- Opowiadanie: KatarzynkaSz - Judasz

Judasz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Judasz

Siedział pośród zwłok. Płakał.

Zamordowani rodzice leżeli tuż obok. Przykrył ich białym prześcieradłem.

Nieco dalej martwi oprawcy. Z rozrzuconymi rękoma i nogami. Jeden na drugim.

Zabił ich wszystkich i niczego nie żałował.

Jasnowłosy chłopiec dotknął rany na piersi i uniósł dłoń ku twarzy. Krew. Wszędzie krew.

Przeczesał dłonią głowę, barwiąc włosy straszliwym szkarłatem.

Broda dotknęła wątłej piersi.

Zadudniły kroki Stróży. Nie miało to już żadnego znaczenia. Umierał.

Gdyby nie to, z pewnością odsiedziałby wyrok w najgorszym więzieniu.

Prawo jest bezlitosne.

Spojrzał na leżących bandytów, którzy zabili jego rodzinę.

Zamknął oczy i odpłynął w dal, pozostawiając pustą dogorywającą skorupę daleko za sobą.

 

Szczęknęły zasuwy.

Metalowa klapka więziennego judasza uniosła się w górę wydając metaliczny stukot. W niewielkim otworze obdrapanych drzwi pojawiło się czujne oko lustrujące wnętrze małej celi.

Ponownie stuknęło. Oko zniknęło.

Otwierane z jękiem żelazne drzwi ukazały stopniowo małego człowieczka stojącego przed dwoma rosłymi strażnikami.

Gumowa pałka zagłębiła się w cherlawym ciele, boleśnie gniotąc jedną z łopatek wprowadzanego więźnia. Strażnik wyciągnął rękę wpychając młodzieńca do wnętrza paskudnej nory. Zrobił to brutalnie, jakby tak prosta czynność ładowała jego akumulatory. Krzywy uśmiech klawisza, ukazał wybrakowane uzębienie, idące zapewne w parze z jego upośledzoną psychiką.

Szczęknęły zasuwy zamykanych drzwi.

Chłopak poleciał do przodu rozbijając głowę o okienne kraty. Krew z niewielkiej rany zabarwiła purpurą jasne włosy. Leżał przez chwilę bez ruchu z zamkniętymi oczami.

Błysk.

Siedział wśród pachnących kolorowych kwiatów, na bujnej łące.

Dalej na leżaku opalała się jego mamusia, a on jak zwykle wyszukiwał w mrowiu kwiatków wyjątkowych egzemplarzy, by stworzyć z nich cudny bukiet.

Uwielbiał zapach łąki. Nawet promienie słońca zdawały się pachnieć latem.

W takim miejscu płuca zawsze wciągały znacznie więcej powietrza, niż w brudnych betonowych murach niebezpiecznego miasta. Naprawdę to właśnie tu poznał co znaczy oddychać pełną piersią.

Spojrzał na gotowy bukiecik trzymany w małych rączkach i uśmiechnął się w zadowoleniu.

Uwielbiał tworzyć kwiatkowe kompozycje. Jeszcze bardziej uwielbiał wyciągać dłonie ofiarując pachnącą łąkę swojej mamuni. Zawsze wtedy dostawał gorącego buziaka, a mamuńka roniła łzę, czego wtedy nie rozumiał.

Błysk.

-Wstawaj smarkaczu! -wredny głos zabrzmiał złowieszczo.

Manfred przekręcił się na plecy. Sufit wyglądał jakby miał za chwilę runąć w dół. Brudny, poprzecinany pajęczyną pęknięć, podtrzymywany chyba jedynie siłą woli siedzących więźniów pozostawał wciąż na swoim miejscu.

Chłopiec odwrócił głowę w lewo i spojrzał na górne piętro dwupiętrowej pryczy. Kwadratowa, biała twarz patrzyła w dół mrużąc prawe oko. W miejscu, gdzie powinno być drugie drgała przerażająca czerwona, mięsista masa. Podobna pustka gościła na piętrze pryczy. Tam zapewne będzie spał nowy lokator o ile dożyje tej chwili.

-Powiedziałem wstawaj, bo ci kulochy poprzetrącam, jak tak ci się tak bardzo podoba ta pieprzona podłoga!

Chłopak nie zareagował. Odwrócił głowę w prawo natrafiając na następnego współwięźnia. Nienaturalnie długa twarz badała leżącą ofiarę. Wielkie oczy na wąskiej licu wyglądały upiornie. Powieki zamykały się raz na jakiś czas, jakby w ogóle były zbędne ich właścicielowi. Gigantyczne źrenice zwężyły się, jednak oczy wciąż były ogromne.

-Rób co mówi synu. Taka moja rada – dodał znikając za krawędzią jednopiętrowej pryczy, jakby tracąc zainteresowanie leżącym chłopakiem.

Być może Carl o lisiej twarzy był świadkiem dziesiątków podobnych scen, a oglądanie wciąż tego samego filmu było prawdopodobnie męczące.

Młode ciało leżące na podłodze podparło się rękoma. Nowy więzień usiadł lustrując dolną prawą pryczę.

Wielki tłusty brzuch wystawał spod flanelowej koszuli, której koniec falował gdy potężna pierś wypuszczała ze świstem powietrze. Grubas spał i o niczym nie wiedział. Nawet gdyby wiedział i tak miałby wszystko w dupie, bo cóż ciekawego może być w docieraniu małego gówniarza przez Dzikiego Billa?

Gruby Bob przekręcił się na boku, wypuszczając śmierdzącego bąka.

Nowy odwrócił z obrzydzeniem głowę patrząc na łóżko po lewej stronie. Na dole siedział potężny chłop. Naprawdę wielki. Gołe stopy, znacznie większe niż odlewy rzekomych śladów legendarnego Yeti niczym gigantyczne ssawy leżały na kamiennej posadzce. Chłopak miał wrażenie, że gdy uniosą się w górę wyrwą pół podłogi.

Wielkolud zerknął na młodego i lubieżnie oblizał wargi.

Olaf lubił młodych chłopców. Kochał ich. Ci którymi się opiekował wiedli spokojne więzienne życie. Mieli wszystko. Ci którzy podpadli z reguły nigdy nie powracali do zdrowia. Bezlitosne łapska były jak imadła śmierci.

Szalony, demoniczny bukiet złożony z wrednych więźniów nie wróżył nic dobrego.

Manfred pokręcił głową z niedowierzaniem.

Nawet nie podejrzewał, że będzie miał takie szczęście. Istny cud!

Zamknął oczy wprowadzając młode ciało w głęboki trans.

-Nie fatyguj się już kurwa! Sam do ciebie zejdę! – muskularny cyklop chwycił rękoma krawędź pryczy i skoczył w dół.

Gdy stopy skaczącego dotknęły podłogi, zgrzytnęła zasuwa otwieranego judasza. Strażnik który wcześniej brutalnie potraktował wprowadzanego więźnia przyglądał się rozgrywanej akcji, stojąc na metalowym podeście wąskiego korytarza, ukryty za bezpiecznymi drzwiami.

Chłopak zerknął w otwarty wizjer, napotykając na ciekawską czarną źrenicę.

Błysk.

Mamusia złożyła stelaż leżaka, podobnie jak jej koleżanki.

Nieco dalej przy zaparkowanych półciężarówkach stali uzbrojeni mężczyźni, czujnie rozglądający się wokoło. Ktoś podszedł do malutkiego Manfreda i poklepał go po plecach wskazując samochody. Ktoś inny zmierzwił jego czarną, gęstą czuprynę. Chłopiec posłusznie poszedł we wskazanym kierunku.

Ojciec uśmiechnął się do niego, ukazując śnieżnobiałe zęby. Właśnie wtedy świat się zatrzymał.

Głowa tatusia eksplodowała. Białe, o mój Boże, teraz czerwone zęby poleciały we wszystkich kierunkach. Chłopiec zamknął oczy, ale to nic nie pomogło. Wciąż widział wszystko. Nawet to co rozgrywało się za plecami. Każdy szczegół, każdy detal ranił bezlitośnie dziecięcą duszyczkę.

Kolejne strzały. Kolejni mężczyźni padający w śliczne kwiaty. Gęsta łąka, ta piękna, pachnąca łąka podstępnie wykorzystana przez bezlitosnych Apostołów. Szalonych przedstawicieli nowej organizacji, siłą starających się zaprowadzić nowy porządek na ocalałym po kataklizmie świecie. Krzewiciele wypaczonej religii, na opak interpretujący Święte Pisma, idący diabelską drogą z boskim przekazem.

Manfred przycisnął drżące dłonie do uszu.

Nie potrafił. Po twarzy zaczęły płynąć łzy, choć kiedyś obiecał tatusiowi, że nigdy nie zapłacze.

Nie potrafił powstrzymać łez i stłumić krzyku matki.

Chciał być głuchy.

Im mocniej uciskał uszy tym wyraźniej słyszał dźwięki w małej główce, gdzie w tle szumiała krew płynąca zbyt szybko wąskimi kanałami.

Dość. Proszę już dość.

Przeraźliwy krzyk matki ranił tak bardzo, że brakowało tchu. Gorycz zablokowała maleńką krtań.

Ale on wcale nie pragnął oddychać. Wręcz przeciwnie. Konwulsja targnęła małym ciałkiem, wyrzucając w przestrzeń kluchę goryczy.

Małe płuca odruchowo wciągnęły powietrze, ratując Manfreda w ostatniej chwili.

Błysk.

Ciężkie buciory trzasnęły z hukiem o podłogę.

-Co jest kurwa?! – Gruby Bob przecierał świńskie oczka, rozglądając się na boki.

-Zamknij ryj i patrz! – cyklop nie miał ochoty na wyjaśnienia.

-Synu powiedz tylko słowo, a będzie ocalona dusza twoja – spokojne słowa popłynęły z ust siedzącego wielkoluda.

-Chcesz być mój? – zapytał gigant czekając na odpowiedź.

-Należy do mnie! – krzyknął jednooki Bill, zaciskając i otwierając dłonie. Nerwowe gesty wykonywał co chwila. Dziad do orzechów. Tym razem miał nadzieję zacisnąć łapska w śmiertelnym chwycie na wątłej szyi Manfreda.

-Pytam czy chcesz być mój? – jeszcze ciszej zapytał Olaf.

Oko w judaszu mrugnęło. Strażnika przyglądającego się zajściu ogarniała stopniowo fala podniecenia.

Uśmiechnął się na myśl, że być może osiągnie szczyt, jeśli te patałachy się postarają.

O tak! Miał nadzieję, że poleje się krew.

Mógł przerwać ten koszmarny ciąg zdarzeń. Wystarczyło sięgnąć w kierunku drzwi i wezwać pomoc.

I istotnie myśl taka zagościła w umyśle strażnika. Ale tylko na ułamek sekundy.

Świadomość mogącej nastąpić rozkoszy, zepchnęła wszystko inne na plan dalszy.

Z wypiekami na twarzy patrzył w małą dziurę metalowej bariery.

Manfred wstał ze spuszczoną głową, która zaczęła powolną wędrówkę w górę.

Błysk.

Uniesiona głowa rozglądała się wokoło. Martwi mężczyźni. Szalone krzyki. Śmiech napastników.

Piękne kwiaty gniecione przez tarzające się ciała. Słabe kobiety próbujące zrzucić z siebie bezlitosnych oprawców. Płacz i pojękiwania.

Tylko paru bandytów pozostało przy życiu, lecz nie było już żadnego obrońcy, który mógł ochronić bezbronne niewiasty i dzieci.

Huk wybuchającej zaparkowanej nieopodal półciężarówki zagłuszył na moment krzyki rozpaczy i trzask rozdzieranych z pożądaniem szat.

Chłopiec spojrzał w niebo. Czysty błękit przyciągał jak ogień ćmy.

Z otwartej małej dłoni ku miękkiej ziemi poszybował przepiękny, pachnący bukiet.

Najpiękniejsze kwiaty leciały ku miejscu narodzin.

Prezent dla leżącej parę metrów dalej kobiety. Martwej mamusi.

Błysk.

Mocne dłonie Billa chwyciły wątłą szyję próbując wycisnąć do ostatniej kropli tętniące w młodym ciele życie.

Uniesiona głowa Manfreda spojrzała prosto w małą szczelinę więziennego judasza.

Stojący za drzwiami mężczyzna przypatrujący się agonii młodzieńca zadrżał, gdy przez zgarbione ciało przeleciała fala orgazmu.

Zaraz potem w głowie klawisza wybuchła przerażająca biel.

Gdy wygasła stał na szkarłatnej łące, pośród rozrzuconych martwych ciał.

Krew była wszędzie.

Dobijane kobiety krzyczały.

Spojrzał w dół na leżący u stóp bukiet. Najpiękniejszy jaki widział w życiu.

Wytarł spocone dłonie o spodnie, dziwiąc się, że są takie malutkie.

Obrócił się na pięcie, patrząc w twarze morderców. Duszę ogarnęło przerażenie.

Znał te twarze. O słodki Boże jakże dobrze je znał.

Spojrzał raz jeszcze w otwarte dłonie, zanim ponownie pochłonęła go Biel.

Błysk.

Wielkie łapy zwolniły uchwyt.

Więźniowie z przerażeniem wpatrywali się w oczy młodego skazańca.

Ujrzeli piękną łąkę i nieomal poczuli zapach kwiatów.

Zanim pochłonęła ich Jasność, która wytrysnęła z oczu Manfreda, zrozumieli.

Świetlista Biel szarpnięciem wyrwała dusze potępionych rzucając je na szalę przeznaczenia.

Czarna materia połknęła ofiarowaną zdobycz.

Gdy Biel ustąpiła, na kamiennej podłodze leżało czterech martwych fałszywych apostołów.

I chłopiec. Mały chłopiec, który umierał ponownie.

 

Wieczorem gdy uprzątnięto już celę, tuż po zmianie wart, zastrzelił się jeden z wartowników.

Znaleziono go siedzącego w pobliżu otwartej szafki z ubraniami.

Przestrzelona głowa spoglądała w dół na otwarte dłonie.

 

Dokładnie w tym samym momencie umarł przewieziony do szpitala, parę godzin temu, młodociany więzień.

Śmierć uwolniła chłostane straszliwym cierpieniem ciało, uwalniając nieśmiertelną materię.

 

Wznosił się ku bezkresnemu błękitowi.

Po raz ostatni spojrzał w dół, przebijając wzrokiem betonową konstrukcję.

Patrzył na martwego strażnika.

Patrzył na tył głowy uszkodzony przez bezlitosną kulę, która na wylot przeszyła czaszkę.

Patrzył w otwór przerażającego judasza.

Widział przez niego wnętrze dłoni wartownika.

Dłoni w których linie życia wskazywały nieuchronne ścieżki, którymi wędruje przeznaczenie.

Koniec

Komentarze

Jasnowłosy chłopiec dotknął rany na piersi i uniósł ją ku twarzy – eee… Ranę uniósł?

Nienaturalnie długa twarz badała leżącą ofiarę. – jak twarz może coś badać?

powiedziała długa twarz – i znów ta twarz :P

 

I tam z głową podobny motyw był. Ni cholery nie rozumiem tego opowiadania. Jest napisane jakoś dziwnie i strasznie chaotycznie. Te opisy więźniów w celi szwankują, niewiele można z nich zrozumieć. I nie bardzo widzę tu fantastykę, poza pośmiertnymi wrażeniami martwego Manfreda. Nie wiem co dać, 3, 4... Nie daje nic.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Miło się czytało, jak dla mnie dobre opisy, chociaż pod koniec zacząłem się gubić. Błędy wymienił kolega wyżej, więc nie będę się powtarzał.

I jeśli ta Biel i Jasność to nie była magia, to nie widzę fantastyki w tym opowiadaniu ;p

Dlaczego wszystkich opowiadań nie możesz pisać takim stylem jak "Pożeracza Światów"? Jak już zwrócił uwagę Fasoletti jest napisane dziwne, ciężko się je czyta i końcowa scena przedstawiona bardzo chaotycznie - po przeczytaniu jej nawet dwa razy nadal mam wrażenie, że nie do końca wiem, co autor mial na myśli.

Pomysł dobry, wykonanie przeciętne - na 3,5.

''Przeczesał dłonią głowę''. Przeczesać mozna włosy.
Moje zdanie na temat tego tekstu nie różni się od powyższych. Nie dobrnąłem jednak do końca, gdyż opowiadanie zwyczajnie wydało mi się nudne.

Zgadzam się z powyższymi komentarzami; proponuję skrócenie tekstu o połowę ( wyrzuć błędy i zbędne opisy ). Dla mnie 3

Nowa Fantastyka