Ludzie w tym kraju od dawna wierzyli, że zmarli po śmierci wracają, by móc załatwić niedokończone sprawy. W zależności od tego, jakie było życie danej osoby, tyle też dostawała ona czasu do dyspozycji. Według tradycji najwięksi złoczyńcy musieli zadowolić się kilkoma minutami, podczas gdy pobożnie żyjący dostawali nawet kilka dni. Jak głoszą Pisma, pewien święty człowiek po śmierci przebywał na ziemi aż tydzień. Dlatego też mieszkańcy tego kraju grzebią swych zmarłych dopiero po upływie siedmiu dni. W tym czasie ciało zamknięte jest w specjalnym pomieszczeniu – co bogatsi posiadają własne pawilony zbudowane w tym tylko celu, biedniejsi zaś korzystają z tych przyświątynnych. Nikomu nie wolno naruszyć spokoju zmarłego i wejść. Jest to święte, nienaruszalne tabu. Nie można wątpić.
Oto historia człowieka, który złamał tabu, dając tym samym dowód swego braku wiary i szacunku, oraz o tym, co z tego wynikło.
***
Sachien odłożył pędzelek, wciąż jeszcze mokry od tuszu, i westchnął. Odchylając się lekko na piętach, przypatrzył się swojej kaligrafii. Ogromny, czarny znak odcinał się ostro na tle białego papieru ryżowego. Oznaczał on harmonię i tym samym zdawał się drwić z Sachiena, który akurat czuł wyjątkowo gorzki posmak w ustach, przede wszystkim zaś gorycz w sercu. Był słoneczny, wiosenny dzień, właśnie taki, jakich starzec nie znosił najbardziej. Zapomnienie o przeszłości wydawało mu się wtedy szczególnie niemożliwe. Przez chwilę myślał, by odsunąć nieco okno i wpuścić do środka trochę świeżego powietrza, gdyż nagle zrobiło mu się duszno. Ale na myśl o gwarze ulicy szybko zrezygnował. Potem jego wzrok powędrował do pustej czarki. Akurat kiedy miał zamiar wstać, by napełnić ją herbatą z imbryka, zza cienkiej, papierowej ściany usłyszał głos właścicielki.
– Mistrzu Shittei, czy można?
Stłumił rozdrażnione westchnienie. Wiele razy mówił jej, by nie nazywała go mistrzem, ale jakoś ciągle uparcie to robiła. Kiedyś najpewniej by mu się to podobało. Teraz jednak był to tylko cień tego, co utracił. Nie wspominając już o tym imieniu, do którego mimo upływu tylu lat, wciąż się nie przyzwyczaił. Nigdy nie czuł, że utracił prawo do bycia "Sachienem", choć zmuszono go, by się tego wyrzekł. Tylko tak jednak mógł ocalić życie.
Wstał, z tłumionej irytacji może nieco zbyt gwałtownie, strącając czarkę. Bambusowe maty powinny złagodzić upadek, a mimo to krawędź mocno się uszczerbiła. Sachien pokręcił głową z rezygnacją. Odsunął drzwi. Za nimi klęczała drobna staruszka, właścicielka herbaciarni, w której wynajmował pokój.
– Czy coś się stało? – zapytał grzecznie.
– Przyszedł jakiś młodzieniec, pytając, czy może się z panem zobaczyć – odparła, lekko się kłaniając.
– Młodzieniec? – Czoło Sachiena zachmurzyło się. – Nikogo się nie spodziewam.
– Czy mam go w takim razie odprawić?
Sachien zastanawiał się przez chwilę. Z jednej strony nie miał ochoty nikogo widzieć. Z drugiej, mógł to być na przykład nowy chłopiec na posyłki zaprzyjaźnionego księgarza, u którego nabywał cenne książki i zwoje.
– Nie, proszę przyprowadź go tu – powiedział.
Kobieta raz jeszcze mu się ukłoniła i odeszła. Sachien wrócił do pokoju i smętnie zapatrzył się na wyszczerbioną czarkę. Ten Shittei, którego widziało w nim otoczenie, był dokładnie taki sam, przemknęło mu przez myśl. Wyszczerbiony. Niekompletny.
Po chwili usłyszał kroki i pukanie w drewnianą ramę drzwi. Wstał, by wpuścić gościa. Młodzieniec okazał się chudy i niewysoki. Długie włosy nosił związane w niedbały węzeł na karku. Obrazu dopełniały: szeroka bawełniana tunika, przewiązana w pasie i spodnie do połowy łydek. Wyglądał na typowego mieszczanina, któremu nie powodziło się ani szczególnie źle, ani szczególnie dobrze – na tyle by starczyło na trzy miseczki ryżu z warzywami dziennie i okazjonalną rybę lub mięso.
Sachien dokonał tych obserwacji w krótkim czasie, w którym gość ukłonił mu się i wsunął do pokoju. Wymienili zwyczajowe pozdrowienia.
– Mam na imię Haru i pochodzę z małego miasteczka niedaleko stąd – przedstawił się młodzieniec. Sachien skinął głową na znak, że przyjął to do wiadomości. Tak jak myślał, gość nie podał nazwiska, z pewnością więc nie był arystokratą.
– Przybyłem, by zasięgnąć pańskiej rady, a może nawet prosić o pomoc.
– Mojej rady? – powtórzył starzec, tknięty nagle złym przeczuciem. – A na cóż komu może się przydać taki zwykł skryba jak ja? W dodatku już dawno zaprzestałem wykonywania zawodu.
– Nie przybyłem zasięgnąć rady skryby Shitteia – odparł zdecydowanie młodzieniec. – Lecz Cesarskiego doradcy Sachiena.
Sachien ze świstem wciągnął powietrze. Zapewne powinien był zachować zimną krew i udać, że nie wie, o co dzieciakowi chodzi. Ale był zbyt zszokowany i przerażony. Nikt nie miał prawa znać tego imienia, a już tym bardziej nazwać go nim. Istnienie Sachiena zostało wymazane z historii jako okup za jego życie. Nawet zresztą, gdyby nie ustalono kary śmierci za samo wspominanie o nim, jego rodacy i tak uważali go za przeklętego i wyklęli go ze swojej społeczności. Popełnił przecież najbardziej haniebną ze wszystkich zbrodni.
Było jednak jeszcze coś poza tym. Ukryte pod powierzchnią, pod zdziwieniem i przerażeniem, jakby poczucie, że dawno wypadły trybik znów wskoczył na swoje miejsce i świat zaczął się kręcić znajomym rytmem. Sachien zdał sobie sprawę, że pierwszy raz od dziesięcioleci ktoś nazwał go jego prawdziwym imieniem i przez chwilę czuł się sobą i tylko sobą.
– Skąd wiesz…? – tyle tylko dał radę wykrztusić, pełen emocji, tórych sam dobrze nie rozumiał. Młodzieniec poruszył się niespokojnie.
– Obawiam się, że nie jestem w stanie tego panu powiedzieć.
– Ile ci zapłacił za milczenie? Może i nie mam wiele pieniędzy, ale…
– Nie, nie, źle mnie pan zrozumiał! – przerwał mu szybko Haru. – Nie mogę panu powiedzieć, bo sam nie wiem, kim była ta dziewczyna. Może zresztą wcale nie pochodziła z tego świata.
Sachien ugryzł się w język. No tak, jego rodacy ślepo wierzyli w takie rzeczy. On z kolei od dziecka wątpił we wszystko, co podsuwano mu jako aksjomat i dlatego uważano, że będzie z niego doskonały uczony. No i nim był dopóty, dopóki nie przekroczył pewnej granicy.
– Pozwoli pan, że najpierw nakreślę panu całą sytuację – kontynuował pośpiesznie młodzieniec, jakby bał się, że Sachien wyrzuci go za drzwi. – Pochodzę z Kosui, to niewielkie miasteczko położone nad rzeką Seigawa, jakieś pół dnia drogi stąd. Terminuję u kupca i w przyszłym roku mam nadzieję wreszcie się usamodzielnić i ożenić. Moja narzeczona pochodzi z porządnej rodziny, która od pokoleń zajmuje się wytwarzaniem papieru. To naprawdę dobrzy, prawi ludzie, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z żadnymi skandalami. A przynajmniej jak dotąd.
Czoło młodzieńca zachmurzyło się lekko. Sachien pomyślał, że Haru opisał właśnie ten typ ludzi, których on sam nie znosił najbardziej, uważając ich za nudnych i niegodnych uwagi.
– Tragedia wydarzyła się na początku tego miesiąca. Z nie do końca wiadomych przyczyn zmarła młodsza siostra mojej narzeczonej, którą uwielbialiśmy wszyscy, a najbardziej chyba jej rodzice. Jakby tego jednak było mało, kolejny cios był jeszcze bardziej niespodziewany – zanim zdążyliśmy umieścić zmarłą w pawilonie w miejscowej świątyni, jej ciało zniknęło.
To był ten moment, w którym Sachien zaczął słuchać go uważnie.
– Już niedługo minie okres żałoby, tymczasem jeszcze nie udało nam się odnaleźć ciała. Być może gdybyśmy zawiadomili świątynię lub sędziego pokoju, byłoby nam łatwiej tego dokonać. Jednak coś takiego stałoby się powodem okropnego skandalu, sam pan zresztą rozumie. Należy mieć nadzieję, że uda się to utrzymać w tajemnicy.
Sachien istotnie rozumiał, co dla tej rodziny mogłoby oznaczać wyjście na jaw takiego incydentu. Nawet jeżeli nikt nie był w rzeczywistości temu winny, widmo świętokradztwa ciągnęłoby się jeszcze długo za krewnymi dziewczyny. Tylko dlaczego dzieciak przyszedł z czymś takim akurat do niego?
– Powiem wprost – zakończył swoją opowieść Haru. – Chciałbym, aby pomógł mi pan odnaleźć ciało. Oczywiście, zapłacę, ile tylko będę w stanie…
– Nie – odparł Sachien, jeszcze zanim młodzieniec dokończył zdanie. – Nie wiem, skąd znasz moje imię, ale to jedno ci powiem: człowiek, którego poszukujesz, od lat już nie żyje. A ja ci na pewno nie pomogę.
Tak. Tak właśnie musiał postąpić. Dawno temu postanowił, że życie jest dla niego cenniejsze niż cokolwiek innego. Nie było i nie mogło być powrotu do przeszłości.
– Tamta dziewczyna powiedziała, że na pewno pan się zgodzi – odparł Haru, zupełnie niezrażony zachowaniem starca. Sachiena zaczynała irytować ta enigmatyczna postać, która najwyraźniej wiedziała o nim tak wiele, że przewidywała najwyraźniej jego czyny.
– Ach, doprawdy? – mruknął zjadliwie. – Ciekawe, jak mnie do tego przekonasz.
– Ona kazała panu przekazać, żeby zrobił to pan dla Kazue.
Nieproszone wspomnienia zalały Sachiena w mgnieniu oka. Bezksiężycowa noc. Kusząco zamknięte drzwi pawilonu. Niespokojne bicie serca i smak bliskiego poznania prawdy. I rozczarowanie, ach, rozczarowanie, gdy zobaczył…
Sachien nieoczekiwanie zdał sobie sprawę, że zrobi.
***
Śledztwo zaczęli od rozmowy z rodzicami dziewczyny. Po przybyciu do miasteczka i zakwaterowaniu w niewielkiej gospodzie, Haru zaprowadził Sachiena do domu pogrążonej w żałobie rodziny.
– Przedstawię pana jako znajomego skrybę świątynnego ze stolicy – uprzedził. – W ten sposób nie będą zadawać zbyt wielu pytań. Poradzi pan sobie?
Sachien tylko westchnął w odpowiedzi. Cóż za ironia!
Weszli przez niewielki ogródek, żeby nie wzbudzać niezdrowej ciekawości, przechodząc przez warsztat. Haru widocznie już czuł się u rodziny narzeczonej jak u siebie w domu. Nie potrzebował wiele czasu, by zaprowadzić Sachiena do niewielkiego pokoju, w którym zapewne przyjmowano gości, a następnie odnaleźć i przyprowadzić do niego rodziców zmarłej.
Sachien miał chwilę, by przyjrzeć się im, gdy Haru tłumaczył, kim jest i dlaczego powinni mu zaufać, że znajdzie ciało. Nie zobaczył jednak w ich twarzach nic ciekawego. Mężczyzna o prostych, nieskomplikowanych rysach, niedźwiedziej sylwetce i taksującym spojrzeniu dorobkiewicza, najwyraźniej oceniającego, w jaki sposób można go ścia wykorzystać, oraz chuda, niewysoka kobieta, której zmęczone, niespokojne oczy śledziły każdy ruch nieznajomego. Nawet po wyjaśnieniach Haru patrzyli na niego nieufnie, za co Sachien ich specjalnie nie winił.
– A więc, czy mogliby mi państwo powiedzieć, kto w tym miasteczku mógłby pragnąć zemsty na waszej córce albo rodzinie? – przeszedł od razu do meritum, gdy tylko młody narzeczony skończył mówić. Matka spojrzała na niego niechętnie.
– Zemsty? Na naszej Kazue? Nikt by jej nie skrzywdził.
"Aha, czyli to ona ma na imię Kazue. Tak jak…" – pomyślał Sachien, krzywiąc się mimowolnie. "Czyżbym podjął decyzję powodowany zwykłym zbiegiem okoliczności?"
No tak. To przecież niemożliwe, żeby ktoś pamiętał imię tamtej staruszki. Jeżeli wymazano istnienie Sachiena, który odpowiadał za cały ten skandal, to jak miałoby się w czyjejkolwiek pamięci zachować imię zwykłej służącej, babuleńki, która wieczorami dokarmiała wiewiórki w pałacowym ogrodzie i zginęła pod kołami rozpędzonego wozu?
– Jest. Jest ktoś taki. – Uwaga Sachiena mimowolnie wróciła do tego, co działo się w pokoju.
– Mój drogi… – Kobieta widocznie próbowała zmitygować małżonka, ale ten tylko machnął na nią ręką i mówił dalej.
– Ten łajdak z herbaciarni, próżniak, który podobno żyje z kradzieży po tym, jak nie zdał egzaminu na urzędnika. Zalecał się do Kazue, ale dałem mu jasno do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Powinien znać swoją pozycję!
Sachienowi nie podobały się pałające oczy mężczyzny, kiedy mówił o dawnym adoratorze córki, ale cieszył się, że przynajmniej nie musi zbyt dużo zastanawiać się nad swoim następnym krokiem. Kradzież ciała ukochanej z powodu niespełnionej miłości. Wydało mu się to trochę naciągane, ale jak uznał, ludzie potrafią robić różne rzeczy pod wpływem silnych emocji.
– Doskonale. Zaprowadź mnie więc szybko do tej herbaciarni, młodzieńcze – zadecydował, zanim zaskoczony Haru zdążył coś wtrącić. Jeżeli faktycznie tajemniczej informatorce chodziło o tę Kazue, a nie staruszkę z jego przeszłości, to chciał przynajmniej szybko zakończyć to niewygodne dochodzenie. Być może jednak nazbyt się śpieszył, gdyż wychodząc, skrajem kimona zahaczył o coś w drzwiach i materiał rozdarł się z nieprzyjemnym dźwiękiem. Sachien westchnął. Będzie musiał zaszyć kolejną dziurę.
– Dziwne – mruknął jeszcze cicho Haru, zanim wyszli. – Przecież to gładkie drewno.
Sachien się jednak nie przejmował. Zdążył już pogodzić się ze swoją nieuwagą, która sprawiała, że zawsze coś takiego mu się przytrafiało.
***
Herbaciarnia, w której mieli zastać niedoszłego studenta, przedstawiała się o wiele mniej okazale niż ta, w której wynajmował pokój starzec. Robiła jednak raczej schludne wrażenie, nawet jeżeli niedostatnie.
– Chyba by nie trzymali w takim miejscu złodzieja i próżniaka – mruknął sam do siebie Sachien. Haru poprosił go, by zaczekał na zewnątrz.
– Pójdę i dowiem się, czy zastaniemy go o tej porze.
Starzec zgodził się bez namysłu. Czekając, przyglądał się przechodniom, a jego myśli płynęły powoli i leniwie. Zastanawiał się nad kupnem nowej czarki w miejsce tej wyszczerbionej. Mimo wszystko, wolałby, żeby jego rzeczy tak szybko się nie niszczyły.
Właśnie kiedy doszedł do tego wniosku, ktoś wpadł na niego od tyłu. Uderzenie nie było aż tak silne, ale czy Sachien potknął się o coś, czy też zakręciło mu się w głowie, upadł na ziemię, boleśnie uderzając się w potylicę. Przez krótką chwilę nie słyszał żadnego dźwięku, a przed oczami mu pociemniało. Miał wrażenie, że został wyrzucony poza okrąg tego świata. Potem poczuł, jak ktoś łapie go za poły kimona i lekko podnosi.
– Wszystko w porządku? – wreszcie dobiegł jego uszu czyjś głos.
A więc nie ogłuchł. Cóż za ulga.
Nie widział jednak wciąż jeszcze na tyle dobrze, żeby ujrzeć twarz tego kogoś. Wydało mu się, że głos był dziewczęcy. Jednocześnie miał wrażenie, że pytanie było zadane w sposób szyderczy, kpiący, ale że była to raczej łagodna drwina.
– Nie bardzo – odparł po dłuższej chwili.
– W takim razie, może wypadałoby się zastanowić dlaczego – padła enigmatyczna odpowiedź i nagle ramiona trzymające Sachiena zniknęły.
Gdy Haru wrócił, starzec stał już na własnych nogach, choć raczej niepewnie, otrzepując kimono z kurzu. Na czaszce wymacał guza sporych rozmiarów.
– Tylko niech pan uważa na stopień – ostrzegł go troskliwie Haru, gdy wchodzili, najwyraźniej domyślając się, co się wydarzyło. Sachien prychnął z irytacją.
Niedoszły adorator mieszkał na poddaszu w ciasnym, ciemnym pokoiku z jednym niewielkim oknem. O dziwo, pokój wydawał się raczej schludny, tak samo zresztą jego mieszkaniec, nawet jeżeli patrzył na nich spode łba. Jedno oko miał paskudnie podbite.
– Jeżeli przyszliście od tego niezrównoważonego choleryka Sekitou, to możecie mu powiedzieć, że nieważne, ile będzie mnie bił, nie jestem w stanie powiedzieć, gdzie jest ciało Kazue. Sam chciałbym to wiedzieć. Powinien wreszcie zgłosić sprawę do sędziego pokoju.
Sachien przyjrzał się uważnie młodzieńcowi, jednocześnie uciszając Haru, który pałał oburzeniem na tak jawną obrazę przyszłego teścia. Niespełniony student nie wyglądał na degenerata, tak jak i herbaciarnia nie wyglądała na spelunę. Może i był mizerny, wychudły i wyraźnie zgorzkniały, ale nie było w nim czuć niegodziwości.
– Nie mam z nim właściwie nic wspólnego. Pomagam tylko temu tutaj. – Wskazał na Haru. – Opowiedz mi o Kazue – poprosił, ciekaw, jak młodzieniec zareaguje. Wydawał się zdziwiony i bardzo nieufny, ale w miarę mówienia coraz mniej zwracał na nich uwagę, jakby pochłonięty wspomnieniami. Sachien słuchał z uwagą. Kiedy wreszcie mężczyzna skończył, starzec podziękował mu grzecznie i oznajmił, że nie ma już do niego pytań. Niedoszły student zdziwił się jeszcze bardziej. Na odchodnym zapytał go z nadzieją:
– Myśli pan, że uda się panu ją znaleźć?
Sachien nie bardzo wiedział, co na to powiedzieć. Przypadek jednak oszczędził mu konieczności odpowiedzi. W roztargnieniu uderzył głową o framugę drzwi, wychodząc. Tym razem samym czubkiem.
– Jak pan to zrobił? – Haru nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy Sachien wściekle pocierał obolałe miejsce. – Przecież ta framuga jest o wiele wyższa od pana!
– Po prostu mam pecha – odciął się, ale wtedy wtrącił się były ukochany Kazue.
– Pan jest przeklęty – stwierdził tak, jakby był to oczywisty wniosek. – Musiał pan w jakiś sposób obrazić zmarłych.
– Nie wygaduj głupstw! – odparł ostro Sachien, wychodząc z pokoju bez pożegnania.
Bez względu jednak na to, jak bardzo był zirytowany, coś go zastanowiło. Dobrze pamiętał zwalistego Sekitou i płomień w jego oczach. Odrzucony młodzieniec wydał mu się wyjątkowo lekko potraktowany przez zaślepionego miłością do córki ojca.
***
Do domu rodziców Kazue wracali późnym wieczorem po dniu spędzonym na jałowym przepytywaniu mieszkańców miasteczka. Sachien był w kiepskim humorze.
– Pan nie wierzy w to, że duchy zmarłych mogą nam coś przekazać? – zapytał nagle Haru. Sachien roześmiał się, słysząc to.
– Chyba nie pytasz poważnie? – rzucił swobodnie, ale zaraz uśmiech mu zrzedł, kiedy spojrzał na młodzieńca. – Chłopcze, czy ty w ogóle wiesz, kogo poprosiłeś o pomoc?
– No cóż… – Haru zmieszał się. To pozwoliło Sachienowi domyślić się prawdy. Poczuł, jak ogarnia go jeszcze większa irytacja.
– Nie zastanawiałeś się przypadkiem, co takiego musiał zrobić człowiek, będący prawą ręką cesarza, by skończyć w mizernym pokoiku na poddaszu herbaciarni? Nie? W takim razie oświecę cię. Nie tylko nie jestem wierzący. Jestem zbrodniarzem, który złamał tabu. Takiego właśnie człowieka poprosiłeś o pomoc.
Shitteia. Tego, który utracił przychylność Niebios.
Widok szoku na twarzy młodzieńca był niezbyt przyjemny dla Sachiena, mimo wszystko. "Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim zaufałeś nieznajomym ludziom" – miał ochotę powiedzieć, ale nagle wyraz twarzy młodzieńca zmienił się.
– Czy to nie pan Sekitou? – zapytał, wskazując na barczystą sylwetkę, przechodzącą właśnie przez ulicę. Sposób poruszania się mężczyzny wydał się Sachienowi zastanawiający. Czuł, że powinien za nim podążyć.
– Idziemy – szepnął nagląco do Haru, który wyjątkowo nie zaprotestował.
***
Jest coś takiego w starych domach, co sprawia, że ludzie przyglądają im się może z zewnątrz, ale raczej nie wchodzą do środka. Dlatego właśnie ci, którzy mają coś do ukrycia, takich właśnie miejsc szukają.
Tego typu myśli towarzyszyły Sachienowi, gdy obserwowali wraz z Haru, jak Sekitou wchodzi do dawno opuszczonego niewielkiego gospodarstwa, położonego wśród pól ryżowych za miasteczkiem.
Księżyc znajdował się już wysoko na niebie. Sachien nie był w stanie powiedzieć, ile czasu czekali, aż mężczyzna wyjdzie z chaty, żeby mogli po jego odejściu zbadać wnętrze. W końcu Haru wrócił do poprzedniej rozmowy.
– Jak może pan nie wierzyć w coś, w co wierzą wszyscy inni? Skoro wszyscy uznają to za prawdę, to przecież tak musi być.
– To byłoby za proste – odparł Sachien, w skupieniu wpatrując się w zrujnowane domostwo. – Zawsze uważałem, że nie po to mam rozum, żeby myśleli za mnie inni. To nawet nie tak, że nie chciałem uwierzyć. Po prostu musiałem to najpierw zobaczyć, udowodnić.
– Wtedy to już nie jest wiara – odparł cicho Haru, po czym milczał jakiś czas. – I co… co pan zobaczył, kiedy pan…? – zadał w końcu to pytanie, ale zanim Sachien zdążył odpowiedzieć, do ich uszu dobiegł cichy, ledwie dosłyszalny dźwięk. Tknięci nagłym złym przeczuciem, zgodnie pobiegli do chaty. Tylko po to, by ujrzeć zwłoki ojca, leżące obok ukochanej córki.
***
Sachien siedział w chacie jeszcze długo po tym, jak wstrząśnięty Haru wybiegł do miasteczka, żeby sprowadzić sędziego pokoju i narzeczoną wraz z jej matką. Patrzył w milczeniu na niebo rozjaśniające się na wschodzie.
– Tak mija piąty dzień – dobiegł go czyjś cichy głos. Gdzieś już go wcześniej słyszał. Obrócił się, by ujrzeć stojącą obok dziewczynę. Zerwał się przerażony, zdając sobie sprawę, że ledwie chwilę wcześniej widział tę twarz siną, ewidentnie martwą. Już miał biec do chaty, by upewnić się, że zwłoki tam dalej leżą, gdy nagle coś go powstrzymało.
Sachien był człowiekiem, który nigdy nie popełniał dwa razy tego samego błędu. Cechę tę przejął po nim także Shittei.
– Musiałaś być naprawdę dobrym dzieckiem – odparł mimochodem, siląc się na spokój i ponownie odwracając w stronę wschodu. Czekał, aż dziewczyna zaprzeczy, powie, że nie rozumie, o co mu chodzi. Nie zrobiła tego jednak.
– Zbyt dobrym – rzekła za to ze smutkiem. – Tak mocno przywiązałam do siebie ojca, że nie był w stanie mnie puścić nawet po mojej śmierci.
Zamilkli na chwilę. Po czym Sachien bardziej wyczuł, niż zobaczył, że dziewczyna obok się uśmiecha.
– Ale zdarzyło się też coś dobrego.
– Co? – zdziwił się starzec, wciąż poruszony tym, co zobaczył w przeciągu ostatnich godzin. Uśmiech Kazue, przynajmniej kogoś, kto wyglądał zupełnie jak ona, wydał mu się nie na miejscu.
– Udało się panu odzyskać szacunek duchów – odparła.
– Jak? – Sachien był bardziej przygnębiony, niż zdziwiony. – Nic dobrego nie zrobiłem, nawet nie próbowałem zrobić.
– A jednak był ktoś wśród zmarłych, kto ujął się za panem. Ktoś, komu los zagubionych wiewiórek szczególnie leżał na sercu – odparła dziewczyna, wciąż się do niego uśmiechając. – A pański smutek zjednał sobie tych, których pan obraził. Widzi pan, duchy potrzebują wiary, żeby móc się pojawić choćby na tych kilka godzin. Zwątpienie może zabić człowieka nawet po śmierci.
– Szczerze mówiąc, nie rozumiem – westchnął Sachien. Kazue roześmiała się, choć jej głos wydał mu się jakby słabszy.
– W pana przypadku to akurat dobrze rokuje. Tylko niech pan pamięta, odzyskał pan twarz, ale jeszcze nie wiarę.
***
Słońce wschodziło już, gdy sędzia pokoju wraz z konstablami i koronerem przybyli do chaty, w której troje ludzi opłakiwało ukochanych. Sachiena jednak już tam nie było. Wracał do domu, zastanawiając się, jak można zobaczywszy, nie uwierzyć.