– Zabrałeś kanapki, Krystian? – zapytała go mama z łazienki.
– Tak! – krzyknął, pakując do plecaka termos z gorącą herbatą i ukochany, nowiutki telefon.
Wyszła na korytarz perfekcyjnie umalowana i wyciągnęła czarny płaszcz z szafy.
– No to pospiesz się, bo inaczej znowu będę miała pogadankę od szefa! Ostatnio ciągle się przez was spóźniam… – narzekała, starając się wyjątkowo szybko założyć buty.
– No spieszę się, spieszę…
Jego ubieranie poszło sprawnie: adidasy, bluza, plecak na ramię i był gotów.
Ze zdziwieniem obserwował jak rodzicielka nietypowo wiąże pasek: zamiast – jak zwykle z przodu – zawiązała go zupełnie z tyłu, ozdabiając w ten sposób nowoczesny w kroju płaszcz wielką, staromodną kokardą.
– Ale dziwnie wiążesz ten pasek… – uśmiechnął się z niedowierzaniem.
– Dziwnie? No co ty? – mama wyglądała na zaskoczoną. – To ostatni krzyk mody! No, szybko.
Zamknęli drzwi na klucz, po czym wsiedli do samochodu.
Siedząc wygodnie w fotelu, Krystian zastanawiał się, czy Kamila okaże mu dzisiaj więcej życzliwości. Ostatnio ciągle coś jej nie pasowało i sam już nie wiedział, czy to ona jest taka humorzasta, czy też to jednak on robi ciągle coś niewłaściwie…
Ruch był umiarkowany, więc pokonywali kolejne przecznice bez większych przeszkód. Chłopak spojrzał na zegarek: mieli całe dziesięć minut na dojazd, a potrzebowali może trzech, więc obawy rodzicielki były mocno przesadzone.
Na ostatnich światłach musieli czekać, więc z konieczności obserwował poranny ruch, tłumy ludzi spieszących do pracy i coraz liczniejsze grupki uczniów.
Nagle jego wzrok przykuła para na przystanku, około dwudziestu metrów od nich. Dziewczyna stała na palcach, żeby znacznie wyższy chłopak mógł ją lepiej słyszeć, a on obejmował ją ramieniem, uśmiechając się lekko. Nie wierzył własnym oczom. Chłopaka nie znał, ale przecież ta dziewczyna… Nie, nie mógł się mylić – zbyt dobrze znał te ciemne włosy, bluzę z fioletowymi naszywkami i czarny plecak w złote gwiazdki. Był to nikt inny jak tylko jego dziewczyna i zupełnie obcy facet obok niej. Jego Kamila…
Światła zmieniły się i mama ruszyła ostro, żeby nie tracić ani chwili. Ścianki wiaty przysłoniły widok pary, ale wrył się on w jego pamięć tak mocno, że mógłby opisać całą scenę ze szczegółami, a nawet bardzo precyzyjnie narysować. Poczuł szczypanie pod powiekami i mocno zacisnął usta, żeby opanować narastające emocje. Nie pokaże jej, jak bardzo go to dotknęło. A myślał, że jest inna, lepsza, po prostu wyjątkowa…
Mama zatrzymała się na parkingu szkoły i odwróciła się, żeby go ponaglić.
– Przecież jest dopiero za pięć ósma, mamo! – krzyknął zirytowany. – Masz całą godzinę i pięć minut, żeby dojechać na tą swoją dziewiątą!
– Jaką dziewiątą, dziecko?! – zdziwiła się rodzicielka. – Przecież od pół roku pracuję od ósmej trzydzieści! Co ci się dzisiaj pomyliło?
– Że co? – Patrzył na nią zaskoczony. Co ona wygaduje?! Kiedy zmieniła godziny, pół roku temu? Kojarzyłby przecież.
– Pogadamy później! A teraz już leć, synku. Powodzenia!
Z piskiem wyjechała na ulicę i od razu dodała gazu. Naprawdę się spieszyła. “Zmieniła te godziny? Serio? Jak, kuźwa? Kiedy?” – Nie miał czasu myśleć o tym dłużej, bo za chwilę czekało go spotkanie z Kamilą. Nie wiedział, co ma jej powiedzieć, ani co powinien zrobić. Jak się dowiedzieć, co ją z tamtym gostkiem właściwie łączy?
Wszedł do szatni. Byli już: Arek, Maciek i Emil. Ten ostatni może coś więcej wiedzieć jako bezpośredni sąsiad Kamili.
– Hej, Emil – zagadnął. – Co tam, jechaliście razem z Kamilą? – zapytał lekko, jakby pytał o pogodę.
– Nie, nie było jej na przystanku. A wczoraj mówiła, że jest chora i leci z nóg, że chyba dzisiaj nie przyjdzie…
“Chora? Nie przyjdzie? No tak, wszystko jest już jasne – wagary z nowym ukochanym. Niech to szlag… “
Poszli na pierwsze piętro, do klasy. Był przygotowany na polski, jednak polonistka nie przyszła. Zamiast niej zobaczył matematyka, wnoszącego poranną kawę i swój kiepski nastrój.
– No to wyciągamy karteczki. – Ogłosił, gdy drzwi zamknęły się za ostatnim wchodzącym, a w klasie zapadła względna cisza.
– Jak to matma? – zapytał szeptem kolegę z ławki. Usiadł z Krzyśkiem, bo jego najlepszy kumpel, Seba, jeszcze się nie pojawił. – A co ze sprawdzianem z polaka?
– Przecież Skalska tydzień temu złamała nogę! – Krzychu zmarszczył się, jakby widział go pierwszy raz w życiu. – Wciąż nie mogą znaleźć zastępstwa. Coś ty wczoraj brał, chłopie!? Masz oczy czerwone, jakbyś ćpał przez tydzień. – Krzysiek pokręcił głową z politowaniem, myśląc pewnie, że jak się chce brać, to najpierw trzeba wiedzieć jak.
“Narkotyki? Ale po co miałbym to robić?!” – myślał intensywnie. Był na naturalnym haju, jaki daje totalne zauroczenie i nie był mu potrzebny żaden crack. Jednak faktycznie nie potrafił wyjaśnić, jak to się stało, że zapomniał o wypadku polonistki. Coś było z jego pamięcią nie tak, choć nie umiał jeszcze wyjaśnić tej sytuacji szczegółowo.
Poczuł, jak zimny pot pojawia się na jego czole. Rozejrzał się po klasie jakby widział ją po raz pierwszy. Czy da radę napisać tę kartkówkę? “Przekonamy się” – pomyślał odważnie, jakby właśnie ucieszył go ten test, dzięki któremu mógł sam zweryfikować swoją wiedzę.
Zadania, jakie podał matematyk wydały mu się dziecinnie proste. Chłopak patrzył na tablicę i od razu miał w umyśle gotowe odpowiedzi. Odetchnął z ulgą – chociaż o ocenę nie będzie musiał się martwić. Po dziesięciu minutach skończył wszystkie pięć zadań i odłożył długopis. Kolega nie miał tyle szczęścia i Krystian widział jego kartkę, na której nie było nic, poza suchymi pytaniami.
– Ale ty dobry jesteś teraz! – skomentował Krzysiek, gdy wyszli już na przerwę. – A nie kumałeś nic tak samo jak ja. Może dasz jakieś korki, co?
Krystian zastanowił się przez chwilę. Nie pamiętał wcale, żeby był kiedyś kiepski z matmy. Przejrzał szybko swój zeszyt, pełen skreśleń, kiepskich ocen i zadrżał. Kiedy dostał tą jedynkę? A kiedy robił to zadanie? Nie pamiętał niczego. Kiedy pisał te wszystkie polecenia i narysował wielki rysunek ptaka w locie, z przedziwnym napisem na ogonie?!
Zrobiło mu się gorąco i słabo jednocześnie. Podszedł do okna. Na parapet wyrzucił wszystkie książki, zeszyty i zaczął je gorączkowo przeglądać, kartka po kartce, mając nadzieję znaleźć odpowiedź na pytanie o to, co się z nim dzieje. Ale nie rozpoznawał ani jednej uwagi, ani jednego z zadań, ani jednej linijki z wypracowań…
Nie rozpoznawał żadnych rzeczy w swoim plecaku, ani nawet swojego pięknego, nowego telefonu.
“Jakiego nowego telefonu?” – poczuł, jak cierpnie mu skóra, gdy przyjrzał się bliżej urządzeniu. Miało zdartą miejscami obudowę, zarysowany ekran, zaplamione szkło. Ten telefon nie był na pewno nowy. Był używany i to przez dłuższy czas!
Krystian osunął się na podłogę. Wokół niego zebrali się koledzy, pytając, co mu jest.
Nie rozpoznawał ich twarzy, nie pamiętał wszystkich imion. Ze zgrozą stwierdził w końcu, że nie kojarzy nawet miejsca, w którym się wszyscy aktualnie znajdują.
– Bardzo źle się czuję – wyszeptał, patrząc tępo przed siebie. – Wezwijcie karetkę. Szybko…
Obudził się w doskonałym nastroju.
Rozejrzał się wokół z zainteresowaniem. Znajdował się w sali pomalowanej w całości na biało. Po drugiej stronie pokoju, leżał na łóżku śpiący staruszek. Przez nieduże okna wpadały intensywne promienie słońca, nadając pogodny charakter całemu pomieszczeniu. Wszystko wskazywało na to, że jest w szpitalu. Odetchnął z ulgą, pełen nadziei na pomoc.
Ale co mu się właściwie stało? Może ktoś mu czegoś dosypał? Ale gdzie i kiedy? Czy była ostatnio jakaś impreza? Kurwa, czy on był kiedykolwiek na imprezie?!
Zanim zdążył się ponownie zdenerwować, przy jego łóżku pojawił się mężczyzna w białym fartuchu. Przyglądając się uważnie, zbadał tętno Krystiana, ruchy gałek ocznych, po czym przejrzał dokumenty, jakie miał w drugiej ręce.
– Jak się czujesz, kolego? – zapytał przyjaźnie.
– Bardzo dobrze, panie doktorze! – odpowiedział z nadzieją w głosie. – Tylko nie rozumiem co się ze mną dzieje. Nie rozpoznaję żadnych swoich rzeczy, nie mogę sobie przypomnieć wielu spraw i twarzy… Co się ze mną stało? Czy ja wyzdrowieję?
– Nie denerwuj się, wkrótce zrobimy badania toksykologiczne, które wskażą nam dalszy kierunek terapii. Na razie podejrzewamy zatrucie substancjami psychoaktywnymi. Czy mogłeś ostatnio zażyć coś takiego? Mam na myśli narkotyki, dopalacze, leki psychotropowe…
– Właśnie tego nie wiem… – odpowiedział Krystian zupełnie szczerze. – Mam takie dziury w pamięci, że nie potrafię skojarzyć nawet tego, co robiłem wczoraj…
Lekarz przytaknął ze zrozumieniem.
– A więc musimy czekać na wyniki badań. One zadecydują co dalej. Jesteś w dobrych rękach – dodał jeszcze uspokajająco. – Powiadomiliśmy też twoją rodzinę, przyjadą wkrótce.
– Och, to dobrze! Proszę mi wszystko powiedzieć, ja chcę wiedzieć wszystko, co jest ze mną…
– Oczywiście. Staraj się teraz odpocząć. Najważniejszy w takiej sytuacji jest sen.
Lekarz wyszedł, a Krystian poczuł, że musi poszukać łazienki. Nie było jej w pokoju, więc wyszedł na korytarz. Szybko znalazł WC, było o kilka sal dalej. Skorzystał z pisuaru, a potem podszedł do umywalki, aby umyć ręce. Nabrał mydła z dozownika, puścił wodę i odruchowo popatrzył w lustro, zamontowane tuż nad zlewem. W tym momencie wszystkie włosy stanęły mu dęba. W lustrze odbijały się płytki, dmuchawa gorącego powietrza i po prostu wszystko to, co znajdowało się za nim, jednak nie było tam tego, czego spodziewał się najbardziej… W lustrze, na które patrzył Krystian, nie było wcale jego odbicia! Po prostu nic, jakby w ogóle nie istniał. Poczuł, jak serce wali mu jak oszalałe. Usiadł na podłodze i zaczął sprawdzać całe swoje ciało: miał nadal ręce, nogi, a dotykając głowy stwierdził, że i tam wszystko jest na swoim miejscu. Jednak, gdy znów spojrzał w lustro, odbijała się w nim tylko łazienka i nic więcej. Mózg nie notował jego obecności i musiał w końcu odwrócić wzrok, żeby do końca nie zwariować.
Wracał do sali bardzo szybko, nie patrząc nawet na ludzi w korytarzu. W pokoju wszystko było tak, jak wcześniej, staruszek spał nadal, a słońce świeciło radośnie.
Położył się na łóżku, naciągając kołdrę aż na głowę. Nie mógł zapomnieć widoku lustra bez jego odbicia. Gdzieś w sobie czuł narastającą panikę. “Nie, nie jest dobrze” – myślał drżąc z lęku, co jeszcze przyjdzie mu zobaczyć. “Nie jest wcale dobrze. Ani trochę.”
Siedzieli we czwórkę w gabinecie. Lekarz – przy wielkim biurku, zawalonym dokumentacją, a oni – na kanapie przeznaczonej dla rodziny pacjentów, po drugiej stronie biurka.
Nastolatek spojrzał na mamę. Ukrywała niepokój pod wysyłanymi do niego uśmiechami, ale na czole, między brwiami, rysowały się wyraźne zmarszczki, które pojawiały się zazwyczaj, gdy bardzo się czymś martwiła. Ojciec nie zdradzał emocji, spokojnie czekając na opinię specjalisty.
Lekarz dokończył robić notatki, a następnie odłożył pióro i spojrzał na nich.
– Zaprosiłem tu państwa, aby przekazać, co się dzieje z Krystianem. Mamy już wyniki wszystkich badań i możemy z dużą pewnością stwierdzić, że u syna wystąpiło zatrucie substancjami psychoaktywnymi.
Rodzice spojrzeli na siebie nawzajem, Krystian, natomiast, wlepił wzrok w lekarza, mając nadzieję, że ten wyjaśni im kompletnie wszystko, łącznie z tym, jak, gdzie i kto mu takie świństwo podał.
– Znaleźliśmy w jego organizmie – ciągnął doktor – ślady wielu substancji, w tym licznych leków psychotropowych. Jednak nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co Krystian faktycznie zażył, ani jak to dokładnie zadziałało, bo są to już końcowe metabolity i to w ilościach śladowych. Natomiast skład dopalaczy jest zupełnie dowolny i niemożliwy przez nas do żadnego precyzyjnego określenia. Skutki zażycia tych środków nie zawsze kończą się po paru godzinach. Czasem przypominają się po wielu miesiącach, lub nawet latach, łamiąc zabezpieczenia logicznych procesów w mózgu, niczym crack w programach komputerowych. A bywa, że nawet z dużym opóźnieniem aktywują ukryte choroby psychiczne, które, bez ich użycia, nigdy by się nie ujawniły. Obawiam się, że u Krystiana wystąpiła któraś z tych sytuacji. Wyczerpaliśmy już możliwości leczenia na naszym oddziale. Konieczna jest dalsza, specjalistyczna terapia w szpitalu psychiatrycznym.
Zapadła zupełna cisza. Rodzice potrzebowali trochę czasu, żeby przyswoić sobie druzgocącą diagnozę, a także wszystkie skutki, jakie się z nią wiążą.
Krystian chciał głośno zaprotestować, ale powstrzymał go fioletowy aligator, który wygramolił się z szafki na leki i położywszy się na grzbiecie, przebierał łapkami, niczym słodki szczeniak, który domaga się pogłaskania po brzuszku. Krystian patrzył na to z wisielczą fascynacją, doskonale zdając sobie sprawę, że jest jedyną osobą w pokoju, która dostrzega ten fenomen. Gdyby podszedł i dotknął zwierzaka, poczułby pewnie jego wilgotną skórę i cuchnący oddech. “Niewiarygodne…” – pomyślał.
– Panie doktorze – odezwał się w końcu tata. – Ale jakie są rokowania? Czy te efekty będą mijać? Czy za jakiś czas Krystian będzie zdrowy?
– Nie jestem w stanie powiedzieć nic pewnego, najlepiej oceni to specjalista z zakresu psychiatrii. Ale na pewno wszystko zależy od tego, czy jest to tylko opóźniony efekt zatrucia, czy też początek poważnej, ukrytej dotąd choroby. W takich sytuacjach trzeba uważnie obserwować pacjenta.
A potem dodał, kończąc spotkanie:
– Możemy wypisać syna od nas i skierować do zwykłej poradni psychiatrycznej. Albo możemy przenieść go do innego szpitala, na zamknięty, specjalistyczny oddział. Decyzja należy do państwa. Musicie przemyśleć, czy będziecie w stanie zapewnić bezpieczeństwo wszystkim zainteresowanym.
Rodzice patrzyli na siebie niepewnie, a w ich oczach Krystian rozpoznał strach. Bardzo podobny do tego, który czuł, gdy wrócił z łazienki.
– Mamo, – powiedział błagalnie – przecież mnie znasz, muchy bym nie skrzywdził. Nie zmieni tego żaden kolorowy krokodyl.
Ona najpierw spojrzała na niego z przejęciem, a potem wbiła wzrok w podłogę.
– Podejmiemy to ryzyko – oświadczył w końcu tata w kierunku doktora. – Zapewnimy mu najlepsze leczenie i opiekę, na jakie nas stać. Proszę przygotować wypis.
Około czternastej byli już gotowi do powrotu do domu. Ojciec zabrał torbę z rzeczami Krystiana, a mama prowadziła go za rękę korytarzami szpitala, jakby mógł jej się po drodze zgubić. Pozwalał na to bez protestów, zajęty radosnymi planami na dalszą przyszłość. Nie było wątpliwości, że pokona wszelkie trudności i wróci do pełni zdrowia już wkrótce.
Wsiedli do samochodu. Siedział z tyłu, patrząc na drogę przed nimi, ciesząc się, że znowu widzi świat z perspektywy wolnej osoby, bo nawet tak krótki pobyt w murach szpitala kojarzył się w pewien sposób z więzieniem.
Mama wyraźnie odzyskała dobry humor. Radośnie opowiadała, co planuje na obiad i wydawało się, że w rodzinie na powrót zapanował spokój.
Nagle Krystian zobaczył, jak tir na pasie z prawej strony, niebezpiecznie zbliża się do nich.
– Co ten palant robi? – zapytał rodziców, wskazując ciężarówkę.
– Kto? – zapytała mama. Tata nawet się nie odwrócił.
– No ten kretyn na prawym pasie. Przecież zaraz w nas wjedzie!
– Ależ, Krystianku, dziecko, prawy pas jest… – mama przerwała, widząc jego twarz, w ogromnym napięciu, niemal przyklejoną do szyby.
Dokończył za nią ojciec.
– Prawy pas jest wolny, Krystian.
– Jak to wolny?! Przecież…
Zrozumiał – to znów były tylko jego fantazje. Umilkł zawstydzony, lecz nie na długo.
Już w chwilę później głośno krzyczał, gdy do samochodu zaczęły wpełzać wielkie ośmiornice, a spod siedzeń wymaszerowały setki mrówek.
Nie to, jednak, było najgorsze.
Prawdziwy problem stanowiły stada dinozaurów, które opanowały miasto, a teraz w szalonym tempie zbliżały się do ich samochodu…
Krystian otworzył oczy. Był w pokoju, panował półmrok.
Rozejrzał się. Znał dobrze to pomieszczenie, był to pokój Seby.
Ten właśnie wchodził, niosąc w ręku dwie małe torebeczki.
– No, stary, masz – powiedział, podając Krystianowi jedno opakowanie. – Trzymałem dla siebie, ale czego się nie robi dla przyjaciela w potrzebie…
– Co to jest? – zapytał Krystian, biorąc do ręki pakunek.
– Zajebisty towar, dopalacz pierwsza klasa. Weź, a zapomnisz o bożym świecie, a zwłaszcza o tym, że cię ta Kamila zostawiła.
– Kamila zerwała ze mną? – podskoczył jak oparzony.
– No, tak mówiłeś… – speszył się Seba. – Jak przyszedłeś godzinę temu, grożąc, że się teraz zapijesz na śmierć.
– Jezu, więc to dlatego miałem wziąć to świństwo… – powoli wracały do niego zdarzenia sprzed paru godzin, gdy Kamila go olała. – Seba, słuchaj, nie wiem, jak to jest możliwe, ale ja widziałem, że mi po tym totalnie odbije! Przed chwilą, jak wyszedłeś z pokoju, nagle trafiłem w jakiś, kurwa, alternatywny wszechświat, w którym wszystko, kurna, wszystko się spieprzyło! Przez to hujstwo! Wypieprz to, natychmiast! Zakop, czy spal, czy co…
– Czyś ty oszalał?! Do czego doprowadzą nas kiedyś te baby… – gderał Seba. – Weź się w garść! Brałem nie raz, dobry towar!
– Nie! Daj mi to, nie pozwolę ci tego wziąć! – Krystian wyrwał mu z ręki drugą torebkę, a potem szybko wybiegł z mieszkania. Wypadł na ulicę. Seba gonił go przez chwilę do głównego wyjścia, po czym stanął, z niedowierzaniem patrząc, jak jego przyjaciel biegnie, jakby goniło go stado wygłodniałych dinozaurów.
Dwie ulice dalej Krystian zatrzymał się, zdyszany, żeby odpocząć.
Patrzył na ulicę, pełną ludzi, z których każdy dążył w jakąś stronę, realizował swe marzenia najlepiej jak potrafił. Miał ochotę krzyczeć do nich, żeby nie bali się wysiłku i nie szukali zbyt łatwych rozwiązań. Że każdy prosty trud jest lepszy od kolorowych krokodyli, luster bez odbicia i jazdy drogą bez powrotu. Ale czy będą go słuchać? Czy jego podróż szczeliną pomiędzy alternatywnymi światami nie pójdzie na marne?
Popatrzył na piękny, do bólu racjonalny świat, mając taką właśnie nadzieję.