- Opowiadanie: Rokitnik - Przebiśnieg

Przebiśnieg

Witam!

 

Na wstępie chciałbym bardzo podziękować moim przewspaniałym betującym – Lenah, Belli i Blacktomowi. Wiele mnie nauczyli, a dzięki ich pomocy opowiadanie jest zdecydowanie lepsze :)

Oto kolejna moja próba literacka. Tym razem zabrałem się za kaleczenie gatunku postapo...

Już kiedyś próbowałem czegoś podobnego (patrz – “Las”) i wyciągnąłem z poprzednich błędów wnioski. Zamiast tradycyjnych kartek, główny bohater używa czegoś w rodzaju dyktafonu. Nie ma też nielogiczności i problemów z dynamiką akcji. Mam nadzieję, że jest lepiej...

 

 

Miłego czytania!

 

Post Scriptum

Wszelkie podobieństwa z niewątpliwie lepszym opowiadaniem “Nadzieja zamarza ostatnia” są przypadkowe. Tekst ten pisałem już od października poprzedniego roku, a pomysł na nie kiełkował od jeszcze dłuższego czasu. No cóż... Przypadek ;)

 

Post Post Scriptum – Aktualizacja

26.06.2017 miałem siedemnaste urodziny! ;D

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przebiśnieg

Bez­kre­sna, lo­do­wa pu­sty­nia przy­kry­ła swym śnieżnym ca­łu­nem ruiny ludz­kiej cy­wi­li­za­cji. Mar­twe morze bia­łe­go puchu, roz­wie­wa­ne­go przez sza­le­ją­cy w pu­sta­ci wiatr. Od­lu­dzie bu­dzi­ło się i za­sy­pia­ło, po­zwa­la­jąc w prze­rwach wi­chro­wi na smut­ne po­gwiz­dy­wa­nie.

Bu­dow­ni­czo­wie ode­szli, ale widmo ich obec­no­ści wciąż uno­si­ło się nad za­ma­rza­ją­cą pla­ne­tą. Po­rzu­ci­li swe dawne dzie­ła, wy­sta­ją­ce jesz­cze gdzie­nie­gdzie ponad nie­ustę­pli­wy śnieg. Po­zo­sta­ły jako mil­czą­ce po­mni­ki, przy­po­mi­na­jąc świa­tu od­le­głą prze­szłość.

Takie miej­sca na­zy­wa­ne były przez Oca­la­łych “Mo­nu­men­ta­mi”. Mimo po­zor­nej uży­tecz­no­ści, nie­mal nigdy nie sta­no­wi­ły schro­nie­nia. Prze­sąd­ni i zdzi­cza­li miesz­kań­cy Pust­ko­wi uni­ka­li ich jak ognia. Wo­le­li za­mar­z­nąć, niż schro­nić się w prze­klę­tych wnę­trzach.

Ist­niał ponoć jeden “Mo­nu­ment” da­ją­cy schro­nie­nie. Nie­zwy­kły, za­pie­ra­ją­cy dech w pier­siach, mil­czą­cy straż­nik od­lud­nej Bia­łej Do­li­ny. Le­gend krą­żą­cych o tym miej­scu jest wię­cej, niż mógł­bym zli­czyć. Wciąż roz­bu­dza­ją wy­głod­nia­łą wy­obraź­nię zdzi­cza­łych Oca­la­łych, gnież­dżą­cych się w ja­ski­niach Sta­lo­wych Gór.

Jeśli chce się po­znać praw­dę, trze­ba sa­me­mu od­wie­dzić to miej­sce. “Prze­bi­śnieg”, nadal strze­że Do­li­ny, a więk­szość nie­sa­mo­wi­tych opo­wie­ści o nim to fakty. 

Jego hi­sto­ria nie jest tutaj jed­nak istot­na. Sta­no­wi prze­szłość, która na za­wsze bę­dzie spo­czy­wać wraz z jego twór­ca­mi. Ważna jest wia­do­mość, którą ze sobą nie­sie. Słowa nie tak stare, słowa nie wy­po­wie­dzia­ne przez pro­ro­ków. Słowa prze­stro­gi.

Bo choć wy­da­je się to nie­praw­do­po­dob­ne, ta­jem­ni­cza czer­wo­na skrzy­nia rze­czy­wi­ście leży we wnę­trzu jego błysz­czą­cej ko­pu­ły. Kusi żywym ko­lo­rem, który w jej wy­pad­ku nie woła o za­uwa­że­nie, a ostrze­ga. Nadal wy­do­by­wa się z niej to jedno, za­pę­tlo­ne na­gra­nie, mą­cą­ce umy­sły zbłą­ka­nych po­dróż­nych.

 

15.03.2094

No, chyba już! Nie wiem od czego by tu za­cząć… Może od imie­nia? Tak, chyba by nawet wy­pa­da­ło.

Ja… Ja na­zy­wam się Hia­cynt. Moi ro­dzi­ce uwiel­bia­li kwia­ty. Wszyst­ko do­oko­ła na­zy­wa­li na ich cześć, to i czemu nie wła­sne­go syna?

Nie znam Daw­ne­go Świa­ta. Wszyst­ko co o nim wiem, usły­sza­łem, a wia­do­mo jak można po­le­gać na zdra­dli­wej pa­mię­ci. Spró­bu­ję jed­nak przed­sta­wić wszyst­ko. Cho­le­ra, może rze­czy­wi­ście je­stem ten “ostat­ni”?

Uro­dzi­łem się sześć lat po dniu, w któ­rym wszyst­ko się zmie­ni­ło. Przy­po­mi­nam sobie tę­sk­ne opo­wie­ści ro­dzi­ców. Nie­szczę­śni­ków, któ­rzy prze­ży­li chyba tylko po to, żeby mę­czyć mnie wspo­mnie­nia­mi. Może tak miało być? Prze­trwa­li, żebym teraz mógł na­grać tę wia­do­mość i po­wie­dzieć jak było…

My­śla­łem, że kie­dyś za­po­mną o tych bzdu­rach. Prze­sta­ną żyć złud­nym pro­roc­twem i po­go­dzą się z rze­czy­wi­sto­ścią. Wsta­jąc, pa­trzy­li za­wsze w stro­nę okna, w nie­prze­mi­ja­ją­cej na­dziei, że znów ujrzą swoje uko­cha­ne słoń­ce. Wie­rzy­li, że kie­dyś po­wró­ci i ożywi kwia­ty, znów po­pły­ną rzeki, wrócą szczę­śli­wi lu­dzie i bę­dzie tak, jak daw­niej.

Oczy­wi­ście nic się nie po­pra­wi­ło. Tylko ciem­niej i zim­niej…

Pa­mię­tam do­brze ten ga­sną­cy pro­myk w ich oczach. Wraz z nimi, ze świa­ta znik­nę­ły też reszt­ki na­dziei.

Obec­nie miesz­kam tu sam. Śnieg do­cie­ra do pa­ra­pe­tu dwu­na­ste­go pię­tra. Przed ka­ta­stro­fą bu­dy­nek li­czył ich dwa­dzie­ścia jeden…

Ja zaj­mu­ję dwu­dzie­ste, czyli od po­kry­wy… ósme. Prze­nio­słem się głów­nie dla­te­go, że jako ostat­nie pozostało pier­wot­nie szczel­ne. Nie ma tu żad­ne­go okna, kli­ma­ty­za­cji, czy choć­by naj­mniej­szej szpa­ry.

Dzię­ki temu, po za­mon­to­wa­niu me­ta­lo­wej klapy w pod­ło­dze, po­miesz­cze­nie trzy­ma bez grzej­ni­ka stałą tem­pe­ra­tu­rę. Kie­dyś chyba spraw­dza­łem… Dla mnie wy­star­czy.

Pier­wot­nie stały tu gi­gan­tycz­ne czar­ne szaf­ki ze świe­cą­cy­mi w środ­ku lamp­ka­mi. Wy­da­wa­ły taki przy­jem­ny, szu­mią­cy dźwięk… Jak to tatko na­zwał? Kom­pu­te­row­nia?

W każ­dym razie, nie było tu kie­dyś ludzi, więc nie bu­do­wa­no żad­nych otwo­rów. Kiedy za­bra­kło nam ogniw, roz­mon­to­wa­li­śmy te skrzyn­ki i od­zy­ska­li­śmy z nich tyle przy­da­siów, ile się tylko dało. Może tro­chę szko­da, ale dla mnie naj­waż­niej­sze jest to, że nie za­ma­rzam…

Nie­raz budzą mnie w nocy trza­ski pę­ka­ją­ce­go be­to­nu, czy małe trzę­sie­nia ziemi, po­wsta­łe po ob­su­nię­ciu się któ­re­goś z dol­nych fi­la­rów.

Wszyst­ko do­oko­ła su­ge­ru­je mi od­da­nie po­ste­run­ku, ale ja się nie pod­dam. Póki żyję, Prze­bi­śnieg nie upad­nie! Nie może upaść, bo wraz z nim runę też ja. Wy­cho­wa­łem się tutaj, a dom nie może być pusty…

***

 Nie wiem do­kład­nie, co się tam wtedy w trzy­dzie­stym czwar­tym po­ro­bi­ło. Był u nas kie­dyś pe­wien włó­czę­ga, woj­sko­wy. Mówił, że do­wódz­two do­sta­ło wia­do­mość zza oce­anu o ja­kimś nie­uda­nym eks­pe­ry­men­cie. Wszyst­kim wyż­szym ofi­ce­rom po­le­co­no, żeby ucie­ka­li w głąb lądu, to może prze­ży­ją. Ten typ nie był zbyt by­stry, skoro uznał to miej­sce za do­sta­tecz­nie wy­żyn­ne…

Po­piół po ka­ta­stro­fie padał długo. Tylko tyle mi po­wie­dzia­no i chyba to mi wy­star­czy. Zresz­tą, co by mi dała taka in­for­ma­cja? Lata, mie­sią­ce, ty­go­dnie – to tylko nazwy, głu­pie cy­fer­ki. Waż­niej­sze jest to, co ze sobą niosą.

A ten czas przy­niósł ze sobą wiel­kie zmia­ny. Po­grze­bał świat pod zwa­ła­mi “sza­ru­gi” – śnie­gu zmie­sza­ne­go z po­pio­łem. Oj­ciec po­dej­rze­wał, że coś ta­kie­go mogło po­wstać tylko po wy­bu­chu gór. Wielu, bar­dzo wielu gór…

W każ­dym razie, nad po­wierzch­nię wy­sta­wa­ły tylko naj­wyż­sze bu­dyn­ki. Żad­nych mniej­szych domów. Ich sko­śne dachy dość długo wy­trzy­my­wa­ły napór śnie­gu, przez co sta­no­wi­ły groź­ne pu­łap­ki. Nie­raz wi­dzia­łem, jak całe grupy ludzi zni­ka­ły w roz­pa­dli­nach. Tylko huk, kilka krzy­ków i cisza…

Po­pio­ły nie były jed­nak takie złe. Kiedy prze­sta­ło padać, lu­dzie za­czę­li od­ko­py­wać mia­sto i próbować żyć od nowa, jak kiedyś.  Nie za­sta­na­wia­li się… My­śle­li, że to takie pro­ste! Moi sta­rusz­ko­wie na szczę­ście wie­dzie­li, co się świę­ci i ka­za­li wszyst­kim zo­stać w środ­ku. Pra­wie dwa ty­go­dnie spo­kój, ale póź­niej chmu­ry  rzed­nia­ły, ro­bi­ło się cie­plej i mniej du­szą­co. Wszy­scy inni za­czę­li ko­czo­wać na ze­wnątrz, śpiąc w cien­kich na­mio­tach.

Tak jak tatko prze­wi­dy­wał, koło trze­cie­go ty­go­dnia na zie­mię spa­dło Wiel­kie Zimno. Mówił, że my by­li­śmy bez­piecz­ni – spa­li­śmy przy od­krę­co­nych w opór grzej­ni­kach. Są za­si­la­ne ter­mo­ogni­wa­mi, jak więk­szość no­wo­cze­śniej­szych sprzę­tów. To takie ba­te­rie, tyle że za­miast ła­dun­ków, prze­cho­wu­ją cie­pło. Na śred­niej mocy wy­mie­nia się je raz na mie­siąc – u nas pa­da­ły po kilku dniach.

Inni nie mieli jed­nak ta­kiej tech­no­lo­gii. Sie­dzie­li przy ogni­skach – pa­li­li czym się tylko dało. Szko­da mi ich – nie byli na nic przy­go­to­wa­ni! Chcie­li­śmy pomóc, ale… Cza­sa­mi chyba się nie da.

Lu­dzie po­dob­no rzu­ca­li się do naj­bliż­szych bu­dyn­ków. Szturmowali wejścia, mordowali do­tych­cza­so­wych miesz­kań­ców. Ro­bi­li wszyst­ko, by tylko prze­żyć.

Do nas też pró­bo­wa­li się wedrzeć, ale im nie daliśmy. Nie mo­gli­śmy ni­ko­go wpu­ścić! Grzej­ni­ki nie wy­trzy­ma­łyby ta­kie­go mrozu – albo oni, albo my! 

Po ja­kimś cza­sie wszyst­ko uci­chło. Do­pie­ro rano tatko od­wa­żył się spraw­dzić głów­ne wej­ście… Za­wsze, jak go o to py­ta­łem, wi­dzia­łem dziw­ny błysk w jego oczach. Jakby od­ży­wa­ły w nim wspo­mnie­nia, któ­rych nie chciał nosić…

Nie mogę nawet przy­pusz­czać, jakie spo­tka­ło mnie szczę­ście, że tego nie wi­dzia­łem! Ciała, mnó­stwo ciał! Wszyst­kie po­si­nia­łe i przy­mar­z­nię­te. Część “przy­kle­iła się” do drzwi, więc trze­ba było je sforsować. Kiedy pu­ści­ły, usły­sze­li­śmy dziw­ny trzask. Mama po­wie­dzia­ła mi, że to lód. Teraz wiem,  że to kości ludzi upchnię­tych w przej­ściu…

My­śle­li­śmy, że mamy szczę­ście; że prze­trwa­li­śmy strasz­li­wy cios. Nie­któ­ry mó­wi­li nawet, że zo­sta­li­śmy wy­bra­ni! Gdyby tylko wie­dzie­li, gdyby tylko znali cenę…

Wiel­ki Śnieg ude­rzył znie­nac­ka,  grze­biąc na­szych, śpią­cych na niż­szych pię­trach. Na szczę­ście na dachu mamy pla­ne­ta­rium, które chro­ni me­ta­lo­wa ko­pu­ła. Bez tego cały bu­dy­nek by runął!

Inne wie­żow­ce nie wy­trzy­ma­ły cię­ża­ru sza­ru­gi. Wa­li­ły się pię­tra­mi, pa­da­ły całe sze­re­gi blo­ków. Wiel­ki, po­twor­ny hałas…

Mia­łem wtedy czte­ry… nie, pięć lat! Wy­da­wa­ło mi się, jakby świat znów miał się skoń­czyć, tym razem na dobre.

Rano war­stwa sza­ra­we­go szla­mu do­cho­dzi­ła już do dwu­na­ste­go pię­tra. Nigdy tego nie za­po­mnę. Jesz­cze wczo­raj oglą­da­łem wy­sta­ją­ce spod sza­ru­gi dachy i ludzi krzą­ta­ją­cych się do­oko­ła. Teraz jest tylko… pła­sko.

 

***

PLIKI USZKO­DZO­NE

***

 

16.03.2094

Cho­le­ra… Ra­czej nie dam rady… Bez po­lo­wań nie będę miał co jeść! Po­zo­sta­ło mi już tylko jedno za­ję­cie, które może mi pomóc po­zo­stać przy ro­zu­mie…

 Na czym to skoń­czy­łem? A, tak!

Czter­na­ście pię­ter nada­wa­ło się jesz­cze do za­miesz­ka­nia, kiedy przy­by­li tu moi ro­dzi­ce. Ich dom był jed­nym z tym ni­skich, więc za­wa­lił się nie­mal od razu. Ty­dzień za­ję­ło im przej­ście po grzą­skim po­pie­le przez ruiny mia­sta. Jak mu tam było? Opole? Moż­li­we…

Tak czy siak, ja­kimś cudem omi­nę­li wszyst­kie wa­lą­ce się bu­dyn­ki. Nie zabił ich też ani mróz, ani głód i nie padli ofia­rą ban­dy­tów. Wła­śnie, Przez pe­wien czas było ich tu pełno! Opor­tu­ni­ści, cho­wa­li się gdzie po­pad­nie i cze­ka­li na do­god­ne ofia­ry. Ostat­nia grupa za­ata­ko­wa­ła Prze­bi­śnieg gdy mia­łem czter­na­ście lat. 

Przy­szli w nocy i pró­bo­wa­li sfor­so­wać uszczel­nie­nia. Ro­bi­li tyle ha­ła­su, że w kilka chwil grupa obroń­ców była go­to­wa. Sze­ściu ludzi, na czele z ojcem. Kilka strza­łów, szar­pa­ni­na – może z dzie­sięć minut. Póź­niej sły­sza­łem tylko od­da­la­ją­cy się głos ja­kie­goś sil­ni­ka…

I to tyle. Wię­cej żad­ne­go na­pa­du nie do­świad­czy­li­śmy. Cha­dzam cza­sem na górę i ob­ser­wu­ję przez lor­net­kę oko­li­cę. Ile bym dał za ślad dymu na ho­ry­zon­cie! Ile bym dał za dobry, po­rząd­ny na­jazd! Umrzeć w walce! Też mi… ma­rze­nie…

***

Prze­pra­szam. Coś mi się ze­bra­ło na ckli­we hi­sto­ryj­ki. Już… Mogę mówić dalej. Tylko dla­te­go jesz­cze się nie pod­da­łem. By mówić dalej…

Gdy ro­dzi­ce tu w końcu do­tar­li, oka­za­ło się, że byli pierw­si. Dziś wy­da­je mi się to nieco dziw­ne… Jak ktoś mógł­by nie zająć tak do­god­ne­go schro­nie­nia? Pa­mię­tam, że tatko miał strzel­bę. Kie­dyś, kiedy szu­ka­łem pod­pał­ki, w jego rze­czach zna­la­złem dwa pu­deł­ka z na­bo­ja­mi.

Ucie­szy­łem się, bo po­lo­wa­nia sta­ły­by się dużo prost­sze. Nie­ste­ty, były puste. Wtedy przy­po­mnia­łem sobie, że na cmen­ta­rzu po­cho­wa­li­śmy nieco wię­cej ciał, niż zmar­ło nam ludzi… Hmm… Cza­sem mnie to za­sta­na­wia…

W każ­dym razie, po­sta­no­wi­li za­ło­żyć tu, w pu­stym aka­de­mia­ku, przy­czó­łek dla in­nych ucie­ki­nie­rów. Nie je­stem pe­wien, czy się tego spo­dzie­wa­li, ale w mgnie­niu oka lu­dzie za­ję­li wszyst­kie lo­ka­le.

Jed­nak po­ko­je na dol­nych pię­trach szyb­ko stały się niedostępne przez  pa­da­ją­cy śnieg. Wszy­scy stło­czy­li się na wyż­szych pię­trach. 

Wkrót­ce za­czę­ło bra­ko­wać za­pa­sów, psuły się piece, pusz­cza­ły izo­la­cje. Lu­dzie zni­ka­li…

Dwa­dzie­ścia lat da­wa­li­śmy radę, by w nie­ca­łe dwa cał­ko­wi­cie się za­ła­mać. Ostat­nich dwu­na­stu miesz­kań­ców ode­szło nie­ca­łe pół roku temu.

Nie za­trzy­my­wa­łem ich. Nie miało to naj­mniej­sze­go sensu. Nie wiem dokąd po­szli, jaki mieli plan. Pew­nie za­mar­z­li gdzieś zaraz za ho­ry­zon­tem…

Je­dy­na na­dzie­ja może się kryć na wschód od Bia­łej, to jest, na Pęk­nię­tej Rów­ni­nie. Sam my­śla­łem, żeby tam kie­dyś uciec, ale nigdy nie mo­głem się ze­brać. Za­wsze cze­goś bra­ko­wa­ło. Za­pa­sów, sił, ro­ze­zna­nia w te­re­nie. Im się jed­nak mogło udać. Chciał­bym, żeby tak było…

 

17.03.2094

Je­stem już tego pe­wien. Śnie­ży­ca nie ustą­pi przez co naj­mniej dwa ty­go­dnie. Od­pocz­nę sobie! Szko­da tylko, że nie mam zbyt du­żych za­pa­sów, ani żad­ne­go cie­ka­we­go za­ję­cia…  

Jako, że coś tam po­tra­fię z elek­tro­ni­ki, spró­bo­wa­łem się w łą­cze­niu ła­dun­ków ter­mo­ogniw. To dość skom­pli­ko­wa­ne, mę­czą­ce i pra­co­chłon­ne – ide­al­ne w razie nudy! Wy­czer­pa­nych ba­te­rii tro­chę mi się już na­zbie­ra­ło. Jeśli od­zy­skam choć po­ło­wę, grzej­nik bę­dzie cho­dził przez co naj­mniej mie­siąc! O ile uda mi się je jakoś sca­lić i roz­dzie­lić ła­du­nek…

Na razie jed­nak przej­dę się do skła­dzi­ku i po­szu­kam na­rzę­dzi. Bra­ku­je mi jed­ne­go klu­cza, pię­ciu kabli i szyb­ko­złą­cza. Po­win­no być…

Nie będę się dłu­żej oszu­ki­wał. Prze­cież ludzi to nic nie in­te­re­su­je! Po co ja to wszyst­ko opo­wia­dam – mar­nu­ję tylko czas i ener­gię!

Jeśli ktoś to kie­dyś znaj­dzie, to na pewno nie bę­dzie chciał za­głę­biać się w taj­ni­ki maj­ster­ko­wa­nia. Cho­ciaż… Ha! A niech to! Może się przy­naj­mniej cze­goś na­uczy?

 

18.03.2094

Udało się od­zy­skać czte­ry. Ostat­nie ogni­wo z pią­te­go ze­sta­wu wy­bu­chło na stole. Na szczę­ście po pod­łą­cze­niu wszyst­kie­go wy­sze­dłem po żar­cie. Ja to mam ten, no, fart!

W każ­dym bądź razie, wła­do­wa­łem dzia­ła­ją­ce ba­te­rie do grzej­ni­ka. Po­win­no zro­bić się znacz­nie cie­plej.

No dobra, to ten… Wy­łącz się!

Nie je­stem pe­wien, czy przy­pad­kiem nie mówię do sie­bie. Po­dob­no czło­wiek w osa­mot­nie­niu ma taką ten­den­cję – jakby me­cha­nizm awa­ryj­ny. Śmiesz­ne, pew­nie wła­śnie to wszyst­ko po­wie­dzia­łem na głos! Ha, ha, ha! Muszę jak naj­szyb­ciej prze­stać…

 

19.03.2094

Dalej pada. Byłem na dole, żeby spraw­dzić dokąd sięga śnieg. Strasz­li­wie wiało!

Sądzę, że do­pa­da­ło ja­kieś dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów, może ciut wię­cej. Nie wiem, cięż­ko się coś mie­rzy, kiedy roz­pę­dzo­ny wiatr ła­du­je śniegiem w oczy! Wy­my­śli­łem nawet taki mier­nik! Jeśli dwa, trzy dni po roz­po­czę­ciu opa­dów śnie­ży­ca do­ci­ska gogle do oczu tak mocno, że nie po­tra­fisz ich póź­niej ścią­gnąć, to wiedz, że burza utrzy­ma się jesz­cze co naj­mniej ty­dzień.

Raz nawet tak wiało, że nie mo­głem otwo­rzyć klapy na niż­sze pię­tra, bo wy­two­rzy­ła się mię­dzy nimi róż­ni­ca ci­śnień. Nie dało się ru­szyć przez sześć dni! Nie­zbyt we­so­ło…

No, ale mam tu prze­cież mój dzien­ni­czek! Roz­wią­za­nie wszyst­kich pro­ble­mów! Roz­mo­wa, nawet taka sam ze sobą, za­wsze po­ma­ga…

 

20.03.2094

Co mam tu jesz­cze z cie­kaw­szych rze­czy? Hmm… O, to uj­dzie!

Wie­cie, chyba zo­sta­ło coś z ludzi… cy­wi­li­zo­wa­ne­go? Ro­dzi­ce za­ło­ży­li tu całą bi­blio­te­kę! Pa­mię­tam, że to miej­sce było dla nich oczkiem w gło­wie. Wy­dzie­li­li dla ksią­żek osob­ny pokój przy kom­pu­te­rach i po­sta­wi­li tam spe­cjal­nie grzej­nik. Lu­dzie pro­te­sto­wa­li, aż tatko nie wygłosił mowy o dzie­dzic­twie ludz­ko­ści i o… czło­wie­czeń­stwie.

Tak… to był pięk­ny, ob­fi­ty zbiór mądrych ksią­żek. Tro­chę tych uczel­nia­nych, ura­to­wa­nych z niż­szych pię­ter, tro­chę przy­go­do­wych, przy­no­szo­nych przez zbie­ra­czy, odro­bi­nę bajek dla dzie­ci i całe mnó­stwo me­dycz­nych, po­wy­no­szo­nych ze szpi­ta­la.

Pa­li­ło się to szyb­ko, więc mu­sia­łem sie­dzieć i do­kła­dać. Tro­chę przy­kro było pa­trzeć, ale z mojej stro­ny spra­wa wy­glą­da ina­czej. Co ma prze­trwać: świa­dec­two ludz­ko­ści, czy ostat­ni czło­wiek?! Wy­bra­łem mą­drze, przy­się­gam!

Ale, ale! Nie je­stem chyba do końca zły… Na końcu zo­sta­ły mi cie­niut­kie zbior­ki po­etyc­kie i jeśli jakiś wiersz mi się spodo­bał, wy­ry­wa­łem go i wkła­da­łem do pudła. Czy­tam je sobie od czasu do czasu. Czuję się wtedy taki… nor­mal­ny?

Od tam­te­go “ogni­ska” cza­sem budzi się we mnie jakiś ukry­ty poeta. Nie wiem, czy to dar, czy prze­kleń­stwo. Raz widzę w co­dzien­no­ści rze­czy nie­zwy­kłe, a raz zwy­czaj­ny po­wiew wia­tru może mnie zdo­ło­wać…

 

21.03.2094

To je­dze­nie z to­re­bek w sumie nie jest aż takie złe… Wszyst­ko chyba wy­da­je się dobre w po­rów­na­niu do tego pa­skud­ne­go, cią­gną­ce­go się mięsa, które sobie od czasu do czasu od­grze­wam. Brr… Aż strach po­my­śleć co by było, gdyby mróz nie po­ra­ził mi pod­nie­bie­nia i w pełni czuł­bym jego smak. Musi być, de­li­kat­nie mó­wiąc, obrzy­dli­we.

Ale nie po­wie­dzia­łem im, zna­czy się, wam, skąd ja w ogóle biorę żar­cie! Otóż cza­sem spod śnie­gu wy­ła­żą ja­kieś zwie­rzę­ta fu­ter­ko­we – a to lis, a to kró­lik. Jak tylko które wy­pa­trzę, to lecę na dół z włócz­nią zro­bio­ną z noża i ga­zrur­ki.

Pro­blem w tym, że tych fu­trza­ków robi się coraz mniej. Pa­mię­tam te gło­dów­ki… Ile to było? Osiem? Tak, osiem dni bez choć­by kąska cze­goś do zje­dze­nia… No cóż, taki los nie­do­bit­ka!

Pew­nie my­śli­cie sobie (tak, wiem że tak my­śli­cie!): „Skąd ten nasz bied­ny Hia­cynt bie­rze wodę?” Jest to trud­niej­sze, niż się może wy­da­wać! Sza­ru­gi nie można, ot tak, roz­to­pić sobie i wypić. Osza­le­li­ście?! Nie wie­cie, ile tam jest złych rze­czy! Jak to tatko mówił? „Nie pij tego synu! Chcesz wypić kok­tajl z po­pio­łu, śnie­gu, siar­ki i Bóg wie czego jesz­cze? Zo­staw sza­ru­gę w spo­ko­ju!”

Tak mi po­wie­dział, więc nie ru­szam. Szczę­śli­wie, w trak­cie jed­ne­go z ostat­nich wy­pa­dów lu­dzie wy­nie­śli z ruin szpi­ta­la prze­no­śny uzdat­niacz. Cho­ler­stwo żre mnó­stwo prądu, ale warto. Gdyby nie to, wy­trzy­ma­li­by­śmy znacz­nie kró­cej…

Przy­dat­ny jest jed­nak tylko świe­ży śnieg. Po­roz­wie­sza­łem więc na dol­nych pię­trach pla­sty­ko­we zbie­ra­cze, ścią­ga­ją­ce opad pro­ściut­ko do bu­te­lek. Ech… Szko­da! Wiel­ka szko­da! Jak ja nie zno­szę tego wia­tru!

Kiedyś żywiliśmy się głównie konserwami i torebkami. Nim jeszcze spadł Wielki Śnieg, sporo zapasów wynieśliśmy z pobliskich magazynów i sklepów. Tak… Wtedy jeszcze dało się poczuć jakiś smak! Gdy teraz przypominam sobie tę odgrzewaną nad ogniskiem fasolę, czy zalewajkę…

Później przyszła wymiana z obwoźnikami. Ci pojawiali się i znikali, zawsze szukając tego samego – wody i ciepła. Mieliśmy i jedno, i drugie, więc zawsze jakoś z tym szło. Później ci ludzie zniknęli. Nikt już nie odwiedzał Doliny. Nikt nie przychodził, nikt nie odchodził. Później był głód…

Nie jestem pewien, skąd dalej braliśmy jedzenie. Ostatnie kilkanaście lat widzę jak przez mgłę. Jakby nigdy się nie wydarzyły…

22.03.2094

Nic. Kom­plet­nie nic się nie zmie­ni­ło. Nadal wieje, nadal sypie. Cią­gle jest tu tak upior­nie zimno…

Skoń­czy­ły mi się już po­my­sły na prace. Nic nie trze­ba re­pe­ro­wać, nie muszę po­lo­wać, nie mam jak zbie­rać wody. Wszyst­ko, co dało się zro­bić, zo­sta­ło wy­ko­na­ne.

Co by tu w takim razie po­wie­dzieć? Na pewno że­ście sły­sze­li o tym, jak tu źle, szaro i mroź­no. Może opo­wiem o moim Ada­mie? Kilka razy coś wspo­mi­na­łem, pew­nie je­ste­ście… cie­ka­wi…

Był moim je­dy­nym przy­ja­cie­lem. Był jednym z uciekinierów, których przyjęli rodzice. Kilka lat starszy ode mnie. Wysoki, bystry, gadatliwy – dobrze go wspominam…

Któ­rejś nocy wy­mknął się z bu­dyn­ku i od­szedł. Bez choć­by naj­krót­sze­go po­że­gna­nia… Pew­nie chciał po­szu­kać szczę­ścia na za­cho­dzie. Może nawet spró­bo­wał do­trzeć do Sta­lo­wych Gór?

Pe­wien ob­woź­nik, co to sprze­da­wał in­for­ma­cje za kon­ser­wy, opo­wia­dał nam o me­ta­lo­wych ba­zach woj­sko­wych, wto­pio­nych w od­le­głe góry. Mówił, że żyją tam szczę­śli­wi lu­dzie – mają wodę, je­dze­nie i cie­peł­ko. Po­dob­no wciąż przyj­mu­ją niedobitków, któ­rym udało się do nich do­trzeć! Te opowieści były jak dobra, piękna bajka. A Adam słu­chał ich naj­uważ­niej… Bie­dak…

Zro­bi­ło mi się, no, przy­kro – na­praw­dę go lu­bi­łem! Pa­mię­tam, jak sia­da­li­śmy na kra­wę­dzi ko­pu­ły i zga­dy­wa­li­śmy, które chmu­ry szyb­ciej od­pły­ną za ho­ry­zont. Albo jak ga­nia­li­śmy się po dol­nych pię­trach – to była za­ba­wa!

A póź­niej te roz­mo­wy, te wspa­nia­łe roz­mo­wy o wszyst­kim i o ni­czym! Ale nawet on osta­tecz­nie prze­grał nie­rów­ną walkę z Białą Do­li­ną… Zła­ma­ła go i ode­bra­ła mi ko­lej­ną bli­ską osobę!

Prze­pra­szam, po­nio­sło mnie tro­chę…

Wra­ca­jąc do te­ma­tu: Przez ostat­nie ty­go­dnie przed uciecz­ką, Adam wy­da­wał się jakiś nie­swój. Za­czął coraz czę­ściej za­wie­szać się w pół zda­nia i wpa­try­wać tępo w bli­żej nie­okre­ślo­ne miej­sca.

W końcu prze­stał się do mnie od­zy­wać, aż pew­nej nocy, wy­szedł na spo­tka­nie ze śmier­cią. Je­stem pe­wien, że po przej­ściu kilku ki­lo­me­trów padł ze zmę­cze­nia i za­marzł…

W  jego po­ko­ju zo­sta­ło kilka przy­dat­nych rze­czy, w tym to urzą­dze­nie. Z po­cząt­ku nie wie­dzia­łem za bar­dzo, do czego słu­ży­ło, ale jak widać spraw­dzo­na me­to­da prób i błę­dów po­zwa­la opa­no­wać każdy moż­li­wy sprzęt!

Nie wi­dzia­łem wtedy po­trze­by za­pi­sy­wa­nia wła­snych not. Dzien­nik słu­żył mi jako bar­dzo duży i nie­po­ręcz­ny ze­ga­rek.

Z cza­sem jed­nak prze­ko­na­łem się do utrwa­la­nia wła­snych myśli. Pew­nie w więk­szo­ści są bez­u­ży­tecz­ne i naj­praw­do­po­dob­niej zanim mnie ktoś tu znaj­dzie, już się to ze­psu­je, ale przy­naj­mniej mi to po­ma­ga. Taka au­to­te­ra­pia, czy coś… Mówię, co mi ślina na język przy­nie­sie. Może komuś się to kie­dyś przy­da, może nie… Na razie, do­bra­noc!

 

***

PLIKI USZKO­DZO­NE

***

 

25.03.2094

Sły­sza­łem, że kie­dyś zimy zaj­mo­wa­ły tylko małą część roku. Po nich top­niał cały śnieg i zie­mia znów sta­wa­ła się zie­lo­na. Zie­lo­ny… Co to za kolor? Wszyst­ko co mnie ota­cza prze­cho­dzi je­dy­nie mię­dzy bielą a czer­nią. Nigdy nie wi­dzia­łem ni­cze­go ja­skro­we­go, czy też ja­skra­we­go… A może właśnie widziałem, tylko już tego nie pamiętam? Musiałem widzieć! Te torebki z jedzeniem, one mają kolory, nie? A ubrania? Mój kombinezon… Nie chcę o tym mówić, boli mnie głowa.

W każdym razie, naj­bar­dziej ko­lo­ro­wą rze­czą, jaką mam na teraz po­do­rę­dziu, jest ta bla­do­czer­wo­na skrzyn­ka, w któ­rej trzy­mam je­dze­nie. To za­baw­ne, ale przy­po­mi­na mi za­wsze kolor za­mar­z­nię­te­go mięsa!

 

***

PLIKI USZKO­DZO­NE

***

 

01.04.2094

Więk­szość czasu spę­dzam na prze­cha­dza­niu się po pię­trze, ła­ta­jąc dziu­ry w uszczel­nie­niach i re­pe­ru­jąc ogni­wo­wy pie­cyk.

Tem­pe­ra­tu­ra? Gdy­bym wy­sta­wił na ze­wnątrz spo­co­ną rękę, to po kilku se­kun­dach mu­siał­bym roz­ku­wać ją dłu­tem. Nie jest jeszcze tak źle…

We­wnątrz pa­nu­je przy­jem­ne cie­peł­ko. Je­de­na­ście, a może nawet dwa­na­ście stop­ni! Wciąż sły­szę ten prze­klę­ty świst, gdy przy­kła­dam ucho do ścia­ny. Burza chyba się na mnie uwzię­ła!

***

PLIKI USZKO­DZO­NE

***

 

05.04.2094

Mój bied­ny oj­ciec za­wsze po­wta­rzał, gdy o coś się ska­le­czy­łem przy cią­głej kon­ser­wa­cji bu­dyn­ku: „Synu, nie becz! Co cię nie za­bi­je, to doda ci sił!” Stary ta­rzał­by się teraz ze śmie­chu, wi­dząc jak leżę w łóżku bez siły by zejść na dół po ko­lej­ną por­cję. Głód chyba jest tym słyn­nym wy­jąt­kiem od re­gu­ły…

Całe suche żar­cie już mi się skoń­czy­ło. Zo­sta­ły tylko dwie bu­tel­ki wody, i jedna flasz­ka wódki. Cho­le­ra! Będę mu­siał teraz scho­dzić na dół!

Kiedy czło­wiek myśli, że ma pecha, zaraz przy­cho­dzi na niego ko­lej­ne nie­szczę­ście, by tylko utwier­dzić go w tym prze­ko­na­niu. Przed chwi­lą usły­sza­łem nie­przy­jem­ny zgrzyt do­bie­ga­ją­cy od stro­ny po­ko­iku z pie­cem. Za­czy­na robić się na­praw­dę zimno…

 

06.04.2094

Na szczę­ście to nie było ogni­wo. Zaraz po pół­no­cy grzej­nik się zre­se­to­wał i znów zro­bi­ło się cie­pło. Tym razem Far­tu­na, czy jak jej tam, się do mnie uśmiech­nę­ła i obu­dzi­łem się żywy. O ile można obu­dzić się mar­twym!

Czuję się już nieco le­piej. Za chwi­lę spró­bu­ję wstać i zejść na dół. To prze­cież kilka kro­ków…

***

Jass­sna cho­le­ra! Ja… n-nie mam już siły! Nie dam rady! Je­stem bez­u­ży­tecz­ny! Kom­plet­nie bez­u­ży­tecz­ny!

Spa­dłem ze scho­dów! Moja noga! Nic już kurwa nie czuję! Mó­wi­li: “jak boli, to zna­czy, że ży­jesz”. Umar­łem? To już, to wszyst­ko? Nie… Na pewno nie! To nie może być takie pro­ste! Wciąż prze­cież czuję ten p-p-pie­przo­ny chłód…

***

Do­pie­ro teraz do mnie do­tar­ło, że nie dam rady sam wczoł­gać się na górę… Po cho­le­rę za­my­ka­łem tą klapę?! Co gor­sza, ura­to­wał mnie ten pie­przo­ny śnieg! Gdyby nie on, roz­trza­skał­bym się o twar­dy beton…

Co chwi­la owie­wa mnie ten wiatr. Jak tu zimno, jak strasz­nie zimno…

 

7

Nie… nie mam już siły wpi­sać na pa­ne­lu daty na­gra­nia… Może głód za­bi­je mnie szyb­ciej niż chłód? Ha! To by było za­baw­ne! Taki przy­jem­ny rym na tak bez­na­dziej­ną spra­wę! Może przez ostat­nie go­dzi­ny życia spró­bu­ję być poetą?  

Nie… To nie jest dobry po­mysł. Naj­pew­niej jeśli ktoś mnie tu kie­dyś znaj­dzie, oczy będą go szczy­pać od tego prze­klę­te­go mrozu, a uszy krwa­wić od okrop­no­ści po­ten­cjal­nych, no, utwo­rów! W sumie też cał­kiem za­baw­ne…

Dobra… To ustroj­stwo w ogóle jesz­cze dzia­ła? By­ło­by śmiesz­nie, gdy­bym przez ten cały czas mówił tylko do sie­bie. Cho­ciaż, w sumie, skąd mogę wie­dzieć czy nie myślę na głos? 

Już dawno z nikim nie roz­ma­wia­łem. Adam… Szko­da, że mu­siał odejść. Wszy­scy mu­sie­li, żeby ktoś zo­stał w domu. Tak, wszy­scy mu­sie­li…

Chyba jed­nak uda mi się wró­cić na górę! W skrzyn­ce nie wszyst­ko było za­mar­z­nię­te na kość! Ha! Na kość! Jakie za­baw­ne przy­sło­wie! Tro­chę gu­mo­wa­te, tro­chę twar­de, tro­chę ży­ło­wa­te, ale da się jakoś prze­łknąć. Jakby co, mam jesz­cze na górze an­ty­bio­tyk.

 A co mi tam! Jak mam umrzeć z głodu, to już wolę spró­bo­wać umrzeć od za­tru­cia. Gów­nia­na śmierć, ha ha! Nie… ta­kich żar­tów nie będę już sa­dził. Nie chcę, żeby po­ten­cjal­ny zna­laz­ca prze­stał w tym mo­men­cie słu­chać!

Także… Hej! Nie od­kła­daj słu­chaw­ki! Już nie będę!

 

8

Zja­dłem wszyst­ko, co nie przy­po­mi­na­ło za­mro­żo­ne­go ka­mie­nia. Czuję się cał­kiem do­brze, więc nie­dłu­go za­mie­rzam wró­cić na górę.

Muszę tylko wpa­ko­wać do kie­sze­ni resz­tę je­dze­nia ze skrzy­ni i mogę spró­bo­wać prze­for­so­wać scho­dy. Kto nie ry­zy­ku­je, ten się nie grze­je, czy jakoś tak!

 

09.04.2094

Za­ję­ło mi to cały dzień, ale w końcu do­czoł­ga­łem się do mojej pry­czy. Jak tu przy­jem­nie cie­pło… Wy­do­by­łem kie­dyś z dol­nych pię­ter za­si­la­ną ogni­wa­mi ku­chen­kę. To była zde­cy­do­wa­nie naj­przy­dat­niej­sza rzecz, jaką udało mi się zna­leźć! Wło­ży­łem całe żar­cie do tej cu­dow­nej krót­ko­fa­lów­ki i teraz ob­ser­wu­ję, jak się pięk­nie ob­ra­ca. Jest coś ko­ją­ce­go w tym pro­stym ruchu!

Przy­ło­ży­łem głowę do szyby. Dzię­ki temu czuję, jak przy­jem­ne go­rą­co roz­le­wa się po całym ciele. A może to tylko takie złu­dze­nie?

Tro­chę tego było, ale zja­dłem wszyst­ko! Ob­ra­łem tak­ty­kę rzu­ce­nia się na ostat­nią kartę. Cie­pły i suty po­si­łek da mi peł­nię sił, a tak mę­czył­bym się ledwo żyjąc na gło­do­wych ra­cjach przez kilka ty­go­dni.

Za­ży­łem też wszyst­kie le­kar­stwa, jakie zna­la­złem w ap­tecz­ce. Głów­nie ru­ti­no­scor­bin i ta­blet­ki na ka­szel, bo tylko to zo­sta­ło… Cho­le­ra! Przy­naj­mniej umrę wzbo­ga­co­ny o wi­ta­mi­nę C!

 

***

PLIKI USZKO­DZO­NE

***

 

12.04.2094

Burza na­resz­cie usta­ła. Nic już nie wieje, nic się nie roz­bi­ja o te bied­ne ścia­ny. Po­sta­no­wi­łem wyjść dziś na dach. Noga boli jak dia­bli – na­resz­cie czuję, że żyję! Ha ha ha! Na­praw­dę, to ledwo co do­czła­pa­łem do dra­bin­ki. Zła­ma­nie jak nic…

Za­pew­ne ktoś by mi za­rzu­cił, że nie warto. Że nie trze­ba się tak mę­czyć dla paru minut na zim­nie. A ja po­wiem, że trze­ba! Choć­by dla tej złud­nej, zdra­dli­wej na­dziei. Chyba już wiem, co czuli ro­dzi­ce…

***

No dobra, je­stem na górze. Tak jak my­śla­łem, nie ma dzi­siaj wia­tru. Nic tak nie psuje de­pre­syj­ne­go kra­jo­bra­zu jak gęsta za­mieć! Znowu tro­chę na­pa­da­ło.

Przez starą lor­net­kę, którą wy­grze­ba­łem kie­dyś z jed­nej z sza­fek na trzy­na­stym pię­trze, widać cały ho­ry­zont. Pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów pu­stej, bia­łej prze­strze­ni. Śnież­na pu­sty­nia, czy jakoś tak. Ani śladu choć­by szcząt­ków in­nych bu­dyn­ków.  Jak tu pusto… Ni­ko­go i ni­cze­go…

Kie­dyś jed­nak lu­bi­łem tu cho­dzić. Ob­ser­wo­wać to, co zo­sta­ło ze świa­ta i z mia­sta, które nie­gdyś zaj­mo­wa­ło całą tę niec­kę. Sta­wa­łem wtedy na samej kra­wę­dzi dachu i wy­obra­ża­łem sobie, że je­stem już ostat­nim. Wy­da­wa­ło mi się to takie… dumne! „Hia­cynt, ostat­ni czło­wiek na ziemi!”

Na samo wspo­mnie­nie tych dur­nych ma­rzeń za­ci­ska­ją mi się zęby. Jaki ja byłem głupi! Chcia­łem prze­trwać, chcę prze­trwać, ale nie za wszel­ką cenę! Nie SA­ME­MU!!!

Chcę krzy­czeć, ale po co? I tak mnie nikt nie usły­szy… Chyba stało się, tak jak chcia­łem! Je­stem ten Ostat­ni…

Umrzeć sa­mot­nie to strasz­na rzecz, szcze­gól­nie będąc tym NA­PRAW­DĘ sa­mot­nym!

 

13.04.2094

Nie wiem co dalej robić. Po wiel­kiej wy­żer­ce nie mam już co jeść, a picie sto­pio­ne­go śnie­gu zmie­sza­ne­go z po­pio­łem, czy innym gów­nem, jakoś mi się nie uśmie­cha! Póki mam do­sta­tecz­nie dużo sił przej­dę się po całym bu­dyn­ku i po­szu­kam cze­goś przy­dat­ne­go.

Każdy, naj­mniej­szy za­ka­ma­rek prze­trzą­snę do­głęb­nie, i może znaj­dę coś, co mnie wy­ba­wi. Obej­dę ze dwa pię­tra i wrócę na górę. Nie przej­mo­wa­łem się ta­ki­mi po­szu­ki­wa­nia­mi, gdy mia­łem mnó­stwo żar­cia. Jest więc szan­sa, że coś zo­sta­ło po­cho­wa­ne po szaf­kach, skryt­kach, czy in­nych ta­kich. Szan­sa – jakie to cu­dow­ne słowo!

Nie spo­dzie­wa­łem się tego, że byłem aż tak ślepy! Po prze­wró­ce­niu każ­dej po­wierzch­ni tego prze­klę­te­go aka­de­mia­ka zna­la­złem pacz­kę cze­goś, co na­da­je się chyba do spo­ży­cia, dwie bu­tel­ki zim­nej jak cho­le­ra wody i… No wła­śnie! Nie­tknię­ty przez rdzę pi­sto­let!

Był ukry­ty w szcze­li­nie za jedną z sza­fek, w po­ko­ju pię­tro niżej. Nigdy nie wi­dzia­łem na oczy ta­kiej broni, ale sły­sza­łem od ro­dzi­ców, jak to to się używa. Odło­ży­łem sobie spraw­dza­nie na póź­niej. Naj­pierw muszę się napić. I to po­rząd­nie!

Coś tam klik­ną­łem i z dołu gi­we­ry wy­le­ciał jakiś pro­sto­kąt. Oczy­wi­ście pro­sto na moje ko­la­no, jak­że­by ina­czej! To chyba ma­ga­zy­nek… W środ­ku zna­la­złem jedną me­ta­lo­wą tu­lej­kę – za­pew­ne nabój.

Czyli we­dług mojej wie­dzy mam tylko jeden strzał.  Wy­bor­nie! Ko­lej­na su­ge­stia od losu, że po­wi­nie­nem już prze­stać się sta­rać. Trze­ba mu przy­znać – upar­ty skur­wy­syn.

***

 

20.04.2094

Zro­bi­łem sobie tro­chę prze­rwy na po­zbie­ra­nie myśli. Mu­sia­łem prze­my­śleć całą spra­wę…

Po­wiem tyle: nie ma już sensu dłu­żej tego ukry­wać. I tak nikt mnie tu nie znaj­dzie. Jeśli już, to dawno bę­dzie dla niego za późno, żeby mnie zabić. Mróz, głód, cho­ro­ba – cho­le­ra wie! Któ­reś z nich bę­dzie pierw­sze.

Myślę, że już do­sta­tecz­nie długo się z tym mę­czy­łem. Mam dosyć kłamstw! Jeśli kto­kol­wiek bę­dzie tego kie­dy­kol­wiek słu­chał, to niech wie jedno: ja na­praw­dę nie mia­łem in­ne­go wyj­ścia!

Czy wy my­śli­cie, że dał­bym radę tak sam, bez żad­nych do­staw z ze­wnątrz, wy­trzy­mać tu tyle lat?! Zwie­rzę­ta, fu­trza­ki?! Nic tu już nie żyje! Śmierć! Śmierć się ze mnie śmie­je! Nie ma żad­nych lisów, czy kró­li­ków! To nie moja wina! Ja na­praw­dę nie chcia­łem być tym złym!

Cho­wa­li­śmy wszyst­kie trupy za pół­noc­ną ścia­ną bu­dyn­ku. Wy­glą­da­ły świe­żo, so­czy­ście…

Byłem taki głod­ny… Za bar­dzo głod­ny! Ale ja nie je­stem zły z na­tu­ry! Nie! To sy­tu­acja mnie do tego zmu­si­ła! Prze­klę­ty, cho­ler­ny cmen­tarz!

Rok po po­cho­wa­niu tatka i mamy zna­la­złem na gór­nym pię­trze ich ulu­bio­ną książ­kę. Bibla, Bi­blia – nie­waż­ne. Adam kazał mi od­ko­pać ich grób i po­ło­żyć ją na pier­si tatka…

To wszyst­ko była jego wina! Jego, tej prze­klę­tej książ­ki, ich, mnie… Nie wiem!

Wy­glą­da­li, jakby przed chwi­lą za­snę­li. Nie mo­głem nic na to po­ra­dzić… Byłem taki głod­ny, dał­bym wszyst­ko za choć­by ka­wa­łek świe­że­go mięsa! A mięso to mięso, nie ma wy­brzy­dza­nia!

Roz­szar­pa­li­by mnie żyw­cem, gdyby się do­wie­dzie­li! Mu­sia­łem być pierw­szy, nie mia­łem wy­bo­ru. Dwa­na­ście osób, to dwa­na­ście lat cier­pie­nia – od­ku­pi­łem już swoje!

Tak bar­dzo nie­na­wi­dzę spać! Nie zno­szę tych twa­rzy, tych gło­sów, szep­tów… Prze­pra­szam was, ża­łu­ję!

Tej nocy, gdy TO zro­bi­łem… Wsta­łem nie­po­strze­że­nie i po­sze­dłem na wyż­sze pię­tro. Wtedy w bu­dyn­ku cho­dzi­ły dwa grzej­ni­ki – jeden w po­ko­ju miesz­kal­nym, drugi chro­nił bi­blio­te­kę. Była na tym samym pię­trze co kom­pu­te­row­nia. Po­sze­dłem tam i… Wzią­łem ze sobą ich ogni­wo.

Nie­mal prze­pa­li­ło mi kurt­kę. Ucie­kłem po cichu do swo­je­go po­ko­ju, scho­wa­łem ba­te­rię do skrzyn­ki i za­ry­glo­wa­łem drzwi. Po­ło­ży­łem się, ale nie po­tra­fi­łem usnąć. Oni wszy­scy byli przy­tom­ni! Przez pół nocy do­bi­ja­li się do tej klapy, ale czer­wo­na skrzy­nia była dla nich za cięż­ka…

Po krzy­kach i prze­kleń­stwach przy­szły jęki i skro­ba­nie. To upior­ne, po­wol­ne skro­ba­nie po za­rdze­wia­łym me­ta­lu… Chcia­łem ich wpu­ścić, ale…

Jezu! Tam prze­cież były dzie­ci! Sta­rzy, scho­ro­wa­ni, głod­ni… CO ja zro­bi­łem?! Może wcale nie pla­no­wa­li ze­msty? Oni… oni… Kurwa! To nie tak miało wy­glą­dać! Prze­pra­szam, ja tak bar­dzo wszyst­kich prze­pra­szam!

Rano ze­szłem, prze­pra­szam, zsze­dłem na dół. Wszy­scy le­że­li na scho­dach… Po­wy­krę­ca­ni z zimna, sini  z bólu… Boże mój! Prze­pra­szam!

Za późno na jęki. Ich po­świę­ce­nie nie mogło prze­paść! Nie taki był plan, ale… Po­ło­ży­łem ciała na niż­szych pię­trach. Nie mo­głem już uży­wać śnie­gu – po zje­dze­niu tych kilku z cmen­ta­rza do­sta­łem strasz­nej cho­ro­by. Dresz­cze, go­rącz­ka – “tru­pia za­ra­za”, mó­wi­li…

Samo zimno mu­sia­ło jakoś wy­star­czyć. Żeby się tro­chę pod­su­szy­li, po­roz­wie­sza­łem nie­któ­re, mniej­sze, ciała w oknach. Boże! To chyba były dzie­ci?! Czy ja… osza­la­łem? Już wiem, dla­cze­go ban­dy­ci tu nigdy nie za­glą­da­li… 

Co jakiś czas od­kra­ja­łem ich małe ka­wał­ki. Obrzy­dli­we, słod­kie, cią­gną­ce się mięso. Przez dwa­na­ście par­szy­wych lat…

***

Pod­ją­łem de­cy­zję. Już mi nie za­le­ży, żeby pod­trzy­my­wać to nie­koń­czą­ce się pasmo cier­pień, zwane dawno temu ży­ciem. Sie­dzę teraz na po­łu­dnio­wej kra­wę­dzi bu­dyn­ku. Wiatr przy­jem­nie roz­wie­wa moje siwe włosy…

To już ostat­nie na­gra­nie w tym dzien­ni­ku. Wię­cej się nie usłysz­my. Już nikt nie bę­dzie mu­siał oglą­dać mojej par­szy­wej gęby i sły­szeć mo­je­go rdza­we­go głosu. Już ni­ko­go wię­cej nie skrzyw­dzę!

Chcę jed­nak uwiecz­nić moją hi­sto­rię. Za­pew­ne sam bym sie­bie nie po­słu­chał, a tym bar­dziej nie wy­cią­gał żad­nych wnio­sków, ale chyba warto spró­bo­wać…

Kiedy znaj­dzie­cie ten dzien­nik, po­szu­kaj­cie też listy moich ofiar. Po­win­na być w skrzy­necz­ce pod łóż­kiem. Nie wiem, po co ją zro­bi­łem… Dla spra­wie­dli­wo­ści?

Nie chce­cie mnie już pew­nie słu­chać, nie teraz… Po­zwól­cie mi jed­nak na ostat­nie słowa. Może na nie nie za­słu­gu­ję, ale… chyba wy­zwo­lił się we mnie ten ukry­ty poeta, o któ­rym wcze­śniej mó­wi­łem. 

To pew­nie błahe, ale mi się nawet po­do­ba. Cóż… jaki czło­wiek, takie jego ostat­nie słowa.

Do zo­ba­cze­nia w cie­plut­kim Pie­kle!

Niebo za­pa­dło się teraz w czerń. Nie jest już nawet ciem­no­sza­re – tylko nie­skoń­czo­na czerń. Pode mną roz­cią­ga się biel śnie­gu. Nie jest już nawet szary jak po­piół – tylko nie­skoń­czo­na biel.

Sie­dzę na gzym­sie, coraz bar­dziej po­chy­la­jąc się w stro­nę prze­pa­ści. Zo­sta­łem sam. Ja sam, jedna kula w ma­ga­zyn­ku, i ten prze­klę­ty, czar­no-bia­ły świat…

KO­NIEC TRANS­MI­SJI

Koniec

Komentarze

Wiesz, Rokitniku, nie przepadam za postapo. Zaczęłam czytać, sądząc, że po paru akapitach pewnie przerwę. Nie przerwałam. Wciągnęła mnie atmosfera tego opowiadania, myślę, że wybór pierwszoosobowej narracji dodał temu tekstowi “autentyczności”. Pochłonęłam tę opowieść za jednym, posiedzeniem, bez znużenia i bez wzruszania ramion. Jak na siedemnastolatka bardzo dobry tekst.

Mimo bety nie ustrzegłeś się wszystkich błędów, no i brakuje Ci paru przecinków, ale nie wypisywałam ich, żeby się nie odrywać od Twojej opowieści. 

Z czystym sumieniem klikam bibliotekę, a zastanawiam się nawet nad czymś więcej.

No i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję bardzo! :)

Zrobiłaś mi przewspaniały “prezent” – mój pierwszy punkt do biblioteki! :D

(To był chyba dobry pomysł kończyć betę właśnie dzisiaj!)

 

Bardzo mi miło, że opko Cię wciągnęło – to jest zawsze u mnie priorytetem. Przez młody warsztat błędów nie potrafię się ustrzec, ale z każdym tekstem ich wyłapywanie idzie mi coraz lepiej.

Bardzo lubię postapo, ale lepiej mi “wchodzą” filmy czy gry niż książki. Moim zdaniem ten gatunek wypada sporo lepiej gdy się go pokazuje – w tekstach brakuje “tego czegoś”. Może właśnie “autentyczności”, o której wspominasz? Wszak dużo łatwiej w coś uwierzyć, kiedy się to zobaczy :)

Spróbowałem więc ugryźć temat od nieco innej strony. Opowiedziałem historię końca ludzkości na przykładzie losu jednego człowieka. Opowieści, do której można się przekonać, przez co na samą Apokalipsę nie patrzy się tak uważnie. Zabieg może nie wyszedł dokładnie tak, jakbym tego chciał, ale chyba jest całkiem nieźle ;)

 

Pozdrawiam Cię serdecznie! Miłego wieczoru! :)

 

EDIT:

A co myślisz o tytule? Chyba pasuje, ale długo się nad nim zastanawiałem. W końcu: “Rokitnik” napisał “Przebiśnieg”…

Jai guru de va!

Wszystkiego fajnego i dużo weny. :-)

Wykorzystujesz raczej już znane motywy, ale niech Ci będzie. Pewnie trudno napisać nowe postapo bez wchodzenia w szczegóły katastrofy.

Dość długo zastanawiałam się, co ci wszyscy ludzie jedli. Jaką objętość muszą mieć zapasy żarcia dla kilkunastu osób na dwadzieścia lat? Potem przestałam, ale w końcu wątpliwości wróciły. Czy Adama też? W którym momencie pojawił się Adam?

Przyzwoicie napisane.

Z resztą, co by mi dała taka informacja?

A co by dała bez reszty? Zresztą.

Babska logika rządzi!

Dzięki, dzięki :)

Adam był jednym z ludzi, których przyjęli rodzice Hiacynta. Nie było to powiedziane wprost, dlatego dodałem stosowny komentarz przy wpisie z 22.03.2094.

Tak, jego też…

Ludzie żywili się ze wspomnianych “wypadów” i z handlu. Tego też wprost nie powiedziałem, stosowny fragment pojawił się 21.03.2094.

 

Pozdrawiam! Dobranoc :)

Jai guru de va!

Chyba w końcu zapomniałam napisać Ci na becie, żebyś uważał na nadmiarowe wielokropki. Częsta maniera młodych pisarzy, żeby zamiast kropek/przecinków dawać ‘…’. Nie, nie podnosi to dramatyzmu. Tak, czasami utrudnia czytanie. Np. tu: “Nikt nie przychodził, nikt nie odchodził… Później był… głód…” → co najmniej dwa z trzech wielokropków są zbędne. Usunęłabym ten po ‘odchodził’ bezlitośnie oraz jeden z dwóch dalszych. A najlepiej oba.

Tytuł jest bardzo dobry. Nawiązuje zarówno do rodziców Hiacynta – nazywających wszystko ‘od kwiatów’ (co samo w sobie jest fajnym smaczkiem – w jaki sposób próbowali upamiętnić pogrzebane gatunki) jak i do tego, że budowla wystaje nad śniegiem.

Co do treści, parę rzeczy można by lepiej (pisałam na becie), ale po poprawkach przedstawienie pomysłu jest wystarczająco klarowne i zrozumiałe, a bohater-narrator spójniejszy.

Jako, że moja pomoc ograniczyła się bardziej do ogólnych uwag konstrukcyjnych na przyszłość, klikam bez moralnych dylematów :)

Dziękuję bardzo :)

Na wszelki wypadek dodałem już część wstępu jako ten legendarny “fragment reprezentatywny”. Zawsze zostawiałem to pole puste… ;)

Przejrzałem raz jeszcze opowiadanie pod kątem wielokropków. Chyba z połowy się pozbyłem! Wcześniej nie zwracałem uwagi na ten element. Dzięki za radę :)

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Spóźniony komentarz, ale jest :)

 

Jestem pod pozytywnym wrażeniem. Bardzo dobrze się czytało, narracja pierwszoosobowa świetnie wykorzystana. Można było się wczuć w życie bohatera. Naprawdę, siedemnaście lat i już tak umiejętnie umiesz pokierować narracją.

Nie jestem fanką postapo, a wybrałeś raczej drogę przewidywalną, co jednak wyszło na dobre. Dałeś taki mały wycinek rzeczywistości i skończyło się przyjemną lekturą. Tak trzymaj :)

Dzięki, dzięki! :)

Cieszę się, że się podobało. Polecam się na przyszłość! ;)

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Nuklearna zima (przynajmniej tak to interpretuję), jeden człowiek i morze śniegu. Do tego nadająca intymności form pamiętnika. Me gusta!

Miejscami zgrzytnął jakiś przecinek, a 21 marca jest “szukajć” zamiast “szukając” czy “szukać”. Przeczytałem tekst po tym jak zmniejszyłeś, Rokitniku, liczbę wielokropków, ale część wykrzykników jest, moim zdaniem, zbędna. Oczywiście to tylko opinia i może nie pokrywać się z tym jaki jako Autor miałeś zamysł. Tak czy inaczej, to tylko drobnostki, które w obliczu klimatu i sugestywności tekstu nic nie znaczą. Bardzo mi się podobało!

Dziękuję serdecznie! :)

Już poprawiam “szukajć”. Mimo intensywnej bety zawsze coś się musi uchować!

Zostawiłem pole do rozmyślań nad katastrofą, bo to nie ona jest tutaj najważniejsza. Oryginalny zamysł to broń sejsmiczna “detonująca” wulkany, która wymknęła się spod kontroli. Zarysuję ten wątek w następnych opowiadaniach z planowanej seryjki.

 

Pozdrawiam!

 

Chciałbym podziękować wszystkim za miłe słowa. Dajecie świetną motywację do dalszej pracy!

Jai guru de va!

Nie jest to może oryginalny pomysł, ale opisany z zaangażowaniem. Trochę dłużyły mi się te podobne dni, ale historia względnie wiarygodna, więc całość zapisuję na plus. Dobrze, że nie rozpisywałeś się dogłębnie jak to sobie radzą, żeby przeżyć, bo najczęściej im autorzy idą głębiej w las, tym wychodzi to gorzej. Szału nie ma, ale na siedemnaście lat to całkiem dojrzały tekst.

Nie powiem, że nie spodziewałam się zakończenia (te zwierzęta wychodzące spod śniegu mnie troszkę nie przekonały :P), lecz opowiadanie mnie wciągnęło, dobrze się je czyta. Podczas czytania towarzyszyła mi myśl, czy gdzieś tam w innych miastach nie ma więcej takich ostańców, a to chyba znaczy, że wczułam się w klimat świata.

Dzięki za komentarz :)

Jak pisałem wyżej, planuję rozwinąć ten świat w mini-serii. Może to nic oryginalnego, ale przynajmniej coś sobie poćwiczę ;)

Bardzo się cieszę, że wczułaś się w klimat. To chyba największy “komplement” jaki może przeczytać autor!

Obmyśliłem sobie, że jeszcze trzyma się kilka ludzkich siedlisk. Zauważ, że w prologu narrator opowiada o “Przebiśniegu” z perspektywy długiego czasu, a w jego świecie Stalowe Góry wciąż są zamieszkane przez enigmatycznych “Ocalałych”. Nie mam jeszcze zarysowanej dokładnej koncepcji dalszych dziejów Pustkowi. Pomysł rozwija się wraz ze mną! ;)

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Mogę również powiedzieć, że te zwierzęta mnie nie przekonały, także końcówka była do przewidzenia, ale czytało się bardzo dobrze. Z ciekawością zanurzyłam się w tą historię, także uważam, że tekst jest świetny ^^

 

 

Dziękuję bardzo!

Kłamstwo może nie jest przekonywujące, ale zdolność logicznego myślenia Hiacynta była lekko nadszarpnięta ;)

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Wszystkiego najlepszego (przepraszam, że tak późno)! Znakomite opowiadanie. Może  postapo to nie mój ulubiony gatunek,  ale to czytało się bardzo miło. Nasuwa mi się skojarzenie z “Jestem legendą”, jedną z moich ulubionych powieści. Narracja pierwszoosobowa, świetnie poprowadzona, nadaje opowiadaniu wyjątkowej autentyczności. Przedstawiona historia jest nadwyraz ciekawa. Krótko – genialne opowiadanie :) Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Kiedy czytam podobne teksty, staram się umiejscowić siebie w opisanej sytuacji. Niestety, moja wyobraźnia z reguły odrzuca podobne imaginacje. Dlatego, Rokitniku, jestem pełna podziwu dla Twoich umiejętności. Potrafiłeś stworzyć świat paskudny, ale na tyle wiarygodny, że czytając, czułam się przysypywana śniegiem, kąsał mnie przeraźliwy chłód, ale były też chwile, kiedy mogłam docenić wspaniałe ciepło dwunastu stopni.

Podpisuję się także pod pochwałami wyrażonymi przez wcześniej komentujących.

W tekście jest trochę usterek, ale zdaję sobie sprawę, że mogą one wynikać z faktu, że Hiacynt z pewnością nie potrafi wypowiadać się zbyt poprawnie.

Bardzo podoba mi się tytuł.

Mam nadzieję, Rokitniku, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze. ;)

 

Wszyst­ko do­oko­ła na­zy­wa­li na ich cześć , to i czemu nie wła­sne­go syna? – Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Prze­nio­słem się głow­nie dla­te­go… – Literówka.

 

lu­dzie za­czę­li od­ko­py­wać mia­sto i za­czy­nać życie od nowa. – Powtórzenie.

 

spa­li­śmy przy od­krę­co­nych w opór grzej­ni­kach. – Raczej: …spa­li­śmy przy od­krę­co­nych do oporu grzej­ni­kach.

 

Wy­bi­ja­li szyby, za­bi­ja­li do­tych­cza­so­wych miesz­kań­ców. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Nas też pró­bo­wa­li sfor­so­wać, ale im się nie udało. – Co to znaczy sforsować kogoś?

 

Ciała, mnó­stwo ciał! Wszyst­kie po­si­nia­łe i przy­mar­z­nię­te. Część “przy­kle­iła się” do drzwi, więc trze­ba było je for­so­wać. – Forsować ciała, czy drzwi?

 

Jed­nak po­ko­je na dol­nych pię­trach szyb­ko stały się nie­osią­gal­ne przez  pa­da­ją­cy śnieg. – Czy chodzi o to, że: Jed­nak po­ko­je na dol­nych pię­trach szyb­ko stały się niedostępne przez  pa­da­ją­cy śnieg.

 

Nie wiem gdzie po­szli… – Raczej: Nie wiem dokąd po­szli

 

Lu­dzie pro­te­sto­wa­li, do­pó­ki tatko po­wie­dział o dzie­dzic­twie ludz­ko­ści i o… czło­wie­czeń­stwie.

Lu­dzie pro­te­sto­wa­li, / ale tatko po­wie­dział o dzie­dzic­twie ludz­ko­ści i o… czło­wie­czeń­stwie.

 

Tak… to był pięk­ny, ob­fi­ty zbiór pulch­nych ksią­żek. – Co to znaczy, że książki były pulchne?

 

Gdy teraz przy­po­mi­nam sobie od­grze­wa­ną nad ogni­skiem fa­so­lę, czy za­le­waj­kę… – Gdy teraz przy­po­mi­nam sobie od­grze­wa­ną nad ogni­skiem fa­so­lę, czy za­le­waj­kę

 

Nigdy nie wi­dzia­łem ni­cze­go ja­skro­we­go, czy też ja­skra­we­go… – Nie bardzo wierzę, że nie widział kolorowych okładek książek, tudzież ilustracji w podręcznikach. Kolorowo były zapewne opakowane produkty spożywcze. Ubrania też, przynajmniej na początku, miały jakieś kolory.

 

Głów­nie Ru­ti­no­scor­bin i ta­blet­ki na ka­szel… – Głów­nie ru­ti­no­scor­bin i ta­blet­ki na ka­szel

Nazwy leków zapisujemy małymi literami.

 

mia­sta, które nie­gdyś zaj­mo­wa­ło całą niec­kę. – …mia­sta, które nie­gdyś zaj­mo­wa­ło całą niec­kę.

 

Zro­bi­łem sobie tro­chę prze­rwy na po­zbie­ra­nie myśli. Mu­sia­łem prze­my­śleć całą spra­wę… – Czy to celowe powtórzenie?

 

po zje­dze­niu tych kilku ze cmen­ta­rza… – …po zje­dze­niu tych kilku z cmen­ta­rza

 

Wię­cej się nie usłysz­my. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja też podpisuję się pod wszystkimi pozytywnymi wcześniejszymi komentarzami. I podobnie jak Reg bardzo podoba mi się tytuł. Opowiadanie dobrze napisane, wciągające, narracja pierwszoosobowa jest tu jak najbardziej na plus. Dobry klimat, jak dla mnie bardzo satysfakcjonująca lektura. Pozdrawiam.

Dziękuję Wam bardzo!

Naprawdę, każdy kolejny komentarz to miód na moje młode, autorskie serce! :D

 

Pozdrawiam wszystkich i każdego z osobna! ;D

 

Post Scriptum

Poprawki wdrożę wieczorem, na razie odpisuję:

Dzięki za wskazanie wszystkich błędów. Staram się pisać lepiej, a Twoje komentarze to dla mnie doskonały wskaźnik. Kiedy widzę, że znajdujesz mniej błędów to znak, że mam coraz lepszy warsztat. To bardzo cenne :)

Co do niektórych błędów:

W opór jest celowy

2 Forsować drzwi i ciała ;) Muszę to jakoś poprawić…

3 Pulchne – chodziło o grube, pękate. Coś z tym zrobię

4 Jakieś kolory widział, to fakt, ale chodziło o konkretne wyrażenie jaskrawe – nie wiedział, jaki to “kolor” :)

5 Nie wiedziałem z tymi nazwami leków. Poprawię!

6 Powtórzenie myśli celowe ;)

 

Dzięki za pomoc! Pozdrawiam!

Jai guru de va!

5 Nie wiedziałem z tymi nazwami leków. Poprawię!

http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Dziękuję za wyjaśnienia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rokitniku, to zajrzyj jeszcze tu http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/18595 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ło matko! Ło matko, matuchno! :D

Dziękuję Ci, Bemiku, serdecznie! Jesteś autorką mojego pierwszego punktu do biblioteki i pierwszej nominacji do Piórka! Nie wiem nawet, co Ci odpowiedzieć! Zawsze mi miło, jak komuś jakiś tekst się podoba, ale nie byłem przygotowany na takie wyróżnienie. Powiem tylko: bardzo, serdecznie Ci dziękuję i polecam się na przyszłość! :)

 

Miłego dnia!

 

EDIT:

@Reg

Zrobiła się niezła burza, więc wcześniej skończyłem pracę :)

Poprawiłem już wszystkie wskazane błędy. Sprawdź proszę, jak wygląda teraz fragment z “kolorami”. Zaszły tam małe zmiany i chciałbym wiedzieć, czy na lepsze ;)

Jai guru de va!

Całunem czego przykryła? Zabrakło orzecznika po “całunem”. Potknąłem się na pierwszym zdaniu.

Pierwszy rozdział mocno bombastyczny, pozostałe mocno rozwleczone. Sporo patetycznego opisu, mało fabuły. Tekst jeszcze do dopracowania, a przede wszystkim do skrócenia, bo, niestety,  mocno się ciągnie. 

Pozdrówka. 

Cześć!

Tekst dopracowywany jeszcze będzie, ale raczej go nie skrócę. Wybacz, ale ludziom, którzy którzy go wcześniej oceniali podobał się właśnie taki, jaki jest, a ja nie chciałbym mocno ingerować w treść opowiadania “post-factum”. Może usunę kilka zdań, ale z pewnością nie będzie to “mocna” zmiana.

Koncepcja na ten tekst wymagała z pozoru niepotrzebnych wpisów i ciągnącej się akcji. Jeśli Tobie to nie odpowiada, to niestety nic z tym już nie zrobię, ponieważ zrealizowałem pomysł zgodnie z mityczną “wizją”.

Jai guru de va!

A to nie ja kliknąłem.

A to przepraszam!

Nie wiem, kto kliknął, ale proszę, żeby się ujawnił!

Kiedy opko trafiło do biblioteki, zniknęła mi informacja kto zagłosował. Uznałem więc, że to Ty, ale po komentarzu bym się tego nie spodziewał, stąd konsternacja.

Jai guru de va!

To był głos Pietrka. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za informację!

Jak pisałem wyżej, straciłem wgląd na listę głosujących. To normalne, czy coś mi się popsuło?

Jai guru de va!

Czworo pierwszych głosujących widać. Pięty klik śle tekst do biblioteki i już znikają nicki osób wcześniej głosujących. No i nie wiadomo też kto był piąty. W tym przypadku akurat kojarzę zgłoszenie Pietrka tutaj, ale zanim zareagowałam Cień załatwił sprawę. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Znów dziękuję za informację! :)

Sam natrafiłem na wątek o którym piszesz szukając informacji na temat instytucji Biblioteki. Jeszcze nie mogę nic zgłaszać, ale jak tylko będę mógł, skorzystam z tej opcji. W wakacje mam sporo więcej czasu, więc te pięćdziesiąt opowiadań wskoczy w trymiga! ;)

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Rokitniku, wpierw spóźnione Wszystkiego Najlepszego, niech natchnienie cię często spotyka przy pracy ;)

Co do tekstu, przyznam szczerze, że chociaż nie porwał mnie jakoś szczególnie, to nie można mu odmówić “duszy”. Czasami czytam coś, co nie bardzo mi się podoba, ale widzę czarno na białym, jak zaangażowany był autor i to procentuje – w tym przypadku tak było :)

Jeśli chodzi o to, co w moich oczach zagrało słabiej, to chwilami dziwna niefrasobliwość narracji głównego bohatera. Brutalna rzeczywistość została opisana ze sporą dozą… optymizmu? Lekkości? Nie jest to duży zarzut – wszak kto zabroni bohaterowi  percypować świat według własnego widzimisię – ale trochę zepsuł mi ogólny odbiór tekstu.

Niemniej jednak, widać, Rokitniku, że czułeś tę historię, że nie była ci obojętna. Całość opowiedziana przejrzystym stylem, świat opisany sugestywnie – ogółem: jest okej :D

 

Dziękuję bardzo! :)

Jai guru de va!

Rokitnik 

 

Opowiadanie zacne. Post apokaliptyczne wizje zawsze są obarczone błędami logicznymi, choćby dlatego, że z oczywistych względów, brak nam skali porównawczej, a autor z oczywistych względów nie może być księgowym. Zawsze mnie zastanawia, czym żywią się te miliony niezdarnych zombiaczków, na przykład. 

Jakby nie patrzeć, stworzyłeś świat. I tego się trzymaj.

 

Ps.

Pracuj nad fabułami wielopostaciowymi, bo inaczej utkniesz, niczym mój wróg numer jeden, niejaki S.King. 

jacek.jarecki63@gmail.com

Dzięki za dobre słowo i cenne rady! :)

Jak pisałem wyżej, mam zamiar stworzyć z tego taką mini-serię, z czego każde opowiadanie będzie w innej koncepcji. Mówię tu o jeszcze dwóch – trzech tekstach.

W następnym chciałbym się skupić na jednej z baz wojskowych we wspomnianych Stalowych Górach. Tam ludzkość będzie nieco silniejsza, postaci więcej, więc i narracja trzecioosobowa, która z zasady wymaga fabuły wielopostaciowej. Zobaczymy, co z tego wyjdzie!

 

Pozdrawiam!

 

Post Scriptum

Zacnego wroga sobie obrałeś! :) Ja za Kingiem nie przepadam, głównie dlatego, że po przeczytaniu kilku jego książek można zauważyć pewien wzór prowadzenia historii, przez co następne stają się przewidywalne i jakby odtwórcze. Tego nie lubię.

Jai guru de va!

Rokitniku

 

Hi… Polecam “Fantastykę i futurologię” naszego poczciwego Lema. Tylko dwa tomy, a zaoszczędzą Ci pisarskich zgryzot. A King zaczynał świetnie, kończy zaś zjadając własny ogon ( który, jak mniemam, posiada ).  Córka podsyła mi cykl z Mroczną Wieżą. Pierwszy tom, napisany w latach, bodajże 70 – OK! Drugi – może być, ale dalej, to, co pisane współcześnie, nawet do klozetu się nie nadaje. 

1/6… żeby po tutejszemu ocenić.

jacek.jarecki63@gmail.com

Dzięki!

Muszę się w końcu zabrać za Lema! :V

Chciałem zacząć od “Obłoku Magellana” lub “Solaris”, ale teraz mam dylemat ;)

Jai guru de va!

Rokitniku

 

To zabawne, ale właśnie czytam “Obłok Magellana”. Znaczy, próbowałem, bo nuda niczym w powieści Kinga. 

“Solaris”, “Eden”, “Niezwyciężony”, “Katar”, “Śledztwo” (!!!) ale najpierw “F&F”.  Ino to wydanie, w którym zwraca honor Dickowi. 

To dopiero była wojna: Dick vs Lem! 

Wedle Dicka, nasz Lemolek był botem, reprezentującym co najmniej stu sowieckich cwaniaków, próbujących zawładnąć fantastyką i ją zniszczyć. to dopiero polemika!

 

jacek.jarecki63@gmail.com

Spór Dick versus Lem akurat znałem :)

Dick to w ogóle był ciekawy przypadek. Twierdził, że już żyjemy w programie komputerowym, na co dowodem ma być m.in. “Efekt Mandeli”. Nie dość, że myślał, że Lem nie istnieje, to jeszcze odmawiał z nim spotkania! Twierdził, że pod takim pretekstem Sowieci chcą przeprowadzić na niego zamach, żeby pozbyć się konkurencji dla swojego literackiego “czempiona”. Uważał również, że jest stale badany i porywany przez kosmitów, że kontaktował się z inną galaktyką myślami i wiele, wiele innych…

Mam taką teorię, że on w wykreowany przez siebie świat książkowy zwyczajnie wierzył, co musiało być jakimś zaburzeniem psychicznym. Albo był zwyczajnie genialnym atencjuszem :D

Jai guru de va!

Rokitniku

 

Co nie przeszkadza Dickowi, moim zdaniem, być najjaśniejszą gwiazdą fantastyki.

Chlał i ćpał, po prostu. 

Inna rzecz: Czytam jego opowiadanko. Sprawdzam. Okazuje się, że z 1951. Wtedy mówię: Jprdl… i wychodzę.

Intelektualista Lem się starzeje, a drobny pijaczek ożywa. Tak bywa.

 

jacek.jarecki63@gmail.com

Przeczytane!

Bardzo spodobały mi się niektóre pomysły – jak np. to z kolorami. W niektórych miejscach faktycznie zgrzytają jeszcze przecinki i drobne błędy, ale ogólny odbiór jest bardzo pozytywny.

Ah, no i… spóźnione sto lat i wszystkiego najlepszego! smiley

Oczywiście, że nie przeszkadza!

Dick był wspaniałym pisarzem, jednym z ojców science fiction, praktycznym twórcą cyberpunku.

To, jakim był człowiekiem nie jest jednak istotne. Ważne są jego książki i dzieła, bez których współczesna literatura i pop-kultura wyglądałyby ździebko inaczej.

Gdy się jednak poczyta o nim jako osobie, pełno jest właśnie takich “smaczków”, z których kilka jako ciekawostki wypisałem we wcześniejszym komentarzu.

Możliwe, że właśnie dzięki jego “zaburzeniom” tak dobrze tworzył! Wczucie się we własną historię to przecież podstawa dobrego pisarstwa…

 

EDIT:

Dziękuję bardzo, Rogasie! Lepiej późno niż wcale, jak to mówią :)

Miło mi, że Ci się spodobało. Mam nadzieję, że w następnych opowiadaniach utrzymam poziom ;)

Jai guru de va!

Hola, hola Rokitniku! Dick o cyberpunku nie słyszał… zmarł 1982 nim Gibson napisał Neuromacera (1984). Mógł co najwyżej przeczytać Jonnego Mnomonica (1981) ;)

 

Jacek Jarecki – Bo Lem przyszłość dedukował, a Dick ją czuł ;)

 

Pozdrawiam i gratuluję pierwszej biblioteki:)

Dziękuję za gratulację :)

Chodziło mi o to, że stworzył podwaliny gatunku. Za jego czasów nikt tak tego nie nazywał, ale takie ”Czy Androidy śnią o elektrycznych owcach?” to już cyberpunk jako żywo!

Jai guru de va!

Zgodzę się na tyle, na ile faktycznie jest cyberpunku w tej książce ;)

Od razu dodam, że w filmie było więcej elementów charakterystycznych dla tego zjawiska/gatunku niż w książce, który sam w sobie stricte cyberpunkiem też nie jest (masa elementów, ale problematyka już nie do końca). Wszystko jest kwestią definicji :)

Oczywiście, oczywiście :D

Podwaliny mają to do siebie, że nie podlegają stricte do później uformowanej definicji nowego gatunku ;)

 

A tak a propos, to niezła dyskusja nam się tu zrobiła! A zaczęło się od tego, żebym popracował nad fabułą…

Jai guru de va!

Rokitniku

 

Uważaj, bo za pięć minut zostanę wywalony przez jakiegoś Beryla. /ocenzurowano/

Ps.

Pędzę na domową pizzę!

jacek.jarecki63@gmail.com

Hmm…

Można wiedzieć czemu dostaniesz bana?

 

Post Scriptum

Eee… Smacznego?

Jai guru de va!

Dialog na ten temat jest w tekście Katii.

Babska logika rządzi!

Dostał. Między innymi za powyższy wpis zresztą, a poza tym za te tutaj:

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/18704

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dziękuję Wam bardzo, już czytam!

Swoją drogą, pojawiliście się oboje właśnie tam, gdzie Was potrzebowałem. To się nazywa dobry zarząd! :D

 

EDIT:

O Jezu! Takie farmazony na Portalu?! Nie spodziewałem się, że którykolwiek z portalowiczów zniżyłby się do takiego poziomu! Nawet pod moimi, miernymi nieraz, tworami spotkałem się tylko i wyłącznie z konstruktywną krytyką i bezcennymi radami. Nieprawdopodobne!

Adminem, Berylu, nie jestem, ale ban co najmniej zasłużony…

Jai guru de va!

Przybyłam sprawdzić, cóż to za opowiadanie nominowano w czerwcowym wątku :) Widać, że wczułeś się w swoją historię i sam poniekąd ją przeżyłeś, a to ma wielki wpływ na odbiorcę – tak więc też ją przeżywałam. Ale parę rzeczy mi zgrzytało – na przykład nadmiar wykrzykników czy traktowanie po łebkach różnych spraw naukowych (może to nie konkurs Science, ale jednak SF, to mogę się czepiać ;). Mam dużo skojarzeń z tekstem – Pojutrze, wiadomo, ale i Horizon: Zero Dawn, przez te pliki ze wspomnieniami, jest też trochę egzotycznie przez ten twój monument i skrzynkę. Potencjał widzę, nic, tylko ćwiczyć dalej :) Nie bój się większej kreatywności i rozmachu!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, że wpadłaś! ;)

Ćwiczyć będę, to na pewno! Miło mi, że widzisz we mnie potencjał. Postaram się go wykorzystać ;)

Jai guru de va!

“Przebiśnieg”, nadal strzeże Doliny, a większość niesamowitych opowieści o nim to fakty. 

Po co tam (po ”przebiśniegu”) jest przecinek?

Wraz z nimi, ze świata zniknęły też resztki nadziei.

A tutaj?

Przeniosłem się głównie dlatego, że ostatnie było pierwotnie szczelne. Nie ma tu żadnego okna, klimatyzacji, czy choćby najmniejszej szpary.

Dzięki temu, po zamontowaniu metalowej klapy w podłodze, pomieszczenie trzyma bez grzejnika stałą temperaturę. Kiedyś chyba sprawdzałem… Dla mnie wystarczy.

Pierwotnie stały tu gigantyczne czarne szafki ze świecącymi w środku lampkami.

 Zafrapował mnie ten fragment, bo zaczęłam liczyć, które piętro jest ostatnie, na którym mieszka bohater, i co ma do tego klapa w podłodze (co od czego oddziela). W związku z tym przystankiem postanowiłam się więcej nie czepiać szczegółów i czerpać przyjemność z lektury ;)

Więc już tylko to:

Grzejniki nie wytrzymały by takiego mrozu – albo oni, albo my!

Wytrzymałyby. 

Właśnie, Przez pewien czas było ich tu pełno!

Ostatnia grupa zaatakowała Przebiśnieg, gdy miałem czternaście lat. 

Ciekawe opowiadanie. Zakończenie przewidywalne, w zasadzie dla mnie ten ostatni wpis jest zupełnie niepotrzebny, tłumaczy wprost to, co jest powiedziane wcześniej między wierszami. Ale ogólnie fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za Twój czas :)

Miło, że ogólnie było fajnie. Pozbędę się błędów i będzie lepiej.

Jai guru de va!

Dobry tekst. Bardzo dobrze oddałeś beznadzieję umierającego świata i umierającego wraz z nim bohatera. Technicznie napisane bardzo porządnie. Podobało mi się :)

Dzięki za dobre słowo! :)

Stworzę jeszcze kilka tekstów w tym "uniwersum". Mam nadzieję, że utrzymam poziom ;)

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

W końcu jestem! 

I na wstępie muszę przyznać, że przeczytałem z przyjemnością. Na tym mógłbym skończyć komentarz, ale przecież nie o to tu chodzi. 

Wielokropki i wykrzykniki – to nawet nie słowa, ale tyle zmieniają. Czasem mogą nawet być znakiem rozpoznawczym autora… chociaż to raczej na portalu. Mam wrażenie, że w książkach króluje jednak interpunkcyjna powściągliwość. Czyżby jakiś spisek redaktorów i korektorów temperował zapędy pisarzy? ;) Cóż, ja tę powściągliwość lubię. Moim zdaniem wykrzykniki dodają niepotrzebnej lekkości, a wielokropki… Wielokropki generalnie są do bani. Sam ostatnio jeden wstawiłem do opowiadania i mi się oberwało :P Warto zwracać uwagę na takie rzeczy, nawet jak czytelnicy tego nie robią. 

A skoro już przy technicznej stronie jestem, nawiasów też wypadałoby się pozbyć, skoro to nagrywany tekst. To też taka uwaga, gdybyś kiedyś chciał być nagrany na audiobooka :D

 

Przejdźmy do sedna. Klimat jest, pomysł jest, emocje są. Czego brakuje? Historii. Bohater właściwie sobie jest i tyle. Wspomina, łamie nogę, robi się głodny. To trudności, które mogłyby się w tekście pojawić właściwie w dowolnej kolejności, gdyby się postarać. Celem bohatera jest nawet nie przetrwanie, co trwanie. A to nie porywa. Ale taka konwencja. Siedzi w miejscu i nagrywa wspomnienia. 

I to jest też, paradoksalnie, dobrą stroną tekstu. Fajnie pokazałeś, że to tylko chaotyczne nagrania. Te błędy językowe świadczące o minimalnym zdziczeniu – super. Hiacynt jest kimś, osobą z krwi i kości. To się zawsze liczy. A skoro przy postaciach jesteśmy…

Pracuj nad fabułami wielopostaciowymi, bo inaczej utkniesz, niczym mój wróg numer jeden, niejaki S.King. 

Tu masz przykład bardzo dobrej rady, bo od razu widać, że jest głupia. (Są też złe rady, które mogą zwieść w złą stronę, bo wydają się mądre – cały sekret tkwi w tym, że Ty musisz jakoś odróżnić te pozornie dobre rady od naprawdę dobrych, jeśli chcesz zostać pisarzem). Im więcej postaci wsadzisz do opowiadania, tym większe ryzyko chaosu. A poza tym twierdzenie, że tak popularny i uznany pisarz jak King “utknął”… No chyba sam widzisz, że tej rady nie można wziąć na poważnie :D

A może coś w niej jest…? Bo z drugiej strony ograniczając się do jednego bohatera, nie masz szans na dialogi, interakcje, konflikty interesów. Tutaj kłania się to, że w pisaniu, jak w życiu, wszystko jest względne. Generalnie łatwiej jest się trzymać jednego bohatera, nawet jeśli w historii przewija się wielu innych. Zresztą, masz dużo czasu, możesz poćwiczyć pisanie historii z dwoma, trzema, czterema itd. bohaterami. 

 

Warsztat oczywiście do szlifowania. Ostały się powtórzenia, łagodna zaimkoza, puste miejsca wołające o przecinek. Musisz też mieć gdzieś w tyle głowy, że istnieje coś takiego jak rytm zdań. To trochę wyższa szkoła jazdy i mało kto tutaj o tym mówi. Kiedyś wyjaśnię szerzej, co mam na myśli. 

Poza tym nie do końca wyobraziłem sobie, jak wygląda do schronienie, ale to moja wina. 

Tytuł dobry. Przykład jednowyrazowego tytułu, który daje radę i fajnie prezentuje się, kiedy już odniesie się go do treści opowiadania. 

Podsumowując: na plus za klimat, emocje, scenerię. A żeby tekst był jeszcze lepszy, przydałaby się historia rozumiana jako ciąg wydarzeń. Wydarzeń, nie epizodów. 

I jeszcze jedno:

Jedyna nadzieja może się kryć na wschód od Białej, to jest, na Pękniętej Równinie.

To plus Twój komentarz o wulkanach. Chodzi o Górę św. Anny? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki za komentarz i Twój cenny czas! :D

Czekałem na niego z niecierpliwością – nie zawiodłem się ;)

Ogólnie komentarze Jacka poszły w bardzo… dziwnym kierunku. Nie wiedziałem, co mu właściwie odpowiedzieć, więc poszliśmy w stronę abstrakcyjnej dyskusji zakończonej banem. Czasem i tak bywa.

Wiedziałem, że nie jest przydatna – na pewno nie zamierzałem się jej posłuchać. Oczywiście większość rad z Portalu biorę sobie do serca, ale trzeba mieć też swój własny rozum :)

W opowiadaniach nie przewiduję budowania więcej niż dwóch postaci – to mija się z celem. Jeśli będę kiedyś pisał książkę, to wtedy o tym pomyślę. Jeśli chce się to zrobić dobrze, potrzeba świetnych umiejętności (których nie posiadam) i zwyczajnie więcej tekstu, którego krótkie opowiadanie z pewnością nie dostarczy. Lepiej porządnie zbudować jedną postać, niż średnio więcej.

Wielokropki i wykrzykniki staram się sukcesywnie eliminować. Z każdym tekstem mam ich coraz mniej. Akurat tutaj wpadłem w pułapkę własnego wyobrażenia sytuacji Hiacynta. To, jak według mnie wypowiadał dane kwestie starałem się oddać w mojej koślawej interpunkcji. No wyszło jak wyszło…

Bardzo się cieszę, że udało mi się stworzyć autentycznego bohatera! To był mój cel główny, jaki przewidziałem sobie pisząc to opowiadanie. Chciałem sprawdzić, czy potrafię zbudować postać “z krwi i kości”, co niestety odbiło się na innych elementach tekstu. Mimo wszystko, cel uważam za osiągnięty ;)

 

Post Scriptum

Jako jedyny odgadłeś aluzję! Winszuję, winszuję! ;D

Coś więcej będzie w następnych opowiadaniach ze wspomnianej mini-serii. Mam już sporo pomysłów, teraz tylko je zrealizować ;)

 

Pozdrawiam! Nad “Kuszeniem…” pracuję ;)

Jai guru de va!

Aluzja, której na podstawie samej treści bym nie rozgryzł :D Początkowo pomyślałem o Krapkowicach i Gogolinie.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie no, oczywiście, że nie dało się tego rozszyfrować tylko z treści! Kiedy dodałem komentarz o wulkanach spodziewałem się, że ktoś w końcu odgadnie gdzie naprawdę jest Pęknięta Równina. Po wybuchu Annabergu kilka rys w krajobrazie z pewnością by powstało ;D

Jai guru de va!

Dobrze wykonane postapo w mroźnej wersji. Najmocniej i najlepiej wyszło Tobie skupienie się na przeżyciach i uczuciach bohatera – bardzo spodobała mi się powolna utrata przez niego nadziei, stopniowe więdnięcie onego Hiacyntu :) Puenta przepięknie to podkreśla. To właśnie tworzy ten wspaniały klimat, który nie opuszcza tekstu aż do samiuśkiego końca.

Samo uniwersum, w przeciwieństwie do postaci, niestety jakoś mocno w mojej wyobraźni się nie wybiło. Takie w sumie standardowe – zbyt wiele widać tego typu światów widziałem, by mnie to ruszyło. Jednak zaznaczę, że nie wyróżnia się też czymś negatywnym. Po prostu… jest. I stanowi raczej tło dla znacznie ciekawszego bohatera.

Podsumowując: fajerwerkowy bohater, uniwersum już raczej nie. Ale klimat mroźnej opowieści definitywnie nadrabia to z nawiązką, dając dobrą lekturę.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję serdecznie za dobre słowa! :)

Twój nick w kolejce z każdym dniem napędzał we mnie ciekawość. Już się nie mogłem doczekać! ;D

Zdaję sobie sprawę, że wykreowany przeze mnie świat nie jest specjalnie oryginalny, czy wciągający. Od postapo – koniec świata i sporo śniegu ;) Z resztą, nie miał on być wyjątkowy, gdyż służył jako tło i zapewniam, że w przyszłych tekstach nadal tak będzie. Postaram się skupić na historii wybranych postaci/miejsc, stawiając właśnie na kreację bohaterów. Osią wydarzeń mają być trudne decyzje, które ktoś musi podjąć. Tyle w teorii, ale dopiero czas pokaże, co z tego wyjdzie…

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Bezkresna, lodowa pustynia przykryła swym całunem ruiny ludzkiej cywilizacji.

Dziwny początek, nie podoba mi się to zdanie. Aż się prosi żeby dopowiedzieć: całunem czego? Lodowa pustynia nie stanowi całunu=przykrycia, to po prostu miejsce pokryte lodem i to ewentualnie on mógłby ów całun stanowić. Analogicznie jeśli ruinę porasta las, to nie stanowi on całunu, metaforycznie oczywiście. Liście, gałęzie, cień – pewnie, ale las? Niuans, ale zwracam uwagę.

 

Wszystko co o nim wiem[+,] usłyszałem, a wiadomo[-,] jak można polegać na zdradliwej pamięci.

Dwa czasowniki stojące obok siebie aż się proszą o przecinek. :p Ostatni przecinek jest z kolei, według mnie, zbędny.

 

Ja zajmuję dwudzieste, czyli od pokrywy… ósme. Przeniosłem się [do niego] głównie dlatego, że [jako] ostatnie było [może lepiej: pozostało?]  pierwotnie szczelne.

Bez tych kilku słów drugie zdanie traci sens.

 

oficerom polecono, żeby uciekali jak najwyżej w ląd

Można uciekać co najwyżej wgłąb lądu.

 

Grzejniki nie wytrzymały by takiego mrozu

Wytrzymałyby

 

Ciała, mnóstwo ciał! Wszystkie posiniałe i przymarznięte. Część “przykleiła się” do drzwi, więc trzeba było je wyłamywać.

Trzeba było wyłamywać ciała?

 

ciężko się coś mierzy, kiedy rozpędzony wiatr ładuje [co?] w oczy!

Pewien obwoźnik, co to sprzedawał informacje za konserwy, opowiadał nam o metalowych bazach wojskowych, wtopionych w odległe góry. Mówił, że żyją tam szczęśliwi ludzie – mają wodę, jedzenie i ciepełko. Podobno wciąż przyjmują ludzi, którym udało się do nich dotrzeć! Bajka, ale Adam słuchał go najuważniej…

Logika kolejnych zdań wskazuje, że Adam słuchał uważniej w wyniku zachwycenia się ideą, a nie pomimo tego. Dlatego zamiast “ale” pasuje tutaj np. “więc”.

 

Chociaż opowiadanie nie jest wolne od wad, od nieporadnie skleconych zdań i niewłaściwie użytych słów, to jakoś tak łatwo mi się przymykało na te wszystkie usterki oko, bo tekst dobrze się czyta. Brawo. Rzeczy, o których wspomniałem, to, myślę, kwestia wyrobienia się i niejakiej pewności w posługiwaniu się słowem – wszystko to przychodzi z czasem.

Główny bohater wydał mi się szalenie sympatyczny, więc gratuluję jego kreacji. Był taki do tego stopnia, że z łatwością przyszło mi machnąć ręką na jego kanibalistyczne zapędy. Po prostu świetnie je umotywował, był wiarygodny.

Pozdrawiam!

Dzięki za Twój czas i dobre słowo! :)

Błędy poprawię, a za ich wskazanie serdecznie dziękuję. Nauka na nich jest przecież najskuteczniejsza ;)

 

Również pozdrawiam!

Jai guru de va!

Przeczytałem bez bólu. Kilka drobnych błędów się ostało, ale mimo to lektura była dosyć płynna. Co mi się nie podobało, to masa wielokropków i wykrzykników. Rozumiem, że bohater to wszystko mówi, ale w większości fragmentów to bardziej irytuje niż buduje napięcie. Takie jest moje zdanie. 

Od tylu znaków oczekuje się jakiejś historii, tutaj jest jej niewiele. Na szczęście uzupełnia to bardzo dobry klimat, który udało Ci się stworzyć. Wszystko, co opisywałeś, miałem przed oczami. No i zakończenie też całkiem spoko. 

Pozdrawiam. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Dzięki za Twój czas! :) Pozdrawiam również.

Jai guru de va!

Nowa Fantastyka