Silnik zawył, gdy obroty gwałtownie podskoczyły. Koło ślizgało się po ukrytym pod śniegiem lodzie. Zarzuciło tył motocykla, który nagle jechał bokiem do kierunku jazdy. Jyrki skontrował ślizg, ustawiając kierownicę jak zawodnik w wyścigu ligi żużlowej. Wnet tylne koło trafiło na nieoblodzony skrawek ziemi. Maszyna zerwała się w stronę pobocza.
Wjechali na muldę ubitego śniegu. Przód pojazdu wystrzelił w górę. Skrzaty spadły na pobocze, lądując na grubej warstwie puchu. Jednoślad przekoziołkował w powietrzu kilkukrotnie i roztrzaskał się o duży kamień. Po eksplozji paliwa szczątki motocykla wylądowały w potoku.
Timo podszedł na czworakach do ojca.
Jyrki siedział z rozłożonymi nogami, wpatrując się nieruchomo w szemrzącą wodę. Oczy skrzata zaszkliły się, a po czerwonym policzku spłynęła pierwsza łza.
– Taciku… – wyszeptał młody skrzat. – Tak mi przy…
– Nie… – Ojciec pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Po chwili zaczął rżeć. Ciało trzęsło się od śmiechu, który zmienił się w gardłowy rechot.
Jyrki oparł ręce i brodę o przytroczony do piersi oraz brzucha plecak. Zamyślił się. Wreszcie spojrzał na zdezorientowanego Timo.
– Wiesz, co to oznacza, synuś? – spytał i westchnął. – Moja obolała dupa już nigdy nie zasiądzie na tym gównośladzie. – Spojrzał młodzieńcowi w oczy. – Od dzisiaj będę się przemieszczał na własnych nogach.
– Ale, taciku…
– Nie, Timo… – Starszy skrzat wciągnął głęboko powietrze i zamknął oczy. – Nigdy więcej spalin… Pozowania do zdjęć z tymi… – Wzdrygnął się. – Spoconymi czy przesiąkniętymi duszącymi perfumami ludzkimi turystami… Nigdy więcej dotyku lepkich od słodyczy dziecięcych łap… Nigdy więcej…
***
Timo uwielbiał, kiedy przechodnie pozwalali sobie na odrobinę szaleństwa dla jednej fotki.
Skrzat kibicował w duchu dziewczynie, całkiem niebrzydkiej jak na ludzką niewiastę, kiedy ta próbowała wspiąć się na słup latarni, na której pracował.
– Ty, Fazi, weź mnie podsadź, kurwa… – dziewczyna chichotała nieustannie. Ledwo stała na nogach, trzymając słup oburącz.
Wysoki brunet podszedł do latarni chwiejnym krokiem, zanurkował między jej nogi i po chwili podniósł się z dziewczyną siedzącą na jego barkach.
Policzek młódki przylgnął do pleców Timo. Odór alkoholu był nie do zniesienia, jednak pieszczoty i liczne pocałunki pod czujnym okiem aparatu fotograficznego telefonu znieczuliły zmysł powonienia skrzata. Słodyczy całej sytuacji dodała myśl o tym, że jeszcze tego wieczoru oglądać go będą na facebooku, a to oznaczało premię, zwłaszcza że pracy skrzata przyglądał się Papa Krasnal – agent wszystkich skrzatów pracujących na Szlaku Europejskiej Stolicy Kultury.
Jak tylko młodzież oddaliła się nieco, Timo usłyszał warkot silnika i krótki pisk opon. Zerknął w dół i zobaczył ojca, siedzącego na motocyklu.
– Tacik?
– Złaź z tego słupa, synuś! – rzucił Jyrki.
– Ale, taciku, przecież w pracy jestem…
– Złaź natychmiast, nie ma czasu na pierdolety! – krzyknął. – Matka wyjechała z fińską wycieczką skrzatów z okolic Puhos.
– O rety, ta…
– Złazisz, czy nie?! – Twarz Jyrkiego poczerwieniała. – Zabrała skrzynię ślubną…
Timo mógłby przysiąc, że taką furię i pomieszanie w oczach ojca widział po raz pierwszy w życiu. Niezwłocznie zjechał po słupie na bruk.
– Do ojczyzny? Ale po co, taciku?
– Wsiadaj!
– A temu, no… Menadżerowi zameldować nie trzeba…? – spytał syn.
Starszy skrzat zerknął w kierunku Przejścia Świdnickiego.
– A niech to dunder świśnie – mruknął.
Jyrki zatrzymał motocykl obok Papy Krasnala, stojącego z założonymi z tyłu rękami. Krasnal odwrócił się powoli i zmierzył skrzaty zdziwionym spojrzeniem. Rozciągnął z natury szerokie wargi w jeszcze szerszym uśmiechu. Jego twarz przypominała żabi pysk.
– Syna na przejażdżkę zabierasz, Wentyl? – spytał i zawiesił rozlazły głos na chwilę. – W trakcie pracy?
– Bierzemy urlop – rzucił Jyrki.
– A… Jak ja niby mam to wytłumaczyć w magistracie? – Uśmiech Papy zdawał się sięgać wydepilowanych uszu.
– Pilne sprawy rodzinne. A dla ciebie i wrocławskiego magistratu tyram z rodziną od dziesięciu lat, więc może urzędasy zrozumieją, jak im to zręcznie wytłumaczysz. – Skrzat wyszczerzył zęby. – Zresztą… – I wzruszył ramionami. – Nie wiem, czy w ogóle wrócimy.
– No, wiesz… – Papa cmoknął i uniósł idealnie wyregulowane brwi. – Ta branża jest bezlitosna. Jak cię nie ma przez jakiś czas, to zazwyczaj wypadasz z interesu…
– W dupie mam ten interes! I ciebie też mam w dupie! Właściwie to możesz nawet uznać, że się wypaliłem zawodowo! – Ruszył z piskiem opon i wyjechał na ulicę Kazimierza Wielkiego.
– Buc jeden! Wygląda jakby go koza wysrała, wygładzony taki! – krzyknął po chwili.
– Tacik, a co ty jakiś…? – Timo, przerażony słowami i zachowaniem ojca, kurczowo trzymając się jego tułowia, próbował mówić pod wiatr. – Nerwowy jesteś…!
– Menadżer z koziej dupy! – Jyrki kopnął dźwignię skrzyni biegów i mocno odkręcił manetkę gazu.
***
Słońce wznosiło się nad horyzont, kiedy dojechali do Tallina.
Jyrki zjadł obfitą kolację. Timo odmówił posiłku, zamówił tylko napar z liści mięty. Szaleńczy rajd ojca między kołami ludzkich automobili nadwyrężył jego nerwy, a tym samym trzewia.
– Naprawdę nie chcecie wracać do Wrocławia? – spytał Timo.
– Jeżeli twoja matka tak postanowiła… – Spojrzał na syna. – To nie. Ja bez tej kobiety życia sobie nie wyobrażam.
Stosunków, które panowały między rodzicami, Timo nigdy nie rozumiał. Różniły się znacznie od relacji, które chłopak obserwował w najbliższym otoczeniu ciotek i wujów, a nawet znajomych rodzin. Jyrki i Kati nawet jak rozmawiali, to krzyczeli, choć nigdy sobie nie ubliżali. Czułość okazywali sobie tylko w dni, które poprzedzone były świtem przepełnionym najróżniejszymi dźwiękami, dochodzącymi z ich sypialni – skrzypieniem łóżka, pojękiwaniem matki i rykiem ojca, który brzmiał jak „Ooolabooogaaa…!” Wuj Pekka zawsze twierdził, że tak wielkiej miłości i gorącej namiętności mogą pozazdrościć im wszystkie skrzaty.
Jyrki dokończył jajecznicę i wytarł brodę.
– Kati zawsze wiedziała, co mnie trapi, synuś – powiedział po chwili. – Zna mnie lepiej, niźli ja sam. – Skrzat nerwowo miętosił serwetkę. – A że z trudem przychodzi mi podejmowanie decyzji…
– Nie rozumiem, taciku.
– Mam dość kręcenia się w kółko ze skrzacimi wycieczkami po obcym mieście i pozowania do zdjęć. – Westchnął. – I mam gdzieś tę całą sławę, życie celebryty, złoty kruszec i kamienie, a niech to dunder. Skoro nie mam czasu na zbudowanie porządnego domu z alkową, wygodną łazienką, salonem i kominkiem. Za stary jestem na życie w nędznej rupieciarni. – Smutne oczy ojca wpatrywały się w Timo. – Ty jesteś młody jeszcze. Do setki trochę ci brakuje, więc masz jeszcze czas na takie przygody, ale… Daj sobie choć kilka tygodni, zanim podejmiesz decyzję.
Po tej rozmowie Timo poczuł się jeszcze gorzej. Myśl o decyzji i nadchodzących zmianach przyprawiała go o mdłości. Prawdziwy koszmar przeżył jednak w trakcie przeprawy promem do Helsinek. Miał wrażenie, że wywinęło go na lewą stronę, a wypadek, który przytrafił im się siedemdziesiąt kilometrów za stolicą Finlandii, kiedy stracili motocykl, wydawał się przy tym nic nieznaczącym incydentem.
***
Ostatni etap podróży pokonali na grzbietach sów śnieżnych, ze względu na obecność licznych jezior i wielkich połaci lasu po drodze. Wyspy zamieszkałe przez krewnych i przyjaciół, gdzie znajdował się ich stary dom, leżały w Karelii, na jeziorze Pihlajaniemenselkä, tuż przy granicy z Sawonią.
Sowy leciały bezszelestnie.
Timo, z dłońmi zatopionymi w miękkich piórach, przyglądał się rozległemu pejzażowi z zapartym tchem. Przez kilka godzin nie odezwał się ani słowem. Wspomnienia, schowane pod cienką kliszą wrażeń i obrazów z lat spędzonych we Wrocławiu, odżyły w sercu i głowie chłopaka. Przepełniło go uczucie szeroko rozpięte między tęsknotą a zachwytem i głęboko penetrujące świat przekonań, na tyle osobliwe i niewymowne, że aż łzą spłynęło po czerwonym poliku.
Wreszcie na horyzoncie pojawiła się wyspa Selkäsaari, a zza niej wyłoniła się rodzima Mokki. Ptaki zniżyły lot.
Kiedy zbliżyli się do zabudowań, Timo wziął głęboki wdech i rozejrzał się dookoła. Mimo zimowej aury okolica była przepiękna. Panowała idealna cisza, z której wyłowił szmer pobliskiego strumienia. Zapachy docierające z obejścia sprawiły, że kolejne wspomnienia wróciły jeszcze silniejsze i milsze.
– Cudownie. – Jyrki odwrócił się do Timo. – Właśnie tej ciszy i spokoju potrzebuję. Normalnego, prostego życia w zgodzie z tradycją. Rodziny i przyjaciół. – Spojrzał na syna smutnymi oczami i rozłożył ręce. – Rozumiesz?
– Ta…
– No właśnie. – Twarz skrzata rozpromieniła się.
– Ta-ta-ta…
– Zimno ci, synuś – stwierdził z troską w głosie.
– Ta-ta-ciku… – Timo zawiesił przerażone spojrzenie nad czapką ojca.
Jyrki odwrócił głowę i natychmiast wyciągnął miecz. Czarny kocur stał przyczajony i gotowy do skoku. W jego spojrzeniu i grymasie widniejącym na wielkiej mordzie skrzat dostrzegł coś złowieszczego. Dreszcz przebiegł mu po plecach, postanowił jednak nie okazywać strachu przed synem.
– To tylko niegroźny kiciuś – zwrócił się do Timo. – Wyciągnij miecz, synu! – nakazał stanowczym głosem. – Będziesz mnie asekuuurrrrna jego… – Jyrki powiódł spojrzenie za tonącym w śniegu ostrzem. – A niech to dunder świśnie!
Młody skrzat był sparaliżowany strachem i blady. Widok ojca dyndającego w pysku kota, który sprawnie chwycił Jyrkiego za plecak, sprawił, że krew odpłynęła z mózgu Timo. Obraz rozmywał się stopniowo. Chłopak osunął się bezwładnie na śnieżną pierzynę.
– Bloomberg! – Rozległ się znajomy krzyk.
Kocur odwrócił się w stronę zabudowań.
– Duszko?
– Oj, nie spieszyłeś się do mnie, Jyrki Tähti! – rzuciła gniewnie Kati. – Bloomberg, wypluj tego łapserdaka! I przynieś mi syna do domu, bo go ojciec sponiewierał nieco!
Jyrki wstał po miękkim lądowaniu i podszedł do żony.
– Tęskniłem, Duszko… – powiedział ze wzruszeniem.
– Ja też, ty gamoniu.
***
Timo, leżąc na wznak we własnej, przytulnej alkowie, zastanawiał się jak to możliwe, że przez całą dekadę wisiał na latarnianym słupie. I jeszcze się tym chełpił… Ale to była przeszłość. Przygoda. Bzdura.
Bardziej nie dawała mu spokoju myśl o zalotnych spojrzeniach córki Valkoinnenów, która wyrosła na całkiem ładną skrzatkę i przez większą część przyjęcia powitalnego, zorganizowanego w świetlicy przez rodzinę i znajomych, nie spuszczała Timo z oka.
Skrzat, z uśmiechem na twarzy, powoli zapadał w sen. Dochodzące zza ściany skrzypienie, „olabogi” i pojękiwania cichły.