- Opowiadanie: RheiDaoVan - W każdej bajce są smoki (DRAGONEZA)

W każdej bajce są smoki (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W każdej bajce są smoki (DRAGONEZA)

W każdej bajce są smoki. Taki napis kazałem umieścić na nagrobku Kari. Nie sądziłem, że jej rodzice się na to zgodzą, ale chyba nawet się ucieszyli. Te słowa idealnie pasowały do ich ukochanej jedynaczki.

 

Kari. Wesoła dziewczyna żyjąca w świecie fantazji, z istnym fiołem na punkcie tych legendarnych gadów. Gdybyś tylko wiedziała, jak bliska prawdy byłaś, pomyślałem ponuro, patrząc na rosnący stos białych kwiatów.

 

Lilie. Jej ulubione.

 

– To bez sensu – odezwał się cichy, nieco syczący głos, którego nie miał prawa usłyszeć nikt z obecnych.

 

– Co? – spytałem wyrwany z zadumy. Parę osób spojrzało na mnie ostrożnie. Już dawno przypięto mi łatkę niegroźnego wariata.

 

– Ten tekst. Czytałem wasze bajki. W większości z nich nie ma smoków. A jeśli już się pojawiają, to jako złe gady, które trzeba zabić.

 

– Kiedyś powiedziałem podobnie Kari. Odparła, że zawsze są, tylko się ukrywają i zwykli ludzie nie mogą ich zobaczyć, chyba, że smoki same tego zechcą. A bardzo rzadko chcą.

 

– Szkoda, że nas nie widziała.

 

– Też żałuję.

 

***

Śmierć ma barwę rdzy. Uświadomiłem to sobie osiem lat temu i przez ten czas odkryłem, że może mieć też wiele innych. Brudnego złota, połyskliwej czerni, morskiej zieleni… długo by wymieniać. Przerażająco piękne, cholernie nierealne, a jednocześnie okrutnie prawdziwe.

 

Kochani, witajcie!

 

Ilu z was wierzy w smoki? Nikt? Prawidłowa odpowiedź . Nie warto. To tak jakby wierzyć w, powiedzmy, stoły. Tak, wiem, Pratchett. Lubię jego porównania. Niektóre są wyjątkowo trafne. Ze smokami jest jak z tymi stołami. Istnieją i już. Nie widać ich, powiecie. To dlatego, że one sobie tego nie życzą . Brzmi cholernie prosto i przez to nieprawdopodobnie, ale tak jest. Czasem nie rozumiem czemu ludzie oburzają się, gdy podtyka im się pod nos najprostsze rozwiązania. Nie, to musi być przesunięcie w fazie, świat równoległy albo inne bzdury. Nie. Nie chcą i już.

 

Kiedy dowiedziałem się o ich istnieniu miałem dziewiętnaście lat. Niby dorosły a jeszcze gówniarz. I tak też zareagowałem. Innymi słowy wpadłem w niekłamany zachwyt godny ośmiolatka i przez pół godziny gapiłem się na smoka wielkości kruka, spokojnie wcinającego pechowego dachowca. Był pierwszym, jakiego zobaczyłem. Ale nie ostatnim.

 

Jeszcze tego samego dnia zjawił się niemożliwie chudy facet, niejaki Piotr Somy, który wytłumaczył mi co i jak. Nie, nie ma żadnej organizacji, sekty czy instytucji zajmującej się smokami. Niby po cholerę? One sobie, ludzie sobie i wszystko funkcjonuje beż żadnej biurokracji. Osobiście uważam, że dobrze funkcjonuje właśnie dlatego.

 

A żeby było zabawniej odkryłem, że w moim bloku mieszka smok. Gad wielkości dorodnego szczura uwił sobie gniazdko w piwnicznej komórce, blisko rur z ciepłą wodą. A ja się zastanawiałem, czemu myszołapy nie zaglądają na osiedle.

 

Gad barwy matowej czerni nazywa się Lekhe i jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – zaprzyjaźniliśmy się.

 

 

#############

 

Było ich dwóch. Jeden wyglądem przypominał goryla, z ostrzyżonymi na jeża blond włosami, pełniącego rolę tępego osiłka. Za to drugi, szczerzący w uśmiechu nierówne, pożółkłe zęby, wyglądał na lepszego skurwiela. W jakiś dziwny sposób kojarzył się z lisem o zimnych, wiecznie przymrużonych oczach.

 

Cwaniak i mięśniak. Dobrana para. Niejedno mieli pewnie na sumieniu.

 

A teraz najwyraźniej mieli zamiar zabawić się kosztem biednego smoka wciśniętego w załom muru. Zawsze się tacy znajdą. Zamiast bezpańskiego kundla, czy jakiegoś dachowca zamęczą mitycznego gada. Wygodniej, bezpieczniej. Takiego prawie nikt nie widzi, żadni obrońcy praw zwierząt się o niego nie upomną. Ofiara idealna.

 

Smok był chudy. A raczej chuderlawy, o brudnej, rdzawej łusce. Postrzępione skrzydła młóciły bezradnie powietrze. Pazury z coraz większą rozpaczą drapały kruszące się cegły.

 

– Te, gadzina – syknął przez zęby cwaniak. – Co, stracha masz? Wielki postrach rycerzy trzęsie łuskami? Polować na ptaki się zachciało. A pozwolenie jest?

 

Smok wymamrotał coś niewyraźnie. Nie miał pojęcia o żadnym pozwoleniu. Nic dziwnego. Nie było czegoś takiego, tak samo, jak nikt nie wydawał pozwolenia kotom na łapanie myszy. Goryl kopnął go w brzuch. Gad pisnął i zwinął się w trzęsący kłębek.

 

Lisowaty stał nad nim wykrzywiając gniewnie twarz.

 

– Ty ścierwo – warknął. – Zaraz polejemy cię benzyną i podpalimy. Ale będzie widowisko! No co, gnido! Chcesz tego?! Chcesz?!

 

– Ja nie chcę, tak dla odmiany – powiedziałem wychodząc zza rogu. – Zostawcie go, bo inaczej będzie to ostatni błąd jaki popełnicie w swoim gównianym, bezwartościowym życiu.

 

Cwaniak zamrugał z zaskoczenia, a potem skrzyżował ręce na piersi i spluną ostentacyjnie pod moje glany. Błąd.

 

– Patrzcie państwo. Obrońca smoków się znalazł, psia jego mać. Nie wiesz na co się porywasz młokosie.

 

To zabawne kiedy dwudziestosiedmiolatka nazywa się młokosem. Zwłaszcza, jeśli pada to z ust kogoś, kto niedawno przekroczył trzydziestkę.

 

– Spadaj zanim wyjdę z nerw – wycharczał goryl. Było to prawdopodobnie jedno z dłuższych zdań, jakie udało mu się w życiu ułożyć.

 

– Nie, ty spadaj – poradziłem życzliwie. – Jeśli zdążysz. A wątpię.

 

I błyskawicznym ruchem złapałem niższego za gardło. Może nie miałem postury Conana, ale walczyć umiałem. Gnojek chciał mnie kopnąć w krocze, ale nie zdążył. Jedno mocne pchnięcie przeprowadzone całym barkiem i cwaniak, po przygrzmoceniu w ścianę, osunął się bez przytomności na ziemię.

 

Goryl ryknął wściekle widząc upadek kompana. Natarł, młócąc pięściami, jak postać z kreskówki. Odsunąłem się i przywaliłem w skroń. Napastnik runął na ziemię. I już się nie poruszył. Takich zawsze było łatwo pokonać.

 

– I widzisz, gnoju – mruknąłem wygrzebując z kieszeni kurtki sfatygowaną paczkę fajek. – Mówiłem, że nie zdążysz.

 

Próbowałem przypalić, ale zapalniczka odmówiła posłuszeństwa.

 

– Ghra – rozległo się gardłowe warczenie. – Nie chciałbym cię zdenerwować.

 

Rdzawy smok podszedł niepewnie. Kulał mocno na lewą łapę. Ze zdziwieniem odnotowałem, że miał tylko dwie, a nie cztery, jak większość miejskich pobratymców.

 

– To lepiej odpal mi papierosa, bo mam ochotę zapalić.

 

 

***

Rdzawy smok zwinął się na kanapie.

 

– Jak to, nie ziejesz ogniem? – spytałem chyba po raz trzeci. Gad posłał mi urażone spojrzenie.

 

– Normalnie. Nie wszystkie smoki potrafią – odpowiedział za niego Lekhe lądując na moim ramieniu. Dobrze, że rozmiarom dorównywał miejskim szczurom, a nie bestiom rodem z filmów fantasy. Inaczej nie pomieścilibyśmy się w mojej kawalerce.

 

– Dobrze, że ty potrafisz. Oszczędzam na zapalniczkach – mruknąłem. – Masz jakieś imię? – zwróciłem się do uratowanego.

 

Rdzawy smok poruszył się niespokojnie. Spojrzał na czarnego pobratymca. Nie wiem, czy tylko się na siebie gapili, czy w jakiś sposób rozmawiali. Nie znam się i nigdy specjalnie znać się na smokach nie chciałem. Wreszcie Lekhe skinął łbem.

 

– Karasu – powiedział w końcu rdzawy. – I jeśli usłyszę, że po japońsku to znaczy kruk, to cię ugryzę – ostrzegł pokazując garnitur ostrych zębów. Jak na kogoś, kto kilka minut temu był bliski śmierci, zachowywał się nadzwyczaj dziarsko.

 

– Nawet nie wiedziałem. Nie znam tego języka. – Wzruszyłem ramionami i postawiłem miskę z gorącym earl grey'em na stole. Rdzawy smok pochylił łeb, powąchał i zaczął pić. Do dziś nie rozumiem tego zamiłowania gadów do herbaty. Normalnie gorzej niż stereotypowy Anglik.

 

– To co jest z tobą nie tak? – spytałem siadając w fotelu.

 

Karasu zerknął na mnie uważniej, przekrzywił łeb. Nadal nie był pewien czy może mi zaufać, a ja nie miałem zamiaru go do siebie przekonywać. Zechce to zaufa, nie – to odejdzie.

 

Lekhe nerwowo machnął końcówką ogona. Kolejna smocza tajemnica. Westchnąłem ciężko. Powinienem dostać podręcznik zatytułowany O co nie pytać smoków .

 

– Dobra, nie chcesz to nie mów. Pytam, bo pierwszy raz widzę smoka z jedną parą łap. Jeszcze jakbyś poruszał się jak nietoperz, to ok. Ale ty wyglądasz jak gadzi kurczak.

 

Tym razem oberwałem ogonem w twarz.

 

– A o wiwernach słyszałeś? – prychnął Lekhe głosem pełnym dezaprobaty. Chyba jeszcze nie przywykł do mojej skromnej wiedzy o smokach, której powiększać nie miałem specjalnie zamiaru.

 

– Co nieco – burknąłem pocierając policzek.– Mityczny gad ze średniowiecznego, europejskiego bestiariusza. Nazwa pochodzi z języka angielskiego.

 

– Jestem pod wrażeniem twej wiedzy.

 

Karasu obserwował nas z zaciekawieniem. Musiało to wyglądać doprawdy komicznie. Długowłosy facet, mogący spokojnie robić za przywódcę jakiejś porąbanej sekty, użerający się z niewielkim czarnym smokiem. Nic tylko serial robić.

 

– Słyszałeś o Figurze Dziewięciu Smoków? – kontynuował Lekhe.

 

– Nie, słyszałem o Figurze Czterech Smoków – odpowiedziałem z bezczelnym uśmiechem. – Jest taka kreskówka, Xiaolin – pojedynek mistrzów i tam…

 

Smoczy ogon przerwał mi brutalnie i tym razem poczułem cieknącą krew. A to znaczyło jedno – naprawdę się wkurzył.

 

– Nie wymagam od ciebie, byś zrozumiał powagę sytuacji, ale skup się do cholery! – syknął. – Karasu jest jednym z Dziewięciu Legendarnych i…

 

– Trzeba go chronić przed tymi, co chcą go zabić lub porwać. Wszystko w zależności od tego, co się stanie jeśli smoki się spotkają – dokończyłem za niego nadal szczerząc zęby.

 

– Nie, głąbie. Wystarczy ugościć jak należy.

 

Przyznam, że nieco mnie zaskoczył. Spodziewałem się czegoś rodem z filmu fantasy. Ratowania świata, czy innych księżniczek.

 

-Jasne – uśmiechnąłem się krzywo. – A można wiedzieć, co taki ważny smok robi sam, w centrum jednej z podlejszych dzielnic tego miasta? Przecież omal nie pożegnał się z życiem dzięki dwóm przypadkowym skurwielom. Jak na Legendarnego, kiepsko sobie radzi.

 

– Zwiedzam. – Karasu wzruszył skrzydłami. -Na urlopie jestem.

 

No, teraz byłem na serio zdziwiony. Smok biorący sobie wolne? Ale nie drążyłem tematu. Zbytnia dociekliwość to jedna z pewniejszych dróg do kłopotów, a ja ostatnimi czasy starałem się trzymać od nich z daleka.

 

– I pewnie będziesz chciał tu przenocować? – upewniłem się.

 

– Jeśli to nie problem. – Karasu skinął łbem.

 

– Żaden – zapewnił Lekhe nim zdążyłem otworzyć usta.

 

Pięknie, pomyślałem. Niedługo otworzę przytułek dla smoków. Wpadłeś na chwilę do miasta? Nie masz gdzie przenocować? Wpadnij do Setha! Przyjemna kawalerka na dziewiątym piętrze, swobodne wyjście na dach i nieograniczona ilość herbaty.

 

Usłyszałem niepewne stukanie do drzwi. Rany, czy ludzie naprawdę zapominają o istnieniu dzwonka? Chyba nawet wywieszę sobie tabliczkę: Pukanie zepsute, proszę dzwonić.

 

– Później przedyskutujemy twój pobyt – mruknąłem zerkając przez judasza i otwierając drzwi.

 

Przede mną stała kobieta ubrana w czerń. Matka Kari.

 

Gestem zaprosiłem ją do środka zastanawiając się, po co przyszła. Nigdy za mną nie przepadała, zarówno za wygląd, jak i charakter. Przycupnęła na brzegu kanapy rozglądając się ukradkiem. Chyba spodziewała się plakatów rodem z Cannibal Corpse albo przynajmniej obrazów Gigera. A tu niespodzianka. Zwykła kawalerka, zwykłego faceta. Jeśli nie liczyć obecności dwóch smoków, których na szczęście kobieta nie widziała.

 

– Kawy, herbaty? – spytałem.

 

– Herbaty, jeśli można – powiedziała. Skinąłem głową i zniknąłem w kuchni. Gdy wróciłem z tacą, na stole leżała mała zielona paczuszka. Lekhe obwąchiwał ją ciekawsko.

 

– Pewnie źle to zabrzmi, ale co panią tu sprowadza? – spytałem najuprzejmiej jak umiałem, stawiając przed nią filiżankę.

 

Uśmiechnęła się z przymusem podsuwając do mnie paczuszkę. Lekhe był niebezpiecznie blisko jej dłoni.

 

– Przeglądaliśmy rzeczy Kari i znaleźliśmy to pudełko. Jest tam kilka rysunków smoków i… – zawiesiła głos – parę zapisanych kartek. Nie wiem, co to za język. Sprawdzałam w internecie, ale… – Tym razem nie dokończyła. W brązowych oczach dostrzegłem łzy. Sięgnąłem po pudełko, wyłowiłem rzeczone kartki. Rzeczywiście. Czternaście zapisanych równym, lekko pochyłym, znajomym charakterem pisma kawałków papieru.

 

– To Stary Język – szepnął Lekhe, który zdążył wdrapać się na moje ramię. Wielkie litery dało się wyczuć w intonacji głosu. – To… nasze bajki – powiedział zaskoczony.

 

To wy macie bajki?, chciałem zapytać, ale powstrzymałem się przez wzgląd na matkę Kari. I tak miała mnie za świra, nie musiałem jej w tym przekonaniu dodatkowo utwierdzać.

 

– Nie wiem co znaczą te słowa – powiedziałem cicho. – Przykro mi. – Wszelcy bogowie świadkami, że naprawdę tak było.

 

Skinęła delikatnie głową. Wstała.

 

– Zatrzymaj to. Ona pewnie by sobie tego życzyła. I jeszcze to – dodała kładąc małą, pomalowaną na czarno figurkę. Wytrzeszczyłem oczy. Ze stołu patrzył na mnie drewniany Lekhe. Oszołomiony spojrzałem na kobietę. Ta uśmiechnęła się przepraszająco.

 

– Znalazłam to w jej mieszkaniu. Obok leżała karteczka z napisem Smok stróż Setha. Pomyślałam, że pewnie chciała ci to dać, ale nie zdążyła – głos zaczął jej się łamać.

 

– Dziękuję – powiedziałem nagle zachrypniętym głosem. W głowie czerwienią jarzyło się pytanie: Czyżby jednak wiedziała?

 

Odprowadziłem matkę Kari do drzwi, wymieniłem jakieś uprzejmości.

 

Lekhe i Karasu dyskutowali o czymś żywo. Zamilkli, gdy wróciłem do pokoju. Klapnąłem na fotel. Wzrok wędrował to na drewnianą figurkę, to na prawdziwego Lekhe.

 

– Kurwa mać – powiedziałem, gdy cisza zaczęła mi ciążyć. Kiedyś znajomy z Polski opowiadał mi o jakiejś starej komedii, w której to przekleństwo było ważnym hasłem. Łatwe do zapamiętania, pomyślałem wtedy.

 

– Ona nas chyba jednak widziała – powiedział cicho Lekhe. – Szkoda, że się nie zorientowałem. – W jego głosie słychać było autentyczny smutek.

 

– Też żałuję – mruknąłem. – Najbardziej tego, że żyła w przekonaniu, że cierpi na jakiś rodzaj schizofrenii. Te, Legendarny – rzuciłem do Karasu, który z uwagą studiował zapisane kartki – Co do twojego noclegu, to masz kanapę do swojej dyspozycji. Pod jednym warunkiem.

 

Rdzawy smok spojrzał na mnie z powagą.

 

– Jakim?

 

– Poczytasz mi wasze bajki na dobranoc.

 

 

Koniec

Komentarze

Skąd wiadomo, że smoki to gady...? ;)

U mnie są ;)
A tak serio to mi się jakoś zawsze z gadami kojarzyły, jakbym miała gdzieś uporządkować/ zaklasyfikować.

Skoro tak się upieracie przy klasyfikacji, to wspomnę tylko, że smoki byłyby najprędzej owadami, bo mają 3 pary kończyn... (ręce, nogi, skrzydła) Pomijając smoczki(/a) z tegoż opowiadania, które mają standardowe 2, jak pterozaury.

 

"- Jak to, nie ziejesz ogniem? - spytałem chyba po raz trzeci.
- Normalnie. Nie wszystkie smoki potrafią
- Dobrze, że ty potrafisz. Oszczędzam na zapalniczkach - mruknąłem."

No to ział tym ogniem w końcu?

 

I znowu opowiadanie, które wygląda na wyrwane z większej całości. Brzmi jak pisane "na siłę", bez pomysłu na historię. Styl itp. ok, można przeczytać - tylko nie wiem po co.

Ziać nie umie Karasu, Lekhe już tak.

"Gad barwy matowej czerni nazywa się Lekhe i jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - zaprzyjaźniliśmy się. 

#############

Było ich dwóch. Jeden wyglądem przypominał goryla... "

 

To brzmi jak retrospekcja, jakby bohater zaczynał opowiadać (po ####) jak się z tym smokiem poznał. Później pojawiają się dwa imiona smoków i człowiek się gubi... 

Zerknąłem najpierw na komentarze... Wtrące się tylko i powiem, że utożsamianie smoków z gadami jest chyba naturalne. Wystarczy na nie spojrzeć - jake z nich owady?! Przyjmuje się zresztą, że źródłem legendy o smokach jest fascynacja gadami. Może żaden ze mnie biolog, ale europejskie smoki do złudzenia przypominają jaszczurki (tylko te skrzydła...), a te azjatyckie węże. Nie bez powodu też warana z Komodo nazywa się "smokiem". Chyba, że ten jest utajonym owadem.
Teraz przechodzimy do czytania opowiadania... ;)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Bardzo mi się podoba! Po prostu bardzo! Pomysł, styl, opowiadanie, w którym sporo emocji. A czytelnicy (panie Jakubie ;)) lubią emocje. Przynajmniej tacy jak ja :). 6!

Arrgh! Te szerokie przerwy pomiędzy wierszami, czemu to ma służyć?

Nie przypadło mi do gustu. Takie to trochę... Powiem tak: do niczego ta historia nie prowadzi, ot, dzień z życia jakiegoś Setha i jego smoków. Dziewczyna nie żyje, okazuje się, że widziała smoki, są jakieś bajeczki, nie wiadomo dlaczego ona je znała, przychodzi jakiś smok co ma urlop i też nic wielkiego z tego nie wynika.
Opowiadanie pisane prostym, lekkim językiem - dzięki czemu szybko się czyta, ale niekoniecznie zostawia to po sobie dobre wrażenie. No i to kpienie "Co, myślałeś, że trzeba będzie świat ratować? Daj mi herbatki!" - jestem uczulony na takie rzeczy. To jakby wyśmiewanie się z fantasy w fantasy. Do tego pokazanie czytelnikowi: liczyłeś na jakąś heroiczną historię? Przecież takie to sztampowe, zobacz - tutaj pijemy sobie herbatkę i jest fajne.
Kilka zdań które sobie zostawiłem, do "wypunktowania":
Był pierwszym, jakiego zobaczyłem. I nie ostatnim.
Nie jestem całkowicie pewien czy to błąd, ale chyba powinno być "ale nie ostatnim".
Niby dorosły a jeszcze gówniarz. A zareagowałem jak smarkacz
Nie potrzebne powtórzenie. Skoro "a jeszcze gówniarz" to potem obecność "a zareagowałem jak smarkacz" jest niepotrzebna. Albo jedno, albo drugie.
burknąłem pocierając policzek. Na jego szczęście nie przeciął skóry
Policzek nie przeciął skóry? Tak, wiem, że chodzi o smoka, ale to jest niezgrabnie zbudowane.
Odprowadziłem matkę Kari do drzwi, wymieniłem jakieś uprzejmości, zamknąłem za nią.
Trochę to kuleje. Brzydko wygląda. Niby jest poprawne, ale przy czytaniu to "zamknąłem za nią" rzuciło mi się w oczy.
Te Legendarny
Powinien tam być przecinek: Te, Legendarny.

Takie, jakby to napisał Erreth, kosmetyczne uwagi. W większości nic co bezwzględnie należałoby poprawić.


Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Arrgh! Te szerokie przerwy pomiędzy wierszami, czemu to ma służyć?"

Zapewne temu, że wstawianie tutaj tekstu jest równo skopane, a ten WYSIWYG to takie pół dupy zza krzaka, co  bardziej przeszkadza niż pomaga.

Aż sie chce wrzasnąć "GDZIE JEST PODGLĄD?!"

Beryl, wyśmiewanie fantasy w fantasy nigdy moim celem nie było. Jeśli tak jest w Twoim odczuciu (i możliwe, że nie tylko), przykro mi.
Prawda, że w tekście nie ma wybuchów ani fajerwerków, ale nie zawsze C-4 jest pod ręką ;)
Chyba wrócę do moich Szepczących. A po drodze uratuję świat ;p
Zdania poprawiłam, mam nadzieję, na lepsze.

A szkoda:)
Fantasy, często napuszone i, co tu dużo mówić, stereotypowe (samemu zdarza mi się je popełniać - sztampowe utwory; na szczęście coraz rzadziej) wspaniale nadaje się do wyśmiewania. Albo przynajmniej do lżejszego potraktowania.
Tylko trzeba uważać, żeby nie przesadzić z taką autoparodią - wtedy czyta się to źle.

A jako uczestnik Dragonezy o wartości tego opowiadania (i innych, konkursowych) wypowiadać się nie mam zamiaru.

No chyba, żebym się wypowiedział.

Sztampowe, stereotypowe, klasyczne, tolkienowskie... Nie wiem czemu ale chyba mam najwyższy stopień uczulenia na tego typu komentarze i opinie. "Och! W tym opowiadaniu ktoś kogoś uratował... jakież to wyświechtane!", "No nie! Znowu opowiadanie w realiach średniowiecza, kolejna kopia Śródziemia" ;-) Ale to nie miejsce na rozpoczynanie tego wątku.
RheiDaoVan - widziałem poprawki, jeśli ja miałbym oceniać to już jest okej. I pamiętaj - ratowanie świata nigdy nie wychodzi z mody.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A mnie się strasznie podobało :) To, że autor nic nie wyjaśnia, tylko działa na korzyść opowiadania, musimy domyślać się - i wymyślać - sami. Czy bohater rzeczywiście widzi smoki? A może to on, a nie Kari, cierpi na jakąś chorobę psychiczną? <gorzej, jeżeli to ja cierpię na nadmiernie wybujałą wyobraźnię i dopowiadam sobie coś, czego nie było :P> To, o czym beryl napisał "ta historia do niczego nie prowadzi", dla mnie dla odmiany było zaletą - skojarzyło mi się z wrażeniem, jakby się śniło cudzy sen, zostało rzuconym w wir jakiejs historii, która urywa się w najciekawszym momencie. Sama fabuła skojarzyła mi się też trochę z powieścią "Nie przed zachodem słońca", tylko że tam bohater zamiast smoka znalazł trolla ;)

Na wady zwrócili juz uwagę moi poprzednicy - nie zawsze wiadomo, do którego smoka zwraca się bohater i o którym z nich mówi. ale i tak w mojej prywatnej skali na razie czołówka Dragonezy ;)

To ten konkurs: "Dragoneza" jeszcze trwa? 

@szoszoon
Do 15 września. 

Ok, do konkursu ;)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

I co by tu... Słuszne są uwagi, że opowiadanie do niczego nie prowadzi. Jak również słuszne, że niewiele się dzieje. Gdyby był to wstęp do większej całości, można by było się zastanawiać, a tak opowiadanie się czyta, bo jest, ale gdyby go nie było, nic by się nie stało.
Mnie dużo bardziej nie podobało się wprowadzenie aż tylu odniesień do innych utworów.
Zwykle też nie podobają mi się w opowiadaniach zdanie takie jak to: "Kiedyś znajomy z Polski opowiadał mi o jakiejś...", wiadomo czemu.
Dałabym trzy. Takie motywujące...
Ech no. Dam.

Nieźle napisane, ale trochę zieje nudą. Zgadzam się z przedmówcami, że to opowiadanie do niczego nie prowadzi i zdaje się być fragmentem wyrwanym z kontekstu. Plus za potraktowanie smoków dość nieszablonowo - nie jako wielkich ziejących ogniem bestii rodem z fantasy, ale jako małych, w sumie niegroźnych, acz bardzo inteligentnych stworzonek. Podsumowując: 3+.

Nowa Fantastyka