Wodny trakt, jak sama nazwa wskazuje, ciągnął się wzdłuż zachodniego brzegu rzeki Ruty. Gdzieniegdzie odgradzały go od wody gęste zarośla i zagajniki, a w innych miejscach dostępu do nurtu strzegły olbrzymie głazy i strome urwiska. Po drugiej stronie traktu, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się pola uprawne. Można było jechać pół dnia i nie zobaczyć nic poza łanami żyta czy gryki, ciągnącymi się aż po horyzont, zanim natrafiło się na jakiś lasek, lub chociażby drzewo. Tym właśnie traktem podążało czworo jeźdźców, kierując się na północ. Podróżowali już od trzech dni, a do Ninu – stolicy królestwa, została im jeszcze do przebycia prawie połowa drogi.
Tego dnia wyruszyli o świcie. Nila była zmęczona, burczało jej w brzuchu, a pełny pęcherz boleśnie dawał o sobie znać. Do tego wszystkiego panował okropny skwar i męskie spodnie, które miała na sobie, obrzydliwie kleiły się do skóry. Słońce stało wysoko i nadeszła pora na postój, jednak prowadzący olbrzymi mężczyzna, ani na chwilę nie zwalniał. Nila popatrzyła wymownie, na jadącą obok niej starszą kobietę.
– Ładnie tu – rzuciła dziewczyna od niechcenia. – Rzeka płynie… woda pewnie zimna.
– Zastanawiałam się właśnie, kiedy wreszcie poprosisz, żebyśmy się zatrzymali – odparła tamta z uśmiechem.
– O nic nie proszę! – zaprotestowała Nila. – Mogę tak jechać choćby do wieczora!
– Nie oszukasz mnie. Twoje myśli są wystarczająco głośne. Żołądek zresztą też – dodała.
– Morweno, tam jest dobre miejsce na postój. – Jadący przodem mężczyzna wskazał na położoną nieco dalej polanę, za którą rozciągał się niewielki las. Leżały na niej kłody drewna, a wypalona trawa pośrodku nich świadczyła, że często w tym miejscu zatrzymywali się podróżni.
– W porządku, tu odpoczniemy – zdecydowała Morwena. – Ja też już jestem zmęczona i nie wstydzę się do tego przyznać – dodała. – Ilan, zajmij się końmi.
Wlokący się na samym końcu chłopak ożywił się i szybko dołączył do pozostałych. Już po chwili trzymał za uzdę karego konia Morweny, gdy ona tymczasem wydawała dalsze polecenia:
– Morgan, wyciągnij jedzenie, Nila, ty leć w krzaki.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zeskoczyła z konia i rozcierając obolałe pośladki, szybko ruszyła między drzewa. Minęła kilka świerków, zanim znalazła odpowiednie miejsce, zsunęła spodnie, kucnęła i w końcu poczuła ulgę. Kiedy kilka chwil później zerknęła w bok, coś dziwnego przykuło jej uwagę. Przyjrzała się dokładniej i zauważyła, że ktoś leży pomiędzy paprociami.
Zaalarmowani krzykiem Morwena i Morgan natychmiast ruszyli w stronę lasku.
– Pewnie znowu zobaczyła pająka – zbagatelizował sprawę Ilan, lecz z ciekawości poszedł za nimi.
– Trup! Trup! – wrzeszczała Nila, wypadając z zarośli.
– Gdzie? – zapytała Morwena.
– Tam, w paprociach. – Roztrzęsiona dziewczyna wskazała miejsce, z którego właśnie uciekła.
– Trzeba to sprawdzić. – Morgan jak zwykle niewzruszony, poszedł przodem.
Mężczyzna leżał na boku z jedną ręką pod głową. Był brudny i miał na sobie jedynie płócienne gacie. Morwena wpatrywała się przez chwilę w nieszczęśnika, aż w końcu trąciła go kilka razy czubkiem buta. Nila oburzyła się w duchu, widząc taki brak szacunku dla martwego człowieka, ale gdy niespodziewanie trup się poruszył, znów wpadła w panikę.
– Żyje – stwierdziła Morwena. – Śpi sobie.
W tym momencie mężczyzna przewrócił się na plecy i przeciągnął, po czym wydał kilka nieartykułowanych dźwięków i puścił głośnego bąka. Nili zrobiło się niedobrze, a uczucie to spotęgowała jeszcze bardziej ostra woń alkoholu bijąca od leżącego. Teraz widać było jego twarz. Był młodszy, niż jej się wydawało w pierwszej chwili, chociaż w dokładniejszym określeniu wieku przeszkadzała opuchlizna na twarzy i krwiak wokół podbitego oka.
– Pijany – skrzywiła się z niesmakiem.
– Morgan, znajdź mu jakieś ubranie. Ilan, idź z ojcem; sam wiesz, co masz robić – powiedziała Morwena, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
– Babciu! – Nila chciała zaprotestować, ale Morgan bez zwłoki ruszył w stronę polany, gdzie zostawili konie.
– Ej, ty, obudź się! – Kobieta znów trąciła leżącego czubkiem buta. Tym razem zrobiła to nieco mocniej. – Wstawaj!
Widocznie coś do niego dotarło, bo otworzył oczy, a właściwie tylko jedno, po czym z wysiłkiem uniósł się i usiadł. Przetarł dłońmi twarz, przeczesał włosy i podrapał się po karku.
– Gdzie ja jestem? – zapytał zdezorientowany. – Co się tu dzieje?
– Wstań – powtórzyła Morwena, uznając, że udzielanie jakichkolwiek wyjaśnień jest zbędne.
– Wina przypadkiem nie macie? – wychrypiał z nadzieją. – Wino postawiłoby mnie na nogi. – Pić mi się chce.
– Nila, przynieś wody.
– Babciu! – Nila znów zaprotestowała, tym razem głośniej.
– Powiedziałam! – powiedziała stanowczym tonem Morwena.
Dziewczyna ruszyła niechętnie, wiedziała jednak, że dyskusja z babcią nie miała sensu. Była zła i przeklinała się w duchu za to, że nie poszła zrobić siku w krzaki po drugiej stronie traktu. Tamten spałby sobie spokojnie, a oni nawet nie wiedzieliby o jego istnieniu. Teraz jednak babka najwyraźniej miała zamiar zaopiekować się tym pijanym włóczęgą.
– Tak, oczywiście… Dać mu jeść, dać mu pić, ubrać go, i co jeszcze?! – skrzywiła się naburmuszona, widząc Morgana, niosącego koszulę i spodnie. Myślała, że przynajmniej u niego znajdzie zrozumienie.
– Ona wie, co robi – odparł mężczyzna.
Nila ruszyła w stronę rzeki, gdzie rozkulbaczone konie brodziły przy brzegu i piły, a obok nich Ilan polewał się wodą. Dziewczyna zdjęła wysokie buty i w spodniach weszła do wody po kolana. Podobnie jak Ilan zaczęła się chlapać. Od razu poczuła się lepiej, czując zimne strumienie na skórze i włosach. Nagle chłopak zaczął pryskać ją wodą, a ona nie pozostawała mu dłużna. Uwielbiała zabawy z Ilanem. Odkąd pamiętała, zawsze byli razem. Latem razem pływali w stawie, wspinali się na drzewa, biegali po łąkach, łapali jaszczurki i żaby, a w zimie zabierali worki z sianem i pędzili na nich na złamanie karku z najbardziej stromej góry w okolicy, albo od świtu do zmroku jeździli na łyżwach, by później porównywać ilość nabitych siniaków. Byli jak brat i siostra, chociaż nie łączyły ich więzy krwi. Wiedziała, że zawsze może na niego liczyć, a kiedy coś przeskrobała, to on brał winę na siebie i dostawał burę od Morweny albo rózgi od ojca. Ostatnio chwile beztroskich zabaw były coraz rzadsze. Ilan był już dorosły i ciężko pracował, pomagając ojcu w gospodarstwie, a Nila towarzyszyła Morwenie i uczyła się od niej. Teraz jednak znów piszczała z radości, jak małe dziecko i prawie całkiem zapomniała, po co tu przyszła.
– Co oni tam robią? – zapytał w końcu Ilan.
– Nie pytaj. – Nila przewróciła oczami. Wyszła jednak na brzeg, potrząsnęła głową, rozpryskując na boki krople wody i zaczęła grzebać w jukach. Po chwili w jednej ręce trzymała spory bukłak z wodą, a w drugiej mały kubek. Nie zastanawiając się długo, nabrała wody do kubka i ruszyła z powrotem. Szła szybkim, zdecydowanym krokiem, więc kiedy natknęła się na wychodzącą z lasu Morwenę, za którą chwiejnym krokiem podążał odnaleziony młodzieniec, w kubku została ledwie połowa wody.
– Proszę – warknęła i patrzyła, jak wypił wszystko jednym łykiem. Teraz, w białej koszuli Ilana i jego skórzanych spodniach, wyglądał bardziej cywilizowanie, jednak ogólny efekt psuł brak butów i pokiereszowana twarz.
– Nie macie przypadkiem bukłaczka? – zapytał niskim, nieco zachrypniętym głosem. Nila musiała przyznać, że przynajmniej głos miał miły.
– Tam jest cała rzeka. – Wskazała ruchem głowy. – Jak cię suszy, to pij do woli.
– Dosyć tych uprzejmości. – Zniecierpliwiła się Morwena. – Morgan, rozpal ogień; będę potrzebowała wrzątku, a ty Nila przynieś mój kuferek z ziołami. Ja tymczasem pogawędzę sobie z naszym gościem.
– Z przyjemnością z wami pogawędzę, pani, ale jakoś tak mi zaschło w gardle, że muszę się jeszcze napić – odparł i ruszył w stronę rzeki.
Morwena tymczasem usiadła na kłodzie, leżącej w najbardziej zacienionym miejscu polany i rozprostowała nogi. Żałowała, że nie ma sobie lekkiej, zwiewnej sukienki, tylko spodnie do jazdy konnej. Podwinęła więc rękawy, a włosy splotła w warkocz.
– Potrzebny nam ten pijak, jak piąte koło u wozu. – Nila usiadła obok niej i położyła na trawie stary drewniany kuferek.
– Nie narzekaj, tylko przygotuj wywar na opuchliznę.
– Będziemy go jeszcze do tego wszystkiego leczyć?
– Taka jest nasza powinność.
– Chyba twoja. Ja nie jestem jasną i nie muszę się pochylać nad każdym. Poza tym nie mam litości dla takich jak on. Jednego dnia wleje w siebie tyle gorzałki, że ledwo się mieści, a na drugi dzień leży i zdycha. Sam sobie winien. Opił się, dał sobie obić pysk i pozbawić ubrania. Może to go czegoś nauczy.
– Jeszcze nie jesteś jasną, ale będziesz. – Morwena zignorowała wywód Nili o pijaństwie.
– Jak dotychczas, to nic na to nie wskazuje. Jestem najnormalniejszą w świecie dziewczyną, nie mam snów, wizji, przeczuć i nie słyszę cudzych myśli.
– Do tego, żeby pomagać innym, nie musisz być kimś nadzwyczajnym. Wystarczy odrobina serca i współczucia – stwierdziła Morwena. – A poza tym ten młodzieniec nie jest zwykłym pijaczyną. On pochodzi ze szlacheckiego rodu.
– Miałaś wizję? Stąd to wszystko? – Zainteresowała się nagle Nila.
– Nie, nie miałam wizji. Poznałam po gaciach.
– Po gaciach? – Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Przez chwilę myślała, że babcia sobie z niej żartuje, ale ona była śmiertelnie poważna.
– Tak, po gaciach – powtórzyła. – Zauważyłaś, z jakiego cienkiego i delikatnego płótna są uszyte?
– Nie, nie zauważyłam. To ostatnia rzecz, która mogłaby zwrócić moją uwagę – oburzyła się Nila.
– A to szkoda, bo takie szczegóły mogą ci wiele powiedzieć o człowieku. Również to, że ma zadbane ręce, jest porządnie ostrzyżony i ma białe zęby. To nie pierwszy lepszy chłop, który po ciężkiej pracy na roli poszedł wieczorem do gospody topić smutki w kuflu piwa i ubolewać nad tym, że Maryśka od młynarza ani raczy na niego spojrzeć.
– To co, twoim zdaniem, taki szlachetny młodzieniec w eleganckich gaciach robi w przydrożnych krzakach?
– Zaraz się tego dowiemy. – Morwena spojrzała na zbliżającego się od strony rzeki mężczyznę. – Chodź do nas, usiądź. – Skinęła zachęcająco ręką.
– Chciałbym wam podziękować…
– Wypadałoby – mruknęła Nila.
– Nie ma za co – wtrąciła Morwena i skarciła wzrokiem wnuczkę. – Jestem Morwena, to moja wnuczka Nila, a olbrzym, który rozpala ogień, to Morgan – dobry druh, przyjaciel i opiekun. Ilana, jego syna, poznałeś już chyba nad rzeką. – Wskazała na chłopaka, który właśnie szedł w ich kierunku z kociołkiem wody. – A ty kim jesteś i jakież to złe wiatry zdmuchnęły cię z gościńca w te krzaki?
– Jestem Armir. – Młodzieniec skłonił się elegancko. – I sam nie wiem, jak się tu znalazłem.
– Czemu mnie to nie dziwi? W takim stanie trudno cokolwiek pamiętać – zadrwiła Nila.
– Coś tam jednak pamiętam – odparł Armir. – Otóż, byliśmy w drodze do Ninu, kiedy któryś z moich kompanów wpadł na pomysł, żeby przenocować w słynnej gospodzie pod Lipkami.
– Słynnej – przytaknął Morgan, dokładając do ognia – zwłaszcza z zamtuza na pięterku i mocnego wina.
– O tak, wino mają tam bardzo mocne – zgodził się Armir. – Tak mocne, że nie pamiętam, jak się tu znalazłem – dodał wymijająco. – A gdzie właściwie jesteśmy?
– Na rzecznym trakcie, w połowie drogi do Ninu – wyjaśnił Ilan.
Morwena zauważyła, że chłopak nie jest zbyt rozmowny i w sumie nie dziwiła mu się. Mocne wino, burdel, obita twarz; wszystko układało się w logiczną całość.
– Nila, skończyłaś z tymi ziołami? – zapytała. – To zalej je wrzątkiem. A ty, Ilan, zagaś ognisko. Nie dość, że skwar okropny, to jeszcze żar od ognia bucha.
– Jechaliście do Ninu na ślub? – Nila w końcu zdecydowała się odezwać.
– Jak wszyscy. – Armir pociągnął łyk wody. – Wy pewnie też.
– Tak – przytaknął Ilan. – Ale nie tylko na ślub. Morwena jest jasną. Będzie z innymi jasnymi decydować o losach świata – dodał z dumą.
– Mógłbyś się przymknąć? – syknęła Nila.
– Jesteś jasną? – zapytał Armir. Widać było, że ta wiadomość zrobiła na nim wrażenie.
– Tak, ale rozgłos nam niepotrzebny. – Morwena posłała mu konspiracyjny uśmiech.
– To wy, jasne, decydujecie o wszystkich najważniejszych sprawach w państwie – Armir nie zamierzał zakończyć tematu. – Ale jak to jest naprawdę? Co wami kieruje? Skąd wiecie, że wasze decyzje będą dobre i jakie mogą być ich konsekwencje? Czy rzeczywiście przekazujecie wolę bogini Raaz? Czy…
– Ej, młodzieńcze, czy nie za dużo pytań na raz? – przerwała mu Morwena. – Tak, to my decydujemy, my przekazujemy wolę Raaz, a oprócz tego mamy wizje i czasami widzimy przyszłość.
– Czy o ślubie córki króla też zdecydowałyście?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo nikt nas o to nie poprosił. Bo królowie zerwali z tradycją, dogadali się między sobą i postawili nas, jasne, przed faktem dokonanym.
– Babciu, zioła gotowe – wtrąciła Nila.
– To nasącz nimi szmatkę i przyłóż Armirowi do oka.
– Ręce ma zdrowe. Sam sobie może przyłożyć. – Dziewczyna podała mu szmatkę.
– Dziękuję – odparł Armir, obdarowując Nilę czarującym uśmiechem. Bawiła go ta dziewczyna, tak inna od wszystkich, z którymi miał dotychczas do czynienia.
Okład w pierwszej chwili przyniósł ukojenie, ale już po chwili Armir poczuł, że coś jest nie tak.
– Nila! – wrzasnęła nagle Morwena. Była wściekła, a obraz wściekłej babci nie był codziennym widokiem.
– Przepraszam, musiałam się pomylić – odparła Nila z fałszywą skruchą.
Twarz Armira przypominała gigantycznego buraka. Opuchlizna rozlała się na policzek, potem na nos, a następnie na drugie oko. Nawet uszy przybrały czerwony kolor i nieco zwiększyły swoją wielkość. Morwena momentalnie doskoczyła do oszołomionego chłopaka, przyłożyła mu ręce do twarzy i cicho szeptała jakieś skomplikowane formułki w niezrozumiałym języku. Wokół niej pojawiła się jasna poświata. Po dłuższej chwili wszystko zaczęło wracać do normy. Rysy Armira wyostrzyły się, a skóra zaczęła blednąć. Twarz Morweny również stawała się coraz bledsza, aż w końcu zrobiła się zupełnie biała i kobieta opadła bezwładnie na trawę.
Morwena ocknęła się i poczuła ciepło bijące od wnuczki. Nila siedziała, trzymając ją w ramionach i gładziła z czułością długie czarne włosy poprzeplatane gdzieniegdzie siwymi pasmami.
– Już dobrze? – zapytała wnuczka.
– Tak, w porządku – odparła Morwena. – To nie przedstawienie! – rzuciła wściekle w stronę trzech mężczyzn stojących obok. – Co się tak gapicie? Nie macie nic do roboty?
Morgan i Ilan natychmiast zrozumieli rozkaz i odeszli. Armir stał jeszcze chwilę, nie wiedząc co ze sobą zrobić, aż w końcu ruszył za nimi.
– No, moja panno, musimy poważnie porozmawiać! – warknęła Morwena i z wysiłkiem usiadła obok wnuczki.
– Wiem.
– Nie pomyliłaś niczego. Znasz się na leczeniu już prawie tak dobrze, jak ja. Zrobiłaś to złośliwie. Dlaczego?
Nila milczała.
– Czy wiesz, co mogło się stać? Gdybym w porę tego nie zatrzymała, ten chłopak by się udusił. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mogłaś go zabić?!
– Nie sądziłam… to miał być tylko żart. – Nila spuściła głowę. Dopiero teraz dotarły do niej konsekwencje jej czynu. – Wiem, to było głupie i nieodpowiedzialne. Przepraszam.
– Nie mnie powinnaś przeprosić.
– Przepraszam ciebie, bo teraz dopiero widzę, ile kosztowało cię naprawienie mojego błędu.
– Błędu! – prychnęła Morwena. – Pamiętaj, że my, jasne, używamy naszej mocy w ostateczności. W pierwszej kolejności opieramy się na wiedzy o otaczającym nas świecie. Każde użycie mocy osłabia nas, a w moim wieku regeneracja nie przebiega już tak szybko. Sama to zrozumiesz, kiedy moc na ciebie spłynie.
– Obawiam się, że to nigdy nie nastąpi – westchnęła Nila. – W tobie obudziła się, gdy miałaś dwanaście lat, a ja mam osiemnaście i wciąż nic nie czuję.
– Masz osiemnaście, ale zachowujesz się, jakbyś miała dziesięć. Może Raaz dlatego nie zsyła na ciebie mocy, bo widzi, że jesteś jeszcze głupiutką kozą. Najwyższy czas wydorośleć.
– Jeszcze raz przepraszam. – W oczach Nili pojawiły się łzy.
– Przestań już. Wytrzyj nos i chodźmy coś zjeść.
Nila odstąpiła swojego wierzchowca Armirowi, który wyruszył z nimi w drogę do Ninu. Nie była z tego zbyt zadowolona, ale uznała, że coś mu się jednak należy w ramach zadośćuczynienia. Jechała teraz razem z Ilanem na jego koniu. Kiedyś często tak razem jeździli i do dziewczyny znów zaczęły wracać wspomnienia. Lubiła swoje beztroskie życie w Zielinie, małej osadzie na południu kraju, gdzie pory roku wyznaczały rytm życia. W miejscu, gdzie ziemia rodziła obfite plony, na łąkach pasły się dorodne krowy, kozy i owce, a tłuste świnie taplały się obok kaczek i gęsi w przydomowym błocie. Gdzie ludzie żyli spokojnie i nigdy nie brakowało im niczego, a we wszystkim radzili się jasnej – Morweny. Ona znała lekarstwo na każdą dolegliwość, wiedziała, kiedy najlepiej siać zboża i potrafiła też doradzić pannie, której spodobał się jakiś kawaler, czy warto dać się zbałamucić. Ludzie wiedzieli, że Morwena ma zawsze rację, i nawet jeśli radziła im coś, co nie było po ich myśli, to zgadzali się z tym, i nawet wbrew sobie postępowali zgodnie z jej radami.
Dziewczyna odchyliła się i poczuła oparcie w ramionach Ilana. Przymknęła oczy i starała się cieszyć chwilą. Wciąż jednak nachodziła ją myśl, że samo odstąpienie konia nie wystarczy i musi jednak przeprosić Armira. Było to dla niej tym trudniejsze, że za wszystkie wybryki zawsze ponosił winę Ilan, a jako że byli niemalże nierozłączni, to ona pozostawała bezkarna. Tym razem nie dało się zrzucić winy na przyjaciela, a na samą myśl o tym, że będzie musiała wyrazić skruchę, poczuła się fatalnie. Jeszcze nigdy nie musiała tego robić.
Stanęli na nocleg, kiedy słońce było jeszcze nad horyzontem. Nila z Ilanem ruszyli zbierać drewno na ognisko, Morgan najpierw zajął się końmi, a później wyciągnął z juków chleb, ser i kilka pęt kiełbasy. Morwena sprawdzała zawartość swojego kuferka i zaczęła przygotowywać jakąś mieszankę. Armir przycupnął obok niej, objął się ramionami i udawał, że wcale nie jest mu zimo. Miał bose stopy, a i cienka płócienna koszula nie chroniła zbyt dobrze przed chłodem sierpniowego wieczoru.
– Morgan, daj Armirowi coś do okrycia – rzuciła Morwena, nie odrywając się od mieszania ziół. – Nie mogę słuchać, jak mu dzwonią zęby.
Młodzieniec z wdzięcznością przyjął, rzuconą mu przez olbrzyma derkę i szczelnie się nią otulił.
– Co robicie, pani? – zainteresował się.
– Mieszankę na wzmocnienie – odparła jasna.
– Dla mnie?
– Nie. Dla mnie.
– Ach tak – westchnął.
– Jeszcze cię trzyma? – zapytała Morwena, mając na uwadze stan, w jakim go znaleźli.
– Odrobinę – przyznała Armir.
– Zaraz coś zjesz, to ci się polepszy. A tymczasem przynieś mi trochę wody.
Nila tylko czekała na taki moment. Nie zamierzała rozmawiać z Armirem przy świadkach, ruszyła więc za nim w stronę rzeki.
– Chciałam przeprosić – wymamrotała pod nosem, mając przed sobą jego plecy.
– Słucham? – Armir odwrócił się gwałtownie, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że nie jest sam.
– Przeprosić chciałam – powtórzyła, tym razem głośniej. – To miał być tylko żart, ale gdyby nie babka, to…
– Nie lubisz mnie. – Armir wszedł jej w słowo.
– Co?
– Czy jestem aż tak straszny, i tak mnie nienawidzisz, że chciałaś mnie zabić? – zapytał z poważną miną.
– Nie…
– Nie prosiłem was o ratunek. Jakoś bym sobie poradził.
– Wiem, ale…
– W końcu bym wytrzeźwiał i ruszył drogę. Dałbym radę.
– To nie tak…
– Nigdy bym nie przypuszczał, że może mnie spotkać śmierć z ręki niewinnej dziewczyny…
– Przepraszam! Bardzo cię przepraszam! Jest mi głupio, przykro i wstydzę się! – Nila roztrzęsła się i niemal rozpłakała.
– W porządku.
– Co?
– Powiedziałem, że przyjmuję przeprosiny. Mam nadzieję, że czegoś cię to nauczy. Może nauczy cię, żeby nie osądzać… jak to się mówi?
– Po gaciach?
Armir popatrzył na Nilę zdumiony.
– Po czym? Nie, nie to miałem na myśli. Jest takie przysłowie, które mówi, żeby nie osądzać książki po okładce, czy coś takiego.
– Twoja okładka raczej nie wyglądała zbyt zachęcająco – mruknęła Nila. – A jak wygląda sama książka, to szczerze mówiąc, nie mam pojęcia.
– W takim razie ja też powinienem przeprosić za swój stan. Gdybyśmy się poznali w innych okolicznościach, to gwarantuję ci, że miałabyś o mnie lepsze zdanie.
– Jesteś bardzo pewny siebie, ale chyba masz rację.
Nagle z oddali dobiegł tętent końskich kopyt. Zbliżali się jacyś jeźdźcy. Nila zauważyła, że kiedy Armir ich zobaczył, odetchnął z ulgą.
– Rokarczycy? – zawołał, żeby się upewnić.
– Armir? To ty? – zapytał pulchny młodzian, zeskakując z konia. Za nim nadjechało jeszcze kilku jeźdźców.
– Witaj, panie – przekrzykiwali się jeden przez drugiego. – Całe szczęście żeśmy cię odnaleźli.
– Ja. Cały i zdrowy. Witaj, Mori!
– Dzięki, bogini Raaz! – zawołał tamten. – Szukamy cię już od kilku godzin. Jak się obudziliśmy i zobaczyliśmy, że cię nie ma, to mieliśmy niezłego stracha. Wczoraj w gospodzie…
– Daj spokój, Mori. Nic mi nie jest. Ci dobrzy ludzie mi pomogli. – Wskazał na Morwenę i resztę.
– Dzięki wam stokrotne w imieniu kró… – zaczął Mori.
– Już dziękowałem, przyjacielu – przerwał mu Armir. – I jeszcze raz to robię, a tymczasem pora nam ruszać w drogę.
– Po nocy chcecie jechać? – zdziwiła się Nila.
– Musimy szybko dotrzeć do Ninu, a już i tak zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu. Zanim ciemność całkiem zapadnie, nadrobimy trochę drogi.
– Jak mus to mus – uśmiechnęła się Morwena tajemniczo.
– Dajcie mi buty i kaftan – rzucił Armir do swojej świty i polecenie wykonano w mgnieniu oka.
Nila musiała przyznać, że Morwena nie myliła się co do Armira. Szacunek, z jakim odnosili się do niego kopani i bogaty strój, który przywdział, świadczyły, że nie był byle kim. Ta okładka podobała się jej znacznie bardziej.
– Chciałbym was jeszcze o coś zapytać, pani. – Armir odciągnął Morwenę na bok. – Mówiliście, że jasne nie pobłogosławiły i nie zdecydowały o ślubie Armanda Miradora, księcia Rokaru z Leną, córką Rufusa, władcy Plantarii?
– To prawda. Żaden z władców nie poprosił nas o błogosławieństwo.
– Jakie mogą być tego konsekwencje?
– Nie wiem. Jeszcze nigdy nic takiego nie miało miejsca. Od setek lat wszystkie małżeństwa zawierane przez koronowane głowy wymagały błogosławieństwa Raaz, a to otrzymywane było za pośrednictwem jasnych. Nikt nigdy nie narzekał, nie było przymusu, bo Raaz widziała czy ludzie się kochają i czy będą szczęśliwi, a wszystkim żyło się dobrze i dostatnio. A teraz… nie wiem jak będzie. – W oczach Morweny pojawiła się troska.
– Dziękuję, pani.
Armir uścisnął jeszcze na pożegnanie dłoń Morganowi i Ilanowi, a na koniec podszedł do Nili i wyciągnął rękę.
– Do zobaczenia na ślubie, mała morderczyni – powiedział z uśmiechem.
– Myślisz, że się zobaczymy w tym tłumie? – Dziewczyna starała się ukryć zażenowanie wywołane słowem morderczyni.
– To raczej nieuniknione. – Uścisnął jej dłoń i szybko wskoczył na konia. – Bywajcie!
– Niech cię Raaz prowadzi! – zawołała jeszcze Morwena.
Nila stała przez chwilę nieruchomo, czując ciepło na dłoni, której przed chwilą dotknął Armir. Nagle pojawiło się mrowienie i fala gorąca rozlała się od czubków palców poprzez ramię, aż w końcu objęła całe ciało. Obraz przed oczami zaczął się rozmywać, a szum w uszach zagłuszył dochodzące z zewnątrz dźwięki. Dziewczyna poczuła, że zaczyna się unosić i otoczyła ją jasność…
Muzyka…
Skoczna melodia grana przez muzykantów…
Wielka sala, rzędy stołów, zapach pieczonego mięsa, wina i potu…
Śmiechy, gwar rozmów, pijackie okrzyki…
Ludzie, mnóstwo ludzi. Jedni siedzą przy stołach, inni tańczą…
W głębi, pod ścianą, długi, suto zastawiony stół…
Przy stole kobieta w białej sukni i wieńcu z kwiecia na głowie, obok niej mężczyzna w czarnym, haftowanym złotą nicią aksamitnym kaftanie. Po ich obu stronach dwaj mężczyźni, jeden młodszy, szczupły, również odziany w czerń. Na jego dłoniach i szyi skrzą się złoto i szlachetne kamienie. Drugi starszy, o olbrzymiej tuszy i nalanej twarzy, poprawia na głowie ciężką koronę i sięga po kurczaka…
Młodzi nie patrzą na siebie, są sobie obcy. Tylko na ich twarzach nie widać uśmiechu, choć wokół wszyscy się radują…
Mężczyzna ma znudzoną twarz i sięga po puchar z winem…
Kobieta wydaje się zmęczona, widać, że cierpi i jest to ból fizyczny…
Coś jest w jej głowie…
Niewielki pulsujący punkt…
Ponad tym wszystkim góruje eteryczna kobieca postać o zaciętej twarzy…
Można wyczuć emanującą z niej wściekłość…
Teraz inna komnata, mniejsza…
Na środku ogromne łoże, biała suknia rzucona w kąt…
W łożu nagi śpiący mężczyzna…
Obok leży skulona kobieta…
Jest martwa…
– Nila! Obudź się!
Świat przed oczami dziewczyny zaczął nabierać barw. Mogła już rozróżnić twarze otaczających ją osób, tylko nieznośny ból głowy przeszkadzał w odzyskaniu całkowitej przytomności.
– Już dobrze, Nila. Już dobrze…
Głos Morweny działał kojąco, a dotyk ciepłych dłoni i szeptane inkantacje przynosiły ulgę. Nila zaczęła dochodzić do siebie.
– Teraz jesteś jasną, Nila. Moc Raaz spłynęła na ciebie.
– To nie jest takie proste, babciu – powiedziała dziewczyna roztrzęsionym głosem.
– Nie mówiłam, że to będzie proste.