- Opowiadanie: a.k.j - Opowieść o Jerzym i smoku (DRAGONEZA)

Opowieść o Jerzym i smoku (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieść o Jerzym i smoku (DRAGONEZA)

Tego poranka od paru godzin zajęty byłem przeglądaniem w internecie stron dla dorosłych i paleniem niebieskich cameli. To taki mój poniedziałkowy rytuał: papierosy aż do zawrotów głowy i miękka pornografia. Dzięki niemu nie martwię się o swoje zdrowie psychiczne w nadciągającym tygodniu. Działa znacznie lepiej niż wizyta u psychologa. Albo u psychiatry. Wiem, byłem u obu. Bo widzicie, zarabiam na kieliszek chleba w warunkach dosyć ekstremalnych. Z zawodu bowiem i z zamiłowania zajmuję się poszukiwaniem. Poszukuję wszystkiego, od ludzi, przez zwierzęta po przedmioty. Znajduję rzeczy zgubione i takie, których właściciele nie chcą żeby kiedykolwiek zostały znalezione. Dla każdego kto zapłaci: prywatni przedsiębiorcy, którym zapodział się pen-drive z kluczowymi danymi, prokuratura i policja, gdy poszukiwanego nie da się złapać drugi miesiąc, a opinia publiczna naciska, mafia, gdy dziwnym zbiegiem okoliczności kurier z walizką pełną kokainy gdzieś się „zawieruszy”, a nawet niedoszła panna młoda, której przerażony chłop uciekł sprzed ołtarza. Ostatnia z wymienionych przeze mnie spraw była zarazem pierwszą, w której rozegrał się we mnie konflikt sumienia. Doprowadziłem gościa, jestem profesjonalistą, jeszcze nigdy nie zawaliłem żadnej sprawy. Podobno biedak powiesił się zeszłej zimy.

Petenci weszli kiedy kontemplowałem ponętny biust jednej z gwiazdek trzynastej strony pewnej bulwarówki. Nie spojrzałem na nich od razu: nie cierpię kiedy ktoś wnosi element chaosu w moje rytuały, przecież są one po to, by trwać niezmienne, jak sfinksy na straży moich zdrowych zmysłów. Ten tydzień będzie paskudny, pomyślałem nie wiedząc jeszcze, jak szybko moje pesymistyczne wizje się spełnią. Gości moich zaszczyciłem uwagą dopiero po chwili, gdy już krągłości seksownej dziewczyny tak wryły się w moją pamięć, że przynajmniej cały dzień będę mógł je sobie przywołać pod powiekami. Nieproszonymi wizytatorami okazała się para w średnim wieku. On, wyższy jeszcze ode mnie, co nie jest takie łatwe, gdyż do chłystków nie należę, zbudowany był jak atleta. Doskonale skrojony garnitur skrywał zaczątki brzuszka, jakiego panowie po pięćdziesiątce często nabywają w wyniku wygodnego życia. Jego towarzyszka na pierwszy rzut oka wyglądała sporo młodziej, za sprawą botoksu zapewne, lecz wprawne oko potrafiło wychwycić delikatne zmarszczki i zmęczenie spojrzenia, świadczące o wchodzeniu w wiek, przez poetów nazywany złotą jesienią życia, a przez całą resztę ludzkości początkiem starości. Oboje pachnieli dużymi pieniędzmi. Spodobało mi się to. Oboje również, jak na bogaczy, zachowali anielską cierpliwość, nie chrząkali ponaglająco, nie zaczynali rozmowy. Stali tylko i patrzyli wyczekująco. To spodobało mi się jeszcze bardziej. Zazwyczaj decyzje o wzięciu jakiejś roboty podejmuję spontanicznie, kierując się intuicją. W tym wypadku już wiedziałem, ze będę dla tych ludzi pracował.

-Przejdźmy do konkretów, nie mam czasu i nastroju na długie rozmowy – zacząłem szorstko, nie zwykłem spoufalać się z klientami – Skoro tu trafiliście, wiecie jaka jest stawka godzinowa mojej pracy. Do tego dochodzi premia w wysokości zależnej od trudności zadania i czasu, jaki poświęcę na odnalezienie waszego „obiektu”. Premie ustalam przed oddaniem „obiektu”, wtedy również cała suma znaleźć się ma na moim koncie. Czy wyrażam się jasno?

Po krótkiej chwili milczenia mężczyzna kiwnął głową.

-Chciałbym teraz usłyszeć wasze nazwiska. Słuchanie swojego głosu trochę mi się znudziło. – Tym razem odpowiedziała mi kobieta. – Wolelibyśmy pozostać anonimowi. Dla wygody mnie może pan nazywać Mary, a jego John. Oczywiście do pańskiej pensji doliczymy koszta naszej tajemnicy – dodała szybko, gdy już miałem zaprotestować. Powiem szczerze, że wybrała doskonały sposób na powściągnięcie mojej ciekawości.

-Jeszcze ostatnia sprawa. Dla mnie ważna najmniej, dla was chyba nieco istotniejsza. Chodzi oczywiście o „obiekt” który mam znaleźć. Miło widziane byłyby również jakieś wskazówki, gdzie rzecz ta lub osoba może się znajdować.

Mężczyzna bez słowa podał mi zdjęcie, wydruk średniej jakości na zwykłej kartce. Natychmiast przyjrzałem się mu z należytą uwagą.

-Całkiem ładna, jeśli ktoś lubi rudzielce z sąsiedztwa.– Dziewczyna na zdjęciu naprawdę była niezła, siedem i pół w skali do dziesięciu. Ale ja wolałem kobiety bardziej wyuzdane.

-To nie ona jest, jak pan to nazywa, obiektem. Proszę przyjrzeć się przedmiotowi, który trzyma w ręku.– Znów odezwała się kobieta Zacząłem podejrzewać, że facet jest niemową. A może są małżeństwem? Pewnie tak, pomyślałem, a ona już od lat nie daje mu dojść do słowa. Wyciągnąłem z biurka lupę, by bliżej przyjrzeć się temu pożal się Boże zdjęciu. Nie chciałem kłócić się z pracodawcami, ale jeżeli mam znaleźć to cholerstwo, to chciałbym mieć chociaż blade pojęcie co do wyglądu tej rzeczy. A na zdjęciu tej rozdzielczości, nawet przy użyciu lupy, w rekach rudej dziewczyny widać było owalny kamień.

-Mam rozumieć, że jesteście w stanie zapłacić moją stawkę za to, żebym znalazł dla was kamień?– Sprawa zaczęła mnie poważnie intrygować. – Tu w okolicy, na Queens Elizabeth jest jeszcze brukowana droga, mogę wam pożyczyć łom i sprawę załatwimy od ręki.

Chyba nie mieliśmy podobnego poczucia humoru. Na twarzy kobiety, każącej nazywać się Mery, przez ułamek sekundy malował się gniew. Szybko się jednak zmitygowała.

-Ten kamień to pamiątka rodzinna. Dziewczyna nazywa się Emmanuele Misc i ukradła go nam. Nie wiemy czy dalej ma go w posiadaniu. Nie wiemy gdzie się znajduje. To jedyne informacje jakie możemy panu przekazać. Bierze pan tę sprawę, czy zmarnowaliśmy pański cenny czas. – Silnie zaakcentowała słowo cenny. Uśmiechnąłem się lekko.

-Jasne że biorę. Jestem profesjonalistą. Jak mam się z państwem komunikować.

Podała mi wizytówkę. Bez nazwiska, sam numer komórki. Po paru minutach już ich nie było, a ja wróciłem do oglądania cycatych blondynek.

 

* * *

 

Żaden ze znanych mi prywatnych detektywów nie podjąłby się odnalezienia tego kamienia. Nie wiedziałem nawet tak naprawdę jak on wygląda. Jeżeli już jakiś detektyw wziąłby tą robotę, zapewne z głodu lub przerostu ambicji, zacząłby pewnie od znalezienia dziewczyny, tej Misc. I dlatego tylko ja mogę pozwolić sobię na tak astronomiczne stawki. Szukanie rudzielca byłoby prymitywne i czasochłonne. Zresztą jak miałoby to wyglądać? Miałbym chodzić po ulicy i pokazywać zdjęcie przypadkowym przechodniom licząc na łut szczęścia? Chyba bym dawno już z torbami poszedł, gdybym tak robił. Na szczęście miałem swoje sposoby.

Sposób mój mieszkał przy Downing Street. Musiałem się odpowiednio przygotować. U hindusa na rogu kupiłem najtańszy burbon, jaki można było dostać. Kupiłem również kilka paczek fajek z przemytu. Nie to, że byłem skąpy. Osoba, dla której były przeznaczone nie przyswajała sobie po prostu droższych odpowiedników. Mieszkanie w kamienicy przy Downing Street oficjalnie nie należało do mnie. Kupiłem je dla Jimmiego na podstawionego gościa. Nawet nie pamiętam jak on się nazywał.

Jimmy jest tą osobą, dzięki której mam co włożyć do garnka. Nie to, żebym przed poznaniem go głodował, ale to właśnie on sprawił, że dostaje tak wielkie pieniądze od ludzi, których problemami się zajmuje. Jimmy jest bowiem jasnowidzem. Wyobrażam sobię te uśmiechy i ironiczne komentarze o piątej klepce starego Georga. Gdybym usłyszał te słowa z czyichś ust, też miałbym go za popaprańca. Ale byłem świadkiem tego, co potrafi Jimmy. Mój jasnowidz jest też niemową. W młodości brał ponoć udział w jakiejś strzelaninie, chodziła też fama, że to pozostałość po nieudanej próbie samobójczej. Dość powiedzieć, że Jimmy ma roztrzaskaną szczękę i jedyny dźwięk, jaki z siebie wydaje, to takie śmieszne bulgotanie. Komunikuje się ze światem (czyli mną i pielęgniarką, którą wynajmuje żeby się nim opiekowała) za pomocą kartki i długopisu. Jak poznałem Jimmiego, gościa dzięki któremu żyje na takim poziomie? Ano, odkupiłem go od pewnego dilera z dzielnicy. Czarnuch używał mojego przyszłego wspólnika jako chłopca na posyłki i worek do bicia. Częściej jako to drugie. Zapłaciłem za Jimmiego dwieście funtów. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, chyba zrobiło mi się go żal. Byłem wtedy innym człowiekiem. Dopiero później, przypadkowo, dowiedziałem się, że Jimmy zna odpowiedź na każde pytanie. I jak często te odpowiedzi kosztują bardzo drogo.

Na Downing Street poszedłem spacerkiem. Musiałem trochę przewietrzyć głowę. Jak zwykle w poniedziałek, spaliłem za dużo papierosów i czułem się paskudnie. To też jeden z elementów rytuału. W klatce kamienicy jak zwykle śmierdziało uryną i trawką. Czasem czuję wyrzuty resztek sumienia, gdy widzę w jakiej norze go umieściłem. Ale wtedy przypominam sobie tą jedną przepowiednie. Może lepiej było zostawić go na śmierć? Cóż, to te dobre uczynki najczęściej się na nas mszczą.

Wszedłem do mieszkania bez pukania, mam dorobione klucze. Marthy, pielęgniarki, nie było w mieszkaniu. Spojrzałem na zegarek. Piąta trzydzieści dwie. Płacę jej, by siedziała tu do szóstej. Muszę zastanowić się nad zmianą pielęgniarki. Jimmy, jak to on, wiedział, że wszedłem, mimo mojej pewności, że nie mógł mnie usłyszeć. Poruszałem się cicho jak kot. Gdy mnie zobaczył, zabulgotał coś po swojemu. Mogło to być przywitanie, równie dobrze soczyste fuck off. Nie zastanawiałem się. Od razu otworzyłem okno – w mieszkaniu czuć było stęchlizną. Jimmy leżał na łóżku. Z tego co wiem, rzadko z niego wychodził. Lata alkoholizmu i tułaczki po ulicach mocno odbiły się na jego zdrowiu. Od razu wyciągnął rękę.

-Nie tak szybko Jimmy. Wiesz po co przychodzę?

Skinął głową i zabulgotał ponaglająco.

Dałem mu torbę z zakupami. W jego oczach widać było błysk szczęścia. I ani odrobiny wdzięczności. Cóż, jako jasnowidz z takim talentem na pewno zdawał sobie sprawę ile zysków mi przyniósł przez te dziesięć lat. Ciekawe czy czuje też wyrzuty sumienia?

Od razu przyssał się do butelki, jak bobas lub stary erotoman do nabrzmiałego cycka. Dużo płynu poleciało mu na brodę, a stamtąd na wychudłą klatkę piersiową. Po chwili znów wydał z siebie nieartykułowany dźwięk. Podpaliłem mu papierosa i włożyłem do jego ust. Jednocześnie podałem kartkę i długopis.

-No, dalej. Zarób na swoje utrzymanie. – klepnąłem go lekko w ramie.

Już po chwili stawiał swoje śmieszne, podobne dziecięcym znaczki.

Adres Rudej: Denver Street 17/20 jest tam. Jajka nie wyczuwam, jest dla mnie za silne. Nie karz pielęgniarki. Jej siostra dziś rodzi, kazałem jej spadać.

Stary popapraniec czytał we mnie jak w książce. Stłumiłem w sobie chęć wbicia mu tej butelki w krtań. Kiedyś, pomyślałem, wiedząc, że i tą myśl przechwyci, kiedyś ci odpłacę sukinkocie. I jeszcze jajko? Za silne dla Jimmiego? W życiu nic takiego nie napisał. Od początku ta sprawa śmierdziała, teraz jej fetor zaczął przypominać zapach gnijącego ciała. Nagle Jimmy zaczął szybciej przebierać długopisem. Literki pod jego ręką zaczęły układać się w kolejne zdanie:

Będziesz musiał podjąć decyzje George. Znów to spierdol.. Nie czekałem na koniec, tego było za wiele. Jestem twardym facetem, lubie tak o sobie myśleć. Ale mimo tych wszystkich lat, wspomnienie było zbyt silne. Wybiegłem na ulice i dopiero na rogu trochę się uspokoiłem. Stary pierdoła i jego pieprzone przepowiednie. On nigdy nie daje nic za darmo. Nie wiem, czy to on sprawia, że zawsze płacę cenę za te jego mądrości. Czasem myślę, że nie, że to jego dar tak działa, niosąc zawsze ze sobą przekleństwo. Ale zawsze dochodzę do wniosku, że to ten skurwiel tak steruje rzeczywistością, bym zawsze musiał coś stracić. Łatwiej mi się żyje, kiedy mogę go nienawidzić. I nienawidzę serdecznie. Zawsze, kiedy myślę o mojej Lin. I o życiu, jakie prowadziliśmy. Drań. Po chwili zagłuszyłem te myśli. Jestem profesjonalistą, słabości toleruje u innych. U mnie są niedopuszczalne.

 

* * *

 

Dałem sobie dzień na przemyślenie sprawy. Każdą akcje wolę przeprowadzać na zimno, bez zbędnego balastu emocji. O ezoterycznych i pseudomagicznych aspektach szukanego obiektu wolałem nie myśleć. Starczy mi, że przepowiednie byle żula traktuję poważnie. Wiara w inne, nadprzyrodzone sprawy może wysłać mnie bezpośrednio do miłego pensjonatu, w którym nawet sprawy fizjologiczne załatwiać będą za mnie. Tak tak, zacząłem poważnie zastanawiać się nad swoją kondycją psychiczną. Nic to jednak, znajdę obiekt, oddam właścicielom i może pojadę w końcu na niezbędny urlop.

Następny poranek przywitał mnie deszczem. Nie jakąś ulewą, a zwykłą jesienną mżawką, taką która razem z chłodnym wiatrem penetruje wszystkie zakamarki ciała. Gdybym był przesądny, pomyślałbym, że to zła wróżba. Ale nie byłem. Schowałem więc za pasek wiernego Colta Cobre i kilka naboi kaliber 38 specjal i ruszyłem dziarsko pod adres wskazany przez Jimmiego. Dojechałem metrem. Nie wiedziałem jeszcze, jak załatwię sprawę, a parkowanie samochodu, kojarzonego ze mną mogło okazać się niepotrzebnym ryzykanctwem. W środku może okacać się, że zrobie coś niezgodnego z prawem. Poza tym, nie uśmiechało mi się stać w porannym korku. Po około pół godziny byłem już na miejscu.

Budynek Denver Street 17 to była zwykła czynszówka, jakich wiele na przedmieściu. Nie remontowana chyba od czasu wojny, straszyła powykrzywianymi z wilgoci ramami okiennymi. Kilka okien zabito deskami. Obszedłem blok dookoła, sprawdzając potencjalne drogi ucieczki. Wejścia były dwa, jedne masywne drzwi od frontu, otwierane domofonem i jedne od podwórka, zamknięte na kłódkę. Kierowany instynktem, nie wiedząc czy okaże się to przydatne, otworzyłem kłódkę wytrychem. Tak uspokojony podszedłem do drzwi głównych i zadzwoniłem domofonem pod numer 20.

– Tak? – rozległ się zniekształcony, męski głos.

– Witam. Poszukuję panny Misc. Emmanuele Misc.

– To szukaj gdzieś indziej, tu taka nie mieszka.

– Synu, sądzę, że próbujesz mnie oszukać. Więc nie chrzań więcej, tylko rusz dupsko i powiedz jej, że przyszedł pan George Lebnik i że chcę dobić interesu.

Wybrałem dobrą taktykę, moje nazwisko ma swoją wagę w półświatku, a sądząc po przeciągającym się milczeniu, chłopaczek po drugiej stronie słuchawki je rozpoznał. Po krótkiej chwili rozległ się mechaniczny dźwięk i zamek został zwolniony. Powoli, nie śpiesząc się wszedłem do obskurnej klatki schodowej. Mieszkanie numer 20 znajdowało się na drugim piętrze. Miałem właśnie zapukać do drzwi, lecz te otworzyły się i przede mną stanął napakowany, biały facet.

– Właź – powiedział.

Za nim stało dwóch podobnych goryli. Od razu w myślach zacząłem nazywać ich trojaczkami A, B i C: nosili takie same, markowe dresy, mieli takie same napakowane klatki piersiowe i identyczne, puste spojrzenia. Wszedłem więc grzecznie. Trojaczek A przeprowadził mnie przez ciemny, wąski korytarz do dużego pokoju.

Tak jak podejrzewałem, mieszkanie okazało się fabryką trawy, pod trzema ścianami znajdowały się stoły z sadzonkami. Sadzonki dogrzewano lampami kwarcowymi, co sprawiało, że w pokoju było niesamowicie gorąco. I wilgotno. Jedynym meblem w pokoju, poza stołami, była duża kanapa z czerwonej imitacji skóry. Leżała na niej ruda dziewczyna ze zdjęcia wręczonego mi przez moich mocodawców, ubrana tylko w satynowy, kusy szlafroczek. Na żywo wyglądała nawet lepiej, dłuższą chwile zajęło mi kontemplowanie kształtnych nóg i rozcięcia dekoltu. Przerwała mi dopiero po chwili, zadowolona widocznie z efektu jaki wywarła. Spojrzeniem i nieznacznym ruchem głowy odesłała trojaczka do reszty, zostaliśmy sami.

– Czego sławny szukacz życzy sobie od mej skromnej osoby? Czyżby ktoś zapłacił za znalezienie tej plantacji? Udało nam się zepsuć interesy kogoś aż tak wpływowego? – Nie czekając na odpowiedzi, kontynuowała – Wybaczy pan, że nie zaproponuje by pan spoczął, lecz nie mamy tu nawet taboretu. A grzeczna dziewczynka nie pozwala obcym facetom siadać zbyt blisko.

Zignorowałem tą uwagę, tak samo jak wcześniejsze pytania.

– Wydaję mi się, że panienka jednak wie, co mnie tu sprowadza. Załatwmy sprawę szybko i spokojnie. Oddaj kamień, a ja wyjdę i nigdy już panienki piękne oczka mnie nie zobaczą. Zostawię waszą szczęśliwą rodzinkę i wasz szczęśliwy mały interesik. Zostaniemy przyjaciółmi.

– Kamień? Kamień?! Ty durniu, ty naprawdę nie wiesz co to jest? – Zmitygowała się szybko, łowiąc ciężar mojego spojrzenia. – Przepraszam, nie chciałabym zostać pańskim wrogiem. Chyba wiem, jak sprawić, by pan zapomniał o zleceniu i o moich rodzicach. Wiem przecież, kto pana wynajął. Tylko ich byłoby na to stać. Tylko oni mieliby powód. A ojciec często o panu wspominał.

Rodzicach… Hmm, nie zauważyłem żadnego podobieństwa. A jej ojciec, przysiągłbym, że widziałem go tylko raz, w moim biurze. Sprawa robiła się coraz ciekawsza.

Co do jej propozycji, byłem gotowy postawić funty przeciwko starym ścierkom, że szybko zdejmie z siebie ten szlafroczek. Nie byłbym od tego, żeby nie skorzystać. Lubię młode dziewczęta. Szczególnie tak ładne. Oczywiście kamień też bym odebrał. Potem. Niestety, to nie był mój dzień. Emmanuele zręcznie wstała z kanapy i podeszła do jednego ze stołów. Chwilkę pogrzebała między dorodnymi krzaczkami i wyciągnęła stamtąd kamień. Właściwie teraz nie wyglądał on jak kamień i coraz bardziej przypominał jajko. Drogocenne jajko. Obiekt na zdjęciu z biura był szary i niepozorny, ten, który trzymała w ręku mienił się złotem, rubinową czerwienią i szafirowym błękitem.

– A więc to tak – powiedziałem – zaczynam rozumieć. Złoto i szlachetne kamienie, pod emalią udającą kamień. To Faberge? – Z trudem przypomniałem sobię nazwę, zapamiętaną chyba jeszcze z podstawówki.

– Faberge – prawie wrzasnęła – dureń. Naprawdę nie widzisz co masz przed oczami, naprawdę jesteś aż tak ślepy?

Tym razem nie zareagowałem, ale postanowiłem, że jeszcze raz nazwie mnie durniem to pieprząc konwenanse walnę ją w ten rudy łeb. Ona kontynuowała.

– Wiesz coś o smokach? – Milczałem, bo po prawdzie niewiele wiedziałem.

– To co masz przed sobą to prawdziwy cud świata. Jesteś jednym z niewielu, który dostąpił zaszczytu spojrzenia na nie. – Mówiła głosem drżącym z emocji. – Smoki istnieją. A przynajmniej istniały kiedyś. To jest ostatnie jajko smoka. I niedługo wykluje się z niego smocze pisklę! To cud i to cud który dzieje się na naszych oczach. Wiesz co smoki potrafią? Rodzice opowiadali mi kiedyś o twoim jasnowidzu. To jajko już teraz wzmacnia moc innych widzących, podobnych Jimiemu. Gdy wykluje się z niego smok, w ludziach rozwiną się inne umiejętności! Magia, czarodzieje, jasnowidze, parapsychologia, teraz to wszystko to szalbierstwo, niewielu jest ludzi z prawdziwym talentem. Lecz gdy smok będzie chodził ulicami, moc znowu się odrodzi! Wiele się zmieni! Świat zmieni się na lepsze!

Chyba naprawdę w to wierzyła.

– A twoi rodzice? – Zapytałem. Nie dała mi skończyć.

– Moi rodzice to źli ludzie. Chcą mocy smoka tylko dla siebie. Chcą zrobić z niego niewolnika. Nie wiem po co, zdobycie świata wydaję się banalne. Lecz wiem, że jeśli on wykluję się dla nich, wszystko zmieni się na gorszę. A ja dam smoka ludziom, sprawimy, że ten świat zamieni się w raj! – Ostatnie zdanie prawie wykrzyczała. Po chwili dodała spokojniejszym już głosem. – Możesz mi nie wierzyć, sama bym sobie nie uwierzyła. Lecz daj mi szanse, dotknij tego jajka. Poczuj dobro, które z niego emanuje. Poczuj moc! Weź je!

Prawie siłą wcisnęła mi jajko do rąk. Było ciężkie i metaliczne w dotyku. Wierzę swojemu instynktowi. Decyzje podejmuję zazwyczaj pod wpływem impulsu, w mgnieniu oka. Tak było i tym razem. Poza tym, naprawdę nie mogłem ryzykować. Rzuciłem jajko na ziemie i mocno przydeptałem. O dziwo, nie napotkałem większego oporu, skorupka pękła i jakaś obrzydliwa maź zachlapała mi buty.

Emmanuele wydała z siebie nieludzki okrzyk i padła na ziemię. Hałas przywołał z sąsiedniego pokoju trojaczki. Zastany widok wprawił ich w sekundowe osłupienie. To była ich zguba. Wyciągnąłem zza paska Cobre i wycelowałem w najbliższego z nich.

– Znajcie proporcje, chłopcy. W tył zwrot i wypierdalać. – Żaden nie wysłuchał polecenia.

– Co jest? – Powiedział ten w środku i zrobił dwa kroki w moim kierunku. Przestrzeliłem mu kolano. Obu pozostałych zamurowało. Patrzyli tępo na wijącego się na podłodze kompana. Przeszedłem między nimi. Dla bezpieczeństwa wyszedłem tylnymi drzwiami. Niepotrzebnie. Nikt mnie nie gonił. Nikt nie niepokoił. Wytarłem buty w przydrożnej trawie i wróciłem nieśpiesznie do domu.

 

* * *

 

Następnego dnia siedziałem spokojnie w biurze i przeglądałem gazety. Dopiero za siódmym razem odebrałem telefon. Tak jak się domyślałem. Facet, każący nazywać siebie Johnem jednak potrafił mówić. Zasypał mnie stekiem wyzwisk i gróźb. To było nieprofesjonalne. Po co grozić, jeśli można czynić. Po co ostrzegać?

Przez tydzień nic się nie działo. Dopiero w środowym numerze Sun przeczytałem o morderstwie popełnionym na tajemniczym milionerze – filantropie i jego żonie. Nazywali się oni John i Mary Kanns. Przynajmniej imiona podali prawdziwe. Parę znaleziono w ich domu, oboje mieli przestrzelone potylice. O morderstwo podejrzewa się ich córkę, Emmanuele, z którą podobno byli w nieustającym konflikcie. Znaleziono w jej mieszkaniu broń, z której zabito jej rodziców. Dodatkowo, jak podają informatorzy Sun, dziewczyna jest całkowicie obłąkana. Nie wiadomo czy można będzie ją sądzić. Na razie przebywa na obserwacji w szpitalu sądowym w Brackburry. Uśmiechnąłem się. Może to świństwo, ale wolałem nie ryzykować. Wiedzieli za dużo. Dodatkowo, naprawdę nie lubię, kiedy ktoś mi grozi.

Myślicie że spieprzyłem tę sprawę? Staram się nie rozmyślać nad swoimi decyzjami. Ale wiem, że zrobiłbym to raz jeszcze. Ten świat mi pasuje, taki jaki jest. Bo czy w lepszym świecie znalazłby się ktoś, kto dałby mi robotę? I czy ulice, po których chodziłoby więcej ludzi takich jak Jimmy naprawdę byłyby lepsze?

 

 

Koniec

Komentarze

Literówki, literówki, popraw je, póki jeszcze możesz.

Ooo, zapachniało czarnym kryminałem. Lubię ten gatunek, o wiele bardziej niż humoreski, których jak dotąd jest chyba najwiecej w tym konkursie.
Oryginalny, interesujący, zabawny tekst, oceniłbym go baaardzo pozytywnie. Specyficzny klimat, specyficzny bohater, fajny styl, mimo paru językowych potknięć typu:
Myślicie że spieprzyłem tą sprawę? --> tę sprawę.
Świetna metafora ze sfinksami.

Błędy, które udało mi się wyłapać poprawiłem. Musze przyznać, że były bardzo niechlujne. Kajam się.  Po edycji poginęło troche enterów. Mam pytanie, czy tekst jest dalej czytelny?

Zbity tekst, drobniutki i do tego odblaskowo biały na ciemnozielonym tle nigdy nie jest czytelny :P

Tym razem tylko komentuję, nie czytałam ponownie opowiadania, więc nie wiem, czy poprawiłeś wszystko. Jakkolwiek być może kiedyś będę miała na to więcej czasu. A jeśli nie, na pewno znajdzie się ktoś, kto przeprowadzi uważniejszą "korektę".

Ogólnie opowiadanie mi się podobało, chociaż tytuł mógłby być mniej odtwórczy, bardziej związany z opowiadaniem.

W tytułach nie stawiamy kropek. W dialogach, między wypowiedzią a komentarzem narratora, też kropki niepotrzebne (to akurat poważna i nagminna usterka).

Np. - Całkiem ładna, jeśli ktoś lubi rudzielce z sąsiedztwa.- Dziewczyna na zdjęciu naprawdę była niezła, siedem i pół w skali do dziesięciu (...) powinno wyglądać tak:

- Całkiem ładna, jeśli ktoś lubi rudzielce z sąsiedztwa - dziewczyna na zdjęciu naprawdę była niezła, siedem i pół w skali do dziesięciu.

A tak w ogóle, to wszyscy komentują, a nikt nie ocenia. Ja daję cztery ;)

...always look on the bright side of life ; )

OK, do konkursu. :)
(BTW. Usunąłem kropkę z tytułu. Tak jest lepiej.) 

Kryminał ze smokiem w tle - i w dodatku dobrze się czyta. Rzeczywiście, sfinks jest super. Ode mnie 5

Konwencja nietypowa jak na taki konkurs i za to należą się słowa uznania. Ciekawy bohater z nihilistycznym podejściem do życia i obranego "zawodu". Trochę Chandlerem zajechało, ale od tego zapaszku na szczęście mnie nie zemdliło. Nietypowa końcówka i to w dobrym tego słowa znaczeniu.

Ale dość już tego słodzenia, bo naprawdę mnie zemdli. Dialogi niestety odstają poziomem od reszty tekstu - nie są złe, ale jakieś takie bez jaj. A po takim bohaterze spodziewałem się, że będzie sypał bon motami z szybkostrzelnością Colta. Niestety, tu mnie zawiodłeś. Fabuła też mnie nie powaliła, ale przynajmniej stanowi jakąś zamkniętą całość i nie ma się wrażenia, że ten tekst został wyrwany z kontekstu. Napisałeś właściwie opowiadanko o George'u Lebniku, które z powodzeniem obeszłoby się bez smoka. Zamiast jajka, mogła być dowolna krucha rzecz i wyszłoby na to samo.

Dałbym 4, ale to by Ci tylko zapaskudziło średnią, więc cieszmy się, że nie dostąpiłem (jeszcze) tej możliwości :-)

Świetna historia w stylu noir. Ciekawie poprowadziłeś fabułę, a zakończenie naprawdę mnie zaskoczyło. Główny bohater też - i to jak najbardziej na plus. Lubię takich cynicznych, zblazowanych drani :) Facet ewidentnie wie czego chce i z nikim się nie patyczkuje. Jest takie angielskie słowo, które nie ma dosłownego odpowiednika w naszym pięknym języku. To określenie idealnie pasuje do George'a. Ten koleś to prawdziwy badass ;)

Przychylam sie do oceny 4 - zaraz wyjaśnię dlaczego. Tymczasem chciałbym wyrazić uznanie dla postaci głównego bohatera ("a ja wróciłem do oglądania cycatych blondynek" - boskie) i klimatu jaki panuje w opowiadaniu. Bardzo przyjemnie sie czyta a na twarzy regularnie pojawia się uśmiech.

Są jednak dwie sprawy, które mnie szczególnie drażnią:
1) finałowa scena kojarzy mi się z marniutkimi filmami sensacyjnymi gdzie na końcu główny bandzior zwierza się ze swoich planów ściagającym go stróżom prawa; wiem, że próbwałeś zbudować wrażenie potęgi jaja po to żeby kontrast z prozaicznym rozdeptaniem go był jak największy. Moim zdaniem nie udało się. Bełkot panienki brałem za obłąkanie lub próbe zmylenia przeciwnika - ogólnie wyszło to bardzo nienaturalnie i na siłę i zrobiło na mnie nieprzyjemne wrażenie.
2) epilog, który nastąpił po rozdeptaniu jaja też do mnie nie przemówił - wydało mi się, że zamukasz całośc trochę na siłę, jakby Twój pomysł od początku zaczynał się i kończył na scenie smoczej aborcji.

Szkoda mi zakończenia, zwłaszcza, że było zaskakujące, a to sobie zawsze bardzo cenię.  Tak awangardowy pomysł także należy do szczególnie przeze mnie lubianych motywów (czyli proza życia tam gdzie spodziewamy się całkiem czegoś innego - jak przypadkowe odstrzelenie głowy w samochodzie w "Pulp Fiction"). Biorac więc pod uwagę zamysł pierwotny i styl - należą Ci sie brawa. Czekam na więcej.

P.S.
Być może gdyby smoka zastąpić starożytną wazą wartą pół miliona dolarów efekt byłby bardzej przemawiający do widza. Przychyla się do zdania KaEl

P.S.2
Jimmiego też kocham :)

O proszę, koment pod tak starym opowiadaniem. Dzięki Yelonku i Ranferiel.
A na jedyną swoją obronę mam to, że tekst miał 20 tys znaków więcej, ale limit konkursu to limit :P

Bardzo dobre opowiadanie. Logiczna fabuła, dobrze oddany klimat,  zaskakujący finał. Bardzo ciekawie zarysowany głowny bohater, tylko nieco niekonsekwentnie i mdło - albo jest skur ... sem od początku do  końca, albo nie jest. Pomijam wytknięte powyżej pewne niedostatki zapisu dialogow. 
Jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałem na tym portalu. Gdyby można było uzupelnic je  tę  ilość  znakow, którą  trzeba było ściąc, zeby spelnic wymogi ówczesnego konkursu, z pewnościa byłoby jeszcze lepsze. 

Kiedy zaczynałem czytać, myślałem: Kryminał, to lubię. Jeszcze naprawde dobrze się czyta. jesteś królem porównań i przenośni, bardzo mi się podoba. A kiedy doszedł wątek fantastychny... mmm... pysznie. Nigdy nie lubiłem realizmu fantastycznego, teraz wiem, że poprostu nie trafiłem na dobry. Wyjątkowe.

O błendach już rozmawialiśmy...   :)

Nowa Fantastyka