- Opowiadanie: surfaceofthesun - Ostatnia fotografia Spoormana - CZĘŚĆ II

Ostatnia fotografia Spoormana - CZĘŚĆ II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatnia fotografia Spoormana - CZĘŚĆ II

12 grudnia

Spadł śnieg, po raz pierwszy w tym roku.

 

Moje poszukiwania zabrnęły w ślepą uliczkę. Spoormana nie znają profesorowie, listy studentów o nim milczą. Tajemniczy dagerotyp wydaje się jedynym śladem jego istnienia.

 

Jeśli chodzi o sam uniwersytet – dostaliśmy kolejne zadanie: „Nietrwałość śniegu, jako metafora życia i śmierci". Myślałem, że się porzygam.

Nawet nie wyciągnąłem aparatu – zaliczenie i tak już miałem w kieszeni. Moja wystawa okazała się wielkim sukcesem. Sprzedano kilka zdjęć, a na ostatnich stronach regionalnych gazet natknąłem się na krótkie notki o „małoletnim geniuszu fotografii". Zauważyłem, że mimo mojego mizernego wzrostu i rachitycznego wyglądu, zacząłem przyciągać spojrzenia kobiet. To zainteresowanie, póki co, było jednak tylko jednostronne.

Wszystkie wieczory spędzam wpatrując się w fotografię, w twarz tajemniczego mężczyzny, który chowa się w ciemnym budynku.

 

 

 

13 grudnia

Jest noc, obudziłem się zaledwie parę minut temu.

Dochodzę do wniosku, że plotki o moim geniuszu są nie tyle przesadzone, co zwyczajnie błędne. Nie wiem, czy rozwiązanie mi się przyśniło, czy podświadomość szepnęła mi ją wprost do ucha. W dalszym ciągu czuję się, jakbym śnił, kontury pokoju wydają się być rozmazane, a kiedy otworzyłem oczy… Cóż, mógłbym przysiąc, że ktoś nade mną stał.

Nieważne. Nie wiem, jak mogłem dotąd nie wpaść na tak oczywistą rzecz!

Od jutra nie będę już szukał mężczyzny o twarzy poznaczonej bliznami.

Znajdę miejsce, do którego wchodził.

 

24 grudnia.

To moja pierwsza wigilia poza domem.

Rodzicom było przykro, a mnie… Mnie już chyba nie tak bardzo. Nie wiem, czy wytrzymałbym kupowanie prezentów, głupawe trajkotanie podczas świątecznej kolacji, czy opowiadanie tych samych historii przy tym samym kopcącym kominku (Tata zawsze żartował, że kiedy podrośliśmy i przestaliśmy wierzyć w świętego Mikołaja – starszy pan w czerwonym surducie zaklinował się w kominie i uwędził. Tata ma specyficzne poczucie humoru).

Czuję, że zbliżam się do odnalezienia miejsca, gdzie Spoorman sfotografował szczupłą dziewczynę o smutnym uśmiechu i mężczyznę skrytego w mroku drugiego planu. Kupiłem mapę miasta i podzieliłem ją – według zasady złotego trójpodziału, taki osobisty żart – na coraz mniejsze kwadraty. Wszystkie, które już zwiedziłem, gdzie znałem na pamięć każdą uliczkę, zamazałem na czarno.

Po tygodniu miasto na planie wyglądało, jakby utonęło ze wszystkimi mieszkańcami pod bezlitosną, grubą warstwą smoły.

Zostały cztery wolne segmenty – w którymś z nich musi kryć się rozwiązanie.

 

26 grudnia

Znalazłem.

Dzisiaj, punktualnie o trzynastej dwadzieścia trzy – zrobiłem zdjęcie własnego nadgarstka z zegarkiem, by uwiecznić chwilę – odszukałem miejsce, o którym myślałem tak intensywnie, że zaczęło prześladować mnie w snach.

Parę chwil po przekroczeniu most nad rzeką, która dzieliła miasto na dwie części, poczułem, jak krew uderza mi do głowy. Patrzyłem na ruiny domu znanego mi z fotografii!

Przymrużyłem oczy i zrobiłem cztery małe kroki w prawo.

Musiałem stać dokładnie w miejscu, w którym parę, może parędziesiąt lat temu stał Spoorman.

Krajobraz nieco się zmienił, wycięto wszystkie drzewa. Ulica wyglądała teraz dużo bardziej surowo i pomyślałem sobie, że może zdjęcie miało z tym coś wspólnego. Bez większych nadziei pogrzebałem chwilę wśród porozrzucanych kamieni i desek,. Nie wiem, co spodziewałem się znaleźć.

Trochę dziwnym wydawało mi się, że nie wybudowano tu nic nowego. W mieście było wiele starych budynków, ale każdy z nich utrzymywany był w co najmniej dobrej kondycji.

To, co oglądałem, przypominało trochę brzydkie znamię, położone zbyt niebezpiecznie, by można je wyciąć.

Jestem rozczarowany i to bardzo.

Źle się czuję i tak naprawdę to zamiast pisania powinienem chyba po raz kolejny się upić.

 

27324 grudnia

Pjepsze ten pamnetnik i tego pjepszonego Skwarmana. Ha ha ha.

 

27 grudnia

Jeszcze nigdy tak bardzo nie bolała mnie głowa i wstyd mi za poprzedni wpis. Już nigdy nie tknę alkoholu.

 

15 stycznia

Spoorman, Spoorman, Spoorman.

Zaczynam dochodzić do wniosku, że znalezienie jego dzieła to jakiś złośliwy żart samego Boga. Znam na pamięć każdy szczegół, każdy detal.

Oczy smutnej dziewczyny dostrzegam w twarzach kobiet, które mijam na ulicy. Czasami wydaje mi się, że zaczynam tracić rozum, że nie mogę już myśleć o niczym innym.

Wczoraj w nocy miałem nawet sen.

Leżałem na łózku, wpatrując się w fotografię, aż w końcu odłożyłem ją na podłogę, a palce przytknąłem do oczu. Po chwili wsadziłem je głęboko w oczodoły, czując, jak przebijam miękką tkankę. Paznokcie zahaczyły o mózg. Zaczynam go skrobać, wrzeszcząc przy tym z bólu, ale to na nic.

Nie da się zapomnieć o czymś, co siedzi w samym środku twojej duszy.

 

30 stycznia

Od pięciu dni nie spojrzałem na zdjęcie.

Czuję się nieco lepiej.

Chodzę na wszystkie zajęcia, zacząłem nawet grać w piłkę – wszystko byle nie patrzeć na ten przeklęty dagerotyp.

 

 

7 lutego

Drogi pamiętniku – tak chyba zaczynają pisać dziewczyny, prawda?

Poznałem kogoś. Jest wysoka – a przynajmniej wyższa ode mnie – pachnie kwiatami i godzinami potrafi mówić o fotografii. Fantastycznie pozuje. Czuję się prawie tak samo szczęśliwy, jak wtedy, kiedy byłem jeszcze dzieckiem i dopiero co dostałem od dziadka aparat.

A potem rozstajemy się. Ona mnie całuje.

A ja nie mogę zasnąć, bo nie czuję już jej zapachu – jest tylko mała srebrna płytka, bezpiecznie przylepiona pod szufladą.

 

13 lutego

Uparła się, żeby nocować u mnie. Zgodziłem się, ale teraz nie wydaje mi się to już takim dobrym pomysłem. Wiem, o co jej chodzi, ale ja… Nie wiem, nie mam pojęcia, czy tego chcę. Nie boję się – po prostu sama myśl o seksie w ogóle mnie nie rusza.

Może dzisiaj się to zmieni? Może, kiedy pachnąca-kwiatami, jak zwykłem o niej myśleć, sprawi, że nazwisko Spoorman zniknie w końcu gdzieś głęboko w mojej podświadomości.

 

14 lutego

To niesamowite. Nie mogę w to uwierzyć.

 

15 lutego

Wczoraj tak bardzo trzęsły mi się ręce, że nie mogłem nic napisać.

Pachnąca-kwiatami przyszła punktualnie o godzinie dziewiątej wieczorem. Pierwszy raz, odkąd zaczęliśmy się spotykać, poczułem, że może jednak czyjaś fizyczna bliskość jest w stanie mnie uspokoić.

Na jej twarzy błąkał się nerwowy uśmiech, sam pewnie wyglądałem nie lepiej – cały czas okropnie się pociłem i nawet trzykrotna zmiana podkoszulka nie była w stanie sprawić, żebym poczuł się choć trochę świeżo.

Około godziny dziewiątej piętnaście otworzyliśmy wino; około godziny dwudziestej drugiej wypiliśmy je; o godzinnie dwudziestej drugiej pięć zaczęliśmy się kochać.

O dwudziestej drugiej osiem było po wszystkim i poszedłem pod prysznic.

Za oknami szalała burza i nie zwróciłem uwagi na grzmot, który zabrzmiał bardziej głucho niż wszystkie pozostałe – przypominał uderzenie szuflady o twardą drewnianą podłogę.

 

Przypominał uderzenie szuflady, pod którą schowałem zdjęcie!

 

Momentalnie wyskoczyłem spod prysznica i wpadłem do pokoju. Dziewczyna siedziała na podłodze, obok, po jej lewej stronie leżała szuflada, a przed nią – dagerotyp Spoormana. Pachnąca-kwiatami złapała go w palce, które jeszcze parę minut wcześniej błądziły po moim ciele, i podniosła nie odrywając wzroku od mojej twarzy.

Zapytała skąd mam to zdjęcie. I wtedy zdecydowałem się opowiedzieć jej wszystko.

Wysłuchała uważnie, a kiedy skończyłem, pocałowała mnie w policzek i z uśmiechem odparła, że może mi pomóc.

Za tydzień idziemy do jej babci – kobiety ze zdjęcia.

 

25 lutego

Kiedyś, dawno temu, myślałem, że jestem artystą.

Wydawało mi się, że jestem niesamowicie uzdolnionym fotografem, którego zdjęcia wyznaczą nowe kanony. Nigdy bym się nie spodziewał, jak szybko i jak brutalnie marzenia mogą zostać rozbite w pył. To chyba pierwsza i najbardziej gorzka lekcja dorosłości.

O ile myślę, że mój talent wciąż gdzieś błyska, niczym ostatnia iskra w niemal wygaszonym palenisku – wystarczy tylko dmuchnąć, by zamieniła się w ogień – to nigdy nie miałem talentu pisarskiego. Dlatego z okazji odwiedzin u babci Pachnącej-kwiatami pożyczyłem magnetofon szpulowy – chciałem uchwycić absolutnie każde zdanie, które padnie z jej ust.

Wydaje mi się, że dobrze zrobiłem – nie byłbym w stanie opisać tego, co usłyszeliśmy.

 

Babcię Pachnącej-kwiatami odwiedziliśmy w czymś, co wydawało się połączeniem szpitala i domu starców. I choć byłem przekonany, że będzie to ponury budynek w wiktoriańskim stylu – taki najbardziej pasował do mojego wyobrażenia miejsca, w którym ktoś zdradzi mi tajemnicę – to rzeczywistość okazała się mocno trywialna.

Ujrzałem trzypiętrowa willę, o czystych oknach i drzwiach pomalowanych jasnozieloną farbą.

Gdy weszliśmy do środka, poczułem jeszcze większe rozczarowanie. Meble zrobione z jasnego drewna były zupełnie zwyczajne i stały przy zupełnie zwyczajnych białych ścianach. W powietrzu unosił się zupełnie zwyczajny – i jak najbardziej spodziewany – osobliwy i nieprzyjemny zapach starych ludzi.

 

Była modelka ze zdjęcia Spoormana mieszkała na pierwszym piętrze.

Weszliśmy tam po zupełnie zwyczajnych schodach, przykrytych wytartym dywanem. Na ostatnim stopniu – osiem schodów po półpiętrze z oknem na całą ścianę, przez którą było widać stare miasto – spotkaliśmy przykurczonego dziadka, który pozdrowił nas bezzębnym uśmiechem.

W rękach trzymał worki z własnym moczem i poczułem, jak kwaśny zapach uderza w nozdrza. W oczach pojawiły mi się łzy i choć chciałbym myśleć, że to przez smród amoniaku – prawda była taka, że klimat domu był wręcz przytłaczająco ponury.

Pokój, do którego szliśmy, znajdował się na samym końcu korytarza, po lewej stronie. Minęliśmy kiepskie reprodukcje słoneczników Van gogha, staruszkę, której trzęsące się ręce kurczowo trzymały się balkonika i podeszliśmy do drzwi oznaczonych numerem sześć. Pachnąca-kwiatami zapukała, a kiedy przez dłuższy czas nie dobiegł nas żaden odgłos – zrobiła to ponownie. Dopiero wtedy usłyszeliśmy skrzeczące „proszę" – wchodząc do środka z trudem potrafiłem utrzymać nerwy na wodzy.

 

Pokój był urządzony nie tyle skromnie, co zwyczajnie spartańsko – bardziej kojarzył się z kostnicą niż substytutem domu. Na ścianie przeciwległej do drzwi było duże okno – naprawdę duże, zajmowało niemal pół ściany i pewnie wpadałoby przez nie dużo słońca, gdyby nie rozłożyste drzewo rosnące tuż za nim.

Pomyślałem, że to musi być strasznie przygnębiające. Po prawej stronie stała szafka nocna, a zaraz obok niej łóżko, z metalową ramą pokrytą brązową farbą. Ściana naprzeciwko była zupełnie pusta, jedynie na wysokości mojej głowy widniał kwadrat jaśniejszej farby – tak, jakby ktoś niedawno ściągnął z tego miejsca obraz.

Właścicielka pokoju siedziała na bujanym fotelu ustawionym na skos od okna. Wyglądała przez nie i paliła papierosa bez filtra.

Nie odwróciła się, kiedy weszliśmy.

 

Pachnąca-kwiatami szepnęła jej coś do ucha, ta pomachała głową. Moja dziewczyna dała mi znak i z torby, którą przewiesiłem przez ramię wyjąłem magnetofon.

Ze zdenerwowania dwa razy próbowałem źle włożyć kasetę. Dopiero wtedy podszedłem do starszej kobiety i zobaczyłem, jak wygląda.

Co oczywiste – dużo starzej niż na zdjęciu, choć rysy twarzy, mimo że pokryte siecią wyjątkowo głębokich zmarszczek, zdradzały duże podobieństwo. Oczy, czego nie było widać na fotografii, miała wyjątkowo jasne, lewe przykryte bielmem.

Przełknąłem ślinę i przywitałem się z nią.

Spytała „Czego ode mnie oczekujesz, młodzieńcze? Co chcesz wiedzieć o Spoormanie?" Wymówiła to nazwisko z dziwnym akcentem – s zaszeleściło w jej ustach, jak wąż.

Odparłem, że wszystko. Uśmiechnęła się i wybuchła nieprzyjemnym śmiechem, który szybko przeszedł w kaszel. Pachnąca-kwiatami podała jej chusteczkę, a kiedy staruszka odjęła ją sobie od ust – widniały na niej plamy krwi wymieszanej z żółcią.

Jeszcze raz dziękuję Bogu – a może komuś zupełnie innemu – że wziąłem magnetofon. Nie wierzę, że zdołałbym jednocześnie słuchać i zanotować wszystko, co usłyszałem.

 

 

 

Zaznaczyłam miejsce, w którym skończyłam czytać, zaginając róg pożółkłej strony.

Odwróciłam pamiętnik i przyjrzałam się tylniej okładce – rzeczywiście była gruba i to na tyle, że bez problemu powinna zmieścić kasetę. Pytaniem było, czy ona jeszcze tam jest i przede wszystkim – czy po tylu latach dźwięk albo sama taśma nie uległy zniszczeniu?

Ale nie, była tam, ukryta za przesuwanym kawałkiem drewna, obłożona delikatnym materiałem. Poszłam z nią do gabinetu mojego męża, gdzie stał magnetofon.

Lubiłam to miejsce – pachniało cygarami, książkami i nim. Czułam się trochę winna i trochę jak złodziej, że siedzę tu i słucham czegoś o czym najprawdopodobniej nigdy mu nie powiem.

Ale przecież musiałam dowiedzieć się, kim jest sprawca obsesji mojego brata. Wyjęłam kasetę i bardzo ostrożnie włożyłam do czarnego magnetofonu, który postawiłam na biurku.

Wcisnęłam play i… Przez chwilę nic się nie działo – zamiast głosów usłyszałam parę. Już chciałam przewinąć, kiedy usłyszałam głos, którego nie słyszałam od, wydawałoby się, wieków.

Głos Antoniego

 

– Raz, raz, raz… Próba mikrofonu. Chyba działa… Rozmawiamy z panią…

– Żadną panią. Mów mi Hanna, synu. – zrozumiałam, o co chodziło mojemu bratu. Rzeczywiście, „s", które wymawiała kobieta było nieprzyjemne dla ucha.

– Dobrze, proszę pani… Hanno… Chyba najlepiej będzie, jeśli zaczniemy od początku. Jak poznałaś Spoormana?

– To akurat proste… Studiował na uniwersytecie i jak wszyscy szukał modelek do zdjęć. To było dawno temu, a ja wyglądałam wtedy całkiem nieźle – jeśli rozejrzysz się po zdjęciach z mojego rocznika zobaczysz, że pozowałam co najmniej raz dla każdego z fotografów. Ale od kiedy poznałam Spoormana – nie chciałam pozować już dla nikogo innego.

W tym momencie staruszka zaczęła bardzo kaszleć. Słowa popłynęły znowu po paru sekundach

– O co chodzi z tym zdjęciem? Kim jest ten człowiek, który stoi za panią?

Zamiast odpowiedzi usłyszałam śmiech.

-On? On nigdy się nie liczył, Spoorman uchwycił go przypadkiem. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, kim był ani co się z nim stało.

Ale od tego zdjęcia wszystko się zaczęło. Ma coś w sobie, prawda? Ma w sobie zalążek tego, co wyewoluowało w późniejszych fotografiach. Nigdy nie powiedział mi, czy już wcześniej nad tym pracował, czy to wyszło zupełnie przypadkowo. Ale od niego się wszystko zaczęło

– Jeśli więc nie chodzi o człowieka z poparzoną twarzą to… O co?

– Jesteś fotografem, a tak mało widzisz… Chociaż Spoorman też nie zauważył tego od razu. Na tym zdjęciu wszystko jest jeszcze bardzo delikatne i – choć to słowo w kontekście tego, co później się stało, wydaje się zupełnie nie na miejscu – nawet trochę niewinne. Wiem, że człowiek, który wchodzi do budynku przyciąga uwagę, ale spójrz na mnie – spójrz na nadgarstki.

 

Zamiast słów usłyszałam dźwięki, które musiały być Antonim szukającym czegoś w torbie.

 

– Czy to blizny?

– Tak. – odpowiedziała staruszka – Ciężko je dostrzec, prawda? Spoorman na początku myślał, że coś pomieszał przy wywoływaniu dagerotypu. Ale one naprawdę tam były, a przecież minęło tyle lat…

– Blizny? Skąd się wzięły?

– Kiedy byłam mała… Miałem pięć, może sześć lat… Jeździliśmy na wakacje z rodzicami do pewnej wioski, położonej wysoko w Alpach. Było tam zaledwie parę domostw – nie pamiętam dokładnie ile – i mnóstwo zieleni.

Co roku wypożyczaliśmy od jednego z gospodarzy całą chałupę. Matka odpoczywała czytając książki, ojciec pływał po pobliskim jeziorze, a ja pałętałam się na brzegu lasu. Zbierałam jagody, budowałam szałas, który w moich oczach zamieniał się w pałac otoczony fosą. Gdybym przyjeżdżała tam, jako nastolatka pewnie umarłabym z nudów. Ale wtedy spędzałam najcudowniejsze chwile w życiu.

Do czasu, gdy pewnego słonecznego dnia, spomiędzy drzew wyłonił się nasz sąsiad, urżnięty jak bela. Nie pamiętam, jak się nazywał, wszyscy znali go jako pijaka.

Pamiętam, że zastygłam w bezruchu w z patykiem – berłem księżniczki – w dłoni. Przez chwilę myślałam, że mnie nie zauważył – przeszedł tuż obok, kołysząc się z boku na bok. Przystanął przy jednym z krzaków i zwymiotował krwią wymieszaną z jedzeniem i alkoholem. Otarł twarz brudnym rękawem pozostawiając na niej czarną smugę i dopiero wtedy spojrzał wprost na mnie.

A ja stałam, cały czas stałam, sparaliżowana jakimś nadludzkim strachem.

Wyszczerzył resztki zębów w najbardziej przerażającym uśmiechu i rzucił się na mnie, przygniatając całym ciężarem. Byłam zbyt przerażona, żeby krzyczeć i nie mogłam złapać tchu. Biłam go z całych sił po całym ciele, aż złapał moje obie ręce w swoją jedną – łapy miał wielkie i owłosione, przypominały kończyny goryla – i zgniótł tak mocno, że pisnęłam z bólu.

Zwolnił uchwyt pół godziny później, kiedy skończył. Dyszał ciężko zakładając spodnie i, pomiędzy sapnięciami, z trudem udało mu się powiedzieć, że jeśli komukolwiek się wygadam – zabije mnie.

 

Zapadła cisza – Antoni i jego dziewczyna musieli być równie wstrząśnięci jak ja.

 

– Przykro mi – wyszeptał w końcu mój brat.

– To było dawno, nie przejmuj się tym, synu. Poza tym to zwierzę zdechło jeszcze tego samego dnia. Lubię myśleć, że w wymierzenie sprawiedliwości zabawił się ktoś tam, na górze. Pijak utopił się w dole z gnojówką – nie mogłabym wymyślić sobie lepszego zadośćuczynienia. Oprócz, oczywiście, cofnięcia czasu.

Jeśli zaś chodzi o miejsce, w którym ścisnął mi dłonie – ślady zniknęły jeszcze tego samego dnia. Nigdy nie odważyłam się przyznać rodzicom. Może jednak sami coś wyczuli, bo to były nasze ostatnie wakacje w tym przeklętym miejscu. Zdążyłam już nawet o wszystkim zapomnieć i tylko w snach słyszałam upiorne echo jego posapywania, kiedy we mnie wchodził.

A potem Spoorman zrobił to zdjęcie. Gdy mi je pokazał i zapytał o blizny – zemdlałam. I to był początek.

– Początek czego?

– Początek końca jego poszukiwań. Widzisz, on zawsze sprzeciwiał się zasadom złotego trójpodziału – walczył z nimi. Łamał zasady, punkty przecięć były jego wrogiem, perfidnie i z premedytacją je omijał. Mimo to – a może właśnie dlatego – jego zdjęcia były wyśmienite. Ha! Więcej! Spoorman tworzył na nowo historię fotografii, definiował jej pojęcie.

Gdy odkrył blizny, zamknął się w swojej pracowni na długie tygodnie. Nigdy z niej nie wyszedł.

– Jak to?! Umarł? Więc to zdjęcie, to…

– Nie, przeżył. W pewnym momencie smród, który zaczął wydobywać się zza drzwi stał się nie do zniesienia. Wyważono drzwi i znaleziono go półżywego. Cała ciemnia – bo musisz wiedzieć, że to w niej właśnie siedział – była poznaczona dziwnymi liniami, układającymi się w chaotyczne wzory.

Później Spoorman powiedział mi, że były odwzorowaniem tych, które dostrzegał w kadrach.

A on sam? Cóż… Schudł ponad dwadzieścia kilogramów, a jego skóra nabrała bladego, nieprzyjemnego koloru. Włosy zdawały się być cieńsze niż wcześniej, a zakola – choć wiem, że to niemożliwe w tak krótkim czasie – zawędrowały mu niemal do połowy czaszki. Usta miał strasznie popękane i pokryte strupami, ale najgorsze były dłonie – Spoorman zjadł swoje paznokcie. Rozumiecie?! Nie poobgryzał ich. Zjadł, aż do samego mięsa! Pamiętam, że gdy nieśli go do karetki, z jego palców spływała krew. Cała droga, z ciemni, aż do auta zaznaczona była gęstym czarnym płynem.

– Czarnym?

– Tak, młodzieńcze. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Wyglądało, jakby ciekła z niego smoła. Mój przyjaciel, który robił wtedy zdjęcia, powiedział, że Spoorman nie przypomina mu zwykłego człowieka, że wygląda… Nie, to głupie.

– Co powiedział? Muszę wiedzieć!

– Że wygląda… Że wygląda jak żywy negatyw. Jak monochromatyczna zjawa nie z tego świata.

– Co… Co było potem?

– Antoni, przestań. Babciu, chcesz może odpocząć?

– Nie, wszystko w porządku. Chcę wszystko opowiedzieć zanim przyniosą leki. Lepiej po nich sypiam, ale strasznie mnie przytępiają.

Spoorman spędził w szpitalu prawie dwa miesiące. Kiedy wyszedł, zadzwonił do mnie i poprosił o przyjście do jego atelier. Spełniłam jego polecenie bez zająknięcia.

Tamten dzień, kiedy stanęłam w drzwiach jego nowej pracowni, wspominam bardzo miło. W dużym pomieszczeniu nie było nic, oprócz ciemni i różnokolorowych płacht zwisających z sufitu. Usiedliśmy na jednej z nich – była czarna i kojarzyła się z krwią płynącą z jego poszarpanych palcówi – i Spoorman powiedział mi, że wie skąd wzięły się blizny. Nie wytłumaczę ci tego równie dobrze, jak on, młodzieńcze, ale zrobię, co w mojej mocy. Pamiętasz, jak mówiłam o jego niechęci do boskiej harmonii?

Nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, jak bardzo jej nienawidził.

I może dlatego właśnie on zdołał odkryć jej przeciwieństwo. Przez te miesiące, które spędził samotnie w ciemnym pomieszczeniu określił ułożenie linii – nazwał je liniami cienia.

Pamiętam, jak mówił, że nie szuka się ich w obrazie tylko w ludziach. Pamiętam, jak jednym tchem opowiadał, że harmonia nie tkwi w przyrodzie, ale w człowieku. A jeśli kryje się w nim harmonia – to musi kryć się też chaos. Jego podział nie był uzależniony od kadru, ale od ludzi, którzy się w nim znajdowali. Spoorman zaczął dostrzegać wzór, dzięki któremu na zdjęciach mógł nauczyć się wyciągać z nich to, co najgorsze.

Na początku to były tylko wspomnienia.

– A potem?

– A potem Spoorman nauczył się je tworzyć.

 

 

Koniec

Komentarze

No i co dalej, co dalej? :)

Własnie sobie wyobraziłam, że zakończenie będzie do kitu. Chyba wpadnę w depresję.

Dlaczego do kitu??

Dwa dobre fragmenty, a po nim jeszcze trzeci dobry? Takie rzeczy to tylko w... bajkach.

Ze Spoormanem to w ogóle jest historia, bo zacząłem toto pisać w kwietniu i nagle zapadłem na taką niemoc, że już na kompie chyba odleżyn dostało. Wstawiłem pierwszą część, żeby się jakoś zdopingować i... ruszyło :). Zobaczymy, czy w dobrą stronę.
Przypuszczam, że części będzie IV.
Przypuszczam ;).

No to widzę, że będzie bolało.
Czekanie, znaczy.

Będzie bolało, bo muszę jakoś sensownie rozwinąć fragmenty, w których utknąłem :]. Ale jestem dobrej myśli - to chyba źle wróży :>.

Czyli klapa bardzo możliwa. Ok, postaram się o tym nie myśleć.

Domy się wynajmuje, a nie wypożycza, a bez zająknięcia można odpowiedzieć albo coś wyrecytować, a nie spełnić polecenie pójścia gdzieś. No i Wigilię piszemy z wielkiej, a las ma skraj, a nie brzeg.
To tyle z uwag technicznych.
A treść wciąga. Powieść bym przeczytała.

Nowa Fantastyka