- Opowiadanie: Lord Krystian IV - Rozdział I - Śmierć Feniksa (fragment)

Rozdział I - Śmierć Feniksa (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozdział I - Śmierć Feniksa (fragment)

Rozdział I

Śmierć Feniksa (fragment)

Oczy umierającego młodzieńca wpatrywały się w Banevinda, który dostrzegał w nich zarówno determinację jak i nieświadomość z tego co się przed chwilą stało. Do biedaka najwyraźniej nie docierał fakt, że stał na polu bitwy z rozprutym brzuchem. Ostrze miecza wystawało z jego pleców dodając trwogi tym którzy za nim stali. Chłopak uniósł dłoń z której już dawno wypuścił miecz i spróbował przeprowadzić natarcie. Banevind spotykał się z tym niejednokrotnie. Zaparł się mocniej stopami o ziemię i odepchnął przeciwnika za pomocą tarczy. Chłopak upadł na ziemię ciągnąc za sobą łańcuch jelit, które zaczęły się z niego wylewać wraz z ekstrementami. Jeszcze nie wiedział, że za chwilę zacznie krzyczeć z bólu. Bitwa dla niego właśnie się skończyła choć nie wierzył, że będzie to wyglądało w ten sposób. Przecież wszystko było tak piękne. Miał okazję zaszczycić swoją osobą przeważającą armię Trachonii, która podbiła całe państwo Grusomii. Wyniszczająca wojna trwała cztery lata i pochłonęła już tysiące rycerzy i jeszcze więcej ludności cywilnej. Grusomia była stosunkowo niewielkim państwem, ale za to słynęła z jednych z najlepiej wyszkolonych wojów na kontynencie. W normalnej sytuacji nikt zdrowy na rozsądku nie poważyłby się na próbę podbicia tego państwa. Ryzyko było zbyt duże. Wojska najemne, które z niego pochodziły siały prawdziwe spustoszenie w miejsach w których walczyły. Często ich przybycie odmieniało nagle bieg wojny. Wszystkie historyczne bitwy, o których pisano i o których miano napisać odbywały się z ich udziałem. Grusomia posiadała jednak coś o co warto było walczyć. Kopalnie złota na których każdy chciałby położyć chciwe łapska. Szczególnie sąsiedzi, którym ciężko było wytrzymać myśli, że tak blisko nich znajdują się tak pokaźne złoża. Był to wystarczający powód by zaatakować.

Generał Grimful przez czternaście kilometrów ścigał ostatnią armię Grusomii. Dobicie tej garstki miało być tylko kwestią czasu. Miał to być zabieg czystko kosmetyczny. Dwutysięczna armia nie stanowiła przeszkody w podbiciu wrogiego państwa, jednak była zbyt silną opozycją by można było swobodnie rządzić ziemiami. Ponadto było to wojsko niemalże legendarne. Główna gwardia króla Guldina Trzeciego, którego wczoraj zamordowano na własnym tronie. Rozbicie jej podniosłoby prestiż samemu generałowi, a wśród obywateli Grusomii wprowadziłoby trwogę przed najeźdźcą. W tej sytuacji panowanie nie sprawiłoby trudności.

Grimful stał na szczycie wzgórza i obserwował wroga ścierającego się z jego siedmiotysięczną piechotą. Przepełniała go duma. Poczuł się nawet winny, że posłał gońca po posiłki, które miały wkrótce nadejść. Los tej kampanii był przesądzony i to właśnie on, wielki Grimful, wspaniały strateg i taktyk doprowadził do zwycięstwa. Oczyma wyobraźni widział jak idzie wzdłuż czerwonego dywanu, a dworzanie kłaniają mu sie w pas. Wkrótce uklęknie by z rąk samego króla przyjąć tytuł szlachecki i ziemie. Tak, tak to miało się skończyć. Jego ogromne brązowe usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. Spod przymrużonych powiek chłodne niebieskie źrenice wpatrywały się w pole bitwy. Jego twarz nabrała groźnego wyglądu mimo euforii rozlewającej sie w jego wnętrzu. Była to chora radość, która opanowała go pomimo mordów rozgrywających się na jego oczach. Żołnierze stojący najbliżej niego wyglądali jak figurki na szachownicy. Nie ruszali się, tylko czekali, aż ci z przodu dokończą dzieła. Nie widać było po nich woli walki. Opanowało ich raczej znużenie wynikające z pogoni oraz przeciagającej się wojny, która według obietnic miała zostać dawno zakończona. W środku ludzie powoli się przymierzali do ataku, choć nie dostali jeszcze żadnego sygnału. Gotowali się do ruszenia z przyzwyczajenia. Dopiero żołnierze będący najdalej od generała uczestniczyli w istnej rzezi. Ciche szczęknięcia mieczy oraz okrzyki docierały nawet do uszu generała. Dalej za walczącymi stronami rozciągał się kilkukilometrowy las, który powoli wznosił się by raptownie wspiąć się na kilkaset metrów wzwyż i ustąpić miejsca wyrastającemu spod niego pasmu górskiemu. Genialnie, pomyślał Grimful. Zachodnią część rozciągających się pól zamykała rzeka. Ze wschodu drogę uniemożliwiał kanion, nie bez powodu zwany Gardłem Zapomnienia. Z południa nacierały jego wojska, które miały łatwiej dzięki temu, że uderzały pędząc ze wzgórza. A za wrogiem las i góry. Nawet gdyby jacyś dezerterzy zdołali sie tam schować to nie byliby w stanie przeżyć w tych warunkach dłużej niż dwa tygodnie. To był koniec wspaniałej armii Grusomii. Ten kraj przestawał właśnie istnieć.

Banevind za jednym zamachem oderżnął brodatemu przeciwnikowi ramię, które bezdźwięcznie opadło na ziemię. Ten zdołał tylko pisnąć i paść na kolana. W szoku spróbował podnieść je i wycofać się, ale nie pozwolili mu na to jego współbracia, którzy w pędzie przewrócili go i zadeptali. Nie widzieli tego co zrobili. Parli cały czas do przodu tylko po to by zetrzeć sie z powoli topniejącą armią wroga. Nad pobojowiskiem przetoczył się gruby dźwięk trąby. Sygnał, by do walki dołączył kolejny oddział składający się z tysiaca żołnierzy. Z prawej strony Banevinda dobiegł go trzask łamanej tarczy, oraz krzyk człowieka tracącego dłoń. Charakterystyczny odgłos. Nie można było go pomylić z czymś innym. W jego hełm uderzyło coś metalowego. Na początku nie mógł zrozumieć co się stało. Cichy brzdęk i lekkie uderzenie były dla niego zaskoczeniem. Nie sprawiły mu bólu. Dopiero po powaleniu na ziemię kolejnego rycerza zorientował się, że od jego hełmu odbił się kawałek złamanego miecza, który przypadkiem poleciał w jego kierunku. Wielu odbierało to jako dobry znak. Kolejny przeciwnik wyrósł przed nim i nieudolnie zamachnął się drewnianym morgensternem. Cios nie dotarł do Banevinda, gdyż jakiś podległy mu żołnierz całym swoim ciałem powalił tamtego na ziemię i wbił w jego podbrzusze sztylet. Ryk rannego idealnie wkomponował się w krzyki przetaczające się po bojowisku. Na młodej twarzy Grusomczyka pojawiła się radość z wyczynu jakiego dokonał. Spojrzał na swojego kapitana i skinął na niego porozumiewawczo głową, która w tej samej chwili odpadła i potoczyła się kilka centymetrów dalej. Ostrze dwuręcznego topora wbiło się w ziemię odcinając przy okazji głowę powalonego wcześniej Trachomczyka. Banevind nie mógł jednak pomścić swojego żołnierza, ponieważ w tej chwili wyskoczyło przed nim dwóch kolejnych. Jeden z nich nie wiedział kiedy został przebity włócznią. Drugi widząc kątem oka co się stało odwrócił się do włócznika, ale zanim zdołał sensownie zareagować poczuł jak ostrze miecza przerżnęło jego plecy. Banevind był zdecydowany w swoim działaniu. Pole bitwy nie było miejscem w którym można było pozwolić sobie na uśmiechy i rozglądanie się by zobaczyć czy inni widzieli twój wyczyn. Jeśli się uśmiechasz to tylko do siebie i bez zapominania po co tu jesteś. Jeśli sie rozglądasz, to tylko po to by zobaczyć gdzie znajduje się twój kolejny cel. Jesli o tym zapominasz – giniesz. Krzyki wzmogły się. Kolejny nacierający oddział był blisko. Hałas jaki ze sobą niósł brzmiał niczym tysiące młotów uderzających nierównomiernie w dwudziestokilowe kowadła. Banevind chwycił za róg, który miał przywiązany do pasa i wycofał sie w głąb swego oddziału. Zadął w niego kilka razy, a krótkie przerywane sygnały dotarły do jego żołnierzy. Zauważył, że od lasu dzieliło go kilkaset metrów. Teraz jego oddział nie przerywając walki zaczął się powoli wycofywać. On sam ruszył do przodu. Wiedział, że jego miejsce jest tam gdzie jest najniebezpieczniej. Wierzył, że tylko dzięki temu można poznać prawdziwego przywódcę. Obok niego ze świstem przeleciał jakiś sztylet. Ktoś był zbyt przestraszony by zbliżyć się do ponaddwumetrowego przeciwnika. Banevind uderzył przebiegającego obok żołnierza tarczą. Ten przewrócił się nie wiedząc skąd padł cios. Jego już nie trzeba było dobijać. Był oszołomiony i zanim zdołał się podnieść został zadeptany. W tym samym czasie sprawca tego nieszczęścia ścierał się z kolejnymi ofiarami. Furia Banevinda trwała.

 

 

Koniec

Komentarze

Wybaczcie, że nie zrobiłem tutaj obróbki tekstu (akapity i te sprawy) ;p

Oczy umierającego wpatrywały się..... - oczy się wpatrywały czy umierający? Nad tekstem naleowach nie jest wskazany! To takż przejaw szacunku dla czytelnika! Takie przynajmniej  jest moje zdanie. Dalej - stał na polu bitwy z rozprutym brzuchem!? Tekst do przemyślenia. Ode mnie 2

Jak dla mnie bez żadnego sensu i jakiejkolwiek głębi. Jak takie dziwne fantastyczne filmy z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w których chodzi koleś obleczony w wymyślną zbroję, z wymyślnym topkiem i zabija wszystko. W sumie dokładnie to dzieje się u Ciebie :D 
Stary, smutne jest to, że Ty masz jakiś warsztat jak tak to czytam. Może naiwnie młodzieńczy, ale możesz przecież pisać dobre rzeczy. To po co ten crap? :) Zastanów się nad tym, siądź i napisz coś fajnego bo przecież dasz radę.

''nikt zdrowy na rozsądku'' - ''nikt ze zdrowym rozsądkiem''
''dodając trwogi''. Ja bym napisał: napełniając trwogą, bo dodawać to można otuchy. Tak myślę.
Ogólnie napisane słabo, fragment nie wzbudził we mnie zainteresowania.

Dziękuję za zwrócenie uwagi na błędy. Z pewnością je dziś poprawię. Tekst to 1/6 całości więc nie można się tu doszukiwać jakiejś konkretnej głębi czy też fabuły :) Mam ograniczone zaufanie do neta i boję się, że ktoś mógłby wykorzystać pomysł :) Chciałem sprawdzić tylko czy styl ujdzie. Wg Szarego jakiś warsztat jest więc dobrze:D No i generalnie to nie jest bohater kreowany na tych z fantastycznych filmów, co to moze wszystko :) To zwykły człowiek, choć zdaję sobie sprawę, że mogłeś tego nie dostrzec w tak krótkim fragmencie. Zobaczysz. "Prochy z góry Kongur Tagh". Zapamiętaj tytuł:D Kiedys o nim usłyszysz;D

Nowa Fantastyka