- Opowiadanie: szoszoon - Wycieczka do raju

Wycieczka do raju

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wycieczka do raju

Usiadłem przy stoliku i zamówiłem świeżo paloną kolumbijską kawę. Poinformowano mnie uprzejmie, że zrealizowanie zamówienia zajmie kwadrans. Podziękowałem i rozsiadłem się wygodnie. W oczekiwaniu na kawę zajrzałem do menu i wybrałem jeden ze standardowych widów. Tym razem znalazłem się na średniowiecznym runku, otoczony tłumem wyjącej z zachwytu gawiedzi. Zajęło mi chwilę, zanim zorientowałem się, co tak bawi zgromadzonych. Oto na kamiennym podeście, trawiony płomieniami, w nieludzkim bólu, konał człowiek.

– Inkwizycja – pomyślałem kiwając głową zniesmaczony – to nie dla mnie.

Wyłączyłem menu i odruchowo sięgnąłem do kieszeni kurtki. Wyjąłem multimedialną reklamową folię i nagle przypomniałem sobie, że przed południem ktoś dał mi ją na ulicy. Rozwinąłem mieniący się kolorami tęczy hologram i przeczytałem ogłoszenie. Nieznane mi biuro podróży "Journey to paradise" proponowało swym klientom niecodzienne wycieczki: "Podróże wewnątrz niesamowitych umysłów" – głosił napis. – "Przeżyj niesamowitą przygodę zgłębiając najskrytsze tajemnice wielkich umysłów ludzkości"!

– Hmm… – pomyślałem dziękując kelnerce za kawę – ciekawa opcja. Wprawdzie podobne rozrywki były powszechnie dostępne, ale z niewiadomych powodów właśnie ta ulotka zaintrygowała mnie i bynajmniej nie dlatego, że zbliżał się czas mojego urlopu. Dodatkowo firma swą siedzibę miała całkiem niedaleko. Wypiłem kawę – znakomitą, naprawdę kolumbijską i świeżo paloną – i udałem się pod wskazany adres.

Zdziwiłem się nieco. Wydawało mi się, że znam te strony, tymczasem okolica wydała mi się niemal całkowicie obca. Przepiękny park, w jakim znalazłem sie po przekroczeniu niepozornej bramy, upajał symfonią ptasich śpiewów i paletą barw. Przeróżne drzewa i krzewy z najodleglejszych zakątków Ziemi mieniły się wielością odcieni zieleni oraz rubinu. Soczyste zapachy kwiatów upajały, przyprawiając o zawrót głowy.

– Imponujące, nieprawdaż? – usłyszałem za sobą głos.

Odwróciłem się i pomiędzy drzewami ujrzałem siedzącego na drewnianej ławeczce starszego mężczyznę. Ubrany był nieco… kuriozalnie czym wywołał na mej twarzy dawno zapomniany uśmiech. Podłużna, wręcz chuda twarz, zawinięte do góry wąsiki i kozia bródka a do tego śmieszny szary surdut i zaczesane do tyłu włosy.

– Zaiste – odparłem kiwając głową. Nie zamierzałem wdawać się w rozmowy z nikim i odwróciłem się, by iść naprzód, jednak nieznajomy znowu zagadnął:

– Zapewne przyciągnęła pana do nas reklama…

Zatrzymałem się w pół kroku. Cóż – pomyślałem – pewnie ktoś z obsługi.

– Zgadza się. Postanowiłem zaryzykować i zajrzeć do was.

– Niezmiernie nam miło – mężczyzna wstał i dostojnym krokiem podszedł do mnie podając mi dłoń – proszę mi mówić Salvador. A co do ryzyka, to się okaże.

– Max – odparłem ściskając jego delikatną, bladą dłoń. – Co macie do zaoferowania?

– O, wszystko, czego pan sobie zażyczy. Proszę za mną!

Ruszyłem za Salvadorem. Szedł powoli wywijając zwinnie laseczką. Pogwizdywał przy tym jakieś dziwne melodie, powtarzając co rusz jakieś obco brzmiące imię. Gala…?Wala?

Gdy zasłona zieleni rozsunęła się stanęliśmy przed przeszklonym budynkiem.

– Tędy proszę – Salvador wskazał ręką i przeźroczyste drzwi rozsunęły się bezszelestnie.

– A teraz proszę za mną.

Bez słowa udałem się za swoim przewodnikiem. – No no – pomyślałem przy okazji – obsługa dostosowana do indywidualnego odbiorcy.

Gdy znaleźliśmy się w jasnym, owalnym i przeszklonym pomieszczeniu Salvador wskazał na stojący pośrodku fotel.

– Proszę usiąść.

Zawahałem się.

– Bez obaw. Jest pan pod profesjonalną ochroną. Korzysta pan z pełnej opcji!

Uspokoił mnie tymi słowami. Zdziwiło mnie, że jak dotąd nie podał ceny swoich usług ani nie wypytywał o moje preferencje. Jakby na potwierdzenie moich wątpliwości odparł:

– Zapłaci pan po wycieczce. Jeśli usługa okaże się niezadowalająca, nie będziemy domagać się zwrotu nakładów.

Uniosłem brwi zdumiony. Nie dość, że pełna opcja ochrony genomu, to jeszcze odroczony termin płatności! Całkiem nieźle!

Usiadłem na fotelu, który automatycznie dopasował się do moich wymiarów. Spod wezgłowia wysunęły się okulary, które przylgnęły miękko na moich oczach.

– Teraz wybiera pan w menu własnymi myślami – wyjaśnił Salvador. Jego głos docierał do mnie jakby z oddali – tylko proszę pamiętać o jednym: wyboru jednej opcji podróży nie można cofnąć w trakcie realizacji. Musi zakończyć się sama.

– Rozumiem – odparłem jakby nie swoim głosem, czując jednocześnie, jak ogarnia mnie błogie lenistwo. Zdawało mi się, że po wiekach przebywania w ciemności nagle otworzyłem oczy. Ku swemu zdumieniu – oczekiwałem sam nie wiem czego – znalazłem się w wielkiej bibliotece. Regały z tysiącami woluminów sięgały aż pod niknące w półmroku kolebkowe sklepienie. Piękne dębowe meble i jeszcze wspanialsze księgi. Raj dla bibliofila. Po chwili spostrzegłem, że w sali znajdują się stoliki do czytania i że…nie jestem tu sam. Kilka osób wspinało się po bibliotecznych drabinkach, zapewne w poszukiwaniu upragnionej książki. Za stołem, w blasku wielkiego okna wypełnionego niesamowicie żywym witrażem, siedział bibliotekarz. Wykonał ledwie dostrzegalny gest głową i z niejasnych powodów zrozumiałem, że chce, abym doń podszedł. Ruszyłem niepewnie, wsłuchując się w kojące echo moich kroków.

– Witam cię, Max – odparł ochrypłym głosem. Był stary, bardzo stary i…zaniedbany. Nie pasował do tego miejsca. W miejscu prawego oka miał bielmo.

Ukłoniłem się nieznacznie. Poczułem się nagle nieswojo.

– Spokojnie, Max. Jestem tu, aby ci pomóc.

– Nie potrzebuję pomocy – odparłem nieco poirytowany – miano…

– Ależ potrzebujesz – przerwał mi bibliotekarz – nie wiesz, co wybrać.

Westchnąłem i skinąłem głową.

– Wiem, że zawsze fascynowały cię anioły – uśmiechnął się, pokazując zepsute zęby.

– zgadza się, podobnie jak wampiry – przytaknąłem zastanawiając się jednocześnie, skąd o tym wiedział.

– Mamy tu umysły jednych i drugich – odparł, a w jego głosie wyczułem nutę niezdrowej fascynacji – ale muszę ostrzec, że wstęp do nich może być….

– Niebezpieczny?

– Absolutnie ekscytujący!

– Cóż… – odparłem nieco znudzony – właśnie to mnie do was zaprowadziło.

Starzec wystukał coś na klawiaturze, a po chwili wyjął z szufladki kartkę. Podał mi ją mówiąc:

– Tu masz lokalizację. Idź zgodnie ze wskazówką.

Spojrzałem na kartkę. Była czarna. Na środku migał biały punkcik. W prawym górnym rogu znajdowała się czerwona plamka.

– To migające światełko o ty – podpowiedział mi starzec, uśmiechając się niemal lubieżnie. – Odtąd ta karta to twój identyfikator i przewodnik po tym miejscu. Powodzenia!

Ruszyłem wpatrując się w kartę. Po chwili błądzenia pomiędzy regałami – przypominały mi wieżowce z centrum Metropolis – opanowałem prostą w zasadzie regułę. Migający punkt zbliżał się do czerwonej plamki, gdy szedłem we właściwym kierunku.

– Heh – uśmiechnąłem się sam do siebie – niby to proste.

Ku memu zdumieniu stwierdziłem, że biblioteka jest o wiele większa, niż wydawała się na pierwszy rzut oka. Wielkich, niemalże żywych okien wypełnionych witrażami było o wiele więcej. Przez chwilę zastanowiło mnie, co też znajduje się za nimi? Jaką rzeczywistość mogą przesłaniać i czy w ogóle cokolwiek przesłaniają? A może wcale nie są oknami? Przystanąłem przed jednym i przez dłuższą chwilę przyglądałem się przedstawionym scenom. Zauważyłem, że oprócz mnie ktoś jeszcze wpatruje się w witraż. Wydawał się stać jak zahipnotyzowany. Postanowiłem mu nie przeszkadzać i ruszyłem dalej.

Po chwili dotarłem na miejsce. Oznajmiło to migotanie obu punkcików nałożonych na siebie jednocześnie. Na stole leżała księga. Wielki wolumin oprawiony w pergamin, z tłoczonym ornamentem – arabeska, uczyli tego w szkole – i tytułem: "Księga Znaków".

Usiadłem na wygodnym, choć nieco topornym krześle i przez chwilę wpatrywałem się w okładkę. Przewróciłem ją i po chwili nieuzasadnionego oczekiwania i przejrzałem spis treści. Zainteresował mnie rozdział" Wspomnienia".

Zagłębiłem się w lekturze. Poczułem, jak czytane słowa wpełzają, niemalże siłą, do mózgu, panosząc się w nim niczym światło w gęstym mroku. Mozaika nibybarw i bezkształtów wypełniających się nawzajem w szaleńczym wirze, pozbawione tonu dźwięki zagłuszające cisze. Wyłaniające się z mroku bezkształtne postaci, szukające tożsamości i znaczenia; działanie napędzane bezwolną siłą tworzenia stwarzające kolejne nieskończone byty. I głos. Donośny, potężny, przytłaczający: Logos.

Zpadłem się w sobie, nie czując już własnej osobowości w tym szaleńczym, chaotycznym akcie tworzenia. Patrzyłem na to, będąc częścią wszystkiego. Powoli, odczuwając potęgujący się ból, oddzielałem się od pramaterii, stając się bytem samym w sobie.

Przytłoczyło mnie to, więc postanowiłem oderwać wzrok od księgi. Potarłem oczy i spojrzałem na witraż. Ku memu zdumieniu przedstawiał anioła. Stał dumnie na tle turkusowego nieba patrząc prosto na mnie.

– Dlaczego akurat anioły? – zapytał nieco znudzonym głosem.

Zatkało mnie.

– Pytam, dlaczego interesują cię anioły? – w jego głosie poczułem rosnącą irytację.

– Po…. prostu! – wykrztusiłem.

– Nie mamy za wiele czasu – odparł, więc lepiej, żebyś wiedział, czego chcesz.

– No dobra – postanowiłem być złośliwy. W końcu rozmawiałem z istotą, której nigdy nie było! Nie mogła być mądrzejsza ode mnie. – Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie tworzyli byty niemożliwe. Po co byliście?

Anioł zaśmiał się sardonicznie i zbliżył twarz do mojej. Wyglądało to tak, jakby przyglądał mi się przez szkło powiększające. Mimo pewności, że to tylko rozrywka, czułem się trochę nieswojo.

– Co czułeś, kiedy wypełniło cię Słowo?

– Nie ukrywam, że to była niezła sztuczka – odparłem – ale dzisiaj nie takie rzeczy potrafią robić.

– To właśnie widziałem, kiedy Logos oddzielił się od Boga – odparł akcentując ostatnie słowo. – Byłem tam i jestem teraz tu. Tracę na ciebie czas, chociaż….takie są warunki.

– Jakie warunki? – Podłapałem.

– Promocji.

– A co jest promowane? – nie ukrywam, że pobudził moją ciekawość.

Anioł westchnął nieco znudzony. Cofnął się i nieco złagodniał. Jakby nagle stracił argumenty.

– Wierzysz w to, że Bóg istnieje? – Zapytał po chwili.

– Istnieję mnóstwo słów, które starają się go jakoś nazwać – odparłem – ale to niczego nie dowodzi. Podobnie, jak istnieją słowa abstrakty, krasnale czy smoki. Istnienie słowa nie dowodzi ani nie gwarantuje istnienia desygnatu.

– Pytam, czy wierzysz!

– Wiara nie jest mi do niczego potrzebna.

– No widzisz – w jego głosie dało się zauważyć rosnącą pewność siebie – więc właściwie nic nie jest w stanie zachęcić cię do uwierzenia w Boga?

Pokiwałem głową przecząco. Rozmowa zaczynała mnie nudzić.

– Dlatego zawarliśmy umowę z firmą "Journey to paradise".

– Że co? – ożywiłem się.

– Normalnie, Niebo postanowiło użyć nowego środka promocji i reklamy, aby pozyskać wiernych. Rozumiesz? Staliśmy się małpkami w jakimś pierdolonym zoo! A wy macie szansę, o której dotąd miliardy ludzi mogło tylko pomarzyć! Macie możliwość zajrzeć do Nieba, aby przekonać się, czy warto uwierzyć!

– Hmm… – podrapałem się po głowie – a czy diabeł nie zamierza w podobny sposób wypromować piekła?

– Kretyn! – parsknął anioł. – Pomyśl, jakie możliwości otwierają się przed wami!

– Powiedziałbym, że raczej przed wami – odparłem nieco złośliwie. – Na siłę chcesz, abym w ciebie uwierzył? Oferujesz mi tylko plastyczne i kolorowe wizje. Dzisiejsza technologia potrafi to samo. Stan upojenia i podwyższonych endorfin w organizmie zapewniają nam dzisiaj poczucie szczęścia niemal na każde żądanie, bez szkody dla zdrowia! Nie macie szans! Reklamujecie mało chodliwy towar.

Na twarzy anioła pojawił się grymas zmieszania.

– Nie obraź się, ale jeśli zaraz nie zaskoczysz mnie czymkolwiek, to sobie pójdę! – zagroziłem. – Obiecano mi niesamowitą rozrywkę, a póki co zaczynam się nudzić!

To było jak uderzenie obuchem w tył głowy.

Najpierw tępy ból w czaszce, a zaraz potem wzmagający się niczym nawałnica szum. Po chwili ten szum przerodził się w krzyk. Krzyk rozszalałego tłumu gawiedzi. Po chwili zorientowałem się, że to slajd, który oglądałem pijąc kawę. Ku swemu zdziwieniu dostrzegłem też zasadniczą różnicę. To ja byłem na stosie! Czułem skrępowane powrozem ręce i twardy drewniany pal na plecach. Z kamiennego podwyższenia rozciągał się widok na cały rynek, ale w przypływie paniki uświadomiłem sobie, że miał uprzyjemnić widok motłochowi, nie mnie.

– No dobra – pomyślałem, próbując się uspokoić – to tylko zabawa! Chcą zapewnić mi maksimum wrażeń, ale to się zaraz skończy, a ja obudzę się w wygodnym fotelu.

Spostrzegłem zbliżającą się do podwyższenia zakapturzoną postać. W prawej dłoni niosła pochodnię. Przystanęła naprzeciwko mnie, gestem lewej dłoni uciszyła tłum i zapytała mnie donośnym głosem:

– Czy wyrzekasz się swej herezji i przyjmujesz słowo Najprawdziwszego Boga?

Poznałem ten głos.

– Spierdalaj z tym cyrkiem – warknąłem.

Tłum zawył. W moim kierunku poleciały zgniłe ogórki i zepsute jajka.

Kat zdjął kaptur.

– No tak – pomyślałem, poznając anioła – mści się.

– Chciałeś reklamy piekła? – Powiedział uśmiechając się lubieżnie – to najpierw poczuj smak śmierci!

– Wal się! To tylko holoprojekcja. Możesz mi skoczyć!

– To się okaże – odparł chłodno podkładając ogień pod stos. Po chwili poczułem dym. Zrazu delikatny, nawet przyjemny, po chwili stał się napastliwy. Zaczął drażnić oczy i wdzierać się do płuc.

– Co jest, kurwa!? – powoli zaczęła ogarniać mnie panika. Spod stosu suchych gałęzi wypełzły płomienie ognia. Zaczęły nieśmiało lizać moje bose stopy. Przypomniałem sobie ostrzeżenie Salvatora, że opcji nie można zmienić w trakcie trwania. – Pięknie! – Pomyślałem.

Zapiekło!

Po chwili ból stał się nie do zniesienia. Czułem swąd palonego ciała. Mojego ciała.

Dym uniemożliwiał oddychanie, palił w gardle i płucach. Oczy łzawiły.

Czułem każdym nerwem, jak zapadam się w sobie.

– Boże! – jęknąłem instynktownie – ja konam!

W tym samym momencie poczułem coś, co można z powodzeniem nazwać wszechogarniającym i obezwładniającym poczuciem zrozumienia wszechrzeczy. Zapomniałem o żrącym dymie, płomieniach i wyjącym z radości tłumie. Nie były ważne, choć ich istnienie uznałem – ja, albo coś, co w tym momencie mnie ogarnęło i całkowicie wypełniło – za oczywiste, wręcz konieczne. Są, albo ich nie ma…Jest – Nie – jest… Zaskakująco prosta logika istnienia – nieistnienia.

Zero – Jeden.

Tak – Nie.

Chaos – Porządek.

Wreszcie poczułem, że obcuję z geniuszem, przenikającym i twórczym umysłem, który tworzy sam siebie w akcie pro – kreacji opartej na najprostszym a jednocześnie niekończącym się ciągu analiz wynikających z przeciwieństw.

Nie było świata – powstał.

Reszta jest tylko naturalną konsekwencją tego prostego stanu, który zaistniał u zarania czasu i wyłonił się z chaosu.

Byłem w umyśle Boga. Znalazłem się w świecie wykluczającym wątpliwość. Jest zero i jeden. Mężczyzna i kobieta, samiec i samica, dzień i noc. Można mnożyć przeciwieństwa w nieskończoność, choć wszystkie wzięły swój początek z jednej prostej myśli.

Okulary delikatnie odsłoniły oczy i przez chwilę bałem się unieść powieki. Błogość i zrozumienie, jakie nagle mnie ogarnęły, obezwładniły ciało.

– Podobało się panu? – Salvador nachylał się nade mną a w jego głosie dało się słyszeć autentyczną troskę.

– Tak…czy ja naprawdę byłem…? – starałem się pozbierać rozproszone jeszcze myśli.

– Cóż – Uśmiechnął się Salvador – czy gdybym powiedział panu prawdę, coś by to zmieniło?

Wstałem niepewnie, odczuwając lekkie zawroty głowy.

– Nie! – odparłem z przekonaniem, o jakie bym siebie nigdy nie podejrzewał.

Koniec

Komentarze

"Anioł westchnął nieco znudzony. Cofnął się i nieco złagodnial." - można zastąpić czym innym.

Podoba mi się styl, jakim napisaleś to opowiadanie. Czyta się bardzo lekko, a sam pomysł wciąga. Jest ciekawie, oryginalnie i zaskakująco. Miejscami podobają mi się opisy. Opowiadanie na 5.
Pozdrawiam serdecznie.


Nihil obstat od kogo dostałeś?
Pytanie niepoważne z założenia.
Tak po cichu, na ucho między nami: a kto wie, czy podobnymi metodami kościoły nie będą szukały nowych wiernych i powodowały nawróceń...
Za tę potencjalnie prawdziwą wizję masz pięć. Na krechę częściowo, bo błędów nieco nasiałeś...

- To migające światełko o ty
- Istnieję mnóstwo słów
Raz zamiast Salvador było Salvator.
Zdarzały sie zgrzyty w technicznym zapisie dialogów, np: - Chciałeś reklamy piekła? - Powiedział uśmiechając się lubieżnie - to najpierw poczuj smak śmierci!

Styl rzeczywiście dobry, nawet bardzo. Ciekawy pomysł, dobre wykonanie. Plus za postać Salvadora. I za to "kolejny, co się anoiłami fascynuje", takie moje odczucie.

Ciekawy pomysł, niezłe wykonanie. Wydaje mi się, że warto by jeszcze trochę "wygładzić" tekst, np. "przylgnęły do moich oczu" zamiast "na moich oczach" itp. Ale ogólnie naprawdę nieźle :)

Kurczę, widzę, że wszyscy już napisali wszystko, co chciałam sama powiedzieć. :)
Uwaga na literówki: na ten przykład, chyba miało być rynku, nie runku (pierwszy akapit). ;)
Całkiem fajne, ale nie wciągnęło mnie po uszy, najwyżej  do pasa. ;P

Podoba mi śię humor narratora :" Uniosłem brwi zdumiony. Nie dość, że pełna opcja ochrony genomu, to jeszcze odroczony termin płatności!" ;) Całkiem nieźle! oraz całkiem perełkowe zdania :
" Poczułem, jak czytane słowa wpełzają, niemalże siłą, do mózgu, panosząc się w nim niczym światło w gęstym mroku"
Ja odebrałam to jako metaforę ,właśnie odnośnie Kościołów...Adamie ? będą szukać? A to co robią obecnie to piknik przed wyprawą? Hę? :)

Jako metaforę odebrałam oczywiście całe opowiadanie, nie tę perełkę ..wrrr agozgago popracuj nad stylem! :)

Zabawne. Czwórka plus.

Tak, agozgago, piknik jedynie. Śniadanko na trawce.  Pomyśl o skuteczności takich technik, jak zaprezentowana w opowiadaniu, oraz o skutkach ich stosowania.

Chyba wolę..nie myśleć, bo mogłabym wpaść w depresję paranoidalną :)

Nowa Fantastyka