- Opowiadanie: mbkubacki - Szafir

Szafir

Z okazji nowego święta warto wreszcie dowiedzieć się, jak to było naprawdę z tym odzyskaniem niepodległości i komu ją zawdzięczamy.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Szafir

– Zaremba! Rusz swoje leniwe dupsko i pomóż mi się oswobodzić!

Hrabia Eligiusz Bonawentura Patek potrafił przebić szeptem najcięższe zasłony, spowijające mój skacowany umysł. Iskierka świadomości, która błysnęła w gęstej smole, rozpoznała natychmiast ten ton. Wiedziałem więc mniej więcej, czego się spodziewać, zanim otworzyłem oczy.

Pokój był przestronny, mroczny, pachniał wilgocią i starymi hinduskimi przyprawami. W brudnym oknie zobaczyłem ołowiane niebo, ponure i obwisłe jak twarz Churchilla. Za uchylonymi drzwiami toalety dyndał sznur do zapalania światła, a nad skrytym w cieniu zlewem majaczyły dwa krany, jeden do ciepłej, drugi do zimnej wody. Instynktownie wychwytywałem te szczegóły, bo wiedziałem, że następne pytanie…

– Zaremba! Do stu piorunów! Gdzie jesteśmy?

– Uprzejmie informuję, że chyba w Londynie, panie hrabio.

Po przeciwnej stronie pokoju stało łóżko w rozmiarze królewskim. Ujrzałem nagi tors hrabiego i jego żylaste, muskularne ramiona rozpięte u wezgłowia. Poniżej śnieżnobiałe prześcieradło okrywało coś krągłego i z pozoru bezbronnego. Rozrzucone pukle blond włosów i powiew perfum ożywionych młodą skórą potwierdziły moje najgorsze obawy. Kobieta.

A więc byliśmy w kłopotach.

Na podłodze leżał otwarty neseser. Banknoty walały się po całym pokoju, ich największe zagęszczenie znajdowało się na pościeli. Między nimi błyskały czarne i niebieskie żetony kasyna Les Ambassadeurs.

– Ciszej, durniu, zbudzisz panią! Głupich kajdanek nie potrafisz rozpiąć?!

Chciałem odpowiedzieć, że z jedną ręką na temblaku nie jest to takie proste, jak się wydaje, ale ugryzłem się w język. Znaleziona pod poduszką spinka do włosów pomogła, zamek ustąpił z cichym szczęknięciem.

– Zaremba, śmierdzisz ginem jak cały angielski oddział kolonialny!

To było tyle w temacie podziękowań.

W kuchni panował porządek, na blacie stała papierowa torba z zakupami. Nadal miałem to coś, zmysł planowania starego sługi. Nieważne, jak ostra była noc, w ostatnim przebłysku świadomości myślałem o śniadaniu. Dwa tuziny jajek, polskie masło, bułki, szczypiorek i kefir.

Wyblakłe kafelki falowały hipnotycznie, czułem słabnącą, ale wyraźną więź z absolutem. Musieliśmy nieźle przyprawić, nadal nie pamiętałem żadnych szczegółów.

– Nie ma patelni, panie hrabio. Pan pozwoli, wyjdę na chwilę i kupię.

Jego krzaczaste brwi zmarszczyły się, wąs drgnął nerwowo.

– Za dobrze cię znam, gagatku. Dać ci tylko pieniądze do ręki, zmarnujesz je na najlichsze dziadostwo. Pójdziemy razem. Przy okazji przewietrzę umysł.

Hrabia dopiął koszulę. Spojrzał na zegarek i wyprostował się lekko. Rzuciłem okiem na ten piękny mechanizm, wykonany przez jego pradziadka. Trzynasta komplikacja, pokazująca położenie szczęśliwej gwiazdy hrabiego, nieubłaganie ustawiała się w pozycji, która po angielsku nazywa się shit out of luck, po włosku cazzi amari, a po naszemu zasraniutki niefart.

***

Na ulicy panował ożywiony ruch, musiało być już po jedenastej. W chłodnym powietrzu poczułem, jak paruje z nas alkohol i enteogeny. Unosiła się nad nami ich kolorowa aura, chociaż, oczywiście, sam fakt, że to widziałem, świadczył o tym, że nie uwolniliśmy się od ich wpływu.

Przejrzałem się w szybie stojącej w korku czarnej taksówki. Miałem podbite lewe oko. Bruzdy na mej zmęczonej twarzy zdawały się głębsze niż zwykle.

Camden High Street to była główna arteria dzielnicy. Sieci kawiarni, sklepy z telefonami komórkowymi i salony bukmacherów powtarzały się według ogólnoangielskiego wzorca. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy skład ze sprzętem gospodarczym. Moja ręka powędrowała w stronę taniej, aluminiowej patelni, ale Eligiusz powstrzymał mnie i wybrał inną, żelazną z ceramiczną powłoką. Na widok etykiety z ceną aż zagotowałem się ze wściekłości, ale on zapłacił wymiętymi banknotami i pańskim gestem pozostawił resztę.

– Zaremba… Z której strony przyszliśmy? Gdzie jest ta nasza kwatera? Tu wszystko wygląda tak samo.

Westchnąłem i wskazałem kierunek. Po drodze zatrzymaliśmy się w kawiarni i kupiliśmy dwa kubki mocnej kawy. Młoda kasjerka wpatrywała się maślanymi oczami w hrabiego, który znów odmówił przyjęcia reszty. Pomimo wieku, jego szlachetne rysy robiły piorunujące wrażenie na przeciwnej płci. Mimowolnie rzuciłem okiem na leżącą na stoliku poranną gazetę. Na pierwszej stronie ogromny tytuł krzyczał:

 

DRAMATYCZNE WODOWANIE AWIONETKI W JEZIORZE SERPENTINE W HYDE PARKU! POLICJA POSZUKUJE PILOTÓW!

 

Poczułem nieprzyjemne mrowienie w dłoniach. Połączenia nerwowe zapłonęły, odtwarzając walkę ze sterami w wieczornej nawałnicy. Niczego nie byłem pewien, ale przypomniało mi się, że kasyno Les Ambassadeurs znajduje się przy samym Hyde Parku.

Skręciliśmy w wąski zaułek, odruchowo podążałem za zapamiętanymi szczegółami. Nasz budynek wyróżniał się tym, że był najbardziej brudny i nijaki w całym rzędzie. Hrabia nie zwracał na to uwagi, skupiony był na patelni. Wiedziałem, że lubi bezsensownie drogie, ładne przedmioty i właśnie oceniał ją swym fachowym okiem.

Badając jakiś szczegół uniósł ją z ciekawością do góry. W tym momencie rozległ się stłumiony wystrzał. Kula zrykoszetowała od ciężkiego dna naczynia. Hrabia błyskawicznie skoczył do ciemnej klatki schodowej. Rozległy się odgłosy szamotaniny, nim dobiegłem tych kilka kroków, zatrzeszczały kości i brzęknęło ostrze upuszczone na posadzkę.

– Do stu piorunów! Zaremba, jak ty jednak nisko wyceniasz moje życie! Gdybyśmy kupili to aluminiowe dziadostwo, mój mózg wsiąkałby teraz w chodnik.

Wskazałem na drgającego w przedśmiertnych konwulsjach mężczyznę. Hrabia wzruszył ramionami.

– Chciałem go brać żywcem, ale wyjął nóż. Trochę za mocno przycisnąłem mu grdykę. Pomóż, Zaremba, weźmiemy go do mieszkania, ale tak, żeby nie obudzić pani. Musimy go przeszukać, a potem ukryć.

Najciszej jak się dało wciągnęliśmy niedoszłego skrytobójcę na piętro. Drzwi do mieszkania były otwarte.

Kobieta zniknęła. Zniknęła również walizka i pieniądze.

***

– Okradła nas i uciekła – wykrztusiłem, gdy już minął pierwszy szok.

Aż do tej pory nieprzyjemną świadomość, że nie wiem w jaki sposób znaleźliśmy się w tym mieszkaniu, w tym mieście, nie wiem co właściwie robimy i dlaczego do nas strzelają, łagodziła myśl, że mamy do dyspozycji, licząc na oko, kilkaset tysięcy uczciwie wygranych angielskich funtów. Gdy ich zabrakło, poczułem to, co każdy normalny człowiek czuje w podobnej sytuacji – nerwowe migotanie zwieracza.

– Milcz! Pani Michaela to uczciwa kobieta. Została napadnięta i porwana, to jedyne wytłumaczenie. Pozwól mi się rozejrzeć, musiały pozostać jakieś ślady. W międzyczasie przeszukaj nieboszczyka.

Z wprawą, która mnie zaskoczyła, zacząłem przetrząsać ubranie zabitego. To nie był mój pierwszy raz. Mężczyzna miał na sobie wojskową kurtkę z demobilu, w której kieszeniach znalazłem kilka zapasowych nabojów do jednostrzałowego samopału udającego pompkę rowerową. W spodniach znalazł się tylko zestaw wytrychów. Niczego więcej się nie spodziewałem – to musiał być zawodowiec, który w razie wpadki nie chciał się zdekonspirować przypadkowym szczegółem.

Widok jego młodej twarzy, wykrzywionej w groteskowym grymasie, przyprawił mnie o nowy przypływ emocji. Zaburzał mistyczną harmonię Wszechświata, którą wciąż była mi tak bliska. Moje ramiona zadrżały w niekontrolowanym szlochu.

– On nie zasłużył na taką śmierć…

– Do pioruna, Zaremba, przestań się wygłupiać. To agent Lorda Pomruka. Wczoraj w Mediolanie rozpłatałeś szablą dwóch takich na dzwonka, śmiejąc się przy tym.

– W Mediolanie? – zapytałem.

– Przecież byliśmy wczoraj w Mediolanie. Właśnie tam porwa… to znaczy, zaprosiliśmy panią Michaelę do udziału w Sprawie. Przypomnij mi następnym razem, gdy wyciągniesz rękę po DMT, żebym zdrowo palnął cię w łeb. Rozklejasz się! Jesteś oficerem w służbie naszej ukochanej ojczyzny, nie przystoi ci ryczeć nad trupem wroga.

Hrabia pochylił się nagle i krzyknął triumfalnie, podnosząc do góry skrawek papieru i wciskając monokl do oka:

– Oho! Oto poszlaka! Notatka, zagubiona przez porywaczy. Zobaczmy, mhm, mhm, papier gazetowy, włoski, po oddartym wycinku wnioskuję, że to Corriere della Sera… To znaczące, mhm… Notatka trudna do odcyfrowania, charakter pisma zdradzający zacięcie do masturbacji… Cóż za szalona kursywa! Coś jakby miejsce i godzina spotkania, tylko kompletnie nieczytelne. A więc będą chcieli negocjować!

– Panie hrabio, to moje pismo. Musiałem to zapisać wczoraj w Mediolanie, choć tego nie pamiętam. Napisane jest White Bear, Hammersmith, siedemnasta czterdzieści pięć. A tutaj pod spodem przypięty jest czek bankowy na moje nazwisko.

Eligiusz popatrzył na mnie z góry, powiększone szkłem oko łypnęło znacząco.

– Uprzejmie informuję, że na mój charakter pisma wpłynęła szkoła w Starych Kiejkutach. Generał Zaduś twierdził, że dobry agent musi mieć nerwy ze stali. Na zajęciach z kryptografii ustawiał na końcu klasy kaprala z cekaemem. Kazał strzelać nad naszymi głowami ostrą amunicją. Wie pan hrabia, jak trudno utrzymać ołówek pod ciągłym ostrzałem?

– Ha, to tłumaczy, dlaczego jesteś taki odporny na niespodziewane hałasy. Spokój wyhartowany w ogniu!

– Tak, to, oraz dwudziestoprocentowy ubytek słuchu. Spore utrudnienie dla agenta wywiadu. Generał Zaduś był kontrowersyjnym pedagogiem. Po egzaminie praktycznym z oente trzy czwarte roku ze złości przewerbowało się w tajemnicy do BND i do Mosadu.

– Oente? – zapytał hrabia.

– Odporność Na Tortury.

Hrabia wzruszył ramionami.

– Cóż, funkcjonariuszom państwa demokratycznego, przykro to mówić, najczęściej nie zbywa na motywacji. Niewiele trzeba, by ich przekabacić. Dlatego w wywiadzie Tajnej Rady Regencyjnej wypracowaliśmy metody, zapewniające całkowite oddanie. Pozwalamy wam zobaczyć chwałę Królestwa Niebieskiego, której odbiciem na ziemi ma być odnowione Królestwo Polskie. Ale widzę, że…

Na sam dźwięk jego słów ścisnęło mnie w dołku i oczy zaszły mi mgłą. Krawędzie pokoju i okien zaświeciły, wróciło mistyczne uniesienie, wywołane zażytym wczoraj psychodelikiem. Wiedziałem, że zrobię wszystko, by zrealizować ten plan, że wszystko poświęcę dla Sprawy.

– …widzę, że dla ciebie to było trochę za dużo dobrego, Zaremba. Mnie zresztą też wciąż kołysze. Musimy odzyskać pełną zdolność operacyjną. Smaż jajecznicę!

 

***

W okolicach południa zeszliśmy krętymi schodami stacji metra Camden Town. Mieliśmy do wyboru cztery platformy. Hrabia stanął przy tablicy odjazdów wiszącej na ścianie. Zauważyłem, że dyskretnie manipulował jednym z mechanizmów swojego zegarka.

– Zaremba, musimy dostać się na Angel. Pomóż mi połapać się w tym piekielnym łamańcu! – mówiąc to wskazał na kolorowy plan londyńskiego metra.

Coraz bardziej zadziwiało mnie to, jak bardzo jego umysł, tak lotny w sprawach wielkich i skomplikowanych, potrafił być bezradny w rzeczach przyziemnych. Pomogłem mu odnaleźć połączenie na mapie i zeszliśmy na podziemny peron.

– Dokąd konkretnie się udajemy? – zapytałem. W głowie tworzyłem już listę możliwych zagrożeń i punktów krytycznych na trasie.

– Polska parafia na Devonia Road. Chcę się wyspowiadać.

– Z tego, co pan hrabia robił w nocy z panią Michaelą?

Hrabia rzucił mi w odpowiedzi takie spojrzenie, że od razu przypomniało mi się, skąd wzięło się moje podbite oko. Dostałem już od niego w pysk w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin i chyba właśnie za zadawanie nieodpowiednich pytań.

– Durniu, to, co robiłem z nią w nocy, jest również częścią Sprawy! Ale ciąży mi ten makaroniarz, którego zastrzeliłem wczoraj dla zakładu z tobą. Był co prawda agentem wroga, ale przyznaję, że po prostu uniosłem się dumą. Śmiałeś wątpić w pewność moich dłoni.

– Przepraszam… – burknąłem.

– No! – powiedział pojednawczo Eligiusz i postukał palcem w tarczę zegarka. – A teraz oczy i uszy szeroko otwarte. Moja szczęśliwa gwiazda jest już całkowicie schowana. Od teraz wszystko może się zdarzyć.

Chciałem zapytać, czy do tej pory nie zdarzyło się wystarczająco wiele, ale podbite oko zapiekło mnie ostrzegawczo.

Usiedliśmy na końcu ostatniego wagonu, który był całkiem pusty. Nieliczni podróżni zajmowali miejsca bliżej środka składu. Hrabia zaczął cicho mruczeć, prawdopodobnie robił rachunek sumienia.

Na najbliższej stacji do przedziału wsiadł mężczyzna w płaszczu i ciemnych okularach. Usiadł naprzeciw nas, trzymając ręce w kieszeniach. Poczułem niepokojące mrowienie dłoni, tak jakby na gwałt próbowała się w nich uruchomić pamięć mięśniowa.

Skład ruszył, mężczyzna obejrzał się, by upewnić się że nikt inny nie wsiadł do naszego wagonu. Poczułem się zagrożony, a z jedną ręką unieruchomioną na temblaku miałem ograniczone możliwości działania. Nim zrozumiałem, co robię, sprawną dłonią wyrwałem ukryte w pasku spodni ostrze i wykonałem błyskawiczny ruch przedramieniem. Tamten chwycił się lewą ręką za gardło i zabulgotał, dławiąc się krwią. Eligiusz poderwał się z miejsca.

– Cóż wyprawiasz, szaleńcze?!

Skoczyłem do drgającego w konwulsjach draba. Prawą dłoń trzymał nadal w kieszeni, zobaczyłem rękojeść rewolweru. Hrabia wpatrywał się we mnie pytająco, więc spróbowałem wyrwać broń z płaszcza. Poczułem lekki opór, który ustąpił w dobrze mi znany, złowieszczy sposób.

– Drzwi! – zawyłem do hrabiego, pokazując na wąskie wyjście bezpieczeństwa, wychodzące wprost na trakcję.

Eligiusz zareagował przytomnie, zrywając plombę bezpieczeństwa i naciskając klamkę. Zobaczyliśmy uciekające w mrok tory. Uniosłem zamachowca jedną ręką i rzuciłem go do tunelu. Z jego ust wyrwał się ostatni cichy, skrzeczący protest.

Zatrzasnąłem drzwi. Minęły może dwie sekundy, gdy z oddali rozległa się stłumiona eksplozja granatu.

– Zauważyłem go pod naszą kwaterą, później widziałem go obok kawiarni – powiedziałem wyjaśniająco. – Musiał nas obserwować od rana. Czy cały Londyn będzie próbował nas dziś zabić?

Czekaliśmy w niemym przerażeniu, co nastąpi dalej. Na szczęście granat nie uszkodził instalacji elektrycznej, pociąg nadal przyspieszał. Było bardzo prawdopodobne, że ślad tamtego zniknie na zawsze. Kolejne pociągi metra rozjeżdżą rozerwanego granatem trupa na kawałki, którymi zajmą się szczury.

Zawleczka, którą trzymałem w dłoni, była dziwnie znajoma. Miałem już taką w ręku, podczas szkolenia wojskowego. To była zawleczka z polskiego granatu RGO–88. Zachowałem jednak to spostrzeżenie dla siebie.

***

Siedziałem w nawie głównej kościoła. Teatralny szept hrabiego, dobiegający z konfesjonału, odbijał się wielokrotnym, nieczytelnym echem po wnętrzu świątyni. Wbijałem wzrok w wiszącą nad ołtarzem szablę. Kościół ten był w czasie ostatniej wojny jednym z najważniejszych miejsc spotkań polskich żołnierzy. Starałem się utrzymać uwagę na tej broni, bowiem umieszczone w oknach patriotyczne witraże wibrowały kolorami i wprawiały mnie w stan uniesienia, którego, jak się obawiałem, nie byłbym w stanie kontrolować. Miałem ochotę śpiewać na cały głos religijne pieśni patriotyczne.

Za moimi plecami skrzypnęły wrota i rozległy się kroki. Ogromna, dziwaczna sylwetka zajęła miejsce w sąsiednim rzędzie. Mężczyzna miał siwe, krzaczaste brwi i grube, odstające uszy. Jego splecione do modlitwy dłonie przypominały bardziej narzędzia rolnicze niż ludzkie kończyny. Ubrany był w znoszony garnitur.

– Profesor Bebzun! – powiedział cicho hrabia, który tymczasem wynurzył się z konfesjonału.

– Pan Eligiusz – ukłonił się tamten i popatrzył pytająco w moją stronę.

– To Zaremba, mój zaufany towarzysz – wyjaśnił hrabia. – Cieszę się, że pana tu znalazłem, profesorze.

– Całe miasto mówi dzisiaj tylko o waszym przybyciu – głos profesora Bebzuna był tak niski i przepełniony wyrzutem, że wprawił w rezonans naczynia liturgiczne. – Narobiliście szumu. Mieliście szczęście, że udało się wam tu dotrzeć i że nie zgarnęli was po drodze. Potrzebujecie pomocy? Ktoś za wami idzie?

– Urwaliśmy ogon w metrze. Pomocy nam na razie nie trzeba, ale zdobyłem niezwykle ważne informacje, które chciałbym u pana zabezpieczyć, profesorze.

Profesor omiótł puste ławy świątyni powolnym, badawczym spojrzeniem. Ukłonił się młodemu księdzu spowiednikowi, który zakończył właśnie dyżur i przemykał boczną nawą na zakrystię. Kapłan musiał znać profesora, bo machnął przyjaźnie ręką. Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, olbrzym mruknął:

– To jedno z najbezpieczniejszych miejsc do takich rozmów w całym Londynie. Niech pan mówi, Eligiuszu, jeśli oczywiście ufa pan swojemu koledze.

– Ufam mu, zresztą to dzięki niemu zdobyłem tę wiadomość.

Tutaj hrabia popatrzył na mnie znacząco. Udałem, że rozumiem, ale w mojej głowie panowała pustka. Eligiusz tymczasem kontynuował.

– Chodzi o Szafir. Ma pan dostęp do londyńskiego terminala?

– Oczywiście. To ogromny wkład pańskiego pradziada w sprawę odzyskania niepodległości. Trudne do przecenienia źródło informacji wywiadowczych z najważniejszych europejskich stolic i gabinetów decyzyjnych. Jaka szkoda, że w latach trzydziestych Niemcy zdołali rozpracować…

– Otóż to jest właśnie ta sensacja. To nie byli Niemcy! Niestety!

– Cóż pan mówi, Eligiuszu?! A kto w takim razie? Przecież nie Sowieci?

– O! Oszuści bardzo chcieliby, byśmy w to uwierzyli! Nawet teraz, niech no tylko pan spojrzy!

Eligiusz wyciągnął lewą rękę i odsłonił tarczę swojego zegarka. Pochyliliśmy się nad nią razem z profesorem. Korzystałem skwapliwie z okazji, by przyjrzeć się jej dokładnie. Najważniejsza z komplikacji pokazywała miniaturową sylwetkę Europy, nad którą unosiło się kilka wskazówek z symbolami. Zarówno ciemna chmura jak i błyskawica ustawiły się nad Rosją.

– To zgadza się z naszą obecną polityką… Przecież po klęsce Niemiec Szafir został doprowadzony z powrotem do pełnej sprawności. Pół życia badałem te sprawy, dokumenty wywiadu, wszystko się potwierdziło. Niemcy rozregulowali działanie mechanizmu za pomocą potężnych instalacji podziemnych na terenie całej Europy. Po ich zniszczeniu…

– Ja też tak myślałem – pokiwał smutno głową hrabia Patek. – Ileż błędów, ileż straconego czasu! Ile niewykorzystanych okazji! A tymczasem powoli, ale pewnie byliśmy sprowadzani na manowce.

– Przez kogo?! – Nie wytrzymał profesor Bebzun. – Zaraz, czyżby… To właśnie dlatego przyjechaliście tutaj? Anglicy? Nie, to niemożliwe! Pan nie mówi poważnie! Zresztą, nie zachowuje się pan poważnie! Kto to widział, wlatywać do jeziora w centrum Londynu? Mam coraz większe wątpliwości, czy jest pan właściwą osobą, aby…

– Niech mi pan uwierzy, profesorze, sam nie chciałem tego przyjąć do wiadomości. Ale jeśli nasza operacja się powiedzie, zdobędę niezbite dowody. A co więcej, naprawię to, co zostało zepsute ponad osiemdziesiąt lat temu. Gdyby jednak nam się nie udało, gdyby nasze zwłoki spłynęły jutro rano Tamizą, odbierze pan list ze skrzynki kontaktowej. Tam będą wszystkie szczegóły. Stracimy co prawda przewagę zaskoczenia, ale wierzę, że z Bożą pomocą znajdzie się mój następca, który dokończy dzieła. Pan, profesorze, przekaże te informacje do Warszawy, tam, gdzie podejmowane są decyzje. Oni muszą się dowiedzieć, że byliśmy dezinformowani!

Wzburzony profesor przecierał zmarszczone czoło swoją wielką dłonią.

– To niemożliwe – wykrztusił wreszcie. – Przejdźmy do terminala. Niech pan założy opaskę na oczy – powiedział, wręczając mi zwiniętą, czarną chustę.

Popatrzyłem pytająco na hrabiego, a on tylko ponaglił mnie gestem dłoni.

***

Najpierw zeszliśmy schodami do podziemi. Kościelne zapachy piwnicy i kadzidła z trudem przebijały się przez odbierającą oddech woń starej ścierki. Wolałem nie myśleć, do czego była na co dzień używana chusta, którą przewiązano mi oczy. Zgrzytnęły niewidoczne dla mnie, ciężkie drzwi, weszliśmy w wąski i kręty korytarz. Trzymając rękę na ramieniu hrabiego Eligiusza pokonałem kilka zakrętów, schody prowadzące w górę, w dół, znów w górę, aż zupełnie straciłem orientację.

Gdy pozwolili mi wreszcie odsłonić oczy, znajdowaliśmy się w przestronnej piwnicy. Ceglane łuki zbiegały się w cieniu pod sufitem. Słabe żarówki oświetlały stojący pod ścianą rzeźbiony, drewniany mebel monstrualnych rozmiarów.

Maszyna pachniała starym drewnem, lakierem i kablami. Na jej pulpicie widniały płyty z niezliczonymi rzędami emaliowanych medalionów portretowych. W górnej części znajdowały się fotografie koronowanych głów, poniżej podobizny pięknych dam i eleganckich dżentelmenów. Pod wieloma z nich przyklejone były kartki, na których na przestrzeni lat ktoś dodawał nowe nazwiska. Można było prześledzić, jak w ciągu stulecia zmieniał się styl oraz technologia pisania. Po pierwszych notatkach wykonanych piórem i zawijasach stylu copperplate następowały kolejne, już mniej wyrafinowane, a gdzieś w połowie pojawiał się wyblakły ślad długopisu. Ostatnie, współczesne rekordy wyglądały niemal jak zniszczenia wandali.

– To są pierwsi właściciele najważniejszych zegarków stworzonych przez mojego pradziada – rozpoczął hrabia Patek. – O, tu na przykład, ten młodzieniec to Graf Von Rosenschwantz, który później był agentem prowadzącym Józefa Piłsudskiego z ramienia niemieckiego wywiadu. Tam, gdzie to możliwe, dopisywano nazwiska kolejnych właścicieli chronometrów. Jak widzisz, udało nam się dość dokładnie trzymać oko na całej kolekcji. A teraz patrz!

Eligiusz wcisnął przycisk przy jednym ze zdjęć. Rozległ się dźwięk uruchomionego w środku nakręcanego mechanizmu. W przeciwnej części pulpitu zajaśniało bursztynowe światło. Znajdowało się tam kilka dużych tarcz. Pierwsza pokazywała czas, datę i kilka dodatkowych informacji kalendarzowych. Symbole pozostałych były dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Wraz z uruchomieniem mechanizmu, ich wskazówki poruszyły się i zamarły w nowych pozycjach. Profesor Bebzun uśmiechnął się mimowolnie i zaczął mówić swym niskim, spokojnym głosem:

– Możecie panowie odczytać na tablicy, że ten zegarek posiada teraz w swojej kolekcji Sir Ferdinand Faircock, szara eminencja brytyjskiej polityki zagranicznej. To on jest głównym architektem ich strategii w sprawach europejskich. Zwróćcie uwagę na tarczę trzecią i czwartą, odpowiadającą za stosunek emocjonalny i rozumowy do naszej ojczyzny. Jak widzicie, na tarczy uczuć wskazówka z symbolizującym pokój gołębiem stoi najwyżej. Rośnie wskaźnik szacunku, a na dole skali zaznaczona jest też lekka zazdrość. Można się domyślać, że chodzi o nasze coraz lepsze stosunki z USA.

Co do intelektu, symbole, które widzicie na tarczy oznaczają kolejno: optymizm, szczerość i współpracę. Nie pojawia się nigdzie, nawet na samym dole skali, żaden aspekt negatywny.

Hrabia Patek ze zmarszczonymi brwiami badał szczegółowo elementy mechanizmu.

– Wskazania nie zmieniły się od zeszłego tygodnia, kiedy wysyłałem mój ostatni raport do Warszawy – kontynuował profesor. – Mogę wam pokazać, że wszystkie odczyty ze strony angielskiej wyglądają podobnie. Nasze stosunki z Anglikami są świetne.

– Perfekcyjne – mruknął Eligiusz. – Aż nazbyt doskonałe. Czy nie wydaje się to panu podejrzane?

Profesor Bebzun potrząsnął głową.

– Ma pan na myśli manipulację? Otóż właśnie wtedy moglibyśmy się spodziewać wyników uśrednionych, takich, które miałyby sprawiać wrażenie, że są bardziej naturalne. Wyjątkowość tych odczytów dowodzi w moim przekonaniu ich autentyczności. Zresztą Anglicy nigdy nie dowiedzieli się o istnieniu Szafiru, to jest jedna z tajemnic, której nie udało się wydrzeć aresztowanym oficerom niemieckiej armii. Nawet wśród Niemców była to wiedza, którą posiadali nieliczni.

– I tutaj z pomocą przyszedł mój nieoceniony Zaremba – przerwał hrabia. – W zeszłym miesiącu, tuż po skandalu z naszym, pożal się Boże, ministrem spraw zagranicznych i angielskim następcą tronu, zwrócił moją uwagę na fakt, że wskazówka brytyjskich uczuć nawet nie drgnęła. Z Anglii wydalono kilku naszych dyplomatów, w Londynie leciały szyby w polskich sklepach, a Szafir w moim zegarku nadal pokazywał niczym niezmąconą przyjaźń…

Pomimo tego, jak fascynujący był temat ich dyskusji, już od dłuższej moja uwaga uciekała w innym kierunku. Za naszymi plecami, w ciemności, w kątach pomieszczenia, słyszałem ruch. Czułem, jak każdy włos na moim ciele staje dęba.

– Do wyjścia! Natychmiast! Niebezpieczeństwo!

Musiałem mieć nietęgą minę, bo hrabia dobył ukrytej w lasce szpady, a profesor owinął wokół pięści pełny, zakonny różaniec na piętnaście dziesiątek i popchnął nas w stronę wyjścia, ubezpieczając odwrót.

Po chwili byliśmy w zarośniętym, angielskim ogrodzie, zacienionym i otoczonym wysokim parkanem.

– Zaremba! Wyglądasz, jakbyś minął się w drzwiach ze Świętym Piotrem!

– Oente… – wykrztusiłem po chwili, gdy odzyskałem jaką taką kontrolę nad oddechem. – mój egzamin… poprawkowy… Zaliczyłem go jako jedyny, ale do dzisiaj… nie mogę… Zdawało mi się, że słyszałem… Tam był szczur!

Profesor Bebzun rzucił hrabiemu spojrzenie, które, sądząc po reakcji Eligiusza, musiało ważyć ładnych parę cetnarów.

– To jest pana zaufany towarzysz? Agent w służbie naszej Sprawy? I zdekonspirowaliśmy właśnie przed nim naszą najtajniejszą bazę na terenie Anglii, bo boi się gryzoni?

Obydwaj byli zawstydzeni, że uciekli wraz ze mną. Hrabia pochylił głowę, tak, jak robił zawsze wtedy, gdy miałem od niego oberwać. Ale myliłem się, nie dotknął mnie tym razem.

– Jeszcze nie zdekonspirowaliśmy tego lokalu. On jest tak przerażony, że nie wie, gdzie się znajduje. Wystarczy, że go pan zgasi, profesorze, zanim całkiem oprzytomnieje.

– Z przyjemnością – odparł profesor Bebzun.

Nim zdążyłem zadać sobie samemu pytanie, co ma oznaczać wzniesiona do góry ogromna pięść owinięta koralami z drewna różanego, zapadła ciemność.

***

Siedzieliśmy w Białym Niedźwiedziu na Hammersmith. Przyciskałem do szczęki szklankę wypełnioną lodem i wódką. Pech chciał, że trafiłem na najbardziej bolesną tajemnicę różańca, którego całą dziesiątkę miałem teraz odbitą na brodzie. Zdrętwiała mi połowa twarzy, ćmił też tępo kark. Nie wiedziałem, jaka była specjalizacja naukowa profesora Bebzuna, ale zaczynałem zastanawiać się, na jakiej uczelni istnieje katedra boksu.

Hrabia nie odzywał się do mnie od momentu kiedy odzyskałem świadomość w taksówce. W głowie huczał mi pędzący pociąg towarowy. Miałem coraz większe obawy, że skład kursował na trasie do Rygi przez Kielce.

Biały Niedźwiedź okazał się być robotniczym pubem, zajmującym kilka przestronnych, mrocznych sal. Miał swój styl, pachniał olejną farbą i wykładziną, w którą wsiąkało wylane piwo jeszcze wtedy, gdy nad londyńskim niebem Spitfire’y staczały bitwy z Messerschmittami.

Widząc, jaka klientela obsiadła stoliki, sprawdziłem, czy drewniana laska ze szpadą hrabiego znajduje się w zasięgu mojej ręki. Miałem też składany nóż ukryty nad kostką, ale bałem się, że kilkucalowe ostrze może być nieadekwatne do sytuacji.

Pomimo tego, że w telewizji transmitowano mecz, atmosfera była przesiąknięta bierno–agresywną apatią.

Na dwa kwadranse przed umówioną godziną po lokalu zaczęła krążyć dorodna, lekko już zmęczona życiem barmanka. Miała w ręku wiklinowy kosz. Klienci zaczęli wrzucać do niego wymięte czeki bankowe.

Tylko wyjątkowi ludzie dostają w dwudziestym pierwszym wieku wynagrodzenie w postaci czeku. Są to osobnicy, którym z jakiegoś powodu zależy na tym, by owoc ich pracy zamieniał się w gotówkę bez pozostawiania śladu na ich własnym koncie. Alimenciarze unikający płacenia świadczeń. Drobni kombinatorzy. Dłużnicy z komornikiem wiszącym na gardle. Szantażyści i oszuści. Oraz agenci wysłani z misjami tak tajnymi, że sami nie mają pojęcia o swoim następnym kroku.

Zapach mocnych perfum przebił się przez wiszącą w powietrzu woń potu i piwnego słodu. Kobieta spojrzała na mnie spod grubo poczernionych rzęs, gdy podawałem mój czek.

– Pierwszy raz? – zapytała.

Kiwnąłem potakująco głową.

– Mister Sznajko pobiera dziesięć procent prowizji.

– Rozumiem – odpowiedziałem, wypuszczając z ręki kawałek papieru. Jeśli takie zgromadzenie patentowanych oszustów i kombinatorów oddało swoje czeki bez mrugnięcia okiem, to musiała być koszerna operacja.

Nazwisko Sznajko coś mi mówiło. Gdzieś już je słyszałem. Szpejerek Sznajko, specjalista do poruczeń nietypowych. Brakujący fragment pamięci zaswędził mnie jak amputowana kończyna.

Poczułem na sobie spojrzenie hrabiego, drażniące jak piasek za kołnierzem. Jego oczy mówiły: “Mam nadzieję, że wiesz co robisz, Zaremba!”. Zmrużyłem powieki jak pokerzysta, bluffując: “Spokojna głowa.” Tak naprawdę jednak szukałem wyjścia ewakuacyjnego z lokalu.

Niski, chudy jak szczapa człowieczek z zezem rozbieżnym zaczął krążyć po sali i rozdawać szare koperty. Klienci bez sprawdzania zawartości chowali je do kieszeni, dopijali piwo i jeden po drugim wychodzili.

W lokalu zrobiło się prawie pusto. Mężczyzna podszedł wreszcie do nas. Jedno oko skierował w bok ponad ramieniem Hrabiego, drugie wycelował kilka stóp obok mnie. Wyglądałby zupełnie niegroźnie, gdyby nie to szalone spojrzenie. Miałem uczucie, że przejrzał nas na wylot.

– Szpejerek Sznajko, do usług. Zapraszam panów do biura.

Klatka schodowa była tak wąska, że ochroniarz, który wynurzył się właśnie z ciemności i ruszył za nami, musiał wchodzić z ukosa. Mógł zamknąć nam drogę ucieczki, po prostu rozpierając dobrze ramiona.

Szpejerek Sznajko był miłośnikiem skórzanej tapicerki. Wszystkie możliwe detale gabinetu, od drzwi, poprzez fotele i biurko, wykończone były właśnie w ten sposób.

Usiedliśmy na kanapie, przy niskim stoliku. Sznajko, pytającym gestem, uniósł butelkę rudej wódy. Kiwnąłem ochoczo.

– Miło mi panów poznać. Słyszałem co nieco o waszych możliwościach. Transakcja, którą proponujecie, wydaje mi się wielce korzystna. Moje stosunki z Lordem Pomrukiem zawsze miały wybitnie biznesowy charakter. Jego komórka w ramach brytyjskiego wywiadu jest na tyle utajniona, że wymaga specjalnych metod finansowania. Tymczasem ostatnio zaczął on zbyt mocno podkreślać swoją nadrzędną w stosunku do mnie pozycję. Doszło nawet do tego, że ośmielił się aresztować kogoś w moim lokalu. Rozumiecie panowie, że nie mogę sobie na dłuższą metę pozwolić na takie traktowanie. Nie chodzi o moją dumę osobistą, ale o to, że to fatalnie wpływa na ruch w interesie. Z tego, co o was mówią, potraficie zająć się nim w taki sposób, by sprawa nie odbiła się w moją stronę rykoszetem.

Hrabia w odpowiedzi ścisnął pięść, kości zatrzeszczały sucho i złowieszczo. Podziwiałem go za takie gesty – subtelne, a tak jednoznaczne, że mówiły więcej, niż kontrakt spisany w obecności notariusza.

– Doskonale – pokiwał głową Sznajko. – W takim razie zostaje tylko jedna kwestia. Umawialiśmy się na pół miliona funtów w gotówce. Ostatecznie istnieje ryzyko, że będę musiał na jakiś czas wycofać się z obiegu. Tymczasem widzę, że zdecydowaliście się panowie na inną formę płatności. Domyślam się, że są to szlachetne kamienie, bo nie macie ze sobą walizki ani torby, a tylko diamenty zajmują wystarczająco mało miejsca, byście mogli przynieść taką sumę w kieszeni. Uprzedzam, że zgodnie z kontraktem będzie to kosztowało dodatkowe dwadzieścia procent.

Trzymałem w ręku szklankę ze smakowicie wyglądającą cieczą. Bałem się, że moja odpowiedź może być końcem przyjaznej fazy konwersacji, więc wychyliłem zawartość za jednym zamachem. Poczułem falę ożywczego ciepła. Alkohol przywracał mi poczucie rzeczywistości, tak bardzo do tej pory zachwiane. Zaczęły mi się przypominać kolejne szczegóły, uzupełniające fragmentaryczny obraz sytuacji.

– Panie Sznajko, nie mamy zamiaru zmieniać formy płatności. Umowa to umowa, rzecz święta. To fundament obopólnego zaufania. Kto nie dotrzymuje umowy, nie zasługuje na szacunek. Całą kwotę uregulujemy gotówką.

Zobaczyłem, jak lewe oko Szpejerka przesuwa się, jak u kameleona, niemalże w stronę pleców. Jego prawa źrenica, która dzięki temu uzyskała wreszcie centralną pozycję, skupiła się na mnie.

– Jest tylko jeden mały detal, drobiazg, który jak myślę nie ma wielkiego znaczenia. Płatność uregulujemy po tym, jak wystawi nam pan Lorda Pomruka. To kwestia pewnych okoliczności, zupełnie od nas niezależnych. Zapewniam przy tym, że wypłata jest pewniejsza, niż w banku.

Oczy Sznajko wróciły na swoje naturalne pozycje, wskazując dwa przeciwległe kąty pokoju.

– Och, nie ma sprawy, panowie. Szczerze mówiąc, byłem przygotowany na taką sytuację.

Sznajko wcisnął niewidoczny dla nas przycisk pod krawędzią biurka. Do pomieszczenia weszło trzech goryli. Wyglądali jak rodzeni bracia, byli kwadratowi, mieli potężne szczęki, poruszali się szybko i cicho jak koty. Jeden usiadł pomiędzy nami, dwaj pozostali na podłokietnikach kanapy. Ścisnęli nas między sobą tak, że nie byłem w stanie odstawić trzymanej w ręku pustej szklanki. Powiew taniej wody kolońskiej dodatkowo pozbawił mnie oddechu.

– Doświadczenie nauczyło mnie, że życie potrafi brutalnie weryfikować najlepsze plany. Dlatego zawsze warto przygotować alternatywę.

Kolejny przycisk przy biurku uruchomił mechanizm w ścianie. Biblioteczka wypełniona obłożonymi skórą (a jakżeby inaczej) tomiszczami okazała się atrapą. Odsunęła się ze szmerem odsłaniając drugie, niemal identyczne pomieszczenie. Na kanapie przy takim samym jak nasz, niskim stoliku, siedział dżentelmen w idealnie dopasowanym garniturze. Jego fryzura, staromodnie ułożona pomadą, zdradzała przynależność do najwyższych angielskich sfer.

– Well, well, well, Mister Shnayko, not bad, not bad at all!

Pierwszy raz w życiu słyszałem ten głos, ale natychmiast go rozpoznałem. Był niski i chropowaty, niepokojący jak odgłos nadciągającej burzy.

– Lord Pomruk, we własnej przeklętej osobie – syknął hrabia.

Lord Pomruk wstał i położył na stoliku walizkę. Widziałem ją już rano, w naszym pokoju.

– Proszę, Mister Shnayko, zgodnie z umową. Pół miliona w gotówce.

Sznajko otworzył walizkę i zaczął sprawdzać losowo wybrane pliki banknotów.

– To pieniądze MI5? Pytam, bo mają one brzydką skłonność do szybkiego wracania do właściciela.

– Niech pan nie będzie śmieszny, Shnayko. Poinformował mnie pan o tej niezwykłej okazji wczoraj wieczorem. Nawet gdybym chciał, nie miałem szans uzyskać takiej kwoty oficjalnie. Zrobiliśmy to samo co zawsze w takiej sytuacji – wysłałem dwóch stażystów do kasyna i kazałem im obrobić pierwszego frajera, który wygra i wypłaci większą kwotę. Spisali się na medal. Niech pan patrzy, Shnayko, na banknotach są banderole kasyna Les Ambassadeurs. Nie ma się czego obawiać.

Popatrzyłem bezradnie na hrabiego. Wiedziałem, że dysponuje on ogromną zwinnością i siłą fizyczną, liczyłem że zdoła jakimś cudem nas wyswobodzić. On jednak bez cienia protestu pozwolił założyć sobie kajdanki. Druga para, połączona z pierwszą łańcuchem, znalazła się na moich nadgarstkach.

Anglik pochylił się nad nami. Jego wodniste oczy wyglądały, jakby zostały namalowane na wyblakłym, porcelanowym medalionie.

– Napsuł nam pan krwi w ostatnich latach, mister Patek. Powinien pan pozostać przy zegarkach pradziadka. Przekona się pan zaraz, że mechanizmy światowej polityki są dużo bardziej skomplikowane. I śmiertelnie niebezpieczne dla amatorów.

Goryle Sznajko poderwali nas bezceremonialnie z kanapy, nie zważając na moje kontuzjowane ramię.

***

Jechaliśmy szybko przez wieczorny Londyn. Przy każdym zakręcie zapadałem się głębiej w kanapę limuzyny Lorda Pomruka. Nie byłem w stanie się unieść, sparaliżowany strachem, obolały i skrępowany. Hrabia Patek trzymał się lepiej, rzucał wyzywające spojrzenia Anglikowi.

– Długo czekałem na tę chwilę, sir Patek. Przygotowałem dla pana specjalny program. Do rana cała ta hardość wypłynie z pana razem z krwią, kałem i moczem.

Pomruk uniósł zniecierpliwionym gestem telefon.

– Halo, są wreszcie jakieś wieści od Howarda? Jeśli się odezwie, przekażcie, by wracał do bazy. Shnayko był szybszy. Mamy ich.

Zaczął szybko udzielać szczegółowych instrukcji swojemu anonimowemu rozmówcy na drugim końcu linii. Nie przejmując się zupełnie tym, że siedziało przy nim dwóch agentów wrogiego wywiadu. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz, gdy zrozumiałem, co to znaczy. W obecności nieboszczyka nie jest wymagana żadna dyskrecja.

– Obawiam się, że Howard już się nie odezwie. Zmiażdżyłem mu niechcący krtań dziś rano. Za to pan jeszcze dzisiaj zaśpiewa Mazurek Dąbrowskiego, Lordzie, nim pierwszy kur zapieje.

Anglik zaśmiał się szaleńczo, nieludzko.

– Ma pan poczucie humoru, hrabio. Doceniam to, ale w niczym nie zmienia to waszej sytuacji. Macie szczęście w jednym – poznałem dziś niezwykłą kobietę, zamierzam zjeść z nią długą kolację zanim zajmę się wami. Ale oto mój skromny dworek, zapraszam! Przygotowałem dla was przytulną kwaterę.

***

“Pokaż mi swą piwnicę, a powiem ci, kim jesteś”. Uznałem, że w ten właśnie sposób rozpocząłbym swoje wspomnienia tajnego agenta, gdybym kiedyś miał szansę je spisać. Myśl o tym, że to nigdy nie nastąpi, ściskała mi krtań.

Piwnica Lorda Pomruka napawała mnie podziwem, przerażeniem i obrzydzeniem jednocześnie. Była wysoka i rozległa, musiała być częścią starej, arystokratycznej rezydencji. W jednym z narożników, na podwyższeniu, stały organy. Wyobrażałem sobie, jak w czasie bezsennych nocy Lord Pomruk gra na nich Wagnera.

Ale to przeciwny narożnik zdradzał prawdziwe oblicze arystokraty. Pręgierz, podwieszone na wielokrążku drewniane koło ze skórzanymi zapięciami, bujany fotel ze zdradziecko wysuwającą się niespodzianką, cała ściana obwieszona pejczami i obrożami, wkręcone w sufit haki i rozrzucone niedbale powrozy, nie pozostawiały żadnych złudzeń co do tego, w jaki sposób Lord Pomruk zabawiał się w chwilach wolnych od pracy.

Moje oczy przyzwyczajały się do mroku i wydobywały z niego coraz to nowe szczegóły. Podłoga w jednym miejscu była obniżona, zagłębienie prowadziło do kratki kanalizacyjnej. Wiła się w jej stronę szeroka, brunatna smuga. Wyczułem żelazisto–słodkawy zapach starej krwi. Zadrżałem na myśl o tym, co to oznacza. Abstrakcyjna groźba, rzucona przez Pomruka w limuzynie, nabrała wszystkich cech realności. Zrozumiałem, jak łatwo być odważnym, gdy zagraża nam niewyobrażalne. I jak szybko ulatuje odwaga, gdy niewyobrażalne materializuje się przed oczami.

Zadźwięczały łańcuchy, poczułem szarpnięcie. Byliśmy przykuci do ściany, z nadgarstkami wykręconymi do tyłu.

– Zaremba, naddaj się trochę, muszę coś sprawdzić.

Wskazówki zegarka błyszczały luminescencją. Wiedziałem jednak, że nie chodziło mu o godzinę. Szczęśliwa gwiazda również pokryta była świecącą w ciemności masą. Ale próżno wypatrywałem jej blasku na tarczy.

– Nic z tego, panie hrabio – wykrztusiłem przez ściśnięte gardło. – Tym razem jest już po nas. Niech mi pan powie, czy piąte niebo naprawdę istnieje? Czy właśnie tam, do nieba Marsa, trafimy jako bojownicy za wiarę?

– Nie rozklejaj się, bądź mężczyzną. Oczywiście że piąte niebo istnieje, a cóż innego oglądaliśmy wczoraj? Ale za wcześnie tam na nas. Mamy zadanie do wykonania. Kładziemy zręby pod odnowienie Królestwa na ukochanej polskiej ziemi. W tym dziele mamy sprzymierzeńców, wobec których Pomruk znaczy mniej niż te oto szczurze bobki…

Na dźwięk tych słów rzuciłem się przerażony przed siebie. Hrabia wytrzymał pociągnięcie łańcucha, skontrował tak, że rzuciło mną o ścianę. Kontuzjowane wcześniej ramię zapłonęło bólem. Walnąłem potylicą o cegły aż poczułem słodkość w ustach.

 

***

Usłyszałem głos anioła. Coś się nie zgadzało. Owszem, wierzyłem że ostatecznie czeka nas niebo, ale przedtem spodziewałem się długiej męczarni. A jednak, w ciemności widziałem jasną sylwetkę, długie pukle blond włosów i cudownie gładką twarz.

– Tak, jak pan przewidział, panie hrabio. Spędziłam z nim wieczór, przez całą kolację opowiadał mi o wielkim, życiowym sukcesie, o ukoronowaniu jego kariery, które dziś nastąpiło. Potem zaśpiewałam dla niego kilka arii, był zachwycony. W sypialni jednak zupełnie zmienił ton. Kazał się bić i poniżać, a na moją propozycję, by pozwolić się przykuć do wezgłowia, zareagował z takim entuzjazmem, że bałam się, że nasz wieczór zakończy się przedwcześnie.

– Doskonale się pani spisała, pani Michaelo! Jest nadal skrępowany?

– Oczywiście. Powiedziałam mu, że mam na taką okazję specjalny strój w bagażu, który zostawiłam w przydzielonym mi pokoju. Musimy się spieszyć! W rezydencji jest czterech strażników, ale trzem z nich Pomruk kazał odpocząć w skrzydle dla gości, mówiąc, że czeka ich ciężka praca w nocy.

– A czwarty?

– Zobaczycie za chwilę.

– W takim razie niech nas pani rozkuje, pani Michaelo.

Anioł zarzucił włosami i wyjął z nich spinkę. Jedwabna koszula rozchyliła się pod ciężarem jakże ziemskiego piękna, gdy cudowna postać zgięła się nad łańcuchami. W delikatnych palcach Michaeli kajdanki rozwarły się bezgłośnie, chociaż ręce trzęsły się jej z emocji.

– Widziałeś, Zaremba? Tak to się robi! A ja od rana mam przez ciebie otarte nadgarstki.

Na twarzy Michaeli rozbłysło szczęście i wyraz bezgranicznego uwielbienia dla Eligiusza. Kolejny raz poczułem ukłucie zazdrości wobec tego, jak arystokratyczna aura hrabiego oddziaływała na kobiety.

Po kamiennych schodach wbiegliśmy na górę. Prostokąt otwartych drzwi wskazywał pomieszczenie strażnika. Nieprzytomny drab przypięty był do fotela własnymi kajdankami. Miał zakneblowane usta, wystawał z nich tylko fragment jedwabnej koronki. Na biurku leżał staromodny telefon z tarczą. Jego obudowa była rozłupana, a kabel wyrwany. Na głowie ochroniarza kwitł potężny guz.

– Powiedziałam mu że Lord Pomruk kazał mi zadzwonić po dodatkowe przybory. Nie wydawał się zdziwiony, nawet nie podniósł głowy znad monitorów.

Hrabia kiwnął głową z aprobatą. Michaela prowadziła nas pewnie po długich korytarzach rezydencji. Doszliśmy wreszcie do sypialni.

– To ty, moja pani? Och, myślałem o tobie okropne rzeczy, gdy kazałaś mi tak długo czekać… Będziesz mnie musiała za nie srogo ukarać, pani! Zadaj mi ból, bym był godny na ciebie spojrzeć!

Miękki, zwierzęcy głos Lorda Pomruka dochodził z olbrzymiego łóżka z baldachimem. Zasłony były opuszczone, ale przez prześwitujący materiał widzieliśmy zarys jego sylwetki, w pozie, która nie przydawała mu godności.

Na stoliku nieopodal łóżka leżała odebrana nam broń. Hrabia podniósł swoją laskę i odchylił boczną falbanę, po czym wymierzył siarczyste uderzenie w sam środek bladego, wypiętego księżyca.

Anglik zawył, wyginając w tył głowę. Oczy miał przewiązane czarną opaską.

– O, litości, pani! Rób co zechcesz, ale zmiłuj się nad moimi pośladkami! Jutro mam długie posiedzenie w ministerstwie spraw zagranicznych.

– Milcz, nędzniku – zaśpiewała szkolonym, operowym głosem Michaela. – Jeśli boisz się bólu…

– Nie boję, nie boję, ale nie tłucz mnie tak mocn…

Laska opadła drugi raz ze świstem jeszcze głośniejszym niż poprzednio.

– Haaaaaaagh!!! Na litość Boską, kobieto, skąd masz w sobie tyle siły? Błagam, bogini! Karz mnie ostrożniej!

Pierś Michaeli uniosła się w głębokim wdechu.

– Śpiewaj za mną: a ha ha ha, ha–a ha–a–a–a–a a–ha ha, ha–ha–a!

Rozpoznałem natychmiast melodię i popatrzyłem z podziwem na hrabiego. Właśnie miała spełnić się jego przepowiednia z limuzyny.

– Co?! Jak?! – próbował zaoponować Pomruk, ale laska świsnęła po raz trzeci. – Haaaaaagh! ha ha ha, ha–a ahaha…

Całe nagromadzone napięcie znalazło ujście w tej jednej chwili. Zacząłem się śmiać.

– Zaremba, nie przeszkadzaj panu!

– Przecież on profanuje nasz hymn – odparłem krztusząc się. – Nie godzi się…

– Jaki hymn, gamoniu! Tę smętną masońską przyśpiewkę, w której brak jakiegokolwiek odniesienia do Boga? Zapamiętaj, Zaremba, polskie rycerstwo miało od stuleci jedną pieśń. Innego hymnu nam nie trzeba.

Pomruk tymczasem zaczął szarpać się w kajdankach, aż udało mu się osunąć przepaskę z oczu. Rzucał przerażone spojrzenia to na nas, to na Michaelę, która usiadła skromnie na brzegu jednego z foteli z rękami złożonymi na podołku.

– To wy?! Ale jak…

– To bardzo proste, Lordzie. Pańskie zamiłowanie do opery, a z drugiej strony pańskie obrzydliwe, grzeszne skłonności są szeroko znane. Odkąd zacząłem podejrzewać, że może pan coś wiedzieć na temat unieszkodliwienia Szafiru, plan obracał się wokół tego. Znam również metody operacyjne twoich agentów. Należałoby je swoją drogą czasem zmieniać, ale cóż, teraz za późno na to. Obrabianie gości kasyna? Skuteczne, ale mało oryginalne. Brakowało tylko ostatniego elementu, ale tutaj zabłysnął nieoceniony Zaremba. Przypomniał mi o niejakim Sznajko, jegomościu, co do którego miałem pewność, że zdradzi nas dokładnie w chwili, gdy odłożymy słuchawkę. Sznajko zarzucił za nas przynętę. My narobiliśmy szumu w kasynie, a pan połknął haczyk.

Lord Pomruk poruszał głową z niedowierzaniem. Z ramionami przypiętymi do poręczy łóżka i z nogami skrępowanymi u kolan jedwabnym sznurem wyglądał żałośnie.

– Podążały za wami niezależnie od siebie dwa zespoły moich agentów. Że też się nie spotkali… Ależ mieliście niewiarygodne szczęście!

– Gdybym panu powiedział, lordzie, że szczęściu można pomóc, oskarżyłby mnie pan o popadanie w banał. A jednak – tutaj hrabia Patek postukał palcem w tarczę swojego zegarka – kaprysy fortuny można wyliczyć w sposób naukowy. Dzięki wynalazkowi mego pradziada nigdy nie podejmuję wielkiego ryzyka. Co sprowadza nas do najważniejszego.

Hrabia przysiadł na stojącej pod ścianą otomanie. Lord Pomruk rozluźnił się nieco, czując, że przynajmniej na chwilę nie będzie znów bity.

– Długo zastanawiałem się, w jaki sposób udało się wam opanować Szafir. Wreszcie, metodą eliminacji najmniej prawdopodobnych scenariuszy, udało mi się to odgadnąć. Sam mechanizm jest niezawodny, działa na podstawie rezonansu kryształów i nawet zablokowanie sygnału, a co tu mówić o jego modyfikacji, przeczyłoby podstawowym prawom fizyki.

Mogliście zinfiltrować naszą centralę i manipulować przy londyńskim terminalu, ale tutaj mamy trzy rzędy zabezpieczeń, wiedzielibyśmy, gdyby do czegoś doszło. Pozostały same zegarki.

Mój pradziad, musicie uznać jego geniusz, doskonale obmyślił cały plan. Gdy zrozumiał, że Europa sprzysięgła się przeciwko Polsce i uniemożliwia odrodzenie naszej ojczyzny, postanowił uderzyć w samo centrum spisku. Zaczynając od sprzedaży jednego z zegarków królowej Wiktorii, wykreował modę. Arystokraci i szare eminencje europejskiej polityki sami sfinansowali powstanie tego niezwykłego instrumentu wywiadowczego. Dzięki niemu wiedzieliśmy z góry, kto jest naszym zajadłym wrogiem, a kogo można skłonić do współpracy.

– Ech, wy i wasza przeklęta, unurzana w katolicyzmie Polska – prychnął z pogardą Lord Pomruk. – Tyle razy was ogrywaliśmy, tyle razy niewiele brakowało, by was kompletnie zgnieść i zawsze się wywinęliście. Nasz wywiad zrozumiał, że dzieje się coś niezwykłego w czasie pierwszej wojny światowej. Z kompletnych oszołomów, których zawsze można było tumanić i popychać wbrew waszym własnym interesom do każdej awantury, nagle staliście się zorganizowani i przemyślni, odzyskaliście kraj w rozległych granicach na gorących jeszcze popiołach Europy. Wszystkie frakcje działały przy tym w sposób tak skoordynowany, jakbyście mieli jakieś tajemne źródło informacji. Ale u nas, w angielskim wywiadzie, nie ginie żadna informacja. Połączyliśmy wątki. To i owo udało się wydobyć od kilku waszych przekupionych agentów. Oj, przydała się nam ta wiedza dwadzieścia lat później! Gdy jasny się stał ogrom zagrożenia ze strony Hitlera, gdy wydawało się, że Niemcy ze swoją rozbuchaną gospodarką działającą na wojennych obrotach mają realną szansę pokonać nas w inwazji, udało nam się kupić trochę czasu w krytycznym momencie. Wasze zaufanie do informacji z Szafiru było niezachwiane. Dzięki temu uwierzyliście w angielskie gwarancje i udało nam się popchnąć wasz kraj, mówiąc obrazowo, pod pędzącą ciężarówkę z gruzem. Po spotkaniu z moim poprzednikiem, Lordem Cooperem, na jachcie Czarodziejka w tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku, Beck przynajmniej trzykrotnie konsultował się z obsługą Szafiru. Na szczęście, końcówki sieci rozpiętej w naszym imperium mieliśmy już wtedy w rękach.

Hrabia Patek pokiwał smutno głową.

– Odkryłem to i udokumentowałem. Angielski wywiad zaczął zamawiać na czarnym rynku podróbki zegarków mojego pradziada krótko po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Domyślam się, że podmienialiście je potajemnie właścicielom. Do tego, by wykonać zadanie, brakuje mi tylko ostatniej informacji. Co stało się z oryginalnymi zegarkami i w jaki sposób zmieniacie ich odczyty? Kryształu nie da się oszukać, osoby, które dotykają tych urządzeń muszą kochać Polskę całym sercem, aby wywołać takie rezultaty.

Lord Pomruk zacisnął usta.

– Tak jak się obawiałem – powiedział hrabia. – Będę musiał się trochę namachać, by to z pana wydobyć.

Laska uderzyła z trzaskiem w wypięte pośladki, które tymczasem zdążyły już spuchnąć i zsinieć od poprzednich razów.

– Hiaaaagh! Nigdy wam tego nie zdradzę! Prędzej zginę!

Zauważyłem, że rozbiegany ze strachu wzrok Pomruka zatrzymuje się na wiszącym na przeciwległej ścianie monumentalnym pejzażu morskim Turnera. Potem spadły kolejne ciosy, oszalały z bólu Lord zaczął śpiewać w kółko pierwsze cztery takty mazurka.

– A ha ha ha, ha–a ha–a–a–a–a a–ha ha, ha–ha–a!

Podszedłem do ściany i odsunąłem ciężką ramę. Obraz był na tyle duży, że mógł się za nim skrywać sejf. Niestety, był tam tylko głuchy mur.

Głos Anglika stawał się coraz bardziej ochrypły, ale śpiewał, jakby wstąpiła w niego jakaś nadzieja, że ta melodia go ocali.

Pani Michaela wpatrywała się w napięte muskuły hrabiego, a ja syciłem wzrok pełnym pięknem śpiewaczki. Nagle poczułem ukłucie w plecach i moje ciało przeszył piorun. Zobaczyłem, jak hrabia wali się na podłogę, a z jego koszuli wystają iskrzące elektrody i kable.

W drzwiach stało trzech agentów Lorda Pomruka. W przeciwieństwie do kwadratowych osiłków Sznajko, ci wyglądali na czystej krwi morderców. Popełnili jednak błąd. Nie wiedzieli, że jeden z etapów egzaminu oente polegał na rażeniu wrażliwych części ciała prądem o takim natężeniu, że ich własne tasery wywoływały u mnie tylko łaskotki. Nie zważając na swąd palonej skóry, ruszyłem w ich stronę. Poruszałem się jednak dość sztywno i jeden z agentów poprawił błąd za pomocą ciężkiej, obłej pałki.

***

Byliśmy przykuci do tego samego łóżka, na którym wcześniej wypinał się Lord Pomruk. Nawet pani Michaeli założono kajdanki na nadgarstki. Widziałem, że jej odzież i włosy były w nieładzie. Również i ona musiała stawiać opór.

Gospodarz stał nad nami z miną, z której zniknęły wszystkie oznaki angielskiej flegmy. Miał na sobie jedwabny szlafrok, spod którego wystawały spodnie od piżamy. Spodnie na siedzeniu były wypchane czymś, co wyglądało jak wielki, lodowy kompres.

– A jednak jestem od pana lepszy, Patek! Daliście się wywieść w pole za pomocą tak prostego triku! Wszystkie obrazy w moim domu zabezpieczone są alarmem. Jest bezgłośny, ale w pokoju ochrony zabłysły natychmiast sygnały świetlne.

Hrabia patrzył z pogardą na wzburzonego arystokratę.

– Jesteś pan dureń i degenerat! Wlałem panu na dupę, którą sam żeś pan ochoczo wypiął i nic, co planujesz pan ze mną teraz zrobić, nie jest w stanie tego zmienić.

– Dureń?! Dureń!? Ha, coś wam pokażę, Polaczki.

Lord Pomruk podszedł, kulejąc, do ściany pokrytej ozdobnymi panelami. Trzęsącym się ze złości palcem nacisnął jeden z niezliczonych, roślinnych motywów. Panel uchylił się, ukazując ukrytą w ścianie gablotę. Zgromadzona w niej kolekcja była bezcenna, nawet jeśli liczyć tylko kolekcjonerską wartość czasomierzy. Wydawało mi się, że w nocnej ciszy usłyszałem ciche tykanie setki mechanizmów.

– Wiecie, jak oszukaliśmy ten wasz wspaniały, niezawodny system? Od lat sprząta u mnie codziennie pani Krysha, polska imigrantka. Ma wyraźnie przykazane, by za każdym razem przetrzeć każdy z tych zegarków miękką skórką. Pani Krysha ma siedemdziesiąt lat, spłaca za swoje dorosłe dzieci trzy kredyty w niemieckich bankach, została wyrzucona z własnego mieszkania w Warszawie, a mimo to kocha Polskę najszczerszą miłością, jaka tylko istnieje. Do tego jest przekonana, że wszystko, co jej mówię, jest absolutną prawdą, którą dzielę się z nią z uczciwości i dobroci serca. Jeśli jutro powiem jej, że zagrożeniem dla jej ukochanego kraju są Wyspy Fidżi, właśnie to pojawi się na odczycie londyńskiego terminala. Rozumiecie teraz? To nawet nie jest oszustwo, zegarki nadal działają tak, jak powinny. Używamy tej metody od samego początku, od tysiąc dziewięćset dwudziestego roku.

Poczułem, jak krew odpływa mi z mózgu do nóg. Takimi informacjami można się dzielić z wrogiem tylko przed jego likwidacją. A nie spodziewałem się z rąk Pomruka lekkiej śmierci, zwłaszcza po tym, jak hrabia poluzował mu mięso na pośladkach.

– Jedno pytanie, Lordzie – odezwał się hrabia Patek. – Czy pana przyjaciele dobrze się czują?

Ochroniarze stali kilkanaście kroków od nas, przy drzwiach do sypialni. Jeszcze przed chwilą wyglądali jak trzy dzikie zwierzęta, czekające tylko na sygnał, by nas rozszarpać. Teraz jeden z nich osunął się na kolana z wzniesionymi rękami, drugi pocierał oburącz swoją poczerwieniałą twarz, a trzeci na przemian zamykał i otwierał oczy, jakby próbował sprawdzić, który z widzianych obrazów jest prawdziwy, po czym zaśmiał się jak wariat wypuszczony po latach izolacji na wolność.

Rozpoznałem natychmiast te objawy. Sam doznałem każdego z nich z osobna, a często wszystkich naraz, gdy hrabia namaszczał mnie mistycznym oleum, by pokazać chwałę Królestwa.

Pani Michaela wydobyła spod falbany puzdro z pozostałościami tłustej pasty. Domyśliłem się, że właśnie dlatego musiała wcześniej sprowokować szarpaninę.

– Upsss… – powiedziała niewinnie.

– Wy zdradzieckie, trucicielskie pomioty! To nie ma znaczenia, wykończę was własnoręcznie!

Pomruk dobył ze skrytki w ścianie ciężką, angielską szablę kawaleryjską. Przyjąłem jej widok z niejaką ulgą, bo nie było to narzędzie, którym można z człowieka zdzierać skórę cienkimi paskami, a właśnie tego się najbardziej obawiałem. Była to jedna z kilku tortur, na które nie byłem uodporniony.

Hrabia Patek napiął swoje żylaste, umięśnione ramiona. Dębowe deski wezgłowia trzasnęły jak zapałki. Pani Michaela na widok tego pokazu siły westchnęła zmysłowo. Wykręcając stawy jak cyrkowiec hrabia przełożył ręce nad głową.

– Giń! – wrzasnął Pomruk, składając się do cięcia.

Hrabia zasłonił się przed ciosem szabli kajdankami. Ostrze pokonało łańcuch, wywołując pióropusz iskier, ale wytraciło impet i nie pozostawiło najmniejszego śladu na lewym ramieniu Patka.

Eligiusz odepchnął Pomruka, który potknął się o nocny stolik i zatoczył do tyłu. Hrabia wykorzystał ten moment i podniósł ze stołu laskę, wyrywając ukryte w niej ostrze.

Klingi zasyczały w powietrzu i zwarły się. Broń hrabiego nie była stworzona do normalnego fechtunku, a lord Pomruk okazał się być wytrawnym szermierzem. Jego szabla była dłuższa i zapewniała mu dużo lepszy uchwyt. Po pierwszej wymianie ciosów zorientowałem się, że hrabia jest w tarapatach. Z trudnością parował cięcia i cofał się bez przerwy, a Pomruk spychał go w odległy kąt sypialni.

Hrabia zmarszczył brwi i poruszył wąsem. Zamarkował atak, po czym odskoczył szybko kilka kroków. Opuścił na chwilę gardę i dotknął swojego zegarka, manipulując jedną z tarcz.

Eligiusz był teraz przyparty do narożnika, ściany ograniczały jego możliwość dalszej obrony i ucieczki. Lord Pomruk krzyknął tryumfalnie i skoczył, by z powrotem skrócić dystans.

Obserwowaliśmy to z panią Michaelą w niemym przerażeniu. Śpiewaczka próbowała przeciągnąć swoje pęta do złamanej przez hrabiego belki, ale przeszkadzał jej jeden z drewnianych zastrzałów. Ja byłem przykuty u stóp łoża, nawet nie próbowałem się oszukać, że z kontuzjowanym barkiem mógłbym powtórzyć wyczyn hrabiego i połamać grubą dębinę.

Pomruk wzniósł szablę do ostatniego, śmiertelnego ciosu. Hrabia rozmazał się nam przed oczami. W jednej sekundzie był pod ścianą, w następnej stał za plecami Pomruka. Wykonał błyskawiczne cięcie końcem szpady, rozcinając szlafrok. Płytka rana natychmiast zaszła krwią.

Zdezorientowany lord Pomruk odwrócił się. Spadł na niego grad ciosów tak szybkich, że wydawało się, jakby zabłysnął wokół niego bursztynowy neon, a to było tylko światło żarówki odbijające się w klindze hrabiego Patka.

Pomruk pokazał klasę w obronie. Jego zasłony były precyzyjne i szybkie, ale mimo to ostrze Eligiusza dosięgało go co i rusz, zadając płytkie cięcia. Po którymś z nich szabla wyślizgnęła się Anglikowi z ręki. On sam upadł, dysząc, na kolana, wpatrując się z niedowierzaniem w rozmazany kształt, który drżał przed jego oczami.

Spodziewałem się, że unosząca się w powietrzu szpada przebije zaraz serce wroga. Rozmyty cień Patka uniósł jednak ostrze i błyskawicznym ruchem zbliżył się do nas.

Klinga błysnęła dwa razy i nasze kajdanki rozprysły się jakby były zrobione ze szkła.

Poczułem na sobie rękę hrabiego i nagle świat wokół mnie zmienił wygląd. Wszystkie kolory przesunęły się w stronę czerwonego. Drżący z przerażenia Pomruk znieruchomiał. To samo stało się z pogrążonymi w halucynacyjnych spazmach ochroniarzami. Spadające na podłogę części kajdanek zwolniły w powietrzu.

Hrabia drugą ręką dotknął pani Michaeli.

– Chwyćcie się mojego paska od spodni. Utrzymujcie ciągły dotyk, a będziecie w zasięgu efektu.

– Ale… jak?… – wykrztusiłem.

– Czas to tylko kolejna mechaniczna zabawka dla tych, którzy wiedzą, jak go opanować. Michaelo! Proszę zerwać poszewkę z tej wielkiej poduchy, będziemy potrzebowali worka. Zaremba, podejdziemy razem do gabloty.

Zdążyliśmy przejść kilkanaście kroków do ściany, nim spadające na ziemię kajdanki uderzyły o deski podłogi.

Zegarki były ułożone w porządku alfabetycznym, według nazwisk właścicieli. Modele dziewiętnastowieczne, w kieszonkowych, ozdobnie emaliowanych obudowach mieszały się z bardziej współczesnymi zegarkami ręcznymi z początku dwudziestego wieku. Zaskoczyły mnie leżące w gablocie calatravy i nautilusy, powstałe z pewnością po drugiej wojnie światowej. Ich obecność wskazywała, że Szafir był aktywnie rozwijany jeszcze w latach siedemdziesiątych. Przez kogo? Nie miałem czasu zapytać. Hrabia w pośpiechu zgarniał je wszystkie do trzymanej przez panią Michaelę granatowej poszwy, zdobionej złotymi gwiazdami.

Pomruk dostrzegł, co robimy, zaczął obracać się w naszą stronę, powoli jak mucha uwięziona w smole.

– Na schody, szybko! Za chwilę będzie tu cała grupa interwencyjna, a ja nie mogę utrzymywać efektu w nieskończoność. Zaremba, z życiem, głupcze! Pani Michaelo, odwagi, już prawie po wszystkim!

Wskazałem na Pomruka, który wciąż jeszcze obracał się w stronę gabloty, choć już byliśmy przy drzwiach.

– A on? Zostawi go pan przy życiu?

Wpadliśmy na agentów na głównych schodach prowadzących do wyjścia. W czerwonym świetle olbrzymich kandelabrów zobaczyliśmy jak powoli, lecz pewnie podnoszą w naszą stronę lufy pistoletów maszynowych.

Hrabia Patek zamruczał ze złości i dotknął jeszcze raz zegarka.

Świat zewnętrzny spowolniał jeszcze bardziej. Światło pociemniało, było już niemal fioletowe. Zobaczyliśmy rozbłyski z luf i wylatujące z nich pociski. Pomimo zmienionego upływu czasu ruszały się na tyle szybko, że z trudem uchyliliśmy się przed pierwszą serią. Jedna z kul trafiła w poręcz balustrady tuż obok mej głowy, zapatrzyłem się zafascynowany jak drewno powoli wybrzusza się i rozrywa. Eligiusz bezceremonialnie szarpnął mnie w dół.

– Biegnij, głupcze, zaraz koniec sprężyny w przyspieszaczu!

Na szczęście przy takiej różnicy czasu siepacze Pomruka nie zdążyli opuścić luf niżej. Kończyli opróżniać pierwsze magazynki wysoko nad naszymi głowami, gdy przecisnęliśmy się między nimi do drzwi.

Na podjeździe wokół owalnej fontanny zobaczyłem furgonetkę zatrzymaną w momencie gwałtownego hamowania. Wysokie pióropusze mokrego żwiru wisiały nieruchomo w powietrzu. Na miejscu kierowcy siedział profesor Bebzun, znieruchomiały z twarzą zniekształconą przyspieszeniem.

Byliśmy już prawie przy drzwiach pojazdu, gdy kolory zaczęły powoli wracać do normalności, a otaczający nas świat ożył w ruchu. Zrozumiałem, że tajemniczy mechanizm przyspieszacza w zegarku hrabiego przestał działać. Rozbryzgi żwiru uniosły się i opadły z głuchym plaśnięciem.

Profesor Bebzun otworzył przesuwane drzwi. Wskoczyliśmy do środka, samochód ruszył, nim zdążyliśmy usiąść. Za nami rozległy się serie z broni maszynowej. Byliśmy w ostrym skręcie, usłyszeliśmy jak pociski uderzają w gałęzie wierzby, pod którą przejeżdżaliśmy, skracając drogę przez park. Gdy wyjechaliśmy na prostą, usiadłem wreszcie na fotelu, próbując rozmasować naderwany bark, ale nie mogłem go nawet dotknąć.

– Tyle trudu, tyle krwi żeby dorwać się do Pomruka, i zostawił go pan wśród żywych?

– Ech, Zaremba, jak ty nic nie rozumiesz. Gdybym go zabił, odkryto by, że odzyskaliśmy zegarki i jesteśmy gotowi, by ponownie uruchomić Szafir. Angielski wywiad natychmiast by zareagował i wtedy cały wysiłek zostałby zmarnowany. Kto wie, może nawet postawiliby na czele programu nie aż takiego dewianta. Tymczasem Pomruk nie może się przyznać, że nie dopilnował depozytu, bo skończy w Tamizie zapakowany w walizkę. A my mamy na niego haka do wykorzystania w odpowiednim czasie. Tak, że plan drugorzędny mamy już właściwie wykonany…

– Drugorzędny?

– Zaremba, ty ciężki łbie, przecież walczymy o odnowienie Królestwa. Po co wyjechaliśmy do Mediolanu? Chodziło o odnalezienie pani Michaeli, Czeszki, w której żyłach płynie krew Dąbrówki. A ty, wiesz to przecież, bo razem przeryliśmy archiwa, jesteś najlepszym żyjącym depozytariuszem krwi Piastów. Od początku chodziło nam o godnego następcę tronu, plan z Pomrukiem zrodził się pod wpływem chwili natchnienia.

Popatrzyłem z przerażeniem na anielską sylwetkę pani Michaeli. Jej błękitne oczy pierwszy raz skierowały się wprost na mnie.

– Ale… Panie hrabio… Ja… Od egzaminu końcowego z oente nie jestem w stanie dopełnić męskich obowiązków, o ile nie jestem podłączony do wysokiego napięcia.

Hrabia zmarszczył brew i rzucił mi jeden z taserów, który musiał odebrać agentom Pomruka.

– Profesorze Bebzun, pędźmy do kościoła na Angel. Następca tronu musi być z prawego łoża.

Uchyliłem okno, bo nagle poczułem uderzenie gorąca. Nocne powietrze pachniało elektrycznością.

EPILOG

Rozpoznawałem kolor polskiego nieba, ten głęboki, mokry błękit. Czułem zapach jeziora i słyszałem szum drzew, chociaż przez okno widziałem tylko wysoki, betonowy parkan. Wiedziałem, gdzie jestem. Po tych wszystkich latach znajdowałem się w ośrodku w Kiejkutach, tutaj, gdzie zaczęła się moja kariera.

W oknie nie było krat, ale nie było sensu uciekać. Oficjalnie nie byłem aresztowany, ale to był techniczny detal. Znałem procedurę, jedyne, co mogłem zrobić, to czekać. Przysypiałem nieco, przeglądając w myślach obrazy tego, co działo się zanim mnie tu przywieziono.

Ostatnie, co pamiętałem, to hrabia Patek mówiący mi, że zostają w Wielkiej Brytanii, by z panią Michaelą zająć się operacją podmiany zegarków. Dźwięczały mi w głowie jego słowa:

– Mój pradziad, przy całym swoim geniuszu, nie przewidział, że najgroźniejszym wrogiem wolnej Polski mogą być sami przedstawiciele polskich służb i instytucji. Krótkowzroczni, sprzedajni, zakłamani, trzymani w rękach przez mafie, służby i loże. Czas naprawić to niedopatrzenie i ty się tym zajmiesz, Zaremba!

– Zaremba! Zaremba, tumanie! Obudź się, kurwa!

Major Bogdan Mutra siedział na metalowym, szkolnym krześle przy drzwiach. Był dziwnie przechylony i miał zabandażowaną szyję. Mówił, a właściwie chrypiał z potwornym wysiłkiem.

– Zaszalałeś, kurwa, jak rekin w basenie z pizdami! Wysłaliśmy cię trzy miesiące temu byś zbadał środowisko monarchistów, które zaczęło nam, kurwa, mocno świecić na radarze. Po paru tygodniach zacząłeś gadać bez składu i ładu, a dwa miesiące temu w ogóle przestałeś się meldować, zniknąłeś z powierzchni, kurwa, ziemi. Gdy się pojawiłeś z powrotem, mieliśmy na głowie wywiad szwajcarski, włoski i angielski. Rozmaici konsultanci techniczni, attache kulturalni i inni tego typu klienci zaczęli padać tam jak muchy, załatwieni bronią sieczną. Namierzyliśmy cię w Londynie, osobiście podjąłem się ekstrakcji, myślałem, że jesteś w bezpośrednim zagrożeniu życia, a ty, kurwa, co? Poczęstowałeś mnie sztyletem w gardło i mało jaja urwałeś granatem. Własnego, kurwa, przełożonego!

– Ja… nic nie rozumiem… Jestem tylko starym, wiernym sługą…

– Jakim, kurwa, starym? Masz trzydzieści pięć lat, Zaremba! Przestań mi tu pierrdolić! I co to za wymysły z jakimś hrabią? Hrabia Patek? Nie ma takiego człowieka, sprawdziliśmy.

Major Mutra patrzył na mnie z zimną nienawiścią.

– Ta grupa ma wsparcie gdzieś na najwyższych szczeblach naszej władzy. Potrzebuję nazwisk. Choćby jednego nazwiska. Zaremba, kurwa, chcę ci pomóc. Zniszczyłeś służbowy samolot, zdekonspirowałeś Szajko, choćby tego wystarczy, żeby cię zadołować. Daj mi coś, jakiś, kurwa, pretekst, żeby tego nie robić.

Pokiwałem bezradnie głową. Nazwisk naprawdę nie pamiętałem, chociaż hrabia wielokrotnie mówił o centrali w Warszawie.

– Wypalili ci mózg prochami, kurwa. No nic, posiedzisz tutaj, to ci się przypomni. Ale ale, pokaż, co tam masz na ręce?

Popatrzyłem na nadgarstek. Uświadomiłem sobie, że coś mi na nim ciąży. Był to przepiękny model nautilusa z komplikacją pokazującą fazy księżyca. Uniosłem wzrok na ręce majora. Jego vostok komandirskie z lat osiemdziesiątych na tanim, skórkowym pasku wyglądał jak odpustowa zabawka.

– Panie majorze, rozumiem, że zawaliłem zadanie. Naprawdę nic w tej chwili nie pamiętam. Spróbuję sobie to odtworzyć. Ale mam taką prośbę – czy mógłbym zostać przeniesiony do pokoju z widokiem na jezioro? Zaczynam tutaj dostawać klaustrofobii.

Podałem mu przy tym czasomierz. Popatrzył, jakby miał go zamiar polizać. Ostrożnie położył na nadgarstku, ale zachęcony moim gestem ośmielił się i zapiął bransoletę. Jego głos zmienił się na dużo bardziej przyjazny.

– No no, ciekawe rzeczy mi tu meldujecie, Zaremba. Dobrze, kurwa, bardzo dobra robota. Zuch! Zaraz podpiszę przeniesienie do apartamentu. Tutaj zegarek dla was, porządny, radziecki, bo widzę że nie macie swojego. Żebyście na śniadanie się nie spóźnili.

 

 

Londyn, Camden Town, 11.11.2018

 

 

Koniec

Komentarze

Zwariowany tekst, ale sympatyczny.

Bez przerwy coś się dzieje, spodobał mi się pomysł z zegarkami.

Zaremba czy Zaręba? Zdecyduj się. Wykonanie nawet przyzwoite, tylko po co Ci te odstępy między akapitami?

Babska logika rządzi!

O do licha, Zaremba oczywiście, w wymowie wchodzące delikatnie w “Zarymba”. Rozgrzana Muza musiała się pomylić. Dzięki! I dzięki!

 

 

Michał Kubacki

Nie lubię opowiadań pisanych z okazji, ale, co tu dużo mówić, przy Szafirze nie nudziłam się ani chwili, bo dość szalony pomysł z zegarkami, wartka akcja pędząca na łeb na szyję w ciągle zmieniającej się scenerii i malowniczy bohaterowie – wszystko to zapewniło przednią rozrywkę od początku, aż po satysfakcjonujący koniec. ;)

Szkoda tylko, że takie dobre wrażenie psuje nie najlepsze wykonanie. Kliknęłabym Bibliotekę, ale cóż… dopóki jest tak wiele usterek, niestety, nie mogę. :(

 

Trzy­na­sta kom­pli­ka­cja, po­ka­zu­ją­ca po­ło­że­nie szczę­śli­wej gwiaz­dy hra­bie­go, nie­ubła­ga­nie wska­zy­wa­ła, że… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Młoda ka­sjer­ka wpa­try­wa­ła się ma­śla­ny­mi ocza­mi w Hra­bie­go… – Dlaczego wielka litera?

 

Na pierw­szej stro­nie ogrom­ny tytuł krzy­czał:

DRA­MA­TYCZ­NE WO­DO­WA­NIE AWIO­NET­KI W JE­ZIO­RZE SER­PEN­TI­NE W HYDE PARKU. PO­LI­CJA PO­SZU­KU­JE PI­LO­TÓW. –> Skoro tytuł krzyczał, zamiast kropek postawiłabym wykrzykniki.

 

- Do stu pio­ru­nów! –>  Do stu pio­ru­nów!

Zamiast dywizu powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się wielokrotnie w dalszej części opowiadania.

 

– Panie hra­bio, to moje pismo. Mu­sia­łem to za­pi­sać wczo­raj w Me­dio­la­nie, choć tego nie pa­mię­tam. Na­pi­sa­ne jest White Bear, Ham­mer­smith, 17:45. –> Na­pi­sa­ne jest White Bear, Ham­mer­smith, siedemnasta czterdzieści pięć.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Wie pan hra­bia, jak cięż­ko utrzy­mać ołó­wek… –> Wie pan hra­bia, jak trudno utrzy­mać ołó­wek

 

Gdzie kon­kret­nie się uda­je­my? – za­py­ta­łem. –> Dokąd kon­kret­nie się uda­je­my? – za­py­ta­łem.

 

Nie­licz­ni po­dróż­ni zaj­mo­wa­li miej­sca bli­żej środ­ka skła­du. Hra­bia za­czął cicho mru­czeć, praw­do­po­dob­nie zajął się ra­chun­kiem su­mie­nia. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­czu­łem się za­gro­żo­ny, a z jedną ręką unie­ru­cho­mio­ną na tem­bla­ku licz­ba moich opcji była ogra­ni­czo­na. –> Czym są czyjeś opcje?

 

Z jego ust wy­rwał się ostat­ni cichy, skrze­czą­czy pro­test. –> Literówka.

 

Mu­siał nas ob­ser­wo­wać przez całe przed­po­łu­dnie. Czy cały Lon­dyn… –> Powtórzenie.

 

za­koń­czył wła­śnie dyżur i przy­my­kał bocz­ną nawą na za­kry­stię. –> Pewnie miało być: …za­koń­czył wła­śnie dyżur i przemy­kał bocz­ną nawą do zakrystii.

 

kilka wska­zó­wek z sym­bo­la­mi. Za­rów­no ciem­na chmu­ra jak i bły­ska­wi­ca wska­zy­wa­ły na Rosję. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Przez kogo?! – nie wy­trzy­mał pro­fe­sor Beb­zun. –> – Przez kogo?! – Nie wy­trzy­mał pro­fe­sor Beb­zun.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Naj­pierw ze­szli­śmy scho­da­mi w dół. –> Masło maślane. Czy mogli zejść w górę?

 

ktoś do­pi­sy­wał nowe na­zwi­ska. Można było prze­śle­dzić, jak w ciągu stu­le­cia zmie­niał się styl pisma od­ręcz­ne­go oraz sama tech­no­lo­gia pi­sa­nia. Po pierw­szych wpi­sach pió­rem… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

z ra­mie­nia nie­miec­kie­go wywiadu.Tam… –> Brak spacji po kropce.

 

sto­su­nek emo­cjo­nal­ny i ro­zu­mo­wy do na­szej Oj­czy­zny. –> Dlaczego wielka litera?

 

nadal po­ka­zy­wał ni­czym nie zmą­co­ną przy­jaźń… –> …nadal pokazywał ni­czym niezmą­co­ną przy­jaźń

 

I zde­kon­spi­ro­wa­li­śmy wła­śnie przed nim naszą naj­taj­nie­szą bazę… –> Literówka.

 

całą dzie­siąt­kę mia­łem teraz od­bi­tą na bro­dzie. Po­ło­wę twa­rzy mia­łem zdrę­twia­łą… –> Powtórzenie.

 

Po­czu­łem na sobie spoj­rze­nie Hra­bie­go… –> Dlaczego wielka litera?

 

Jedno oko skie­ro­wał w bok ponad ra­mie­niem Hra­bie­go… –> Jak wyżej.

 

Sznaj­ko uniósł bu­tel­kę rudej wódy w ge­ście za­py­ta­nia. –> Co to jest ruda wóda w geście zapytania?

Może: Szajko, pytającym gestem, uniósł butelkę rudej wódy.

 

Jego fry­zu­ra, sta­ro­mod­nie uło­żo­na po­ma­dą… –> Fryzury nie układa się pomadą, tak jak nie układa się jej lakierem.

 

– Lord Po­mruk, we wła­snej przeklętej oso­bie – syk­nął Hra­bia. –> Dlaczego wielka litera?

 

Po­pa­trzy­łem bez­rad­nie na Hra­biego. –> Jak wyżej.

 

Długo cze­ka­łem na tę chwi­lę, Sir Patek. –> Jak wyżej.

 

na moją pro­po­zy­cję by po­zwo­lić się przy­kuć do wez­gło­wia… –> Literówka.

 

ko­szu­la roz­chy­li­ła się pod cię­ża­rem jakże ziem­skie­go pięk­na, gdy cu­dow­na po­stać po­chy­li­ła się… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

jak ary­sto­ka­tycz­na aura hra­bie­go… –> Literówka.

 

Miał roz­łu­pa­ną obu­do­wę i wy­rwa­ny kabel. Drab miał na gło­wie… –> Powtórzenie.

 

Karaj mnie ostroż­niej! –> Karz mnie ostroż­niej!

 

Pierś Mi­cha­eli unio­sła się, gdy na­bra­ła głę­bo­kie­go wde­chu. –> Obawiam się, że wdechu nie można nabrać.

Proponuję: Pierś Mi­cha­eli unio­sła się, gdy na­bra­ła głę­bo­ko powietrza.

 

ob­my­ślił cały plan. Gdy zro­zu­miał, że cała Eu­ro­pa… –> Powtórzenie.

 

unie­moż­li­wia od­ro­dze­nie na­szej Oj­czy­zny… –> Dlaczego wielka litera?

 

na jach­cie Cza­ro­dziej­ka w 1938 roku… –> …na jach­cie Cza­ro­dziej­ka w tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku…

 

Obraz był na tyle ma­syw­ny, że mógł się za nim skry­wać duży sejf. –> Czy naprawdę masywność obrazu jest warunkiem wielkości zakrywanego przezeń sejfu?

 

Miał na sobie je­dwab­ną po­dom­kę, spod któ­rej wy­sta­wa­ły spodnie od pi­ża­my. –> Podomki noszą kobiety, Pomruk z pewnością miał na sobie szlafrok.

 

Wszyst­kie ob­ra­zy w moi domu za­bez­pie­czo­ne są alar­mem. –> Literówka.

 

Pani Kry­sia ma sie­dem­dzie­siąt lat… –> Wcześniej napisałeś: Od lat sprzą­ta u mnie co­dzien­nie pani Kry­sha… –> Dlaczego?

 

jeden z nich osu­nął się na ko­la­na z rę­ka­mi wznie­sio­ny­mi do góry… –> Masło maślane. Czy mógł mieć ręce wzniesione do dołu?

 

hra­bia na­masz­czał mnie mi­stycz­nym oleum, by po­ka­zać mi chwa­łę Kró­le­stwa. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Ostrze po­ko­na­ło łań­cuch, wy­wo­lu­jąc pió­ro­pusz iskier… –> Literówka.

 

Wy­ko­nał bły­ska­wicz­ne cię­cie koń­cem szpa­dy, roz­ci­na­jąc po­dom­kę. –> …roz­ci­na­jąc szlafrok.

 

Za­sko­czy­ły mnie obec­ne w ga­blo­cie Ca­la­tra­vyNa­uti­lu­sy… –> Za­sko­czy­ły mnie leżące w ga­blo­cie ca­la­tra­vyna­uti­lu­sy

Nazwy wyrobów przemysłowych piszemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

po dru­giej woj­nie swia­to­wej. –> Literówka.

 

Po­mruk zo­rien­to­wał się, co się dzie­je, za­czął ob­ra­cać się w naszą stro­nę… –> Lekka siękoza.

 

Roz­bry­zgi żwiru unio­sły się w górę… –> Masło maślane.

 

skra­ca­jąc wy­jazd przez park. Gdy wy­je­cha­li­śmy na pro­stą… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Kto wie, może nawet po­sta­wi­li­by na czele pro­gra­mu kogoś nie tak cał­kiem zde­wio­wa­ne­go. –> Raczej: Kto wie, może nawet po­sta­wi­li­by na czele pro­gra­mu nie aż takiego dewianta.

 

Ale… Panie Hra­bio… Ja…–> Dlaczego wielka litera?

 

– Za­rem­ba! Za­rem­ba, tu­ma­nie! Obudź się, urrwa! –> Czy to autocenzura? Jeśli tak, to całkiem zbędna. Uwaga dotyczy wszystkich urrw, które pojawiają się w dalszej części wypowiedzi majora Mutry.

 

Był to prze­pięk­ny model Na­uti­lu­sa… –> Był to prze­pięk­ny model na­uti­lu­sa

 

Jego Vo­stok Ko­man­dir­skie z lat osiem­dzie­sią­tych… –> Jego wo­stok ko­man­dir­skie z lat osiem­dzie­sią­tych

 

Po­pa­trzył na niego, jakby miał go za­miar po­li­zać. Ostroż­nie po­ło­żył go na nad­garst­ku… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dzięki za bardzo miły komentarz i za ogrom pracy korektorskiej. Naniosłem większość poprawek. Dwa wyjątki:

 

Fryzura ułożona pomadą. Nie będę się upierał do upadłego, ale:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Pomada

Poza tym Pomruk to zboczeniec, z pewnością nie takimi substancjami układał sobie już w życiu fryzurę. Chyba że chodzi ci o to, że układa się włosy, a nie fryzurę. Ale co się w takim razie robi z fryzurą? Czy fryzura po prostu jest? Poprawię, jeśli nadal razi.

 

Podomka. Podomki męskie oferowane są w sieci. To jeszcze nie przesądza sprawy, ale pamiętaj, że Pomruk to zboczeniec. Mógłby się pojedynkować w staniku, w bikini albo w stringach, to może i w podomce. Również i tutaj nie będę się upierał że Lizbona albo śmierć, ale wydaje mi się że jest ok. Zmienię, jeśli uważasz, że to konieczne.

 

Bardzo się cieszę że koniec tym razem się spodobał.

Michał Kubacki

Mbkubacki, OK. Jeśli tak chcesz, niech pomada zostanie, choć moim zdaniem fryzurę układa się przy pomocy grzebienia czy szczotki i innych fryzjerskich akcesoriów, a dobremu styliście niekiedy wystarczą tylko palce. Pomady, owszem, używa się do układania fryzury, ale samą pomadą nie ułoży się jej.

Dodam jeszcze, że fryzura to włosy uczesane/ ułożone w określony sposób.

 

Natomiast podomka to wyraz utworzony i wprowadzony w życie w Polsce, w początkach drugiej połowy ubiegłego wieku, w wyniku konkursu tygodnika Kobieta i Życie, na polską nazwę szlafroka. Dlatego nie wydaje mi się możliwe, aby angielski lord, choćby i zboczeniec nad zboczeńce, zamiast szlafroka, nosił podomkę.

Mimo że podomka zadomowiła się w naszym języku, ja nadal noszę szlafrok. ;)

 

Jednakowoż, Mbkubacki, to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które Ty uznasz za najwłaściwsze. ;)

Niemniej bardzo się cieszę, że większość uwag okazała się przydatna, a skoro dokonałeś poprawek, klikam. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A może zboczeniec mógłby założyć bonżurkę?

Babska logika rządzi!

Szlafrok to tylko przyduży ręcznik z rękawami, rekwizyt godny hipochondryka, a nie arcywroga. Natomiast w jedwabnej, wzorzystej podomce można spokojnie zapalić opium, brać udział w orgii albo zejść do piwnicy żeby torturować więźniów amatorskim koncertem organowym, smagać pejczem lub wypruwać powoli flaki, sycąc uszy błaganiami o litość i jękami agonii. 

Bonżurka brzmi ciekawie, ale nie wiem, czy aż tak bardzo mi się kojarzy. 

 

Dzięki za punkt!

 

Jestem ciekaw jak wam się spodobało poprawione zdanie o trzynastej komplikacji. 

Michał Kubacki

Co czytelnik, to skojarzenie. Mnie podomka nasuwa wizje gosposi sprzątającej chałupę.

Babska logika rządzi!

Widzisz, Mbkubacki, Ty rozumiesz szlafrok jako ręcznik, zapewne używany po kąpieli i może nie wiesz, że do tego celu służyły płaszcze kąpielowe. Jedwabny, wytworny szlafrok, tak damski jaki męski, nie ma nic wspólnego z ręcznikiem i podomką w naszym rozumieniu.

Podrzucam Ci ostatnią deskę ratunku, albowiem Pomruk w podomce jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia – ubierz go w peniuar. ;D

Dodam jeszcze, że w opisanej sytuacji bonżurka raczej się nie sprawdzi, bo chyba nie zdoła zakryć kompresu kojącego ból sempiterny. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przekonałyście mnie, zmieniam na szlafrok. Peniuar to byłoby za dużo, w końcu opowiadanie ma być również dla młodzieży. 

Michał Kubacki

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zwariowany tekst, a zarazem na tyle blisko ziemi, że utrzymywał moją uwagę. Choć cenię sobie albo twarde po niej stąpanie, albo totalny odlot, utrzymałeś na tyle niewysoki, a zarazem ciekawy poziom lotu, że czytałem z ciekawością.

Relacja Hrabiego i Zaremby wypadła przednio. Zwariowana, pełna złośliwości, definitywnie też niestandardowa. Choć arystokratę ciężko polubić za jego teatralne zachowanie i ubliżanie narratorowi, definitywnie to on mocniej mnie zaintrygował.

Sama akcja trzyma mocne tempo, nie pozwalasz czytelnikowi nudzić. Do tego ciągłe żonglowanie scenerią także mi przypadło do gustu.

Podsumowując: fajny koncert fajerwerków, udała Ci się trudna mieszanka stonowanego absurdu i akcji :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za kolejną miłą recenzje i punkt. W ramach podziękowań mały bonus, żebyście wiedzieli że nie wyssałem tej historii z palca:

https://youtu.be/CHnIaN_zin0

Michał Kubacki

Ale wiesz, że w fantastyce jednak część trzeba wysysać? ;-)

Babska logika rządzi!

Wyssałem tylko tyle, ile było konieczne, żebym sam nie spłynął pewnego ranka Tamizą zamknięty w walizce. Gdybym mimo wszystko nagle zamilkł, znajdziecie resztę informacji u profesora Bebzuna. 

Michał Kubacki

Rzeczywiście, tekst lekki, sympatyczny, miejscami zabawny. Niezłe postacie, które nie pozwoliły na ani chwilę nudy. Zasługuje na bibliotekę.

Uniósł, podniósł, wzniósł – wkradły Ci się pleonazmy, nie trzeba pisać, że do góry.

Dzięki zygfryd89, już myślałem że tekst zakończył życie na portalu ;-) Tymczasem jestem na planecie DA-3, raport na dniach. Pozdrawiam!

Michał Kubacki

Dobry tekst. Podoba mi się. A do biblioteki nie trafił tylko dlatego, że jest długi i znalazły się jedynie cztery osoby, które zechciały przeczytać. Szczęśliwie te cztery osoby mogły oddać głos na bibliotekę i to zrobiły. To teraz tylko ja dorzucę swój i gotowe.

Dziękuję za uznanie i za brakujący piąty głos. Tutaj jakaś dziwna sprawa się pojawia – opowiadanie wyświetla się u mnie jako zaliczone do biblioteki, ale nie ma go ani na stronie biblioteki ani na głównej. Czyżby Lord Pomruk aktywował jakieś tajemnicze siły? ;-)

Pozdrawiam!

Michał Kubacki

Nie, Mbkubacki, to nie sprawka Pomruka, opowiadanie trafiło do Biblioteki po czasie dłuższym niż miesiąc od publikacji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

– Powiedziałam mu[+,] że Lord Pomruk kazał mi zadzwonić po dodatkowe przybory.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki ;)

Michał Kubacki

Nowa Fantastyka