- Opowiadanie: elan - SYN HARASU

SYN HARASU

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

SYN HARASU

Jestem gotów – mówi sobie Timor w duchu.

Wysoki, potężny mężczyzna z wolna przemierza odległość dzielącą go od obozu Harasów. Ściółka trzeszczy pod jego ciężkimi butami. Człowiek nie zwraca na to uwagi. Harasowie przez lata postarali się, aby ludzie spoza lasu czuli przed nimi lęk. Myślą, że są bezpieczni. Nic nie zbudzi ich ze snu.

Ostatniego snu.

Timor myśli o tym z chorym zadowoleniem. To złe uczucia, jednak on nie potrafi już przeżywać dobrego szczęścia. Został go pozbawiony wiele lat temu. Fakt, iż ma nad nimi władzę sprawia, że szaleńcza satysfakcja wypełnia każdy skrawek jego ciała, łączy się z krwią i przyspiesza bicie serca. I choć z zewnątrz tego nie widać, Timor w duchu szaleje.

Staje na granicy między ciemną, gęstą puszczą i niewielkim obozem liczącym kilkanaście brudnych, starych szałasów. Przechodzi przez ogród, zgniatając po drodze warzywa i owoce. Wkracza w centrum obozu. Drwa w wygasającym ognisku żarzą się, dając nikłe ciepło w chłodną noc. Timor spogląda na palenisko i zdaje sobie sprawę, iż w ogóle nie będzie za nim tęsknił. Wydaje westchnienie ulgi.

Sięga do wnętrza płaszcza. Wyjmuje długi, błyszczący miecz. Podnosi go do oczu. Czy Nauczyciel dając mu go, zdawał sobie choć cień sprawy, że Timor może użyć go przeciwko swojemu klanowi? Odpowiedź brzmi: tak. Nauczyciel jest najmądrzejszą osobą, jaką Timor spotkał w swoim życiu – ten człowiek wiedział i przewidywał wszystko. Czy przygotował się na śmierć? Z pewnością. Dlaczego nie wszczął alarmu – zapytałby niejeden? Bo tak miało być. Tego życzy sobie Haras. Jedna nacja musi polec, by na jej ruinach narodziła się nowa. Timor nie dba o to. Nie obchodzą go żadne nacje i nie obchodzi go Haras, bo jest zwykłym wymysłem tych pomyleńców. Timora motywy są proste: zemsta i wolność.

Wchodzi do pierwszego namiotu. Dwoje wtulonych w siebie staruszków leży na twardych posłaniach, jakby czując nadciągającą śmierć. Timor chwyta miecz oburącz i wykonuje jedno, szybkie cięcie. Jest tak perfekcyjne, że zanim starcy coś poczuli, strumień krwi zabarwia szkarłatem piasek wokół ich legowisk.

W kolejnym namiocie zastaje śpiącą rodzinę: ojca, piękną matka i ósemkę dzieci. Przez chwilę myśli, jakby on czuł się, gdyby jego rodzinę zarżnięto tylko dlatego, że byli nieznaczącymi pionkami stojącymi na drodze do unicestwienia prawdziwego zła w tym obozie? Trwa to bardzo krótki moment i po chwili rodzice zostają pozbawieni głów. Pod nóż idą kolejno najstarsze z dzieci, kończąc na dwuletniej dziewczynce.

W następnych szałasach para kochanków, stara matrona, kolejna rodzina, kilkoro pijanych Łowców, samotny medyk – wszyscy giną od miecza ich księcia. Timor zabijając, czuje pustkę.

To wszystko dzieje się niemal bezgłośnie i szybko. Jak we śnie.

Dociera do namiotu Nauczyciela.

Nauczyciel według Timora jest osobliwym człowiekiem. Z pewnością najdziwniejsze w nim jest to, że się nie starzał. Nawet po piętnastu latach wygląda tak, jak w dniu, gdy Timor ujrzał go po raz pierwszy. Poza tym cechował się nieograniczoną cierpliwością, choć potrafił złoić Timorowi porządnie skórę za wyjątkową niesubordynację. Ale nawet wtedy… nawet wtedy robił to z protekcjonalnym wyczuciem obowiązku. Nie wkładał w to żadnej pasji. Ten człowiek był jak myślący głaz. Gdy nauczyciel mówił, mówił płynnie i mądrze. Jego słowa wychodziły nie z głowy, ale z duszy. Były odzwierciedleniem całej mądrości świata. Już nigdy nie wyjdą z jego ust ponownie. Timor przykłada miecz do czoła człowieka, który nauczył go wszystkiego, co obecnie umie: polowania, władania mieczem, walki wręcz i wiedzy o Harasie oraz całej przeszłości plemienia.

Nauczyciel otwiera oczy. Timor nie widzi w nich ni krzty zaskoczenia, tym bardziej strachu. Raczej zrozumienie, ale także zawód. Gdy Timor przebija głowę Nauczyciela, oczy tamtego rozszerzają się, by następnie zajść mgłą.

Kolejny namiot z reguły powinien być pilnowany przez przynajmniej dwóch strażników. Może kiedyś był, ale na pewno nie za panowania obecnego wodza. Harasowie nie miewali kłopotów od bardzo, bardzo dawna i zapomnieli, jak ważne jest stanie na straży, ponieważ utrata wodza powoduje chaos i wojnę w plemieniu. Nauczyciel wielokrotnie krytykował głupotę współczesnych plemion, ale nigdy nie nakłaniał ich do zmiany zwyczajów. Wszystko musi dziać się w swoim rytmie…

 

Namiot jest obszerny i bogato udekorowany. Na niskiej kanapie leży Praton – wódz. U podnóży legowiska spoczywa jego kochaś. Timor z obrzydzeniem pozbywa się tego drugiego i staje nad przybranym ojcem. Czubek miecza, splamionego krwią wielu ludzi, przykłada do gardła mężczyzny i obraca przedmiot w palcach. Wódz budzi się i patrzy na Timora zdezorientowany. Widzi miecz gotowy pozbawić go życia i zapanowuje nad nim paniczny strach. Tak, ten człowiek nie nadaje się na wodza. Nie umie rządzić. Jest gnuśny i głupi. A przede wszystkim jest tchórzem i to wzbudza w Timorze największą pogardę. Zna ludzi, którzy przynajmniej umieliby umrzeć z honorem. Tego po Pratonie się nie spodziewa.

– Timor – odzywa się wódz drżącym, przerażonym głosem. – Co robisz?

– Dobrze wiesz.

Praton przełyka ślinę.

– Czy mogę zrobić cokolwiek, aby cię powstrzymać? – pyta wódz błagalnym tonem. W jego oczach już zalśniły łzy.

– Chyba nie.

Nastaje chwila ciszy. Nagle Timor przemawia:

– Wiesz, o czym myślę? Przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie. Pamiętam, jak stałem w tym samym miejscu. Byłem chyba przestraszony. Nie… Raczej przerażony. Myślałem, że ty chcesz mnie zabić. Bałem się ciebie nawet, wiesz? Niestety bardzo szybko się okazało, że jestem ci potrzebny, ponieważ nigdy nie będziesz miał syna. Gdyby to był jedyny powód… Na pewno byłoby mi teraz trudniej. Ale nie… Ty sobie mnie oglądałeś. Mówiłeś do siebie: „jaki piękny". – Przerywa na chwilę. – Podoba mi się ten moment. Czuję w środku takie miłe ciepło. Powiesz mi, czy to samo czułeś, kiedy mnie pieprzyłeś?

Praton zamyka oczy. Łzy ciekną po policzkach.

-Wybacz mi, Timor. Proszę… Tak bardzo mi przykro…

-Nie. Wcale nie. Boisz się. – Po chwili dodaje szeptem: – I dobrze.

Timor przesuwa miecz i wbija go Pratonowi w brzuch. Robi to tak, aby sprawić mężczyźnie ból, ale nie zabić na miejscu.

Wódz wydaje przeraźliwy wrzask. Zaczyna kopać w powietrzu i chwyta metal chcąc go wyjąć, ale Timor trzyma bardzo mocno. Zamiast pomóc sobie, Praton dodatkowo rani sobie dłonie. Wrzask szybko przeradza się w płacz i jęk. Timor zachęcony wbija ostrze głębiej, wywołując tym samym kolejny ryk mężczyzny.

Timor szczerzy zęby. Jego oczy płoną, ciało niemal rozrywa fala podniecenia. Ostatnie pchnięcie przebija Pratona na wylot. Owy człowiek wygina się. Wydaja ostatnie tchnienie.

Timor zamyka oczy, uśmiecha się delikatnie i wyjmuje miecz z trupa. Odwraca się i rusza ku swojej ostatniej ofierze. Na zewnątrz widzi to, czego się spodziewa. Jego matka ucieka.

 

 

Venda nawet za młodu była puszystą kobietą. Odkąd zamieszkała w wiosce Harasów, karmiona wszelkimi rarytasami utyła do przerażających rozmiarów. Fałdy tłuszczu wylewają się spod opiętego swetra. Grube uda wchodzą jedno w drugie. Porusza się wolniej niż stary czołg, do tego podpiera się laską, inaczej z pewnością nie utrzymałaby równowagi. Stawia małe, nieporadne kroczki. Przyzwyczajona do całodniowego siedzenia, dyszy.

Timor już nie stara się być cicho. Zamordował wszystkich, którzy mogliby się bronić.

– Obudziły mnie krzyki – mówi swoim skrzekliwym głosem Venda, idąc tyłem do syna. – Od razu domyśliłam się że to ty. Zawsze wiedziałam, że zrobisz coś takiego! Ale miałam nadzieję, że do tego czasu umrę!

– Vendo, przestań uciekać – rzecze lekko znużony Timor. – Wiesz przecież, że i tak cię dogonię.

Venda nie odpowiada, tylko dalej przesuwa się ku lasowi.

– Piętnaście lat temu zadałem ci pytanie, na które do dziś nie otrzymałem odpowiedzi. Dlaczego mnie im sprzedałaś? Czy twoje życie było aż tak okropne, że posunęłaś się tak daleko? Sprzedałaś własne dziecko, Vendo. I dlaczego nie wzięłaś pieniędzy, nie zniknęłaś z mojego życia, tylko z zadowoleniem pożerałaś to tłuste żarcie i słuchałaś pojękiwań Pratona, gdy się mną zabawiał?

– W ogóle, kurwa, nie wiesz, co czułam! – warczy rozeźlona Venda. W takiej sytuacji stać ją tylko na gniew. Właściwie nie boi się. Całe życie udawała twardą, dlaczego nie miałoby tak być i teraz?

– Chyba jednak wiem.

Kobieta przystaje i odwraca się. Mierzy go nienawistnym wzrokiem.

– Chyba jednak nie! – wrzeszczy, aż musi wziąć haust powietrza. – Tylko ci się wydaje, że wiesz! Myślisz, że jesteś panem świata? Jesteś wariatem! Zrobili ci wodę z mózgu, już nie odróżniasz, co jest prawdziwe, a co nie! Jebany czubek!

– Nie jestem czubkiem – tłumaczy spokojnie Timor. – Tylko człowiekiem okradzionym z życia. To wy zrobiliście ze mnie potwora.

– Dobrze wiem, do czego chcesz wrócić. A raczej do kogo! Ostrzegam cię, to co zobaczysz, nie spodoba ci się ani trochę!

W tej samej chwili Venda milknie. Gdy tylko kończy swoje ostatnie zdanie, sztylet przebija jej gardło. Kobieta w szoku odrzuca laskę i dotyka rękojeści sterczącej z jej tłustej tchawicy. Chwieje się i po chwili martwa pada na ziemię.

 

 

Timor z lubością patrzy na płonące zwłoki, ułożone na stosie między gorejącymi namiotami. Czuje przyjemny zapach palonego mięsa.

Patrzy w niebo. Świta. Do południa nic nie zostanie z obozu Harasów.

 

Timor wsiada do starego buicka, którym Harasowie jeździli do najbliższej wsi po niezbędne rzeczy, jak lekarstwa lub choćby jedzenie dla Vendy.

Ha¬rasowie byli z początku sektą. Grupą religijną wierzącą, że światem rządzi Haras – czyli święta energia spływającego po śmierci na każdego, kto w nią uwierzy. Szybko zdobyli popleczników i przeobrazili się w osobną grupę społeczną. Zaczęli jednak robić skrajne, okrutne rzeczy, które nie podobały się innym. Zostali wygnani w głąb lasów, gdzie założyli obozy i żyli w skrajnych warunkach. Co jakiś czas mścili się na okolicznych mieszkańcach za to, jak wiele lat temu zostali potraktowani. Początkowo byli atakowani, ale prędko dowiedli, że są sprytniejsi i silniejsi. Wkrótce doszło do porozumienia i każda strona zdecydowała się podpisać rozejm traktujący o nie ingerowaniu w sprawy przeciwnej. Gdy Timor był mały i nie nazywał się Timor ani nawet nie podejrzewał, że kiedyś trafi w ręce Harasów, babcia opowiadała mu o licznych zamieszkach i w końcu wojnie domowej, zanim obie strony zgodziły się na rozejm. Plemię, w którym przez piętnaście lat mieszkał Timor nie było oczywiście jedynym. W lasach kryje się ich mnóstwo. Timor jednak wie, że nikt nie będzie ścigał go za jego czyny. Każde plemię ma swoją politykę. Jeżeli jakiś odłam daje się unicestwić, to jego problem.

Timor od piętnastu lat nie siedział za kierownicą. O dziwo pamięta, gdzie jest sprzęgło, gaz i hamulec. Umie nawet zmienić wszystkie biegi. Mężczyzna rusza i wyjeżdża z lasu. Podąża główną szosą do swego rodzinnego miasta, by odszukać to, co stracił przed laty.

 

Podróż trwa dwa długie dni. Timor zatrzymuje się tylko po załatwienie potrzeb i raz dziennie na po¬siłek w jakichś zapyziałych barach, gdzie jego „inny" wygląd nie wzbudza poruszenia. Gdy wieczorem drugiego dnia dociera do rodzinnego miasta, jest nieco znużony podróżą, ale nie decyduje się na nocleg. Pyta w małym sklepiku o Weronikę Novich i ekspedientka niechętnie daje mu wskazówki.

Dociera do wskazanego domu. Mieści się on niedaleko ulicy, na której oboje mieszkali. Jest skromny, ale ładny i zadbany. Timor siedzi przez długie minuty z dłońmi na kierownicy. Może w jednej chwili odjechać i aż sam sobie dziwi się, że o tym myśli. Piętnaście lat marzył tej chwili! Jest wolny, może zrobić, co tylko zechce! Żaden pościg nie dorwie go i nie zaciągnie do obozu, gdzie czeka na niego chłosta i głodówka.

„To, co zobaczysz, nie spodoba ci się ani trochę."

W słowach Vendy była jakaś dziwna szczerość.

Nigdy się nie przekonam, jeśli tam nie pójdę – myśli.

Wysiada. Podchodzi do drzwi i puka. Słyszy głosy dochodzące z wnętrza. Wkrótce drzwi stają otworem i widzi ją. Po tylu latach znów patrzy jej w oczy…

Jest starsza, ma zmęczoną twarz i lekko się garbi, ale to ona. Jasne włosy opadają swobodnie na ramiona. Błękitne oczy patrzą z oczekiwaniem.

– Tak? – pyta niepewnie. Poznaje go. Nie jest pewna, więc zachowuje wstrzemięźliwość.

– Witaj, Nika.

Kobieta zakrywa dłonią usta. Jej oczy robią się większe. Ukrywa strach głęboko w sobie.

– Tylko jedna osoba nazywała mnie w ten sposób. Takim tonem… To ty, prawda?

– Tak. Ja.

Nika mierzy go, nadal wielkimi oczyma. Timor dostrzega, jak ściska framugę drzwi.

– Nie wiem, co powiedzieć. Co się z tobą stało? Wyglądasz inaczej… Jesteś taki wielki… masz brodę… Oczy… Co oni ci zrobili z oczami? – Miała na myśli czerwone tęczówki wokół niebieskich źrenic.

– Nie wiem, od czego zacząć – rzecze Timor swoim chłodny, pozbawionym emocji głosem.

– Poczekaj tu na mnie, wezmę coś cieplejszego i pójdziemy się przejść… – Nika chce zamknąć drzwi, ale Timor stanowczo przytrzymuje je dłonią. Kobieta wzdryga się. Po raz pierwszy realnie zastanawia się, kto stanął w jej progu.

– Przemierzyłem długą drogę, by cię zobaczyć.

Nika patrzy na mężczyznę z niepokojem. Zaprasza go do środka. Siadają w salonie. Timor rozgląda się z zaciekawieniem. Domy zmieniły się przez te piętnaście lat. Stoi tu więcej elektronicznych sprzętów. Telewizor nie ma ekranu, tylko hologram unoszący się nad metalową płytką. Lampy kręcą się wokół własnej osi. Fotele na których zasiedli dopasowują się do ich postury.

Nika wyciąga zielonego papierosa i zapala.

– Palisz?

– Oh, nie przejmuj się. Robią już takie nieszkodliwe. – Chwila ciszy. – Co się z tobą działo?

Timor zaczyna swą długą i trudną opowieść. Nika nie wszystko rozumie, ale cierpliwie kiwa głową. Często spogląda w bok, jest bardzo spięta. Gdy Timor bez ogródek opowiada jej o mordzie na współmieszkańcach z obozu, zamiera. Próbuje ukryć strach, ale nie może. Kim stał się ten człowiek, którego kochała i którego tak brutalnie jej zabrano?

– Dlaczego ich wszystkich zabiłeś? – pyta lodowatym tonem.

Timor marszczy brwi.

– Dlaczego? Nie rozumiesz? Oni zabrali mi życie. Odebrali wszystko, czego mogłem chcieć jako człowiek. Nie przeżyłem niczego, co wszyscy inni w młodości. Najpierw straciłem kobietę, z którą pragnąłem mieć dom, dzieci. Potem wolność. Na końcu mnie samego. Nie miałem prawa wypowiedzieć swoich myśli. Byłem chłostany za najmniejszy choćby sprzeciw. Człowiek, który nazywał mnie synem, co noc gwałcił mnie, aż uznał, że jestem dla niego za stary. Sprawili, że przestałem wiedzieć, co to jest szczęście. Nie umiem już być zadowolony. Potrafię czuć tylko gniew. Jedyne, co mi dawali, to ból i upokorzenie. Jestem taką jakby cielesną powłoką bez duszy. Czekałem długich piętnaście lat, by im podziękować. No i… żeby do ciebie wrócić.

Nika zdaje sobie sprawę, że jego myśli zatrzymały się na czasach, gdy się kochali. Dobrze wie, czego chce. Nika panikuje, nie ma pojęcia, co robić.

– Timor… Tak cię nazwali? Wiesz, cierpiałam, gdy cię zabrali. Czekałam. Bardzo długo. Ale… Nie mogłam zamknąć się na świat. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.

Gdyby chociaż miała przy sobie telefon…

– Nie mieszkam sama – wyznaje i w tej samej chwili dzieje się coś strasznego.

– Mamo?

Obydwoje patrzą w bok. W drzwiach do salonu stoi kilkuletni chłopiec. Jest niezwykle podobny do Niki. Timor widzi to na pierwszy rzut oka. W środku rodzi się bunt. Ona ma dziecko! Ma dziecko i jest za małe, by należało do niego!

Nika wstaje.

– Aleks, idź do pokoju, co? Zaraz tam do ciebie przyjdę.

Chłopiec znika, nie odrywając wzroku od Timora.

Kobieta wzdycha i odwraca się. Z krzykiem odskakuje, Timor bowiem stoi tuż za nią.

– Zdradziłaś mnie – oznajmia mężczyzna obojętnym tonem.

– Co? Nie, Timor, słuchaj, ja wiem jak to wygląda. Ale mówiłam ci, tak długo czekałam, a ty nie wracałeś! Co miałam zrobić? Zostać starą panną? Wiem, jak bardzo mnie kochasz, bo to widać. Ale nie mogę być twoja, za późno na to. Więc proszę, pogódź się z tym i odejdź. Zawsze będziemy blisko, ale ja już mam swoje życie, tak jak ty miałeś swoje, jakiekolwiek by ono nie było. Zawsze możemy być przyjaciółmi, ale nigdy nikim więcej.

Timor ciska w nią lodowatym spojrzeniem. Zaciska pieści z chrzęstem. Nikę przechodzi dreszcz.

– Ja nie miałem życia – mówi mężczyzna przez zaciśnięte zęby.

Timor mija miłość swojego życia i wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi.

 

Dociera do samochodu. W głowie mu szumi. Przez ten szum przedziera się śmiech Vendy, a nawet Nauczyciela. Coś w duszy Timora pękło. Załamał się świat, który z taką troską sobie zbudował. Zapragnął dopaść człowieka, który odebrał mu ostatnią szansę na człowiecze życie.

Z wściekłością otwiera drzwi i sięga po coś na tylne siedzenie. Idzie w stronę domu.

W dłoni ściska miecz.

 

 

Jest w pokoju dziecięcym. U jego stóp leżą dwa zakrwawione ciała. Dziecko już nie żyje. Kobieta oddycha płytko i wydaje ostatnie tchnienia. Timor doskonale wie, że długo nie pożyje. Przyklęka przy dawnej ukochanej. Nika patrzy na niego mętnym wzrokiem. Oczy zalepiają jej krew i łzy.

– Bardzo mi przykro – skłamał. – Szkoda. Ale widocznie tak miało być.

Zanurzył palce w ranie kobiety i podszedł do ściany nad łóżkiem. Zaczął pisać.

 

Niecałą godzinę później w drzwiach staje pan domu. Jest to schludny, wysoki i przystojny urzędnik. Widzi dwa trupy. Upuszcza teczkę.

Po ścianie ścieka wypisane nierównymi literami zdanie: SYN HARASU WYPEŁNIŁ SWOJE PRZEZNACZENIE.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie mnie nie przekonywuje. Mamy tutaj szalonego głównego bohatera, który wybija wszystkich, ale jest to jakoś pozbawione sensu, czuć że go to nawet nie obchodzi i najchętniej poszedłby na piwo, lecz nie może ponieważ taki imperatyw narzucił mu autor. O oryginalności pomysłu to się lepiej nie wypowiadać- przybrany ojciec go wykorzystywał, matka go sprzedała, wychowywał się w sekcie, w ogóle chłopak szczęścia nie miał. I ta melodramatyczna puenta... "SYN HARASU WYPEŁNIŁ SWOJE PRZEZNACZENIE". Mam jedynie ochotę napisać wersje z happy endem- tzn. wylatuje na samym początku z krzaków i ścinam wariata jedną serią z AK-47^^.

To już moje drugie podejście do tego tekstu. Jakoś nie mogę się przemóc i tylko rzuciałam okiem na całość. Może potem spróbuję ugryźć to raz jeszcze.

Lassar, ładny happy end ;)

Od pewnego czasu mam wrażenie, że nowi pisarze tworzą swoje dzieła jakby na siłę. Musi tam być dużo dramatu, podniosłej atmosfery połączonej z ogromnym "przesadyzmem". Osobiście nie piszę za dobrze (co można wywnioskować po przesłanym prze ze mnie opowiadaniu), ale jestem wdzięczny za wszelkie uwagi kierowane przez ludzi z więkrzym doświadczeniem, których na naszym portalu nie brakuje. Ja także Tobie takich uwag życzę, byś na przyszłość wiedział czego unikać w swoich dziełach.
Osobiście uważam, że warto by było zmienić zakończenie i trochę popracować nad charakterem bohatera.

Nowa Fantastyka