Rozdział 1 "Wachlarze krzyku"
Słońce zachodziło już za horyzont, kiedy spora grupa ludzi idących spokojnym krokiem opuszczała małą restaurację. Byli rozluźnieni panującą atmosferą, dobrze najedzeni, ale przede wszystkim wypoczęci… chociaż przez chwilę zapominali o problemach dnia powszedniego. Czyżby dwugodzinne spotkanie po pracy, można nazwać metodą na odpoczynek? Wchodzili do samochodów, żegnając się z pozostałymi członkami rodziny – w miarę możliwości pomagali sobie nawzajem, odwożąc się do bogatszych rezydencji.
Bartek był wyrośniętym, dorosłym mężczyzną posiadającym więcej, aniżeli sto spraw tygodniowo na głowie. Ktoś nazywał go “wielkim Bartkiem”, kiedy jeszcze uczęszczał do szkoły średniej. Lubił to przezwisko, gdyż przypominało mu o minionych chwilach, spędzanych za młodu w lesie. Intelektualnie nie wyróżniał się niczym specjalnym. Z wielką ulgą oczekiwał na moment samotności, który chętnie dzielił ze swoją małżonką Joanną. Znali się od dzieciństwa, a gdy zrozumieli swoje własne potrzeby, codzienne obowiązki przerywały wyuczony sposób na życie. Wierzył, że kontakty z osobami, do których mamy zaufanie, potrafią zmienić nasze przeznaczenie.
Dzisiejszego dnia odwoził dwudziestodwuletniego Michała, syna ciotki Aliny. Od pewnego czasu przestawał nawiązywać stosunki z przyjaciółmi, chodząc na randki z niejaką "Artemidą". Prawdopodobnie, takie pseudo "zassała" (tłum. pobrała z sieci), gdzieś w odmętach internetu, bądź na innych urządzeniach łączących się z siecią.
– Dokąd cię podwieźć, Michałek? – zapytał z troską w głosie.
– Jedź dwie ulice obok w stronę peronu metra, blisko McDonalda. Poprowadzę cię, jeśli potrzeba.
– Warszawa jest otoczona dużą liczbą dzielnic, szkoda że mieszkam w zupełnie innym regionie. Lubiłem odwiedzać miejsca, które widziałem na przykład w telewizji. Może pod samo mieszkanie… nawigator Google zadziała. Nie musisz poruszać się komunikacją metropolitalną.
Przyszły pasażer spojrzał wyjątkowo przebiegłym wzrokiem, chowając się przed ukradkowym łypaniem swojej matki stojącej parę kroków dalej. Michał nie chciał rozmawiać z mamą, gdyż zawsze kończyła ich spotkanie kłótnią.
– Jeśli powiem ci, gdzie ona mieszka, to wyśpiewasz wszystko Alinie, a ona opowie mamie. Dzisiejszego dnia masz do przejechania jeszcze spory kawałek drogi.
– Wsiadaj i nie gadaj. – zażartował po śląsku. Nie był już młodym, lecz coś mu podpowiadało, że nadchodzi czas istotnych zmian, które mogą dotyczyć jego rodziny.
Jadąc samochodem na stację próbował porozmawiać o problemach. Zwykle, Michał w żaden sposób nie okazywał chęci wyjawienia swoich zmartwień – nawet osobie, którą bardzo dobrze znał.
– W trwałym związku liczy się tylko sex, a dojrzałe i długoletnie małżeństwa chwalące się jakąkolwiek przyjaźnią, to zwyczajna fikcja. Nie ma przyjaźni, między mężczyznami, a kobietami.
– Kto tutaj mówi o trwałym związku? Po prostu jest nam dobrze.
– Nie "bucha” cię czasami zbytnio po kieszeni, Michaś? – zapytał Bartek z niedowierzaniem. – Chytre baby potrafią oskubać faceta do “gołej nitki".
– Przestań, gadasz od rzeczy. Chyba rozumiesz, że staramy się zarobić na chleb ale wśród nas nadal są ludzie potrafiący nienawidzić.
– Takie stare powiedzenie.
– Skoro tak myślisz…
– Spokojnie. Znasz mnie nie od dzisiaj, nie umiem trzymać języka za zębami. Ciotka Alina opowiedziała mi o jej zainteresowaniach komputerami oraz programowaniem API dla protokołów sieciowych. Czy twoja narzeczona pracuje w firmie?
Michał uśmiechnął się pod nosem, wyrażając w ten sposób swoją aprobatę dla specyficznego zachowania bliskiego członka rodziny.
– Jest w porządku. To dobra dziewczyna i ciężko pracuje, bo większość kodu programuje w asemblerze, wcale się tego nie wstydząc. Podobnie jak wasza grupa scenowa za czasów PRL. Dzisiaj mało kto pisze w taki sposób. Konwertuje zapis, przenosząc go do języka wysokiego poziomu, programując mody.
– Czy to się wciąż sprzedaje?
– Jak na razie dzielimy obowiązki pół na pół… nigdy nie było z tego powodu ostrzejszych kłótni.
W ich rodzinie od dawien dawna, mieli zwyczaj całowania własnych krewnych na pożegnanie. Zwłaszcza kiedy następował długi okres, w którym wszystko co najgorsze, mogło się przydarzyć drugiej osobie. Gdy dojechali na miejsce, a “ceremonia” dobiegła końca wrócił do drzwi swojego auta, głośno wołając:
– Uważaj! Może to zwyczajna fikcja. Twoja matka boi się o ciebie, więc nie lekceważ jej pomocy.
– Pewnie, tak. Nie jestem taki jak ona. Gdy dojedziesz do domu, to pozdrów Joannę!
Zmęczony kierowca wspominał wujka Marka, zmarłego ojca Michała, który dawno przestał być symbolem dla swojego syna. Samotność jest bólem, a brak samotności stanowi zagrożenie, gdyż tłum jest podobny do gromady, jaka określa zagubionych cudotwórców, niezniszczalnych idolów. Ten etap życia miał już za sobą. Młodzieniec próbował walczyć sam i osiągnąć wymyślony cel.
Po przyjeździe poszedł do sypialni, starając się uspokoić własne myśli. Nie miał zamiaru witać domowników. Był przygaszony atmosferą panującą w rodzinnym gronie. W pewnym sensie wszystkiemu była winna Alina, jednakże nie interesował się nazbyt jej sprawami, aż do wczoraj.
– Chcesz coś zjeść? Będziesz musiał sobie podgrzać w piekarniku. – powiedziała żona wchodząca do sypialni.
– Chyba sobie ze mnie żartujesz! Jest dwunasta trzydzieści, a dzisiaj spędzę cały dzień w pracy. Dajcie mi się przespać.
Joanna była szeroko ustną blondynką, która od dziesięciu lat uczyła śpiewu oraz historii muzyki klasycznej w pobliskiej szkole podstawowej. Dla przyjemności grała na skrzypcach, przeplatając wolne chwile, niezbyt melodyjnym i doskonałym ale zawsze mile widzianym “warkotem“ strun.
– Musisz mi opowiedzieć szczegóły waszego spotkania.
– Dobranoc, kochanie.
We śnie usłyszał ciche głosy, jakby dochodzące z daleko oddalonych pokoi gościnnych.
– Obudź się! Jesteś tylko pustką, materią w alternatywnej rzeczywistości. Schodami do nicości, w której odnajdziesz mnie samego.
* * *
Wokół mnie znajdowały się kamienne ściany. Patrzyłem rozbieganym wzrokiem, wytężając go do granic możliwości. Zdążyłem również zauważyć wielkie drzwi, okute żelaznymi wzorami – pomyślałem, że z tego miejsca nie łatwo było wyjść na wolność.
– Obudź się! Jutro musisz iść do pracy. Joanna prosi na śniadanie. – Wołałem do siebie w myślach, starając się znaleźć sensowne rozwiązanie. To zdecydowanie nie był koszmar senny.
– Gdzie ja jestem?! – Zawołałem głośniej, niż z początku zamierzałem.
Coś powoli rozświetlało aurę otaczającą moje ciało. Wokół nie było żadnego żywego organizmu . Przy suficie oddalonym od podłogi – trzy albo cztery metry – znajdowało się kilka żarówek, ukrytych w małych panelach dających marne, ale wystarczające oświetlenie. Nieco poniżej nich, wyzierały drobne otwory wentylacyjne. Nie sposób wykorzystać tego faktu i zaplanować sobie ucieczki.
– Pomocy! Chcę stąd wyjść na wolność!
Ktoś obcy, będący za drzwiami pociągnął nosem, chichocząc ze śmiechu zdrapanym i kpiącym głosem.
– Zamknij się, Polaku! Sam chciałbym wiedzieć, gdzie my do kurwy nędzy jesteśmy. Masz jakiś pomysł?
– Mówisz w naszym języku?! Kim do cholery jesteś? – zawołałem, dygocząc cały ze zdenerwowania.
– Nikim ważnym. Staram się przekazywać informacje, pomiędzy więźniami. Dostarczam żywność oraz wodę ludziom, którzy od dłuższego czasu pozostają w tutejszym więzieniu. Z niewiadomych przyczyn. Jeśli jest to większe skupisko osób, steruję odpowiednimi dostawami. Wydaje mi się, że nie jestem istotą cielesną, a jedynie zlepkiem dziwnych punktów – jakby samoistną aurą gwiazd. Prawdopodobnie, to jakieś ważne gwiazdy.
– Aha… Trafiłem na wariata. Czy masz wspomnienia? Wiesz jak się nazywasz albo dlaczego dostałeś się do tego miejsca… co znajduje się za drzwiami? – Człowiek określający siebie jako duch z pewnością był wariatem.
– Hmm… dość skomplikowane pytania. Po mojej stronie celi jest wyłącznie jakaś droga. Czasami pojawiają się schody, ale kończą się szybciej, aniżeli inne twory. Raczej nie posiadam żadnych ważniejszych wspomnień – natomiast jestem sługą. Żyję, aby służyć innym ludziom. Dla ciebie mam trochę wody i innych produktów spożywczych w postaci chleba. Dostaniesz je później. Czasem znajduje nawet owoce, rozrzucone swobodnie po drodze.
– Skoro nie posiadasz ciała, w jaki sposób przenosisz te przedmioty?
– Nie wiem. Myślę, że na początek wystarczy pytań.
Postanowiłem wybrnąć z tej sytuacji, rozpoczynając medytację. Bardzo dawno temu, będąc uczniem najlepszego liceum w Dąbrowie Górniczej starałem się, jak tylko mogłem, ukończyć je z przyzwoitym wynikiem. W końcu udało się… satysfakcja z własnych osiągnięć, spowodowała spore zmiany w moim życiu. Nie byłem nazbyt inteligentny, ale wiedziałem czego potrzebuję. Może sprawił to żal, a może zupełnie coś innego, lecz właśnie ten “brak inteligencji” wywoływał uśmiechy koleżanek, które spotykałem, wracając do domu. Na początku odpadła zwykła praca biurowa czy studia naukowe, więc wybrałem sobie najlepsze rozwiązanie. Zawód handlowca był dobrym sposobem na godziwy zarobek. Tym bardziej, zdziwił mnie fakt, że chodząca na studia Joanna popierała w pewien sposób moje wybory. Spróbowałem zrozumieć jej zachowanie, ciągle zmieniałem wiarę, aż w końcu nauczyłem się podstaw medytacji Zen… chciałem pracować swoim umysłem – być wierzącym, właśnie tak jak ludzie wierzący w Buddyzmie. Dzisiaj, mając dwadzieścia dziewięć lat korespondowałem z kilkoma osobami mającymi podobny stopień wtajemniczenia. Nie za pomocą internetu. Być może stanowiło to ważne doświadczenie życiowe, wyzwanie dla idących samotnie przez świat. Połączenie naszych wspólnych interesów z Joanną było tutaj drobnym roztargnieniem. Natomiast miłość przyszła nieco później. Zamieszkaliśmy w stolicy górnego Śląska Katowicach, a ja z moim wykształceniem oraz zarobkami stałem się zwyczajnym obywatelem należącym do klasy średniej. Jak dotąd nie miałem konfliktu z prawem. Żona mówiła, że należę do “męskich ideałów” pasujących jak ulał na stanowisko męża.
Po kilku godzinach bezczynności rozpocząłem liczenie punktów wydrapanych na ścianie. Postanowiłem nie oddawać jeszcze “sprawunków” na podłogę, chociaż co robić w takiej dziwnej sytuacji. Podszedłem do okutych drzwi, z całej siły szarpiąc za metalowy znak i próbując go wyrwać. Niestety, moja brama do wolności postanowiła tkwić dalej w zamknięciu, udowadniając fakt, że ktoś obcy bardzo się postarał, realizując swoje przedstawienie. Może stałem się kolejnym eksperymentem?
– Liczę, jak jakiś nudny dyrektor. – powiedziałem do siebie. – Dwudziesta piąta… siódma, ósma… sto pięćdziesiąta ósma.. bez końca…
Przez chwilę przypuszczałem, że znajduje się w środku wieży. Człowiek rozdający jedzenie był pewnie nieźle naćpany, bo nie rozumiał własnego stanu świadomości albo otaczającej go rzeczywistości. Jego mocodawcami byli pewnie jacyś porywacze czekający na okup za jego życie. Joanna była pewnie kolejną osobą, której mogła zagrozić ta obskurna cela.
– Wstań i pokłoń się bogu. Zrozumiesz jego potęgę i stanowcze zachowania.
Przez krótką chwilę straciłem równowagę i przewróciłem się na podłogę, tracąc przytomność. Po rozbudzeniu postanowiłem skarcić swojego rozmówcę. – Ty cholerny narkomanie! Zapłacisz za swoje słowa! – wydobyłem z siebie stek wulgaryzmów. Ktoś nadal stał przy drzwiach, nucąc znaną piosenkę.
– Nie jestem narkomanem, Polaku. Źle mnie oceniłeś, źle mnie oceniłeś. Źle mnie..
– Kim jesteś?
– Jego imię? Próbowałem je kiedyś odgadnąć, ale skończyło się na niczym. Chcesz czegoś więcej?
– Czy moja żona przebywa, gdzieś w tej wieży?
Twój nowy znajomy zamilknął na moment, rozmyślając nad postawionym pytaniem. Po chwil zakaszlał, odchodząc w swoją stronę.
– Sprawdzę. – Lakonicznie stwierdził sługa należący do kogoś ważniejszego.
Rozpoczął się okres oczekiwania. Długie chwile odrętwienia, dziwnych prób przeniesienia własnego ego, do któregoś ze znanych każdemu światów. W pewnej chwili pomyślałem, że jestem złym człowiekiem, ingerując w systematycznie oraz skrupulatnie wykonywany na mnie wyrok.
– Wybieraj! – usłyszałem wewnętrzne wołanie. Zbyt głośne i zbytnio proste. Wiedziałem, że wydobywało się z głębin własnej duszy…
– Dobrze. Niech wam będzie. – Wszystko nagle ucichło.
Ponowne liczenie znudziło się po kilkunastu kolejnych minutach. Głupia i bezsensowna zabawa… pod podłogą, na której zdążyłem już nieco nabrudzić, zdołałem wyczuć lekkie drżenie. Systematyczne pukanie o różnych odstępach w czasie. Ściągając pasek od spodni postanowiłem, zapisywać te ciekawe amplitudy metalową klamrą na ścianach. Ktoś nieznany musiał zamieszkiwać pod moją podłogą. Może osoba podobna do mnie i posiadająca podobne dylematy, rozterki samotności. Wiele z sygnałów wydobywało się w różnych momentach, choćby po podaniu posiłków, które znajdowały się na plastikowych talerzykach. Pełna kultura. Sztućce były zupełnie nieprzydatne. Standardowo wyczuwałem obecność mojego znajomego, który mógł cokolwiek wiedzieć. Po dziesięciu godzinach młócenia palcami o podłogę, mój znajomy sługa przyszedł wreszcie pod drzwi celi.
– Bartek! Twoja prośba musiała być załatwiona. – wymawiane słowa biegły bełkotliwie z jego ust. Trudno było wyobrazić sobie wygląd tego wariata, wyłącznie za pomocą wolnego oraz zmęczonego umysłu.
– Sam wiesz, że szóstka to pięść. Pięć to czyściec albo raj… wy-bie-raj!
Po krótkiej chwili milczenia, prędko dodał kilka wyrazów.
– Nie ma tutaj twojej żony. Musimy wyczyścić twoją celę. Zaśnij, zaśnij… zamknij oczy!
Przed moimi oczami zapadła ciemność. Kiedy zdołałem się ocknąć, wewnątrz celi wszystko znajdowało się w najlepszym porządku. Dali tu nawet nowe ubrania w postaci potarganych szmat. Dziwne, że nie wzięli starego ubrania – leżało obok mnie. W jaki sposób zdołali wywołać u więźnia utratę świadomości? Będąc samym nigdy nie wierzyłem w sny, lecz ten koszmar nie był wytworem mojej zmęczonej głowy.
Po kilkunastu godzinach wreszcie wydarzyło się coś innego…
“Jesteś moim szczęśliwym numerem…”
– Kto to powiedział?! – zwołałem najgłośniej jak tylko umiałem.
– Pamiętaj, że zabroniłem ci krzyczeć. Mój głos jest twoim wewnętrznym odbiciem… byłeś w waszym domu razem z Joanną. Oni nie potrzebują kamer, żeby nagrywać nasze zachowania. Wszystko znajduje się w umyśle człowieka, albo może wszyscy są tym umysłem?
– Byłeś razem z nami? Skoro tyle wiesz, to dlaczego wciąż pytasz?
– Jeśli krzyczysz – inni zaczynają wariować. Dzisiaj mam dobry nastrój, żeby trochę pokonwersować… o drganiach w podłodze już pewnie słyszałeś. Postanowiłem ci o tym przypomnieć, bowiem jest to informacja dla osób o obniżonej inteligencji – chorych psychicznie, pokrzywdzonych przez los, którzy po pewnym czasie potrafią używać tego jako kodu. Będzie lepiej jak mi uwierzysz. Ja preferuję inny sposób, chociaż jeszcze nie zdążyłem odgadnąć kim jest więzień wysyłający to stukanie. Ingeruję do wnętrza duszy. Nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz.
– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć.
– Szkoła… studia… życiowe wybory. Opowiadaj. Rozluźnij się, Bartek… na przykład jak wyglądają wasze domowe finanse?
– Moje i Joanny? Całkiem dobre. Wraz z żoną nie jesteśmy bogaci… ale nasza rodzina należy do średnio zamożnej grupy obywateli.
– Nie macie potomstwa?
– Niestety nie.
– Czy myślałeś, że masz jakieś specjalne umiejętności?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Pomyśl, że stałeś się bogiem. Potem porozmawiaj ze sługą, należącym do pana tej wieży i poproś, aby z tego powodu otworzył drzwi. Wiem już wszystko.
– Myślisz, że to pomoże?
– Rób to dokładnie w takiej kolejności jak powiedziałem. Najpierw bóg, potem zamknięte drzwi. Dzisiejszego dnia mam dobry nastrój, bo pewna osoba z twojej rodziny naprawiła mój zepsuty komputer.
– Kogo masz na myśli?!
– Taka pracowita pszczółka… Michał.
– Wiem, że jesteś wariatem, który zamknął mnie w tym miejscu. Znęcasz się też nad innymi. Wiem również, że interesujesz się moją rodziną, ale zapamiętaj sobie… zapłacisz za to!
Przez dłuższy moment nikt nie wymówił najmniejszego słowa.
– Myślisz, że to ja jestem winowajcą, sprawcą twojego nieszczęścia? Osobą, która jest psychicznie chora lub chce wyciągnąć jakieś pieniądze? Otóż, będę musiał wyprowadzić cię z błędu. Jestem więźniem podobnym do ciebie. Uważam, że coś popieprzyło się w ich “maszynie losującej” i teraz myślą, że znajduje się w tej wieży sam, razem z innymi. Na szczęście cały czas mówiłem prawdę… kiedy mama pytała, dlaczego rozmawiam z drzewami i kto układa kamyki, tworząc piramidy, odpowiadałem że jestem chory, a ona zabierała mnie do neurologa… dziwne. Nigdy nie używałem do tego rąk, bo byłem sparaliżowany.
– Czy to miejsce jest daleko oddalone od Katowic? Ten sługa wspominał coś o innych więźniach, może to jakiś międzynarodowy kartel handlujący żywym towarem?
– Jeśli wyjdziesz z celi to pamiętaj, aby nie zabić tego “sługi”. Przekonasz się, że jest bardzo potrzebny. Rzeczywiście był narkomanem, a twoja intuicja sprawiła na mnie ogromne wrażenie. Pamiętaj również, że próbowałem odnaleźć to miejsce, lecz to szukanie igły w stogu siana. W końcu pomyślałem, że jesteśmy w alternatywnym światem… pomogło.
– Czyli nic więcej nie wiesz?
– Być może. Muszę skończyć rozmowę, bo mama będzie czytała mi bajkę na dobranoc.
– Ile ty właściwie masz lat?
– Dużo więcej, aniżeli myślisz Bartek.
* * *
Zdenerwowany patrzyłem z niecierpliwością na zamknięte drzwi mojej celi. Poznałem ten “mały pokój” bardzo dobrze. Chciałem wiedzieć, w jaki sposób zabrano mnie z domu oraz czy wszystko jest tam w porządku.
– Otwórz te cholerne drzwi, sługo!
– Nie jestem pewien, czy aby pan będzie pochwalał takie zachowanie. – odpowiedział wystraszony człowiek.
Odniosłem wrażenie, jakby coś w mojej wypowiedzi nie było całkiem uporządkowane. Jakby wymawianie słów było pozbawione kolejności – ostatecznie, według pouczeń dziwnego głosu, istniała jakaś manifestacja boga. Więc najpierw pomyślałem, że sam jestem bogiem!
– Powtarzam ci, otwórz te cholerne drzwi!
Drzwi za dotknięciem magicznej różdżki rozchyliły się do wewnątrz, dotykając ceglanej ściany. Poza celą panowała niesamowita jasność, a bardzo blisko mnie, z trudem zauważyłem gromadę cząsteczek, które tworzyły coś na kształt człowieka.
– Spokojnie! Za moment twoje oczy przyzwyczają się do warunków otoczenia. – Pospiesznie powiedział znajomy głos.
– Mówiłeś prawdę, sługo! Wyglądasz pięknie i niesamowicie jak konstelacja gwiazd.
– Gdy połączysz się z moim bogiem zrozumiesz swoje położenie, odmierzony czas, narastający niepokój.
Po kilkunastu minutach przymykania oczu stwierdziłem, że wszystko wróciło do normy. Nad głową w odległości kilkunastu kilometrów lśniła ogromna gwiazda. Świat poza celą przypominał wieżę, a schodząc w jej dolne obszary, otaczające ściany zmieniały się, przybierając kształt budowli, wykonanej z całkowicie innego materiału. Jej poszczególne poziomy pochodziły z różnorodnych er budownictwa, w których zostały skonstruowane. Byliśmy zawieszeni w kosmicznej pustce, ale rozświetlonej ogromną ilością drobniejszych punktów. Sama droga przypominała ogromną kometę, po której dało się kroczyć, biegać lub nawet czołgać.
– Jeśli chcesz, to możesz dotknąć mojej ręki. – powiedziała istota stojąca obok ciebie. – Lepiej dobrze wybierz, Polaku! Droga prowadząca do twojej celi biegnie w różnych kierunkach. Niektóre miejsca są o wiele gorsze od tego, w którym zabawiłeś.
Nad naszymi głowami pojawiła się ogromna powłoka, z której wyrastały olbrzymie, cętkowane macki. Szybko dotknęły mojej głowy, przenosząc umysł do innego wymiaru.
"Kolejny szczęściarz, który opuścił celę. Twoje życie ma dla mnie olbrzymią wartość, ale na razie nie chcę już więcej rozmawiać… “ – powiedział bóg tego świata.
– Nic nie pamiętam. Chciałbym zadać wiele pytań, na które szukam odpowiedzi. – Rozmowa musiała trwać już nieco wcześniej.
Istota wyższa patrzyła przez ułamek sekundy jak starasz się wydobyć z niej interesujące odpowiedzi. Być może posiadała boskie pochodzenia, a może nie posiadała. W pamięci uwypuklali się zwyczajni Celestianie.
“Nie będziesz pamiętał naszej rozmowy człowieku. Zapiszmy w notatniku… osoba ciekawska. Do miłego zobaczenia, panie Poznakowski! “ – Otaczający mnie świat przybrał barwy, widzianej wcześniej rzeczywistości.
– Gdzie jesteś, sługo! – zawołałem, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. – Chcę stąd odejść…
Nagle w mojej głowie pojawiło się kilka ciekawych możliwych dróg wyjścia. Były podobne do opcji, które zaznaczamy podczas instalacji oprogramowania. Domyślałem się, w jaki sposób nawiązuje komunikację z umysłem przedstawiającym siebie jako przyjaciela. Chodziło o pewny rodzaj spostrzegawczości, który działał obopólnie na jego umysł.
– Widzę, że wykonałeś moje zalecenia. Sprawiłeś, że cały trzęsę się ze szczęścia. – powiedział twój stary i niepełnosprawny znajomy z celi. – Boję się tego wielkiego bożka.
– Wątpię, abyś mówił prawdę.
– Czy wyrządziłem komuś krzywdę? Czy sprawiłem, że stałeś się bardziej niedoskonały lub twoja dusza doznała męki?
– Święty… przestań mówić takim kapłańskim tonem! Potrzebuję porad, w jaki sposób poruszać się po drodze.
– Nie jestem bogiem.
– Odpowiedz mi na pytanie jak wygląda ten sługa? Czy warto wyłupić mu oczy albo odgryźć uszy?
– Niestety. Nie jest zbrodniarzem, ale człowiekiem i samarytaninem. Wybrał swoje przeznaczenie z własnej woli. Był bardzo młody, a kiedy chciał pogrążyć się w narkotycznym transie spotkał pana tej wieży. Reszta jego przyjaciół została eksterminowana. Prawdopodobnie należał do grupy szmuglującej narkotyki, poprzez morze. Policja zamknęła go tymczasowo w jakiejś wieży. Nikt nie odnalazł jego ciała.
Dawno temu wiedziałem, że nie jestem tutaj sam. Miałem nawet przyjaciela, o którym bałem się pomyśleć. Musiałem wrócić do swojego domu, do opiekunów. Obok mnie stanęło kilku obcych ludzi byli zdziwieni, że ktoś bardziej niedoskonały od nich, znajduje się w centrum tej wieży. Nieco później traktowali mnie jak równego sobie. Wiedziałem również, że mój czas nadejdzie, jednak nie byłem pewny, w którym momencie. Pan oraz sługa rządzący swoją wieżą byli zdziwieni zniknięciem własnego lokatora. Wymknąłem się z powrotem na zewnątrz. W końcu moi rodzice oniemieli, gdy odebrali ze szpitala naprawioną osobę oglądającą w telewizji śmieszne kreskówki.
– Bywało gorzej?
– Jakbyś to wyjął z moich ust. Samo odejście przypominało odlot ku niebu, ale wiedziałem, że centrum znajduje się gdzieś powyżej tych bardziej niedoskonałych więźniów. Ktoś odwrócił przyciąganie ziemskie? Mimo tego, myślę że powinieneś udać się drogą w dół.
– Czy można wrócić z powrotem do góry?
– Jeśli odgadniesz zasady gry panujące w danej celi, będziesz mógł przejść do następnego świata. Być może lepszego, ale nie licz na nazbyt wiele.
Postanowiłem posłuchać siebie oraz głosu, który miał stanowić lustrzane odbicie mojej świadomości. Skoro temu miejscu brakuje znanej każdemu “ziemskiej grawitacji”, zdecydowałem odsunąć najbardziej niebezpieczne opcje. Idąc około piętnastu minut “lekkim ukosem“ zdążyłem zaobserwować, pojawiające się wewnątrz tafli lodu kamienne schody. Mogłem zejść nieco niżej albo kroczyć dalej bez końca. Schody prowadziły donikąd, a jednak po paru minutach same zniknęły. Lecąc w dół uderzyłem o podłogę. Ktoś podleciał w moim kierunku, wymachując na wszystkie strony rękami.
– Patrzcie! Odwiedził nas święty Mikołaj… – powiedział lekko sfrustrowany mieszkaniec. – Może zjemy cię na śniadanie, grubasku?
* * *
Minęło kilkanaście tygodni od momentu mojego przeniesienia. Wokół mnie, klęczało sześcioro dobrze ubranych osób, a każda z nich zmawiała modlitwę. Sukces okazał się dość realny, bo zdołałem poznać sekret tego więzienia. Miałem szczęście, że rodzice nadali mi na chrzcie imię Bartek, a chociaż nie należałem do wierzących czy wiernych kościołowi, to bardzo często myślałem właśnie o chrześcijaństwie. Byłem bowiem zwolniony z większości modlitw właśnie dzięki niemu. Ciekawa teoria.
– Pomódl się, bo aktualny czas sprzyja naszej wierze. – klęcząc, cicho powiedział najbardziej doświadczony lokator o imieniu Fiodor. Większość osób zamieszkujących ten rozległy obszar była wielonarodowa. Trzymałem się grupy wierzących, gdyż obóz o przeciwstawnych poglądach nie należał do zbyt otwartych, a wręcz agresywnych.
Święte miejsca dawały bezpieczeństwo oraz możliwość regeneracji siły. Kapłan otworzył poły swojego habitu, wyciągając ogromne zwoje zapisanego papieru, po czym rozpoczął czytanie zapisków
“Wszechświat i planety służyły Adamowi, a raj czekał na człowieka, bóstwa wyzwalają grzesznych mieszkańców planety. Prawdziwy bóg nie zdążył dokończyć swojego dzieła. Aż tylu jest ich wśród nas? Czy ktoś słyszał o strażnikach tego miejsca?
Odpowiedź brzmi, iż każdy z nas zdołał ich poznać, natomiast nikt ich nie zapamiętał. Jednakże zawsze jest jakieś wyjście… miejmy nadzieję, że to wszystko kiedyś nas zmieni… nawet nasze zwyczajne życie!
Możecie zadawać pytania…”
– Czy nie jesteśmy zużyci i dlatego nikt nas nie potrzebuje? – zapytał szczupły chłopak siedzący na podłodze ze skrzyżowanymi nogami.
– Bzdura. Większość z was, miała doskonałe wykształcenie lub zajmowała się istotnymi sprawami. Idźcie dalej…
Muskularnie zbudowany mężczyzna przypominający typowego kulturystę stał z podniesioną ręką, czekając na swoją kolej.
– Czuję się wykorzystany do celów istot wyższych… chcę wyrazić swoją niechęć, ale żądza zemsty powoduje nieustający i wewnętrzny bunt. Wewnątrz tego miejsca nie ma nic, oprócz małych korytarzy. Więc pytam po co?
– Układanka miała być labiryntem. Wynika z tego, że aktualnie jesteś szczurem szukającym wyjścia.
Wypowiedzi zaczynały robić się ciekawe, więc postanowiłem wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji.
– Raczej wieżą… a może po prostu żyjemy jako pamięć zbiorowa?
– Zdecydowanie nie. Od momentu pojawienia się wewnątrz budowli, nikt nie przypomniał sobie chwili przyłączenia się do grupy. Prawdopodobnie nikt z nas, nigdy nie poznał swojego współtowarzysza lub współtowarzyszkę.
– O jakiej wieży mówisz? – skierowała do mnie pytanie skąpo ubrana siedemnastolatka o imieniu Cynthia.
– Myślę, że po wyjściu z tego miejsca nie wrócimy do naszych rodzin. Cały świat, który nas otacza połączony jest specyficzną drogą, a wszystkie cele posiadają różne wielkości. Istota rządząca tym miejscem nie jest prawdziwym bogiem.
Dziewczyna skwitowała twoją wypowiedź krzywym uśmiechem.
– Widzę, że zgrywasz się na osobę, która wszystko wie i wszystkiego już doświadczyła. A strażnik odwiedzający nas co kilkanaście dni? To zwykły brutal znęcający się nad swoimi ofiarami.
– Chciałbym ci uświadomić, że obecne więzienie całkowicie odbiega wyglądem oraz elegancją od tego, w którym przebywałem wcześniej. Macie tutaj nawet kuchnię oraz toalety. Nie miałem niczego.
Kapłan stanął po mojej stronie, gdyż od wielu miesięcy nie było człowieka, który samotnie odwiedził ich zgromadzenie.
– Uspokój się, Cynthia. Bartek jest tutaj nowy, ale posiada pewne informacje, jakie z pewnością, będziemy utrwalać w pamięci. Zapisaliśmy w historii tego miejsca, aż pięć przypadków losowego przeniesienia. Każdy z obcych wspominał o schodach w podłodze. W twoim przypadku schody zniknęły, a ty upadłeś, roztrzaskując sobie kolano. Poza tymi faktami, nikt z nich nie widział żadnej drogi – wszystko wokół, było pokryte wibrującymi i ciemnoszarymi cząsteczkami krążącymi obok naszych braci.
– Właśnie tymi cząsteczkami był strażnik, o którym mówicie! Gdzie znajdują się tamte osoby?! – zapytałem przepełniony wściekłością.
– O ile nadal znajdują się przy życiu, to przebywają w obozie “zwiadowców”. W tamtym okresie władza należała do zupełnie innych osób. Z godziny na godzinę stajemy się starsi, aby ostatecznie wyginąć. Wtedy tamci znowu przejmą dzisiejszą władzę. Jesteśmy barankami w zagrodzie lwów.
Postanowiłem pobyć nieco samotnie, przywołując swojego bezimiennego przyjaciela. Chciałem znaleźć jakieś wskazówki w tej maskaradzie. Wiedziałem, że nie gram "fair", zatajając jego istnienie, ale miałem nieodparte wrażenie, że jego majestatyczny głos nie jest tylko moją wyobraźnią.
Chciałem udać się do obozu "zwiadowców”, bo byłem święcie przekonany, że wszystko będzie dobrze. Idąc powolnym krokiem zauważyłem, iż otaczające mnie ściany z wolna stawały się coraz bardziej brudne – każda z nich sprawiała wrażenie coraz węższej w stosunku do pierwotnego korytarza. W końcu pojawiły się przytroczone po bokach ludzkie czaszki.
– Zabaw mnie swoją wizytą, przyjacielu… powiedz mi jak wyjść z tego miejsca! – pomyślałem, bojąc się o swoje życie .
Po kilku minutach marszu dotarłem do większego pomieszczenia, w którym wykonano olbrzymi tron. Z bocznych przesmyków zaczęli wychodzić, ubrani na czarno mieszkańcy nazywani zwiadowcami.
– Witamy w naszym gnieździe! – powiedział prawdopodobnie najważniejszy człowiek w ich grupie.
Ktoś stojący za moimi plecami z wyjątkową finezją wykonał zamach, uderzając mnie w głowę metalowym przedmiotem. Upadając na ziemię dostrzegłem jak pomarszczony typ wyciągał z kieszeni grube gwoździe.
Ciemność była ostatnią z zapamiętanych scen dziejących się w tym obozie. Śmierć stawała się nieunikniona.
– Ukrzyżować czy spalić o wielki faunie?!
– Przygotujcie go do ceremonii i bądźcie bezlitośni.