Budzik wydał z siebie piskliwy dźwięk. Był to jedyny sposób, aby mnie obudzić o tak wczesnej porze. Leniwie podniosłem powieki. Wyciągnąłem rękę w stronę szafki, na której leżała moja komórka i wyłączyłem ten pierdolony jazgot bębniący mi w uszach od kilku sekund.
Wstałem z łóżka, otworzyłem okno na oścież i spojrzałem w niebo, by sprawdzić, jaka pogoda się zapowiada. Było bezchmurne. Będzie dobra jazda – pomyślałem.
Uwagę moją zwróciła młoda kobieta z naprzeciwległego bloku. Była w negliżu, co szczególnie przykuło mój wzrok. Rozwieszała pranie. Ma zacięcie kobieta – pomyślałem. Pranie o szóstej nad ranem?
Spojrzałem w dół. Jakaś zakonnica ubrana na biało wchodziła do sąsiedniej klatki schodowej. Wszystkie sroczki bez piórek są takie same – powiedziałem sam do siebie, uśmiechając się.
Otworzyłem lodówkę i wyjąłem przygotowane przez żonkę śniadanko. Nim woda w czajniku zagotowała się, spałaszowałem pierwszą kanapkę.
Włączyłem telewizor akurat na wywiad z jakimś pajacem z bliżej nieokreślonej partii. Kurwa, znowu ten pierdolony bełkot – pomyślałem, zaczynając ostatnią kanapkę.
Kończąc poranną toaletę dorysowałem pomadką żonki serduszko do jej serduszka na lustrze jako dowód, że też ją kocham i będę tęsknił cały dzień. Był to nasz taki mały poranny rytuał, kiedy każde z nas wychodziło do pracy o różnych porach i nie mogliśmy sobie dać buziaczka na powitanie. Wziąłem uszykowany pakunek z jedzeniem i pojechałem do bazy.
Tam pokwitowałem zlecenie od szefa i ruszyłem z załadunkiem. Miałem do przejechania ponad sześćset kilometrów.
Wyjechałem na autostradę. By umilić sobie jazdę włączyłem mojego ulubionego Billy’ego Swana. Listę rozpoczynał utwór „I can help”. Po kilku taktach i ja zacząłem nucić pod nosem: „(…) It would sure do me good, to do you good. Let me help (…)”.
Ruch nie był zbyt duży i jechałoby się dobrze, gdyby peugeot z rosyjską rejestracją nie zajeżdżał mi drogi. Koleś najwyraźniej bawił się ze mną.
– Myślisz, gnojku, że mnie sprowokujesz? – powiedziałem sam do siebie. – Wjeżdżasz do obcego kraju i uważasz, że ci wszystko wolno?
Próbowałem go wyprzedzić. Nie dawało rady. Cały czas odstawiał jakieś slalomy na drodze.
Zaczęło mnie to powoli denerwować. Wyciągnąłem rękę przez okno i najbezczelniej pokazałem mu fucka.
Chyba poskutkowało, bo widać było, że zaczął jechać normalnie.
– Zaryzykować i wyminąć go? – znów powiedziałem sam do siebie. - Nie wiadomo, co tym razem może strzelić mu do łba.
Nagle koleś gwałtownie zahamował. Wstrząsnęło maszyną, bo i ja zahamowałem, by nie wjechać w drania. Nie zatrzymał się. Jechał dalej. Po kilku minutach powtórzył to samo. Tym razem nie wyrobiłem. Straciłem panowanie nad kierownicą. Wjechałem w barierkę, zrywając ją. W mgnieniu oka stratowałem samochód jadący z przeciwnej strony. Czułem, że wlokę go pod kołami do momentu, kiedy samochód zjechał z autostrady i walnął w drzewo.
Musiałem stracić przytomność, bo kiedy się ocknąłem poczułem swąd. Nim zdążyłem uświadomić sobie, co za chwilę nastąpi, osobówka zaczęła się palić, a potem już wszystko stanęło w płomieniach.
Moje ciało trawił ogień. Nie czułem bólu tylko, widok topniejącej skóry obnażającej stopniowo kości był zatrważający.
…
Obudziłem się zlany potem. Kurwa, co za sen – pomyślałem wycierając ręką z czoła krople potu.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła szósta godzina.
– Spać już nie będę – powiedziałem sam do siebie, więc wyłączyłem budzik, żeby nie słyszeć tego jazgotu.
Wstałem z łóżka i podszedłem do okna, by otworzyć je na oścież. Ładny dzień się zapowiada – pomyślałem. Po chwili uwagę moją zwróciła kobieta z bloku, stojącego naprzeciwko, która rozwieszała coś białego. O, ta laleczka śniła mi się dzisiaj – pomyślałem. W tej samej chwili spuściłem wzrok. Do klatki schodowej wchodziła ubrana na biało zakonnica. Zamarłem.