Postanowiłam zaangażować się w coś nowego i oto jest... Miłej lektury! ;)
Postanowiłam zaangażować się w coś nowego i oto jest... Miłej lektury! ;)
Powiedzieć, że miałem ciekawe życie byłoby mało. Brałem udział w fascynujących wyprawach, bitwy wygrywałem w pojedynkę, a sam mój widok wystarczał, by wrogowie rzucali się do ucieczki, gubiąc po drodze tak honor, jak i rynsztunek bojowy.
Niestety, wszystko to działo się dobre pięćset lat temu, kiedy ludzie byli niezorganizowanymi prostakami, (organizacja się poprawiła, to drugie – niekoniecznie) i wprost uwielbiali wymyślać wszelakiej maści potwory. Może zresztą stąd się wziąłem? Z ich wierzeń?
Mniejsza z tym, obecnie walczę o byt. Całkiem dosłownie zresztą.
W zeszły piątek wpadli mi do jaskini jacyś popaprańcy, a ściślej mówiąc doprowadził ich tutaj pies; zobaczyli ,,Szarżujące stado”, moje najnowsze dzieło i się zaczęło.
Najpierw nawet się ucieszyłem, wyszedłem z legowiska, zacząłem coś wyjaśniać, ale po chwili stwierdziłem, że w ogóle mnie nie zauważają. Miast struchleć i błagać o szybką i w miarę bezbolesną śmierć, ci dwaj zajmowali się tylko malunkami! Jakby tego było mało sprowadzili mi przedwczoraj zgraję dziwaków, których dla odmiany ciekawiło niemal wszystko. Skąd to tutaj, ile obraz ma lat, kto namalował (odważyłem się pochwalić, ale na dźwięk mego głosu obejrzeli się tylko zdziwieni – kiedy ludzie nie chcą czegoś widzieć, nie widzą i już). Musiałem wyjść i porządnie ryknąć, żeby się wynieśli, ale czuję, że to legowisko mogę już spisać na straty. Przeklęty pies! Powinienem był go pożreć, zanim zdążył choćby szczeknąć. Dziwacy mówili coś o jakichś laskach, a ja nie zdążyłem nawet spytać, co to za jedne.
Na łowy udałem się w gorszym niż zwykle nastroju. Sarenka owszem, soczysta, ale ile to już lat minęło, odkąd smakowałem błędnego rycerza! Śmierdzieli wprawdzie strasznie, ale po porządnym doprawieniu całkiem nieźle smakowali. A poza tym ile z nich było mięsa! Co drugi to chłop na schwał.
Mimo nie najlepszego humoru rozglądałem się bacznie dookoła, bo las o tej porze roku wygląda wręcz baśniowo – gałęzie wiekowych drzew, tworzące kopuły nad głowami wędrowców, usłana mchostami ziemia, przelatujące tu i ówdzie ptaki (większe zwierzęta powyjadałem), czasem wśród zarośli mignie zielony ogon grotołaza, czy tam kotoszczurki, jak je niektórzy zwą. Ja, tak czy siak za nimi nie przepadam, bo gryzą, gdzie popadnie i to tylko dlatego, że przypadkowo nadepnęło się na ich krewniaka! Zamyśliłem się i patrząc pod nogi, człapałem powoli do domu, aż tu z krzaków wyskoczył mi jakiś drobny człowieczek, potargany jak nieboskie stworzenie, z workiem zarzuconym na plecy. Stanął, głowę zadarł i krzyczy:
– Jestże tu karczma jakowaś?
Zdębiałem. Że są jeszcze tacy na świecie! Geografia się kłania, tu tylko pustkowie, żadnej gospody.
– Źleście trafili – rzekłem – ostatniego w tych stronach karczmarza pożarłem wczoraj ja. – Nie było to prawdą, ale żyjemy w takich czasach, że trudno mimochodem nie połechtać swojej próżności.
– Szkoda to wielka, może zatem wy gościny mi udzielicie?
Żal mi się go zrobiło, wyglądał na przyzwoitego, a poza tym, co tu kryć – był pierwszą od bardzo dawna osobą, która ze mną rozmawiała. Stwierdziłem więc, że zasługuje na taryfę ulgową i wysunąłem się z gąszczu, żeby mnie zobaczył w całej okazałości, a nie chwaląc się, jest co oglądać. Dziewięć stóp wzrostu, gęsta, jasnobrązowa sierść, na końcu każdej kończyny łapa z pazurami. Oczu mam co prawda tylko troje, dwoje z przodu i jedno na plecach, rzecz jasna, za to uszu – czworo i to całkiem niezłych. Chłop przyjrzał mi się uważnie, po czym wzruszył ramionami.
– E, w chałupie gorsze rzeczy miałem. Prowadźcie, bom głodny, a jak człowiek głodny, to zły okrutnie.
Popatrzyłem na niego jak na wariata, bo żyję z górą sześćset lat, a takiego cudaka pierwszy raz widziałem.
– Co was w te strony sprowadza? – spytałem uprzejmie. Spięta ofiara traci na smaku, lepiej ją zatem wcześniej rozluźnić. Szliśmy coraz szybciej.
Droga pięła się w górę, drzewa rzedły, niebawem też ujrzeliśmy moją chłodną grotę. Wyrastała ze zbocza niczym przysłowiowa krosta na nosie wiedźmy, mała, ale dająca doskonałe schronienie. Byle tu tylko dziwacy nie wracali…
– A, szukam roboty. Możeście słyszeli o profesji dynnera?
Słyszałem, a jakże. Dynnerzy imali się wszystkiego, za co im tylko zapłacono, od poskromienia niesfornego konia do morderstwa.
– A wsławiliście się czymś?
– Ano wsławiłem. Żonę złapałem.
Nie wytrzymałem i parsknąłem. Spojrzał na mnie spode łba, na co nie odważył się nikt od co najmniej dwóch wieków. Na dobrą sprawę mógłbym go po prostu pożreć, ale nie zwykłem od razu zjadać kogoś, z kim prowadziłem przyjacielską pogawędkę.
– Jakże to? – spytałem, dostosowując się do mego rozmówcy.
– No, bo dzika ona była, ta żona, alem ją złapał i teraz oswojona jest.
Olbrzymka, przeleciało mi przez myśl, jak nic olbrzymka. Trzymetrowe, niechlujne, z lekka cuchnące stworzenie. Brr, wzdrygnąłem się, to już ludzie lepsi.
– Zadowoleniście?
– A pewnie. Lepsza taka, jak żadna. Ugotuje, posprząta czasem. Jak każda inna.
– Uciekła wam? Bo nie ma jej tu.
– A gdzie tam. Została, uparta jak osioł, a ja tu za robotą muszę.
Weszliśmy do jaskini. Zakrzątnąłem się jak trzeba, podałem mięsko z zapasów, trzydniową dziczyznę. Nawet nie śmierdziała.
Zjadł, popił całym kubkiem wody, a to, jak na człowieka dziwna rzecz, bo w mój kubek to ze dwa wiadra by wlazły. Otarł usta, sumiasty wąs zachrzęścił pod dotykiem ciężkiej, spracowanej ręki.
– Przyjemnie tu – mruknął – a posłanie gdzie?
Zazgrzytałem całą setką zębów i już, już miałem się na niego rzucić, ale na jego ręce zaterkotała gliniana bransoletka. Amulecik się znalazł, psiakrew! Niewielu wiedziało, o co w tych przedmiotach chodzi, bo działały tylko na nieświadomego ich właściwości człowieka. Emitowane przez bransoletki fale… No, mniejsza o to, nie jestem ekspertem. Darując już sobie naukowy żargon, znaczyło to tyle, że nie mogłem chłopa tknąć.
– A miano wasze jakie? – spytałem, siląc się na uprzejmość, choć Bóg mi świadkiem, że niewiele brakło do tego, bym go przez otwór w sklepieniu wyrzucił.
– Rynelf – rzekł dumnie – Rynelf zza potoku.
Może on nie taki chłop, na jakiego wygląda, pomyślałem, a ten spytał:
– A wyście kto?
– Narn.
– Poprowadźcie, panie Narn, do sypialni.
Cóż było robić? Zaprosiłem go, spał na moim własnym posłaniu. Chrapał, szczerze powiedziawszy strasznie, oczu nie mogłem zmrużyć, nawet to na plecach nie chciało się zamknąć. Co do uszu – nie mam na tyle łap, by je wszystkie pozatykać, także możecie sobie jedynie wyobrazić, jak się czułem.
Wstałem bladym świtem obolały po nocy na kamieniu i zły, że strach. Muszę się tego chłopa pozbyć, pomyślałem, po dobroci albo siłą.
Chodziłem w kółko przed jaskinią, wypuszczając od czasu do czasu z nozdrzy kółka kolorowego dymu – to najlepsze lekarstwo na zmartwienia. Chodzę, chodzę, on chrapie, aż tu nagle pyk! i jest pomysł. Uradowany, ryknąłem tak, że aż igły z sosen opadły, po czym ruszyłem na polowanie. Kiedy wróciłem koło południa, Rynelf, zwarty i gotowy, czekał przy palenisku.
– Wymyśliliście coś?
– Żonę ci, Rynelfie przyprowadzę – oznajmiłem dumnie.
– Jak? – Pytanie krótkie, a celne. – Vireneth jest olbrzymie.
– Jam jest Narn, potwór nad potwory – warknąłem gniewnie – można powiedzieć, że żywa ze mnie legenda, a wy śmiecie wątpić?
– Skąd – mruknął, ale jakoś bez przekonania – abyście żonę do mnie przywiedli, nic wam podważał nie będę.
– A jeśli mi się nie uda jej przekonać to… to… – zająknąłem się – … oddam ci do dyspozycji połowę jaskini.
– Czyli, że jak przegracie, pół chałupy moje? I żonki, jakby mnie jednak posłuchała?
– Rzecz oczywista – Podałem mu łapę.
Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, pomyślałem uradowany. Pozbędę się chłopa i na powrót stanę sławny, jako Narn, ten, który poskromił olbrzymkę. Schyliłem się i spojrzałem Rynelfowi prosto w oczy.
– Jeszcze jedno pytanie.
– Proszę bardzo – odparł.
– Jak jej na imię?
– Tilda.
***
– Listy! Listy! – krzyczał jakiś mężczyzna. – Ledwo moneta w misce zadzwoni, a już duszyczka…
Przed mężczyzną kłębił się tłum chętnych, i choć ktoś głośno stwierdził, że to chyba tak nie działa, listy w ręku sprzedającego topniały niczym śnieg na przedwiośniu. Zdumiony, wychyliłem się zza drzewa, by popatrzeć. I wtedy…
– Aaa! Potwór! – rozwrzeszczało się jakieś dziecko.
Dorośli dojrzeli mnie, rzecz jasna, znacznie później. Stragany w mig zaroiły się od ludzi, porzucających swój dobytek i pędzących na oślep ku domom, a towarzyszące ucieczce tumany kurzu mogłyby zostać wzięte za burzę piaskową. Wkrótce na placu została tylko jedna, starsza kobieta, ze wsi raczej, o ile się znam na ludziach.
– Przepraszam – zagaiłem grzecznie – podobno mieszka tu olbrzymka Tilda, żona Rynelfa.
– Mieszka – mruknęła, spojrzawszy na mnie ponuro.
Milczałem cierpliwie. Po przeszło dziesięciu minutach starowinka zdecydowała się kontynuować.
– Prosto idźcie, potem za potokiem w lewo i znów prosto, aż na rozstaje.
– A na rozstajach? – zapytałem z nadzieją.
– A tego to już nie wiem. – Uśmiechnęła się, ukazując niemal bezzębne dziąsła.
Warknąłem tylko ostrzegawczo, ale była chyba trochę głucha, bo nie zareagowała. Ruszyłem więc na rozstaje, na następny plac. Z początku nic ciekawego się nie działo, mijałem stragany z warzywami, rybami (tych starałem się unikać, potworny smród) lub eliksirami. Moją uwagę szczególnie przykuł jeden z kramów, nad którym kołysała się nędzna płachta. Sprzedawca nie widział mnie jeszcze, bo jego oczy zajęte były lustrowaniem fizjonomii niebrzydkiej klientki. Chrząknąłem więc dyskretnie. Odwrócił się i pobladł. Tamta chyba zauważyła jego przerażenie, bo spojrzała za siebie. Na twarzy kobiety dostrzegłem jednak wyłącznie ekscytację.
– Czegoś trzeba, kochaniutki? – Jej oczy błyszczały niezdrowo, policzki miała zaróżowione jak po dobrym winie; szturchnęła właściciela w bok.
– Macie może… – zawahałem się – eliksir szczęścia?
– Że co, proszę? – Zachichotała nieszczerze – Guld, może ty coś wiesz na ten temat?
Mężczyzna westchnął, pogrzebał chwilę w sakwach i wyciągnął stamtąd niewielką, fioletową buteleczkę.
– Eliksir szczęścia – rzekł – jedna kropla, a każde twoje działanie…
– Znam formułkę – warknąłem – ile?
– Dwie racje, panie.
Poszperałem w kudłach na głowie, wydobyłem stamtąd jedną złotą monetę i podałem mu.
– Macie rację – stwierdziłem zakłopotany – tylko jedną znalazłem.
– Nie szkodzi – zapewnił gorąco, spoglądając na moje rogi, nawiasem mówiąc, porządnie ostatnio naostrzone. Aż lśniły.
Ukłoniłem się grzecznie i poszedłem dalej.
– Eliksir szczęścia – mruczałem, idąc zgięty wpół, by odczytać drobne napisy na etykietce – wystarczy jedna kropla dziennie, a każde twoje działanie zakończy się powodzeniem; przed użyciem skonsultuj się ze znajomym magiem lub wiedźmą, gdyż każdy eliksir niewłaściwe używany zagraża…
Ściemniało się, fioletowy zmierzch wypełzał już na świat, a ja wciąż nie widziałem rozwidlających się dróg. Trudno, stwierdziłem, kładąc się przy olbrzymim głazie, kształtem przypominającym kość. Tildę znajdę jutro…
– Ożeż ty! – przerażony głos wyrwał mnie ze snu; jednocześnie ktoś z umiarkowaną siłą zdzielił mnie po łbie drewnianą pałką. Mimo wszystko zabolało.
– Jasny gwint! – warknąłem, siląc się na spokój. – Szacunku trochę, kretynie jeden.
– On gada!
Zdziwiony jak mało kiedy, otworzyłem lewe oko. Stał oto przede mną silnie zasmarkany wyrostek, o burej czuprynie i wielkich oczętach, pełnych w tej chwili nabożnego podziwu.
– Ki diabeł? – mruknąłem, ale tak, by nie słyszał. Grzecznym trzeba być, zwłaszcza, że mogłem odnieść korzyści z rozmowy z tutejszym chłopcem. Może on mi powie, gdzie mieszka olbrzymka? – Stąd jesteście?
– A stąd – wypiął dumnie pierś – jam jest…
– Nieważne. Wiecie, gdzie mieszka Tilda?
– A pewnie. Tera pewnie w gospodzie siedzi, do nowej walki się sposobi.
Walki?
– Zaprowadzicie, młodzieńcze? Zapłacę – tu przypomniałem sobie, że przecież wszystko wydałem na eliksir. – Zapłacę… Łykiem tego specyfiku.
– Płynne szczęście! – ucieszył się chłopczyna. – No, to teraz każda moja! Zaprowadzę, pewnie. To niedaleko, za rozstajami, jakieś pół mili stąd.
– Ruszajmy więc – podniosłem się ciężko. Cóż, kondycja już nie ta, co dwa wieki temu.
Dałem chłopakowi pociągnąć z buteleczki, bo uparł się, że płatne z góry i ruszyliśmy w pola.
***
Dębowe drzwi karczmy, poznaczone śladami po nożach. Wysoki próg i niski (a żeby to!) sufit. Ani się obejrzałem, a mój róg utkwił w powale. Smród, który poczułem po wejściu, był nie do opisania.
– Piwa! – wrzasnął nieokrzesany, jak widać wyrostek. Ja tymczasem rozejrzałem się po izbie. Pierwszą rzeczą jakiej szukałem, było źródło smrodu. Znalazłem je prędko.
Olbrzymka.
Siedziała dokładnie na wprost wejścia, pośrodku tłocznej sali, otoczona tłumem podchmielonych biesiadników. Ci na mój widok zamarli, ale sama Tilda ani mrugnięciem nie zdradziła, że dziwi ją obecność stwora, którego istnienie poddano
w wątpliwość czterdzieści cztery razy. W to, że była to żona sławnego Rynelfa, nie wątpiłem. Rysopis zgadzał się co do joty – zielonkawa skóra, skołtunione czerwone loki, dziki błysk w oku. Typowa przedstawicielka swojego gatunku. Pomyliłem się tylko co do domniemanego wzrostu. Miała ze cztery metry. Byłem pewien, bo musiała zgiąć się wpół, by przejść przez drzwi. Ledwie zniknęła, a na środek wbiegł wysoki, ruchliwy człowiek i potężnym basem zakrzyknął:
– Kto ośmieli się rzucić wyzwanie Tildzie Potężnej? No, kto będzie na tyle śmiały?
Do teraz nie wiem, jak to się stało, że podniosłem łapę.
***
Oszałamiająca zieleń trawy. Oszałamiająca zieleń skóry przeciwniczki. Oszałamiająca czerwień krwi.
Sączyła się niespiesznie, kropla po kropli. W tym rytmie upływało ze mnie ży…
Zaraz, zaraz! Wcale nie umierałem! Wprawdzie leżałem twarzą do ziemi, unieruchomiony przez olbrzymią łapę, co dawało mi sporo czasu na rozmyślania, ale wciąż mogłem się uwolnić. Uwolnić i żyć!
Niech licho porwie sprzedawcę i jego magiczne napoje, pomyślałem, gdy potężny i idealnie wymierzony kopniak pozbawił mnie tchu. Wstałem niezdarnie i spróbowałem się pozbierać.
– Arrgh! – zaryczała Tilda, szykując się do ataku.
Ledwo uskoczyłem, chowając się za pniem wiekowej sosny. Tylko spokojnie, powtarzałem sobie, spokojnie. Możesz ją wyminąć, pobiec przed siebie, nie dogoni cię.
Akurat.
Dogoniła w trzy sekundy, złapała za kark niby niegrzecznego kociaka i poniosła znów na pole walki.
A tłumowi w to graj! Ryknął śmiechem, przyprawiającym o zawrót głowy.
Zrozumiałem, że uratować mnie może tylko własna przemyślność.
– Wiem, gdzie jest twój mąż – wychrypiałem.
– Rrryyn? – upewniła się, rozluźniwszy nieco żelazny chwyt.
– Tak, on. Kazał ci przekazać pozdrowienia i liczy, że niebawem do niego dołączysz.
– Łłłamiesz! – Tu poczułem, jak kruche są moje kości.
– Nie śmiałbym – wypracowany przez lata styl wypowiedzi nie dawał się tak łatwo zmienić – Tildo, on za tobą tęskni, kocha cię – ostatnie słowa niemal wykrzyczałem, bo olbrzymka, skupiwszy się na słuchaniu, zaciskała palce coraz mocniej.
– Kchhha?
– A jakże. Wróć do niego, wędrujcie razem, o to jedno cię proszę.
No, może jeszcze przestań mnie bić, poprosiło w myślach moje lękliwe ,,ja".
– Hmmm… – rzekła, a czoło zmarszczyło jej się z wysiłku – myślę…
Wyprostowała się i wypuściła mnie wreszcie z pazurów, w całej jej postawie widać było, że jest to najtrudniejsza decyzja w życiu Tildy.
Tłum zamarł, co jakiś czas któryś z wieśniaków wzdychał tylko albo sapał z przejęcia. A Tilda myślała. Po dobrych paru chwilach uśmiechnęła się szeroko i zwróciła do mnie:
– Rrryn mnie kchhha, wiięc…
Eliksir zadziałał, pomyślałem. Dzięki bogom. Bez niego nigdy bym sobie… Zaraz, zaraz! Co ona tam mówi?
– Winien przzzyjść i ssam mi to powiedzieć – Wyszczerzyła kły. – A ciiebie moogę zjeść…
– Łaski! – jęknąłem czując, że nadchodzi koniec. Porwała mnie w muskularne łapska i jak nie zakręci niczym lassem, jak nie walnie o ziemię!
– Zjedz go! Zjedz go! – skandował tłum, wirujący mi teraz przez oczami.
Zrobiło się jasno, potem ciemno, potem znów jasno. Obracała mnie to górą, to dołem, zastanawiając się, od której strony zacząć…
– Żabciu, ani mi się waż – dobiegł mnie czyjś spokojny głos.
Rynelf stał na placu, w lewej ręce ściskając podróżny kij, w prawej zaś fajkę, którą chyba zamierzał nabić.
– Czeemu?
– On ma dla nas dom, taką przytulną jaskinię, Żabciu. Chłodną i wilgotną, w sam raz.
Natychmiast wypuściła mnie z łap, przy czym gruchnąłem o ziemię tak, że i na rozstajach było słychać.
– Skądżeś się tu wziął, Rynelf? – spytałem zdumiony.
– Ano jakoś tak wymiarkowałem, że sobie z moją nie poradzicie, no to jestem. Jużeście bezpieczni.
Z setki gardeł wyrwał się jęk zawodu.
– Moja jaskinia twoją jaskinią, szlachetny rycerzu.
– Jaki ja tam rycerz, nawet szkół nie pokończyłem, ale chyba prawdę ludzie mówią, że na to, by ludzkim być, nie trzeba żadnych szkół kończyć.
– Święta racja.
– A zatem chodźmy do nowego mieszkania!
– Chodźmy.
***
I tak, można rzec, kończy się moja historia. Leżę w grocie, zatykając uszy rękoma, zmuszony wsłuchiwać się w kakofonię dźwięków, produkowanych przez jamę gębową Tildy. Ależ ona ma płuca!
Nad tym, czym sobie zasłużyłem na tę mękę, zastanawiam się już od trzech dni i ciągle nie znajduję odpowiedzi.
Może po prostu nie warto wchodzić w drogę olbrzymom?
Oraz przygodnym chłopom, myślę i zdoławszy zignorować chrapanie, zapadam w sen…
Ochrypły ryk błyskawicznie stawia mnie na nogi – na wpół ogłupiały, wypadam z mieszkania, by wyrzucić resztkę tego pierońskiego eliksiru. W tym świetle oczy błyskawicznie lustrują etykietę, sierść staje mi dęba.
Termin ważności – trzydziesty kwietnia, a jest dziesiąty maja!
– Niech diabli wezmą tego sprzedawcę!
– Naarn! – głos Tildy bez trudu toruje sobie drogę pośród ptasich treli – wychhhdek siję zapchał!
No i jak tu nie kochać olbrzymów?
Usuń cudzysłów z tutułu, wyśrodkuj gwiazdki i oddziel je od tekstu enterami, będzie lepiej wyglądać :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Ty naprawdę masz piętnaście lat? No, nie wieżę! :0 :)
W konkursie pora na – “Potwory i spółkę” :).
Uśmiechnęło. Bardzo rozrywkowe opowiadanie, bez żadnej filozofii, ale za to jak gładko napisane. Czyta się i bawi się!
Jedna rzecz – spacji gdzieś za mało, gdzieś za dużo, jakiś niepotrzebny enter się zabłąkał. Tytuł dzieła gdzieś na początku opka wziąłbym w cudzysłów. Poza tym – bez uwag.
PS. Zdaje się, że też jestem dynnerem ;) (a właśnie, znaczy to coś?).
EDIT: Maćku Żołnowski, Suzari coś za dobrze zna prozę pożycia małżeńskiego jak na piętnastolatkę :P.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Doceniam pomysł na opowieść o potworze i przyjmuję do wiadomości, że miało być zabawnie, ale cóż, mnie jakoś ta historia za bardzo nie śmieszyła. Owszem, niespodziewane wkroczenie wędrowca do życia Narna zrujnowało jego spokój i doprowadziło do kilku przygód, a pojawienie się olbrzymki wywróciło je wręcz do góry nogami, ale tak po prawdzie niezbyt to wszystko wydało mi się zajmujące. Przykro mi, Suzari, ale to zupełnie nie moja bajka.
( organizacja się poprawiła, to drugie – niekoniecznie) –> Zbędna spacja po otwarciu nawiasu. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu jeszcze dwukrotnie.
…zobaczyli Szarżujące stado, moje najnowsze dzieło… –> Zaznaczyłabym tytuł dzieła kursywą lub wzięła w cudzysłów.
…usłana mchostami ziemia… –> Czy to mech i porost jednym?
Droga pięła się w górę… –> Masło maślane. Czy coś może piąć się w dół?
Proponuję: Droga prowadziła pod górę…
…bow mój kubek to ze dwa wiadra by wlazły. –> Literówka.
– Poprowadzicie, panie Narn, do sypialni. –> Raczej: – Poprowadźcie, panie Narn, do sypialni.
…nie mam na tyle łap, by je wszystkie pozatykać, także możecie sobie jedynie wyobrazić… –> …nie mam tyle łap, by je wszystkie pozatykać, tak że możecie sobie jedynie wyobrazić…
…aż tu nagle pyk! i jest pomysł.Uradowany… –> Brak spacji po kropce.
… oddam ci do dyspozycji połowę jaskini. –> Zbędna spacja po wielokropku.
…uśmiechnęła się, ukazując niemal bezzębną szczękę. –> Raczej: …uśmiechnęła się, ukazując niemal bezzębne dziąsła.
– Ożesz ty! –> – Ożeż ty!
…jednocześnie ktoś
z umiarkowaną siłą zdzielił mnie po łbie drewnianą pałką. –> Zbędny enter.
…obecność stwora, którego istnienie poddano
w wątpliwość czterdzieści cztery razy. –> Jak wyżej.
A Tilda myślała.Po dobrych paru chwilach… –> Brak spacji po kropce.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Staruch: dziękuję za opinię, co do wieku: faktycznie mam tyle ile napisałam, że mam ;). A dynnera aż sprawdzę, chociaż myślałam, że to mój neologizm artystyczny :).
regulatorko: błędy poprawię, szkoda, że nie porwało, ale może następnym razem ;)
maciekzolnowski: uwierz :D
No, nie wieżę! :0 :)
Ale o którą wieżę Ci chodzi, macieju? Sarumana? Saurona? Złe oko Mordoru? Krzywą wieżę? Latarnię starego człowieka? WTC? :)
suzari,
twoje krótkie opko, całkiem zacnym jest opkiem, bo napisane z jajem. Wielu zdań, czy sformułowań zdecydowanie sam bym się nie powstydził. Skoro piętnaście licząc wiosen tak piszesz, to nic tylko szlifuj warsztat pisz i czytaj dużo, a za lat kilka/naście z okładem małym, w księgarniach pojawi się Twoje nazwisko.
A tak na serio to czytało mi się to opko całkiem płynnie i przyjemnie, w kilku miejscach uśmiechnęło, a i swoisty klimat miało. Masz tam błędów i literówek i spacji i enterów do poprawienia, więc czyń to czym prędzej, ażeby odbiór wśród czytelników był należyty, drobnymi usterkami niezmącony.
Po porawkach biblioteka się należy jak psu buda.
Bardzo sympatyczny tekst!
Pozdrawiam!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Suzari, jestem pewna, że kolejne opowiadania zrobią na mnie należyte wrażenie, jako że potencjał drzemie w Tobie ogromny. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ech, zdolna ta dzisiejsza młodzież :) Fajnie się czytało
i zdecydowanie poprawiło mi humor. Styl lekki, fabuła pomysłowa, wykonanie przyzwoite.
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Mytrix: dziękuję, wzmianka o bibliotece szalenie cieszy ;). Wieczorem zrobię małą korektę i wszystko powinno być jak należy, (szczególnie te entery nieznośne:D
regulatorko, fleurdelacour: jestem mile zaskoczona opiniami :)
Znasz tę anegdotę o Kofcie, jak to z kolegami recenzowali nawzajem swoje teksty, i kiedy jakiś był w miarę, to mówili "no, dobrze, stary, bardzo dobrze", a kiedy wyszedł na tyle dobry, że recenzent zazdrościł autorowi, obrzucali się inwektywami? A więc moje piętnastoletnie ja chciałoby Cię poinformować, że Twoja matka jest chomikiem :)
A poważnie – całkiem fajne i jajcarskie, z paroma drobnymi błędami:
( organizacja
Przyklej nawias do słowa, o (tak).
zobaczyli Szarżujące stado
Tytuł dzieła kursywą albo w cudzysłów.
w ogóle mnie nie zauważają. Miast struchleć
Zdecyduj się, czy stylizujesz i na co. Ma być pseudośredniowiecznie – dobrze, wtedy truchlenie i archaizmy, ale tekst powinien być jednolity w stylu.
Powinienem był go pożreć zanim…
Powinienem był go pożreć, zanim.
Co drugi to chłop na schwał.
Tylko co drugi?
żyjemy w takich czasach, że trudno mimochodem nie połechtać swojej próżności.
Dlaczego? Narcyzm jest ponadczasowy :)
wyglądał całkiem przyzwoicie
Przed chwilą był potargany – nie chodziło aby o to, że wyglądał na przyzwoitego człowieka?
Dynnerzy imali się wszystkiego, za co im tylko zapłacono, od poskromienia niesfornego konia do morderstwa.
Znaczy się, fachowcy ;)
Trzymetrowe, niechlujne, z lekka cuchnące stworzenie.
Jeśli stylizujesz, nie mierz w metrach, tylko w jakichś łokciach albo stopach, a najlepiej porównaj ją z czymś. Wielka jak… ?
dwudniową dziczyznę. Nawet nie śmierdziała.
Jeszcze nie powinna, właściwie przechowywana, byłaby tylko skruszała. Mniam.
a to, jak na człowieka dziwna rzecz, bow mój kubek to ze dwa wiadra by wlazły
a to, jak na człowieka, dziwna rzecz, bo w mój kubek, to ze dwa wiadra by wlazły.
zaterkotała gliniana bransoletka
To nie kołatka, ani kół zębatych w niej nie ma. Wydaje więc inne dźwięki.
nie mam na tyle łap
Nie mam tyle łap.
Vireneth jest olbrzymie
A co to ma do rzeczy? Potwór dotrze.
Moją uwagę szczególnie przykuł jeden z kramów
Moją szczególną uwagę przykuł…
jego oczy zajęte były gapieniem się
To już lekka przesada: oczy miał utkwione we wdziękach klientki; albo był całkiem pochłonięty gapieniem się na klientkę.
Na obliczu kobiety dostrzegłem jednak wyłącznie ekscytację.
Na jej obliczu mógł dostrzec tylko nos, usta, oczy i podobne utensylia. Opisz tę minę. Oczy jej błyszczały, to dobry szczegół – może jeszcze rumieńczyk?
by dostrzec drobne napisy
Dostrzec – czy odczytać? (My, krótkowidze, wyraźnie rozróżniamy te dwie rzeczy, he, he). Może lepiej: żeby odczytać maleńkie literki?
jednocześnie ktoś z umiarkowaną siłą zdzielił mnie
Tu wlazł zbędny enter. "Zdzielenie" sugeruje, że to było zrobione z całej siły – może lepiej: ktoś niezbyt silny zdzielił mnie?
Zdziwiony jak mało kiedy, otworzyłem
Wtrącenie: Zdziwiony, jak mało kiedy, otworzyłem.
silnie zasmarkany wyrostek
"Silny" jest Arnold. Potwornie zasmarkany, tak. Ale nie silnie.
mój róg utkwił w powale
Trochę to anglicyzm – może: róg wbił mi się w powałę?
Pierwszą rzeczą jakiej szukałem, było
Dałabym raczej: Po pierwsze szukałem…
którego istnienie poddano w wątpliwość czterdzieści cztery razy
Hę? Kiedy on to liczył? I kolejny dziwny enter.
W to, że była to żona sławnego Rynelfa,
Consecutio temporum! W to, że mam przed sobą żonę Rynelfa, nie wątpiłem. Dlaczego Rynelf jest "sławny" i jak mógł się "pomylić"? Przemilczeć, skłamać, tak, ale pomylić się co do wzrostu własnej żony?
Do teraz nie wiem jak to się stało
Do teraz nie wiem, jak to się stało.
Obracała mnie to górą, to dołem
To w górę, to w dół.
rycerz, nawet szkół nie pokończyłem
Nie było to wymagane :)
Ratujmy uciemiężone potwory!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino: Jestem wdzięczna za… szczerość ;). I konstruktywną krytykę, oczywiście. Co do dostrzegania napisów: akurat też jestem krótkowidzem :), ale pisząc to zakładałam, że sześćsetletni stwór jest jednak dalekowidzem ;). Co do poddawania istnienia w wątpliwość: miał czas na to, żeby policzyć ;).
Anegdotki nie znałam :D
A i jeszcze jedno: Rynelf był sławny, gdyż złapał żonę ;)
Suzari, mini rada -> na portalu trzymamy się zasady nie dodawania kilku postów jeden po drugim w jednym temacie :-) Masz tam taki mały przycisk 'edytuj'. Używaj go śmiało gdy o czymś zapomnisz i dopisuj do ostatniego komentarza.
Jeżeli zaś martwisz się tym, że chcesz odpowiedzieć kilku osobom, rozdziel poszczególne wątki enetrami a pseudonimy użytkowników pogrub :)
Tarnino, moje piętnastoletnie ja, myślało jedynie o łupaniu w gry komputerowe i chlaniu piwa, litrami.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Mytriksie: przydatne, pewnie skorzystam z tego nie raz ;).
Mytrix, nie mydl mi oczu – w wieku piętnastu lat siedziałeś pod uschłą jabłonią, ubrany w czarną koszulę, czarne spodnie i czarne glany, pisząc odę do brwi Ingrid Pitt :P
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Lekkie, bardzo przyjemne opowiadanie. Pouśmiechałam się, a pewnie o to chodziło. :) Słusznie prawią przedmówcy, potencjał jest w Tobie ogromny. :)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Podchodziłam to tego tekstu z pewnym sentymentem, bo sama kiedyś popełniłam opowiadanie o tytule zaczynającym się od “Żyli długo i szczęśliwie”. :-)
Sympatyczny tekst. Świat raczej z klasycznego fantasy, ale przynajmniej bohater nietypowy. BTW, ładnie przemyciłaś jego opis. Świat IMO można by było bardziej rozbudować, przemyśleć, dorzucić trochę szczegółów… Na przykład nie wiem za bardzo, o co chodzi z hałasującą bransoletką.
Co drugi to chłop na schwał.
A dlaczego tylko co drugi?
Dziewięć stóp wzrostu,
Ale czyich stóp używał narrator. Ludzkich czy własnych?
Trzymetrowe, niechlujne, z lekka cuchnące stworzenie.
Jeśli to typowe quasi-średniowiecze, to IMO nie wypada używać metrów – tej jednostki jeszcze wtedy nie było. Na pewno dobrze byłoby się na coś zdecydować.
Babska logika rządzi!
Zaskakująco dobrze się czytało. Lekkie, łatwe i przyjemne, zupełnie nieźle napisane i całkiem zabawne.
"Zaskakująco" bo… Ha, wieku Twego miałem nie poruszać, bo to w sumie co za różnica – znam nastolatków, którzy mają więcej w głowach, niż trzydziestolatkowie, oraz osoby od dawna dorosłe, które mentalnie nie osiągnęły poziomu przeciętnego trzynastolatka. Mimo to poruszę – w wieku lat piętnastu byłem kompletnym durniem. Dlatego cieszy mnie to, że są na świecie piętnastolatki, które potrafią napisać tak fajny kawałek tekstu. Aż strach pomyśleć, co możesz osiągnąć za dziesięć lat. Chociaż, w sumie… Może cieszyć sie nie powinien, bo może za dziesięć lat będę z zazdrości wysyłał Ci mejle z pogróżkami…
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
A nie obrzucał dom papierem toaletowym? ;-)
Babska logika rządzi!
To już było. Znaczy, zarezerwowanie jest dla kogoś innego.
Kurde już nie pamiętam kogo. Wygląda na to, że ci godni zazdrości mnożą się jak króliki jakieś.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Dobrze się czytało. Bohater fajny, ujawniasz jego rasę nie bezpośrednio, ale poprzez różne wskazówki, a to się ceni. Humor przypadł mi do gustu – parę razy się uśmiałem :)
Czasem jednak coś chrobocze. Nie mam na myśli tylko języka (wykonanie jest naprawdę niezłe, o wiele lepsze niż to, co ja pisałem jeszcze rok temu), ale anachronizmy. Choćby dwóch ludzi z początku – wpadają i mówią o “laskach”. Ja zrozumiałem, że chodzi o kobiety, ale potem wychodzi, że chyba nie, bo sceneria nie jest współczesna, ale raczej średniowieczna.
Podsumowując: całkiem sympatyczny koncert fajerwerków, humor mi odpowiada, język też, choć od czasu do czasu coś chrobocze. Dam jednak klika, bo lektura przypadła mi do gustu, a wykonanie jest przyzwoite :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Dziękuję wszystkim za opinię, cieszy ilość pozytywnych komentarzy :). NoWhereManie: postaram się, żeby następnym razem nie ,, chrobotało" ;), jakoś poprawię te laski. Finklo: Zmienię te metry niebawem :). Thargone: Zapamiętam na przyszłość: nie podawać ci swojego adresu email :D.
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.
Kilka uwag:
Mytrix dobrze gadał, wycentruj gwiazdki i lepiej oddziel od tekstu ;) Estetyczniej wtedy wygląda.
prostakami, (organizacja się poprawiła
pożarłem wczoraj ja(+.) – nNie było to prawdą, ale żyjemy w takich czasach ← taki zapis będzie poprawny, bo “nie było to prawdą…” nie dotyczy mówienia (czynności “gębowej” w stylu powiedział, rzucił, szepnął itp.)
– Jak? – pPytanie krótkie, a celne(+.) – Vireneth jest olbrzymie. ← tutaj znowu mamy co najmniej dwa zdania, a nawet trzy ;)
– Listy! Listy! – krzyczał jakiś mężczyzna(+.) – Ledwo ← Listy! – krzyczał mężczyzna – to uznamy za jedno zdanie, a Ledwo… jest nowym, dlatego potrzebna kropka.
– A tego to już nie wiem(+.) – uUśmiechnęła się, ukazując niemal bezzębne dziąsła. ← czynność niedotycząca mówienia, czyli mamy dwa zdania ;)
kochaniutki? – jJej oczy błyszczały ← to samo
– Że co, proszę? – zZachichotała nieszczerze(+.) – Guld
– Jasny gwint! – warknąłem, siląc się na spokój(+.) – sSzacunku trochę, kretynie jeden.
– Ki diabeł? – mruknąłem, ale tak, by nie słyszał. Grzecznym trzeba być, zwłaszcza, że mogłem odnieść korzyści z rozmowy z tutejszym chłopcem. Może on mi powie, gdzie mieszka olbrzymka?
– Stąd jesteście? ← to powinna być kontynuacja poprzedniej wypowiedzi, a więc:
– Ki diabeł? – mruknąłem, ale tak, by nie słyszał. Grzecznym trzeba być, zwłaszcza, że mogłem odnieść korzyści z rozmowy z tutejszym chłopcem. Może on mi powie, gdzie mieszka olbrzymka? – Stąd jesteście?
Podobnie tutaj:
– Zaprowadzicie, młodzieńcze? Zapłacę – tu przypomniałem sobie, że przecież wszystko wydałem na eliksir.
– Zapłacę… Łykiem tego specyfiku.
– Zaprowadzicie, młodzieńcze? Zapłacę… – tu przypomniałem sobie, że przecież wszystko wydałem na eliksir. – Zzapłacę… Łykiem tego specyfiku.
– Płynne szczęście! – ucieszył się chłopczyna(+.) – nNo, to teraz
którego istnienie poddano
w wątpliwość czterdzieści cztery razy. ← wkradł się niepotrzebny enter
– Łłłamiesz! – tTu poczułem, jak kruche są moje kości.
– Winien przzzyjść i ssam mi to powiedzieć(+.) – Wyszczerzyła kły(+.) – Aa ciiebie
zastanawiając się(+,) od której strony zacząć…
Polecam poradnik zapisu dialogów ;)
Opinię o fabule dodam po zakończeniu konkursu.
Życzę powodzenia! :)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Naz: dziękuję :).
dobijam bibliotekę :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Toż tekst już jest w Bibliotece.
Babska logika rządzi!
Co za radość :). Mam takie pytanie: czy muszę je jakoś do biblioteki wprowadzić?
Nie, już tam jest. Ty tylko piszesz, resztę robią inni. ;-)
Babska logika rządzi!
Spodobało mi się nawiązanie do Lascaux : ). I to, że całkiem sympatyczny potwór z tego Narna. Przeczytałem wczoraj i choć obawiam się, że po dwóch dniach nie będę już niczego pamiętał, przynajmniej do tej pory mam pozytywne wrażenie ;D.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevaz: miło, że ktoś wyłapał ;). Dobre i te dwa dni :).
Całkiem miłe, ale zlikwidowałabym większość archaizacji, zwłaszcza składniowej, bo nie jest konsekwentna, więc momentami razi i śmieszy, chyba niezamierzenie. Lepiej się będzie czytało bez niepotrzebnych inwersji i przeładowanych zdań w rodzaju “Jestże tu karczma jakowaś?”
Ale ogólnie – dla mnie jedna z sympatyczniejszych lektur na tej liście :)
Lascaux w rzeczy samej zacne.
http://altronapoleone.home.blog
Przyjemne i dobrze napisane :) Humor, zarówno w fabule jak i w samym języku opowiadania akuratny, jak dla mnie tyle go, ile trzeba, żeby nie irytował i nie odpychał od samego początku nawet tych, co wolą bardziej “na poważnie”, czyli np. mnie (a zapewne tym bardziej ucieszy typowych amatorów żartów fantastycznych). Krótko pisząc: obrazowo, ciekawie, zręcznie.
Drakaino: miło, że coś zacnego jednak się pojawiło ;). Blue_Ice: rozgryziono mnie – żarty fantastyczne uwielbiam :), dziękuję za opinię.
Zgadzam się z Tarniną. Mój wewnętrzny nastolatek, ma całą gamę odpowiednich inwektyw pod adresem Twojej matki ; D
Bardzo sympatyczny tekst. Miło mnie odświeżył po czytaniu znacznie cięższych opowiadań konkursowych. Wcale nie znaczy, że jest jakoś gorszy – wręcz przeciwnie.
Tutaj masz rozwalony akapit:
(…)i na mój widok zamarli, ale sama Tilda ani mrugnięciem nie zdradziła, że dziwi ją obecność stwora, którego istnienie poddano [-]
w wątpliwość czterdzieści cztery razy. W to, że była to żona sławnego Rynelfa, nie (…)
Marlow: Miło, że podziałało jak koktajl z lodem ;)
Przyjemny tekst, może bez fajerwerków, ale czytało się miło.
„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota
Znalazłam jeszcze drobne rzeczy do poprawy:
– Że co, proszę? – Zachichotała nieszczerze(+.) – Guld
– Ruszajmy więc – pPodniosłem się ciężko.
– Naarn! – głos Tildy bez trudu toruje sobie drogę pośród ptasich treli(+.) – wWychhhdek siję zapchał!
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Zupełnie nie trafiło w moje poczucie humoru. Po prostu nie moje klimaty. Ani mnie to nie rozśmieszyło, ani zachwyciło, ani zasmuciło. W zasadzie, to nie wzbudziło żadnych emocji.
Historia nie jest szczególnie pomysłowa. Lekka i dla mnie to już chyba za lekka.
Dwie rzeczy mi się podobały. Pierwszą był opis tego męża olbrzymki. A drugą wątek eliksiru szczęścia. Bezsensownie komediowy – to udało Ci się najbardziej :)
Pozdrawiam!
https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/
Sympatyczny tekścik, dało się wczuć w frustrację potwora. Nawet mi go szkoda, tak się dał wrobić. Jednak napisałaś tekst typowo rozrywkowy, więc długo w mojej pamięci nie zostanie.
No i fajnie.
Jest i “Shrek” i “Pani Twardowska”.
Fabuła momentami sprawia wrażenie wymyślanej na bieżąco, bez wcześniejszego planu.
Ale zdanie o dynnerach rządzi!
Fajny pomysł na głównego bohatera, ale historia dosyć prosta i niewnosząca niczego nowego. Nie jestem jakoś szczególnie rozbawiony, ale czytało się nie najgorzej.
Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!