Elethinarius był nowy w mieście, bo dopiero przybył, zatem nie wiedział jeszcze gdzie co jest i dokąd powinien się udać. Poszedł więc do karczmy i zapytał karczmarkę. Ona się nazywała "Rozbrykane Ostrze", a karczmarka była kobietą, dość grubą, choć wyglądała na zagłodzoną, jakby nie jadła przynajmniej długo, a może i dłużej. Elethinarius tego nie wiedział, a że był uprzejmy i kurtuazyjny to wiedział, że nie wypadało pytać grubej kobiety kiedy ostatnio jadła. Ku jego uldze karczmarka sama opowiedziała o problemie miasta.
– Mamy tu problem – oznajmiła.
– Oho – powiedział Elethinarius żeby wyrazić chęć zainteresowania taką umiarkowaną poprawdzie gdyż dopiero przyjechał i nie wypadało się wtrącać z kopytami w cudze życie. – A jaki to problem? Bo ja jestem słynnym najemnikiem i różnymi rzeczami się w życiu parałem i nic, absolutnie mi nie straszne. Wiele widziałem i jeszcze nie zginąłem, chociaż mogłem.
– To wspaniale – uradowała się karczmarka, uśmiechając się przemiennie – nasze miasto głoduje gdyż wstrzymano nam dostawy zboża i wina na chleb. Teraz jesteśmy głodni i spragnieni, a ten co nam to uczynił pozostaje bezkarny i najedzony.
– To się nie godzi – wykrzyknął cicho Elethinarius, wysłuchawszy historii która bardzo go przejęła, bo wiedział co to znaczy być głodnym. W życiu najemnika często było się głodnym, choć Elethinarius akurat teraz nie był, ale za to karczmarka była i to było niegodne. – Kim jest ten łajdak i jak mogę wam pomóc w jego zabiciu?
– To półelf Korin – wyjawiła strachem kobieta, rozglądając się chyłkiem w karczmie czy nikt ich nie słucha. Ale słuchał tylko Elethinarius bowiem reszta była zajęta jedzeniem i piciem i nie zwracała na nich uwagi. – Bezlitosny i okrutny władca, który zamordował naszego poprzedniego króla i zajął jego zamek błyskawicznye. Boimy się o nasze dzieci i resztki zapasów, bo on nie waha się ich powiesić a zapasy zagarnąć dla siebie. Jest do tego czarownikiem i to okrutnym – załkała i szybko otarła łzę, ale Elethinarius dostrzegł ją mimo jej trudów. Jako najemnik widział dużo szczegółów, które umykały wzrokom innych, nawet takim co to nosili okulary.
– Ja wam pomogę. Jeden człowiek nie może tak torturować biedaków tylko dlatego, że może! Co z tego, że stoicie niżej od niego! Wszyscy jesteśmy równi i powinniśmy mieć takie same prawa i dostawać tyle samo jedzenia.
I wznieśli mieszkańcy toast za zdrowie Elethinariusa, choć nie był on chory. Po prostu ulga ich ogarnęła, że przybył do wioski człowiek tak prawy i śmiały, że położy kres ich niedoli i zaprowadzi w końcu spokojne czasy i ogólnie spokój.
Tak więc Elethinarius szykował się do drogi i już miał wychodzić, ale zatrzymał go tajemniczy człowiek, który pojawił się znikąd za stołem. Nosił on kaptur i miał przeraźliwie błyszczące oczy, których nie było widać, jednak ich blask wystarczył żeby zasiać ziarenka niepokoju w piersi Elethinariusa.
– Jestem skrytobójcą i mogę pomóc ci zabić tego, który krzywdzi mieszkańców. – powiedział szeptem na ucho ponad stołem.
– Nie potrzebuję towarzysza. Pracuję sam.
– Ze mną to tak jakby mnie nie było. A mimo to pomogę ci
– No ale jaki masz w tym interes? -Elethinarius swoje widział i poznał już ludzi, którzy nic nie robili za darmo. Wiatr gościńców i długie godziny nocy nauczyły go jego najemniczej podejrzliwości – gdyby to był erpegje to Elethinarius by miał w ciul punktów doświadczenia, ale że to nie jest erpeg to Elethinarius nie miał punktów tylko umięśnione ciało i postrach.
– Chcę połowy zapłaty jaką dostaniesz – oświadczył hardym szeptem skrytobójca.
– Nie spodziewam się żadnej zapłaty, bowiem nie zwykłem i nie mam w zwyczaju bogacić sakwę ludzką krzywdą. Także nie dostaniesz pieniędzy, bo ich nie będzie.
– I tak idę z tobą – nie ustępował skrytobójca. – Nagrodę sobie znajdę a ty nie pożałujesz. No chyba że pożałujesz, ale to już nie jest mój problem.
– Dobrze – zgolił się Elethinarius widząc już że na próżno idą jego trudy. – A tak słowem wstępu to zwą mnie Elethinarius i jestem słynnym najemnikiem.
– Mnie w tej stronie świata nazywają Bartek. Po tej drugiej nie wiem, bo nigdy tam nie byłem.
Mówił o wszystkim szczerze tak jakby to było prawdą, więc Elethinarius uwierzył i razem wyszli z gospody, żeby nie przeciągać rozmowy i czynić chwalebne czyny, bo to z nich są znani bohaterowie.
*~*
Ułożyli plan dostania się i zabicia półelfa poderżnięciem mu gardła nożem. W tym celu użyli liny i chwycili jej końcem okna wierzy. Nie mogli wejść obaj także rozdzielili się celem zabicia wszystkich strażników, którzy strzegli króla, bo taką mieli pracę. Elethinarius miał wątpliwości, bo nie był skrytobójcą, za to Bartek nim był i czuł się jak ryba w wodzie. W jego rurach była taneczna gracja niczym ważka na tafli zamarzniętego jeziora. Nie można było oderwać od niego wzroku, choć widok był okrutny i Elethinarius zamknął oczy, żeby nie patrzeć.
Krew tryskała na ściany wierzy a jej krople tworzyły kałużę na stopniach, które były trofeum tej straszliwej drogi, jaką przeszli Elethinarius z Bartkiem. Stanęli wreszcie przed drzwiami komnaty króla. Stanęliby jak bracia ramię w ramię ale korytarz był wąski wskutek czego stali gęsiego. Elethinarius był kurtuazyjny i gdyby sytuacja tego nie wymagała to pewnie by zapukał, ale teraz wybił drzwi kopniakiem w powietrze. Był silny i rozgniewany, więc drzwi mu uległy i nawet przy tym jęknęły.
W środku stał na środku komnaty półelf, który trząsł się ze strachu. Wpatrywał się w drzwi jakby miały mu opowiedzieć co się stało, lecz drzwi rzecz jasna tego nie zrobiły. Próbował potem załadować magiczną kulę ognia ale mu nie wyszło i Bartek się perfidnie roześmiał, z tego niepowodzenia oczywiście. W przerażeniu pół elf nie mógł ustać, więc usiadł, a właściwie osunął się na swój tron wykuty z alabastru, złota i poręczy pełnej szlachetnych kamieni.
– Nie skryjesz się przed nami, okrutny władco Korinie! – wykrzyknął Elethinarius z poirytowaniem i gniewem, widząc że półelf chce się przed nimi ukryć siadając na tronie.
– Czego chcecie?
– Przybyliśmy zaprowadzić krew twoim rządom i zniewoleniu głodnych mieszkańców miasta!
– Chcecie mnie zabić? Przelać kres szlachetnego króla?
– Zwiesz się szlachetnym, a pozwalasz głodującym umierać z głodu? Nie przyszedłem tu wysłuchiwać twoich tłumaczeń! Tłumacz się, byle szybko!
– To nie ja jestem złem tej krainy – zdążył jeszcze rzec półelf nim wyzionął ducha ostatnim oddechem. – Złem są ludzie którzy przykładają dłonie do samosądów i zaciskają je na mieczach, by mieć się za lepszych od innych!
– O czym ty mówisz? – zawahał się nie pewnie Elethinarius, ale półelf już nie żył u jego stóp. Skrytobójca wyszarpnął z gardła nóż i splunął. Nóż był czerwony od krwi.
– Czy nie rozumiesz? – zapytał.
– Nie – odparł Elethinarius, bo nie rozumiał i był właściwie zagubiony.
I wtedy jego towarzysz zdjął kaptur z twarzy i okazało się, że jest on półelfem na podobieństwo poległego z jego ręki złego władcy. Ciało bez życia miało na sobie grymas przerażenia jakby chciało coś rzec, ale nie mogło.
– On był moim bratem – oznajmił. – A i nie mam na imię Bartek, tylko Curuphelzeal Wielki. Nosiłem fałszywe imię ażeby go nie zdradzać. Ale teraz to wszystko nie jest już potrzebne.
– Nie! – krzyknął Elethinarius, zszokowany i wstrząśnięty jak porządny koktajl, miał bowiem Bartka za bliskiego przyjaciela. To bolało tak okrutnie jak nóż wbity w sam serce, a może i w plecy, bo to była zdrada. – Dlaczego zmusiłeś mnie, bym to zrobił? Dlaczego?
– Teraz ja jestem królem miasta. A moją nagrodą będzie zamek i ości mojego brata Korina, który nie żyje i świadomość, że już nic mi nie przeszkodzi.
– A co z mieszkańcami? Musisz zwrócić im zboże, bo inaczej wciąż nie będą go mieli!
– Dlaczego miałbym zwracać coś, co może być moje? – Uśmiechnął się podle Curuphelzeal Wielki, w którym nie było już ani trochę dobroci Bartka. – Niech ci ludzie cierpią jako i ja cierpiałem!
– Chcesz być takim samym okrutnikiem na miejsce swego brata? Proszę Bartku, otrząśnij się! Byłeś moim przyjacielem, a teraz opętała cię chciwość i okrucieństwo!
Dla podkreślenia swych słów dobył miecza, a w oczach Curuphelzeala Wielkiego zdradził się strach ,który szybko znikł.
– Ha! Nie zdołasz mnie zabić. Jesteś tylko najemnikiem i nie możesz się równać z kimś takim jak ja – wykrzyknął śmiało skrytobójca, którym już nie był, bo był królem. – Ale skoro nalegasz, to walczmy.
– No dobra.
Skrzyżowali ostrza a ich dźwięk poniósł się w dół wieży tak że usłyszeli go wszyscy mieszkańcy miasta, no chyba że akurat spali albo słuchali głośnej muzyki, bo wtedy nie mogli nic słyszeć. Starł się Elethinarius ze swoim przyjacielem z zaciśniętymi zębami, gdyż żal mu było zabijać swego towarzysza broni i oddanego drucha. Bartek walczył nożem, a Elethinarius mieczem, więc obaj byli uzbrojeni i walka była wyrównana. Po chwili elethinariusowi spływał już pot nie tylko pod pachami. Aż w końcu dosięgnął wroga i zadał mu głęboką ranę w udo, które się ugięło jak trzcina na wietrze. Curuphelzeal Wielki runął na ziemię obok trupa swojego brata, który gdyby mógł, to z pewnością by nad nim zapłakał, szlochając nad tym czym stał się Bartek pod wpływem chciwości.
– Ach! – zdumiał się skrytobójca zataczając się jak po wódce – raniłeś mnie! Jak zdołałeś to uczynić? Ach!
– Nie ma zręczniejszych ode mnie w walce mieczem – przyznał trochę niechętnie Elethinarius, bo nie lubił się chwalić. – W walce toporem albo dzidą pewnie są, ale ja tam nie walczę ani toporem ani dzidą, tylko mieczem, bo nie lubię.
– A więc mnie zabijesz? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy i po dokonaniu zbrodni, która nas złączyła? Jesteśmy tacy sami, ty i ja!
Co prawda Elethinarius miał opór przed zabijaniem gdyż dobry był z niego najemnik i nawet komara by nie ubił, no chyba że ten komar był wyjątkowym skurwesynem i nie dawał mu spokoju. Ale Bartek nim nie był.
– Uspokój się Bartku. Nie zabiję cię, jeśli zgodzisz się oddać zboże ich prawowitym właścicielom. Jeśli tak zrobisz to możesz odejść, oczywiście kiedy wyleczysz nogę, bo teraz daleko nie zajdziesz.
– W takim razie dobrze. Mogę wydawać racje żywnościowe mieszkańcom miasta. Ale robię to tylko na wgląd w naszą przyjaźń i człowieka jakim dla mnie byłeś. Byłeś mi blisko jak brat!
Elethinarius pomógł wstać Bartkowi i uścisnął by go gdyby nie dzielące ich spory.
– Nie chciałbym nim być, biorąc pod uwagę jak kończą twoi bracia!
I obaj się uśmiechnęli, bo po tym co wspólnie przeszli należało im się trochę radości. I choć smakowała gorzko to wystarczyła aby osłodzić los mieszkańców miasta, którzy w końcu dostali chleba i zboża jak pragnęli.
A chociaż Elethinariusowi nie udało się zaprowadzić całkowitego pokoju i szczęścia, to jak to w życiu bywa czasami trzeba się zadowolić tylko połową, a niekiedy nawet i połową połowy. A Elethinarius czuł się nagrodzony wystarczająco, gdyż się uśmiechał szczerze widząc twarze mieszkańców zaspokajających głód chlebem i winem, który Bartek dorzucił gratis. Zaproszono go z wdzięczności na ucztę ale odmówił grzecznie i wyruszył dalej drogom ażeby nieść na swych ramionach sprawiedliwość i pomagać innym ściśniętym złem ludziom.