- Opowiadanie: Agroeling - MODLITWA I GWIAZDY

MODLITWA I GWIAZDY

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

MODLITWA I GWIAZDY

MODLITWA I GWIAZDY

 

Jeżeli ktoś chce dokonać czegoś nadzwyczajnego, musi się wyrzec świata. Tak sądził Albin, niestrudzenie wznosząc drabinę do nieba. Zamierzał odsłonić odwieczną tajemnicę i sięgnąć gwiazd, świecących na mrocznym firmamencie. Nie liczyło się nic innego. Mógł spróbować, albo nigdy nie zaznawszy spokoju ducha, sczeznąć tu, na ziemskim padole.  

 Konsekwentnie realizując swój niebosiężny plan, powoli odsuwał się od mieszkańców Doliny, obserwujących jego poczynania z coraz większym sceptycyzmem. Jedni uśmiechali się z politowaniem, inni od razu przypinali mu łatkę obłąkańca bądź wioskowego durnia. Jednakże Albin nie zważał ani na docinki i obelgi, ani na olbrzymi trud, jaki musiał włożyć w swoją pracę. Stał się odszczepieńcem. I nawet było mu w to graj, gdyż dzięki temu uzyskał całkowitą wolność i swobodę. Najpierw zaczął w pobliskich, porastających kopulaste wzgórzach lasach ścinać smukłe buki i modrzewie. Porąbawszy na miejscu pnie, zwoził je do swego gospodarstwa i tam, w drewutni wykonywał elementy wielkiej drabiny. Harował w pocie czoła. Ani na moment nie zwątpił w sens swego projektu, przeciwnie, jego entuzjazm rósł w miarę postępów pracy. Podekscytowany, nie mógł się doczekać, kiedy uda mu się rozwiązać zagadkę świata.

Zdołał już wznieść drabinę na niebywałą wysokość. Jednego dnia wspinał się po niej kilkanaście razy, zabierając w wiklinowym koszu, przypiętym do pleców, zapas gotowych części, by na szczycie mocować je szczebel po szczeblu. Piął się coraz wyżej, a droga powrotna w dół wydłużała się znacząco.

Samotna, pionowa kreska konstrukcji ostentacyjnie, wręcz bezczelnie godziła w dostojny monument sklepienia niebieskiego.

Powietrze na górze zrobiło się zimniejsze, a porywisty wiatr zaczął miotać drabiną na wszystkie strony. Jej budowniczy jednak nie przejął się tym zbytnio. Aczkolwiek gdy dotarł już na zawrotną wysokość, musiał nieco zwolnić tempo pracy, ponieważ zmęczenie okazało się groźnym przeciwnikiem. Miał już wspaniałą panoramę na majestatyczne łańcuchy górskie i niezgłębione bory z mieniącymi się w słońcu wstęgami rzek. A przeciąwszy trasy ptasich lotów, był nawet za pan brat ze zdumionymi jego wyniesieniem orłami i żurawiami.

Mijały lata. Człowiek, który rzucił wszystko na jedną szalę, uparcie kuł drabiną przestwór nieba, nie folgując sobie ani na jotę. W jego duszy powoli narastał niepokój, albowiem wkrótce miał mu się ukazać Księżyc, zwany przez prostych ludzi planetą umarłych lub arką potępionych. I w końcu zza gęstych oparów wynurzył się wielki, widmowy, mlecznobiały obrys. Albin zaczął pracować szybciej, gdyż od jego widoku przechodziły go ciarki. Po pewnym czasie funeralne ciało niebieskie zostało za nim daleko w dole. Teraz zbliżał się do Słońca, życiodajnego cudu, pragnąc ujrzeć je z jak najmniejszej odległości. Ale emanujący z wielkiej cynobrowoognistej kuli blask nie pozwalał na patrzenie na nie bez mrużenia oczu. Musiał jakoś przetrwać okres wymuszonej ślepoty i niemiłosiernego żaru. Gnany pasją odkrywcy, Albin gotował się na osiągnięcie swojego właściwego celu – mistycznych gwiazd. Wierzono, że były anielskimi istotami, strzegącymi wiecznych dusz przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Ale gdy w końcu ujrzał z bliska obiekty swych marzycielskich tęsknot, poczuł bolesne rozczarowanie. Gwiazdy okazały się niewielkimi, nieforemnymi obłokami w żółcieni, beznamiętnie dryfującymi po bezmiarach nocnego nieba. Budowniczy drabiny przez chwilę zastanawiał się, co dalej począć. W końcu, z determinacją rozpalającą niewygasły ogień w jego duszy, podjął dalszą wspinaczkę. Albowiem, jak głosiły pradawne podania, po przeciwległej stronie świata leżał ogromny kontynent, wciąż czekający na kogoś, kto ośmieli się postawić na nim stopę.

Tymczasem robiło się coraz chłodniej. Albin gramolił się w górę, zgrabiałymi dłońmi niezdarnie chwytając za oszronione szczeble. Zaczynał się nawet obawiać przypadkowego upadku. Trapił się również tym, co się stanie, jeśli dobije do tamtego lądu i wstąpi na jego powierzchnię, wszakże według wszelkich prawideł fizyki zawisnąłby wówczas głową w dół. Oznaczało to, że spadłby jak kamień z powrotem na swoją stronę ziemi.

A w grynszpanowych nadniebnych sferach majaczył już zarys legendarnego kontynentu. Albin zastanawiał się, jakiż to widok ukaże się jego oczom. Czy zobaczy miasta o złotych kopułach i wieżyczkach z alabastru i nefrytu, jak głosiły bajania prostych ludzi i klechdy? A może wałęsające się tam i sam baśniowe stworzenia, lewiatany bądź demony? A co, jeśli na gigantycznym tronie w równie okazałym pałacu spoczywa sam Najwyższy? I cóż tenże uczyni, gdy zobaczy maleńkiego człowieczka, zuchwale zaglądającego mu w okna?

Jednakże śmiałkowi, który rzucił wyzwanie niebu, wspinaczka na wierzchołek drabiny nastręczała coraz większe trudności. Często zastygał w bezruchu i zadzierał głowę, by zerknąć na ginącą w mroku nieznaną ziemię. W końcu wstrzymał pracę, czując, że siły go opuściły. Przywarty do czuba drabiny na niewyobrażalnej wysokości, nie mógł się już poruszyć. A gdy spojrzał jeszcze raz do góry, w przebłysku gasnącej świadomości poznał gorzką prawdę.

Ląd po przeciwległej stronie świata był skalisto-lodową pustynią.

Albin, rozgoryczony i z pustką w sercu pomyślał, że on, pierwszy kartograf nieba złożył siebie w ofierze na ołtarzu nauki i niezgłębionych tajemnic. Był zmuszony przyznać, że jego poszukiwania i pragnienia okazały się ulotną mrzonką, czczą fantazją. Nie istniały bowiem żadne mityczne stworzenia, żadne anioły, lewiatany ani sam Najwyższy. Albin bezpowrotnie utracił wiarę w sens swego przedsięwzięcia. Jeśli teraz czegoś żałował, to tego, że nigdy więcej nie ujrzy Doliny, rozświetlonej o poranku prześwitującymi przez korony drzew promieniami słońca. Musiał się pogodzić z myślą, że osamotniały uświerknie na szczycie drabiny, która stała się pogrobowcem jego marzeń. Nie pozostało mu zupełnie nic. Chociaż w duszy tlił mu się jeszcze cień nadziei, jak gdyby przeznaczenie zaciągnęło u niego dług wdzięczności, którego spłata należala do dobrego tonu. Aczkolwiek mogła to być kolejna mroczna ułuda.

W ostatnim geście rozpaczy, nie otwierając sinych z zimna ust, a jedynie wznosząc oczy, zaczął się modlić żarliwie. Mimo iż niczego nie oczekiwał. Niczego nie chciał. Oprócz tego, by żywot Albina Budowniczego Drabiny i Gwiezdnego Kartografa został ostatecznie wymazany z pamięci bliskich mu osób oraz wszystkich mieszkańców Doliny. I Albin zaczął umierać, czując, jak jego duch truchleje i niknie w ciemnych odmętach.

Ocknął się w bladym mroku. Nie czuł wcale przejmującego chłodu. Stwierdził nawet, że mógł poruszać palcami zarówno rąk, jak i nóg. Z całą pewnością nie tkwił skurczony na wierzchołku drabiny pośród podniebnych sfer. Rozejrzał się oszołomiony i skonfundowany. Usłyszał przytłumione beczenie kozy. Zza prostokątu okna poufale mrugały do niego gwiazdy. Coś mu się tu nie zgadzało. W końcu skonstatował, że przykryty puchową pierzyną leży w wygodnym łóżku we własnym domu.

A z oddali dobiegał go zew innego świata.

Koniec

Komentarze

Mógł spróbować, albo nigdy nie zaznawszy spokoju ducha, sczeznąć tu, na ziemskim padole.

Jesteś pewien, że ten pierwszy przecinek jest we właściwym miejscu?

Samotna, pionowa kreska konstrukcji ostentacyjnie, wręcz bezczelnie godziła w dostojny monument sklepienia niebieskiego.

Tak bez żadnej podpórki?

Trapił się również tym, co się stanie, jeśli dobije do tamtego lądu i wstąpi na jego powierzchnię, wszakże według wszelkich prawideł fizyki zawisnąłby wówczas głową w dół.

Tak z ciekawości i ignorancji: dlaczego?

Ale ogólnie fajny motyw z budową drabiny do nieba :)

Przynoszę radość :)

Albin zaczął pracować szybciej, gdyż od jego widoku przechodziły go ciarki. – od czyjego widoku przechodziły go ciarki? Gdzieś tu się podmiot poplątał.

 

W końcu, z determinacją rozpalającą niewygasły ogień w jego duszy, podjął dalszą wspinaczkę. Albowiem, jak głosiły pradawne podania, po przeciwległej stronie świata leżał ogromny kontynent, wciąż czekający na kogoś, kto ośmieli się postawić na nim stopę.

Moje pierwsze potknięcie w czytaniu. Wchodząc na drabinę do nieba Albin oddala się od świata, jak więc mógłby zbliżać się do jego drugiej strony? 

 

Trapił się również tym, co się stanie, jeśli dobije do tamtego lądu i wstąpi na jego powierzchnię, wszakże według wszelkich prawideł fizyki zawisnąłby wówczas głową w dół. Oznaczało to, że spadłby jak kamień z powrotem na swoją stronę ziemi.

Potknięcie drugie. Czy ten jego świat jest wywinięty niczym podkowa? Bo przecież nie może być jak nasza Ziemia okrągły przy takiej możliwości dotarcia do nowego kontynentu… 

 

Musiał się pogodzić z myślą, że osamotniały uświerknie na szczycie drabiny, która stała się pogrobowcem jego marzeń. – znam takie dwa znaczenia tego słowa, ale żadne nie pasuje mi do kontekstu i w efekcie nie wiem, co tu chciałeś napisać. 

 

 

Te dwa wymienione potknięcia to takie wyrwy w logice jak dla mnie. Całość jest bardzo sympatyczna, spodobał mi się Albin ze swoją cudowną drabiną i podróżą przez niebo. I jakkolwiek fantastyczny (czy absurdalny) jest świat i tekst, to mimo wszystko musi się on trzymać kupy i cechować pewną spójną logiką. I wszystko jest tu dla mnie w porządku do momentu właśnie tego nowego kontynentu po drugiej stronie świata, który mi nie pasuje w takim układzie, jaki tu widzę. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmmm. Pomysł z jednej strony ciekawy, z drugiej zbyt kłócący się ze wszystkim, co wiem o astronomii i geografii. Moja niewiara stanowczo odmawia zawieszenia. Jeszcze gdyby dotarł do nieba, do innych planet, ale do antypodów? Chyba żaden model świata czegoś takiego nie zakładał.

No i końcówka. Taka rzecz może, IMO, rozwalić każdy tekst.

Porąbawszy na miejscu pnie,

A nie łatwiej byłoby piłą? Okropna robota i chyba mnóstwo surowca się niszczy.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze.

Co do przecinka faktycznie nie jestem pewien, co rzadko mi się zdarza.

O samym tekście mogę powiedzieć, że długo zwlekałem z jego ujawnieniem, właśnie z takich różnych powodów. Przede wszystkim chodzi o koncepcję świata sferycznego lub wklęsłęj Ziemi, a są to moje ulubione teorie. To że do końca nie zostały tu zrozumiane, to bezprzecznie moja wina. I właściwie jest to opowiadanie science fiction. Przedstawiłem taki miniaturowy model świata sferycznego, który nie jest naszym światem ani jakimś światem fantasy tylko… no właśnie, sęk w tym, że bohaterowie tego również nie wiedzą [to znaczy mieszkańcy tego świata]. Przy okazji też może i czytelnicy…

“A nie łatwiej byłoby piłą” – właściwie nie wiem, co jest łatwiejsze. Wydawało mi się, że drwale raczej rąbią [to znaczy kiedyś tak było].

Model świata. Ale jak to? Życie na wewnętrznej stronie strefy Dysona? A co z grawitacją? Dlaczego wszystko nie spada na Słońce? Co z dniem i nocą, porami roku?

Coś podobnego było w którejś książce Strugackich, ale tam mieszkańcom tylko wydawało się, że ich świat jest wklęsły – z powodu właściwości atmosfery horyzont optycznie “leciał” w górę.

Piła a siekiera. Jeśli nie mieli pił, to jasna sprawa. Ale to chyba nie jest jakiś bardzo trudny wynalazek do odkrycia. Wydaje mi się, że noże z ząbkami znano od dawna. No i jedna sprawa to ścięcie drzewa (tu może i faktycznie siekiera ma pewną przewagę), a druga – pokawałkowanie, zwłaszcza w poprzek włókien.

Babska logika rządzi!

Nie analizuję ile potrzeba na drabinę drewna, czy lepsza piła czy siekiera i czy drabina się nie przewróci. Wierzę Ci, jako Autorowi. Czasami lepiej jest nie wyjaśniać zbyt dużo, bo każde wyjaśnienie może wywołać kolejne wątpliwości i pytania. Beletrystyka ma (mnie) przede wszystkim bawić, nie nauczać. Napisałeś tyle, ile powinieneś, by pomysł stał się dla mnie “fantastycznie wiarygodny”.

Trochę przesadziłeś z formą. Za dużo jest tych nadzwyczajnych, niebosiężnych i niebywałych. Wolałbym opowieść mniej majestatyczną, a bardziej skromną, ascetyczną. Myślę, że wydźwięk utworu byłby większy. A tak, dosyć szybko znużyły mnie pompatyczne określenia.

Doceniam pomysł, podobał mi się, tylko dlaczego tak mizerny finał? “To tylko sen” czytałem już setki razy. Dlatego byłem rozczarowany, liczyłem na coś bardziej oryginalnego.

Pozdrawiam.

Finkla – ja z początku zamierzałem rozpisać to na dłuższy tekst, ale stwierdziłem, że bym się wyrżnął na tych wszystkich prawach fizyki jako noga z tej dziedziny wiedzy. Niestety, nie wiem, co to jest wewnętrzna strefa Dysona. Podałem wszystko skrótowo, by zbyt wiele nie wyjaśniać. Grawitacja, pory dnia rządzą się swoimi prawami, w które wolę nie wnikać.

Nie wiedziałem, że Strugaccy napisali powieść o podobnej tematyce, ale czytałem ich tylko jedną książkę.

 

Darcon – dzięki za wizytę. Tak jak pisałem wyżej, wolałem zbyt wiele nie wyjaśniać, bo na tych wyjaśnieniach z pewnością bym się wyłożył. Co do zakończenia, własciwie miało być otwarte na różne interpretacje, niekoniecznie musiał to być sen. Pewna wskazówka zawarta jest w samym tytule.

Sfera Dysona to taki, póki co, teoretyczny konstrukt. Jeśli rozwijająca się cywilizacja potrzebuje mnóstwo energii, to buduje dookoła swojej gwiazdy powłokę wyłapującą całą energię.

Babska logika rządzi!

Żeś błysnęła, Finkla. :) Gdzie można zamówić tą teoretyczną powłokę? Kupiłbym jedną. :)

Teoretycy rozdają za darmo. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo spodobało mi się wykonanie i w sumie oryginalny pomysł. Tekst ma charakter przypowieści i szybko udało mi się zignorować pewne naukowe nielogiczności. Tylko że w takiej konwencji trzeba być konsekwentnym i nie wspominać na przykład o prawach fizyki.

Z pełnym zachwytem czekałem do końcówki, licząc na jakąś odjechaną puentę, ale niestety – wszystko to tylko sen. I choć ostatnie zdanie nieco to podważa, to jednak za mało do satysfakcji. :<

MrBrightside – cieszę się, że się podobało. W zakończeniu chciałem dać możliwość innej interpretacji, że Albin jednak wymodlił sobie ten ratunek, ale chyba za słabo to zaakcentowałem.

Całkiem ciekawa histryjka, spodobałaby mi się, gdyby nie ten ostatni motyw, sugerujący, że cała opowiastka była zwykłym snem. Poczułem się oszukany :( 

Co do samej treści, to i się czytało dobrze, czasem, podobnie jak Darconowi, przeszkadzały te ciągłe przymiotniki: “niebotyczny”, “niebywały” itd.

Podsumowując: przyzwoite, ale puenta rabuje ten utwór z satysfakcji. Bywa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No cóż, budowa drabiny wydaje mi się tak nieprawdopodobna, jak późniejsze Albina  po niej wspinanie się do gwiazd. I choć rozumiem, że oznaczenie fantasy wiele tłumaczy, to ostateczne wyjaśnienie wszystkiego snem, zupełnie nie przypadło mi do gustu.

 

Czło­wiek, który rzu­cił wszyst­ko na jedną szalę, upar­cie kuł dra­bi­ną prze­stwór nieba, nie fol­gu­jąc sobie ani na jotę. –> Czy Albin wyposażył drabinę w stosowne młoty, by mogła kuć niebo? Poznaj znaczenie słów kućkłuć.

Obawiam się, że to chyba nie jest prawidłowe użycie frazeologizmu ani na jotę.

 

któ­re­go spła­ta na­le­ża­la do do­bre­go tonu. –> Literówka.

 

Zza pro­sto­ką­tu okna po­ufa­le mru­ga­ły do niego gwiaz­dy. –> Zza pro­sto­ką­ta okna po­ufa­le mru­ga­ły do niego gwiaz­dy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za komentarze.

Znam znaczenie słów kuć i kłuć. Prawda jest taka, że w pierwszej wersji napisałem “kłuć”, ale przy przypisywaniu zostało kuć i…tak jakoś zostało.

Co do “ani na jotę”, nie jestem przekonany, czy to nie jest prawidłowe. Musiałbym sprawę zbadać, ale teraz nie mam czasu.

A puenta miała być wielointerpretacyjna. Tearz widzę, że słabo zaakcentowałem inne warianty, skoro wszyscy sądzą, że to sen. Może coś z tym zrobię.

Nowa Fantastyka