Puszyste, nieskazitelnie białe obłoczki sunęły po nieboskłonie, leniwie przetaczając się z zachodu na wschód i jakby naumyślnie omijając słońce, które lśniło dziś wyjątkowo jasno. Żółtopomarańczowa gwiazda emanowała życiodajnym ciepłem, przenikającym wszystko i pozwalającym światu zabliźnić rany. Nero korzystał z pięknej pogody, wygrzewając się na miękkiej trawie i pogryzając marchewkę. Leżał wygodnie ze swoim podróżnym tobołkiem pod głową i Kijem przy boku. Nie bał się świata, ale też nie zamierzał niepotrzebnie ryzykować. Wysłużony kawałek drewna już nieraz ratował mu tyłek. Na razie nic jednak nie wskazywało na to, aby miał mu się przydać.
Zielone pagórki ciągnęły się wokół jak okiem sięgnąć, a gęsta trwa była krótka, regularnie odwiedzana przez stada spokojnych roślinożerców. Najgorszym, co można było spotkać w tej okolicy, była wataha dzikich psów, ale ich Nero nie bał się wcale. W tobołku, pośród innych skarbów, skrywał się mały gwizdek, który skutecznie przeganiał wilki i psy. A jeśli to by nie pomogło, zawsze miał Kij.
Tak więc, zupełnie zrelaksowany i spokojny, Nero sięgnął za głowę po kolejną marchewkę. Przypadkiem jednak, zamiast na nią, jego ręka trafiła na A.R.T.U. Chłopak usiadł i przyjrzał się trzymanej w ręce kuli. Była mniej więcej dwa razy większa od zaciśniętej pięści, wykonana ze srebrzystego, połyskliwego metalu i poprzecinana liniami znaczącymi połączenia poszczególnych płytek i części. Niezwykle lekka, niczym podobnych rozmiarów jabłko i zaskakująco ciepła. Nero pogładził A.R.T.U. i delikatnie rozsunął dwie wierzchnie płytki, by móc spojrzeć w ciemnoczerwone, mechaniczne oko.
– W końcu nam się uda, zobaczysz – wyszeptał, powstrzymując łzy.
Miał już dwanaście zim za sobą i był niemal mężczyzną. Nie powinien płakać. Tak mu powiedział dziadek, gdy osłabiony chorobą leżał przy palenisku. Nero obiecał mu wtedy, że nie będzie, choćby nie wiadomo co. Następnego dnia dziadek umarł, a Nero złamał swoją obietnicę. Wtedy złożył kolejną: zrobi wszystko, by nie mieć powodu do płaczu. Jak dotąd trzymał się jej dzielnie, ale też właśnie z jej powodu od wielu dni był w drodze, szukając ratunku dla przyjaciela.
Zduszony okrzyk wyrwał Nero z zamyślenia. Chłopiec rozejrzał się i w odległości kilkudziesięciu metrów, na jednym z wyższych pagórków, ujrzał szczupłego mężczyznę, wpatrującego się w niego w osłupieniu. Zaskoczony Nero poderwał się z ziemi, chwytając Kij i rozglądając wokół. Jednak poza nieznajomym, nikogo innego nie było w pobliżu. Mimo to, dzieciak miał się na baczności, wielokrotnie przekonał się, że kontakty z innymi ludźmi nie zawsze są najlepszym, ani najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Ale obcy nie wyglądał na bandytę. A Nero skończył się prowiant, więc nie pogardziłby staromodną gościnnością.
– Hej, przybywam w pokoju! – krzyknął, machając w stronę nieznajomego i ruszając w jego kierunku. – Witaj!
W tym momencie obcy zaczął uciekać. Niewiele myśląc, Nero wrzucił A.R.T.U. do tobołka, zasupłał zawiniątko i zatykając je na końcu Kija, ruszył pędem za uciekającym z krzykiem mężczyzną. Jeśli nieznajomy chciał w ten sposób powiadomić swoich towarzyszy, to należało go jak najszybciej złapać. Z jednym przeciwnikiem Nero mógł sobie bez problemu poradzić, z całą grupą już nie.
Dzieciak szybko dotarł do szczytu pagórka, na którym wcześniej stał nieznajomy, i zatchnął się, widząc krajobraz u swoich stóp. Szeroki pas ruinowzgórz ciągnął się w dół doliny o stromych zboczach, biegnąc ku szerokiej rzece. A w dole, po obu stronach wody, ruinowzgórza rozpościerały się w trzech kierunkach niemal po horyzont. Niebezpieczeństwo mogło tam czyhać wszędzie. Od ukrytych pod cienką warstwą gleby dołów, przez ostre metalowe szpikulce, tylko czekające, aby na nie nadepnąć, aż po nory niebezpiecznych stworzeń, których ani żaden ze skarbów tobołka, ani Kij nie przegoni.
Nero nie miał jednak wyboru. Nieznajomy mężczyzna biegł w wyraźnie znanym sobie kierunku, do miejsca, gdzie z pewnością czekali inni. Dzieciak rzucił się więc w pogoń, próbując podążać tą samą ścieżką co obcy. Pędził ile tchu w płucach, z każdą chwilą zbliżając się do uciekającego. Nie myślał, co może się stać, jeśli postawi stopę w niewłaściwym miejscu, po prostu biegł. Kilka razy kątem oka dostrzegł jamy ziejące czernią tuż przy ścieżce lub wystające żebra metalowych struktur pożartych przez niezłomną naturę. Miał nikłe pojęcie o tym, czym były, wiedział jednak jak niebezpieczne potrafią być takie miejsca.
– Heeej! Poczekaj, nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko porozmawiać! – wołał, ale obcy zdawał się go nie rozumieć.
Gdy dzieliło ich już zaledwie kilka metrów, Nero zdał sobie sprawę z tego, że obcy nie wrzeszczał tak po prostu, a wykrzykiwał coś. Choć rozróżniał poszczególne słowa, nie miał pojęcia w jakim języku może mówić (a raczej, krzyczeć) nieznajomy. Dzieciak spróbował więc starej, wielokrotnie sprawdzonej metody i dziękując w duchu dziadkowi, przeszedł na angierski:
– Nie chcę ci nic zrobić. Przybywam w pokoju!
Tym razem zadziałało. Mężczyzna najwyraźniej zrozumiał, bo obejrzał się zaskoczony, rozpoznając język, którym przed Kolizją mówiono praktycznie wszędzie. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo potknął się, poleciał w bok i upadając, przebił przez warstwę trawy oraz ziemi prosto w czarną otchłań. Nero, niewiele myśląc, skoczył w kierunku dziury, wyhamował na jej krawędzi i zarzucił przymocowany do paska hak. Ten poleciał w kierunku spadającego mężczyzny, ciągnąc za sobą cienką jak pajęcza nić żyłkę. Hak minął spadającego i skręcił, oplatając pierś nieszczęśnika i tworząc samozaciskającą się pętlę. Żyłka napęczniała do grubości kciuka i stała się miękka, a połączona z paskiem Nero wyciągarka zaczęła spowalniać prędkość wybierania żyłki. Dzieciak zaparł się z całej siły, próbując nie wpaść w głąb ruinowzgórza. Mokra od potu grzywka opadła mu na czoło, zasłaniając pół świata, ale nie miał jak jej odgarnąć. Urękawiczonymi dłońmi ściskał napęczniałą żyłkę i walczył o utrzymanie równowagi, jednak szamotający się w dole mężczyzna nie pomagał, coraz bardziej rozhuśtując linę.
– Przestań wierzgać, bo cię puszczę! – krzyknął Nero po angiersku.
Niestety miało to znikomy efekt. Nieznajomy najwyraźniej nie był zbyt rozumnym człowiekiem. Albo mimo wszystko nie rozumiał po angiersku. Bez względu na powód, dzieciak miał już tylko jednego asa w rękawie. Wyciągnął lewą dłoń, myślami uruchomił przyczepioną do przedramienia kuszę i wypuścił strzałkę prosto w tyłek dyndającego na linie mężczyzny.
– …pięć, cztery, trzy, dwa, już. – Nero obserwował jak ciało nieznajomego powoli nieruchomieje i wiotczeje. Odetchnął z ulgą i zaczął go wciągać na powierzchnię.
***
– Jaki dziwny!
– To karzeł?
– Nie, durnie. To dzieciak. Przyjrzyjcie się.
– To na pewno Zgapnik z Tampod. Ubijmy go!
– Głupiś! To zwykłe dziecko.
– A jak dziecko by przeżyło poza Miastem?
– Dobrze gada! I patrz na jego czuprynę. Czerwony jest czart, jak Krwawnik albo inny diabeł.
– Ale uratował Krzyka.
– By nas omamić i pożreć. Ubijmy go, mówię wam!
– Cisza!
Podekscytowane szepty urwały się jak nożem cięte, a zasuszony, wysoki mężczyzna w spłowiałej szacie przeszedł przez tłum i stanął naprzeciw usadowionego na szafocie Nero. Chłopak zdawał się nie przejmować tym, że mieszkańcy osady zaprowadzili go w pierwszej kolejności na miejsce egzekucji i tam kazali czekać na zarządcę. Dzieciak machał zwisającą z podestu nogą i leniwie chrupał marchewkę. Mimo iż w rzeczywistości był zaniepokojony i nieustannie analizował możliwe drogi ucieczki, wiedział, że nie może dać po sobie poznać zdenerwowania. Często zależało od tego jego życie.
– Kim jesteś, dziecko? Skąd przybywasz? Co tu robisz? – mężczyzna odezwał się stanowczym, acz pozbawionym wrogości głosem. To był dobry znak. Podobnie jak to, że mówił po angiersku.
– Według twoich ziomków jestem czerwonym diabłem z Podświata, panie – odparł Nero, wstając.
Tłum wydał z siebie strachliwe westchnienie i cofnął o krok. Wszak tylko demon mógł usłyszeć ich szepty.
– A tak naprawdę… – Nero zeskoczył z szafotu, by przestać górować nad pozostałymi i sprawiać wrażenie jak najmniej groźnego. – Tak naprawdę nazywam się Nero, jestem człowiekiem jak i wy i mam po prostu bardzo dobry słuch.
– Nadal nie odpowiedziałeś na pozostałe dwa pytania, chłopcze. – Starszy mężczyzna był nieporuszony. Wepchnął ręce w szerokie rękawy szaty i stał, wpatrując się w Nero uważnie.
– Nie wiem skąd jestem, gdyż dziś już prawie żadne miejsce nie ma nazwy. Szedłem ze wschodu na zachód i z północy na południe, a potem znowu na zachód, i na północ, i wschód, i w każdą możliwą stronę. Wędruję tak od dawna i nie wiem w jakim kierunku miałbym iść, by wrócić do miejsca, które było mi domem.
– Co tu więc robisz? – Mężczyzna tracił swój neutralny ton, a napięcie jego barków sugerowało jedno: w rękawach miał ukrytą broń, nad której użyciem właśnie się zastanawiał. Nero postanowił nie denerwować go więcej.
– Potrzebuję jedzenia i wody. W dziczy ciężko znaleźć nieskażoną wodę i świeże warzywa. Gdy zobaczyłem jednego z was, tego którego nazywacie Krzykiem, bardzo słusznie zresztą, postanowiłem zapytać, czy nie wie, gdzie mogę uzupełnić zapasy. Zanim mi się to jednak udało, było dużo krzyku, biegania i jedno wyciąganie z dziury. A potem pojawili się twoi ziomkowie i przyprowadzono mnie tutaj.
– To tylko twoje słowa. Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś bandytą? Że nie sprawdzasz, jak nas podejść?
– Widziałeś kiedyś bandytę, który lubi marchewki?
***
– A więc jesteście królestwem bez króla? – Nero siorbał zupę warzywną z wyraźną satysfakcją. Od dawna nie jadł nic ciepłego. – Jak to się stało?
– Król umarł przed pięciu laty – odpowiedział Wiser, który może i był zbyt zasuszony i poważny, ale w gruncie rzeczy okazał się sympatyczny.
Mieszkańcy Miasta, jak nazywali swoją osadę tutejsi, generalnie nie byli tacy źli. Kuk, właściciel jedynej karczmy w okolicy, był na tyle miły, że zaproponował Nero miejsce do spania i jedzenie w zamian za opowieści o innych krainach. Wiser z kolei, za pomoc w naprawach murów, miał narysować dzieciakowi mapę z drogą prowadzącą na północny zachód, za rozległe ruinowzgórza. Mężczyzna był wśród mieścian najważniejszą obecnie osobą, sprawując funkcje zarządcy, sędziego i głównego budowniczego zarazem. To on nakazał odbudowę murów, które miały zapewnić obronę przed bandytami – największym problemem Miasta.
– W takim razie, dlaczego nie wybraliście nowego króla? – Nero wyraźnie nie rozumiał, na czym polegał problem.
– Nie możemy tego zrobić. Nie można zostać królem od tak! – Wiser był wstrząśnięty.
– Dlaczego nie? – Dzieciak skończył jeść i zaczął opróżniać półlitrowy dzbanek soku marchewkowego. Na raz.
Cisza, jaka nastała, mogła wynikać tylko z dwóch rzeczy: albo starszy mężczyzna nie wierzył, jak dwunastolatek jest w stanie zmieścić w sobie tyle jedzenia albo pytanie, które zadał Nero, wydało mu się szokująco głupie. Niepewny odpowiedzi, dzieciak postanowił wyjaśnić obie kwestie:
– Potrzebuję dużo energii. Dlatego tyle jem. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – A co do króla, to naprawdę, dlaczego nie możecie wybrać nowego?
– Bo to nie jest tylko tytuł. Król zyskuje władzę nad samym Miastem. Potrafi je obudzić, aby to zapewniło swoim mieszkańcom wszystko czego potrzebują. Jedzenie, wodę, schronienie. I dużo więcej. Kiedyś żyliśmy w luksusach. – Wiser rozmarzył się, błądząc po wspomnieniach. – Mieliśmy muzykę na zawołanie, i gorącą wodę, i światło zamknięte w kulach. Ale to nie wszystko. – Przytomny wyraz twarzy wrócił na oblicze mężczyzny, gdy spojrzał na Nero. – Miasto nas broniło. Nie tylko murami, ale też straszliwą mocą. Mogło spopielić potwory i… ludzi.
Oczy Nero zalśniły. Technologia Dawnych Dni. Jeśli Miasto naprawdę miało taką moc, może… może uda mu się tu znaleźć coś, co pomoże A.R.T.U.!
– Nadal nie rozumiem. – Upierał się dzieciak. – Skoro Miasto tyle wam dawało, czemu nie wybierzecie nowego króla?
– Bo kandydat musi przejść próbę. Stary król uważał, że tylko ktoś wystarczająco mądry będzie umiał wykorzystać potęgę Miasta we właściwy sposób. Dlatego zapieczętował Skarbiec i stworzył Sześcian, aby strzegł wejścia.
– Sześcian?
– Tak. Nazywamy go Sześcianem Władzy, bo to on skrywa tajemnicę tego, jak wejść do środka Skarbca.
– I nikomu przez tyle lat nie udało się tego rozgryźć? Nawet tobie? Przecież jesteś mądrzejszy od innych.
Mężczyzna westchnął zrezygnowany.
– Odkąd król umarł, było tylko kilku śmiałków, którzy próbowali poznać rozwiązanie zagadki i otworzyć Skarbiec.
– Dlaczego? Dlaczego więcej osób nie próbowało? – Nero uniósł rude brwi tak wysoko, że aż zlały się z grzywką.
– Chodź, pokażę ci.
***
Zamek, jak go nazywali mieścianie, był ogromnym, stalowym ruinowzgórzem, sercem Miasta strzegącym wejścia do Skarbca. Normalnie natura już dawno zrobiłaby swoje, oblepiając konstrukcję mackami z pnączy i mchu, przeżuwając metal i trawiąc go tak, że całe wzgórze zapadłoby się, tworząc jedną z wielu, nieskończenie wielu pułapek na nieostrożnych wędrowców. Tak się jednak nie stało. Ukryty w ramionach opiekuńczej doliny, Zamek jakimś cudem przetrwał Kolizję, a wytrwałość mieszkańców usuwających niesiony z wiatrem piach i wyrywających pleniące się chwasty, sprawiły, że dziś trudno było myśleć o tej budowli jak o ruinie.
Szerokie, wypolerowane na błysk stopnie pięły się wiele metrów w górę, wżynając coraz głębiej w gładkie, metalowe ściany. Schody kończyły się rozległym tarasem, poprzecinanym geometryczną siatką kanałów i sadzawek prowadzących ku łukowatemu wejściu. To zaś zagrodzone było jedną z najwspanialszych rzeczy, jakie Nero w życiu widział: gigantyczną taflą szkła zamkniętą w stalowych ramach. Powyżej, w niebo strzelała smukła iglica, niezdobyta góra o pionowych ścianach.
– Robi wrażenie, prawda? – Wiser uśmiechnął się, widząc zachwyt na twarzy Nero.
– I to jakie! Tylko raz widziałem coś podobnego. Ale tamto ruinowzgórze nie mogło się równać do waszego Zamku.
– Zamka – poprawił chłopaka Wiser. – I nie jest ruinowzgórzem. To prawdziwy budynek, drapacz chmur.
– Budynek? Drapacz chmur? – zdziwił się Nero. – Nie znam tych słów. Mój angierski nie jest zbyt dobry.
Starszy mężczyzna przyjrzał się dzieciakowi z uwagą, próbując go rozgryźć. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu ufał Nero, ale czuł, że jest w nim coś dziwnego. Nie wiedział tylko co.
– No więc, co to jest drapacz chmur? – upomniał się chłopak.
– Hmmm… to bardzo wysoki budynek ze szkła i stali, tak wysoki, że jego czubek sięga chmur.
Nero zmarszczył brwi, trawiąc te informacje. Nadal jednak nie rozumiał. Rozłożył bezradnie ręce.
– Ach, no tak. – Zreflektował się starszy mężczyzna. – Budynek to na przykład chata. Albo obora, albo karczma. To co zbudował człowiek i do czego można wejść, by coś schować albo się schronić.
– Och, rozumiem! Ale skoro nie możecie wejść do Zamka, czy to nadal budynek?
Wiserowi brakło odpowiedzi. Nie spodziewał się takiego toku rozumowania.
– To, że my nie możemy wejść, nie znaczy, że się nie da, prawda?
– Prawda. – Nero zaśmiał się.
– Poza tym, nie możemy wejść jedynie do Skarbca. Sam Zamek jest dla mieścian zawsze otwarty.
– A czy dla mnie też?
– Tak, jeśli ja tak mówię. – Wiser uśmiechnął się ciepło. – Idziemy do środka?
– Aha. – Chłopak przytaknął.
Przy szklanej ścianie stało kilkunastu strażników. Jeden obok drugiego. Nieruchomo. W rękach mieli włócznie, a na głowach metalowe kapelusze. Drzwi były jednak otwarte. W środku kręciło się zaś wielu mieścian.
– Co oni tu wszyscy robią? – zapytał Nero, patrząc na krzątających się ludzi, nucących coś cicho, składających dary lub leżących nieruchomo na ziemi.
– Błagają Miasto o przebudzenie się, o otwarcie wnętrza Zamka dla swojego ludu. Albo proszą dozorców o łaskę wody lub uzdrowienie.
– I otrzymują to, o co proszą?
– Rzadko. Miasto nie może im odpowiedzieć, bo nie jest żywą istotą. A dozorcy to skąpcy. Mają dostęp do leków dla chorych, ale niechętnie się nimi dzielą. Podobnie jak wodą.
Nero starał się to wszystko zrozumieć, ale nie potrafił. Po co trzymać leki dla siebie, jeśli jest się zdrowym, a inni ich potrzebują?
– A co z wodą na zewnątrz? – dopytywał.
– Tą w sadzawkach?
– Aha.
– Jest zatruta. Dozorcy nazywają ją krwią Miasta i głoszą, że jest święta, zakazana, nie można jej pić. A ludzie w to wierzą. Tłumaczyłem, że wystarczy ją zagotować, ale po tym, jak kilku głupców zmarło w męczarniach, pijąc ją prosto z kanałów, każdy się boi.
– Dlaczego nie przegonicie dozorców? To dranie.
Wiser spojrzał na chłopca. Rudzielec pochylał głowę, tak że grzywka opadała mu na oczy. Drżał lekko, a dłonie zaciskał w pięści. Starszy mężczyzna nie mógł nadziwić się wrażliwości dzieciaka.
– To prawda. Ale tylko oni wiedzą, jak dbać o Zamek. Co robić, aby nie upadł. Pielęgnują go, aż ktoś godny otworzy drzwi do Skarbca i przebudzi Miasto. Do tego czasu jesteśmy zdani na ich łaskę. Nie słuchają nikogo, nawet mnie – dodał, widząc pytający wzrok rudzielca.
– Właśnie! – Gniew zniknął z twarzy Nero, zastąpiony czystą ekscytacją. – Test! Jak otworzyć Skarbiec?!
– Musisz rozwiązać zagadkę króla.
– Jaką zagadkę?
– Tę przed tobą.
Nero popatrzył we wskazanym przez Wisera kierunku. Po drugiej stronie grupy leżących na wznak mieścian znajdowały się drzwi, a za nimi na okrągłym postumencie leżał on, Sześcian Władzy. Zagadka króla.
***
– A więc? – Nero siedział ze skrzyżowanymi nogami na ławie nieopodal Sali Próby i wpatrywał się z niecierpliwością w swojego przewodnika.
Wiser uśmiechnął się zadowolony. Ciekawość dzieciaka cieszyła go. Od dawna nikt nie był zainteresowany jego opowieściami.
– Król doszedł do wniosku, że przebudzić Miasto może tylko ten, kto rozumie jego siłę. Jak mówiłem, miało ono nie tylko możliwość zapewnienia nam wygodnego i dostatniego życia, ale też moc, aby zniszczyć naszych wrogów. Lub nas samych. Król stworzył więc zagadkę, która miała wyłonić godnego. „Skarbiec otworzy tylko ten, kto zna i rozumie stary świat lub prawdziwy mędrzec, potrafiący pojąć jego tajemnice. Nikt inny.” to były jego słowa. Gdy pięć lat temu umarł, straciliśmy wszystko. Naszego przywódcę i nasze dawne życie. Nie było łatwo. O ile potwory nie zapuszczają się często w te rejony, to bandyci, niestety, tak. Już dawno zabrali nam wszystkie cenne rzeczy. I wielu z nas. Zazwyczaj udaje się nam ich odstraszyć, szczególnie mniejsze grupki, ale boimy się, że kiedyś okażą się silniejsi od nas i to będzie koniec. Mimo to nikt nie ma odwagi, by spróbować swych sił i wejść do Sali Próby.
– Dlaczego?
– Bo dla tych, którzy to zrobili, skończyło się to śmiercią. Gdy raz wejdziesz do Sali Próby, opuścić ją możesz tylko, kiedy znajdziesz rozwiązanie. Albo zginiesz. Do tej pory tylko trzy osoby próbowały. Pięć lat temu, tuż po śmierci króla wszedł do środka dowódca strażników, Breivius. To była ogromna strata dla… dla nas wszystkich… – Wiser zasmucił się. Oczy zaszkliły mu się delikatnie. Zaraz jednak odzyskał równowagę.
– Breivius był twoim przyjacielem? – zapytał Nero, kładąc rękę na ramieniu starszego mężczyzny.
– Więcej niż przyjacielem. Teraz to już nie ma żadnego znaczenia. Nie żyje. Podobnie jak inni, którzy weszli do Sali Próby.
– Inni mieścianie próbowali?
– Na szczęście, nie. Tylko dwóch przywódców bandytów. Byli bardzo pewni siebie, ale po godzinie Sala Próby i tak wyrzuciła na zewnątrz ich trupy. Pozostali bandyci nie byli zbyt zachwyceni. Zabili wielu z naszych w zemście. Ledwie ich pokonaliśmy.
– Rozumiem już, dlaczego nikt więcej nie próbował. No bo jakie są szanse?
– Jeśli nie znasz rozwiązania zagadki: żadne. Rozmawiałem o tym kiedyś z królem. Powiedział mi, że możliwych ustawień Sześcianu jest niemal nieskończenie wiele, ale poprawne tylko jedno.
– Hmmm… – Nero drapał się w zamyśleniu po brodzie. – Ale na czym tak właściwie polega ta zagadka, ta próba?
– Sześcian to klucz otwierający drzwi. Na jego ścianach wyryte są znaki. Linie i spirale. Każda ściana podzielona jest na dziewięć mniejszych fragmentów, które można przesuwać. Te w rogach, na boki lub z góry na dół. Boczne tylko w jeden z tych sposobów. Jeśli przesuwasz dany rząd, przesuną się także wszystkie inne fragmenty w tym rzędzie. Nieważne, czy są na tej samej ścianie, czy innej. Wszystko jest połączone. Tylko centralne elementy nie ruszają się, pokazują, jak reszta ściany ma być ułożona. Łatwo jest ułożyć każdą ze ścian osobno, ale wszystkich sześciu na raz, już nie. Dlatego to takie trudne. Nie ma układu ruchów, który jest odpowiedzią. Wszystko się ciągle zmienia. Sposobów ułożenia sześcianu jest nieskończenie wiele. Tak samo jak i błędnych ustawień. Poprawny rezultat jest zawsze jednak ten sam.
– Brzmi skomplikowanie.
– Bo takie jest. – Uśmiechnął się smutno Wiser. – Gdybyśmy mieli dostęp do Sześcianu, moglibyśmy znaleźć rozwiązanie. Ale gdy raz wejdziesz do Sali Próby, już nie wyjdziesz. Nie widzieliśmy przez to wszystkich ścian. A to, co wiemy, to za mało.
– Hmmm… Czy mógłbym przyjrzeć się Sześcianowi z bliższej odległości?
– Oby nie za bliskiej. – Znów ten smutny uśmiech. – Ale dobrze, chodź. Możemy podejść do drzwi.
Wiser poprowadził Nero między leżącymi ludźmi, pod same drzwi Sali Próby. Jej wnętrze było niemal puste, nie licząc piedestału z zagadką króla na jego szczycie. Sześcian był stalowoszary, pokryty wypukłymi znakami i podzielony z każdej strony na dziewięć mniejszych części, tak jak opisywał to starszy mężczyzna. Kształt tego niepozornego przedmiotu coś Nero przypominał. Chłopak nie był jednak jeszcze pewien co.
– Co to ma być?! – Niemiły, skrzekliwy głos wyrwał Nero z zamyślenia. – Obcy w naszym świętym Zamku? Co ty sobie wyobrażasz, Wiserze?
Nieprzyjemny głos należał do równie mało sympatycznego mężczyzny, ubranego w szary, dopasowany do ciała strój. Mężczyzna miał u pasa czarną pałkę z dziwnego materiału, nie drewnianą i nie stalową, a na nogach buty – rzecz nieczęsto dziś spotykaną. Nowo przybyły był stary, nie tak stary jak Wiser, ale jednak. Jego twarz znaczyły brzydkie, brązowe plamy, a głowa była prawie całkowicie łysa. Wąskie usta i długi, garbaty nos sprawiały, że człowiek ten przypominał sępa.
– Witaj, Najstarszy Dozorco – odezwał się Wiser głosem spokojnym, acz pozbawionym uprzejmości. – Nie boicie się chyba dziecka, prawda?
– Obawiamy się tylko tego, komu może powiedzieć o tym, co tu widział.
– Wątpię, aby miał komu. A nawet jeśli, co to zmieni? Miasto broni się samo.
– Miasto broni się samo – powtórzył jak mantrę Najstarszy Dozorca. – To prawda, Wiserze. Ale jego mieszkańcy już nie.
– Mieszkańcy są pod moją opieką.
Najstarszy westchnął z odrazą.
– Niech ci będzie. Zawsze możemy go wrzucić do Sali Próby.
Wiser zesztywniał i złapał Nero za ramię. Choć ściskał zdecydowanie za mocno, chłopak nawet nie stęknął.
– Ile trwa próba? – wypalił dzieciak.
Obaj starsi mężczyźni patrzyli na rudzielca z głębokim zaskoczeniem.
– Sześćdziesiąt minut – wyjaśnił Wiser. – Jakie to ma znaczenie?
Nero wzruszył ramionami.
– Tak tylko pytam.
A potem wyrwał się z uścisku i wbiegł do Sali Próby.
***
Stalowe drzwi zamykające się za chłopcem, szybko odcięły go od zduszonych okrzyków za plecami. Ściany sali izolowały niemal wszystkie dźwięki. To dobrze. Nero musiał się skupić. Przeszkodził mu jednak dobiegający z sufitu zgrzyt i sypiący się na głowę pył. Chłopak otrzepał rudą czuprynę i podszedł do piedestału ze spoczywającym na nim Sześcianem Władzy. Wyjął z kieszeni spodni zapasową marchewkę i wgryzł się w nią w skupieniu, patrząc na śmiertelną zagadkę. Starał się przy tym ignorować cichy chrobot powoli opadającego na jego głowę sufitu.
Nero przyglądał się Sześcianowi z uwagą, szybko upewniając się co do tego, co myślał już wcześniej: znał ten przedmiot. Nie w takiej formie, ale znał. Skończył więc na spokojnie marchewkę, zerknął jeszcze na otwór z charakterystycznymi rowkami, w który Sześcian miał pasować, po czym zabrał się do pracy.
***
Tłum, który zebrał się w hallu Zamka, kipiał. Ludzie prześcigali się w teoriach co do tego, kim jest ten szalony chłopiec i dlaczego zdecydował się na śmierć. Jedni byli za tym, że rudzielec naprawdę był w zmowie z bandytami, ale gdy zobaczył jak sympatyczni są mieścianie, wolał umrzeć niż ich zdradzić. Inni utrzymywali, że to oszalały krwawnik, który wlazł do Sali Próby, by na spokojnie rozpłynąć się w powietrzu. Jeszcze inni, jak choćby Wiser, po prostu ubolewali nad losem chłopca, nie będąc w stanie logicznie wytłumaczyć, dlaczego zrobił to, co zrobił.
Jakież było ich wspólne zaskoczenie, gdy po niecałych pięćdziesięciu minutach drzwi Sali Próby otworzyły się. Za nimi stał Nero. Cały i zdrowy.
***
Miasto przebudziło się, a jego mieszkańcy mogli, po raz pierwszy od ponad pięciu lat, świętować. Bawić się i pić bez obaw. A wszystko za sprawą dwunastoletniego rudego chłopca uwielbiającego marchewki.
Panoszące się chwasty znikały z każdą godziną, dzikie chaszcze zmieniały z powrotem w ogródki i żyzne poletka, sadzawki wypełniała krystalicznie czysta, pyszna woda, a zastałe fontanny znów szumiały i rozsiewały wokół łagodną bryzę. Spękane ściany domów i chodniki zasklepiły się, pozabijane dotąd deskami okna, obrastały w szyby. Ciepło wypełniało wnętrza ludzkich siedzib, a muzyka ulice. Delikatne światła latarni zmieniały wieczór w dzień, rozpraszając złowieszczy mrok. Odbudowywane z trudem mury zarastały się i pięły coraz wyżej, a czujne oczy strażnic wypatrywały niebezpieczeństw na zewnątrz.
– Nadal nie rozumiem. – Wiser pił piwo, swój ulubiony napój, który tylko Miasto potrafiło zapewnić i spoglądał uważnie na Nero. – Dlaczego to zrobiłeś? Ledwo nas znasz. Mogłeś zginąć.
– Raczej niekoniecznie. Wiedziałem, co robię. I nie wszedłem tam dla was. Nie tylko dla was. Mówiłem ci już, że kiedyś widziałem podobny… budynek do Zamka. Liczyłem na to, że w jego wnętrzu znajdę to, czego szukam.
Starszy mężczyzna uniósł pytająco brwi. Liczył na wyjaśnienie.
– Szukam czegoś, co może pomóc mojemu przyjacielowi. To coś pozwoli mu wrócić do… zdrowia.
– I znalazłeś to?
Nero pokręcił smutno głową, przykurczył się nieco i wbił spojrzenie w ziemię, grzebiąc Kijem w piasku.
– Niestety nie. Ale dowiedziałem się, gdzie mogę znaleźć to, czego szukam.
– Ech… a więc nie ma co liczyć, że z nami zostaniesz, królu?
– Nie nazywaj mnie tak! – Nero był oburzony. – Nie jestem waszym królem. Powinniście sami sobą rządzić.
– Niezbyt dobrze nam to wychodziło w ostatnich latach.
– Spójrz na siebie, Wiserze. Dzięki tobie przetrwali. To ty ich zmotywowałeś do odbudowy murów.
Mężczyzna zaśmiał się ironicznie.
– Tak, zmotywowałem ich do trudzenia się przy odbudowie dzień w dzień. A mimo to przez ostatnie kilka godzin Miasto zdziałało więcej niż pięćdziesięciu ludzi w ciągu dwóch lat.
– Być może, ale gdyby nie ty, Miasto nie miałoby dla kogo się dziś przebudzić. To ty powinieneś być królem.
– A więc to twoja rezygnacja? – Wiser uśmiechnął się do Nero po przyjacielsku, z delikatną tylko nutą smutku.
– Tak, ruszam o świcie.
– Szkoda. Bardzo szkoda. Ale… – Starszy mężczyzna zawahał się.
– Tak?
– Skąd ta pewność, że sobie poradzimy? Że nie obrócimy Miasta przeciw sobie, że nas nie zniszczy?
– Pytałeś mnie wcześniej, jak tego dokonałem. Jak udało mi się rozwiązać zagadkę starego króla w mniej niż godzinę. – Nero grzebał w swoim podróżnym tobołku, szukając pewnego bardzo konkretnego skarbu.
– A więc, jednak zdradzisz mi ten sekret?
– Tak – odparł krótko i grzebał dalej.
W końcu znalazł to, czego szukał. Uśmiechnął się triumfalnie i schował znalezisko w dłoniach.
– Mój dziadek powiedział mi kiedyś, że wiedza to władza. To siła, która zamienia niemożliwe w coś, co możemy wykorzystać.
– Trafne spostrzeżenie – przyznał Wiser. – Nie rozumiem jednak, do czego dążysz.
– Nie rozwiązałem waszej zagadki w pięćdziesiąt minut, tylko w trzy.
Wiser był zszokowany. Kim był ten dzieciak? I czy mówił poważnie? Trzy minuty? Czyżby rozwiązanie było naprawdę takie łatwe?
– Ale… – zająknął się. – Jak?
– Dzięki wiedzy – odparł Nero.
– Znałeś rozwiązanie?
– Nie, ale wiedziałem jak do niego dojść. Popatrz.
Chłopak wręczył Wiserowi trzymany w rękach przedmiot. Była to mała kolorowa kostka, wyglądająca jak mniejsza, dziecięca kopia Sześcianu, który strzegł wejścia do wnętrza Zamka. Wiser spoglądał na przedmiot z fascynacją i niedowierzaniem.
– Dziadek, tak jak wasz król, pamiętał czasy sprzed Kolizji. Obaj wiedzieli znacznie więcej niż my teraz. Rozumieli Stary Świat. – Spokojnie tłumaczył rudzielec. – To, na co patrzysz, to kostka Rubika. Zabawka ze Starego Świata. Łamigłówka, którą nawet wtedy nie wszyscy potrafili rozwiązać. Ale nauczyć się tego mógł każdy. Wystarczyło wiedzieć, co robić.
– Wiedza… stracona wiedza – szeptał mężczyzna.
– Dokładnie. Skarbiec jest jej pełen. Miałem tylko chwilę, ale widziałem wystarczająco. A to znaczy, że masz ręce pełne roboty.
– Ja?
– Tak, musisz dowiedzieć się i zrozumieć jak najwięcej. A potem uczyć innych. To ważne. Miasto nie zawsze będzie was chronić.
– Dlaczego akurat ja?
Nero uśmiechnął się, jakby rozumiał więcej. I chyba rzeczywiście tak było, bo powiedział tylko:
– W końcu jesteś Mądrzejszy niż inni, prawda?
***
Następnego ranka już go nie było. Nero odszedł z Miasta. Zniknął tak, jak się pojawił. Nagle. Jedni mówią, że ruszył na wschód, ku lasom. Inni, że na zachód, w stronę morza. Mylili się jednak wszyscy, nikt bowiem nawet nie przypuszczał, że dzieciak mógł ruszyć na północ, w głąb ruinowzgórz. Między bandytów i potwory. Ale tak właśnie zrobił. Parł przed siebie, z zapasem warzyw w tobołku, z Kijem u boku i upartym wyrazem twarzy. Bał się. I to bardzo. Nie mógł jednak zawrócić, musiał pomóc przyjacielowi. Obiecał to jemu i sobie. Musiał iść naprzód, bez względu na wszystko. Szczególnie teraz, gdy wiedział już, dokąd zmierza. W końcu wracał do domu.