- Opowiadanie: Urbi - Próżne żale

Próżne żale

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Próżne żale

Nagły dźwięk dzwonu przeszył jej umysł. Jego wibracje rozeszły się po ciele, wprawiając każdy mięsień i ścięgno w stan trwożnego napięcia. Śnieg skrzypiał pod ciężkimi buciorami, krok za krokiem. Formowane nimi wgłębienia tworzyły ścieżkę, dobrze widoczną nawet po zmroku. Kożuch pachniał sianem i wilgocią, teraz również słodkim potem. Za zakrętem wiecznie zapłakana wierzba rozcapierzyła łysawe witki, bo przecież nie ma już takich drzew na żadnym z zakrętów, przynajmniej tak jej się wydawało. Wieczny smutek ma w sobie coś heroicznego i poddańczego zarazem.

Podeszła pod sam las, który o tej porze roku jest namiastką cmentarza. Wszystko tu spało, między konarami wiało pustką i melancholią. Pod zbutwiałą korą i na wpół zgniłymi liśćmi wygrzebała niedużą jamę. Ułożyła w nich kosteczki, jedna obok drugiej, ciasno, skrupulatnie. Dziwiła się, że było tak cicho, jakby uroczyście. Wcale nie chciała słyszeć własnego oddechu, przyspieszonego od wysiłku. Spojrzała na swe zabrudzone ręce. Pod paznokciami mokra ziemia potworzyła czarne obwódki.

– Żona grabarza musi nieustannie szorować dłonie – pomyślała praktycznie.

 

***

Kość o kość się ociera. Nóż ślizga się po ścięgnach, twardych, oblepionych białawą błonką. Resztki zaschniętej krwi wyciera w fartuch, jak przystało na dobrą gospodynię. Zagląda do spiżarni, cuchnącej pleśnią. Nigdy nie miała serca do tego, by utrzymywać tu należyty porządek. To pomieszczenie zawsze kojarzyło jej się z bezgłośnym rozkładem. Odłożyła kosz z pociętymi równo kawałkami mięsa i zamknęła drzwi na skobel.

Nim przyszedł wieczór, wpadła w popłoch. Zupa wrzała na palenisku, po izbie rozchodził się zapach ziół, kapusty, zasmażki i ciepłych oparów domowej strawy. Pies zaczął ujadać zaciekle, a po chwili wnętrze futryny zalał wielki cień.

 

***

Było już południe, gdy usłyszała gdakanie przepłoszonych perliczek. Wiedziała, co to znaczy. Chwyciła miotłę i stanęła za węgłem.

– Aua, nie bijcie – wyjęczał chłopak od Frączków, pocierając czerwieniejący kark.

– Znów zachciało ci się darmowych jajek, łobuzie? Niedoczekanie twoje – wrzasnęła Zuzanna, próbując znów się zamachnąć.

– Da pani kilka? Taki jestem głodny – skamlał kilkuletni wyrostek.

– Nie dam? A mnie ktoś daje? – zapytała z drwiną kobieta. – Niech ci matka z ojcem dadzą. Od tego są.

– Przecież wie pani, że nie dadzą, bo sami nie mają. A nawet jakby mieli, to wolą na wódkę przetracić – tłumaczył się.

– Co z tego, że wiem? Mam cię karmić?

– Ja tak tylko mówię – dziecko opuściło głowę z rezygnacją, a Zuzannie po raz pierwszy zrobiło się go żal. – Chodź. Dam ci miskę kartofli. Ale nie myśl sobie, że będziesz się u mnie stołował – powiedziała oschle.

Od tamtej pory przychodził prawie codziennie. Machał łyżką szybko, jakby się bał, że zaraz zabiorą mu sprzed nosa talerz. Kobieta spoglądała na płową grzywkę, zasłaniającą mu oczy, gdy pochylał się nad stołem, dziwiąc się, że coś spod niej widzi. Doszła do wniosku, że i tak jest mu wszystko jedno, byleby się najeść, nim dostanie po głowie. Jadł w pośpiechu, gotów podskoczyć do góry na dźwięk otwieranych drzwi, czy skrzypnięcie podłogi.

Dostawał w skórę nie raz – pomyślała Zuzanna, ale to przecież nic nadzwyczajnego na wsi. – Każdy dźwiga jakiś krzyż. Człowiek nawet nie wie, ile może wytrzymać.

 

***

Samotność rani do szpiku kości. Mijają dni, miesiące i lata, a samotna stagnacja przetrąca kolejne kręgi w kręgosłupie, przygniata do ziemi. Zuzanna szybko przestała być młoda. Nie miała na to czasu. Została sama z małym gospodarstwem, gdy wojna zabrała jej rodziców. Chłopcami nigdy się nie interesowała. Nauczona samodzielności przez ojca, który chciał mieć syna, od dzieciństwa przyuczała się do wszelkich prac – rąbania drewna, koszenia trawy, wstawiania wyłamanych ząbków w grabiach. Cięższe obowiązki, jak oranie i redlenie pola, za niewielką opłatą wykonywał sąsiad. Pomagał wielu we wsi, przecież nie każdego stać było na konia i solidny pług.

Każdy jej dzień wyglądał podobnie, wstawała skoro świt, rozpalała pod kuchnią, wstawiała wodę i ziemniaki dla kur, zlewała pomyje dla świń, przerzucała siano dla krów, potem je doiła. Izbę sprzątała późnym rankiem, najpierw bardzo starannie, z upływem lat, coraz pośpieszniej, bo po co, w końcu jej dom zaczął przypominać obejście starego kawalera. Gdy nastawiała obiad, była już zmęczona. Nie przyrządzała niczego specjalnego, wystarczyły jej gotowane kartofle z okrasą, byle zjeść coś ciepłego. Resztki wynosiła psu. Popołudniami szła do lasu po suche gałęzie, które taszczyła po śniegu w wielkiej płachcie. Latem najmowała kogoś z wozem, by przywieźć większe chojaki. Popołudnia schodziły na drobnych naprawach sprzętów, wieczory na cerowaniu wysłużonych ubrań i rozdzielaniu słodkiej i kwaśnej śmietany.

Jeszcze niekiedy patrzyła w niebo, słuchała odgłosów z dalekich przestrzeni, wiatru znad pól, dźwięków zapadającej w sen wioski. Wiedziała, że poddała się zbyt szybko. Wsiąkła w tę jątrzącą się bylejakością okolicę i rutynę zachowań, bez protestu. Chyba nie potrafiła być z ludźmi, tak po prostu, wolała zamknąć się w sobie, na cztery spusty, na amen, bez dostępu powietrza. Zapominała z wolna, jak wydobywać z sobie głos, dobierać słowa, odpowiadać na zwykłe pytania. Umierała każdego dnia, chwiejąc się jak podcięte drzewo, spychając w najciemniejszy kąt wszystkie te trwożne – a gdyby…

Przeczuwała jego nadejście. Dostrzegała znaki dużo wcześniej, nim się zjawił – poukładane w dziwne konstrukcje szczapy drewna, nerwowe gdakanie kur, pod którymi znalazła kukułcze jajo, rozsypany wokół domu popiół. Oczekiwała go niecierpliwie, choć domyślała się, że kiedy przyjdzie, wszystko się zmieni.

 

***

W kościele było tylko kilka osób. Wybrała dzień powszedni i popołudniową porę, żeby nie natknąć się na zwyczajowy korowód cieni – ładnie ubranych, z przyklejoną maską wysublimowanej, czy raczej wystudiowanej, niedzielnej świętości. Gdy włożyła palce do święconej wody, coś jak ukłucie przeszyło jej dłoń. Cofnęła ją szybko i oblizała krople krwi.

Świece ustawione przed ołtarzem rzucały na wnętrze słabe światło. Ten rozmodlony półmrok zdawał się odłączać duszę od ociężałego ciała w rejony, gdzie istniała tylko ludzka wina. Jej wina. Oczy ukrzyżowanego Chrystusa przewiercały ją na wylot, jakby nie istniała żadna bariera, żadna ściana, mur, okowa, poza którymi mogłaby się schować. Bo nie istniała. A jej dusza była brudna, zaniedbana i godna politowania. Ale nie było w niej skruchy. Był za to żywy gniew.

 

***

Był wynędzniały i nosił łachmany. Zwykły chłop ze wsi – ze skrzywioną od mrozu twarzą, z niedopałkiem w ustach, w człapiących gumofilcach.

– Co jest na obiad? – zapytał po prostu, jak gdyby był tu od zawsze. Może rzeczywiście tak było?

– Jak zwykle, kartofle ze skwarkami – odpowiedziała tonem, który zbyt wyraźnie przypominał tłumaczenie się.

– Musisz się bardziej starać, opraw mięso – rozkazał, rzucając pod jej nogi jakieś niezidentyfikowane ochłapy. – Przyjdę za kilka dni. Bądź gotowa. To dopiero początek. Przyuczę cię – obiecał na odchodne z szyderczym grymasem ust.

***

Leżała na podłodze nie mogąc się ruszyć. Skrobiny z ziemniaków rozsypały się po całej powierzchni, otaczając jej postać symboliczną aureolą. Słyszała jedynie powolne tykanie zegara i bzyczenie wszechobecnych much. Gdzieś za oknem nadal trwało życie, zwyczajne i bezsensowne, jak co dzień. Nie miała już sił, by walczyć. Nie chciała już walczyć. Chciała poddać się temu, zrobić coś naprawdę, nim ujdzie z niej cała wiara, pokruszona, okaleczona niemocą.

Obudziła się zlana potem. Czuwała do świtu. Wiedziała już, że musi nakarmić przybysza.

***

Romek pomógł jej poukładać szczapy drewna pod szopą, napoić krowy, przegrabić siano. Łaził za nią jak źrebak za kobyłą przez godzinę, czasem dwie, a potem znikał. Policzki mu się zaokrągliły, skóra nabrała zdrowego wyglądu, zyskał krzepę. Ale płochliwy był tak samo jak wcześniej. Nieraz widziała czerwone pręgi na jego szyi, nadgarstkach, podbite oko czy rozciętą wargę.

– Ojciec cię sprał? – zapytała, gdy syknął głośno, próbując ostrożnie włożyć łyżkę w pokrwawione usta.

Spojrzał na nią z ukosa, zaczerwienił się i kiwnął głową. Wbił wzrok w talerz.

– Ten twój stary to nicpoń i leń. I jeszcze na dziecku się wyżywa. A matka nie broni cię przed nim?

– Matka? – wymówił Romek niepewnie. – Czy mnie broni przed ojcem? – przegryzał te myśl razem ze skwarkami, jakby jadł je pierwszy raz w życiu. – Nie, nie broni. Sama też potrafi przyłożyć, jak nie ma już co pić. Albo śpi. Albo… – zawahał się, czy warto wspominać co robi matka z sąsiadami, by zarobić pieniądze, więc nic nie powiedział.

– Nie masz lekko, mój mały – skwitowała, zamyślając się, skąd się jej wzięło to „mój mały”.

Romek zesztywniał cały, napiął się jak struna, a po chwili jego plecy poczęły lekko drżeć.

Następnego dnia już nie przyszedł, choć wyjątkowo nagotowała cały gar bigosu. Zuzanna miała jak najgorsze przeczucia. W nocy prawie nie spała. Gdy tylko zmrużyła oczy, śniły jej się koszmary – krople krwi, skrzypiące przeraźliwie deski podłogi, pokrytej strzępkami skóry. Patrzyła na siebie samą, jakby z góry, spod powały, jak leży na tej podłodze i nie może się ruszyć.

 

***

Pokazał jej, gdzie zakopać ich kości. Był większy, bardziej okazały niż zapamiętała. Zresztą nigdy nie przyglądała mu się uważnie, nie śmiała. Ułożyła gnaty starannie, na starej płachcie, tak, by przypominały krzyż, choć Frączkom było już wszystko jedno. Potem splunęła na nie z odrazą. Nie każdą świętość trzeba traktować dosłownie. Teraz to wiedziała. Wbiła szpadel w ziemię i przykryła wszystko grubą warstwą piachu, kępki trawy zostawiając na koniec. Tylko z bliska widać było różnicę.

Za kilka dni trawa się rozrośnie – pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem.

Gdy skończyła, jego już nie było. Ostry zapach spalenizny rozwiał się po kilku minutach. Jedynie dłonie ciągle miała brudne, ale z tym pogodziła się już wcześniej.

Zaniosła kwiaty na grób chłopca. Te same, które rosły nad rzeką. Lubił tam chodzić, puszczać łódki z kory, ganiać kaczki, marzyć o lepszym losie. Na prostym nagrobku wyryto kilka liter. Zuzanna patrzyła na nie z mieszaniną gniewu i rezygnacji. Zaczął padać deszcz.

– Próżny żal – wyszeptała ni to siebie, ni to do zachmurzonego nieba. Jej słowa rozsypały się, jak ziarno oddzielone od plew.

Wieczorem wyszorowała dokładnie podłogę. W miednicy wypełnionej mętniejącą wodą odbiło się czyjeś oblicze.

 

 

Koniec

Komentarze

Korzuch? – Kożuch

szczepy drewna – szczapy

Lubię takie pisanie, łapie mnie za serce. Potrafisz wspaniale stworzyć klimat. I te niedopowiedzenia. Tak, podobało mi się. Popraw błędy. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Już poprawione, dziękuję za wskazanie. Spodziewałam się solidnej krytyki, że tekst jest o niczym. Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. Bardzo :) Pozdrawiam.

Hmmm. A do mnie nie trafiło.

Może za dużo niedopowiedzeń, może wolę nie wnikać, ale niewiele zrozumiałam.

a po chwili wnętrze futryny zalał wielki cień.

Na pewno futryny?

Babska logika rządzi!

Nie bardzo wiem, o co tu chodzi – nie pojmuję roli obcego mężczyzny. Co stało się z Romkiem? Czyje kości Zuzanna zakopywała w lesie? Co fantastycznego jest w opowiadaniu?

 

A jej dusza była brud­na, za­nie­dba­na i godna po­li­to­wa­nia. Ale nie było w niej skru­chy. Był za to żywy gniew.

Był wy­nędz­nia­ły… – Przykład byłozy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, coś z kobietą było nie tak, że ją woda święcona pokłuła…

Babska logika rządzi!

Ze mną też chyba jest coś nie tak. Pewnie dlatego już od wieków nie miałam żadnego kontaktu z wodą święconą. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To może chociaż chrzczona wódka? ;-)

Babska logika rządzi!

Wiem, że niedopowiedzeń jest dużo i że nie każdemu to odpowiada. Obcy mężczyzna to zły duch, diabeł, który namawia do złego uczynku, do przełamania rutyny, choć może równie dobrze istnieć jedynie w głowie Zuzanny. Zapach spalenizny, skaleczenie palca w kościele – prawda to, czy wytwór wyobraźni? Dziękuję za odwiedziny. Tłumaczenie chyba nie zda się na nic, jeśli nie przypadło Wam do gustu. Pozdrawiam.

Ble!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Finkla – z tego, co wiem, futryna to nazwa potoczna tej części drzwi i okien, które umieszczone są w ścianie. Zależnie od regionu, chyba różnie się na nią mówi.

Całkiem, całkiem. Bardzo fajnie napisane, choć momentami za dużo zostawiasz wyobraźni:

– Mężczyzna – diabeł? Zły duch?(choć coś tam nieco próbujesz wyjaśniać);

– Chłopca – zabiła Zuzanna a może mężczyzna, a może rodzice w końcu go zatłukli?

– Kim jest Zuzanna? (też parę śladów podajesz i może tutaj nie mam jakiś większych zastrzeżeń)

– Dlaczego Zuzanna decyduje się na taki drastyczny krok? (choć można się domyślać, że jest pod wpływem mężczyzny, to mi przyszło na myśl, że mści się za krzywdy chłopaka)

Ogólnie bardzo na plus – podoba mi się styl, mroczna historia również.

 

Futryna to futryna – i też mi dziwnie zabrzmiało z tym cieniem.

F.S

FoloinS – dziękuję za komentarz.

Chłopca w końcu zatłukli rodzice – za co mści się Zuzanna – samotna kobieta, której trochę już mąci się w głowie. Ludzki (nieludzki) odruch czy podszept diabła (jak to na wsi można było kiedyś tłumaczyć)? Czytelnik może spróbować odpowiedzieć sobie na to pytanie, jeśli zechce. Dziękuję bardzo za miłe słowa.

Finkla – z tego, co wiem, futryna to nazwa potoczna tej części drzwi i okien, które umieszczone są w ścianie. Zależnie od regionu, chyba różnie się na nią mówi.

No właśnie, chyba nawet oficjalna, nie potoczna. I to mi wygląda na konstrukcję zbyt otwartą, żeby miała wnętrze, które można czymkolwiek zalać. Dlaczego nie po prostu “na futrynę padł cień”?

Babska logika rządzi!

Dlaczego? bo cień w mojej głowie był synonimem Złego, który wlał się w tę przestrzeń “pomiędzy”. Nie wiem czy to aż tak ważny szczegół. Rzeczywiście brzmi to dziwnie? 

Witaj!

Technicznie dobrze napisane, gładko się czytało. Klimat mroczny. Tylko rzeczywiście wszystko to nieco mgliste i niejasne. Nie żebym nie lubił niedopowiedzeń, ale tym razem nieco utrudniły odbiór. Choć nie uniemożliwiły.

Generalnie na plus, głównie za klimat właśnie i pewną oszczędność w znakach.

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mnie zgrzytnęło, ale rób, jak uważasz. Ja w takich przypadkach czekam na opinie innych Czytelników. :-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję Finkla za uwagę, jeśli jeszcze komuś zgrzytnie, zmienię.

Mytrix – witaj. Lubię oszczędność w znakach, jak widać. Choć zdaję sobie sprawę, że potrafię przesadzić. Dziękuję za komentarz i miłe słowa. Pozdrawiam również.

Mi również się podobało :) Bardzo dobrze się czytało, urzekł mnie też ten mroczny, trochę upiorny klimat, opisanie samotności Zuzanny i jej takiego postępującego oderwania od rzeczywistości, już  nie wiadomo, co jest wyobraźnią, tym, co się dzieje w jej umyśle, a co prawdziwym światem. Ciarki :)  Jej relacja z krzywdzonym chłopcem też jest bardzo ciekawa. Rzeczywiście, podobnie jak napisali moi poprzednicy, momentami było za bardzo mgliście i chociaż te niedopowiedzenia mają swój urok, to chwilami było aż nieco zbyt chaotycznie.

Też mi ta futryna troszkę niezgrabnie brzmi w sumie…

 

Pozdrawiam!

Aylin, dziękuję za tak miły komentarz. Chaotyczność potęguje zapewne nielinearność narracji. Zastanawiałam się czy zmienić kolejność fragmentów, ale póki co, zostaje, skoro nikt nie zgłosił zastrzeżeń w tym aspekcie :) Pozdrawiam.

Bardzo fajne, ciekawe opowiadanie.

Owszem, zostawia niedopowiedzenia, ale dla mnie szczerze mówiąc nie ma większego znaczenia, kto kogo zabił, sama to sobie wyobrażę ;)

Klimatyczne.

Dobrze mi się czytało.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet. Nabieram wiatru w żagle dzięki takim komentarzom.

Cieszę się :)

Przynoszę radość :)

Niezły styl. Czyta się samo.

Bardzo się cieszę. Ogromnie. Dziękuję gwidonie.

Się czytało głównie przez styl. Niezły. Historyjka prosta i wtórna, dlatego nie zostanie ze mną na dłużej. 

Niemniej jednak dziękuję za poświęcony czas i opinię. Niezły styl to też coś :) Pozdrawiam.

Urbi, zbliżasz się wielkimi krokami do biblioteki, a zamieściłaś fragment reprezentatywny?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, mój reprezentatywny kawałek nie ma w sobie ani odrobiny fantastyki. Tutaj postanowiłam zmierzyć się z czymś, co zawiera jakąś fabułę (z którą mam problem – patrz – wtórność historii), ograniczając opisy. Sama już nie wiem, w którą stronę pójść, by chciano czytać moje teksty.

bemik chodziło o fragment, który pozwoli Ci ukazać się na stronie głównej – jak edytujesz tekst to na samym końcu jest opcja dodawania fragmentu reprezentatywnego.

F.S

Urbi,moim komentarzem o wtórności się nie przejmuj, bo nie sposób żeby wszystkim się podobało.

Dzięki, Foloin, za wyjaśnienie, właśnie zaglądałam do innych tekstów przeczuwając, że źle zrozumiałam. Jak widać nigdy nie wyszłam z poczekalni :)

Blackburn – ale masz rację. I absolutnie się zgadzam :) Nie mam żadnych odkrywczych pomysłów, ale może kiedyś :)

Na pewno znajdziesz pomysły. Jesteś w o tyle dobrej sytuacji, że masz styl, fabułę składasz, problem bohaterki przedstawiasz. Czyli masz narzędzia rzemieślnicze, teraz tylko pomysł, który uniesie brwi czytelnikowi. Weź też pod uwagę, że na pisaniu się nie znam. ;)

Myślę, że jednak się znasz. Jestem świadoma swoich słabych punktów, ale nie tracę nadziei. Może kiedyś coś się z tego urodzi. Dzięki za podtrzymanie na duchu.

No i co, jest ten fragment reprezentacyjny? Bo bym kopsnęła do biblioteki :) Klimat dobry, nie miałam problemów ze zrozumieniem treści i jestem w stanie w wyobraźni dopowiedzieć sobie, czemu Zuzanna zrobiła to, co zrobiła.

Fragment jest :) Dzięki Bella.

Klimat jest. Nie miałem problemów ze zrozumieniem. Kobieta sfiksowała, co jest dość typowe dla starych panien ;-)

Kiedyś świnie karmiono ziemniakami z ospą a nie pomyjami ( czyli brudną wodą po myciu naczyń).

Opowiadanie pełne smutku, ale fajnie się czyta.

Pozdrawiam.

trico, podnosisz mnie na duchu. Cieszy mnie, że jednak nie jest tak mgliście, że da się zrozumieć, choć zapewne nadal sporo wymagam od czytelnika. Co do karmienia świń – pewnie masz rację, kto jeszcze pamięta takie rzeczy? :) Dziękuję za życzliwą opinię i pozdrawiam ciepło.

Będę bronić pomyj wink. Moja babcia mówiła tak samo – chodziło wtedy o wszystkie resztki zebrane w ciągu całego dnia po posiłkach rodziny, a potem przeszło to na resztki odbierane z przedszkola. I chyba wiem, dlaczego tak to babcia nazywała: gar z tymi resztkami zalewała wrzącą wodą.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Będę bronić pomyj wink. Moja babcia mówiła tak samo – chodziło wtedy o wszystkie resztki zebrane w ciągu całego dnia po posiłkach rodziny, a potem przeszło to na resztki odbierane z przedszkola. I chyba wiem, dlaczego tak to babcia nazywała: gar z tymi resztkami zalewała wrzącą wodą.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Właśnie zastanawiałam się, przecież po myciu naczyń zostawało sporo resztek. Nie było zlewu, gdzie to wszystko znikało tajemniczym sposobem. A i chemicznych płynów. Więc świnie mogły to jeść, gospodarz nie musiał specjalnie gotować im “żarcia”. Chociaż mógł. Dzięki bemik za podpowiedź :)

Dziewczyny, zgodziłbym się z Wami, gdyby nie to: “Gdy nastawiała obiad, była już zmęczona. Nie przyrządzała niczego specjalnego, wystarczyły jej gotowane kartofle z okrasą, byle zjeść coś ciepłego. Resztki wynosiła psu.”

Pozdrawiam ;-)

Ale o śniadaniu i kolacji nic nie ma :)

Fajne opowiadanie, ale w moim odczuciu niekompletne. Jakbym patrzał na wyrywkowe sceny – trochę szkoda, bo historia ciekawa, choć nienowa. Napisana też zgrabnie. Podsumowując: okej, ale mogło być więcej i dla mnie przez to jeszcze lepiej ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dobry klimat. Interesująca relacja Zuzanny z chłopcem. Początek najbardziej mi się podobał, naprawdę niezłe wprowadzenie:)

Potem IMO trochę za bardzo tniesz, przez te krótkie fragmenty nie byłam pewna czy wszystko dobrze odebrałam. 

NoWhereMan, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Zdaję sobie sprawę, że fabuła jest fragmentaryczna. Postaram się nad tym popracować. Pozdrawiam.

 

lenah, Tobie również dziękuję za podzielenie się spostrzeżeniami. Miało być tajemniczo, ale przesadziłam. Pozdrawiam ciepło.

Fajne, fajne, lubię takie klimaty. Bardzo zgrabnie napisane, niedopowiedzenia wcale mi nie przeszkadzały, a wręcz dodały smaczku :) No bo, nie oszukujmy się, aż tak bardzo niejasne to opowiadanie nie jest ;) Mój mózg od jakiegoś czasu nie pracuje tak jak powinien, ale byłam jednak w stanie odgadnąć o co kaman, więc jest ok :)

yes

Iluzja, kamień spadł mi z serca, bo ja wiem, mniej więcej, o co mi chodziło, i dziwnie przykro było się dowiedzieć, że źle to przekazałam. Jeśli jednak nie miałaś z tymi niedopowiedzeniami problemu, po części daję radę. Dziękuję.

wydobywać z sobie głos,

Technicznie jest całkiem nieźle, styl zachęcający. Najsłabszy moim zdaniem jest początek. W pierwszych dwóch zdaniach obok siebie masz jejjego, słabo to brzmi. Fragment o wierzbie dziwaczny – dlaczego miałoby nie być takich drzew? Dlaczego jest coś poddańczego (od poddaństwa?) w smutku? Potem, w kolejnym fragmencie/wycinku jest nieuzasadniona zmiana czasu.

A dalej już jest lepiej. Wszystkiego się domyśliłem, ale tylko dlatego, że to tak prosta historia. Tzn. w gruncie rzeczy nie miałem pojęcia, czy trafiłem z interpretacją, dopóki nie przeczytałem komentarzy. Jedyne czego nadal nie rozumiem, to początek. Czy pani jest seryjna?

Fabularnie rzeczywiście nic nie zaskakuje. A wydaje mi się niestety, że aby tak krótki tekst zrobił wrażenie, to musi zaskakiwać. Formą. Fabułą. Pomysłem. Punktem odniesienia. Czymkolwiek. Tu tego nie ma i dlatego odbiór jest nieco przytłumiony. Inna rzecz, że nachalnych zaskoczeń też nie lubię, jak i generalnie nie lubię krótkich tekstów ;)

Ale cóż. Ten tego. Było nieźle, 4.5.

Dzięki varg. Pomysłowość nie jest moją mocną stroną, staram się bronić stylem, z różnym skutkiem.

Całkiem ładnie wykreowany klimat, językowo też nie ma się do czego przyczepić. Z niedopowiedzeniami to już zależy, jedni lubią, jedni nie. W sumie niezły tekst.

Dziękuję, Zygrryd. Miło mi, że opowiadanie przypadło Ci do gustu i podzieliłeś się swoimi spostrzeżeniami. Pozdrawiam serdecznie.

Nowa Fantastyka