- Opowiadanie: orine - Dziewczynka

Dziewczynka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziewczynka

Gdzieś daleko od pagórka, na którym siedziała mała dziewczynka, wyły dzikie psy. Psy, lub wilki. Były tak daleko, iż nie możliwe było odgadnięcie odległości. Piękny, okrągły księżyc świecił się wśród gwiazd, na tle czarnego nieba jak ogromna lśniąca moneta wśród tysiąca metalowych, brudnych, małych i niewdzięcznych nic nie wartych monet. Pod pagórek, na którym siedziała mała dziewczynka przypatrująca się lśniącemu księżycowi, podbiegło bezszelestnie duże stado wilków, na którego czele był ogromny, silny i piękny srebrny wilk. Dziewczynka nawet nie zareagowała. Nadal siedziała skulona, z kapturem zarzuconym na głowę wpatrując się w księżyc. Nadal rękoma trzymała zgięte kolana, nadal, jak zresztą od kilku już godzin, nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Nadal wsłuchiwała się w wycie dzikich psów. Psów, lub wilków. Nie potrafiła odgadnąć, rozróżnić. Wilk z rosnącym zdziwieniem i agresją przez chwilę przyglądał się temu, co rozprzestrzenia się przed jego oczyma. Cały niemal pagórek pokryty był rozszarpanymi, już zimnymi, ale jeszcze świeżymi, szczątkami ludzi. Było ich około dwudziestu. Większość z nich było okropnie rozszarpanych, różne ich członki znajdowały się w różnych miejscach, a ich śmierć nie należała do łatwych. Trupy miały nie więcej niż kilka godzin. Większość z nich nie miała już serc i żołądka. Te drogocenne narządy dawały nadzwyczaj wiele niezbędnych minerałów. Zwłaszcza dla tych, którzy przez długi czas nie odżywiali się mięsem, lub tych, będących zmiennokształtnymi. Wilk podszedł do jednego z niewielu trupów, którego klatka piersiowa została jeszcze nienaruszona. Zanim zdążył pazurami rozszarpać ciało człowieka, czyjaś duża, silna szczęka złapała go za gardziel i wkuła w nią ostre jak brzytwy zęby, podnosząc go niewiele w górę i rzucając nim o jedno z nieopodal rosnących, licznych drzew. Gdy po ułamku sekundy będącym momentem zamroczenia, z niemiłosiernym bólem podniósł łeb w miejscu, w którym powinien stać ogromnej wielkości wilk, nie zobaczył absolutnie nic. Nic, prócz nienaruszonego przez niego samego trupa. W jego stronę szła natomiast dziewczynka. Kilku lenia, bezbronna, delikatna dziewczynka, w długiej, szarej sukience i czarnym, opadającym na ziemię płaszczem, którego kaptur miała założony na głowę. Szła bardzo wolno, jakby chodzenie na dwóch nogach sprawiało jej tyle samo bólu, co trudności. Gdy do niego podeszła ukucnęła obok jego obolałego ciała, spojrzała się w jego ślepia i zdjąwszy kaptur z głowy szepnęła:

– Czego chcesz od życia? – Jej głos przypominał tchnienie wiatru wśród drzew w lecie, lub niesłyszalny prawie szmer strumyka obmywającego kamienie. Nierówno przystrzyżone włosy sięgające na karku niemal do ramion, z przodu ledwo zakrywające uszy miały kolor czarny. W niektórych miejscach poslejane ze sobą, na jej dłoniach, ustach i kilka zębach widać było ślady krwi. Zewnętrzną obwódkę źrenic miała koloru czarnego, od tego obwodu po sam środek źrenic prowadziły cienkie czarne paseczki znajdujące się na żółtoczerwonym tle. Nie była ani ładna, ani brzydka. Była inna. Jej odrębność dawała jej przewagę nad ludźmi i prawdopodobnie też nad innymi zwierzętami … – Czyżbyś niczego już nie chciał od życia? – spytała swym spokojnym, cichym, niemal niesłyszalnym głosem zostawiając na swej twarzy nieprzenikniony wyraz, teraz zabarwiony odrobiną dzikiego, nienasyconego szalenie bolesnego … zdziwienia. – Czyżbyś zapomniał już jak to jest być człowiekiem? Nie chciałbyś przed śmiercią tego poczuć? – spytała z nutą drwiny i nieuchwytną niemal odrobiną obrzydzenia, odrazy. Spojrzał w stronę gdzie zostawił stado. Wilki zajęte były jedzeniem trupów, którymi pozwoliła im się zająć. Zamknął ślepia, nie miał siły na nic więcej. Nie miał siły już na nic. Gdy poczuł dłonie na łbie nie był w stanie się nawet poruszyć. Czuł znane uczucie, siłę i pewność, że może wszystko. Pewność, którą czuł zaledwie przez sekundę.

– Otwórz oczy. – Nie był w stanie powstrzymać się słowom dziewczynki, choć wiedział, że powinien. Naprzeciwko siebie ujrzał rozmazany obraz świecących się, trójkolorowych oczu i czarne niczym iebo nocą włosy. Powoli uzyskując coraz lepszą wyrazistość czuł jak życie i siła prawie niezauważalnie wracają do jego ciała, a dziewczynka trzymając dłonie po obu stronach jego twarzy wpatruje się w niego z nutą zaciekawienia i nudy.

– Czemu? – wydobył z siebie pytanie.

Dziewczynka odsunęła ręce od jego twarzy, przyjrzała mu się. Wstając powoli odwróciła się i uciekła w las biegnąc tak, iż nikt nie byłby w stanie jej doścignąć. W oddali słychać było nadal wycie wilków. Głośne, bezwstydnie głośne i zadziwiająco odrażające. Wśród niezliczonych głosów brakowało czegoś. Czegoś, co nadawałoby sens, coś głębszego … Poturbowany mężczyzna leżący pod drzewem otworzył dopiero, co zamknięte oczy i zobaczywszy wokół siebie stado rozwścieczonych, gotowych na wszystko, głodnych wilków, usłyszał szept. Szept, którego myślał, że nigdy już nie będzie mu dane usłyszeć.

– Czekałam na ciebie.

Zamknął oczy i głęboko odetchnął. Jego rozdzierający krzyk roznosił się po lesie z niesamowitym oddźwiękiem. Dziewczynka, oświetlana teraz przez księżyc, spokojnie spacerująca po lesie wśród opadłych już jesiennych liści, podniosła swą z pozoru niewinną twarz ku księżycowi i przyglądając mu się pustym wzrokiem przysłuchiwała się nowemu dźwiękowi. Jakby sama do siebie powiedziała jednak na głos:

– Przecież pytałam, czego chce od życia. Mógł zapragnąć czegokolwiek. Czegokolwiek innego. Ale nie chciał.

Dziewczynka szła powoli wśród więdnących drzew przyglądając się opadłym liściom, nie słysząc już krzyku człowieka. Podeszła do usychającego, wielkiego dębu, dotknęła go zadając pytanie. Wiatr zaszumiał w gałęziach drzewa zrzucając z nich resztę liści. Dziewczynka z twarzą dotykającą korę drzewa zachwiała się i opadała powoli na kolana. Pytanie, pomyślała natarczywie, z siłą. Burza, która rozpoczęła się w tejże chwili zmyła z ziemi to, co zostało na niej zabite, dziewczynka jednak spojrzawszy w zachmurzone niebo zmarszczyła brwi i dotknęła dłońmi dębu, który zapalił się i rozbłysł. Niepewnie wstała na rozstawione szeroko nogi i wpatrując się w palące się drzewo szeptała z przymrużonymi oczyma:

– Oto jest kara. – szeptała cicho wpatrując się w płomienie. – Słyszycie? – krzyknęła w pustą ciszę wokół – Oto jest kara za wszystko. Bo ja jestem tą, która karze – szeptała teraz ledwie poruszając ustami, – bo ja jestem tą, która nagradza.– na jej wargach igrać zaczął zły, nieprzyjemny uśmiech, a z jej dłoni pryskały iskry ognia opadające wokół niej tworząc wokół ogromną ognistą kulę z małą, kilkuletnią zaledwie dziewczynką w środku. Zamknęła oczy i skuliła się zasypiając we własnej skorupie, zamknięta przed światem, będąca jego częścią, lecz tak naprawdę będącą poza nim, pozostając cichym, spokojnym dzieckiem. Dzieckiem, ukojonym przez śmierć. Dzieckiem, zadającym śmierć. Okrutnym, bezwzględnym, bezlitosnym, nigdy nieokazującym uczuć … dzieckiem … Usypianym przez rozdzierający krzyk bólu, strachu, poniżenia. Uspokajana przez śmierć, zniszczenie, nienawiść. Jej własną nienawiść, jej własne zło, jej pragnienie.

***

Las zawsze miał w sobie coś niezwykłego. Jakąś nutę tajemniczości, niepewności, swoistej grozy. Całkowita cisza przerywana jedynie oddalonymi, cichymi odgłosami zamieszkałej tu zwierzyny oraz wiatrem szumiącym leniwie w konarach drzew. Promienie letniego słońca przebijające się przez masywne gałęzie drzew i ogromne ilości liści, które wraz z przybyciem jesieni opadną z drzew mieniąc się falą różnorodnych kształtów i kolorów, teraz pozostają zielone, zdrowe, żywe na gałęziach. Zapach rozprzestrzeniającego się życia, harmonii i spokoju nie pozwalał długo martwić się czymkolwiek na zapas, a promienie słońca igrające z każdym najmniejszym wręcz poruszeniem się gałęzi ukazywał swoiste życie nie podlegające żadnym zewnętrznym prawom, póki te nie wkraczały w jego granice. W ten ciepły letni dzień ciszę przerywała rozmowa dwóch kobiet, matki i córki, a także śmiech kilkuletniej, raczej brzydkiej dziewczynki. Co kilka minut strofowana raz przez matkę, raz przez babkę uśmiechała się i posłusznie i spokojnie szła obok nich. W następnej minucie jednak znów zaczęła skakać, biegać i śmiać się w głos z gry promieni słonecznych pomiędzy liśćmi. W pewnym momencie jednak pomiędzy drzewami dostrzegła coś, co niezmiernie przykuło jej uwagę i skręciwszy pędem z ścieżki, którą podążały zaczęła biec w stronę ogromnego, wciąż rozrastającego się dębu. Nie słuchała, a raczej nawet nie słyszała nawoływań matki i babki, była tak podekscytowana, a wręcz nienormalnie podniecona, iż widziała tylko dąb, do którego biegła jak szalona. Nie czuła gałązek boleśnie raniących ją w twarz, ręce i nogi, nie widziała biegnących za nią kobiet zdziwionych jej zachowaniem. Nic się dla niej nie liczyło prócz tego drzewa. Później, gdy nie czuła „tego" co kazało jej być kimś zupełnie innym myślała, że „to" kazało jej się śpieszyć i dotknąć dębu. Po dotknięciu drzewa w całym niemal lesie słychać było najpierw westchnienie, nie wiadomo czego, ulgi? Strachu? Następnie obie kobiety gdy podbiegły już do dziewczynki i zaczęły ją wypytywać dlaczego tak się zachowała w tym samym czasie usłyszały okropny, szyderczy i nieprzyjemny śmiech oraz zobaczyły w oczach dziewczynki dziwny błysk. Tak jakby mała zewnętrzną obwódkę źrenic miała koloru czarnego, a od tego obwodu po sam środek źrenic prowadziły cienkie czarne paseczki znajdujące się na żółtoczerwonym tle. Trwało to jednak tak krótko, iż później same siebie nawzajem przekonywały, iż sobie to wmówiły. Gdy jednak odeszły kilka kroków od dębu nie wiadomo czemu powoli zaczął się on osuwać w ich stronę. Kobiety tak zajęte były roztrząsaniem zaistniałej sytuacji, iż nie zdążyły nawet zareagować. Jedynie dziewczynka odskoczyła w odpowiednim momencie i z uśmiechem na twarzy i lśniącymi nienawiścią trójkolorowymi oczyma wpatrywała się w umierające pod dębem kobiety. A więc na coś się jeszcze przydałeś, stary druhu, pomyślała tylko z ironią i usłyszawszy biegnących w swoją stronę mężczyzn z zapałem zaczęła biec w ich stronę, a gdy umyślnie wpadła na jednego z nich rozpłakała się i nieskładnie, urywanymi zdaniami wyrzucała z siebie informacje o pięknym, starym dębie, do którego biegła, o rozmowie matki i babci, a następnie o tym jak dąb przechylił się w ich stronę i ona zdążyła uskoczyć, a babcia i mama nie … Przerażeni mężczyźni nie wierząc w słowa dziewczynki ruszyli w stronę, z której przybiegła, a gdy stwierdzili, iż nic nie da się już zrobić by uratować kobiety przygniecione przez drzewo, jeden z nich wziął dziewczynkę na ręce i ruszyli do wioski. Żaden z mężczyzn idących w zamyśleniu w stronę wsi, nie miał odwagi nawet spojrzeć na dziewczynkę. Którykolwiek by spojrzał, zdziwiłby się. Jej twarz bowiem była tą samą co kiedyś twarzą, aczkolwiek jej rysy, kolor oczu i kolor okalających jaj twarz krótkich włosów zmieniły się delikatnie i jednocześnie stanowczo. Gdyby którykolwiek z mężczyzn spojrzał na dziewczynkę i przyjrzałby się jej choć przez chwilę zobaczyłby na jej twarzy zadowolony, usatysfakcjonowany uśmiech osoby pełnej nienawiści, wrogości wobec innych, pełnej pragnienia zadawania najokrutniejszej śmierci. Gdyby którykolwiek z nich spojrzał na nią w tej chwili jej twarz śniłaby mu się w najgorszych koszmarach, a myśl o niej wywoływałaby dreszcz obrzydzenia i ogromnego, niewysłowionego strachu. Każda bowiem komórka jej twarzy przesiąknięta była złością i groźbą dla tych, którzy wejdą jej kiedykolwiek w drogę. Bo ona jest tą, która karze … bo ona jest tą, która nagradza …

***

Strach ma wiele twarzy. Strach ma wiele imion. Strach paraliżuje, trzyma w swoich mocnych, nieprzepuszczalnych kleszczach, nie pozwala wydobyć się ze swych dłoni. Nie pozwala się poruszyć, zareagować, odezwać się, normalnie myśleć i reagować. Dyryguje, rozkazuje, rozprasza, nie pozwala myśleć i reagować racjonalnie … Strach ma wiele zalet dla tych, którzy się nim posługują. Strach może wywyższyć ponad szczeble kariery, życia prywatnego, pomóc przy … zemście.

Mała kilkuletnia zaledwie dziewczynka o włosach o nczarnym jak heban kolorze, znaleziona w lesie, leżała spokojnie na skromnym posłaniu. Nie obudziła się od kiedy ją znaleźli. Gorączka i czerwonokrwiste wypryski na białych jak śnieg gorących policzkach nie opuściły tej raczej przeciętnej urody twarzy. Gdy troje ludzi, dwie kobiety i mężczyzna, odsunęli zasłonę improwizorującą drzwi i weszli do ciemnego i raczej biednie urządzonego pokoju dziewczynka niespokojnie kręciła się po posłaniu. Podeszli do posłania, przy którym paliła się świeca, jedna z kobiet, widać podróżna gdyż w męskim stroju od jazdy konnej z kuferkiem, usiadła na skraju posłania. W ciszy przyglądając się dziewczynce postawiła kuferek na podłodze obok nóg. Jej niesamowicie długie rude, wręcz krwisto czerwone włosy sięgały niemal do kolan. Związane je miała na karku cienką białą wstążką.

– Co to za dziewczynka? Wasza córka? – spytała powoli i cicho cedząc słowa tak jakby miały nadzwyczajną wartość, ogromną siłę.

– To nie nasza córka, pani. – odparł mężczyzna. – Jedziemy do Salem, ją znaleźliśmy w pewnym lesie. Leżała na spalonej trawie, była już w takim stanie gdy ją znaleźliśmy.

– Dlaczego ją wzięliście?

– Jak mogliśmy ją tam samą zostawić, pani? – przepraszającym tonem spytał mężczyzna. – Serca się nam krajały na jej widok, więc ją wzięliśmy. Mamy czterech synów, żona chciała zawsze mieć córę, ale już więcej dzieciaków mieć nie może, tak orzekli ci Wiedzący. Więc dziewuszkę wzięliśmy do siebie.

– Jak wyglądało miejsce, gdzie ją znaleźliście?

– Dziwnie, pani. – odezwała się kobieta. – Las wydawał się ze sobą rozmawiać, wyganiać nas, tak jakby kryło się w nim jakieś zło. I było w nim!

– Chcecie aby przeżyła? – spytała dziwnym tonem kobieta. Jej głos drżał, a twarz wykrzywioną miała niechęcią. – Ta dziewczynka … wiele wysiłku będziecie musieli włożyć w jej odpowiednie wychowanie. Ona ma na twarzy piętno śmierci. Nie swojej. Ma na twarzy śmierć tych, których już zabiła i tych, których zabije w przyszłości … Ona potrafi nienawidzić. Jej serce nie zna słów: miłość, miłosierdzie, pomoc. – zamilkła na chwilę, zapewne by namyśleć się moment. – Czy w pobliżu miejsca, w którym ją znaleźliście nie było może jakichś trupów? – spytała spoglądając kątem oka na przestraszone małżeństwo. Śmiertelnie się boicie, pomyślała. Były trupy. I to kilka. Brakowało im serc i wątrób, nieprawdaż? To letarg. Dość długi letarg, jak widzę … Rudowłosa kobieta teraz otwarcie spojrzała na ludzi stojących obok. – Były tam jakieś trupy? – spytała ponownie, choć znała odpowiedz.

– Nie, pani. Nie było. Ale drzewo obok, którego leżała było niemal doszczętnie spalone. Zostały tylko korzenie. Częściowo spalone.

Nie potraficie kłamać, pomyślała uzdrowicielka. A może to ty, mały aniołku zmuszasz ich do tego aby wierzyli w to co ty chcesz? Kobieta dotykając twarzy dziewczynki wypatrywała z uwagą jej reakcji, a następnie okrakiem usiadła na niej złapała ją mocno za głowę i przybliżywszy obie głowy, swoją i dziewczynki, do siebie dotknęła jej czoła swoim i szeptała jakieś niezrozumiałe słowa. Dłonie kobiety coraz mocniej zaciskające się na twarzy dziewczynki i jej twarz coraz bardziej skrzywiona, nie wiadomo od czego: bólu przegranej, czy od wręcz bolesnego skupienia, nie drgnęła nawet. Mimo wszystko nie poruszyła się gdy dziewczynka zaczęła się trząść, kopać nogami i bić pięśćmi w kobietę. Po chwili długiej niemal jak wieczność dziewczynka opadła na poduszki, a z jej twarzy zaczęły znikać nienaturalnie czerwone plamy, a na ich miejscu zaczęły pojawiać się mniejsze delikatnie zaczerwienione miejsca potwierdzające podwyższoną gorączkę. Kobieta usiadła na krańcu łóżka i wyjmując z kuferka kilka buteleczek postawiła je na stoliku obok posłania.

– Dodawajcie to do jej jedzenia tak długo dopóki nie wyczerpiecie zawartości buteleczek. – mówiła zmęczonym głosem, nie patrząc nawet na nich. Wpatrywała się w swoje dłonie. W słabym świetle wydawała się stara i zmęczona. Bardzo zmęczona … – Do każdego jedzenia. Musicie kontrolować wszystko co je i co robi. Nie może jeść mięsa w żadnej postaci. Tylko warzywa i owoce. W jej sypialni musi być kominek, a do niego, za każdym razem gdy będzie w nim palone ma być wrzucone kilka gałązek dębu, jałowca i brzozy. I odrobina ziół, niewielka ilość mięty, imbiru i lawendy. – na chwilę zamilkła. Gdy na nich spojrzała wydawało im się, że patrzy na nich bardzo stara, zniszczona przez świat i ludzi kobieta mająca ciało młodziutkiej, pięknej dziewczyny. – Najważniejszą rzeczą jest to, aby dziewczynka, o ile jest to możliwe nie przebywała w lesie, ani w jego pobliżu i … – urwała nie wiedząc jak ubrać w słowa przeczucie.

– I nie może brać udziału w żadnych polowaniach, pani? – zapytał mężczyzna. Nawet nie potrzebował odpowiedzi. Już zrozumiał.

– Nie może widzieć śmierci. Niczyjej śmierci, ani zwierzęcia, ani człowieka. Jeśli tego nie będziecie przestrzegać zabijanie się zacznie. – odparła. – A wy i wasi synowie zginiecie jako pierwsi. Ona znajdzie was gdziekolwiek się ukryjecie i zabije. Najlepiej dla was byłoby oddanie jej do szkoły dla wiedźminów. Tam przeżyje. I nie będzie zabijać. Przynajmniej nie ludzi. Jeśli się na to zdecydujecie to … – wstała i wziąwszy kuferek skierowała się do zasłony improwizującej drzwi, obok której stanęła nie odwracając się do nich. – W Salem jest pewna osoba, nazywa się Yahr. Gdy zwrócicie się do niego, ona trafi we właściwe ręce. Na początku będzie nieufny, ale pokażcie mu którąkolwiek z fiolek, które wam dałam, wtedy zrobi co będzie trzeba.

Bez słowa wyszła. Już nigdy więcej jej nie zobaczyli i już nigdy więcej o niej nie usłyszeli. Jedynie nazajutrz w pobliżu murów miasta znaleziono martwą, bardzo starą kobietę. Całe jej ciało było powykrzywiane, pomarszczone, głowa leżała nienaturalnie wykrzywiona, a oczy zwisały jej z oczodołów, aż na chude policzki. Zębów w ogóle nie miała, a z dłoni zostały jedynie kości i niewielkie kawałki popalonego mięsa i skóry. Ubrana była w strój męski, tak jakby podróżowała samotnie, a jej długie srebrne włosy tu i ówdzie zdradzały poprzedni ich odcień. Krwiście czerwony. Rudy. Sięgały niemal kolan, a związane były na karku cienką, białą wstążką. Ale oni jej nie widzieli. Gdy przejeżdżali w wozie obok miejsca, w którym znaleziono ciało czarodziejki mała dziewczynka, którą znaleźli i postanowili się zaopiekować odzyskała przytomność. Po raz pierwszy od wielu dni. Po raz pierwszy odkąd zabiła tamtych, w lesie. Zawsze gdy pożywiała się tak dużą ilością serc i wątrób, wpadała w krótki letarg trwający nie dłużej niż dwie, trzy godziny. Teraz było inaczej. Teraz coś się miało zmienić. Coś się zmieniło. Coś, od czego w przyszłości miała zależeć i co miało sprawić, że będzie mogła osiągnąć wszystko czego zapragnie … A czarodziejka? Przemknęła jej jak błyskawica myśl. Oczywiście była jej wdzięczna za przebudzenie i eliksiry. Skąd mogła wiedzieć, że zamiast jej zaszkodzić to wrócą jej po nich siły i zdrowie? Znikąd. Znikąd nie mogła tego wiedzieć, a teraz już było dla niej za późno. O wiele za późno. Powinna już dawno umrzeć. Już tak dawno …

***

Strach ma wiele twarzy. Strach ma wiele imion. Strach nie zawsze ma odrażający wygląd, czy brutalny charakter. Strach nie zawsze jest bezwzględny, okrutny … Czasami jest nim mała dziewczynka. Nie jest ona wtedy ładna. Nie jest także brzydka. Jest inna. Odmienna. Ma nie więcej niż osiem lat, jej drobne proste jak struna plecy okalane są przez szarą długą, aż do ziemi sukienkę, na którą zarzucony ma czarny płaszcz z kapturem. Jej lśniące czarne, krótkie, nierówno ścięte włosy z przodu ledwo zakrywające uszy, z tyłu sięgające do karku mienią się mnóstwem odcieni zarówno w promieniach słońca jak i w poświecie księżyca. Jej delikatnie zarysowane usta zazwyczaj odrobinę uchylone mają odcień karmelu, a oczy … A oczy są zagadką. Tylko czego? Oczy są zwierciadłem duszy, jak twierdzili starożytni. Ale czy strach ma duszę? Jeśli ma to zwierciadłem jego duszy są właśnie takie oczy jak ma ta dziewczynka. Zewnętrzna obwódka źrenic jej oczu ma kolor czarny, a od obwodu po sam środek źrenic prowadzą cienkie czarne paseczki znajdujące się na żółtoczerwonym tle. Gdy się w nie patrzy ma się wrażenie, iż zawarta w nich jest cała wieczność. Ogromna wiedza, często strach, niewysłowiony smutek i żal … Żal za śmierć. Za śmierć, której nie powinno być. Żal za śmierć, nie swoją, lecz innych. Tych, których sama zabiła. Strach widoczny w oczach dziewczynki pozwała się w nich zatracić, zapomnieć, ukoić ból i … i świadomość. Wyraz jej oczu pozwala zobojętnieć absolutnie na wszystko co nie jest spokojnym tchnieniem wiatru wśród drzew. Czasem tym, którzy zbyt długo wpatrują się w te oczy wydaje się, iż prócz tchnienia wiatru słyszą szept wypowiadany głosem tak cichym i odwykłym od mówienia, iż jest on jedynie szeptem ich duszy. Szeptem, zadającym jedno jedyne pytanie:

– Czego chcesz od życia?

***

– Panie Yahr, mogę? Chciałbym porozmawiać. – mężczyzna w sile wieku wszedł spokojnie aczkolwiek niepewnie, jakby był nadzwyczaj wystraszony, nie wiedząc jak się zachować.

– Proszę mówić. Nikt panu tu nie przeszkodzi.

W obszernej sali typowej dla byłego wykładowcy akademickiego za topornym dębowym biurkiem siedział przysadzisty białowłosy mężczyzna. Jego krzaczaste brwi lśniły bielą na tle okalanej słońcem ciemnej twarzy nadając jej spokojny i majestatyczny wygląd. Długa, sięgająca ziemi opończa okalała jego toporne, jeszcze pełne siły i wigoru ciało. Gdy wskazał ręką miejsce naprzeciwko biurka ukazał silną i zadbaną dłoń człowieka, który całe życie spędził na pracy za biurkiem.

– Czym mogę panu służyć? – spytał spokojnym tonem człowiek nazwany przez przybysza Yahr. Jego głęboko osadzone brązowe oczy dawały poczucie bezpieczeństwa, spokój. – Czyżby chciałby pan, aby któryś z pańskich synów lub córek uczyło się w naszej Akademii?

– Można tak powiedzieć. – szepnął przybyły mężczyzna. – Nazywam się Albert z Miłorząb. Sprawa jest wyjątkowo delikatna, więc chciałbym prosić o absolutną dyskrecję.

– Oczywiście. – mężczyzna po drugiej stronie biurka zmarszczył brwi i kulejąc wstał od biurka. W mgnieniu oka zamknął drzwi i okna, wracając do biurka spojrzał podejrzliwie na swego interesanta i usidławszy naprzeciw niego oparł się o oparcie ogromnego fotela spojrzał wyczekująco na rozmówcę.

– Z Miłorzębu do Salem, panie, jest ogromna połać do przebycia. W Miłorzębie byliśmy z żoną i czterema synami szczęśliwi dopóki bandyci nie pozabijali niemal całej wsi. Wtedy postanowiliśmy przybyć do Salem, do starej ciotki żony. Mniej więcej w połowie drogi w pewnym lesie znaleźliśmy dziewczynkę.

Mężczyzna zamilkł wyraźnie wystraszony dotychczasowym spokojem i milczeniem z jakim zetknął się w tym miejscu. Gdy spojrzał w brązowe oczy naprzeciw poczuł spokój i pewność, iż postępuje odpowiednio.

– Była w letargu. Dopiero po kilku dniach trafiliśmy do większej osady, w której znaleźliśmy pewną uzdrowicielkę. Uratowała dziewczynkę. Już następnego dnia mała odzyskała przytomność … Ale od czasu gdy ją znaleźliśmy dzieje się z nami coś złego. Nie potrafię tego wyjaśnić. – mówił przyciszonym głosem pragnąc nadać głosowi odpowiednią barwę i ton. – Dziewczynka jest cicha, spokojna, grzeczna, posłuszna, ale zimna, bezwzględna. Prawie nigdy się nie uśmiecha, nie odzywa, nie bawi się z innymi dziećmi. Gdy kilka razy ujrzałem na jej twarzy uśmiech, był on tak paskudny, iż nie byłem w stanie patrzeć na niego dłużej niż ułamek sekundy. Czasami w jej oczach widnieje niesamowita nienawiść. Na nas, na innych, na cały świat. Na wszystko co musi mówić, robić.

– Ta czarodziejka … – powiedział Yahr – Dlaczego ją uratowała?

– Nie wiem. Gdy tylko weszła do izby, w której ułożyliśmy małą, uzdrowicielka zachowywała się dziwnie. Jakby zdziwiło ją, że dziewczynka żyje po tylu dniach letargu …

– Co mówiła?

– Powiedziała, że dziewczynka nie może brać udziału w żadnym polowaniu, nie może widzieć śmierci … niczyjej śmierci, ni zwierza, ni człowieka. Miałem się do pana zwrócić jeśli zdecydowalibyśmy się oddać dziewczynkę do szkoły dla wiedźminów.

– Wiedźmini zabijają również ludzi, nie tylko potwory.

– A czy ludzie nie są potworami? Niektórzy są od nich gorsi. Jednym z przykładów jest ta mała.

– Wiedźmini to maszyny do zabijania. Płatni mordercy. Ciężko hartowani. Większość dzieci nie przeżywa ćwiczeń, chemii podawanej w pożywieniu. Eksperymentów. – szeptał mężczyzna w czarnej, sięgającej ziemi opończy. – Większość z nich nie przeżywa więcej niż rok w cechu. A jeśli przeżywają nie mogą mieć potomstwa. Są wyszydzani, pokazywani palcami. Stają się wędrownymi najemnymi mordercami. Ludzie potrzebują ich jak chleba, ale nie potrafią z nimi współżyć. Zaakceptować. – zamilkł spoglądając na swe dłonie. Gdy podniósł wzrok, jego oczy były puste. – Czy tego chcesz dla przybranej córki? Czy to uważasz za stosowne dla małej dziewczynki?

– Uzdrowicielka powiedziała, że na twarzy dziewczynki widzi śmierć. Nie jej, tylko ludzi, których już zabiła i tych, których zabije w przyszłości. Mówiła, że potrafi nienawidzić. Tylko nienawidzić. I zabijać. – mężczyzna szeptał jakby bał się, iż ktoś niepowołany usłyszy jego słowa.

– Zaprowadź mnie do niej.

***

Jak dużo potrafi wytrzymać człowiek? Jak wiele potrafi znieść? Co mu pomaga, gdy nie ma już nic? Co sprawia, że nadal chce żyć, pragnie przezwyciężyć obezwładniający strach? Jak długo może walczyć o życie? Czy warto o nie walczyć, gdy pozostają tylko wspomnienia? Wspomnienia, zamknięte w czterech ścianach umysłu powoli doprowadzające do szaleństwa? Czy życie warte jest tylu poświęceń? Czy życie, jest wtedy w ogóle życiem?

Strach ma wielkie oczy. Strach przypomina niekiedy kobietę spokojnie spacerującą brzegiem morza. Jej długa sięgająca piasku plaży, oplatająca nagie ciało sukienka jest prawie cała przesiąknięta słoną morską wodą. Prawie przezroczysta i niemal całkowicie przyklejona do ciała sukienka ukazuje każdy najdrobniejszy nawet zakamarek ciała spacerującej dziewczyny. Jej wpółprzymknięte oczy wpatrujące się w niebo nie widzą nic prócz barw zachodzącego słońca przywodzących na myśl smętne opowiadania opowiadane wieczorami przed kominkiem. Strach często przybiera jej niecodzienną postać. Staje ona wtedy na ganku spoglądając na otaczający ją krajobraz. Następnie wchodzi cicho do pomieszczenia. Jej bose stopy ledwie dotykają klepek podłogi, a krótkie, krzywo ścięte czarne włosy delikatnie okalają jej niezwykle młodą twarz. Powoli chodzi po domu, szuka, ogląda. Raz kiedy podnosi rękę i delikatnie jak muśnięcie letniego ciepłego podmuchu wiatru dotyka jakiegoś przedmiotu. W skupieniu zastanawia się, myśli, uśmiecha się, delikatnie jak mgnienie oka dotyka ścian, obrazów. Gdy wypatrzy już swą ofiarę, na początku przygląda się jej ze spokojem. Niezauważalnie podąża za nią, z każdym krokiem, nawet z każdym ruchem jest coraz bliżej, aż w końcu szepce do ucha pytanie.

– Czego chcesz od życia?

Cicho, bezszelestnie wyciąga z pochwy zawieszonej na szczupłych biodrach długi ozdobiony diamentami i rubinami nóż i delikatnie dotykając gardła ofiary uśmiecha się, a krew z ostrza noża powoli, kropla po kropli spływa tuż pod jej nagie stopy brudząc lśniącą czystością posadzkę śladami krwi. Powoli dziewczyna spaceruje jeszcze po domu, wychodzi na ganek rozgląda się wokół i ze zdziwieniem dostrzega całą gamę nowych odcieni zachodzącego słońca wraz z ogromem niezauważonych dotychczas elementów wokół rzucających się w oczy na pierwszy rzut oka. Wtedy też dostrzega spływającą na stopy krew i wyciera ją z noża, a następnie chowa czysty już nóż do pochwy i szybko, jakby z nową siłą zbiega ze schodów ganku i biegnie po zielonej trawie by po chwili wbiec na piaszczystą i gorącą jeszcze plażę. Niekiedy dziewczyna sunąc po domu widzi znajome twarze, uśmiecha się i znajdując już swą ofiarę zbliża się do niej i szepcząc jej do ucha staje tuż za nią i wdychając jej zapach dotyka jej karku i szybkim i silnym ruchem unieruchamia już na zawsze. Później, gdy jej stopy dotykają już ciepłego jeszcze piasku młoda kobieta zwalnia kroku i rozkoszując się ciepłem piasku, który z każdym krokiem obsypuje jej skórę, powoli zaczyna od nowa swą wędrówkę wzdłuż brzegu morza. Gdy morska słona i zimna woda obmywa jej oblepione piaskiem stopy kobieta wybucha perlistym, dźwięcznym śmiechem osoby niesłychanie szczęśliwej i nie mającej absolutnie żadnych problemów lub też śmiechem osoby niezrównoważonej. Ocena jednak nie należy do mnie … Ocena bowiem należy do tych, którzy nie boją się oceniać innych. Należy ona do tych, którzy potrafią ocenić innych. Ocena bowiem, może być aż nazbyt krzywdząca … i nieprawdziwa. Lub aż nadto … uczciwa, prawdziwa, wręcz … wiarygodna.

***

Życie jest jak niebo. Jednego razu majestatycznie piękne i spokojne, innego natomiast razu wzburzone, pełne gniewu, nieutulone w swej złości, swym wzburzeniu. Niebo nie zważające na nic poza swym świętym gniewem lub zadowoleniem. Niebo jest jak dusza nie mogąca znaleźć sobie miejsca, wciąż uciekająca z jednego miejsca do innego pragnąca w końcu znaleźć to czego szuka. Niebo jest jak zraniona dusza tej, która nie potrafi prawdziwie kochać. Jest ono zwierciadłem duszy tej, która podług wszelkiego prawdopodobieństwa nie powinna istnieć. Tej, która rzekomo nie posiada duszy. Niebo bowiem i ona niewiele się różnią od siebie.

Są oni równie zimni, cyniczni i niesamowicie wręcz odmienni od wszystkiego innego.

Są oni bowiem tym co nieodgadnione, inne, bezlitosne, bezwzględne …

Gdyż tylko oni potrafią zrozumieć prawdę, tylko oni potrafią ją zmienić tak by przyszłość należała do nich. Tylko oni są jej bowiem warci. Tylko oni mają siłę by …

Przeżyć.

Niebo często przybiera postać młodej dziewczyny. W jej trójkolorowych oczach czai się to czego nie da się opisać. W jej oczach znaleźć można wszystko czego się pragnie i nienawidzi zarazem. Jej krótkie, nierówno przystrzyżone śnieżnobiałe włosy współgrają z delikatnymi rysami twarzy i złocistą skórą sprawiając, iż oblicze dziewczyny przyciąga wzrok. Jej oczy jednak wprawiają w osłupienie. Często przymrużone, z błyskiem niepokoju w kącikach. Niekiedy gdy wpatruje się w te oczy można by pomyśleć, iż pełne są niechęci i nieopisanego wręcz bólu.

Czasami jednak, gdy spogląda się na nią widać w jej postawie siłę jakiej mało można dostrzec u kogokolwiek innego. Siłą jej bowiem jest to co zdarzyło się już wiele lat wcześniej. Siły dodaje jej bowiem, każdy kto odważył się stanąć jej na drodze. Bowiem każdy z tych, którzy to zrobili kroczyli teraz krok za krokiem za nią, we dnie i w każdą bezgwiezdną noc. Jej drobne kroki, stawały się dla nich brzemieniem, którego nikt ani z żywych, ani z umarłych nigdy nie był i nie będzie w stanie nieść. Brzemieniem tym jest bowiem śmierć tych wszystkich, którzy kroczyli za nią, krok za krokiem, pragnąc uzyskać ukojenie.

Ale nikt z nich go nie otrzyma, gdyż jest ona tą, która karze.

Gdyż jest ona tą, która nagradza. Gdyż jest ona tym wszystkim czego wszyscy się boją.

Ona jest tą, która kroczy powoli piaszczystą plażą w poszukiwaniu nowej zdobyczy, by zaspokoić nieokiełznany głód.

Jest ona bowiem przeklęta wśród żywych i nie znajdzie już wśród nich miejsca. Jest ona też przeklęta wśród zmarłych, gdyż nie można jej zabić. Pół żywa, pół martwa, należąca do obu światów i będąca poza nimi. W nich, z innymi, ale sama, poza czasem i miejscem. Nic nie warta. Nigdy nie zrozumiana, przez nikogo nie kochana, samotna aż po kres tego co miało nadejść …

***

Spójrz w moje oczy. W oczy, których pragniesz, od których nie potrafisz odejść, uciec. O których nie jesteś w stanie zapomnieć. Jak wiele jest w stanie wytrzymać człowiek? Jak wiele ty jesteś w stanie wytrzymać? Czym jest twoje życie? Czym są twoje myśli, słowa? Czego … czego chcesz od życia?

Co jesteś w stanie mi za to ofiarować? Czemu robisz taką zdziwioną minę? Nie jestem żadnym dobrym duchem … ani bóstwem. Kiedyś, dawno, bardzo dawno temu byłam człowiekiem. Żywym człowiekiem. Wielu ze współczesnych mi widziało we mnie bezwzględnego potwora. Łaknące krwi monstrum. A teraz kim jestem? Zastanów się, przemyśl swoją odpowiedź … Nie musisz od razu odpowiadać, masz jeszcze czas, jeszcze mnie nie znudziłeś. Możesz zapragnąć wszystkiego. Absolutnie wszystkiego.

Spójrz w moje oczy i powiedz czego pragniesz. Dostaniesz to czego zapragniesz, to bez czego nie potrafisz się obejść. Dostaniesz ni mniej ni więcej jedynie to czego pragniesz w głębi duszy … to czego ci brak. Nie musisz mi jeszcze odpowiadać. Masz jeszcze czas.

Kiedyś byłam człowiekiem. Potrafiłam lubić, kochać, gdy było mi źle łzy płynęły po moich policzkach, odczuwałam ból gdy się uderzyłam … Potrafiłam też ranić, sprawiać ból, nienawidzić. Czy byłam potworem? Nie wiem. Już się taka urodziłam. Czy to moja wina? Czy odmienność jest powodem do … śmierci?

Nie wiem. Ciągle tak niewiele wiem.

Dobrze się zastanów, musisz wiedzieć czego chcesz od życia. Ja ci nie pomogę, nie podejmę za ciebie decyzji. Nie naprowadzę cię na odpowiednią drogę, nie pomogę ci w odnalezieniu sensu … Sensu, którego sama nigdy nie znalazłam. Masz jeszcze czas. Gdy będziesz już gotów, powiedz mi:

– Czego chcesz od życia?

Koniec

Komentarze

Wycie psów lub wilków, dziewczynka w kapturze na głowie, finalne pytanie, czego chcę od życia. Kłaniam się, nie przeszkadzam, nie mam nastroju...

Zdecydowanie jeden z NAJLEPSZYCH tekstów na stronie NF.

Chciałoby się krzyknąć po lekturze -- "Właśnie po TO powstał ów portal!!"

"Były tak daleko, iż nie możliwe było odgadnięcie odległości"- według mnie zupełnie niepotrzebny wstręt. Ale i tak lepiej niż "wyły 1,5 km od dziewczyny". Poza tym nie-możliwe.
"iękny, okrągły księżyc świecił się wśród gwiazd, na tle czarnego nieba jak ogromna lśniąca moneta wśród tysiąca metalowych, brudnych, małych i niewdzięcznych nic nie wartych monet" powtórzenie.
"Pod pagórek, na którym siedziała mała dziewczynka przypatrująca się lśniącemu księżycowi, podbiegło bezszelestnie duże stado wilków, na którego czele był ogromny, silny i piękny srebrny wilk"- powtórzenie!!!!!!
"Te drogocenne narządy dawały nadzwyczaj wiele niezbędnych minerałów."- i mikroelementów (^^). Nie wiem, tak jakoś według mnie lepiej byłoby napisać substancji odżywczych. Czy może coś mniej naukowego, a bardziej brutalnego- ale sam się przyznam- nie mam pomysłu.
"trójkolorowych oczu i czarne niczym iebo nocą włosy"- literówka. Zdarza się.
Cóż, nie mam już czasu ani ochoty. Może później doczytam.
PS:
A DeathStar chciał napisać:
"Zdecydowanie jedyny tekst w NF jaki przeczytałem.
Chciałoby się krzyknąć po lekturze -- "Właśnie po TO powstał ów portal!!""
Przynajmniej ja tak sądzę, że o to mu chodziło (^^)

co rozprzestrzenia się przed jego oczyma. Cały niemal pagórek pokryty był rozszarpanymi (...) szczątkami ludzi.
Ciekawe co to za zwłoki były, że się potrafiły rozprzestrzeniać.

Nadal wsłuchiwała się w wycie dzikich psów. Psów, lub wilków. Nie potrafiła odgadnąć, rozróżnić
Jasna noc, bite dwadzieścia wilków podbiega pod nogi, a ta nie potrafi "odgadnąć". Chyba jej ten kaptur na oczy zaszedł.

którego kaptur miała założony na głowę
Domyślam się, że nie na ręce.

zdjąwszy kaptur z głowy
Ale już się przecież dowiedziałem (dwa razy!), że kaptur miała na głowie... 

Nierówno przystrzyżone włosy sięgające na karku niemal do ramion,
Miała włosy na karku, które niemal sięgały ramion. Strach pomyśleć, gdzie ona miała kark, skoro normalni ludzie mają go pomiędzy ramionami. Albo dokąd sięgały jej włosy na nogach...

z przodu ledwo zakrywające uszy

To uszy na czole miała? No to nie ma co się dziwić, że kaptur nosiła specjalnie na głowie.

Piękny, okrągły księżyc świecił się wśród gwiazd, na tle czarnego nieba jak ogromna lśniąca moneta wśród tysiąca metalowych, brudnych, małych i niewdzięcznych nic nie wartych monet. 
Walnij jeszcze z 10 epitetów, co sobie będziesz żałować, przecież 90% ludzi nie widziało głupiego nieba nocą.

 

Niemal KAŻDE zdanie nadaje się tu do poprawy. Piszesz po 5 epitetów do każdego rzeczownika + zdania tysiąckrotnie złożone, mylisz podmioty, powtarzasz się, tworzysz zupełnie karkołomnie (merytorycznie i technicznie) konstrukcje, które ledwo co da się czytać, a co dopiero zrozumieć. Niekiedy jedno zdanie przeczy drugiemu albo zupełnie zmienia sens. Do tego mnóstwo drobnych pomyłko-literówek (Kilku lenia, poslejane, kilka zębach itd.), przecinki w złych miejsach, powtórzenia, błędnie zapisywane dialogi... po prostu techniczna porażka. 


"Wypisanie błędów zajęłoby więcej miejsca, niż sam tekst", jak to kiedyś powiedział AdamKB.

 

Ja rozumiem, że miało być poetycko i mrocznie - ale to opowiadanie to po prostu jeden, wielki, opasły błąd. Żeby tu jeszcze jakaś historia była, ale nie - mamy super-uber-egzystencjalne pytania i pseudoklimat miliona przymiotników. Ten tekst nawet nie leży i kwiczy - on zębami kopie sobie grób i błaga, żeby dobić...

Poczytaj opowiadania np. Ajwenhoła i zobacz jak się poprawnie i dobrze pisze poetycko-oniryczne twory.

Uwaga! Mortycjan o  Ajwenhole- "Nie jestem w stanie pojąć, jak komukolwiek może się podobać czytanie czegoś takiego... Tu nawet nie ma treści, to tylko tona grafomańsko-poetyckich opisów. Dno dna i trzy metry w mule. Już wolę zarobaczone opowiadania fantasy dwunastoletnich "tolkienów"..."
Nigdy nie pochwalisz wprost, co?^^

Jeszcze i DeathStarowi się dostało...
Tak czułem, że ten tekst lepiej ominąć łukiem poza linią horyzontu...

Nigdy nie pochwalisz wprost, co?^^

Palce by mi się same powykręcały, zanim zbliżyłbym ręce do klawiatury ;]

Sądząc po poziomie tekstów DeathStara, to możliwe że dla niego ten potworek to arcydzieło... Ja jednak w połowie zwątpiłem. A tekst o oddaniu dziewczynki do szkoły dla wiedźminów zwalił nmnie z nóg.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Och fuj.

Nowa Fantastyka