- Opowiadanie: wonsz - Mielone

Mielone

Nigdy nie wiem na ile fantastyczny musi być tekst, aby z czystym sumieniem go tutaj wrzucić.

No i nie znam się na przecinkach. Wstawiam je losowo.

Smacznego.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Mielone

Pedro potarł oczy. Piekły go jakby gazem dostał…

Ano tak… Przecież dostał. W nocy wychodząc z klubu oberwał rykoszetem. Bramkarz potraktował sprężonym koktajlem spompowanego karka na mefedronie, co go tylko jeszcze bardziej rozsierdziło. Wściekły jakby kto mu palec w dupę wsadził, podniósł nawet wielki, zielony śmietnik na makulaturę i cisnął nim w witrynę lombardu. Chciał rzucić w wejście do klubu, ale od gazu, bądź mefedronu, pomyliły mu się strony. Pedro widząc, że tego wściekłego dzika łatwo nie będzie zatrzymać, chyłkiem chciał opuścić miejsce zdarzenia. Niestety, alkohol i piekąca chemia w oczach zrobiły swoje, także i w jego przypadku. Potknął się raz, drugi, zrobił trzy chwiejne kroki i gruchnął w zaparkowaną astrę kombi, co uruchomiło alarm i spompowanego karka. Czerwony na gębie, markowym dresie, spocony i cały w „tribalach” plemion z Przedmieścia Oławskiego, mefedronowy święty Mikołaj zwrócił swoją uwagę na Pedra. Ruszył w jego kierunku, wielkimi przedramionami strącając lusterka z zaparkowanych przy chodniku samochodów. Już brał zamach, aby nagrodzić za bycie grzecznym, ale leżący wyciągnął coś z kieszeni i rzucił mu pod nogi. Potem błysnęło i przez trzy sekundy czerwony terrorysta wyginał się na ulicy rażony prądem, a potem padł nieprzytomny na ziemię. Korzystając z zamieszania jakie wywołało stroboskopowo-elektryczne szaleństwo wśród klubowej gawiedzi, Pedro dał nura w uliczkę i zniknął z miejsca zdarzenia. Wolał nie tłumaczyć się policji w jaki sposób wszedł w posiadanie granatów porażających, potocznie nazywanych przez służby kulami disco.

Poszedł do łazienki przemyć oczy zimną wodą. Trochę pomogło. Dopiero wtedy odebrał wibrujący od dziesięciu minut telefon. Ojciec dzwonił – człowiek z policji, zajmował się outsourcingiem robót nie tykanych przez funkcjonariuszy. Z różnych powodów. Najczęściej lepkich, szemranych, śliskich i mokrych.

– Czego szanowny pan sobie życzy o tak wczesnej porze? – spytał na dzień dobry, wcale nie sarkastycznie.

– Pedro. Gówno mnie czy jesteś trzeźwy, czy głodny. Jest robota na gwałt.

– Z gwałtami proszę do mnie nie dzwonić. Moja dupa już więcej nie wytrzyma.

– Dobra kasa będzie, a szybko temat trzeba załatwić. Automat nasz jeden świra dostał i rozpierduchę sieje. Teraz jest pod ZUS-em na Pretficza i urzędników prądem kopie.

– Automat? To wyłącz go zdalnie i mi dupy nie zawracaj. Poza tym jak porządek robi pod tym bałaganem, to chyba dobrze, nie?

– Zdalnie, sralnie. Nie da się! Sygnał nie dochodzi, połączenia nie ma. Informatycy mówią coś, że to gruba sprawa, bo odpiął się od dominy i, że to trzeba usiąść na spokojnie, ale znając życie nic nie wiedzą i palą głupa. Ci z IT to zboczeńcy i masturbanci, z dala się od nich trzymam.

– Dobra, zaraz tam wyruszam.

***

– Ale babcia pewna jest, że sama pojedzie? Dużo wariatów na drodze, niebezpiecznie tak teraz… – Szymon oparty o drzwi żółtego seicento próbował wyperswadować siedzącej za kierownicą seniorce pomysł samodzielnej podróży na przegląd do przychodni.

– Szymku, dam sobie radę. Przecież nic mi nie jest, normalnie widzę, chodzę, jak się źle poczuje, zatrzymam się i zadzwonię. Nic mi się nie stanie. Mielone zrobię, jak wrócę.

– Jak babci nic nie jest, to może nie ma sensu jechać? Przecież do lekarza się chodzi przy chorobie. A tak to babcia tylko kolejkę robi.

– Bo to trzeba często, może coś znajdzie i zawczasu wiesz wtedy. No i Grażynka we wtorki też do tego lekarza przychodzi na trzynastą, potem pan Mirek i ciocia Halina.

Szymon podumał chwilę. Z tego co zapamiętał, pracując kiedyś na karetce, Grażynka w przychodni jest codziennie rano. Mirek zaś, stary mechanik jeszcze niejednemu jelczowi by rurę przepchał, a ciotka Halina jeszcze wczoraj na rowerze przywiozła im dwadzieścia kilo jabłek. Po kiego wała ci ludzie chodzą tak często do lekarza, pozostaje tajemnicą. Może tworzą jakieś tajne stowarzyszenie albo umawiają się tak naprawdę do domku pod miastem na sex maratony. Szymek miał otwarty umysł. Ta idea mu nie przeszkadzała, ale wolał raczej o niej za wiele nie myśleć.

– To babcia zadzwoni do mnie, jak tylko coś będzie nie tak. Przyjadę w razie czego.

– Dobra, dobra. Nic nie bój, młody. Jeszcze zajadę po mięso na mielone, więc mi trochę zejdzie.

Szymon wzruszył ramionami i odsunął się od samochodu. Babka odpaliła seicento, dała gazu i strzeliła ze sprzęgła. Przy dźwięku wyjącego ssania i silnika na pierwszym biegu, przeorała kawałek podwórka i wyrwała przez bramę na ulicę, niczym guma w gaciach ministranta po pierwszym służeniu.

Wnuczek zrezygnowany zapalił papierosa i mruknął pod nosem:

– Mielone…

***

Cyrk „Polska Ekstraklasa” rozkładał się na Wzgórzu Andersa. Namiot, w którym odbywało się widowisko, postawiony był na samej górze. Biało-czerwone tureckie tipi wspaniale wpisywało się w panoramę Wrocławia. Po lewej szary kloc Uniwersytetu Ekonomicznego, po prawej luksusowe osiedla mieszkaniowe z Akademią Pana Kleksa, a nad wszystkim w oddali czuwała wizytówka miasta – wieżowiec w pytkokształcie. Pod górką stał cały cygański tabor, zaś wokół niego kręcili się jego załoganci. Akrobaci, klauni, baby z wąsem i tresowane kury. Konie puszczone luzem pasły się na trawniku za parkingiem samochodowym, słoń spał przy ogrodzeniu parku wodnego, a w klatce wyliniały tygrys językiem pielęgnował sobie okolice trzeciego oka. Z jednej szopy na kółkach co jakiś czas przez uchylone okienko leciały przekleństwa przemieszane z dymem papierosowym.

– Ale jak to ich nie ma?! – Dyrektor mobilnego centrum rozrywkowego nie mógł uwierzyć w słowa swojego zastępcy.

– No nie ma, wzięli i poszli.

– I skąd ja teraz wyczaruję czterech karłów? Przecież bez karłów nie ma cyrku!

– Zawsze można nałapać kotów po osiedlu, przebrać w marynarki i…

– Nie przejdzie Mariusz, to nie Czechy. Ludzie się połapią. Zawsze mnie dziwiło czemu w naszym kraju do cyrku ludzie na trzeźwo trafiają. Czesi są przynajmniej konsekwentni. Z domu dopiero po dwóch piwach wychodzą. Poza tym nie o to chodzi…

– Było im zapłacić. Reszta też marudzi, że pieniędzy nie dostają…

– Pieniądze będą po spektaklu! Wszyscy wiedzą jak jest! Z dupy hajsu nie wyciągnę, to nie telewizja.

– Ale karły są w plecy już dwa widowiska. Nie rozumiem, czemu nie dałeś im po Kołobrzegu.

– Wiesz przecież co się stało!

– Że łapali dziki na plaży nie było powodem do wstrzymania płatności. Wiesz o tym.

– Że jeździli na nich i krzyczeli, że tak wyglądam na mojej starej już było!

– Dobra, nieważne. Nie mogę ich namierzyć na mieście, a raczej trudno jest schować czwórkę karłów. Myślałem, że będą w jakimś burdelu albo taniej knajpie w centrum. Niestety, nigdzie ich nie ma. Jakby zapadli się pod ziemię jak krety albo przebrali za fotoradary.

– Przecież karły to nie krety. Ani fotoradary.

– Łapy mają szerokie i ze wzrokiem u nich nie najlepiej.

– Aby pracować jako fotoradar trzeba dobrze widzieć. A oni wzrok po wódzie pogubili, a łapy duże od łopaty mają. Myślisz, że końskie gówno kto w cyrku przerzuca?

– No na pewno nie ty.

– Właśnie. Poza tym boję się, że karły coś nawywijają, więc lepiej mieć je pod ręką. Cały czas obserwować. Nie chcę powtórki z Działoszyna.

Zastępca wiedział o czym mówi dyrektor. Pamiętał jak kilka lat wcześniej dawali występ we wsi pod Łodzią. W środku show zawalił się namiot. Sto osiemdziesiąt osób zaplątane w plandekę, odciągi i stalowe rury. Na szczęście obyło się bez poważnych uszkodzeń ciała. Wszystkiemu winne były tresowane krety, które zrobiły podkop po rusztowaniem. Ponoć nie dostały wcześniej kolacji, co bardzo je zdenerwowało. Niestety, policja nie chciała słyszeć o podkopie wykonanym przez ślepych górników i postawiła zarzuty dyrektorowi. Cyrk w rekordowym tempie ewakuował się z województwa. Musieli zostawić namiot, bo wyplątanie go zajęłoby zbyt dużo czasu – szefa zdążyliby złapać. Przez pewien czas nowym zadaszeniem były spięte trytkami plandeki od żuka stojące na europaletach. A krety zostawili na stacji benzynowej pod Bełchatowem.

Karły mogły wpaść na równie złowieszczy pomysł, dlatego tak ważne było ich wyłapanie. Zastępca miał jednak plan – nic nie robić. Jeśli sobie popiją to na sto procent przyjdą robić burdę. Wtedy złapią ich w siatkę, czy zawiną w folię, obojętnie. A jeśli nie, cyrk będzie mógł dać spektakl bez nich. Kotów w okolicy jest dużo. O trzeźwość gości też się zadba.

– Może powinieneś się schować dzisiaj? Kto wie, co im odbije? – Zastępca próbował jeszcze przemówić dyrektorowi do rozumu.

– Niby gdzie? Słoniowi do dupy mam wleźć? Idź już lepiej ich szukać…

***

Funkcjonariusz Knopers gdy tylko dowiedział się, że jeden z automatów zniknął z sieci od razu wskoczył na motocykl, następnie puścił się pędem w kierunku ostatniej znanej lokalizacji robota. Jeśli czegoś z tym nie zrobi będzie miał przesrane. Wewnętrzny siądzie mu na głowie i pewnie dowie się, że te stare laptopy nie poszły wcale na utylizację, tylko pogonił je na elektronicznym bazarku informatykowi z technikum odzieżowego w Katowicach. A skonfiskowane moduły sterujące z wahadłowców targających lewy tytoń na Marsa, nie leżą w magazynie, tylko jeżdżą w chłodniach po Kołobrzegu. A taki cudowny wieczór się zapowiadał! Służba dopiero za dwa dni, piwko kupione, czipsy są, no i prawdziwe papierosy! Wykosztował się na nie, ale lubił czasem zapalić coś, co nie miało plastikowego gówna wsadzonego w filtr. Nawet wybrał już dwuminutowy fragment amatorskiego porno, który z pewnością by spożytkował, ale niestety obowiązki wzywały. A raczej widmo gilotyny, bo po tej akcji łeb na pewno by mu spadł, jak nie w koszyk, to do Odry.

Automat został odłączony od sieci, więc policjant musiał posiłkować się radiem. Ostatnia informacja dotyczyła zadymy koło ZUS-u w pobliżu Placu Powstańców. O dziwo poszedł rozkaz, aby patrole nie dokonywały interwencji. Sprawa została przekazana. Znaczyło to mniej więcej tyle, że wjeżdża tam CBŚ albo kontrwywiad. Ale z drugiej strony nie zabezpieczono ulic i nie wstrzymano ruchu w tej części miasta. Knopers pędził swoją hondą przez trójpasmową Legnicką w kierunku centrum. Skręcił po chwili na Podwale i za Akademią Muzyczną go oświeciło. Jeśli w strukturach jest cisza, to góra wysłała najemnika! Chcą to zachować w tajemnicy! Jeśli coś nie wypali będą mieli czyste ręce i przykleją to imigrantom. Jego szanse zwiększyły się. Może jeszcze uda mu się zachować łeb oraz zyski z handlu skonfiskowanym towarem. Odkręcił mocniej manetkę. Na placu Legionów przykręcił ją z powrotem, ponieważ poślizgnął się na granulacie strażackim i prawie wpadł pod tramwaj. A poślizgnął się, bo przed wjazdem na chłonącą olej chemię nie zadziałał ABS. A nie zadziałał, bo go nie dał do naprawy. Po tym podnoszącym ciśnienie przeżyciu Knopers obiecał sobie, że jutro na sto procent pojedzie do mechanika i w końcu zrobi ten pieprzony motocykl.

***

Pedro na Plac Powstańców podjechał tramwajem. Nad miastem obowiązywał zakaz lotów, więc mimo posiadania własnego myśliwca w kosmodromie gówno mógł nim zrobić. O taryfach przypomniał sobie dopiero pędząc „siedemnastką”. Podróży zaczął żałować już po dziesięciu minutach. Klimatyzacja nie działała, w środku gorąco jak w piekle, a na końcu składu pan żul robił sobie śniadanie z makreli w sosie pomidorowym. Kaszkiet służył mu za talerzyk. Było to bez sensu, bo mógł jeść z puszki, ale wylał wszystko w czapkę, dosypał sucharków dla kaczek, wymieszał, następnie zagryzając starym serem wciągał improwizowaną zupę przy użyciu wyczarowanej z rękawa łyżki. Nie łyżki. To było zamknięcie po puszcze od sprayu przebite nożyczkami. Zapach jaki menel wydzielał nie przypominał nic, co Pedro by wcześniej kiedyś czuł, ale współpasażerowie, zdaje się znali owego jegomościa, bo nikt nie wymiotował. Ale oczy łzawiły wszystkim. W pobliżu Placu Pedro wyskoczył ze składu. Wrocław nigdy nie słynął ze świeżego powietrza, ale po wyjściu z tramwaju czuć było piękną woń bratków, papierosów palonych za przystankiem oraz kopcącego oleju z pasibusa zaparkowanego pod urzędem pocztowym.

Pedro rozejrzał się po placu. Nigdzie nie było oznak dewastacji. Nigdzie nie leżeli ludzie zdeptani przez policyjnego robota. Przeszedł przez jezdnię i udał się w głąb terenu zielonego. Pokręcił się tam chwilę w poszukiwaniu oderwanych kończyn, ale nic nie znalazł. Oparł się o ścianę miejskiego szaletu. Stał tak chwilę i kontemplował informacje przekazane przez Ojca. W końcu podszedł do siedzącej nieopodal na ławce starszej kobiety.

– Przepraszam panią, ale czy nie widziała pani dzisiaj robota? Duży taki, na dwóch nogach, na niebiesko pomalowany. Ze trzy metry ma jak nic. Wygląda jakby w małego fiata kto żurawie kulasy powkręcał.

– A widziałam proszę pana.

– Tak? Gdzie? Kiedy? Zrobił coś pani?

– Tak. Wodę mi dał. I przez pasy przeprowadził.

– I co potem?

– Usiadłam tutaj.

– O robota pytam!

– Poszedł sobie. Kamienną. Tak z dziesięć minut będzie.

Po tych słowach Pedro ruszył w kierunku ulicy Kamiennej. Bał się, że dysfunkcyjny, policyjny automat będzie chciał zrobić porządek w akademiku zlokalizowanym nieopodal jezdni. Bananowi studenci ekonoma pewnie mieli pochowany koks po szafkach, lewą wódkę, a może nawet papierosy z Ukrainy. Woda na młyn mundurowych gończych. Brak czasu oraz ostra tortilla zjedzona o trzeciej nad ranem zwiększały stawkę. Łowczy musiał się spieszyć.

***

Pani Stanisława wracała z przychodni na Glinianej gdzie spotkała się jedynie z Grażynką, ponieważ pan Mirek ponoć szedł wieczorem do cyrku i musiał się przygotować. Halina zaś dzisiaj rano wjechała rowerem pod autobus linii 122 i obecne gości przyjmowała w zakładzie pogrzebowym „Bożena” na Kościuszki – akurat naprzeciw ośrodka szkolenia kierowców. Żółte seicento kierowane przez seniorkę wjechało z Borowskiej na Dyrekcyjną całkowicie ignorując czerwone światło na lewoskręcie. Na szczęście zgodnie z przewidywaniami pani Stanisławy pozostali kierowcy na drodze ją zauważyli i przy akompaniamencie klaksonów, pisku opon oraz dwóch stłuczek, ustąpili pierwszeństwa starszej kobiecie, tak jak Bóg przykazał. Nie niepokojona przez innych uczestników ruchu przejechała dalej, w kierunku Ślężnej i kierując się logiką, że gdzie jest mniejszy ruch jest bezpieczniej, poruszała się lewym pasem z prędkością skrajnie rowerową. Na szczęście sporo kierowców wykazało się przezornością i po akcji na skrzyżowaniu z Dyrekcyjną postanowiło skorzystać z objazdu. Pani Stanisława miała dwupasmową drogę dla siebie. Dojechała na skrzyżowanie z Kamienną koło Uniwersytetu i przypomniała coś sobie. „Mielone! No tak!” – nie zastanawiając się szarpnęła kierownicą w prawo i z pasa dla skręcających w lewo śmignęła w przeciwnym kierunku. Zupełnie nie zwróciła uwagi na robota stojącego na środku skrzyżowania, który utknął w pozie jakby się z czymś siłował – odnóżami zaparł się o asfalt, a z tylnej części kadłuba buchał niebieski płomień dopalacza. Nie zwróciła uwagi na człowieka, który stał kilka metrów przed automatem i mierzył do niego z dziwnej broni. Nie zwróciła też uwagi na głośne bzyczenie komara, który zbliżał się do jej ucha zaskakująco szybko. Była to ostatnia rzecz na jaką nie zwróciła uwagi. Ułamek sekundy później klamka hamulca od hondy wyszła jej lewym oczodołem, a finalną rzeczą jaką zarejestrował mózg przed rozpaćkaniem się były kotlety mielone.

***

Knopers miał farta. Na Piłsudskiego zielona fala, a gdzie był lekki korek manewrował między samochodami wykorzystując zalety motocykla. Przez głośnik w kasku usłyszał, że robot zadymia przy Wzgórzu Andersa, więc Knopers skręcił w Stawową. Uważając by nie wpakować się kołem w szynę tramwajową dojechał do Borowskiej, a stamtąd miał już prostą drogę do samego Wzgórza. Szczęście znowu się do niego uśmiechnęło, bo na Ślężnej ruch był minimalny i mógł spokojnie dokręcić manetkę. Dobił niemal do stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę i zaczął zwalniać przed Kamienną. Wtedy ujrzał robota na pełnym ciągu wystawiającego przed siebie mechaniczne ramiona jakby coś łapał. Żółte seicento spostrzegł kątem oka. Zajechało mu drogę. Nacisnął oba hamulce. Nic to nie dało. Przednie koło zblokowało się bez ABS-u, do tego złapało uślizg na pasie przejścia dla pieszych. To prawie tak jakby pocisk z broni palnej postanowił zatrzymać się w margarynie z przeceny. Motocykl na pełnej prędkości wpadł w auto. Knopers pofrunął w górę jak wystrzelony z procy, gubiąc buty i kręcąc się w powietrzu jak manekin. Wylądował bezwładnie w świerku stojącym przed akademikiem. Nieoczekiwany mariaż hondy z seicento wpadł w mecha wytrącając go z równowagi. Cokolwiek robił poszło na marne, ponieważ jakaś siła przecząca prawom fizyki, wyrzuciła tę całą kupę żelastwa złożoną z motocykla, samochodu i robota w kierunku parku. Co było niemożliwe, ponieważ pojazdy po zderzeniu powinny skierować się na torowisko. Wyglądało to tak, jakby piłeczka pingpongowa w połowie lotu wykonała zwrot o dziewięćdziesiąt stopni. Nie było to jednak ważne. Kryzys został zażegnany. Automat się nie ruszał.

***

Pedro dogonił policyjnego mecha obok akademickiego domu rozpusty i cichej nauki “Przegubowiec”. O dziwo robot nie zmierzał szerzyć zniszczenia wśród studentów rozmiłowanych w miękkich narkotykach, a szedł spokojnie chodnikiem w kierunku Parku Andersa. Trzymetrowy, kroczący automat haczył nieco o gałęzie wywołując oburzenie i rozwolnienie wśród lokalnego ptactwa. Ludzie schodzili mu z drogi, rowerzyści zsiadali z rowerów, a samochody zwalniały do przepisowych pięćdziesięciu.

Pedro postanowił nie ryzykować. Zaatakował z zaskoczenia. Podbiegł do mecha i rzucił w niego przylepnym granatem elektromagnetycznym. Ten przyczepił się do kadłuba i uruchomił ładunek. W promieniu kilku metrów wszelkie urządzenia elektroniczne trafił szlag. Oprócz automatu. Nie wyłączył się skubany! Możliwe, że był specjalnie ekranowany na taką ewentualność, ale musiał to być pierwszy taki przypadek. Choć mech się nie wyłączył, to zauważył niespodziankę. Złapał unieruchomionego mercedesa a-klasę i cisnął nim w Pedra. Ten zwinnie uskoczył, a samochód wylądował w krzaku jałowca zabijając schowaną tam rodzinę jeży. Łowca postanowił wprowadzić w życie protokół „Stachowiak”. Znaczy walić prądem ile wlezie. Aż w robocie powyskakują zabezpieczenia. Nic to nie dało. Choć Pedro moc tasera ustawił na maksa i na sztywno udało mu się drutami podłączyć pod mecha. Było to niebywałe. Ten przypadek zdecydowanie był zbyt wyjątkowy. Najemnik próbował jeszcze granatów konwencjonalnych, ale blaszak sprawnie manewrował i nie dał się złapać w pole rażenia. Tańczyli tak ze sobą rzucając bombami, samochodami, śmietnikiem, dwoma rowerami na ostrym kole i jednym brodatym hipsterem, który się zapomniał i nie wyszedł z koszyka jednośladu miejskiego. Bitewny balet trwał tak do skrzyżowania Kamiennej ze Ślężną, gdzie Pedro postanowił skorzystać z asa. W zasadzie as nawet nie był bronią. Był to zmodyfikowany chwytak magnetyczny. Wyglądał jak rura PCV z przyklejonym spustem i rączką z przodu. Używany w transporcie do równania metalowych kontenerów albo przesuwania ich w terenie. Pedro myślał, że jak może wyśle w niego skoncentrowaną wiązkę urwie mu chociaż łapy. Nie urwał. Skubany zaparł się nogami o asfalt. Łowczy przepchnął go kawałek przez skrzyżowanie zdzierając nim nawierzchnię drogi. Na środku jezdni w stworzonych przez siebie bruzdach zaparł się na dobre i uruchomił dopalacz wykorzystywany do przedłużania skoków. No i doszło do impasu. Chwytak na pełnej mocy i mech na pełnym ciągu. Któryś w końcu pierwszy zużyłby całą energię, pojedynek skończyłby się unicestwieniem jednej ze stron, dokonałby się akt zniszczenia, gdyby na pełnym gazie w automat nie wpadło seicento z wbitym w nie motocyklem.

***

Jezdnia usłana była kawałkami plastiku, metalu, asfaltu oraz fragmentami kloszy od lamp. Gdyby nie to, że nigdzie nie grała muzyka i było jasno, wyglądałaby jak podłoga podczas imprezy elektro w starej fabryce albo centrum wypoczynkowe po pobycie podopiecznych młodzieżowego ośrodka wychowawczego. Samochody zatrzymywały się, zbierało się coraz więcej gapiów, tramwaj dzwonił, bo nic innego nie potrafił, a studentki ekonoma robiły focie na Instagrama. Pedro tymczasem doskoczył do poskręcanej kupy żelastwa. Mech leżał przygnieciony fiatem. Musiał się wyłączyć na dobre, bo aktywny zapewne podniósłby auto. Łowczy zauważył, że dolne kończyny były uszkodzone – od uderzenia wyskoczyły siłowniki hydrauliczne i nie było mowy o dalszym poruszaniu się. W kadłubie natomiast otworzył się właz serwisowy. Prototypy tych automatów domyślnie były projektowane pod pilotów, jednak wraz z rozwojem sztucznej inteligencji zrezygnowano z obsadzania maszyn operatorami. Projekt się jednak nie zmienił. Z taśm montażowych dalej schodziły automaty z fotelem i ręcznymi urządzeniami sterującymi. Pedro podszedł do włazu i dostał solidnego kopa w łydkę.

– Bucu jeden! Zabić nas chcesz? Radek kostkę skręcił! – Pedro syknął z bólu i odruchowo odskoczył. Był w lekkim szoku, nie dlatego, bo dostał w nogę, tylko dlatego, że pod kadłubem mecha siedziało trzech karłów w gumowych kombinezonach, a ze środka gramolił się czwarty. Karzeł zwany Radkiem trzymał się za stopę, karzeł kopiący obrał karlą postawę bojową, jeden zaczepił się gaciami o drzwiczki, a ostatni pokazywał faka.

– No co jest? Cyrkowców nie widziałeś? Bucu jeden? Wysprzęglić ci w ryj? – bojówkarz nie dawał za wygraną. Zaczął nawet podskakiwać jak bokser, ale Radek go utemperował.

– Przemek przestań, zawijajmy się stąd zanim psy przyjadą. Za stówkę zeznasz pan na naszą korzyść? – z nadzieją w oczach zwrócił się do Pedra.

– Jaką stówką, przecież spłukani jesteśmy. Za ostatnie dwa złote babce wodę kupiłeś, a ty chcesz stówki rozdawać. Może dupy mu od razu daj albo gałę zrób. Niektórych kręci rypanie z niepełnosprawnym – wiszący odczepił się od drzwiczek i dołączył do rozmowy – a są tacy, co za to płacą!

– Odczep się już ode mnie! Nic nie nagrywałem, to pomówienia były! – kurdupel od faka skierował teraz swoją dłoń w stronę seks-teoretyka – Zresztą Wiktorek święty nie jesteś, do zabawy z psami to pierwszy lecisz!

W powietrzu wisiała awantura, więc Pedro musiał się wtrącić.

– Stać! Ale co wy? Jak? Czemu? Po co? Cholera, kim wy jesteście?

– Japa dzbany! Będę mówił! – Radek krzyknął na pozostałych i jako najbardziej poszkodowany, najbardziej wykształcony lub po prostu najmniejszy, zaczął opowiadać. – Widzisz ten cyrk? – kiwnął głową w kierunku namiotu na Wzgórzu Andersa – Stamtąd jesteśmy. Przebieramy się za zwierzęta, kopiemy ludzi w łydki, kradniemy portfele i takie tam karle sprawy.

– Co? – Pedro chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał, ale nie chciał wnikać w strukturę małej społeczności i co oni w zasadzie w niej robią.

– Gówno. Jaja sobie robię. Technikami jesteśmy. Konserwatorami. Stan maszyn, wozów, lin, akcesoriów, takie tam eksploatacyjne rzeczy. W występach też bierzemy udział, ale w armatę nikt nas nie wsadza, ani nie ujeżdżamy dzików po zagrodach. Chociaż raz się w sumie zdarzyło, ale nieważne. No i się rozchodzi o to, że ten burak dyrektor przestał płacić. A my nie tacy, co po sądach chodzą, więc trzeba było mu dokręcić śrubę. Daliśmy nogę w miasto, tam trochę popiliśmy. Wracaliśmy już do taboru robić klasyczną awanturę gdy natknęliśmy się na tego tu gagatka. – Radek wskazał dłonią mecha. – Wiktor kiedyś pracował na montowni tych zabawek, więc wiedział jak wleźć do środka. Wdrapał się na drzewo na trasie patrolowej i wskoczył na niego. No i coś nam się uwidziało, że jak dyrektora poszczujemy tym klamotem w końcu zapłaci… No ale pojawiłeś się ty, a potem to nieszczęsne seicento…

– A po impulsie jakim cudem wam wszystko nie siadło?

– Sterowanie od początku mieliśmy analogowe. Wyłączyliśmy elektronikę od razu po wejściu do maszyny. Inaczej od razu by nas zdalnie unieruchomili.

– A kopanie prądem?

– Gumowe gacie. Nie pytaj.

Pedro długo się nie zastanawiał nad tym co zrobić z załogą mecha. Cyrkowcy zapewnili mu rozrywkę, robotę, przeprowadzili babcię przez jezdnię i kopali prądem urzędników pod ZUS-em. W jego skali wartości plasowali się gdzieś między kucharką z baru „Pierożek”, a kapuśniakiem na kacu. Czyli bardzo wysoko, a skala wartości Pedra była dziwna i pełna zawijasów.

***

– Co się tam właściwie stało? – Ojciec spytał łowcę jednocześnie gryzmoląc coś w papierach leżących na jego biurku. Strącił przez przypadek kubek z herbatą, a ten wpadł na kupkę akt szczęśliwie nie ulewając ani kropli. 

– A ja wiem? Nie znam się. Dogoniłem go pod uniwerkiem. Na krzyżówce wpadło na niego auto i koniec. Wirus może jakiś… Haker? Wasza robota się dowiedzieć – odparł Pedro i wzruszył ramionami.

– Wirus… Sam jesteś wirus. Wiem, że dostał z impulsu, a te złomy nie są zabezpieczone. – Ojciec dalej tworzył bohomazy na protokołach. Wiedział, że sprzęt musiał mieć pilota, a Pedro go puścił wolno. Nie chciało mu się jednak wnikać dlaczego. Zagrożenie zneutralizowane, rozkaz wykonany.

– A ten typ od motocykla słyszałem, że od was był. Co z nim?

– Może był, może nie był. Żyje, kręgosłup mu spawają.

– Powiesz mi co tam robił, to powiem ci kto prowadził automat – oznajmił Pedro. Ojciec spojrzał na niego, zmrużył oczy i wykonał szybko w pamięci rachunek zysków i strat. W sumie i tak nie powie mu nic, o czym nie wiedziałaby już cała komenda.

– Dobra – odparł Ojciec. – Gość którego wyciągnęliśmy ze świerku podbijał przeglądy w mechach. Z tego egzemplarza wyciągnął wcześniej moduł awaryjny, który wysyła sygnał do centrali przy otwarciu klapy lub próbie zdalnego przejęcia. Jak tylko się dowiedział, że akurat ten robot został przechwycony, dostał kociokwiku i puścił się pędem ratować dupę. Urządzenie pogonił parę dni temu w lombardzie. Sprzedaje różne klamoty z magazynu, a my mu czasem podsuwamy tematy z furtką, dzięki którym prowadzimy nieautoryzowane obserwacje. Myśli, że jest geniuszem zbrodni i nikt go nie podejrzewa. Tak naprawdę sprzedaje paserom graty które chcemy żeby kupili. Mów teraz co z pilotem.

– Czwórka karłów inżynierów. Uciekli z cyrku. Serio. – Pedro po minie Ojca wywnioskował, że prędzej uwierzyłby mu w papieża Polaka albo w polityka niebiorącego w łapę, niż w karli gang sterujący automatem. – Dobra, to skoro przelew autoryzowałeś, może już wyjdę. – wstał i już przekraczał próg drzwi, gdy coś mu się przypomniało. – A kierujący seicento? W jakim stanie?

– Mielone.

***

Cyrk „Polska Ekstraklasa” dał występ tego wieczoru. Byłby to jeden z najnudniejszych pokazów w jakich zdarzyło się panu Mirkowi uczestniczyć. Byłby, ponieważ podczas wielkiego finału ze słonia stojącego na tylnych odnóżach wypadł dyrektor całego bałaganu. Potem doskoczyła do niego czwórka karłów w marynarkach i zaczęła okładać go kijami. Na ten widok drużyna klaunów zapakowała się w dwudziestu do trabanta i wjechała nim w rusztowanie wywołując zawalenie się całej konstrukcji. Pan Mirek nie wiedział, czy ich działanie było celowe. Nikt go o to nie zapytał, ponieważ z wrażenia zszedł na zawał.

Koniec

Komentarze

Po “Schowanych” liczyłam na coś lepszego, ale niestety rozczarowałam się. Fakt, takie klimaty to zupełnie nie moja bajka, co na pewno ma znaczenie, ale przede wszystkim krótki tekst, w którym teoretycznie ciągle coś się dzieje, ciągnął mi się niemiłosiernie, a na koniec nadal nie wiedziałam, co właściwie chciałeś opowiedzieć.

Skądinąd zapowiedź, że przecinki są przypadkowe też nie zachęca do lektury, bo jest wyrazem lekceważenia dla czytelnika. Naprawdę, kilka podstawowych reguł da się opanować, a tekst można (ba, należy!) przeczytać przed opublikowaniem. Zapis dialogów też do remontu. Gdyby nie dyżur, nie dobrnęłabym chyba do końca.

 

Łapanka bardzo wybiórcza, bo tekst jest po prostu niedopracowany, niezredagowany i niechlujny. Przecinków nie tykałam, skoro masz je w głębokim poważaniu.

 

Co to jest “klamka hamulca”?

 

“Wtedy ujrzał robota na pełnym ciągu wystawiającego przed siebie mechaniczne ramiona jakby coś łapał. Żółte seicento spostrzegł kątem oka.” – kto spostrzegł seicento?

 

nie biorącego → niebiorącego

http://altronapoleone.home.blog

A mnie się nawet podobało. Dużo absurdu, sporo krwi. Jak się okazuje, nękanie lekarzy bardzo szkodzi. Nie żeby tekst rzucił na kolana, ale na plus.

A z przecinkami to chyba większość problemów rozwiązują trzy reguły:

Jeśli masz w zdaniu dwa czasowniki, potrzebujesz dobrego powodu, żeby ich nie odizolować przecinkiem.

Wtrącenia oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

W wyliczankach też walimy przecinki między elementami.

Nawet wybrał już dwu minutowy fragment amatorskiego porno,

Dwuminutowy łącznie.

Babska logika rządzi!

Z przecinkami faktycznie nie najlepiej, ale pies trącał w sumie.

Pośmiałem się, podobało mi się i żadnych dłużyzn nie znalazłem. Humor, który lubię, dawka absurdu w rozsądnych porcjach, konwencja świetna. W zasadzie poza kwestiami gramatycznymi podobało mi się wszystko. Karły w robocie, rozmowa Pedra z babcią, mielone, intryga, cyrk, ostatnie przedstawienie wszystko super. Plus zdania perełki, jak np.

W jego skali wartości plasowali się gdzieś między kucharką z baru „Pierożek”, a kapuśniakiem na kacu. Czyli bardzo wysoko, a skala wartości Pedra była dziwna i pełna zawijasów.

Miodzio. Tekst nie zostanie ze mną na długo, ale co się przy nim bawiłem to moje. ;)

Drakaina

Rozczarowanie mam wpisane w świadectwo pracy, więc nie jestem zaskoczony.

Do lekceważenia czytelnika mi daleko. Teraz mi przykro, będę musiał zjeść tort z salami na poprawę humoru.

Klamka hamulca to uproszczenie. Rozmawiając z innym motocyklistą posługuję się tym zwrotem częściej niż “dźwignią hamulca hydraulicznego”. Jest to dźwignia znajdująca się po prawej stronie kierownicy, zaraz nad manetką. Odpowiada za zaciski hydrauliczne przedniego układu hamulcowego.

Finkla, ac

Dziękuję. Raduję się.

 

Buraki poprawię jak wrócę z pracy.

 

Dzięki za wyjaśnienie z klamką – dla niemotocyklisty wygląda to jak błąd. W tekście bardziej dopracowanym stylistycznie i pod innymi względami wykonania może bym się domyśliła, że to jakiś niszowy termin :P

Przykro mi, że ci przykro.

http://altronapoleone.home.blog

Mnie niektóre przecinki wylosowały się w trochę innych miejscach, na przykład: 

– Szymku[+,] dam sobie radę. Przecież nic mi nie jest, normalnie widzę, chodzę, jak się źle poczuję, zatrzymam się i zadzwonię. Nic mi się nie stanie. Mielone zrobię[+,] jak wrócę.

Z tego co zapamiętał[+,] pracując kiedyś na karetce, Grażynka w przychodni jest codziennie rano.

Po kiego wała ci ludzie chodzą tak często do lekarza[+,] pozostaje tajemnicą.

– To babcia zadzwoni do mnie[+,] jak tylko coś będzie nie tak.

Nic nie bój[+,] młody.

Zasadniczo zwróć uwagę na dwie rzeczy: przecinkami oddzielamy wołacze i czasowniki. Jeśli masz dwa [czasowniki] w zdaniu, coś musi je rozdzielać. 

Namiot[+,] w którym odbywało się widowisko[+,] postawiony był na samej górze.

Zdanie wtrącone.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za uwagi. Każda jest pomocna :)

Okrutnie pokręcone opowiadanie, więc czytałam i czytałam, i nie bardzo wiedziałam o co tu chodzi, bo poszczególne części nie bardzo mi chciały pasować do siebie i dopiero doczytawszy do końca zorientowałam się, że Mielone to rodzaj puzzli, które jednak układają się w logiczną całość – całkiem zabawną i nieźle pomyślana, choć mocno absurdalną, ale to tylko, moim zdaniem, dodaje opowieści właściwego smaku. ;)

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Wolał nie tłu­ma­czyć się Po­li­cji… –> Wolał nie tłu­ma­czyć się po­li­cji

 

Oj­ciec dzwo­nił – czło­wiek z Po­li­cji… –> Oj­ciec dzwo­nił – czło­wiek z po­li­cji

 

– Czego sza­now­ny pan sobie życzy o tak wcze­snej porze? – Spy­tał na dzień dobry, wcale nie sar­ka­stycz­nie. –> – Czego sza­now­ny pan sobie życzy o tak wcze­snej porze? – spy­tał na dzień dobry, wcale nie sar­ka­stycz­nie.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Raz jeszcze namawiam, abyś zajrzał do poradnika: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Mirek zaś, stary me­cha­nik jesz­cze nie jed­ne­mu Jel­czo­wi by rurę prze­pchał… –> Mirek zaś, stary me­cha­nik, jesz­cze niejed­ne­mu jel­czo­wi by rurę prze­pchał

 

a ra­czej cięż­ko jest scho­wać czwór­kę kar­łów. –> …a ra­czej trudno jest scho­wać czwór­kę kar­łów.

 

Nie­ste­ty, Po­li­cja nie chcia­ła sły­szeć o pod­ko­pie… –> Nie­ste­ty, po­li­cja nie chcia­ła sły­szeć o pod­ko­pie

 

za­par­ko­wa­ne­go pod Urzę­dem Pocz­to­wym. –> …za­par­ko­wa­ne­go pod urzę­dem pocz­to­wym.

 

aku­rat na­prze­ciw Ośrod­ka Szko­le­nia Kie­row­ców. –> …aku­rat na­prze­ciw ośrod­ka szko­le­nia kie­row­ców.

 

w akom­pa­nia­men­cie klak­so­nów, pisku opon… –> …przy akom­pa­nia­men­cie/ z akompaniamentem klak­so­nów, pisku opon

 

który utkwił w pozie jakby się z czymś si­ło­wał… –> …który utknął/ zatrzymał się w pozie, jakby się z czymś si­ło­wał

 

Przed­nie koło zblo­ko­wa­ło się bez ABSu… –> Przed­nie koło zblo­ko­wa­ło się bez ABS-u

 

Pedro do­gnił po­li­cyj­ne­go mecha obok Prze­gu­bow­ca. –> Dlaczego wielka litera?

 

Zła­pał za unie­ru­cho­mio­ne­go mer­ce­de­sa a-kla­sę… –> Zła­pał unie­ru­cho­mio­ne­go mer­ce­de­sa a-kla­sy

 

Wy­glą­dał jak rura PCV z przy­kle­jo­nym spu­stem i łąpką z przo­du. –> Co to jest łąpka?

 

W po­wie­trzy wi­sia­ła awan­tu­ra… –> Literówka.

 

kiw­nął głową w kie­run­ku na­mio­ty… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za uwagi.

Przegubowiec to akademik. Poprawiłem całe zdanie, aby było jaśniej :)

“łąpka” – musiałem myśleć jednocześnie o rączce i łapce, dlatego wyszedł taki mutant.

Niezły ten absurd. Czytało się miło, od czasu do czasu pośmiałem się z jakiegoś stwierdzenia ;) Początek jest intrygujący, dobrane słownictwo i opisy podkreślają lekki, “dresiarski” klimat. Zaciekawiają na tyle, by potem przejść przez raczej nudne fragmenty ustawiające poszczególne pionki do ostatniej zawieruchy, która dopiero sprawia, że akcja rusza z kopyta i się nie zatrzymuje. Tak więc tempo jest mocno nierówne, ale że najlepsze jest na koniec, toteż i satysfakcja z przeczytania spora.

Daję więc klika, choć właśnie do połowy było trochę niemrawo. Jednak pomysły i język na pewno to wynagradzają, budując klimat i dając nawet fajne żarty.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Czytałem niestety “na raty”. Na początku bardzo rozbawiłeś mnie odpowiednio dobranym słownictwem i specyficznym klimatem, na które zwrócił uwagę NWM. Potem w środkowej części humor zaczął zbytnio odbiegać od moich gustów. Ostatecznie pozostawiłeś jednak dobre wrażenie, ponieważ fabularnie mielone Ci się nie rozleciały, a wręcz przeciwnie :P.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Bardzo Wam dziękuję.

Dobre mielone nie mogą się rozpadać na patelni. ;)

Rzeczywiście, dobrze zrobione mielone, z odpowiednią ilością cebulki i pieprzu :) Podobało mi się. Takie zakręcone puzzle, jedne bardziej wyraźne od drugich, ale gdy już razem zbierzemy je do kupy, tworzą intersującą całość. Klikam bibliotekę :)

Polecam robienie mielonych na parze. W tej formie można do woli eksperymentować z przyprawami, a danie nie jest przesiąknięty tłuszczem, jak przy smażeniu na patelni.

 

:P

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, takie mielone na pewno są pyszne, ale nie będą miały, niestety, chrupkiej skorupki. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przed podaniem obtocz w płatkach kukurydzianych :D. Będą chrupkie, że hej!

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka