- Opowiadanie: esf - Meta

Meta

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Meta

W starożytnych czasach świat kolejnych pokoleń podobno niewiele się różnił. Potem zaczęła się Zmiana.

Eliasz unosił się w Edzie. Lubił to uczucie lewitacji i dlatego nastawiał Infrę na unoszenie się w powietrzu. I tak Eda była inna dla każdego, kto się w niej znalazł. Właściwie to każdy miał swoją Edę, choć niby wspólną.

Pozostali adepci – Ajax, Elohim i Nora – unosili się obok, zgodnie z preferencjami Eliasza. Były związane z powietrzem i lataniem, więc Infra umieściła go w świecie przestworzy. Ajax leżał na kline podjadając od czasu do czasu winogrona, Elohim leciał na wielkim kondorze, niosącym go bóg wie, dokąd. Nora sączyła earl grey na przyjęciu u Szalonego Kapelusznika.

Eliasz przez chwilę podglądał ich przestrzenie publiczne, zanim jego uwagi nie skupił na sobie wchodzący Wiedz.

Jego skóra lśniła złotem jak zbroja cherubina. Przepiękna, wydłużona głowa przypominała raczej rzeźbę, niż żywą istotę. Miał hipnotyzujące oczy, znacznie większe niż ludzie. Poruszał się z gracją niedostępną istotom biologicznym, w jakiś niepojęty sposób wyrażając godność, jak gdyby był sędzią Sądu Ostatecznego. Stanął przed audytorium i ani drgnął.

‒ Czy on w ogóle żyje? ‒ odezwał się  Eliasz przez prywatny kanał.

‒ Tak, też tak czasami myślę o metaludziach ‒ odesłał w odpowiedzi Elohim.

‒ Jest świetnie wykonany, jak egipskie figury faraonów.

‒ Ale Ajax, przecież to takie prawie że nieludzkie. Nie urodziliśmy się do tego. Jesteśmy biologiczni. ‒ Ciało Nory zamrugało na czerwono, a potem na zielono. Nora lubiła takie ekstrawagancje.

‒ Czasem chciałbym nie wychodzić z metaczłowieka ‒ dorzucił Elohim.

‒ To lepsze niż wysłanie gdzieś konektomu. Konektomy mają emocje jak my. To utrudnia myślenie. Metaczłowiek daje lepszą kontrolę.

‒ …biologiczni ludzie są niezbędni. Nasze umysły nie mają waszej siły twórczej. Obejrzyjcie sobie czasy, w których powstali metaludzie, to lepiej zrozumiecie o co mi chodzi. Proszę was teraz o uwagę, bo nie będziecie mogli wysyłać konektomów. Przeżyjecie to w stanie nie rozproszonym ‒ mówił Wiedz. ‒ Zgadzacie się?

‒ Nie, ale nie możemy codziennie nawiewać z zajęć, prawda? ‒ zapytał retorycznie Elohim. Sala zarżała.

Wiedz uśmiechnął się. W jego przypadku “promiennie” oznaczało coś jak uśmiech słońca lub filmowego Oskara.

Szary pył tańczył przez chwilę wokół czwórki uczniów.

 

Na nocnym stoliku, obok niedopalonej świecy o zapachu lawendy, leżał egzemplarz książki. Czerwone stringi i rozerwane opakowanie z nie zużytą, lateksową ochroną przyjemności zasłaniały tytuł, ale wystawało spod nich nazwisko autora: Glenn Yeffeth i fragment ilustracji z dwiema kapsułkami: czerwoną i niebieską, jak z filmu “Matrix”. Kolejna, niewielka kapsułka była już prawdziwa. Gdyby przyjrzał się jej dokładniej, zauważyłby, że jest w połowie czerwona i w połowie niebieska. Na jednym boku wytłoczony był mikroskopijny zawijas: “Alejandro Ibarra”, a na drugim bardziej techniczny szlaczek: “Meta Inc.”.

‒ Alejandro, tam będą prawie same VIP-y! Może chociaż marynarkę?

‒ Nie, nigdy jej nie zakładam, chyba że na nasz ślub albo kiedyś, na jakiś cholerny pogrzeb. Stracę cały wizerunek.

Alejandro podskakiwał to na palcach to na piętach, jak mały chłopiec. W głębi duszy jednak pomimo tych utyskiwań, cieszył się na swoją premierę. Najważniejszą w życiu.

‒ Geniusza, który dał nam metę? ‒ zaśmiała się Nuria.

‒ Nie lubię tych porównań do Microsoftu.

‒ No już, już, mój ty rekinie.

‒ Kocham cię, Nurio, zrobimy to po prezentacji, za kulisami. ‒ Alejandro uśmiechnął się mrugając porozumiewawczo. ‒ Chodźmy!

‒ Alejandro! Pigułka!

‒ No tak, zapomniałem.

Podszedł do stolika i przełknął dwukolorową pigułkę na sucho.

‒ Błe.

Państwo Ibarra wyszli z mieszkania.

 

Przed salą prezentacji w Meta Inc., w sporym tłumie uczestników krążyły skąpo ubrane hostessy z pudełkami wypełnionymi kolorowymi kapsułkami zawierającymi nowy, syntetyczny, psychologiczny cukier. Niektórzy komentatorzy technologii już nazwali je “cukierkami nadzmysłowości”. Wielka, kryształowo czysta płaszczyzna zawieszona nad wejściem do sali jarzyła się błękitnymi pływami obrazu. Na przemian pokazywała teksty: “Lata sześćdziesiąte dały wam LSD. Nasze czasy przyniosły Meta.” i “Meta Inc.”. W tle jak deszcz cekinów sypały się te same, miniaturowe kapsułki.

Dziennikarze otoczyli premiera i jego świtę.

‒ Panie Premierze, czemu w Meta Inc.?

‒ Popieramy hiszpański przemysł i razem z wami cieszymy się, że tym razem to on, a nie Dolina Krzemowa przyniósł światowy przełom w technologii. Rozwój takich przedsiębiorstw jest dla nas priorytetem. To krwiobieg i nadzieja hiszpańskiej gospodarki ‒ odpowiadał Abelardo Olmos, zadowolony, że “metapsychiczna rewolucja” jest produktem hiszpańskim.

‒ Może Alejandro Ibarra zdradził panu, czym dokładnie jest meta, poza jej nieco narkotyczną oprawą zewnętrzną?

‒ Nie, ale na pewno nie jest pigułką.

‒ To może służby coś ustaliły?

‒ Wiecie, oni od lat już łykają te kapsułki. ‒ Uśmiechnął się Premier mrugając do jednej z kamer.

‒ Ja na pewno bym się tego dowiedziała, chociaż nie mam takiego wyszkolenia jak oni ‒ powiedziała Carmelita Sanchez. ‒ Niestety Alejandro jest żonaty.

‒ Carmelito, jak zwykle jest pani zjawiskowa ‒ odezwał się Premier.

‒ Ale za to pan nie ma takich tajemnic jak Alejandro! ‒ zaśmiała się Carmelita.

‒ Alejandro jest jak John Lennon.

‒ Ciekawe, czy nie powie nam, że mamy potrząsać biżuterią albo coś w tym rodzaju.

‒ To już! Ruszmy się, bo nikogo nie wpuszczą przed nami.

Grupa VIP-ów przeszła do wejścia. Ochrona czekała tylko na sygnał, żeby zwolnić czerwoną taśmę.

 

W barze “38-Sport” gwar rozmów mieszał się z okrzykami kibiców.

‒ Nooo, kurwa, co on robi! W taki sposób nigdy nie strzelą gola!

‒ Dalej!

Obraz na chwilę zatrzymał się i zadrżał, jakby jakaś wyższa siła zastanawiała się co będzie dalej. Wreszcie boisko piłkarskie zniknęło i pojawił się obraz z pustego studia. Realizator najwyraźniej zauważył to, bo na chwilę zgasił obraz. Przez chwilę telewizja nadawała czerń full HD. Okazała się odpowiednia do sytuacji. Kiedy obiektyw ponownie spojrzał na studio wiadomości, spikerzy dopiero siadali na swoich miejscach, pośpiesznie przypinając mikrofony. Z kadru uciekali pracownicy obsługi. Zatrybiły czerwone paski, na których odtąd w nieskończoność przewijała się jedna, jedyna informacja.

‒ Przerywamy program, żeby przekazać informację z ostatniej chwili.  Przed godziną doszło do bezprecedensowego porwania członków rządu, całego rządu Hiszpanii. Przyznała do niego się bojówka terrorystyczna “Śmierć niewiernym”, rzekomo powiązana z Państwem Islamskim.

Obraz zadrgał i pojawiło się trzech brodatych bojowników w turbanach, z twarzami częściowo zasłoniętymi za pomocą chust. Oczy każdego z nich były ukryte za okularami przeciwsłonecznymi. Zza pleców wystawały im lufy kałasznikowów. Wyrzucali z siebie mocne, arabskie słowa.

Na dole ekranu pojawiły się napisy po hiszpańsku.

‒ Wasze władze zabijają naszych towarzyszy. Dlatego my postanowiliśmy zlikwidować cały ten wasz rząd. Nigdy go już nie zobaczycie. Każdy z tych kłamliwych i przekupnych psów śpi sobie spokojnym snem w mecie i nigdy się nie obudzi. Nie rozpoznacie ich, bo daliśmy im role, scenariusze, czy jak to tam nazywają, a nie osobiste mety. Niech wasz król zapłaci milion euro, bo inaczej możecie sobie wybierać nowy rząd. Allah akbar!

W barze przez chwilę zaległa cisza. Potem znowu rozległy się niespokojne głosy. Niektóre rozwleczone już przez zmęczenie i alkohol, inne całkiem przytomne.

‒ I właśnie bardzo im tak dobrze! Wreszcie się doigrali.

‒ Za mało dokopaliśmy ostatnio tym muzułmanom!

‒ Żeby zamknąć kogoś w mecie…

‒ Na pewno ich znajdą, chyba Meta ma jakiś monitoring.

W studiu informacji, naprzeciwko Carmelity Sanchez siedział drobny, szczupły mężczyzna w dżinsach i podkoszulku, na którym miał rozpikselowany obrazek i napis “Dyna Blaster”. Nie trzeba było go przedstawiać, wszyscy go znali. Nazwisko “Alejandro Ibarra” pojawiło się na pasku chyba tylko dla porządku albo na potrzeby kosmitów.

‒ Alejandro, powiedz, jakie szanse mają porwani członkowie rządu?

‒ Nie przeanalizowaliśmy tego jeszcze zbyt dokładnie. Jesteśmy zaskoczeni. W każdym razie nie wygląda to najlepiej. Nie wiemy, czy w metach można je znaleźć backdoory. To sztuczna inteligencja, a nie oprogramowanie. Nie mamy całkowitej kontroli nad jego działaniem. Wiesz, prywatność.

‒ Jak to? Przecież produkujecie to, ale nie wiem jeszcze jak mam to nazwać.

‒ My nazywamy to metaludźmi, coś jak Iron Man…

‒ Ale przecież macie te swoje serwerownie, gdzie siedzą tajni agenci, którzy wiesz, monitorują każdą metę i mogą sprawdzić, gdzie jest.

‒ Nie, tego właśnie chcieliśmy uniknąć. Metę można wyłączyć tylko od środka.

‒ Braliście pod uwagę taki scenariusz, jaki rozgrywa się właśnie przed naszymi oczami?

‒ Nie, nie wiemy dokładnie, jak ludzie Allaha to zrobili, wiem, że to złe słowo, ale pierwsze, które przyszło mi do głowy. Wiecie o kogo mi chodzi. Nasi inżynierowie analizują sprawę.

 

Dziennikarze przepychali się w kierunku oszklonych drzwi budynku, w którym mieściła się kancelaria premiera. Ochrona wskazywała im drogę wzdłuż taśmy napiętej pomiędzy przenośnymi słupkami. Co chwila ktoś wychylał się poza tę barierę i strzelał z lampy.

Pablo Rivera zerknął przez okno klatki schodowej pędząc na salę pełną konferencyjną. “Nie będzie dobrze” ‒ myślał. Wbity w swoją codzienną zbroję spod igły Kenzo w kolorze spokojnego granatu nerwowo pocierał spinki przy bladoniebieskiej koszuli. Zawsze powtarzał ten tik, gdy był zdenerwowany. Poza tym jednak poruszał się z gracją godną sędziego Sądu Ostatecznego. Przeszedł przez pomieszczenie wypełnione krzesłami i otworzył drzwi do sali narad. Tam już czekali na niego asystenci i specjaliści od wizerunku.

Powstał chwilowy, nerwowy ruch. Rivera jednocześnie siadał w fotelu przed lustrem, odbierał projekt oświadczenia, wymieniał przez telefon uwagi z jego autorami i podpisywał jakieś zaległe papiery.

‒ Spoci się pan jeszcze od reflektorów ‒ Kobieta machająca pędzelkiem kosmetycznym uśmiechnęła się.

Za drzwiami słychać było gwar rozmów i szuranie świadczące o przeciąganiu kabli po podłodze.

‒ Pablo, rozluźnij się, mamy jeszcze ze dwie minuty!

‒ Dzięki, zawsze można na to liczyć, odkąd tu pracujesz…

‒ Wizerunek jest najważniejszy. Dobry premier, to wypoczęty premier, a ty jak dobrze pójdzie niedługo nim zostaniesz!

‒ No, dajże spokój, w takiej sytuacji…

‒ Tylko mi nie sięgaj po żadne tam ciasteczka! Jak się potem uśmiechniesz do kamery, to będzie “Muppet Show”!

‒ Dzisiaj to się chyba nie będę…

‒ No, to jak? Pokażesz im kły? ‒ przerwał Edgardo.

‒ Litości, Edgardo, to marynarka za tysiąc euro…

‒ Dajesz, dajesz! ‒ Edgardo ciągnął swojego zleceniodawcę za kołnierz uniformu i popychał w kierunku kulisy, zza której za chwilę miał powiedzieć “hello world” wszystkim możliwym agencjom prasowym z całego świata. ‒ Robię to dla twojego dobra i dla królestwa ma się rozumieć.

‒ Fundusz reprezentacyjny ucierpi.

‒ Jesteś dobry, jesteś rekinem, jesteś torro! Trzy! Dwa! Jeden i dajesz!

Ktoś powiedział do mikrofonu: “Proszę Państwa, szef kancelarii premiera i rzecznik rządu w jednej osobie: Pablo Rivera!”. Tym razem jednak nie rozległy się oklaski. Pan rzecznik i może przyszły premier wszedł na mównicę w zupełnej ciszy. Poprawił mikrofon.

‒ Spodziewacie się wielu informacji, jak sądzę. Chyba tyle nie mamy ‒ zaczął spokojnie. ‒ Na początek chcę zapewnić, że rada ministrów pracuje normalnie. Ministrów tymczasowo zastąpią sekretarze stanu, już do nas jadą. Ja zastąpię premiera. Jutro Komenda Główna Policji wyda w tej sprawie własne oświadczenie. Oczywiście, wszczęto śledztwo, ale ze zrozumiałych powodów nie można mówić jeszcze o rezultatach. Proszę o pytania.

Rozpoczęło się zamieszanie przypominające bitwę o Jerozolimę w 1187 roku. Pablo Rivera poczuł się jak Gwidon z Lusignan.

 

‒ Policja nie ruszać się! ‒ krzyknął pierwszy policjant. ‒ Alejandro Ibarra?!

Mężczyzna zamarł przy otwartych drzwiach starego chevroleta volta, jakby zastanawiał się czy nie śni. Spojrzał na policjantów, z niedowierzaniem. Wszyscy czterej mierzyli do niego z broni, która nie wyglądała na elektryczną. Nie potrafił domyślić się, co mógł zrobić, ale musiało być to coś bardzo złego. Odruchowo pomyślał o niezapłaconych podatkach.

‒ Wyjmij kartę SIM i połóż na dachu auta! ‒ Od niedawna taka była standardowa procedura policyjna. Technologia stała się groźniejsza niż broń. Jej brak równał się odłączeniu od wszystkich usług elektronicznych utrudniających zatrzymanie. Alejandro w duchu zgryźliwie pogratulował sam sobie zasług dla rozwoju organów ścigania. To był oczywisty skutek działalności Meta Inc.

‒ Pomiędzy swoimi rękami!

Alejandro Ibarra odwrócił się tyłem do policjantów, którzy natychmiast otoczyli go zwartą grupą, a przodem do samochodu. Z przykrością wyjął kartę i spojrzał na nieciekawą, enigmatyczną rzeczywistość nierozszerzoną. Zgodnie z poleceniem położył ręce na dachu auta.

Pierwszy policjant chwycił go za ręce i sprawnie skuł kajdankami.

‒ Jest pan zatrzymany pod zarzutem przestępstwa terrorystycznego. Wszystko, co pan powie może stać się w przyszłości dowodem w procesie. Ma pan prawo wskazać osobę, którą zawiadomimy o zatrzymaniu. Ma pan prawo złożyć zażalenie na zatrzymanie i ma pan prawo żądać adwokata.

‒ Jakiego przestępstwa, kto je popełnił?

‒ Zapraszamy do radiowozu.

Ibarra nie stawiał oporu. Przy swojej delikatnej posturze intelektualisty raczej nie dałby rady czterem osiłkom wytrenowanym w sali gimnastycznej i na ulicy. Oni nie z takimi dawali sobie radę. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie odpalić mety, ale w końcu zrezygnował. “Chociaż  dowiem, się, o co chodzi” ‒ pomyślał.

 

Komisarz Augusto Hernandez siedział przy monitorze, kiedy wprowadzono podejrzanego. Młody mężczyzna na ekranie był ubrany w dżinsy i koszulkę z krótkimi rękawami, na której miał pikselowatego obcego z jednej z pierwszych sławnych gier komputerowych: Space Invaders.

‒ Meta to przełom w korzystaniu z urządzeń technicznych, w nauce i w rozrywce. Większy niż lot na Księżyc, większy niż wynalezienie komputera, Facebooka, iphone i siri razem wziętych ‒ mówił spokojnym głosem. ‒ Nie można wytłumaczyć, czym jest meta. To trzeba przeżyć. Dlatego nie zrobię wam prezentacji w stylu Steve’a Jobsa, chociaż mogłaby być ciekawa. ‒ Sala zarechotała. ‒ Zamiast tego zapraszam was w podróż poprzez czas i przestrzeń. Znajdziecie się we wnętrzu, które jest na zewnątrz. Biegnijcie za białym królikiem!

Przed oczami każdego z uczestników prezentacji pojawił się mały, biały królik. Prawdziwy, nie taki gadający, jak z “Alicji w krainie czarów”.

Alejandro Ibarra pomyślał o najlepszej rozrywce. Sala konferencyjna natychmiast zniknęła i pojawiła się ogromna kolejka górska. Fotele widzów ustawiły się jeden za drugim. Rollercoaster ruszył z ogromną prędkością, a przeciążenie wcisnęło wszystkich głębiej w tapicerkę. Ziemia jakby uciekała przed nimi, podobnie, jak to się wydaje w czasie startu samolotu, tyle że ten był przezroczysty. Wygodnych siedzeń nic nie podtrzymywało, również rama kolejki była przejrzysta. Zmniejszony jakimś sposobem Ibarra jak myszka Miki przeskakiwał z jednego oparcia na drugie, nic sobie nie robiąc z pędu i grawitacji.

‒ Może nie odpowiada państwu prędkość? ‒ zagadnął elegancko ubranych VIP-ów z niewyraźnymi minami. Nic nie odpowiedzieli. Chyba nie planowali znaleźć się na takiej wysokości bez podparcia. Kolejka wydawała się wznosić całe kilometry nad ziemią, czuć było chłód wysokogórskiego powietrza.

‒ Możemy zwolnić! ‒ Alejandro potarł sobie przedramię. ‒ Kolejka wyhamowała do prędkości samochodu. ‒ Możemy się całkiem zatrzymać! ‒ krzyknął do śmiejących się dzieciaków siedzących trochę dalej. ‒ Nawet do góry nogami!

Kolejka zatrzymała się w połowie pętli. Pasażerowie zawiśli głowami w dół. W wagonikach słychać było pomruk poruszenia. Nikt nie czuł grawitacji, więc szybko ucichł. Ibarra przechadzał się w powietrzu wzdłuż szeregu foteli.

‒ O, przepraszam! ‒ zaśmiał się. ‒ Teraz widzicie tylko moje nogi…

Po chwili zawisł głową w dół, podobnie jak siedzący w wózkach amatorzy nowoczesnej rozrywki. Alejandro przechadzał się teraz obok foteli, a “ziemia” była jakby nad nim.

‒ Jesteśmy dziesięć kilometrów nad ziemią. Podziwiajcie widoki. Prawda, że realistyczne? Chyba już zorientowaliście się, że w świecie Mety wszystko jest możliwe, a wy odbieracie to jak najprawdziwszą rzeczywistość. Jest nie do odróżnienia. Kiedy dotkniecie swoich przedramion pojawią się na nich różnokolorowe suwaki. One pozwolą wam ustawić głębię doznań, jaką chcecie. Ustawcie maksymalny realizm i zupełnie zapomnijcie, że to sztuczny świat! Cieszcie się!

Kolejka znów ruszyła unosząc wrzeszczące dzieciaki. Alejandro już czuł się miliarderem.

 

Augusto Hernandez zatrzymał film. Odwrócił się do podejrzanego, który tymczasem chcąc nie chcąc zajął honorowe miejsce w pokoju przesłuchań.

‒ Alejandro Ibarra, syn Mateo? Ma pan jakiś dowód tożsamości? Wie pan, formalności  ‒ zagadnął Augusto urzędowo.

‒ Tak ‒ powiedział z uśmiechem Alejandro. ‒ Moi prawnicy rozszarpią was na strzępy.

‒ Nie sądzę, bo to sprawa bezpieczeństwa narodowego. Odczytam panu zarzut. Jest pan na razie tylko podejrzany o udzielenie pomocy sprawcom przestępstwa terrorystycznego, polegającego na uprowadzeniu członków rządu państwa Uniii Europejskiej i pozbawieniu ich wolności w celu zastraszenia wielu osób… ‒ Ibarra przestał słuchać, bo niewiele z tego zrozumiał.

‒ W każdym razie to coś w rodzaju zdrady i paru innych złych rzeczy, za które można iść do więzienia na wiele lat, co?

‒ Właśnie. I mieć dożywotnio aniołów stróżów.

‒ Nie mam z tym nic wspólnego.

‒ To znaczy, że nie przyznaje się pan?

‒ Oczywiście, że nie!

‒ Co pan robił przez ostatni tydzień?

‒ Nie wychodziłem z firmy, przygotowywaliśmy prezentację Mety.

‒ Ktoś to może potwierdzić?

‒ Moi współpracownicy. Zresztą w firmie jest monitoring, możemy go przekazać.

‒ Jest pan pewien?

‒ No, ostatnią noc spędziłem w domu z żoną.

‒ No tak, to jak działa to ustrojstwo?

‒ Jak dokładnie mam to panu wyjaśnić? Bo jeśli z detalami, to potrzebuję zadzwonić po naukowców i inżynierów z firmy.

‒ Na razie powiedzmy, że – ogólnie.

‒ Meta to system rzeczywistości rozszerzonej, ale wytwarza nie tylko obrazy, może tworzyć przedmioty.

‒ To znaczy? Nie dałoby się jaśniej?

‒ Widzi pan i czuje rzeczy, których niby nie ma, ale czasem te rzeczy pojawiają się w rzeczywistości, jeśli jest pan w zasięgu infrastruktury Meta.

‒ Jak to “czasem pojawiają się w rzeczywistości”? To one są czy nie ma ich?

‒ Mówiłem już, infrastruktura Mety może wytwarzać obiekty materialne, z pewnymi ograniczeniami.

‒ Czyli jakby stwarzała coś?

‒ Powiedzmy, że zestawia atomy, cząsteczki i tworzy z nich różne rzeczy. Takie elektroniczne czary-mary.

‒ Nie powiem, żebym rozumiał.

‒ Nie musi pan, ja też niezupełnie to rozumiem. Do tego trzeba pogadanki zespołu naukowców.

‒  Czyli, że to może umożliwić zmianę wyglądu zewnętrznego?

‒ Tak.

‒ W jakim stopniu?

‒  Zależy.

‒  Jak to, zależy?

‒ Zależy, co w zasięgu mają nano-roboty.

‒ Jakie znowu roboty? Powiedział pan przecież, że to system wirtualnej rzeczywistości, a nie jakiś robot.

‒ Pojedźmy do mnie do domu albo do firmy, to pokażę, jak to działa.

‒ Ta, i ucieknie pan nam dzięki kamuflażowi z tego urządzenia?

‒ Po co miałbym uciekać? Przecież jestem niewinny. Zresztą meta to nie teleport.

‒ Nie puścimy pana. Przynajmniej na razie. Za duże ryzyko.

‒ To dajcie jakiegoś laptopa, zrobimy konferencję przez skype. Moi pracownicy pokażą możliwości met. To trudno opowiedzieć.

‒ Dobrze, na to możemy się zgodzić.

‒ Inaczej jeszcze pan wsiądzie do jednego z tych…

‒ Na własne potrzeby nazywam ich cherubinami. ‒ Alejandro mrugnął do Hernandeza. ‒ To po prostu meta.

‒ Właśnie, do mety.

W Meta Inc. zabulgotał skype. Andre klepnął zieloną słuchawkę.

‒ Andre, jestem jak na razie pierwszym podejrzanym. To bez sensu, ale jestem, więc nie mogę osobiście… Chodzi o to, żeby się zebrał zespół developerów. Panom policjantom potrzebna będzie konsultacja, a ja oczywiście nie wiem tego wszystkiego, co oni by chcieli.

‒ To zajmie trochę czasu, szefie, obdzwonię kogo trzeba. Do rana pewnie się zbierzemy.

‒ Postarajcie się, chodzi też o zaprezentowanie działania pewnych rzeczy, które oni muszą rozumieć. Ja sam nie umiem wszystkiego wyjaśnić.

‒ Podłączymy ich do systemu Mety. Masz kapsułki?

‒ Nie.

‒ Przyślę kogoś. Jaka to ulica?

Ibarra podał adres komisariatu. Ekran skype zgasł.

‒ Nie puścimy pana bez aniołów stróżów ‒ zasapał Augusto Hernandez. ‒ Będą dyskretni, ale jeśli spróbuje pan nawiać, to areszt ma pan jak w banku.

‒ Spokojnie.

‒ Ja tam z zawodu niespokojny jestem, wie pan.

 

Na ekranie służbowego laptopa Augusto Hernandeza najpierw pojawiła się ścianka z napisem “Meta Inc. Zabierzemy cię dalej niż myślisz”.

“Jak w cholernym Hollywood” ‒ zadudniło w głowie Augusto. “Ale to świetne hasło, swoją drogą” ‒ pomyślał Hernandez. ‒ “Niestety prawdziwe”.

‒ Czy mamy już wszystkich zainteresowanych na miejscu? – zapytał siląc się na uprzejmość. Gdzie te czasy, w których wystarczyło pogrozić bronią?

Na ekranie pojawił się mały obrazek z głową Andre.

‒ Tak, zaraz państwo również to zobaczycie.

Stopniowo wyskakiwały  kolejne główki, jak świstaki w grze.

‒ Andre Mares, szef projektu w Meta Inc. Podsumujmy, co wiemy, a potem wypuszczę na was wściekłe psy nauki. Członkowie rządu zostali porwani, to jest przy użyciu funkcji Meta Inc. ukryto ich tożsamości, nawet przed nimi samymi. Żeby było trudniej dodatkowo prawdopodobnie każdy z nich jest w innym miejscu. Meta wpływa na umysł. Pasażer mety, że tak go określę, jest zanurzony w sztucznym świecie, a jego umysł – w sztucznej osobowości. Naprawdę może stać się kimś innym, na czas korzystania z mety. To do pewnego stopnia “wytłumia” jego własną osobowość. Żeby zachować personę generowaną przez metę i swoją, trzeba trochę treningu. Oni go nie mieli, więc są jakby zamknięci w iluzji. Nie można ich rozpoznać, bo ich mety na bieżąco modyfikują powierzchowność. Nie dotyczy to oczu, bo wiadomo, uncanny valley, ta elektroniczna sztuczność byłaby widoczna w oczach. Z tego powodu meta przepuszcza obraz tak, że pomimo modyfikacji widać oczy. Po oczach ich rozpoznamy. Jeśli macie skany siatkówek…

‒ Tak i odciski genitaliów ‒ przerwał zgryźliwie Hernendez. ‒ Czasem wyłapujemy VIP-ów i skanujemy ich w całości.

‒ Tak myślałem ‒ powiedział niezrażony Andre. ‒ Jak już chyba wspominałem, ale nie wiem, czy zrozumieliście, każdy z porwanych, jeżeli w ogóle można to tak nazwać, wierzy, że jest jakąś, inną osobą. Nazwijmy ją “podstawioną”. Prawdopodobnie porwani prowadzą jakieś życie tych “podstawionych” tożsamości. To wymagało wcześniejszych przygotowań, dane osobowe, mieszkania i tak dalej. Powinniście sprawdzić, czy nie było w ostatnim czasie jakiegoś wycieku danych osobowych skądkolwiek. Mogli jednak to ustalić też tradycyjną drogą…

‒ Ci terroryści żądają pierdyliona kasy za przełączenie ich z powrotem. Grożą skasowaniem ich tożsamości. Skasowanie? Tak to mam nazywać? To w ogóle możliwe? ‒ znowu przerwał Hernandez.

‒ Nie, ale działająca meta miesza się z tożsamością użytkownika. Już mówiłem, o co w tym chodzi, ale to trudno zrozumieć, kiedy nie korzystało się z mety.

‒ Jak to “miesza się”?

‒ No, właśnie. Meta jest jakby kopią, ogólnym wzorcem umysłu, jaki udało się nam odtworzyć. Działa samodzielnie, nie wymaga, że tak powiem, pilotażu przez człowieka. Meta nie myśli jak człowiek, tylko raczej dostrzega wzorce. Myślenie jest jednym z nich, więc meta niby przypomina istotę rozumną, sztuczną osobę. Nawet uważa się za człowieka. Zresztą w pewnym sensie mety są ludźmi, to jest jakby kopiami ludzi. Działają również niezależnie od pilotów. Można je przesłuchiwać, niezależnie od użytkowników, ale dopiero po rozłączeniu.

‒ Dobra, nie mamy tych met.

‒ Eksperymentowałem na sobie i wolontariuszach – pracownikach z firmy, to są w pewnym sensie nasze kopie. Każdy użytkownik mety najpierw kalibruje ją, czyli skanuje swój mózg. To poszerza bazę danych i gwarantuje, że dana meta będzie działała tylko z jej pilotem, jak to nazywam. Meta tłoczy pewne rzeczy wprost do umysłu i wtedy pilot czuje, jak bohater opowieści “wstawionej” w metę. To nazywamy scenariuszem. To jak gra komputerowa, tylko można ją swobodnie mieszać z rzeczywistością, że tak powiem, nie rozszerzoną.

‒ Jak znajdziemy te mety, to dałoby radę je zhakować?

‒ Nie wiem. Nie rozumiemy ogólnego wzorca umysłu, który jest sercem mety. Po prostu go odkryliśmy i postanowiliśmy zestawić mu środowisko do działania. Pozwoliliśmy się mu rozwijać samodzielnie. Dlatego nie wiemy dokładnie, jak działa, ale umiemy wykorzystać w metach. Problem w tym, że normalny użytkownik operuje tym od wewnątrz, gdzie jest pełna kontrola, a jego wzorzec mety nie był terrorystą, tylko był to on sam. Aha, widzę, że pan doktor się zgłasza. Proszę.

Główka Andre zniknęła i pojawił się gość nalany na twarzy. Okazał się neurologiem i miał wysoki, nieprzyjemny głos.

‒ Powinna występować naturalna oscylacja pomiędzy osobowością pilota i metą. Normalnie co godzina następuje jak gdyby “wybudzenie”, czy też “wynurzenie” z symulowanych przeżyć. Wtedy użytkownik wyraża zgodę na kontynuowanie symulacji. W dalszej części symulacji tego jednak nie pamięta. Zastosowaliśmy ten zabieg, żeby nie zaburzać rozrywki. Jest całkowicie bezpieczny. Po przejściu w stan “normalny”, czyli po rozłączeniu się z metą, umysł dokonuje wstecznej racjonalizacji tych wybudzeń. Jak gdyby łączy je w spójny ciąg i użytkownik ma wrażenie, że cały czas świadomie śledził pracę mety. W rzeczywistości tak nie jest.

‒ Inaczej nie byłoby pełnego “zanurzenia” w wirtualną rzeczywistość Mety i byłoby jak w starej, dobrej i niepopularnej rzeczywistości wirtualnej z tymi tam hełmami ‒ wtrącił Ibarra.

‒ Meta pamięta obie osobowości i odróżnia je ‒ kontynuował neurolog. ‒ Po rozłączeniu można też porozmawiać z metą jako osobowością, którą byliśmy w symulacji. Można porozmawiać nawet z metą jako samym sobą. Mety użyte do tego porwania prawie na pewno nie zostały dobrze skalibrowane. Prawidłowa kalibracja mety powoduje, możliwość rezygnacji z symulacji na każdym jej etapie. Już byśmy o tym wiedzieli.

‒ A skąd oni to wszystko wiedzieli? ‒ zapytał Augusto oskarżycielskim tonem.

‒ Tego nie wiemy. Może wyjaśnicie to w śledztwie?

‒ Z tego wszystkiego zrozumiałem tyle, że sami się nigdy nie wybudzą, czy tak jest? ‒ zauważył kwaśno Hernandez.

‒ Tak, w takiej sytuacji sami się nie wybudzą. Użycie mety może doprowadzić do rozszczepienia osobowości, a w każdym razie można wygasić “naturalne” osobowości, to znaczy te pierwsze, te które my znamy ‒ zauważył smutno neurolog.

‒ Normalnie kalibracja mety zakłada oscylację i czas zakończenia scenariusza, który również w tym przypadku musiał zostać wyłączony. Zwyczajnie trzeba podać maksymalny czas “elektronicznego snu”. To takie dodatkowe zabezpieczenie ‒ dodał Ibarra.

‒ Ale w naszym przypadku to dupa, jeśli mogę tak powiedzieć! ‒ denerwował się Hernandez

‒ Niestety, czarna.

‒ No, to jesteśmy w punkcie wyjścia. Co proponują mądre głowy? ‒ sapnął niezadowolony Augusto. Ta sprawa ciągle wymykała mu się z rąk, a to przecież chodziło o dobre imię policji i jego własne.

Tym razem najszybszy był Alejandro.

‒ Skorzystamy z możliwości met. Myśląc i działając metą szybciej wpadniemy na pomysł, co i jak to zrobić. Zaczniemy od analizy zapisów z monitoringu miejskiego i w ogóle jakichkolwiek zapisów, które można byłoby połączyć z naszymi terrorystami. Niech mety coś wywęszą, w końcu od tego są między innymi.

‒ Jak to, myśleć metą? ‒ Hernandez niczego nie zrozumiał.

‒ Meta wpływa na umysł. Po połączeniu może czytać całość umysłu pilota, czy też jeźdźca, a on dostaje dostęp do funkcji sztucznej inteligencji tak, jakby to była część jego umysłu.

‒ Najpierw musimy cokolwiek znaleźć. Jakiś punkt zaczepienia, a nie mamy nawet tego ‒ powątpiewał Augusto Hernandez

‒ Internet nie miewa amnezji, coś gdzieś musieli zapisać. Człowiek nie skojarzy takiego morza faktów, ale mety – owszem, więc wypuścimy je na żer.

‒ W tym muszą brać udział nasi funkcjonariusze, potrzebuję zrobić niezależne ustalenia.

‒ Jeśli to konieczne, udostępnimy im mety ‒ westchnął Alejandro.

‒ Proszę nie zapominać, że w dalszym ciągu jest pan podejrzany.

‒ Nic na mnie nie macie, bo nic na mnie nie ma. Zresztą, nie udostępniłbym wam met.

‒ To się jeszcze okaże. W każdym razie jest pan zatrzymany do czasu decyzji prokuratora.

‒ Jakiej decyzji?

‒ Jak bardzo mamy pana pilnować. Tymczasem proszę podpisać protokół zeznań. ‒ Funkcjonariusz klepiący do tej pory klawisze wetknął Alejandro kartkę.

 

Ramón Narváez obudził się zaniepokojony. Jego zamglona pamięć wydarzeń poprzednich dni początkowo nie podrzucała niczego pomocnego. Rozejrzał się po nieznanym pokoju. “Powinienem być przecież w pracy” ‒ pomyślał. Powoli usiadł na łóżku. Otoczenie było całkiem eleganckie. Pokój, w którym się znajdował miał ładną, kamienną podłogę. Wystrój był skromny, ale zdradzał poczucie smaku projektanta. Stało tam wprawdzie tylko łóżko, szafa i niewielkie biurko, pod które ktoś wsunął zwykły, obrotowy stołek, wszystko jednak kojarzyło się z końcowymi scenami “Odysei Kosmicznej: 2001” i podobnie jak bohater filmu, Ramón – z tego, co pamiętał – znalazł się tu niezupełnie z własnej woli.

Stopniowo przypominał sobie poprzednie dwa dni. Trochę zaspał, więc po drodze do pracy wsiadł w taksówkę. Potem nadzorował linię produkcyjną. Nic szczególnego chyba się nie wydarzyło. Co było dalej? Nie pamiętał. “Dziwne” ‒ pomyślał. ‒ “Jak mogę nie pamiętać, co robiłem? Trafiłem na jakąś imprezę po godzinach? Chyba nie było żadnej okazji?”.

Ramón nieswojo czuł się w pokoju, który nie wyglądał na miejsce dla oczekiwanego gościa. Chyba nikt tu nie mieszkał. Wyskoczył z łóżka i zajrzał do szafy, a potem do biurka. Pusto. Nic nie znalazł na półkach, w przegródkach ani w szufladach.

Nagle go olśniło. Telefon! Jednak aparatu też nigdzie nie było, ani ubrania. Ramón miał na sobie tylko dres, pachnący nowością, jakby był prosto ze sklepu.

Przyszły mu na myśl opowieści o porwaniach przez UFO. “Bez sensu” ‒ pomyślał ‒ “to chyba niemożliwe”. Ta myśl jednak nie dodała mu otuchy.

Całkiem już przytomny sprawdził masywne, drewniane drzwi. Niestety, zamknięte na głucho.

Podszedł do okna. Nie otwierało się, jakby zablokowane. Po kolei sprawdził wszystkie. Może o którymś zapomnieli? Było to mało prawdopodobne, ale nie zaszkodziło sprawdzić. Przekonał się, że porywacze nie popełnili takich błędów i wrócił do sypialni.

Tak, może tu dałoby się coś zrobić. Wybić szybę stołkiem i uciekać przez okno, w końcu to tylko pierwsze piętro. Trzeba jednak poczekać, aż się ściemni. Wtedy może będzie słychać, czy jest tu ktoś jeszcze, czy ktoś go pilnuje. Ostrożności nigdy za wiele.

Zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Dobrze, że chociaż pokój nie był zamknięty. W kuchni, na kamiennym bufecie leżał rachunek za prąd. “Ciekawe na kogo?” ‒ pomyślał i zmroziło go, kiedy przeczytał “Ramón Narváez”.

 

Alejandro Ibarra rano ostrożnie zajrzał do swojego biura, jakby nie był u siebie. Wyobraził sobie antyterrorystów czających się za drzwiami. “Jezu, przez tę historię stracę całą radość z pracy” ‒ pomyślał. ‒ “To chyba nie potrwa długo, w końcu z nimi współpracuję. Mam nadzieję, że szybko znajdziemy tych VIP-ów”. Usiadł przy biurku i zrobił kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Potem potarł nadgarstek przestawiając swoją metę na uspokajającą stymulację układu nerwowego. Rozesłał poranne maile i SMS-y.

Poszedł pobiegać. Wysiłek fizyczny nie cieszył go tak, jak zwykle. Tak czy inaczej jednak odświeżał jego ociężały umysł. Myśli przyspieszały, endorfiny robiły swoje. Mijał ludzi śpieszących się do pracy, przedszkolaki na spacerach z opiekunkami. “Czy ktoś z nich jest tym porwanym?” ‒ przemknęło mu przez myśl.

W biurze już czekał na niego zespół zorganizowany przez Andre.

‒ Zrobiliśmy sobie małą burzę mózgów ‒ powiedział Andre. ‒ Wyniki masz na tablicy.

Na elektronicznej tablicy biurowej ktoś nabazgrał: “hipnoza”, “przesłuchanie met”, “złamać trans”, “big data”, a poza tym jakieś strzałki i grafy, których nie zrozumiał.

‒ Hipnoza, jak rozumiem oznacza, że potrzebujemy zespołu psychologów i może psychiatrów. Zobaczymy, czy coś poradzą, w sprawie przerwania tego cyfrowego transu. Ale to dopiero, jak już wytypujemy poszukiwane mety. A wcześniej? ‒ Na jego zegarku pojawił się napis “jeśli już jesteście gotowi, to przyślę dwóch funkcjonariuszy, bo chyba dobrze będzie, żeby wcześniej coś wiedzieli”. To była wiadomość od Hernandeza.

‒ Policja nam depcze po piętach ‒ zauważył Alejandro i odesłał automatyczną odpowiedź: “Zapraszam”. ‒ Niedługo odwiedzą nas smutni panowie, którzy chcą być obecni przy typowaniu. Zajmę się nimi. Pewnie macie więcej do obgadania, ale póki co przygotujmy trzy mety z najnowszej iteracji. Jak skończymy cedzić informacje, to porozmawiamy, co dalej. Oni nam nie uciekną.

W pokoju zrobił się ruch. Uczestnicy tej krótkiej odprawy wychodzili wymieniając zwyczajowe uprzejmości i szurając krzesłami. Alejandro Ibarra siedział w fotelu stukając w etui od tabletki z metą.

 

‒ Ignazio Diaz i Luis Madera ‒ przedstawili się smutni panowie. Alejandro pomyślał, że jakoś nie wyglądają na szczególnie rozgarniętych. ‒ Z Komendy Głównej. Wszystko, co tu będziemy robić to tajemnica śledztwa. Nie wolno panu tego ujawniać komukolwiek, na przykład pracownikom nie zaangażowanym do tej pracy, a zwłaszcza dziennikarzom, nawet blogerom.

‒ Dzięki.

Byli po cywilnemu i wyglądali na dwóch bezdomnych. Ich ubrania chyba pamiętały czasy dinozaurów.

Tęgi Ignazio miał na sobie niemożliwie rozciągnięty, szary sweter. Patrząc na niego Alejandro podejrzewał, że ten sweter miał kiedyś zupełnie inny kolor, ale Ignazio wypadł w nim z samolotu, czy coś w tym rodzaju. Z kolei dżinsy wyraźnie pożyczył od starszego i trochę szczuplejszego brata. “Zakurzone” ‒ pomyślał Alejandro z niesmakiem. Całości uroczego obrazka dopełniała obszerna, czarna kurtka, jakby czymś wypchana. Pewnie bronią.

Muskularny Luis nie wyglądał lepiej, ale był młodszy więc przyjemniej się na niego patrzyło. Wciągnął dziś na siebie czarne spodnie od dresu Nike i jakąś białą koszulkę sportową. Na nią narzucił szary dres, zapinany na zamek błyskawiczny. Też jakiś wypchany, ale w tym przypadku raczej mięśniami Luisa.

‒ Jak to zrobimy? ‒ Luis wyrwał Ibarrę z zamyślenia nad tymi zasadniczymi sprawami.

‒ Najpierw łyknijcie tabletki. ‒ Ibarra podał każdemu z nich błękitne etui przypominające pudełko na telefon z napisem “Meta – the flow of tomorrow”.

‒ Co to? ‒ Ignazio nie ukrywał zawodowej podejrzliwości.

‒ Elementy infrastruktury, które udostępnią wam nasze usługi, gdziekolwiek będziecie, jeżeli będziemy mieli tam zasięg.

‒ Czyli?

‒ Tu, w Maderze, mamy zasięg, zwłaszcza na terenie Parku Technologicznego. Docieramy do wszystkich większych miast, także poza  Hiszpanią. Tylko, że infrastruktura częściowo musi być w naszych ciałach, żeby mety działały. Tabletka stymuluje układ nerwowy. Inaczej nie byłoby zanurzenia w rozszerzoną rzeczywistość.

‒ Jakieś ryzyko dla zdrowia? ‒ Zainteresował się Luis.

‒ Znacznie mniejsze niż korzystanie z telefonu. Nie podgrzewa mózgu ani żadnej innej części ciała ‒ uśmiechnął się Alejandro. ‒ To jest bardziej jak LSD niż konsola do gier, wiecie, zmienia stan umysłu.

‒ Można od tego sfiksować? Uzależnić się? ‒ Ignazio poruszył się nerwowo na krześle.

‒ Nie bardziej niż od popalania marihuany raz na miesiąc. Spokojnie.

‒ Coś na popitkę by się przydało, co nie? ‒ Luis mrugnął porozumiewawczo do pozostałych. Alejandro odwrócił się do stojącego za nim ekspresu do kawy.

‒ Pan da spokój, mamy swoją ‒ uśmiechnął się Ignazio. Wyjął z kieszeni kurtki metalową piersiówkę. ‒ Jack daniels, chcecie?

Chcieli. Policjanci połknęli swoje dwukolorowe tabletki.

Alejandro rozparł się w fotelu i przez chwilę rozkoszował miłym ciepłem alkoholu, rozchodzącym się po ciele.

‒ I co teraz? ‒ Ignazio był wyraźnie rozczarowany brakiem natychmiastowych narko-efektów.

‒ No, przecież nawet, jak pan weźmie jakiś narkotyk, to nie ma efektów tak od razu, tylko trzeba je zauważyć, no nie? ‒ odparł z rozdrażnieniem Alejandro. ‒ Chodźcie do naszej sali do ćwiczenia baletów, jak ją nazywamy ‒ powiedział. Wstał i otworzył drzwi. Policjanci z ociąganiem poszli za nim.

“Pomieszczenie do baletów” przypominało niewielką salę gimnastyczną. Dwie lustrzane ściany odbijały całą sylwetkę, jak na salach, w których ćwiczą primabaleriny. “Drogo kosztowało wykończenie tej sali” ‒ pomyślał Ingazio spostrzegając lśniącą, granitową podłogę.

Wzdłuż ścian pozbawionych luster wznosiły się schodkowate trybuny. Wystrój był utrzymany w pomarańczowo-łososiowym odcieniu, pasującym do koloru podłogi.

‒ To zwykła sala. Nie ma tu w zasadzie żadnej technologii ‒ zadudnił głos Alejandro. ‒ Lustra są potrzebne, żebyście mogli widzieć materialne efekty działania mety, ale zaczniemy od psychicznych. Kto kiedyś palił zioło?

Nikt nie odpowiedział na to pytanie, bo prywatna przestrzeń mety oddzieliła Ibarrę od świata. To ostatnie zdanie było hasłem włączającym go do systemu Meta Inc.

Przełączył się jeszcze na chwilę na zewnątrz.

‒ Każda meta ma swoją przestrzeń prywatną, jak konto na Facebooku, czy gdzie tam. To, co robicie w tej przestrzeni nie jest widoczne dla innych, więc się przydaje, bo efekty działania mety są widoczne i materialne, pamiętajcie o tym. Nie musicie niczego naciskać, żeby je włączyć. Wystarczy pomyśleć. To zupełnie co innego niż komórka albo laptop. Raczej nie wychodźcie z przestrzeni prywatnej do czasu, aż się trochę nie poduczycie. Tylko stamtąd macie podgląd, co widzą inni, to znaczy jak to, co robicie z metą wygląda na zewnątrz. Zobaczcie teraz małe demo.

Policjanci spostrzegli jakiś ruch otaczający Alejandro. Przypominał niewyraźną chmurę albo plączące się miliony drobnych nitek. Jakby wielki pająk z mgnieniu oka tkał szarą pajęczynę wokół postaci szefa Meta Inc.

Trwało to ułamek sekundy. Można było nie zauważyć. Dopiero po chwili uświadomili sobie, co właściwie widzieli. W miejscu, gdzie stał Alejandro nagle pojawił się czarny walec.

‒ To wciąż ja, ale skorzystałem z możliwości nanobotów Mety, które ustawiły wokół mnie taki oto kształt. Robią to z akurat dostępnej materii, kurzu, rdzy, wszystkiego co się aktualnie unosi w powietrzu, czy leży gdzieś w pobliżu i daje się wykorzystać. Z waszego potu, tłuszczu na waszej skórze, włosów, które wam wypadły i tak dalej, ale najbardziej przyda się wam to.

W miejscu walca pojawił się ‎Benicio del Toro i zaczął mówić głosem Alejandro.

‒ Jak może wiecie, to Benicio del Toro, ten aktor, w każdym calu, bo pozwolił nam zeskanować swoje całe ciało do tej demonstracji. Także mięśnie i ubranie mam teraz jak Benicio. To dobre na podryw. Znacznie lepsze niż rady z offu jak w “Cyranie”. Chociaż akurat to także oferuje Meta ‒ zaśmiał się  ‎”Benicio del Toro”. ‒ Teraz skopiujmy tę postać, żeby było nas tu więcej. Zaraz wy też spróbujecie się zamienić.

‒ Niby jak mamy to zrobić? ‒ zapytał trochę niepewnie tęgi Ignazio.

‒ Najpierw nauczę was przechodzić do przestrzeni prywatnej. Medytowaliście kiedyś?

Funkcjonariusze Komendy Głównej zamienili się w wielkie znaki zapytania.

‒ Tak myślałem, no, to co – pomyślcie o pustym i spokojnym miejscu. O tym pewnie myślą koty wchodząc do swoich pudełek.

‒ Nic się nie stało! ‒ zawołał Louis.

‒ Nie bądź taki pewien!

W rękach Alejandro pojawił się nagle zwój jakiegoś papieru czy pergaminu, który rozwinął tworząc z niego monitor lub ekran, który zawisł w powietrzu wbrew prawom fizyki. Wyświetlał “Ojca chrzestnego”.

“Mówisz o zemście. Czy zemsta przywróci ci syna? Albo mnie mojego? Wyrzekam się zemsty za syna. Z egoistycznych pobudek. Przez tę aferę z Sollozzem mój najmłodszy syn musiał uciekać z kraju. Chcę zadbać o to, by mógł bezpiecznie wrócić. Oczyszczony z fałszywych zarzutów. Są fałszywe. Jestem przesądny. Jeśli zdarzy mu się nieszczęśliwy wypadek, zastrzeli go policjant, powiesi się w celi więziennej lub uderzy w niego piorun, to będę za to winił…” ‒ mówił Marlon Brando papierowym głosem Don Corleone.

Każdy z funkcjonariuszy widział jednak swój własny monitor, rozwinięty przez jego własnego Benicio del Toro. Monitor Louisa był pomarańczowy, a wyświetlacz Ignazia – niebieski.

‒ Teraz patrzcie w lustra!

‒ Nic nie widać.

‒ Właśnie! Każdy z was widzi trochę inny monitor, tylko “Ojciec chrzestny” wyświetlany na nim jest ten sam. No, więc rozwinąłem je tylko w waszych przestrzeniach prywatnych. Wasze mety są nowe, chwilowo jeszcze przed tym nie zabezpieczone. Kiedy zalogujecie się do nich na stałe, nikt już nie będzie mógł tego zrobić.

‒ Teraz wyjmijcie monitory na zewnątrz, tak po prostu. W czasie ich przemieszczania, poczujecie, że przekraczają waszą przestrzeń prywatną.

Policjanci chwycili monitory i nie wiedząc zupełnie, jak to się stało,  nauczyli się korzystać z przestrzeni roboczych met.

‒ Teraz pomyślcie o rolach, które moglibyście grać. Na razie zobaczycie tylko Benicio, bo wasze mety są podłączone tylko do sieci lokalnej postawionej na potrzeby demonstracji. Potem już wiecie, co robić.  Pomyślcie, że kimś jesteście. Kim chcecie. Resztę zrobią mety, jeżeli znajdą informacje o wyglądzie tego kogoś. To nic nie boli.

Jak w grze w skojarzenia, Louis i Ignazio pomyśleli o teatrze, telewizji, psychologii, różnych rolach społecznych. To wystarczyło, żeby na ich monitorach, które tymczasem wróciły do przestrzeni prywatnych, pojawił się Benicio.

‒ Pomyślcie, że go wybieracie! ‒ zawołał Alejandro.

Obok Alejandro-Benicio pojawiły się dodatkowe kopie Benicio, ale niezbyt dokładne. Ignazio przypominał del Toro, ale jakby napompowanego czymś od wewnątrz. Wyglądał jak obraz odbity w zniekształcającym lustrze sali śmiechu.

‒ Cha, cha! Ignazio, ty to jesteś chyba karykaturą!

‒ Oczywiście są pewne ograniczenia ‒ uśmiechnął się Alejandro. ‒ Jak widzicie nie można całkowicie zmienić na przykład kształtu własnego ciała. Trzeba mieć podobną posturę do roli, jeśli chcemy, żeby “wcielenie” było wiarygodne. Inaczej meta musiałaby przestawiać atomy waszych ciał. To nie byłoby całkiem bezpieczne, jak się domyślacie, ale pracujemy nad tym w nowszych wersjach. To problem medyczny. Załapaliście co nieco, przejdźmy do funkcji mentalnych, bo one nam będą potrzebne. Na początek pomyślcie o połączeniu telefonicznym ze mną. Wtedy nasze mety się zsynchronizują. To jakby połączenie met w sieć, jak komputerów. Dzięki temu będziemy mogli współpracować. Pozornie nic się nie stanie, ale mety się zestawią jak trzeba.

‒ Już chyba o tym myślimy.

‒ Nie musicie mówić, czuję to. Teraz przełączę was na prawdziwą, tę nie-ćwiczebną infrastrukturę. Poczujecie i zobaczycie możliwości połączenia z różnymi rzeczami: internetem, Facebookiem, kuchenkami mikrofalowymi, lodówkami i tak dalej. To będzie uczucie, jakbyście byli czymś w rodzaju wielkiej ameby albo trawnika.

‒ Trawnika? ‒ zdążył jeszcze spytać Louis, ale już rozumiał w czym rzecz.

Obu policjantów oślepiła jasność umysłu. Jakby ich mentalne postaci zbliżyły się do myśli, przybierających formę materialną i wznoszących się przed nimi jak czarodziejskie góry ze wschodnich baśni. Były źródłem przejrzystego jak kryształ materiału, z którego wykonano zębatki rozumowania. Koła te kręciły się szybciej i szybciej, za każdym obrotem wyrzucając doskonałe pomysły i świetne, przyjemne myśli. Na koniec poczuli dumę ze swoich osiągnięć umysłowych, nie wiedząc jednak, co to były za wyczyny. Wystarczała im pewność, że są zdolni natychmiast wcielić w życie dowolny cel. A może już do niego dotarli, tylko o tym zapomnieli?

‒ Nie, nie jesteście wybitnymi pracownikami naukowymi żadnej szanowanej uczelni i nie wracacie do zdrowia po utracie pamięci. Tak wygląda myślenie metą! ‒ uśmiechnął się tajemniczo Ibarra. ‒ Teraz rozumiecie jak to przyspieszy śledztwo?

 

Augusto Hernandez chciał mieć wyniki śledztwa, najlepiej natychmiast. Musiał. Jego zwierzchnicy z prokuratury chcieli wyników na wczoraj. Król i jego kancelaria chcieli wyników. Przewodniczący parlamentu i powołana tymczasem specjalna komisja parlamentarna chcieli wyników. Wprost nie warto było przychodzić do pracy ani zaglądać do komputera służbowego, do telefonu tym bardziej. Słowem, Augusto Hernandez odczuwał ciśnienie całego państwa postawionego nagle w stan gotowości, które od czasu do czasu luzował jackiem danielsem z colą. Ale tylko on się luzował tym alkoholem, bo państwo raczej nie bardzo.

Na biurku leżało pismo Sztabu Generalnego z prośbą o informacje i ewentualne współdziałanie. Ale jakie? Czy zielone ludziki nie wiedziały nic o metach? Augusto nie miał pojęcia co oni mogą wiedzieć. Trzeba chyba zorganizować jakieś spotkanie? Diabli nadali.

Z obrzydzeniem wykręcił numer Ignazio.

‒ No, co tam macie, Diaz, na naszych klientów?

‒ Niewiele, szefie. Prawdopodobnie nie zostawili śladów elektronicznych ‒ mruknął telefon.

‒ Ożeż.

‒ Zrobiliśmy listę potencjalnych ofiar, które mogły zostać usunięte, żeby można było obsadzić w ich rolach poszukiwanych. Mety, a właściwie to my przy ich użyciu, wytypowaliśmy tych ludzi na podstawie danych biometrycznych i antropologicznych. Na liście są dziesiątki tysięcy osób.

‒ Nieważne, może wykombinujemy coś na tej podstawie, rzućcie mi to na maila. Zresztą, nie, nie, lepiej nie, przywieźcie tę listę. ‒ No, i nadal jesteśmy tam, gdzie już byliśmy, czyli w dupie ‒ powiedział już do siebie.

Augusto Hernandez nie lubił wtajemniczać w sprawy nikogo spoza policji. Czasem jednak nie było wyjścia. Zwłaszcza w tym przypadku wymagała zastosowania wszystkich dostępnych środków. “Parapsychologia policyjna” ‒ pomyślał niechętnie. Potem wystukał numer telefonu do swojej ostatniej deski ratunku. Na ekranie wyświetliła się nazwa kontaktu: “Cristián Quesada”. Magik.

 

Cristián Quesada właśnie chrupał churros i popijał je kawą z whisky, a raczej whisky z kawą. Właśnie zaczynał wchodzić w swój idealny rytm, kiedy zabrzęczał dzwonek przy drzwiach. Zajrzał do aplikacji obsługującej domofon. “Kogo diabli niosą? No tak, Augusto”. Quesada zawiązał szlafrok i niechętnie powlókł się na parter swojego przytulnego domku. Otworzył drzwi i złym okiem zlustrował pogodę. Nie zachęcała do niczego, a zwłaszcza do udzielania pomocy służbom państwowym.

‒ Augusto, ja nie wiem, czy cokolwiek dzisiaj zrobimy! Jest nienajlepszy dzień i czuję się tak sobie i jeszcze do tego tak sobie dzwonisz.

‒ No, dajże spokój, byliśmy umówieni.

‒ Umówieni, umówieni, i co z tego, jak nie będę miał skojarzeń, to co z tego, Augusto?!

‒ Popróbujemy, najwyżej przełożymy twoją wizję na inny dzień.

‒ Innego dnia, to ja będę miał następnych klientów ‒ mruknął Cristián. ‒ W każdym razie, ja cię ostrzegam, będziesz czekał na moją opinię! Idę pod prysznic, a ty zajmij się kawą, tylko tą drugą, co stoi naprzeciwko mojego fotela, nie moją na miłość boską.

‒ Dobra, dobra, czyń swoją powinność.

“Co to za typ” ‒ pomyślał Hernandez. ‒ “Zwariować z nim można, ale co zrobić, kiedy się go potrzebuje. Dobrze, że przynajmniej można zjeść i napić się przyzwoicie”.

Augusto Hernandez wszedł do dobrze mu znanego gabinetu Cristiána. Był to przytulny pokój z grubym dywanem i kilkoma opływowymi meblami. Należał do nich wielki fotel, w którym zwykle zasiadał Quesada, kiedy wygłaszał te swoje “opinie”. Drogę do tego centrum sterowania zagradzało rzeźbione biurko, z jakiejś dawno minionej epoki, ciężkie jak cholera, jak ocenił Augusto widząc je pierwszy raz. Naprzeciwko biurka Cristián kazał ustawić kanapę, nie mniej miękką i wygodną niż fotel. “Pewnie jak się nie może kogoś pozbyć, to go hipnotyzuje” ‒ skwitował to pewnego razu Hernandez i teraz sobie o tym przypomniał.

Z westchnieniem zapadł się w przyjemną miękkość kanapy. Mdłe światło poranka sączyło się przez kremowe zasłonki w oknach.

Na biurku, naprzeciwko uświęconego miejsca Quesady, stała druga kawa. Zupełnie absurdalna, jak zastawa dla nieznanego gościa w Boże Narodzenie. “Chyba nikt jej jeszcze nie pił?” ‒ pomyślał Augusto przyglądając się podejrzliwie. Cristián miał różne dziwaczne zwyczaje. Policyjny nos Hernandeza mówił jednak, że ta filiżanka nie nosi na sobie śladów przestępstwa.

Pociągnął łyk kawy o nadzwyczajnie jasnym smaku. “Kolumbijska, jak narkotyki” – pomyślał. Była całkiem niezła. Dolał śmietanki i odrobinę whisky z barku.

Prawie przysnął, zanim doczekał się gospodarza. Cristián miał na sobie sportowy strój i był pełen energii.

‒ Jak tam, Cristián, poszedłeś pobiegać i po sprawunki, czy jak?

‒ Nie marudź, daj jakieś rzeczy zaginionych.

Augusto Hernandez wyjął z kieszeni kurtki etui na pióra.

‒ Na razie mamy tylko to.

‒ Czyje to?

‒ Premiera, czy to ważne?

‒ Nie mam pojęcia, chcę wiedzieć jak najwięcej o takim przedmiocie i już.

Cristián Quesada obracał w rękach skórzane, czarne etui. Obmacywał je i tłamsił, jak lekarz ciało chorego. Przykładał je to do serca, to do czoła. Pochylał się nad biurkiem. Kiwał się w fotelu. Sapał. Na przemian to rozluźniał się, to spazmatycznie chwytał powietrze ustami. Wreszcie powiedział:

‒ Ten człowiek jest w otoczeniu wielu, w pałacu sprawiedliwości, albo w jakimś miejscu sprawiedliwym, gdzieś gdzie sprawiedliwie byłoby skierować Boga samego, żeby zaznał ludzkiego żywota. To miejsce jest jasne, eleganckie. Jest w Hiszpanii.

‒ Widzisz, jak wygląda on albo ludzie z jego otoczenia?

‒ Czekaj!

‒ Czekam.

‒ Cicho!

‒ To albinos, ale nie, czekaj nie jest albinosem, ale jakoś tak – wygląda jak albinos.

‒ No, to jest jakaś wskazówka.

‒ Uff, zmęczyło mnie to.

‒ Zobaczysz coś więcej?

‒ Nie, przywieź mi więcej rzeczy zaginionych osób.

‒ To członkowie rządu.

‒ No przecież wiem, ale nie mogę o nich myśleć w ten sposób. Dla mnie to po prostu cierpiący ludzie. To znaczy, może i nie wiedzą, że cierpią, ale cierpiący. Augusto, zabieraj ode mnie to etui!

‒ Zobaczyłeś coś jeszcze?

‒ Nie, ale ono zmusza mnie do myślenia, nie chcę już myśleć, nie chcę czuć tej sprawy!

Augusto schował etui do kurtki.

‒ Jak odbiorę kolejne rzeczy od rodzin, to zadzwonię, dobrze?

‒ Dobrze, dobrze, ale idź już, Augusto, proszę cię.

Hernandez skierował się do wyjścia z pokoju, potem schodami zszedł na dół, gdzie gospodyni Quesady wypuściła go na ulicę.

Nie uszedł jednak więcej niż ze sto metrów, kiedy usłyszał kroki. Należały do biegnącego za nim Cristiána. Z filiżanką niedopitej kawy w ręku. Absurdalny widok. Dali.

‒ Uff, Aughustooo, trudno cię dogonić, jak ty szybko chodzisz.

‒ Hehe, ćwiczę trochę.

‒ Masz.

‒ Co, filiżankę?

‒ No tak, tak, uff.

‒ Po co?

‒ Nie wiem, prezent? Czuję, że powinieneś ją wziąć. Kojarzy mi się, że to będzie ważny przedmiot w twoim i moim życiu.

 

Prokurator patrzył zasępiony w antyodblaskowe okno.

‒ Czyli stoimy na tym, że mamy do sprawdzenia książkę telefoniczną?

‒ Tak, panie prokuratorze, to niekomfortowa sytuacja, ale całe to śledztwo to dramat jakiś.

‒ Czego będziemy potrzebować, gdybyśmy rzucili się na tę głęboką wodę i jednak postanowili ich sprawdzić?

‒ Psychologów przeszkolonych przez Meta Inc. Trzeba porozmawiać z samymi metami, to znaczy przemówić do nich przy okazji, nie do jeźdźców, może uda się przekonać mety do współpracy. Wytypujemy możliwie wąską grupę świadków do przesłuchania.

‒ Liczymy na spowodowanie rozszczepienia osobowości mety i pasażera?

‒ Coś w ten deseń.

‒ Powołam zespół psychologów. Spróbujcie zrobić to w ramach jakichś telekonferencji. Bezpośrednie przesłuchania takiego tłumu będzie trudne. Postawimy na nogi praktycznie całą policję. Inne sprawy ucierpią.

‒ Zgadzam się, zrobimy co się da.

 

Ramón Narváez przez cały dzień obserwował przez okno otoczenie swojego domu. Co prawda nie miał klucza, ale przecież zawsze można wymienić zamki. Tylko, czy warto wychodzić z domu? Może go obserwują?

Nie widział jednak żywej duszy. Jakby porywacze, czy ktokolwiek, zapomnieli o nim. Do czegoś jednak był im potrzebny, inaczej by go nie zamknęli. Pewnie więc jakoś pilnują. Kamery? Nigdzie nie było ich widać. Czujniki ruchu? Cholera wie.

Znów rozejrzał się po pokoju. “Pewnie szafa jest najcięższa” ‒ pomyślał z nadzieją. Była co prawda zupełnie nowoczesna, a więc z lekkich materiałów, ale Ramón uznał, że może to wystarczy. Podszedł do niej i chwycił za górną część. Pociągnął do siebie. “Szlag by to trafił” ‒ zaklął w myśli ‒ “przykręcona do ściany, co za ludzie!”. Zaraz jednak przypomniał sobie, że skoro to jego dom, to może on zablokował szafę.

Tylko dlaczego wcale o tym nie pamiętał?

Szarpnął szafę z całej siły. Udało się trochę ją odchylić od pionu. Jeszcze kilka szarpnięć i wreszcie usłyszał trzask urywanego uchwytu. Zaterkotała śruba wyrywana ze ściany, posypał się tynk. Ramón sapiąc szarpnął mebel jeszcze raz i z hukiem przewrócił go na podłogę.

“No, to się teraz okaże, czy rzeczywiście jestem tu sam” ‒ ta oczywista myśl zaniepokoiła go.

Odczekał jakiś czas. Nasłuchiwał w napięciu, bo jednak spodziewał się  ruchu na dole, krzyków, może nawet strzałów. To wyobraźnia podsuwała mu scenariusze jak z filmów sensacyjnych i thrillerów. A jednak nic się nie działo. Ostatnim odgłosem, jaki usłyszał Ramón był tylko spowodowany przez niego huk przewracanej szafy.

Przyjrzał się, która część najsolidniejsza. Wreszcie za najodpowiedniejszy uznał wąski element ze środka.

Wyciągnięcie tej części bez narzędzi nie było łatwą sprawą. Ramón szarpał szafę, przekręcał, kilka razy wskoczył na nią całym swoim ciężarem. Wreszcie z jednej strony puściły śruby i kołki. Spocony wyciągnął wąski element. “Jak zwykle z jakiejś płyty wiórowej, chociaż trzymało się nieźle” ‒ pomyślał. “Ciekawe, dlaczego ją kupiłem, przecież wolę drewniane meble”.

Usiadł na łóżku sapiąc. Potem znów słuchał odgłosów domu. Cisza dodała mu odwagi. Kiedy już odpoczął, podszedł do zablokowanego okna. “Jak oni to zrobili?” ‒ zastanawiał się. ‒ “Popsuli mechanizm, czy jak?”. Ostatecznie jednak wszystko mu było jedno.

Sypialnia była dość wąska, ale dało się od biedy wziąć jaki taki rozpęd. Ramón wycelował i zamierzył się w bogu ducha winne okno dzielące go od świata. Przy pierwszym uderzeniu usłyszał tylko głuchy huk. Przy drugim pękła szyba. To go ucieszyło i dodało energii. Wreszcie po kolejnych kilku uderzeniach posypały się odłamki szkła.

Ramón ostrożnie powyciągał resztki szyby z okna. Tu i ówdzie musiał jeszcze walnąć dechą z szafy, ale droga ucieczki stała już otworem.

Kiedy przeciskał się przez ramę okienną, znów przemknęło mu przez myśl, że niewiele pamięta z ostatnich kilkudziesięciu godzin.

Poszedł do pracy, do Indesitu.

‒ Hej, Ramón! ‒ Pedro zauważył go z daleka. ‒ Kierowniku, idziemy na chorobowe?

‒ Nie wiem. Ostatnio działy się dziwne rzeczy.

‒ Czyli nic ci nie jest?

‒ Pedro, nie rozmawiajmy tutaj. Chodźmy do twojego biura, dobrze?

‒ Jak sobie życzysz, chłopie.

Biuro Pedro, zastępcy kierownika produkcji, było oszkloną klitką z plastikowymi drzwiami. Prawie w ogóle nie tłumiły szumu pracujących maszyn. “Nawet dobrze się składa” ‒ pomyślał Ramón. ‒ “Będzie bardziej dyskretnie”. Chyba pierwszy raz poczuł, że lubi ten hałas.

‒ Kawki? ‒ zagadnął Pedro, kiedy już byli oddzieleni hałasem od świata na zewnątrz.

‒ Dzięki, ale nie. Czy ja miałem jakiś wypadek w pracy? Coś mi spadło na głowę, albo co?

‒ A skąd! Wszystko dobrze idzie. Czemu?

‒ Jakoś mało pamiętam z ostatnich dwóch dni.

‒ Powinieneś iść do lekarza.

‒ Ktoś mnie zamknął w domu, Pedro. W moim własnym domu.

‒ Brałeś coś, czy jak?

‒ Nie wiem, mam dziurę w pamięci.

‒ No, w środku tygodnia, to chyba nie imprezowałeś. Ja bym poszedł do lekarza.

‒ Chyba masz rację. Do tego zgubiłem gdzieś telefon i nie wiem, gdzie zostawiłem dokumenty.

‒ Może to sprawa dla policji?

‒ Może. Tak czy inaczej biorę dwa dni urlopu. Muszę wyjaśnić, co się stało. Może to jakaś choroba? Ciekawe, czy mnie zwolnią przez tą dwudniową nieobecność.

‒ Cholera, chłopie.

 

Augusto Hernandez nerwowo bębnił palcami w biurko. Popijając kawę z jackiem danielsem przeglądał pocztę dotyczącą niezbyt interesujących spraw. Wtedy zadzwonił telefon.

‒ Cześć, Eduardo Urias po tej stronie, z Madrytu. Mam coś, co mogłoby was zainteresować w związku z wiadomą sprawą. Dostaliśmy dziwne zgłoszenie.

‒ Czyli niby jakie?

‒ Pokrzywdzony częściowo stracił pamięć i niektóre osobiste przedmioty: dokumenty, telefon, klucze. Dodatkowo, ktoś go zamknął w jego własnym domu. Nic nie pamięta z ostatnich około dwóch dni.

W mózgu Hernandeza najpierw zapaliła się mała, czerwona lampka, a potem policyjne czerwono-niebieskie światła. To rzeczywiście mógł być jakiś trop. “Albo wariat-pieniacz, schizofrenik urzędowy” ‒ pomyślał.

‒ Macie go tam jeszcze u siebie?

‒ Tak, chłopaki dopiero odebrali od niego zawiadomienie.

‒ Macie tam kamerę?

‒ Jasne.

‒ Nagrywajcie całość jego zeznań.

‒ Masz to.

‒ A potem obserwujcie go dyskretnie do odwołania. To może być część naszej sprawy. Nie możemy stracić z nim kontaktu.

‒ Okej.

‒ Aha, i przyślijcie mi skan protokołu przesłuchania i to wideo.

‒ Nie ma sprawy.

Augusto przerwał połączenie. Zaraz potem wystukał numer.

‒ Hernandez, macie już ten zespół psychologów, lekarzy i kogo tam?

‒ Właśnie jadą do prokuratury.

‒ Za kilka godzin przyślę wam interesujący protokół i nagranie. Może trzeba będzie polecieć do Madrytu.

“Co za sprawa” ‒ zamyślił się Augusto Hernandez.

Znów zadzwonił telefon.

‒ Hernandez.

‒ Nie uwierzycie, czyjego trupa znaleźliśmy!

‒ No, daj spokój zagadkom, tylko mów po ludzku!

‒ Tego specjalisty od wizerunku, to znaczy rządowego. Edgardo, jak mu tam?

‒ Zapata? Nie żyje Edgardo Zapata? ‒ Augusto bardziej zdziwił się nie tym, że chodziło o rządowego doradcę od wizerunku, tylko tym, że nie żyje celebryta. Zawsze go to dziwiło. Przecież ci ludzie powinni być nieśmiertelni. Jak taśma filmowa, czy jak pliki MOV, czy jakieś tam inne, jakkolwiek by się to nie nazywało.

‒ Tak, Zapata. Właśnie znaleziono zwłoki.

‒ Przypuszczalna przyczyna zgonu? Wiadomo coś?

‒ Nie, nie wiemy, nieustalona, to znaczy na oko nic nie widać. Będzie sekcja.

‒ To może mieć związek z porwaniem. Nie ruszajcie tego, przyślemy zespół śledczy z Komendy Głównej. Generalny właśnie powołał takie coś.

‒ Przyślijcie jakieś pismo, no bo jak my mamy, tak po prostu…

‒ Przyślemy, przyślemy, a tymczasem poszukajcie u siebie trochę jaj ‒ zniecierpliwił się Augusto. “Wszędzie ta biurokracja i dupochroństwo ‒ pomyślał. ‒ Dawajcie sygnaturę sprawy.

A potem wysłał maila do prokuratora z prośbą o objęcie czynności najważniejszym śledztwem w kraju.

 

Lekarz i prokurator już czekali w ciemnawym pomieszczeniu. Po chwili pracownicy prosektorium przywieźli na wózku zwłoki. Były w takim stanie, w jakim znaleziono ten corpus delicti, tymczasowo przysłonięty czarnym workiem z długim ekspresem jak wieczność. W sportowym ubraniu, ze słuchawkami na uszach. Za drzwiami, czekali już państwo Zapata.

‒ Niech go zaraz zidentyfikują, żeby potem jakichś niejasności nie było i ekshumacji.

‒ Właśnie! Nie wiadomo co ci z głównej będą chcieli zrobić z ciałem.

‒ Może całe zakonserwują w formalinie? ‒ Żarcik zabrzmiał wisielczo, chociaż pokrzywdzony akurat był leżącym biegaczem.

Wszyscy na chwilę wyszli. Został tylko prokurator i patolog. Śledczy otworzył drzwi do bocznego pomieszczenia.

‒ Proszę państwa! To smutna konieczność, ale co zrobić. Zapraszam, nie potrwa długo.

Państwo Zapata weszli rozglądając się niepewnie.

‒ Pan patolog otworzy na chwilę worek, a państwo przyjrzyjcie się dokładnie, o ile to możliwe. Zwłoki nie są po wypadku ani przeobrażone, wyglądają w porządku, jeśli w ogóle można o czymś takim mówić w takiej sytuacji, to znaczy wygląd jest normalny. Proszę się nie obawiać.

Zaterkotał suwak, zaszeleściła folia. Państwo Zapata wyglądali na zdziwionych. Prokurator zauważył to i sam spojrzał na zmarłego. Faktycznie, nie wyglądał jak w telewizji. Zapatowie milczeli.

‒ Nie wiem, kto to jest  ‒ odezwał się wreszcie mężczyzna.

‒ W każdym razie to nie jest nasz kuzyn. ‒ W głosie kobiety słychać było nadzieję.

‒ O! ‒ zdziwił się prokurator. ‒ To coś zupełnie nowego.

Rzekomego Eduardo Zapatę znalazła sprzątaczka, kiedy przyszła porządkować mieszkanie. Trzeba byłoby ją przesłuchać. Jak najszybciej. Na odległość, przez Skype, czy coś podobnego. Mózg prokuratora pracował na najwyższych obrotach. Najpierw jednak wystukał numer na swojej komórce.

‒ Chcę mieć odbitki daktyloskopijne ze zwłok Zapaty, z obu dłoni i próbki jego materiału genetycznego, bo to prawdopodobne zwłoki kogoś innego. Później wam dokładniej wytłumaczę.

 

“No, nareszcie jakiś punkt zaczepienia w tym śledztwie” ‒ pomyślał Augusto Hernandez, kiedy tylko dowiedział się o wynikach identyfikacji rzekomego Eduardo Zapaty. Pochylił się nad aktami. Z protokołu przesłuchania sprzątaczki, która znalazła zwłoki wynikało, że wtedy wyglądały jak Zapata. “Ktoś ucharakteryzował zwłoki i zmyli to w kostnicy, czy jak? No, ale przecież nie mogli umyć przed sekcją”.

Wtedy Augustowi błysnęła myśl, którą uznał za prawie genialną. No jasne, przecież to meta. Jak umarł, to przestała działać. Teraz on wykręcił numer telefonu.

‒ Słyszeliście o Zapacie?

‒ Każdy słyszał.

‒ Ale nie wiecie tego, co ja wiem.

‒ Nie przez telefon.

‒ Właśnie miałem powiedzieć to samo. Przyjadę, jak zwykle.

‒ Jardin botanico, za dwie godziny.

Augusto Hernandez czasem korzystał z usług tych, którzy nie musieli występować w napisach końcowych. Uważał, że policja musi. Nie chodziło o infiltrację środowisk przestępczych, tylko raczej o dostęp do podbrzusza narodu. Nie zamierzał kopać w to podbrzusze, jak to czasem robi policja. Chodziło raczej o informację, czy nie ma tam choroby wenerycznej.

Zapalił kubańskie cygaro. Przynajmniej na to mógł sobie pozwolić z policyjnej pensji i dodatków funkcyjnych na jego stanowisku. Whiskey i cygaro w biurze. Nie to, co szeregowy pracownik. Poczuł się jak twórca czegoś większego. Od teraz może nawet twórca historii?

Przeżuwał jeszcze drobiny tytoniu z cygara, kiedy wsiadał do służbowej Insigni. Potem lawirując bocznymi uliczkami, żeby uniknąć podejrzliwego wzroku kamer miejskich, zmierzał w kierunku domu. Co prawda, z tych kamer korzysta chyba głównie policja, ale strzeżonego… W końcu, w dzisiejszych czasach nie znasz dnia ani godziny? Z ulgą wypalonego pracownika, który dowiedział się o wysadzeniu w powietrze zakładu pracy podjechał pod garaż. Uchylił wrota, nie wprowadzał samochodu i dyskretnie wszedł do domu.

W takich chwilach służbowe ubranie za bardzo mu ciążyło. Podejrzewał policyjnych krawców i koniec. Szybko ściągnął wszystko, co miał na sobie i założył kolejny nowy dres, który kupił po drodze. Na wszelki wypadek ciemny, żeby się nie rzucać w oczy. Potem wrócił do garażu.

Spojrzał na wskaźnik naładowania baterii w skuterze. Dziewięćdziesiąt procent. Świetnie. Ale dzisiaj lepiej będzie pojechać komunikacją miejską.

Augusto nie znosił komunikacji publicznej. Przyzwyczajony do dobrego auta fizycznie cierpiał z powodu zbyt powolnej jazdy. Autobusy były jak uciskająca oponę twardą, nieustannie napięta guma, której nie wiadomo dlaczego nie da się poluzować. Nie znosił tych ludzi, z których co najmniej jedna trzecia należała do jego klientów. Czuł się spięty i zduszony. Czasem nawet wyobrażał sobie, jak ktoś z dawnych “znajomych” rozpoznał go i strzelał albo dźgał nożem, a zresztą w mordę dostać też nieprzyjemnie.

W parku nie było zbyt wielu ludzi. Augusto minął kilkoro dziadków i babć, ze dwóch biegaczy i jakieś dzieciaki na rowerach. Usiadł na ławce. Jego telefon zawibrował, co mogło być umówionym sygnałem, bo nie nadeszła żadna wiadomość ani mail. Ten sygnał oznaczał początek czegoś, co Hernandez nazywał “wiadomością wibracyjną”. Za chwile dostanie serię krótkich i długich sygnałów. Alfabetem Morse’a. Augusto znał go dobrze, bo był żeglarzem. W ten sposób “ci-którzy-nie-wystepują-w-napisach-końcowych” podawali mu adres, pod który miał przyjść.

Hernandez zrobił kilka głębszych wydechów, żeby się rozluźnić i wsłuchał się w wibracje. Odcyfrował adres i nieśpiesznie poszedł we wskazanym kierunku.

Stał tam mały, drewniany domek. Może kiedyś mieszkał tu jakiś biedny emeryt. Może dziś był tu pustostan, ale Augusto podejrzewał, że jego zdolni koledzy mogli włamać się do czyjegoś domu. W każdym razie nikt nie spodziewałby się tu dErViXX, zdaniem Augusto podejrzanych magików niezbyt dobrze mu znanego, elektronicznego świata.

Było ich trzech: dEr001, Vi002 i XX003, który lubił, jak się zapisywało jego ksywę ChaCha3. Mogli mieć nie więcej niż po dwadzieścia pięć lat. Zawsze zasłaniali twarze maskami, bo jednak Augusto był policjantem i “mogłoby mu coś kiedyś strzelić do głowy”, jak kiedyś wyjaśnił dEr.

‒ Co masz nam ciekawego do zaoferowania, Augusto, ty przekupny robaku?

‒ Darujmy sobie komplementy i żydowskie zabawy ‒ odparował Augusto.

‒ To Vi jest Żydem.

‒ Jestem z tego dumny.

‒ Wszyscy jesteśmy z tego dumni, bo jest super-inteligentny, to skutki czytania Kabały ‒ dodał XX.

‒ Chryste, chłopaki, dajecie czadu. Ten niby-Zapata to nie on.

‒ Kto – nie on? ‒ spytał Vi.

‒ Ciało. Trup znaleziony w gabinecie Zapaty wygląda na kogoś innego. Właśnie robią badania DNA. Zobaczymy, czy go zidentyfikują. Może ten ktoś był notowany.

‒ Augusto, ty lamo. ‒ DEr ukłonił mu się tak nisko, że omal maska nie spadła mu z twarzy. ‒ Twój niby-Zapata to jeździec mety. Dawaj nam jego pigułkę, zanim zabezpieczą ją technicy.

‒ Tak, a najlepiej całego trupa ‒ zachichotał Vi.

‒ Chyba, że łatwiej byłoby ci przynieść sam żołądek na przykład. Gdzie to się właściwie osadza? Chyba nie wiemy?

‒ Nie wiemy, XX, ale jesteś obrzydliwy.

‒ W każdym razie każ znaleźć pigułkę i zorganizuj nam spotkanie z technikami Mety, którzy twierdzą, że nie da się zhakować ich cacuszka, to jest, chciałem powiedzieć, cycuszka ‒ zaśmiał się dEr.

‒ Tak, wielkiego cyca z kasą.

Augusto czuł się wśród nich jak klaun w operze. Nie rozumiał ich żartów, nieraz zupełnie nie łapał o czym mówią. Nieustannie zbijali go z tropu. Czasem jednak mieli ważne informacje, do których nikt inny nie potrafił dotrzeć.

‒ Zanotujecie nowy numer? ‒ zapytał prawie przymilnie.

‒ Tak, czasem to i my potrzebujemy kasy, Augusto. ‒ XX wcisnął mu do ręki żółtą karteczkę z nabazgranym numerem telefonu.

Było pewne, że poprzedni upieką w mikrofalówce.

 

“Uważajcie w czasie sekcji na pigułkę Meta” ‒ odczytał prokurator na ekranie swojej drogiej, niby-nie-chińskiej komórki. “Ech, jak w każdej sprawie o cyber-przestępstwo. Nie wiadomo, o co chodzi” ‒ pomyślał z niechęcią, ale oddzwonił do Hernandeza natychmiast.

‒ Skąd to wiecie?

‒ Policjanta się pan pyta, no panie Prokuratorze ‒ powiedział Augusto i westchnął. ‒ Z wiarygodnego źródła.

‒ Dzięki za informację.

‒ To nie wszystko. Jak już wyciągniecie tę pigułkę, to będzie potrzebna do, powiedzmy, nieoficjalnych badań.

‒ Zaraz, ale jak my mamy to znaleźć? ‒ Prokurator zupełnie nie orientował się w jakichkolwiek technologiach.

‒ Nie wiem, chyba ktoś z Mety musi uczestniczyć w sekcji, przynajmniej zdalnie.

‒ Aha, no tak. Co to właściwie jest? Czego szukamy?

‒ Czegoś, co sprawia, że meta działa. Po odłączeniu od układu nerwowego, w tym przypadku po śmierci “pasażera”, się wyłącza i szukaj wiatru w polu… to maleństwo jest.

‒ Dzięki, prześpimy się z tym. ‒ Prokurator stuknął w czerwoną słuchawkę, niezadowolony z dodatkowej komplikacji. Sprawa z głównym wątkiem technologicznym bardzo mu ciążyła już tylko z tego powodu. Myślał nawet, że przydzielono mu ją złośliwie, żeby dowiedział się czegoś nowego. W każdym razie fakt prowadzenia pierwszego śledztwa w kraju nie napompował go dumą.

Pochylił się nad laptopem i przesłał nowe informacje sędziemu śledczemu. Niech się chłop też ucieszy.

 

Alejandro Ibarra z lekkim niedowierzaniem czytał postanowienie sędziego śledczego, a już na pewno bez zrozumienia.

‒ Co, Raul będzie biegłym podczas sekcji, a co on lekarz jest? I to jeszcze obowiązkowo, pod groźbą grzywny? Co my jesteśmy instytutem ekspertyz sądowych, czy jak?! ‒ wykrzykiwał w swoim gabinecie wymachując plikiem kartek. ‒ Przecież to same straty. Najlepszy specjalista od mety, ja pierdolę.

Kiedy trochę się uspokoił, wysłał wiadomość i za chwilę jak zawsze uśmiechnięty Raul wszedł do jego pokoju.

‒ Słyszałeś, masz od teraz pracować dla sądu, rządu, czy policji, sam już nie wiem.

‒ Daj spokój, wykażemy się, jak zawsze. To będzie darmowa reklama Meta Inc.

‒ A kto będzie pracował nad metą?

‒ Mety.

‒ Chyba sobie żartujesz. Skończyliście?

‒ Prawie. Jest okazja, żeby zrobić dodatkowe betatesty. W końcu to ma być system zamknięty. Niehakowalny homeostat, no nie? Włączymy na próbę wszystkie funkcje i się okaże, na co je stać. Jak znajdziemy błędy, to wrócimy do tego, co jest teraz.

‒ A pasażerowie?

‒ Alejandro, to nowa usługa, pasażerowie nawet nie zauważą.

‒ Mam nadzieję, inaczej mogę szukać sobie dobrego miejsca na wcześniejszą emeryturę, chyba że znajdzie mi je wymiar sprawiedliwości.

‒ Będzie dobrze, wyjedziesz sobie jak zwykle na Kostarykę ‒ powiedział Raul. Klepnął Alejandro w ramię i wyszedł z gabinetu.

Nie uśmiechało mu się tylko oglądać trupa. Z jakiego powodu sędzia nakazał taki pokaz? Co ma wspólnego Meta z sekcją zwłok Zapaty? Nie ma komu zadać tych pytań. Nie ma wyjścia, trzeba pójść do szpitala i się dowiedzieć. Brrr.

 

W złowieszczej ciszy sali autopsyjnej trzy osoby uwijały się wokół ciała człowieka, od którego wiele zależało nawet w aktualnym stanie. Lekarz i dwóch pracowników przygotowywali naczynia na narządy, nerki, zlewki, stal chirurgiczną. Układali je z namaszczeniem i szacunkiem. Jak trzech samurajów oddających miecze na przechowanie. Lekarz zlustrował zwłoki, już niepodobne do Zapaty. Mruczał coś pod nosem. W tle słychać było radio nadające latynoamerykańskie przeboje.

‒ Wpuśćcie resztę.

‒ Panie prokuratorze, zapraszamy.

‒ Dziękuję, panowie, to jest pani Sol Vargas z Komendy Głównej, będzie filmować całość sekcji z kilku kamer. To konieczne, ponieważ nie możemy pozwolić sobie na jakiekolwiek wątpliwości, zwłaszcza po pochowaniu zwłok. Chcielibyśmy wykluczyć konieczność ekshumacji w przyszłości, gdyby komuś, powiedzmy lekkomyślnemu, przyszło do głowy złożyć nowe wnioski dowodowe. Panie doktorze, prosiłbym o umożliwienie zamontowania kamer.

‒ Rozumiem, oczywiście. Chyba powinienem mówić, co ustalam w czasie roboty głośniej i jakby do mikrofonu? Trochę jak na filmach?

‒ Przydałoby się.

‒ Pan Raoul z Meta Inc. będzie obecny przy sekcji, bo sądzimy, że w ciele może być urządzenie produkcji Meta.

‒ Co konkretnie? Chyba nie połknął komórki?

‒ To kapsułka z metą. Własność Meta Inc. ‒ odezwał się Raoul.

‒ Coś uruchamiającego metę? Zmarły był pasażerem? ‒ zainteresował się doktor.

‒ To możliwe. Meta pozwala na zmianę wyglądu zewnętrznego.

‒ Tak wygląda urządzenie, którego będziemy szukać. ‒ Raoul podał lekarzowi pudełko z nową metą.

Lekarz przyjrzał się, wyjął z szuflady lupę i wytrzeszczył oczy.

‒ No, wielkie to to nie jest. Nie da się zlokalizować jakoś automatycznie?

‒ Nie bardzo. Po wyłączeniu nie reaguje w żaden sposób. Wszystkie transmisje są zakodowane przez sztuczną inteligencję mety, więc nikt poza pasażerem nie zna haseł. Zapis sieci neuronowej mety zmarłego pasażera również jest zakodowany przez ‒  zawahał się ‒  no, też przez mety, nie wchodząc w szczegóły. To tajemnica absolutna, nikt nie ma dostępu, chyba że pasażer zmartwychwstanie. Wymogi bezpieczeństwa naszych klientów.

‒ Czyli trzeba macać trupa?

‒ Niestety.

Lekarz pochylił się nad ciałem NN. Po sali rozlało się trupie światło reflektorów. Sygnały włączenia kamer zabrzmiały wyjątkowo nieprzyjemnie.

‒ Zwłoki o nieustalonej tożsamości, dostarczone do zakładu dnia… wyraźne plamy opadowe. Zgon nastąpił najwyżej trzy dni temu. Stężenie pośmiertne ustępujące. Narządy płciowe typu męskiego ‒ mówił doktor.

Przeprowadził ostateczną alchemię, całe to oglądanie, cięcie, odsysanie, sondowanie, ważenie i mierzenie. Prokuratorowi powoli zbierało się na wymioty. Wydawało mu się, że grzebanie w galaretowatych, stłuszczonych wnętrznościach nigdy się nie skończy. Wreszcie mistrz ceremonii znieruchomiał.

‒ Znalazłem ‒ powiedział wyciągając brudne ręce z tego, co pozostało z pasażera.

‒ Świetnie ‒ powiedział bardzo szybko prokurator, który nadal miał tylko nadzieję, że nie zwymiotuje na zwłoki. ‒ Przepraszam państwa na chwilę. Możemy przerwać? Dwie minuty.

‒ W porządku ‒ odezwał się prowadzący sekcję. ‒ Jeszcze się pan przyzwyczai.

Prokurator otworzył na oścież okno w toalecie i przez moment rozkoszował się zapachem życia. Jednak nie zwymiotował. Po chwili znów zanurzył się w zaduchu sali sekcyjnej.

‒ W żołądku znajdowała się kapsułka. Panie Raoul, czy to jest poszukiwane urządzenie? ‒ zapytał lekarz opłukując znalezisko nad nerką.

‒ Tak, to kapsułka Meta Inc. ‒ odpowiedział Raoul formalnie, jak przed sądem. Był tak blady, że mógłby zastąpić nieboszczyka na stole sekcyjnym.

 

Augusto Hernandez wahał się, czy i jak dotknąć ten niewielki dowód rzeczowy, skromnie zapakowany w folię. Podobno przedtem go umyli, ale kto wie, co robią w takiej kostnicy? “Fu, obrzydlistwo wyciągnięte z nieboszczyka” ‒ pomyślał z odrazą. Potem golnął sobie jacka danielsa z colą z piersiówki trzymanej w biurku. Nie rozjaśniło mu się w głowie, miłe rozluźnienie, to też było coś  “Myślę, myślę – jak Kubuś Puchatek albo jak meta” ‒ powiedział sobie w myśli, trochę zaskoczony skojarzeniem.

Augusto przyjechał na wieś, którą wskazał mu Vi. W przypadku tego miejsca, w którym krowy mówiły dobranoc, słowo “wieś” było chyba nawet przesadą. W samotnym obejściu, które było nieco oddalone od pozostałych domów osady stał, a właściwie, jak ocenił Augusto, walił się stary, dom i niewiele lepsza stodoła. Porzucono tu narzędzia i resztki maszyn rolniczych pamiętających czasy chyba Napoleona Bonaparte. Wszystko został zapomniane i zarosło trawą. Idealne miejsce na badania technologiczne.

Hernandez pomyślał, że to pomyłka. Może źle zrozumiał wiadomość? Po kilkunastu minutach deliberowania usłyszał jednak wesoły głos XX.

‒ Hej, Augusto!

‒ Tutaj?

‒ Pewnie myślałeś, że to będzie miejsce, gdzie jest faza, co?

‒ Powiedzmy, że coś w tym rodzaju sobie pomyślałem.

‒ Nie. Spróbujemy to zhakować inaczej. ‒ XX potrząsnął chwilowo swoim telefonem, kolejnym kandydatem do wypieku w mikrofali.

Nie wiadomo skąd nadeszli Vi i dEr i niewysoka kobieta w średnim wieku. DEr niósł pod pachą spory bęben, a Vi grzechotki.

‒ Ona jest w porządku. To nasz hacker umysłu ‒ wyjaśnił Vi uchylając drzwi do stodoły i uśmiechając się tajemniczo.

Kobieta miała przy sobie drewnianą walizeczkę. Wyjęła z niej świece, jakieś kamienie, małą miseczkę i palnik turystyczny. Augusto w milczeniu przyglądał się jak zapala świece, palnik, ustawia na palniku miskę. Po chwili wrzuciła coś do środka i z miski zaczęły unosić się opary.

DEr zaczął bębnić. Instrument miał nawet przyjemne brzmienie. Augusto nigdy nie słyszał takiej muzyki. Głuche, niepokojące uderzenia bębna, od których ciarki przechodziły go od głowy do brzucha. Z pewnością nie było to takie sobie zwykłe dudnienie, jak w dyskotekach.

‒ Augusto, potrzebujemy twojej pomocy ‒ powiedziała kobieta cicho.

‒ Co mam robić?

‒ Zgadzasz się na eksperyment psychologiczny, który może pomóc w śledztwie?

‒ Oczywiście.

‒ To dobrze, posłuchaj muzyki.

DEr bębnił coraz szybciej. Potem Vi zaczął mu wtórować grzechotkami. Augusto poczuł się trochę zmęczony i prawie dał się uśpić tej rytmicznej muzyce. Tak mu się przynajmniej wydawało. Nie mógł się oprzeć myśli o zakładzie psychiatrycznym. Przypomniał mu się jakiś film, którego bohater, pracownik fizyczny, cierpiał na jakieś schorzenie i wbrew swojej woli został umieszczony w zakładzie. Nie wiadomo, dlaczego pomyślał o ciężarówce z napisem “Indesit”. Potem zasłuchał się w bębnienie i już nie wiedział, ile mogło upłynąć czasu. Może z pół godziny?

‒ O czym pomyślałeś, Augusto? ‒ Głos kobiety dotarł do niego dopiero po chwili, jakby była za ścianą. Był przyjemny, ale w jakiś niezwykły sposób świdrował umysł. Łagodny, a jednak nie znoszący sprzeciwu w nowy sposób, do tej pory nieznany Hernandezowi.

‒ Takie tam.

‒ To ważne, panie Hernandez, ja hakuję, ale ty znasz sprawę i twój umysł zawiera wynik.

‒ Czyli co?

‒ Wprowadziliśmy cię w stan wizyjny.

‒ …

‒ Nie musisz rozumieć, tylko powiedz, co widziałeś.

‒ Psychiatryk, jakiegoś robola i ciężarówkę z napisem “Indesit”.

‒ To informacja z mety.

‒ Skąd ja ją miałem?

‒ To bez znaczenia.

 

Ramón Narváez spoglądał na swoje stopy wyglądające spod szpitalnego koca. Jak wszyscy obserwowani dostał jakieś leki, pewnie uspokajające. Czuł się pogodnie, ale myśli nadal nie mógł zebrać. Powiedzieli mu, że musi czekać na obchód i wtedy przyjdzie do niego lekarz. Zaordynuje jakieś leczenie. Ramón czuł się dziwnie jako może-wariat. Trochę zagrożony. A jeśli zwolnią go z pracy? Może trzeba było jednak iść na policję? Wiele myśli przelatywało mu przez głowę. W każdym razie na zwolnieniu odpocznie, przemyśli całą sytuację i może wtedy uda się coś wyjaśnić. Dziwna sprawa.

‒ Panie Narváez. ‒ Lekarz miał łagodny głos, ale dla Ramóna brzmiał nieprzyjemnie. “Może boi się wariatów?” ‒ pomyślał Ramón. ‒ “Nawet Freud nie lubił wariatów…”.

‒ Co? ‒ Ramón był zbity z tropu, a jego świadomość zamglona lekami nie podpowiadała, co robić i mówić.

‒ Jak się dziś czujemy? ‒ Psycho-doktor uśmiechnął się.

‒ Jak psychol?

‒ Powie nam pan coś więcej?

‒ Na zwolnionych obrotach i zdezorientowany, przeżyłem coś dziwnego, potem coś mi daliście i dlatego…

‒ Będzie dobrze ‒ przerwał mu psycho spoglądając na jakąś zawieszkę na łóżku Ramóna. ‒ Przydzielimy pana gdzie trzeba. Jutro od rana terapia grupowa, a po południu sobie porozmawiamy.

W głowie psycho-doktora pojawiła się nazwa wstępnie rozpoznanej choroby. Nie miał zwyczaju niczego przesądzać przedwcześnie i na nic nie nastawiał się z góry. Wyjął notes, zapisał nazwisko Ramóna i pognał robić wariatów z innych pacjentów.

Ramón bardzo starał się uporządkować sobie w głowie wydarzenia ostatnich dni. Miał nadzieję, że coś sobie przypomni. Coś, co pozwoli mu odzyskać wiarę w siebie i wszystko wytłumaczy. Jednak morze pamięci nie wyrzuciło na brzeg nic interesującego. Może to przez leki, które dostał?

Powlókł się przez długi korytarz, żeby obejrzeć sobie miejsce, w którym się znalazł. W głównej klatce schodowej wsiadł do windy, która zawiozła go piętro niżej, do głównego patio. Znalazł tam sklep, w którym kupił niebieski zeszyt w kratkę.

Postanowił notować spostrzeżenia, przypomnienia i myśli, jakie pojawią się w czasie leczenia. Trochę dlatego, że nie miał co robić i trochę z powodu nadziei, że jednak jego życie nie stało się chorą wizją.

Szedł już z powrotem, ale zawrócił do sklepu.

‒ Jeszcze pióro, Watermana ‒ powiedział do urzędowo uśmiechniętej sprzedawczyni. “Tak, tak, do wariatów lepiej się uśmiechać. Nigdy nie wiesz, co zrobią” ‒ pomyślał. ‒ “Dobrze, że pozwalają tu mieć chociaż pióro. Tylko dlaczego pióro? Watermana?”.

Siedząc na łóżku szpitalnym otworzył zeszyt i machnął podpis. Wyszedł elegancki z zawijasem. Nie rozpoznał tego charakteru pisma. “Od kiedy ja się tak podpisuję?” ‒ spytał sam siebie ‒ “Może coś mi się tylko wydaje?” Drugi taki podpis już nie wyszedł taki sam. Po chwili zapomniał o tym.

 

Alejandro Ibarra, Augusto Hernandez oraz Ignazio Diaz i Luis Madera zhakowani w Mecie, siedzieli w gabinecie Augusto. Za oknem siąpił lekki deszczyk.

‒ Podłączymy pana do systemu ‒ odezwał się jeden z funkcjonariuszy.

‒ Po co to?

‒ Bo przez system Mety będzie miał pan z pierwszej ręki informacje interesujące policję. Wygodnie.

‒ Muszę? ‒ Augusto Hernandez niespecjalnie ufał technologii, a poza tym nie dowierzał Alejandro, który w końcu jednak był podejrzanym. Z drugiej strony Alejandro Ibarra współpracował, a funkcjonariuszom, którzy spróbowali mety chyba nic się nie stało.

‒ Augusto, tak będzie znacznie lepiej, szybciej, zobaczysz to na własne oczy ‒ powiedział jeden z funkcjonariuszy. Zabrzmiało to trochę sekciarsko.

Alejandro Ibarra obracał w dłoni błękitne opakowanie z nową kapsułką Meta Inc.

‒ Na razie nie będziemy odpalać całego systemu meta-postaci i neurolinku, jak to nazywamy, dostanie pan tylko wgląd w nasze doświadczenia i myślenie metą.

‒ Co to znaczy?

‒ Meta działa trochę jak środek wspomagający przewodnictwo nerwowe. Poczuje pan przypływ możliwości umysłowych. To efekt działania sztucznej inteligencji. Coś jak dodatkowa podświadomość.

‒ Chwileczkę. ‒ Hernandez wyszedł na korytarz i tam nalał sobie wodę z dystrybutora.

‒ Zimną! ‒ krzyknął za nim Alejandro. ‒ Żeby nie ugotować pigułki!

Augusto Hernandez wrócił z plastikowym kubkiem zawierającym wodę wiedzy do popędzenia niebieskiej pigułki. Nie miał ochoty na połykanie jakiejkolwiek technologii. “Może w końcu kiedyś trzeba pójść z duchem czasu?” ‒ pomyślał bez entuzjazmu.

‒ Dawaj pan to!

Ibarra podsunął mu pudełko. Hernandez rozpakował je, wycisnął sobie kapsułkę na rękę.

‒ Jakieś ostrzeżenia, skutki uboczne?

‒ Nic nie stwierdziliśmy, jak do tej pory. Mamy wszystkie zezwolenia i dopuszczenie do obrotu spożywczego ‒ uśmiechnął się Ibarra.

Augusto nalał sobie do wody trochę jacka danielsa na odwagę i szybko połknął tabletkę, starając się nie myśleć co właściwie robi.

‒ I jak?

‒ Czekamy pięć minut, aż dotrze, gdzie trzeba. Zamontuje się na jakieś czterdzieści osiem godzin. Potem pan ją normalnie wydali. Nawet pan nie zauważy.

‒ Kiedy zadziała?

‒ Właśnie za pięć minut. Uwolni do pańskiego krwiobiegu nanocząsteczki, które włączą metę.

‒ Skąd będę wiedział, że to już?

‒ Będzie pan wiedział.

Augusto czuł się, jakby pierwszy raz w życiu zaciągnął się maryśką albo papierosem. Niby nic nie czujesz, ale wiesz, że coś jest inaczej i jest to nieuchwytne tak po prostu. Mijały minuty i wreszcie zobaczył przed sobą mały sześcian powoli obracający się w powietrzu nad jego biurkiem.

‒ To chyba już?

‒ No, widzi pan? Proszę chwycić sześcian i odrzucić go za siebie, to tylko kalibracja mety.

Augusto chwycił sześcian. Był namacalny, twardy, stawiał opór, ale jak pomyślał Hernandez, przecież był na niby, z mety. Zmysły podpowiadały mu jednak co innego. Wyrzucił przedmiot. Nie usłyszał jak upada i tylko to odróżniało produkt Meta Inc. od rzeczywistości.

‒ W jaki sposób mam się połączyć z waszymi wynikami?

‒ Proszę pomyśleć o sprawie. Meta pana poprowadzi.

Augusto pomyślał o najważniejszym śledztwie w kraju. Po chwili poczuł, jakby już latami je prowadził. W czaszce tłoczyły mu się  myśli i część z nich wydawała się zupełnie nowa, chociaż nie miał pojęcia skąd brały się te informacje. Było to tak, jakby sam je gdzieś zdobył, lecz przecież wiedział, że było inaczej. Pomimo to orientował się, w jakich okolicznościach zostały uzyskane, wiedział o nich wszystko. Te niby obce dane nie dawały się odróżnić od zdobytych samodzielnie. Poczuł, jakby miał w głowie szybko rozkręcający się silnik, i że sprawa obchodzi go osobiście. Zapragnął natychmiast nad nią popracować.

W jakiś niepojęty sposób zobaczył jakby wszystkich ludzi w Hiszpanii, a potem profile sprawców. W ciągu sekundy przebiegał tysiące razy pomiędzy ledwie majaczącymi postaciami ludzkimi. Co jakiś czas trafiały się wyraźniejsze postaci. “To ludzie, o których wiemy coś więcej, może notowani” ‒ pomyślał.

“Psychiatryk, no tak, psychiatryk” ‒ przypomniało mu się.

Natychmiast zaatakowała go lista pacjentów. Dostrzegł też model osoby, którą terroryści mogli wykorzystać. “Samotni, młodzi, w granicach czterdziestki, żeby nawet gwałtowne zmiany w ich życiu jeszcze nie dziwiły, trochę ekscentrycy, raczej na niskich stanowiskach, żeby się nie wyróżniać”. Tysiące pytań i odpowiedzi, kolejne wątki rozumowania i myśli rozsadzały mu głowę, która ciągnęła w górę jak balon wypełniony lotnym gazem, a równocześnie wydawała się ciężka jak przyzwoity talerz od sztangi. Robiło mu się od tego niedobrze, serce mu waliło jak na alarm. Próbował zwalniać myślenie, ale nie potrafił. Działało na paliwie rakietowym Mety, które było znacznie lepsze nawet niż jack daniels z kawą. Jakakolwiek myśl, najdrobniejsze zaciekawienie czymkolwiek wysadzały w jego neuronach oślepiające fajerwerki. Jego umysł pobiegł gdzieś jak zawodowy maratończyk, siłą wlokąc za sobą duszę.

Wytypował półtora tysiąca osób. Nieźle. “Trzeba to jeszcze jakoś zawęzić” ‒ pomyślał, lecz poczuł się oszołomiony i zbyt zmęczony, żeby dalej pracować w ten sposób. Za to pobudzony umysł wcale nie skończył pracy. Karuzela neuronów kręciła się niezależnie od woli Hernandeza. Zbyt szybko. Znów zrobiło mu się niedobrze.

‒ Pierwsze wrażenia z połączenia mogą trochę oszałamiać, jak narkotyk, ale to jest bezpieczne. Proszę napić się wody i pomyśleć o tym sześcianie, który widział pan na początku. ‒ Usłyszał łagodny głos Alejandro.

To faktycznie pomogło. Po chwili Augusto poczuł się znów normalnie.

‒ W ten sposób zakończył pan sesję. Meta jest wyłączona, na pewno pan to czuje ‒ powiedział Alejandro.

‒ Chyba czuję. ‒ Augusto nadal był trochę zdezorientowany, ale miał nadzieję, że dzięki tej maszynie śledztwo ruszy z miejsca.

 

Ramón Narváez miał już dość terapii grupowej, rozmów z psychiatrą prowadzącym jego niby-leczenie, EEG, CT, rezonansów i innych mniej lub bardziej dziwnych badań. Najwyraźniej zwariował, skoro wciąż go tu trzymają.

Prowadził swój dziennik, po którym tak wiele sobie obiecywał, ale na razie nic nie wskórał, nic sobie nie przypomniał. Nie wpadł też na żaden świetny pomysł dzięki notatkom. Było wręcz przeciwnie: nadal czuł się wykolejony z utartego schematu swojego dotychczasowego życia.

Nieufnie i z rezygnacją przyjął więc odwiedziny policjanta, który powiedział mu, że władza chciałaby go przesłuchać.

‒ Od kiedy wariactwo to przestępstwo? ‒ spytał Ramón patrząc spode łba.

‒ To nie ma związku z czymkolwiek, co mógł pan zrobić, to znaczy, z niczym nielegalnym. ‒ Ton policjanta był pojednawczy, jak u osoby, która tylko przyszła przynieść list, ale nie zna jego treści.

‒ To o co chodzi?

‒ Wytypowaliśmy pana na świadka.

‒  Nic nie wiem o żadnym przestępstwie.

‒ Może tylko tak się panu wydaje ‒ mruknął stróż prawa.

‒ Na pewno nie jestem o nic podejrzany? Ja… ‒ Ramón zawahał się.  ‒ Wie pan, nie pamiętam wiele z tego, co się działo w ciągu ostatnich dni.

‒ My też to wiemy i dlatego pana wybraliśmy. Może pan być pokrzywdzony.

‒ Właśnie! Też tak myślę, wydaje mi się, że ktoś mógł mnie zamknąć w moim domu. ‒ Ramón ożywił się. Lepiej być ofiarą przestępstwa niż wariatem. Dodatkowo ewentualne przestępstwo nie wydawało się kompromitującą ohydą, którą telewizja i gazety na zawsze przylepią mu na czole, choćby okazał się ofiarą.

‒ Więc przyjdzie pan? Może pan normalnie wychodzić ze szpitala, nie uznali pana za osobę niebezpieczną, sprawdziliśmy.

Ramón westchnął. Ktoś go najwyraźniej w coś wkręcił. Tylko w co? Narkotyki, hakerstwo? Policjant mówił, że jest pokrzywdzony, więc chyba nie ma powodów do obaw? Ostatnio niczego nie można było być pewnym. “Trzeba zaryzykować” ‒ pomyślał. “Może w ten sposób czegoś się dowiem?” Cała sytuacja nadal wydawała się absurdalna.

Następnego dnia poszedł pod adres napisany przez policjanta na żółtej, samoprzylepnej karteczce.

‒ Ramón Narváez? ‒ Otyły policjant wypełniający dyżurkę spojrzał na niego zza wąskich okularów. Wyglądał jak android przykręcony do lady recepcyjnej jedyną połową swojego sztucznego ciała, tylko trochę przypominający człowieka, z uncanny valley w oczach i gestach. ‒ Zaraz, zaraz, a tak, pokój dwanaście B.

 

Augusto Hernandez siedząc za podwójnym lustrem weneckim sali przesłuchań przynajmniej mógł swobodnie popijać kawę z odrobiną jacka danielsa. Stary, dobry jack i mocno posłodzona kawa, czarna jak smoła. To był dobry początek dnia pracy. Odebrał niewiele znaczący telefon od prokuratora nadzorującego najważniejszą sprawę w kraju i jego prokuratora nadrzędnego. “Dobrze, że nie ma ich tam więcej” ‒ pomyślał odkładając słuchawkę. Zaczynał jednak już przyzwyczajać się do oddechu przełożonych, który nieustannie czuł na plecach. Taki los.

Za nim, przy prostym, długim stoliku z Ikei uwijali się dErViXX.

‒ DEr, podaj fazę.

‒ Masz.

‒ Kto ma mój dysk zewnętrzny?

‒ Ja, ale jeszcze nie odłączaj, bo aktualizuję nasze pakiety.

Pakiety dErViXX były właśnie tą magią, która dawała im przewagę nad zwykłymi użytkownikami komputerów, a nawet nad niektórymi znawcami rzeczy, a z pewnością już nad działem informatyki albo bezpieczeństwa dowolnej firmy.

‒ Augusto, macie tu mikrofalówkę?

‒ Po co? Jesteście tu pod ochroną całej hiszpańskiej policji.

‒ Nie mądruj się, musi być koszernie.

‒ To sprawa naszego bezpieczeństwa, Augusto. W tym fachu policja, jak by ci to delikatnie powiedzieć, nie daje tego. Tylko sprzątanie po sobie, wiesz.

‒ Inaczej można od razu spieprzać do jakiejś egzotycznej ambasady.

‒ Właśnie. Poza tym wiesz, my nie ufamy systemowi.

‒ W sprawach technicznych, to ja ufam tylko sobie.

Augusto sapnął. “Matko Boska, jacy oni bywają uciążliwi” ‒ pomyślał i machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

‒ Pokój czternaście ‒ jęknął. ‒ Tam jest chyba mikrofala.

Wreszcie dErViXX rozstawili swoje maszyny, zapuścili linuxy, konsole i co tam jeszcze mieli. Skonfigurowali sieć, skompilowali co trzeba i grając w “Minecrafta” czekali na swoje pięć minut.

‒ Vi, dawaj lepiej “Dynę Blaster”.

‒ Masz.

To było to, co chłopaki naprawdę lubili. Absurdalne retro-trudności w grach, o których prawie nikt już nie pamiętał. Czasem z nudów pisali ich nowe wersje, tylko dla siebie.

‒  Panowie, wyciszcie trochę to rzężenie, bo się nam świadkowie spłoszą. ‒ Augusto strofował ich jak ojciec z matką razem wzięci.

‒ Oj, tam, oj, tam.

‒ To kogo mamy sprawdzać? ‒ zainteresował się Vi prawą półkulą mózgu, bo lewa przechodziła właśnie kolejne hard-levele “Dyna Blaster”.

‒  Mamy tu kilku z tych setek wytypowanych, no, tych najbardziej obiecujących świadków. Któryś z nich może być poszukiwanym jeźdźcem, pasażerem mety, czy jak tam się to nazywa.

‒  Hehe, po mecie wszystko jest inne, jak po iphonie ‒ zaśmiał się Vi.

‒ No właśnie. W każdym razie spróbujcie to zhakować, żebyśmy mogli zdalnie wyłączyć chociaż nanoboty i zobaczyć, czy nie nakładają maski, któremuś z nich.

‒ Próby z trupią pigułką wyszły ‒ rzucił dEr patrząc w ekran. ‒ Nie ma rzeczy niehakowalnych.

‒ Tylko, że każdą metę trzeba hakować osobno. Każda jest trochę inna, niestety. Nie da się zrobić uniwersalnego rozwiązania.

‒ Tak, i najlepiej nie tylko z komputera, ale przy okazji przez drugą metę, żeby dostać kopa umysłowego.

‒ Skąd mieliście kapsułki? ‒ zainteresował się Augusto, jakby co najmniej prowadził sprawę o kradzież.

‒ Skopiowaliśmy. ‒ XX wyszczerzył zęby.

‒  Da się? Da się! ‒ powiedział Vi.

Augusto wzniósł oczy do nieba. Całe to śledztwo skończy się pozwem o naruszenie praw Meta Inc. i policja do końca świata się nie wypłaci, o utracie reputacji i zakazie awansów nie wspominając. Usłyszał skrzypnięcie drzwi. Wszedł młody mężczyzna w gejowatym sweterku i jeansach. Przedstawił się jako psycholog. Zaraz za nim ukazał się zafrasowany Prokurator.

‒ No, to jesteśmy w komplecie. ‒ Augusto mrugnął wesoło do Prokuratora.

‒ Bez głupich żartów, pan psycholog musi wykonać dla nas bardzo trudne zadanie ‒ zgasił go Prokurator.

“Psycho-Zdzicho” ‒ nazwał go w myślach Augusto.

‒ Czy przebieg przesłuchania będzie nagrywany? ‒ zapytał Psycho.

‒ Tak, w pokoju są dwie kamery. Jedna filmuje świadka od pasa w górę. Druga rejestruje całą jego postać z boku. Do tego, jak pan widzi, mamy tych wariatów ‒ dodał wskazując na amatorów “Dyna Blaster”.

‒ Pochlebiasz nam, Augusto ‒ zaśmiał się XX.

 

Po drugiej stronie weneckiego lustra funkcjonariusz zapuszczał laptopa. Wszedł Ramón Narváez. Był niezdecydowany, bo właściwie to on chciał się czegoś dowiedzieć. Role w tym przesłuchaniu zupełnie się pomieszały.

‒ Ramón Narváez? ‒ zapytał policjant urzędowym tonem.

‒ Taak. ‒ We krwi Ramóna wciąż jeszcze krążyły chemikalia podane w szpitalu.

‒ Proszę usiąść. Co pan taki niezdecydowany?

‒ Posiedzi pan w psychiatryku, się pan dowie.

‒ No, no, niech świadek nie będzie taki arogancki. Co pan wie w sprawie?

‒ W jakiej sprawie?

‒ To jest śledztwo w sprawie terroryzmu i porwania członków rządu. Uprzedzam, że nie wolno panu z nikim rozmawiać na temat tego przesłuchania ani potwierdzać lub zaprzeczać, że ono się w ogóle odbyło. Wszystko jest objęte tajemnicą państwową.

‒ No, w tej sprawie, to ja chyba nic nie wiem.

‒ Sądzimy, że w rzeczywistości jest inaczej.

‒ Czyli, że ja kłamię? To może jestem porywaczem?

‒ Nie, nie o to chodzi. Żeby to dokładnie wytłumaczyć, musiałbym relacjonować panu wyniki śledztwa, a to jest tajne, jak mówiłem, więc sam pan rozumie. W każdym razie, czy mimo wszystko mógłby pan opowiedzieć o swoim ostatnim tygodniu?

Ramón zaczął nerwowo opowiadać o tym, jak zbudził się uwięziony w domu.

‒ Jakieś imprezy bezpośrednio wcześniej? Narkotyki do dwóch miesięcy wcześniej?

‒ Nie, akurat nic.

‒ Dobrze, proszę dalej.

Ramón opisywał swoją dezorientację. Mówił, jak wydostał się z domu, jak wszystko wydawało mu się nowe, niezbyt znajome. Wreszcie o wizycie w pracy i pobycie w szpitalu.

‒ Zapytaj go, co pamięta z czasu przed uwięzieniem w domu. To pytanie od psychologa. ‒ Przesłuchujący usłyszał głos Augusto w słuchawce wetkniętej w ucho.

‒ Wydaje mi się, że byłem w pracy ‒ odparł niepewnie Ramón ‒ Chyba jak zwykle wróciłem do domu, a potem… No właśnie! ‒ wykrzyknął zaskoczony własnym odkryciem. ‒ Potem już zbudziłem się zamknięty w domu. Panie władzo, przecież to chyba niemożliwe.

‒ Proszę spróbować sobie przypomnieć cokolwiek z czasu bezpośrednio przed położeniem się do snu poprzedniego dnia. To mogłoby nam pomóc.

Ramón zrobił minę wskazującą na najwyższy wysiłek psychiczny, ale w głowie miał tylko pustkę.

‒ Mam chyba lukę w pamięci, jakby film mi się urwał. Potem, dużo później zauważyłem coś dziwnego. Wie pan, w psychiatryku robiłem notatki, żeby to wszystko jakoś sobie uporządkować. Myślałem, że coś sobie przypomnę. Chyba nic z nich nie wynikało, ale złapałem się na tym, że nie poznaję swojego podpisu.

‒ Jak to? Proszę powiedzieć o tym coś więcej, to mogłoby nas zainteresować.

‒ No, tak po prostu, jakby podpisała się jakaś inna osoba. To trwało chwilę. Potem mój podpis był już normalny.

‒ Masz pan przy sobie ten pamiętniczek?

‒ Tak, od przyjęcia do szpitala zawsze noszę go ze sobą.

‒ Musimy go zabezpieczyć.

‒ Czyli co?

‒ Zatrzymać go na, powiedzmy, dwa tygodnie-miesiąc, aż grafolodzy zbadają ten podpis.

‒ Ja się pod nikogo nie podszywam.

‒ Nie chodzi o pana.

 

Za lustrem weneckim zapadła cisza.

‒ Możliwe, że to jeden z pokrzywdzonych, to jest naszych decydentów, chciałem powiedzieć. ‒ Głos Augusto Hernandeza nabrał nowej barwy i teraz wyrażał ekscytację pomieszaną z triumfalnymi trąbkami. Pewnie tak przemawiałby Cezar do swoich żołnierzy.

‒ DEr, co masz?

DEr przebywał w przestrzeni osobistej mety i chwilowo nie odpowiadał.

Przez jego głowę z prędkością ekspresu przewijały się szeregi sytuacji, danych osobowych, miejsc, fotografii. Czuł, że wszystkie mają znaczenie, że wszystkie coś dla niego znaczą. Od czasu do czasu ukazywał mu się połyskujący, drogocenny kamień, wniosek. Wisiał w powietrzu. Mógł go obracać na różne strony. Wtedy kamień mówił mu, co wynika z oglądanych materiałów. DEr nie był pewien, czy to on jest kamieniem, czy kamień jest nim i co to wszystko w ogóle znaczy. Czuł się jednak tak doskonale, jak jeszcze nigdy w życiu. Wreszcie w jego umyśle pojawiła się błękitna kapsułka z wygrawerowanym napisem: “Ramón Narváez”. Natychmiast zrozumiał. Przesłuchiwany na stówę był pasażerem. Nie był jednak jeźdźcem, jak lubili ich nazywać pracownicy Meta Inc, tylko raczej więźniem Mety. “Pewnie dlatego, że nie czai, co to jest, jak skuma to koniec zabawy. Trzeba się z nim połączyć” pomyślał dEr. Przeszedł do przestrzeni publicznej. Drogocenny, połyskujący kamień nadal obracał się na środku pokoju.

‒ To pasażer, ale nie kieruje metą.

‒ Czemu?

‒ Nie wiem, myślę, że on w ogóle nie słyszał jeszcze o Mecie i myśli, że jest w rzeczywistości. Czyli jakby jego rzeczywistość była zhakowana. Delikatnie powiem mu, że matrix go więzi. To powinno wystarczyć.

‒ Myślisz, że oni nic więcej nie zrobili?

‒ Nic więcej. Nieświadomość, chłopie.

‒ Możemy spróbować go zhakować z zewnątrz ‒ powiedział XX, który palił się do tej roboty.

‒ To ostateczność. ‒ Psycholog zmarszczył brwi. ‒ Meta ingeruje w procesy psychiczne, a on i tak już jest trochę zdestabilizowany. Nie chcę od razu mieć pacjenta i to jeszcze takiego.

‒ Okej, Psycho, Okej. Vi, dawaj “Dynę”.

DEr wrócił do przestrzeni prywatnej mety. Schował do kieszeni połyskujący kamień i odszukał niebieską kapsułkę z napisem “Ramón Narváez”.

Rozciągnął ją do takich rozmiarów, że mógł wejść do środka.

 

Ramón Narváez wciąż rozmawiał z przesłuchującym go policjantem. Teraz była to już zupełnie luźna rozmowa o mało istotnych rzeczach.

“Ja chyba naprawdę fiksuję” ‒ pomyślał, kiedy zobaczył jakiegoś młodego mężczyznę w powłóczystych szatach. Przez biel jego ubrania prześwitywało podświetlone na złotopomarańczowo, bijące serce.

‒ Ramón! ‒ powiedziała zjawa nie otwierając ust.

‒ Przepraszam pana na chwilę ‒ powiedział Ramón do policjanta. ‒ Muszę skorzystać z łazienki.

‒ Idę z panem. Wie pan, świadkowie są potrzebni, to taka nietypowa sprawa, normalnie się ich nie pilnuje, ale bez urazy, pana musimy przypilnować.

‒ W porządku, wszystko jedno, z aniołem stróżem, czy bez, muszę do toalety.

‒ Pokażę panu drogę.

Ramón wciąż widział białą postać. Uśmiechała się do niego i mrugała porozumiewawczo. Starał się nie zwracać uwagi na wizję, ale była zbyt realna i rozpraszała go. Zerknął na stróża prawa. Nic nie wskazywało na to, żeby widział to samo. W toalecie Ramón rzucił się do umywalki i obmył twarz zimną wodą. “To chyba przywidzenie, czyli jednak…”  ‒ zdążył pomyśleć, kiedy ten sam gość pojawił się w lustrze.

‒ Spokojnie, Ramón. Abelardo? ‒ Niedoszły Jezus stał się dość niepewny, jak na wizję religijną.

‒ Ramón, w głębi duszy jesteś chyba religijny, więc tak mnie widzisz. Spokojnie, to co widzisz to rodzaj, no, jakby transmisji, jak rozmowa przez komórkę, tylko bardziej zaawansowana technicznie. Jestem dEr, jestem hackerem. Naprawdę siedzę w pokoju obok.

“Kurwa. Sfiksowałem. Do końca życia będę żył z cholernej renty” ‒ pomyślał Ramón. Właśnie ruszał w kierunku suszarki do rąk, kiedy postać wychyliła się z lustra mniej więcej do pasa i zagrodziła mu drogę.

‒ Ramón, ja wiem, że to wydaje ci się dziwne, ale uwierz, że za chwilę wszystko zrozumiesz. Dotknij bijącego serca. Zobaczysz, że to technologia, a nie wizja wariata.

Ramón przez chwilę poczuł panikę. Nie chciał jednak wychodzić w takim stanie do policjanta, który gotów sobie coś pomyśleć i nie daj boże przekazać to psycho-doktorom. Zafundowali by mu dodatkowe pół roku w szpitalu. “No, dobra” ‒ pomyślał. “Może i sfiksowałem, ale zaryzykuję”. Dotknął bijącego serca. Okazało się prawdziwe: ciepłe i miękkie.

Wtedy stało się coś, czego dEr dotąd jeszcze nie widywał, pomimo wszystkich swoich hackerskich osiągnięć. Z twarzy Ramóna wyrosły miliony miniaturowych igiełek. Przez chwilę wydawało się, że jego fizjonomia puchnie i rozsadza ją jakaś niewidzialna. “Jakby była zrobiona z maleńkich klocków, które właśnie wszystkie postanowiły się przesuwać” ‒ pomyślał dEr.

‒ Ja pierdolę! ‒ krzyknęła uduchowiona postać. ‒ Abelardo Olmos, jak w telewizji! Znaczy, dzień dobry. Przepraszam, chciałem powiedzieć, że… Po prostu to wszystko trochę mnie zaskoczyło. O, chwileczkę. ‒ DEr odłączył się od mety. ‒ Widzi pan mały sześcianik na tle lustra?

‒ Widzę ‒ powiedział ogłupiały Abelardo Olmos, który wciąż jeszcze nie czuł się jak we własnej skórze.

‒ Pan go złapie i schowa do kieszeni.

Olmos zrobił to i za chwilę dziwaczna wariacja na temat Jezusa miłosiernego zniknęła. W tym czasie dEr wypadł z pokoju ukrytego za weneckim lustrem i pobiegł do toalety.

Abelardo Olmos był raczej zbaraniały. Wpatrywali się w siebie bez słowa.

‒ Już na nas czekają, zaprowadzę pana. Wiem, to nietypowa sytuacja, ja wiem. Oni panu wszystko wytłumaczą ‒ paplał dEr.

 

‒ Wstrzymywał cały dzień przy “Dyna Blaster”? ‒ Augusto mrugnął do pozostałych.

‒ Nie, to nie to ‒ powiedział XX. Nie musiał jednak więcej wyjaśniać zwyczajów swojego przyjaciela z grupy, bo dEr właśnie wpychał do pokoju lekko opierającego się Abelardo Olmosa, do niedawna działającego premiera Królestwa Hiszpanii, aktualnie wysadzonego z wszystkich możliwych siodeł.

‒ Uff! ‒ odetchnęli jednocześnie Augusto i prokurator, który natychmiast chwycił za telefon.

‒ Dajcie mi kogoś z ochrony rządu.

‒ Wreszcie! Bardzo się cieszymy panie premierze, co za traf! ‒ Augusto ściskał rękę Olmosa starając się, żeby to wypadło elegancko.

Abelardo Olmos powoli wracał do siebie. Po chwilowo pustej czaszce kołatały mu się wspomnienia z życia jako pasażera. Stopniowo blakły i wracała mu zwykła pamięć.

‒ Zapraszam, zapraszam do sali konferencyjnej! ‒ zawołał prokurator, który właśnie odkleił telefon od ucha.

Kolejne osoby i pomieszczenia migały przed oczami Abelardo Olmosa. Nieznani ludzie ściskali mu ręce. Niektórzy padali mu w ramiona. Policjanci i prokurator z ożywieniem mówili o przełomie w jakimś ważnym śledztwie.

Jednak Abelardo myślami był daleko. Myślał o swoim notatniku, z którego powinny przecież wynikać jego kolejne zajęcia na dziś, ale to, co widział nie mogło być wcześniej nigdzie zanotowane, to był jakiś kryzys. Jednocześnie czuł, że to jest w jakiś sposób ważne, lecz wciąż nie kojarzył, kiedy właściwie stracił przytomność i gdzie jest zamachowiec.

Zadzwonił interkom. “Chłopaki z ochrony już podjechali, możecie wychodzić” ‒ zaszczekał głośnik.

Na zewnątrz tłoczyli się już dziennikarze. Błyskały lampy aparatów, a oni wyciągali w kierunku Abelardo swoje wścibskie lub oskarżycielskie mikrofony. Abelardo nie miał im na razie nic do powiedzenia.

Faceci w czerni wepchnęli go do auta jak oskarżonego. Zaległa cisza. Wreszcie odezwał się kierowca.

‒ Zawieziemy pana do budynku rady ministrów. Tam już czeka lekarz i ci, jak im tam – technicy. Jednego już pan poznał. Musi się pan nauczyć powozić?

‒ Powozić? Czym powozić?

‒ A, sam pan się przekona. Nie ma pan pojęcia, jak zmienił się świat w ciągu tych kilku dni.

‒ Co z resztą? Ktoś do nas strzelał? ‒ Abelardo zdał sobie sprawę, że nie potrafi zadać trafnego pytania.

‒ Tak ‒ zaśmiał się kierowca dodając gazu. ‒ Z pigułki!

 

Kapelusznik zdjął ręce z kierownicy i odwrócił złotą twarz do Nory.

‒ Zrób głęboki wdech i wyobraź sobie mały, srebrny sześcian. ‒ Usłyszała łagodny głos Wiedza, który wyglądał właśnie zza Kapelusznika.

‒ Czuję się jak rosyjska baba w babie.

‒ Tym właśnie jesteśmy my, meta istoty ludzkie. Tym stajecie się także wy. Wasza indywidualna biologia łączy metaludzi ze światem, jeśli mogę tak powiedzieć. Osobowy umysł. Wciąż nie umiemy tego zbudować od  podstaw.

‒ Czułam się nimi obydwoma – Ramonem i Abelardo. Teraz mam za dużo w głowie.

‒ Z czasem nauczysz się z tym obchodzić.

‒ Gdzie reszta?

Wiedz ściągnął karoserię samochodu za uchwyt nad głową, jak iluzjonista zdejmujący zasłonę z rekwizytów. Nora zauważyła, że jest właśnie nim, Kapelusznikiem-iluzjonistą i kłania się siedzącym na auli, a ona sama razem z nim znajduje się na zmetamorfowanej scenie.

‒ A teraz brawa dla mojej uroczej asystentki! ‒ wykrzyknął Wiedz.

Nora, wpadając po drodze na ławki audytorium, z powrotem usiadła pomiędzy Ajaxem i Elohimem.

‒ Ale odjazd, co? ‒ Elohim był wyraźnie rozradowany.

‒ Tak, odpłynęła zupełnie.

‒ Wkręciła się w scenariusz, nie mogę!

‒ Poczekamy, aż ty się wkręcisz, Ajax.

‒ Ja się nigdy nie wkręcę, jestem odporny ‒ wyszczerzył zęby Ajax.

‒ Nic ci nie będzie. Oscylacja osobowości przechodzi. Poza tym tożsamość jest trwale zapisana ‒ uspokajał ją Elohim.

W historycznym materiale o metaludziach kobieta mówiła do widzów sztywno i bez związku. Brzmiało to źle, bo zajmowała tylko kanały dźwiękowe i wzrokowe, pomijając wszystko inne.

‒ Czy meta do nowy internet, kolejne urządzenie do robienia ludziom wody z mózgu? Może to zwiastun nowej ery, w której każdy będzie mógł przeżyć co chce i otrzymać dowolne zdolności? A może wszyscy kiedyś zwariujemy przez metę?

‒ Meta to przyszłość sztucznej inteligencji, która od dzisiaj już nie jest sztuczna. Jest nasza. Odzyskaliśmy ją ‒ mówił spokojnie Alejandro Ibarra.

Koniec

Komentarze

Esf, konkurs Pierwszy raz został zakończony 30 kwietnia 2017 roku. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Esfie, trzeba zauważyć, że uderzyłeś z armaty bo opowiadanie ma 105989 znaków. Najgorsze jest to, że strzał jest całkowicie chybiony bo konkurs Pierwszy raz już dawno się zakończył, a w dodatku miał chyba jakiś limit znaków. 

Pomyłka jest natomiast na tyle imponująca, że aż przeczytam. Dobry marketing :D.

 

A poza tym limit był do 10k, a nie do 100k znaków :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Interesujący pomysł, z olbrzymim potencjałem. Sądzę, że w tym uniwersum jeszcze możesz natrzaskać opowiadań a opowiadań.

Akcją wciągnęła, z zainteresowaniem czytałam, ciekawa, co będzie dalej.

Masz trochę błędów, ale da się nad tymi rzeczami zapanować. Zapis dialogów do remontu, trochę literówek, czasami konstrukcja zdania się sypie.

‒ Jesteś dobry, jesteś rekinem, jesteś torro! 3… 2… 1…

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie, a już w dialogach to obowiązkowo.

Jest pan na razie tylko podejrzany o pomoc do przestępstwa terrorystycznego,

Pomoc do?

‒ To się okaże. W każdym razie jest Pan zatrzymany do czasu decyzji prokuratora.

W dialogach ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. Tylko w listach dużą.

‒ Ożesz.

Ożeż.

Babska logika rządzi!

Wprowadziłem poprawki :)

Dopiero zaczynam lekturę (długi tekst nam zaproponowałeś, esfie, oj, długi), ale na razie rzuciły mi się w oczy dwie sprawy: literówki i powtórzenia. 

Miał większe oczy niż większośc ludzi.

Większe – większość, literówka. 

Sala zarżała.

Tu wyszło nawet zabawnie ;) 

Wejdźmy, bo blokujemy wejście. Nikogo tam nie wpuszczą przed nami.

Grupa VIPów przeszła do wejścia. Ochrona czekała tylko na sygnał, żeby zwolnić czerwoną taśmę zagradzającą wejście mniej ważnym osobistościom,

Zdecydowanie za dużo wejść (i jedno przejście), do tego przecinek na końcu.

Ogólnie tego typu rzeczy najłatwiej wyłapać cudzymi oczami – albo przynajmniej odłożyć tekst na trochę i dopiero wtedy przeczytać jeszcze raz.

To tak na wstępie, do przemyślenia, a teraz wracam do lektury :)

 

Przynoszę radość :)

Interesujący pomysł, musisz tylko opracować nad wykonaniem ;)

Przynoszę radość :)

Dzięki, pogrzebię w nim jeszcze ;)

Niezły pomysł zaowocował bardzo porządnym opowiadaniem. Może nieco przydługim, ale na tyle zajmującym, że czytałam z prawdziwą przyjemnością, żałując jednocześnie, że dotarłam tu dopiero teraz.

Szkoda tylko, że wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Nora są­czy­ła Earl Grey na przy­ję­ciu u Sza­lo­ne­go Ka­pe­lusz­ni­ka. –> Nora są­czy­ła earl grey na przy­ję­ciu u Sza­lo­ne­go Ka­pe­lusz­ni­ka.

Nazwy napojów zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie: przy nazwach trunków, samochodów…

 

ode­zwał się  Eliasz przez pry­wat­ny kanał . –> Zbędna spacja przed kropką.

 

‒ Ale­jan­dro, tam będą pra­wie same VIPy! –> ‒ Ale­jan­dro, tam będą pra­wie same VIP-y!

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

poza jej nieco nar­ko­tycz­ną opra­wą ze­wnęrz­ną? –> Literówka.

 

Obraz za­drgał i po­ja­wi­ło się trzech bo­jow­ni­ków w tur­ba­nach z bro­da­mi i usta­mi za­sło­nię­ty­mi za po­mo­cą chust. –> Czy dobrze rozumiem, że bojownicy mieli turbany z brodami?

Proponuję przecinek po turbanach.

 

Wrzu­ca­li z sie­bie mocne, arab­skie słowa. –> Pewnie miało być: Wyrzu­ca­li z sie­bie mocne, arab­skie słowa.

 

Nie wiem­my, czy w me­tach można… –> Literówka.

 

Dzien­ni­ka­rze prze­py­cha­li się w kie­run­ku oszklo­nych drzwi bu­dyn­ku, w któ­rym mie­ści­ła się kan­ce­la­ria pre­mie­ra. Ochro­na wska­zy­wa­ła im kie­ru­nek wzdłuż… –> Powtórzenie.

 

‒ Spoci się pan jesz­cze od re­flek­to­rów ‒ Ko­bie­ta ma­cha­ją­ca pę­dzel­kiem ko­sme­tycz­nym uśmiech­nę­ła się .

‒ Spoci się pan w świe­tle re­flek­to­rów i pod brze­mie­niem spra­wy ‒ Ko­bie­ta ma­cha­ją­ca pę­dzel­kiem ko­sme­tycz­nym uśmiech­nę­ła się . –> Czyżby niemożność podjęcia decyzji, które zdanie lepsze? Zbędna spacja przed kropką.

 

Po­ka­żesz im kły? ‒ prze­rwał Eg­dar­do. –> Literówka.

 

“Pro­szę Pań­stwa, szef kan­ce­la­rii pre­mie­ra… –> “Pro­szę pań­stwa, szef kan­ce­la­rii pre­mie­ra

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

‒ Jest pan za­trzy­ma­ny pod za­rzu­tem prze­stęp­stwa ter­ro­ry­stycz­ne­go, wszyst­ko pan powie… –> Pewnie miało być: …wszyst­ko, co pan powie

 

Nie pusz­czę wam filmu porno ani nie wpusz­czę tu grupy strip­te­ase­rek. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Fo­te­le wi­dzów usta­wi­ły się jeden za dru­gim. Rol­ler­co­aster ru­szył z ogrom­ną pręd­ko­ścią, a prze­cią­że­nie wci­snę­ło wi­dzów w fo­te­le. Zie­mia jakby ucie­ka­ła przed nimi, po­dob­nie, jak to się wy­da­je w cza­sie star­tu sa­mo­lo­tu, tyle że ten był prze­zro­czy­sty. Fo­te­li nic nie pod­trzy­my­wa­ło, rów­nież rama ko­lej­ki była przej­rzy­sta. Zmniej­szo­ny ja­kimś spo­so­bem Ibar­ra jak Mysz­ka Miki prze­ska­ki­wał z opar­cia jed­ne­go fo­te­la na drugi… –> Powtórzenia.

 

Zresz­tą, nie udo­stęp­nił bym wam met. –> Zresz­tą, nie udo­stęp­niłbym wam met.

 

do pracy na pro­duk­cji w In­de­si­cie, gdzie nad­zo­ro­wał linię pro­duk­cyj­ną. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Pod­szedł do okna. Nie otwie­ra­ło się. Zo­sta­ło jakoś za­blo­ko­wa­ne. Może inne się otwie­ra? Było to mało praw­do­po­dob­ne, ale na wszel­ki wy­pa­dek spraw­dził wszyst­kie okna. Żadne nie dało się otwo­rzyć. Wró­cił do sy­pial­ni Tak, może tu da­ło­by się coś zro­bić. –> Czy to celowe powtórzenia?

 

Ro­ze­słał maile i SMSy do współ­pra­cow­ni­ków. –> Ro­ze­słał maile i SMS-y/ esemesy do współ­pra­cow­ni­ków.

 

przez chwi­lę roz­ko­szo­wał miłym cie­płem al­ko­ho­lu roz­cho­dzą­ce­go się po ciele. –> Skoro rozkoszował się ciepłem, to: …przez chwi­lę roz­ko­szo­wał miłym cie­płem al­ko­ho­lu, roz­cho­dzą­cym się po ciele.

 

Ibar­ra był się już swo­jej pry­wat­nej prze­strze­ni mety. –> Chyba: …Ibar­ra był już w swo­jej pry­wat­nej prze­strze­ni mety.

 

to Be­ni­cio del Toro, ten aktor, w każ­dym calu, bo po­zwo­lił nam ze­ska­no­wać jego całe ciało do tej de­mon­stra­cji. –> …bo po­zwo­lił nam ze­ska­no­wać swoje całe ciało do tej de­mon­stra­cji.

 

Każdy z po­li­cjan­tów po­my­ślał o tym, co ko­ja­rzy­ło mu się z ro­la­mi: te­atrze, te­le­wi­zji, róż­ny­mi ro­la­mi spo­łecz­ny­mi. –> Raczej: …o te­atrze, te­le­wi­zji, róż­ny­ch ro­la­ch spo­łecz­ny­ch.

 

Teraz prze­łą­czę was na praw­dzi­wą, nie-ćwi­czeb­ną in­fra­struk­tu­rę. –> Teraz prze­łą­czę was na praw­dzi­wą, nie-ćwi­czeb­ną in­fra­struk­tu­rę.

 

z róż­ny­mi rze­cza­mi: in­ter­ne­tem, fa­ce­bo­okiem… –> …z róż­ny­mi rze­cza­mi: in­ter­ne­tem, Fa­ce­bo­okiem

 

To bę­dzie uczu­cie się jak­by­ście byli czymś w ro­dza­ju wiel­kiej ameby albo traw­ni­ka. –> To bę­dzie uczu­cie, jak­by­ście byli

 

każdy z nich ro­zu­miał, czy też wi­dział na­ro­dzi­ny na­ro­dzi­ny myśli, ro­zu­mo­wa­nia lub wnio­sku. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

A wszyst­ko to stało się z osza­ła­mia­ją­cą pręd­ko­ścią, w jed­nej chwi­li. Ich myśli stały się… –> Powtórzenie.

 

Po­czu­li jakby w ich gło­wach krę­ci­ły się ja­kieś ko­ło­wrot­ki, z któ­rych myśli się roz­wi­ja­ły jak przę­dza. Ko­ło­wrot­ki krę­ci­ły się szyb­ciej i szyb­ciej, za każ­dym ob­ro­tem wy­rzu­ca­jąc do­sko­na­łe po­my­sły i świet­ne, przy­jem­ne myśli. Na ko­niec po­czu­li dumę ze swo­ich osią­gnięć umy­sło­wych. Nie wie­dzie­li jed­nak, co to za osią­gnię­cia. Wy­star­cza­ła im pew­ność, że są zdol­ni do na­tych­mia­sto­we­go osią­gnię­cia do­wol­nych celów. –> Czy to celowe powtórzenia?

 

‒ Tak, panie Pro­ku­ra­to­rze, to nie­kom­for­to­wa sy­tu­acja… –> Dlaczego wielka litera? Ten błąd pojawia się kilkakrotnie.

 

OK. –> Okej.

W dialogach nie używamy skrótów.

 

Jak taśma fil­mo­wa, czy jak pliki .MOV, czy ja­kieś tam inne… –> Co robi kropka w środku zdania?

 

Spoj­rzał na wskaź­nik na­ła­do­wa­nia ba­te­rii w sku­te­rze. 90%. Świet­nie. –> Spoj­rzał na wskaź­nik na­ła­do­wa­nia ba­te­rii w sku­te­rze. Dziewięćdziesiąt procent . Świet­nie.

Liczebniki zapisujemy słownie. Nie używamy symboli.

 

Au­gu­sto minął kilku dziad­ków i babć… –> Au­gu­sto minął kilkoro dziad­ków i babć

 

“ci-któ­rzy-nie -wy­ste­pu­ją-w-na­pi­sach-koń­co­wych” –> Zbędna spacja przed trzecim dywizem.

 

Do po­sta­no­wie­nia było za­łą­czo­ne pismo na­pi­sa­ne tro­chę bar­dziej po ludz­ku. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Au­gu­sto Her­nan­dez wahał się, czy i jak do­tyk­nąć ten nie­wiel­ki dowód… –> Literówka.

 

Niby zwy­kłe ude­rze­nia bębna, ale wzbu­dza­ją­ce ciar­ki gło­wie i brzu­chu. –> …ale wzbu­dza­ją­ce ciar­ki w gło­wie i brzu­chu.

 

Za­mon­tu­je na ja­kieś 48 go­dzin. –> Za­mon­tu­je na ja­kieś czterdzieści osiem go­dzin.

 

‒ Wła­śnie za 5 minut. –> ‒ Wła­śnie za pięć minut.

 

ale coś jest ina­czej i jest to nie­uchyt­ne tak po pro­stu. –> Literówka.

 

po­mię­dzy le­d­wie ma­ją­czą­cy­my po­sta­cia­mi ludz­ki­mi. –> Literówki.

 

Do­strzegł też model osoby, którą ter­ro­ry­ści mogli wy­ko­rzy­stać. –> Literówka.

 

Jed­nak jego umysł wcale nie skoń­czył pracy. Au­gu­sto czuł, jak tryby w jego mózgu kręcą się nadal i to zde­cy­do­wa­nie zbyt szyb­ko, jak na jego po­trze­by. Znów zro­bi­ło mu się nie­do­brze. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

‒ Zaraz, zaraz, a tak, pokój 12B. –> ‒ Zaraz, zaraz, a tak, pokój dwanaście B.

 

‒ Pokój 14 ‒ po­wie­dział. –> ‒ Pokój czternaście ‒ po­wie­dział.

 

Po dru­giej stro­nie we­nec­kie­go lu­stra funk­cjo­na­riusz za­pusz­czał lap­to­pa, Wszedł Ramón Narváez. –> Zamiast przecinka powinna być kropka.

 

‒ Chcie­li­by­śmy go za­trzy­mać na po­wiedz­my dwa ty­go­dnie-mie­siąc… –> ‒ Chcie­li­by­śmy go za­trzy­mać na, po­wiedz­my, dwa ty­go­dnie, mie­siąc

 

prze­świ­ty­wa­ło pod­świe­tlo­ne na zło­to-po­ma­rań­czo­wo, bi­ją­ce serce. –> …prze­świ­ty­wa­ło pod­świe­tlo­ne na zło­topo­ma­rań­czo­wo, bi­ją­ce serce.

 

anio­łem-stró­żem, czy bez, muszę do to­a­le­ty. –> …anio­łem stró­żem czy bez, muszę do to­a­le­ty.

 

Bar­dzo się cie­szy­my panie Pre­mie­rze, co za traf! –> Dlaczego wielka litera?

 

Jed­nak Abe­lar­do my­śla­mi był jed­nak da­le­ko. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

od­wró­cił złotą twarz do Nory, która sie­dzia­ła przez chwi­lę z nic nie mó­wiąc. –> Literówka.

 

Nora wbie­gła na au­dy­to­rium i z po­wro­tem usia­dła… –> Nora wbie­gła do au­dy­to­rium i z po­wro­tem usia­dła

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki, poprawiłem. Nie wiedziałem, że potrafię napisać: “majączącymy” laugh

Och, zdarzało się, że piszący na tym portalu nagle odkrywali u siebie znacznie bardziej szokujące umiejętności. ;D

 

edycja

Esf, sugeruję abyś jednak usunął mylący tag PIERWSZY RAZ.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka