Minh Nu-Jeket dotknął czołem marmurowej podłogi świątyni. Codziennie modlił się do Izaaka o wiedzę, ale dziś prosił o wiarę. Młody kleryk nie mógł pozwolić sobie na wątpliwości, które odbijały się od ścian jego umysłu niczym zbłąkany promień wewnątrz sferycznego lustra. Poły bordowej, syntetycznej szaty zadrżały poruszone powiewem powietrza. Odgłos otwierających się drzwi sprowokował Minha do podniesienia się na kolana.
– Nie ma potrzeby przerywać modlitwy dla takiego starego dziada jak ja. – Mistrz Leil leciał z wolna w kierunku adepta na swoim lewitującym wózku. – Trudno potem zasnąć, gdy przesiaduje się poza domem o takich porach – dodał.
– Tu jest mój dom, Mistrzu Leil – wyszeptał powoli Minh, nie odwracając wzroku.
– Idź już, jutro ważny dzień. Słyszałem, że Izaak i Ona dają siłę tylko wyspanym. – Starzec uśmiechnął się.
Kleryk kiwnął głową, po czym wstał i z dłońmi splecionymi na wysokości pasa udał się w stronę drzwi. Zanim wyszedł, odwrócił się i ostatni raz spojrzał na pięciometrowy pomnik proroka. Żelazna podobizna Izaaka Newtona patrzyła w przestrzeń, niewzruszona rozterkami śmiertelników.
* * *
Poranną modlitwę zazwyczaj odmawiał na dachu. Klerykom przydzielano ascetycznie urządzone apartamenty na najwyższych piętrach. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami i wziął głęboki wdech. Gdy wypuszczał powietrze, odchylił głowę i otworzył oczy. Błękitne niebo, przyozdabiane gdzieniegdzie oddalającymi się z zawrotną prędkością chmurami, stanowiło jedyną granicę jego myśli.
Arc-Io, spadające miasto, było jedynym światem, jaki znał. Historię tego miejsca spisywano od pięciu pokoleń, przedtem nie było nic. Ludzie pojawili się w otoczonej polem siłowym strukturze zupełnie znikąd, a ich przeznaczeniem stał się lot. Już na początku czasu znajdowały się tu systemy podtrzymywania życia oraz przeogromne bazy danych, wspominające o mitycznym Poprzednim Świecie i rządzących nim prawach ludzkich i naturalnych. Zgodnie ze spisaną tam fizyką miasto pędziło przez nieskończoną atmosferę ze stale rosnącą prędkością. Wyglądało jednak na to, że pradawnym nie udało się skonstruować idealnego zbioru zasad. Zgodnie z ich założeniami niemożliwym było istnienie miejsca tak ogromnego jak przestrzeń, w której od zarania dziejów spadało Arc-Io, a jednocześnie cechującego się warunkami umożliwiającymi przetrwanie.
Gdy Minh spokojnie medytował na dachu, przeciążenie mogłoby zmienić spadające miasto w pył, czemu zapobiegały generatory pola siłowego.
Patrząc na pozostające na horyzoncie od początku czasu jasnozielone słońce, kleryk nie znajdywał powodów, by nie ufać Kościołowi Jej. Lot jest jedyną stałą, a powoduje go właśnie Ona, Grawitacja. Życia przemijają, lot trwa. Umysł Minha niepokojony był rozbieżnością pomiędzy wiedzą mędrców Poprzedniego Świata a faktycznym stanem rzeczywistości, w której żył.
Skoro nie zanosi się na żaden upadek, to może chmury pędzą, a Arc-Io pozostaje nieruchome?
Młody Nu-Jeket potrząsnął głową. Wiedział, że takie bzdury nie powinny zaprzątać umysłu przyszłego kapłana. Wstał z kwaśną miną i przeciągnął się. Był pewien, że dziś nie zdoła już osiągnąć nirwany. Powietrze filtrowane przez pole siłowe było nieruchome, sztuczny wiatr wytwarzały generatory różnicy ciśnień. Kilkanaście kilometrów sześciennych żelaznej konstrukcji miasta wleciało właśnie w wyjątkowo dużą i gęstą chmurę. Widok bezkresnego nieba został na chwilę przesłonięty, Arc-Io wydawało się otoczone śnieżnobiałym bąblem.
Bąbel jest przezroczysty, ale co to zmienia, pomyślał Minh, po czym skierował się w stronę schodów. Syntetyczny zefir muskający jego twarz nie pomagał w zachowaniu wiary w autentyczność nauk, miasta, czy w ogóle lotu.
Zniesmaczony swoimi wątpliwościami zszedł z dachu. Mijając siódme piętro, usłyszał głos Hwanga.
– Czy pobłogosławiła cię darem inspiracji? – spytał opierający się o poręcz akolita.
– Gdybym nie miał jej w sercu już od dawna, czy Mistrz odważyłby się uczynić mnie kapłanem? – Minh uniknął odpowiedzi wprost.
– Czy odważy się?
– Do czego pijesz, Hwang? – Nu-Jeket zmarszczył brwi.
– Widzę to w twoim spojrzeniu, bracie. Nie jesteś oddany. Nie jesteś nawet przekonany!
– Zejdź mi z oczu.
Kleryk minął akolitę i udał się dalej w dół schodów.
* * *
– …i Jej zawdzięczamy stale wzrastający pęd, dzięki któremu nasze żywoty mają sens spadania. Masa – Mistrz Leil zakończył modlitwę.
– Masa – powtórzyli chórem ustawieni w szeregach klerycy.
Zgodnie z tradycją, namaszczenie kapłańskie wiązało się z ceremonią, która dominowała dzień wszystkich mieszkańców Arc-Io. Na głównym placu urządzano zebranie, na którym nieobecność uważana była za nietakt. Czystość białych, odświętnych szat kontrastowała z estetyką miasta powyginanych blach i nagich prętów zbrojeniowych. Zgromadzeni stali dookoła rdzewiejącej statuy jabłoni z pojedynczym, zwisającym na cienkim druciku jabłkiem. Najbliżej żelaznego drzewa klęczeli przyszli kapłani.
W dzień namaszczenia generatory wiatru były całkowicie wyłączane, aby zapewnić absolutną ciszę.
Minh spoglądał na mityczny owoc, symbolizujący oświecenie największego proroka Jej. Dałby wiele, by nawet metalowa wersja spadła mu na głowę, jeśli miałoby to zmyć jego niepewność. Mistrz Leil obrócił lewitujący wózek w stronę adeptów.
– Spadamy, więc roztrzaskamy się o grunt. Ale przed tym cieszmy się lotem, albowiem… – Potężny wstrząs zmusił najwyższego kapłana do przerwania mowy.
Zgromadzeni zaczęli spoglądać po sobie. Kilka sekund później nastąpiło drugie drgnienie – silniejsze. Ktoś z tłumu postronnych powiedział coś o barierze, ktoś inny krzyknął, że to już koniec. Trzeciemu wstrząsowi towarzyszył przeraźliwy zgrzyt wyginanego metalu, dochodzący spod podłoża. Zanim panika rozpętała się na dobre, blacha na samym środku placu rozdarła się, tworząc krater, który pochłonął metalowe drzewo wraz z Mistrzem Leilem.
Minh zerwał się z miejsca, ale zamiast uciekać jak inni, podczołgał się do krawędzi wyłomu i zajrzał do środka. Jego oczom ukazała się czarna otchłań z kilkoma migającymi na czerwono i niebiesko punktami. Dno wyrwy musiało znajdować się o wiele niżej niż korytarze hydrauliczne i sekcja podtrzymywania życia.
– Oczekujemy tego, co pod nami, a nigdy nie odważyliśmy się zajrzeć pod własne stopy – wyszeptał przerażony. Spięcie zerwanego przewodu oślepiło go i zmusiło do odwrócenia wzroku od otchłani. Podniósłszy głowę, Minh zobaczył snop iskier wydobywający się z monolitu na horyzoncie. Jeden z pięciu ogromnych generatorów pola siłowego właśnie przestał działać.
* * *
Mimo katastrofy, cyklu dnia i nocy nie wstrzymano. Mieszkańcy Arc-Io uznali otworzenie się wyłomu i niechybną śmierć duchowego przewodnika za zwiastun końca.
Wierzyli, że nadszedł czas aby cieszyć się ostatnimi godzinami lotu. Systemy przejrzystości bariery co dwanaście godzin zmieniały ilość przepuszczanego światła, tworząc syntetyczne zmroki i poranki.
Minh był przekonany, że gruby przewód, pożyczony z komunalnych nieużytków, utrzyma jego ciężar. Nie był pewien swoich umiejętności wiązania węzłów, ale w najgorszym wypadku liczył na przychylność Grawitacji. Powoli zsuwał się w głąb wyrwy, mając nadzieję na znalezienie jakichkolwiek odpowiedzi na jej dnie. Miał silne przeczucie, że jego mistrz żyje.
Kilka minut później niedoszły kapłan dotarł do końca swojej prowizorycznej liny. Przymocowana do barku latarka oświetlała wystające kable i druty. Widok nie napawał go optymizmem. Minh był teraz około pięciu metrów poniżej sekcji systemów podtrzymywania życia. Do tej pory żył w przekonaniu, że pod nią nie znajdowało się już nic oprócz aerodynamicznie wyprofilowanej podstawy miasta.
Spojrzał w dół.
Początek rozłamu okazał się pęknięciem w betonowej skorupie dna, niczym więcej.
Poświecił po ścianach. Dopiero teraz zauważył, że zwisał pomiędzy krawędziami rozerwanego tunelu. Jego konstrukcja wyglądała na starszą, niż oficjalnie najniższe poziomy Arc-Io. Rytmicznie machając nogami, starał się rozbujać na tyle, by dosięgnąć gzymsu.
Przewód osunął się kilka centymetrów. Zanim kleryk zdążył zareagować, zorientował się, że spada. Pierwsze otarcie było bolesne, ale najgorsze miało nadejść w następnych sekundach. Ból rozrywanej skóry przeszył jego rękę, a chrzęst łamanej kości stał się ostatnim bodźcem przed utratą świadomości.
* * *
Obudziło go zimno metalu przylegającego do skóry. Inteligentny materiał syntetycznej szaty zasklepił się i obkurczył w miejscach rozcięć, tamując upływ krwi. Ciasno owinięta, wystająca z łydki kość nie wyglądała dobrze. Interfejs materiału zaaplikował środki przeciwbólowe. Minh złapał za pręt wystający ze ściany. Zaciskając zęby, wstał, utrzymując ciężar ciała na nieuszkodzonej nodze.
Wylądował w blaszanej wnęce, dosyć blisko dna. Sekcje podtrzymywania życia były o wiele za wysoko, aby mógł się do nich dostać w obecnym stanie. Około trzech metrów powyżej jego głowy znajdował się tajemniczy tunel, który widział przed upadkiem.
Wspinaczka wydawała się trudnym wyzwaniem, ale możliwym do zrealizowania. Sprawność fizyczna była bezpośrednio związana z trybem życia adeptów Kościoła Jej. Niemniej teraz wdrapywanie się po wyrwach i przewodach okazało się wykonalne tylko dzięki zaaplikowanym automatycznie medykamentom. Po kilku minutach niezręcznej wspinaczki jego ręka dotykała już gzymsu. Stojąc przy krawędzi, ostatni raz skierował wzrok w górę. Mógłby zawołać o pomoc, ale w środku nocy prawdopodobnie nie zostałby usłyszany. Poza tym nie znalazł jeszcze tego, po co tu przyszedł. Poszukał wzrokiem prowizorycznej kuli. Ogromne pokłady wystających zewsząd drutów dawały szeroki wybór.
Znalazłszy odpowiedni pręt, obrócił się twarzą do nieznanego. Mrok tunelu nie stanowił problemu, bo latarka przetrwała upadek. Maszynerię pokrywającą ściany zdobiły symbole zbliżone do tych, których używali mieszkańcy Arc-Io, jednak niektóre z nich wyglądały obco. Minh podejrzewał, że pismo nie mogłoby zmienić się aż tak bardzo od czasów pierwszego pokolenia żyjącego w mieście. Wystarczyłoby przestudiować tylko te pozornie mało istotne dane techniczne, by udowodnić bezpośrednie powiązanie Arc-Io z Poprzednim Światem. Szedł dalej.
Coś niedużego pobłyskiwało na podłodze. Metalowe jabłko z pomnika mogło wpaść w dowolną inną szczelinę, ale z jakiegoś powodu wylądowało właśnie tutaj. Minh pomyślał o Mistrzu Leilu. Jego ciało nie leżało na dnie, lewitujący wózek musiał uratować mu życie. Starzec mógł zwiększyć moc urządzenia, by przesunąć się kilka metrów w górę, ale nie na tyle, żeby wydostać się z wyrwy. Gdziekolwiek był teraz, albo dotarł tam drogą, którą kierował się kleryk, albo wybrał drugą część tunelu.
Nu-Jeket postanowił wziąć jabłko ze sobą.
Korytarz kończył się zamkniętymi drzwiami. Adept poświecił na zakurzony skaner linii papilarnych. Urządzenie, podobnie jak wszystkie instalacje w tunelu, utraciło zasilanie, prawdopodobnie w wyniku rozłamu.
Minh westchnął i odwrócił głowę w stronę wyrwy. Dopiero teraz dotarło do niego, że tajemnicza prawda, której szukał, mogła być jedynie złudzeniem, a on sam znajdował się na jakimś dawno zapomnianym odcinku sekcji technicznych, o którego istnieniu prawdopodobnie dobrze wiedzieli konserwatorzy miasta. Przeklinał swoją głupotę. Mistrz Leil prawdopodobnie potrzebował jego pomocy po drugiej stronie szczeliny, a on stał przed zamkniętymi drzwiami, oczekując odpowiedzi na pytania, których nie umiał nawet sformułować.
Przyłożył dłoń do czytnika. Nic się nie stało.
Zrezygnowany zaczął wracać po swoich śladach. Uszedł ledwie pięć kroków, kiedy uchwycił kątem oka światło wydobywające się zza pleców. Wyświetlacz skanera świecił na zielono, jarzeniówka najbliżej drzwi zamrugała kilka razy, aby za chwilę zapalić się na stałe.
Gdy podszedł bliżej, wejście otworzyło się. Zapalające się świetlówki ujawniały pomieszczenie z rzędami szaf, wyglądającymi na serwery. W odległym końcu pokoju znajdował się olbrzymi wyświetlacz. Mijając szeregi metalowych komód, Minh wierzył, że cokolwiek wydarzy się w następnych chwilach, wyjaśni wszystko.
Stał teraz naprzeciw monitora, pośrodku którego pojawił się biały punkt.
– Daj mi chwilę – syntetyczny głos rozniósł się echem. Ktokolwiek był jego właścicielem, Minh był gotów dać mu godziny, dni, miesiące.
Po upływie momentu, który wydawał się wiecznością, głos przemówił ponownie, a wypowiadane przez niego słowa wyświetlały się na ekranie.
– Jestem sztuczną inteligencją projektu Arc, modyfikowaną na potrzeby stacji numer dziesięć, której jesteś mieszkańcem. Spójność konstrukcji, zgodnie z przewidywaniami twoich przodków, uległa uszkodzeniu. Raporty stanu poszczególnych aparatów zdają się to potwierdzać. Zniszczenia wywołane przeciążeniem w tej chwili sięgają stopnia – głos przerwał na chwilę – znacznego. Zgodnie z zaleceniami ostatniego użytkownika o uprawnieniach administratorskich, powinieneś opuścić tę salę.
– Ale dlaczego spadamy? – adept wypluł z siebie pytanie, które zbyt długo zatruwało jego myśli.
Głos milczał.
– Dlaczego spadamy? – powtórzył Minh, starając się artykułować słowa najdokładniej, jak umiał.
Cisza.
– Dlaczego spad… – Adept zamachnął się na ekran metalowym jabłkiem, ale przerwał ruch, gdy ponownie usłyszał głos sztucznej inteligencji.
– Odtwarzam nagranie archiwalne numer 000008.
Wyświetlacz zamrugał na biało, po czym ukazała się na nim twarz kobiety. Siedziała przed kamerą w ciemnym pomieszczeniu, wypełnionym sprzętem Poprzedniego Świata. Po kilku sekundach stop-klatki, okrutnie skompresowane wideo uruchomiło się.
– Eee, nie mamy zbyt wiele czasu – kobieta mówiła wolno, ale nerwowo, jakby miała problem ze znajdywaniem odpowiednich słów. – Jesteśmy po wysłaniu pierwszych czterech ark. Wszyscy mamy nadzieję, że dotarły na swoje planety w całości. Nagrywam to, bo obawiam się, że coś pomijamy. Maszyna zmaterializuje miasta w miejscach, w których atmosfera będzie identyczna z ziemską. Losowych miejscach. Znaczy… Wiem, że to nasza jedyna opcja, ale otwieramy tunele czasoprzestrzenne, które mogą prowadzić gdziekolwiek. Te środowiska mogą się znajdować tysiące lat świetlnych od granicy obserwowalnego wszechświata, każda arka będzie pojawiać się dalej niż poprzednia. Ósma, dziewiąta? One mogą znaleźć się gdzieś na granicy absurdu, na granicy pojmowania. Gdybyśmy mieli kilka miesięcy więcej, moglibyśmy chociaż… Ale teraz nie mamy czasu na strach przed nieznanym.
Nagranie zatrzymało się.
– Czy moja odpowiedź była satysfakcjonująca?
Minh wbił wzrok w podłogę.
– Jak stare jest to nagranie? – spytał.
– Nagranie pochodzi sprzed – głos przerwał – czterystu trzynastu lat.
– Dlaczego to miejsce zostało odcięte od reszty miasta? – Kleryk miał nadzieję, że zadaje odpowiednie pytania.
– Odtwarzam nagranie archiwalne numer 004285.
Na ekranie pojawił się człowiek w średnim wieku, stojący dokładnie w miejscu, w którym teraz stał Minh. Jego ubranie mocno odbiegało od współczesnych standardów. Był nieogolony, wyglądało też na to, że nie spał o kilkanaście godzin za długo.
– Nagrywam ten materiał, bo rada podjęła decyzję. Jakkolwiek szalenie to brzmi, będziemy rozkładać ramiona w locie. Generatory grawitacji powinny wytrzymać. Nie ma – westchnął – nie ma żadnych przesłanek, które mogłyby wskazywać na to, że kiedykolwiek dolecimy do gruntu. Prędkość spadania rośnie w nierównym tempie, czasem w ogóle nie rośnie. Tych warunków nie dało się przewidzieć, ale musimy się przystosować. Będziemy zamykać dostęp do kriokomór i tego pomieszczenia. Na stałe.
Mężczyzna przetarł pot z czoła.
– Rada stwierdziła, że… Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie sakralizować…
Nagranie urwało się.
– Zapis uszkodzony. Czy moja odpowiedź była satysfakcjonująca?
– Nie – wyszeptał kleryk. – Ile mamy czasu? Kiedy miasto się rozpadnie?
– Równie dobrze możemy mieć kilka sekund, Minh – głos Mistrza Leila wypełnił ciszę, która zapadła po ostatnim pytaniu. – Może wszedłem tu drugimi drzwiami, może pojawiłem się znikąd. Nawet to nie jest pewne. Jakich definitywnych odpowiedzi oczekujesz od tej maszyny?
– Nie wiem. – Z jakiegoś powodu pojawienie się starca nie zaskoczyło adepta.
– Przy obecnym przyspieszeniu, trzy lata i cztery miesiące – komputer odpowiedział na zadane mu pytanie.
– Spadamy, bo taka jest natura rzeczy, Minh. – Lewitujący wózek Mistrza unosił się nad podłogą niżej, niż zazwyczaj, amortyzacja upadku musiała pochłonąć znaczną część zasobów energii urządzenia. – Możemy się nad tym zastanawiać w nieskończoność albo wyjść na górę i załatać tę wyrwę, zanim ktoś jeszcze do niej wpadnie. – Leil uśmiechnął się serdecznie.
– Czy wiedziałeś o tym miejscu, Mistrzu?
– Nie – odrzekł starzec. – Ale domyślałem się tego, co dane mi było tu usłyszeć. I niczego to nie zmienia.
Minh zmrużył oczy i przez chwilę stał zupełnie nieruchomo. Wziął głęboki wdech, odwrócił się i uśmiechnął do starca.
– Wracajmy.
Odpowiedzi, które usłyszał, pozwoliły mu znaleźć drogę do tych, które od zawsze znajdowały się w jego głowie.
* * *
– Gdzie tak pędzisz, młody człowieku? – Matuzal o pogodnym spojrzeniu zagadnął przebiegającego obok chłopca.
– Pokazać mamie rysunek!
– Jaki rysunek?
Dziecko podeszło do siedzącego na ławce starca i wręczyło mu nieduży zwój. Klekotanie drewnianej kołatki odbijającej się od krawędzi fontanny rytmicznie przebijało ciszę klasztornego poranka.
– To twoi rodzice, hmm?
– Tak – młodzieniec dumnie kiwnął głową. – A to nasz dom, a tam jest Poprzedni Świat.
– Ten kwadratowy, o, tu? – zdziwił się mistrz.
– Tak – wyszczerzył się chłopiec.
– Biegnij, tylko uważaj na schodach, żebyś nie spadł! – Starzec wstał i oddał zwój kilkuletniemu artyście.
Dzieciak zbiegł po świątynnych schodach, po czym zatrzymał się i spojrzał za siebie.
– Dlaczego spadamy, Mistrzu Minh?
Stary Nu-Jeket powoli schodził po stalowych stopniach sanktuarium. Lekko przerdzewiała, bioniczna proteza nogi co jakiś czas skrzypiała nieprzyjemnie.
– Spadamy, bo pod nami nie ma gruntu.
– Tak po prostu? – zdziwił się chłopiec.
Starzec wzniósł spojrzenie na oddalające się powoli chmury i uśmiechnął się do bardzo starych wspomnień.
– Dokładnie tak.