zdawała się być wliczona w cenę, nie była mocną stroną Anioła. Obawę żywił zwłaszcza, co do powrotu gimnazjalisty z księżyca. Cóż, trzy szyszki bielunia zmieszane z LSD, mogą narobić zamieszania w młodym jeszcze umyśle ucznia: przy nich nawet wariacje z wywarem z peyotla wydawały się być niewinną literacką fanaberią Aldousa Huxleya.

Tego samego zresztą zdania był tez dzielnicowy, który postanowił swoją obecnością uświetnić zmierzch "dnia otwarcia" interesu Anioła. Bo reklama interesu, tak żywa wśród nastoletnich ćpunów, dotarła także do dzielnicowego.

Musiał, jako czynnik oficjalny, zainterweniować.

Lecz już po drugim machu wiedział, to, co nieodgadnione pozostało dla większości "prokuratorskich" ofiar mafii sycylijskiej: jak połączyć należyte wykonywanie obowiązków służbowych z poczuciem lojalności względem Anioła.

I w miejsce art. 58 ust. 1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii – Dz.U. z 2005 Nr 179, poz, 1485 (Kto, wbrew przepisom ustawy, udziela innej osobie środka odurzającego lub substancji psychotropowej, ułatwia albo umożliwia ich użycie albo nakłania do użycia takiego środka lub substancji, podlega (…)) Znalazł inny przepis, który znakomicie nadawał się do zastosowania w sprawie.

W myśl tego, co wykoncypował, zgodnie z art. 112 kodeksu wykroczeń (Dz.U.z 2007 r. Nr.109, poz 756 j.t.), Kto trudniąc się handlem okrężnym (obwoźnym, obnośnym) środkami spożywczymi lub używkami nie przestrzega wymagań sanitarnych albo wprowadza do obrotu środki spożywcze zabronione w takim handlu, podlega karze grzywny.

 

– Tak z dwa, trzy gramy będzie grzywna – uznał Dzielnicowy – tego "karaibskiego" towaru. Co Naomi jest znakiem towarowym…

Koniec

Komentarze

Początek słaby i nudny. Dużo powtórzeń i przyznam że negatwnie nastawił mnie do dalszej części. Ale jak się okazało, nie był to czas zmarnowany. Później było juz zdecydowanie lepiej. Parę razy się nawet uśmiałem a to już coś:D Pomysł dobry, wykonanie też. Zmień tylko wstęp i bedzie ok. Pozdrawiam:)

Śmieszne faktycznie... Tylko gdzie tu fantastyka?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No przecież jest Anioł:P

Ale ten Anioł, to raczej że tak bym zinterpretował lumpiarska (bez urazy, to w kontekście opka) ksywka. Więc gdzie tu fantastyka?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No był też haj... To fantastyczne przezycie :D

No i był też Niewidzialny Krasnolud.
Ale trudno go było dostrzec, skoro byl niewidzialny, nie?

Nowa Fantastyka