- Opowiadanie: sathe - Niech żyje bal (wersja poprawiona)

Niech żyje bal (wersja poprawiona)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niech żyje bal (wersja poprawiona)

Było dwóch sędziów: J. i L., przy czym zdawało się, że ten pierwszy wyjechał na bardzo długi urlop. Od dłuższego czasu nie wydawał żadnych werdyktów, nie dawał nawet najmniejszego śladu swojej obecności. Po prostu przepadł. Znikł.

A może zwyczajnie wycofał się z życia publicznego i spokojnie czekał, aż dopełni się czas podejrzanych?

Tak, to możliwe.

W każdym razie L., ośmielony nieobecnością jedynego konkurenta, wziął sprawy w swoje ręce i niestrudzenie ferował kolejne, coraz to okrutniejsze, wyroki.

Wiedział, że właśnie teraz ma swoje pięć minut, które musi całkowicie wykorzystać. I robił to z piekielną premedytacją oraz dokładnością, jakiej nie powstydziłby się jego przeciwnik.

Ale J. tutaj nie było. Trochę niestety.

Tak myślał Kosa, gdy czytał maila pod znaczącym tytułem „ZLECENIE".

 

I

Wreszcie wyszła z pokoju.

Stanęła przed lustrem i chwilę przyglądała się własnemu odbiciu. Na jej bladych, pełnych ustach błądził delikatny uśmiech. Och, musiała być zadowolona ze swojego wyglądu.

– Jesteś dzisiaj piękna, pani. – Powiedział, wzdychając z zachwytem.

– Tylko dzisiaj? – Podchwyciła zaczepnie.

– No cóż… – Jej uwaga na chwilę zbiła go z tropu, ale rychło odzyskał rezon.– Ostatnio rzadko zdarza się, że…

– Decyduję się na taką, a nie inną formę wyrazu? – Dokończyła kpiąco.

– Właśnie. – Zgodził się i zamilkł.

Nie lubił, gdy miała taki humor. Była wtedy złośliwa, dokuczliwa i humorzasta. Zamiast więc kontynuować rozmowę, wolał po prostu patrzeć na wybrankę.

Kobieta jego życia grzeszyła urodą. Czy trzeba dodawać coś więcej?

Trzeba?

No zgoda.

Jej wysokiej, bardzo szczupłej sylwetki, nie szpeciły ani przesadne mięśnie, ani dodatkowe kilogramy. Może niektórzy uznaliby, że jest zbyt chuda, ale przecież „rozmiar zero" był teraz w modzie. No więc Kobieta z powodzeniem mieściła się – jeśli tylko chciała – w ubrania o magicznym numerze 34.

Miała małe piersi i wąskie biodra, w ogóle sprawiała wrażenie drobnej i kruchej, ale Mężczyzna wiedział, że to tylko złudzenie. Że w razie potrzeby (a te pojawiały się od zawsze, można by rzec, iż od zarania świata), jego wybranka stawała się nagle bezwzględna, okrutna… Jak to się obecnie mówi…? N-i-e-e-m-p-a-t-y-c-z-n-a.

Jednak kochał ją. Wiedział, że z wzajemnością, choć to była trudna miłość – taka z gatunku „wiecznie wystawianych na próbę".

Zerknęła na niego. Ich spojrzenia spotkały się, a on znowu utonął w jej przeraźliwie jasnoniebieskich oczach. Nie mógł oderwać się od chorobliwie białej skóry i srebrzystych, długich włosów. Jego wzrok ślizgał się namiętnie po Kobiecie, kleił się do niej, gładził ją i wkradał się tam, gdzie linia czerwonej sukni wyznaczała granice nagości.

– Przestań, Kosa. Nie mamy czasu. – Nakazała władczo, a on usłuchał.

Jak zawsze.

Musiał jej być posłuszny. I był. Nie, nie dla tego, że właśnie MUSIAŁ, ale dlatego że CHCIAŁ.

Potrząsnęła głową. Och, jak bardzo mu się podobała w tym wydaniu!

Podszedł do niej, przesunął dłońmi po jej kościstych ramionach, a ona zadrżała. Odwróciła się i pocałowała go. Usta Kobiety były zimne. Kłuły lodem i niewyobrażalną potwornością. Uwielbiał ten smak. Na chwilę się w nim zatracił, lecz jej prośba przywołała go do porządku.

– Nuty, Kosa.

– Nuty?

– Tak, miałeś mi je przygotować. Zrobiłeś to?

– Oczywiście. Tylko, że…

Szybko spełnił polecenie, wkładając papier wprost do otwartej torebki Kobiety.

– Nie rozumiem, dlaczego cię to dziwi. Zawsze lubiłeś muzykę. Coś się zmieniło? – Odrzekła, mrużąc oczy. Och. Tak bardzo chciałby poczuć, że szybciej zabiło mu … Te, no. Serce.

– Nie, absolutnie nie. Ale tak dawno nie słyszałem, jak grasz.

– Nie mam zamiaru sięgać po skrzypce. Po prostu damy to orkiestrze…

– Nieważne, kto to zagra. Ważne, że w ogóle.

– Prawda? Też już o tym prawie zapomniałam. Ostatnimi czasy wybierałam inne rozwiązania. Tak więc dzisiaj, Kosa, będzie jak dawniej. To dlatego tak się wystroiłam.

Spojrzał na nią jeszcze raz.

Od niepamiętnych czasów szli razem przez życie. Ramię w ramię, ręka w rękę. Znali się od każdej, nawet najgorszej, strony, a ich drogi nigdy się nie rozeszły.

Widocznie zostali na siebie skazani, a ich wspólna historia była niczym innym jak dożywotnim karcerem.

Ale, na Boga! Cóż to było za więzienie!

– Chodź, Kosa, bo się spóźnimy. Mamy się tam pojawić o północy.

– Tak, pani. Wejdziemy na czas, jak zwykle.

– Wspaniale.

 

Już mieli wsiadać do samochodu, gdy nagle Kobieta spytała:

– Kosa, pamiętasz kroki do carole?

– Ja nigdy niczego nie zapominam.

– To cudownie, Kosa, mój kochany, mój jedyny. – Rzekła. – Bo wiesz co? Chcę potańczyć.

 

II

Jechali przez ogromne miasto. Nocne światła rozszarpywały noc, jasnym smugami wpijając się w przydymione smogiem niebo.

– Ależ tu się zmieniło. – Powiedziała ze smutkiem.

– Nie wszyscy to widzą, pani. – Odparł, zjeżdżając z głównej drogi.

– Nie wszyscy mają okazję być nieustającym świadkiem tych zmian. Obserwowanie przemijania to ciężka praca.

– Tak samo jej stawianie kropki nad i.

– Ładnie to ująłeś. – Zerknął w lusterko i napotkał jej wzrok. – Jestem zmęczona, wiesz? Potrzebuję tej chwili wytchnienia. To stąd ten taniec.

– Tak, ostatnio masz dużo pracy, pani. Jak nigdy wcześniej. Takie czasy.

Kobieta wyjrzała przez okno.

Miasto żyło swoją nocną zmianą. Jeżyło się pokrwawionymi nożami, tętniło przyspieszonym stukotem szpilek i nienawistnym rytmem rozpędzonych pięści. Ryczało płaczem, zgiełkiem, wyciem syren i przeciągłym krzykiem. Pstrzyło się, pstrokaciło bezsensowną feerią sztucznych świateł. Tonęło w kolorach, a jednak pozostawało dojmująco ponure i ciemne.

– Tak, takie czasy. – Zgodziła się nie bez smutku.

 

***

– Jesteśmy na miejscu. – Powiedział, wjeżdżając na ogromny, półkolisty parking.

– To tutaj? – Opuściła na chwilę szybę.

Pałac był ogromny. Jego śnieżnobiałą, barokową bryłę rozjaśniały pochodnie i lampiony, z wielką wyobraźnią porozwieszane wokół tarasu i głównego wejścia. Na balkonie rozmawiali wystrojeni goście, a ze środka sączyła się muzyka poważna, wygrywana przez kwartet smyczkowy.

– Nikt nie tańczy. – Zauważył Kosa.

– Zaraz to zmienimy.

Nagle ktoś otworzył drzwi samochodu i do środka, od strony kierowcy, wsunęła się ogolona głowa młodego mężczyzny.

– Mają państwo zaproszenia? – Spytała głowa.

– A pan choćby za grosz kultury? – Odparował Kosa. – Pierwszy raz spotykam się z czymś takim, przy czym zaznaczam: młody nie jestem.

Ochroniarz zacisnął szczęki i poczerwieniał.

– Nikt mnie nie będzie uczył zawodu. – Syknął. – A do pana ambasadora to można się dostać tylko za zaproszeniem. Jak go państwo nie macie, to…

– Kosa. – Kobieta chwyciła go uspokajająco za ramię. – Ja to załatwię.

– Mogę przecież… – Kosa odwrócił się.

– Wiem. Ale nie teraz. Ten pan się nigdzie nie spieszy.

Wysiadła z auta i podeszła do mężczyzny. Dorównywała mu wzrostem, jaśniała na tle jego czarnego garnituru. I chociaż była znacznie szczuplejsza, krucha, to dziwnym trafem górowała nad nim, gięła go, wduszała w ziemię.

Ochroniarz cofnął się.

Uśmiechnęła się do niego, wyciągając ku niemu dłoń. Nie chciał przyjąć uścisku, ale zrobił to wbrew sobie. Gdy ich ręce spotkały się, ogarnął go przenikliwy chłód i smutek, który spustoszył mu serce.

– Pan widzi, że nie mamy zaproszenia… – Powiedziała spokojnie, a on skinął.

– Czy ambasador… Spodziewa się … Pani? – Spytał.

– Nie. – Odrzekła szczerze. – Moje pojawienie się będzie dla niego wielką niespodzianką. Pan F. lubi prezenty, jak sądzę?

– Kto ich nie lubi…? – Odparł mężczyzna i zszedł Kobiecie z drogi. – Za… Zapraszam państwa do środka.

Ta uśmiechnęła się i pogładziła go po policzku.

– Dziękuję.

Potężny ochroniarz zadygotał, czoło skroplił mu obfity pot. Szepnął tylko:

– Źle się czuję…

Nachyliła się do jego ucha i mruknęła:

– Wiem.

 

Kosa wysiadł z samochodu, zatrzasnął drzwiczki.

Podążył za ukochaną, obojętnie mijając ochroniarza.

Mężczyzna siedział na dole schodów i kołysał się niczym osierocone dziecko.

Płakał… więc jednak nie był takim draniem, na jakiego chciał wyglądać.

Kobieta o tym wiedziała, wszak to na niej kończyły się wszystkie rachunki sumienia.

 

III

Towarzystwo się wzajemnie adorowało. Pomniejsi nadskakiwali znaczniejszym, krążąc wokół nich jak sfora wygłodniałych psów. Ci ważniejsi od czasu do czasu zwracali uwagę na pomniejszych, rzucając im ochłapy swego zainteresowania. Kolejność dziobania wszechogarniała: i przy przekąskach, i przy dostępie do znamienitszych gości, i przy kolejce do toalety.

Stoły gięły się od potraw na „ą" i „ę", między uczestnikami przyjęcia krążyli usłużni kelnerzy, a kwartet smyczkowy w sztucznym zadęciu grał Mozarta. Bogactwo kapało ze ścian i ubrań, wprost wylewało się z ludzi i podtapiało ich, ciągnąc coraz niżej, aż do samego dna.

Wszyscy składali usta w ciup, być może uważając, że ta mina czyni z nich Alfę i Omegę. Toczyli jałowe dysputy o wyższej kulturze, polityce i religii. Nie gestykulowali, nie podnosili głosu, nie zmieniali swoich póz. Widocznie zasady obowiązującej tu etykiety zabraniały także komentowania obecności nowoprzybyłych gości, bo każdy udawał, że para, która właśnie weszła do sali balowej, nie wzbudza jego ciekawości.

– Tak obecnie wygląda dobroczynność, Kosa. – Westchnęła Kobieta, wskazując na gustowny baner, zawieszony tuż pod sufitem. Napis informował, że to „Ambasadorski Bal Charytatywny 2010". Dla kogo zbierano pieniądze? Kto i kiedy je otrzyma? Ile tego będzie? Tego już Kosa się nie dowiedział.

Kobieta wzruszyła ramionami. Odwróciła się do Mężczyzny, poprawiła mu krawat i strzepnęła drobny pyłek z jego fraka.

– Ty też dzisiaj dobrze wyglądasz. – Nieznacznie uśmiechnęła się.

Zerknął w jedno z licznych luster, którymi wyłożono ściany. Och, on też nie miał się czego wstydzić. Był wysoki i chudy. Bladość zapadłych policzków kontrastowała z ciemnymi, skrzącymi się oczami, a białe włosy odznaczały się świetliście na czarnym materiale wieczorowego stroju.

Kobieta spojrzała na zegarek.

– 23.45. Jesteś gotowy, Kosa? – Spytała.

Skinął głową.

– To zaczynamy.

Ruszyła naprzód, a on szedł za nią.

Podążał jej krokiem niczym cień. To ciekawe, że czynił tak od tysięcy lat i nigdy nie było mu mało.

 

***

Sunęli przez udekorowaną salę balową, a zgromadzeni rozstępowali się na boki.

Droga przed nimi pustoszała, otwierała się sporym prześwitem aż do samego ambasadora F.

Kobieta i Kosa czuli na sobie wzrok obecnych. Doskonale wiedzieli, czego obawiają się zgromadzeni: tego nagłego, przejmującego chłodu, lodowatymi pazurami rozdrapującego im serca.

Barokowy pałac utonął w strachu. Skąd się wzięła ta obawa? Dlaczego tak paraliżowała?

Och, te pytania miały na zawsze pozostać bez odpowiedzi. Zresztą nikt ich nie oczekiwał. Co prawda goście rozstępowali się, ale nadal tkwili w swoich małych adoracyjnych kółkach. Niby z obawą zerkali na boki, lecz ciągle trwonili czas na roztrząsanie bzdur. A przecież każdy z nich, gdzieś głęboko w środku, trząsł się jak małe dziecko.

Kosa skrzywił się. Niewytłumaczalna trwoga towarzyszyła mu od zarania dziejów… I naprawdę lubił to uczucie.

Kobieta nadal kroczyła naprzód, a on był tuż za nią.

Łapali fragmenty przyciszonych, stłumionych rozmów, a urywane na ich widok wątki potwierdzały jedno: tym razem sędzia L. nie pomylił się.

– Powiedziałem: sprzedawaj, zanim dobiorą się nam do dupy… – Szeptał starszy jegomość w drogim, jedwabnym garniturze. – Nie mogą, mówię ci, połączyć nas ze sprawą zeszłorocznej spekulacji, bo będziemy skończeni…

Kobieta i Kosa minęli ich i poszli dalej.

– Obetniemy płace budżetówce, podwyższymy podatki o parę procent, ograniczymy socjalkę. – Oznajmił wysuszony starzec i zsunął okulary na czubek nosa. Potarł zaczerwienione oczy i dodał konspiracyjnie. – Mediom rzuci się jakiś ochłap, no wymyśl coś, dziecko. Jesteś tym spin doktorem czy nie? Przestań pieprzyć, że to nieetyczne. Zróbcie jakąś prowokację, a my po cichu załatwimy swoje.

Dalej.

– Ta prywatyzacja, o której pan wspomniał, panie ministrze… – Zagadywał ogolony na łyso obcokrajowiec. – To ma być za tak zwany bezcen, tak?

– Taak… – Zgodził się rozmówca, poprawiając nerwowo wąski krawat. Zerknął na wystawny zegar i mruknął. – Ale nie tylko wy chcecie poznać szczegóły.

– Wiem, do czego pan zmierza i zapewniam, że nasza oferta będzie nie do przebicia…

Dalej.

Kobieta mijała wszystkich bez słowa, docierając wreszcie do celu. Stanęła, wyprostowała się, a na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmiech.

– Ambasador F. – Bardziej stwierdziła niż zapytała.

Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi, zsunął szerokie usta w ciup i spytał :

– A pani…?

– Och, moje imię nie jest teraz najważniejsze…. – Rzekła. – Chociaż zaręczam, z pewnością je pan zna.

– Przepraszam. – Ambasador F. chrząknął z zakłopotaniem. – Obawiam się, że nie…

– Nic nie szkodzi. Zaraz nadrobimy straty.

– Proszę pani, zapytam wprost. – Oznajmił groźnie. – Czy ma pani stosowne zaproszenie?

– Nie. – Przyznała.

– Zatem będzie pani musiała opuścić ten budynek. To zamknięte przyjęcie. – Powiedział z nieznośną wyższością. Już miał wołać ochroniarzy, gdy nagle Kobieta przyłożyła palce do ust i szepnęła:

– Ciii… Po co tyle hałasu?

Usłuchał natychmiast. Właściwie nie miał zamiaru tego robić, ale coś go zmusiło do milczenia. Zadrżał.

Nieznajoma uśmiechnęła się szeroko, a oczy rozpalił niepokojący błysk. Źrenice Kobiety nienaturalnie rozszerzyły się i rozlały na całe białka.

Powietrze zawirowało, drgało tak parę chwil, po czym nagle stężało.

Ambasador odniósł wrażenie, że czas się zatrzymał. Wszyscy znieruchomieli, zastygli w swoich pozach, urwanych gestach i niedokończonej mimice.

– Niech pan nie okazuje niewdzięczności, przecież przyniosłam panu prezent… – Nieznajoma sztucznie naburmuszyła się i wyjaśniła:

– Tak, prezent. Wszak to przyjęcie, a pan jest tu gospodarzem. Odkąd zaś pamiętam, goście wręczają gospodarzom drobne upominki.

– Już? – Kosa nachylił się do Kobiety, a ambasador z przerażeniem zauważył, że oczy obcego także zalśniły nienaturalną czernią.

– Tak. Wreszcie. – Nie przestawała się uśmiechać.

Otworzyła elegancką torebkę i wyjęła zeń plik kartek.

– Proszę. – Wysunęła dłoń w kierunku F. – To dla pana. Niech pan to weźmie… Teraz. Już może się pan ruszać, ale tylko jak ja panu zagram.

Ambasador przyjął niechciany upominek. Zerknął na niego i zamrugał oczami. Nic nie rozumiał. Nuty?

Zadrżał. Jak tu zimno! Był przecież lipiec, środek lata, a tu przymrozki i zimowy chłód.

– A teraz niech pan je poda orkiestrze. – Poleciła Kobieta, wskazując na kwartet smyczkowy.

Muzycy nagle przestali grać i Mozarta zastąpiła straszna cisza.

Nikt nic nie mówił. Nikt się nie ruszał.

Nieokreślona groźba zawisła w powietrzu i na dobre rozpanoszyła się w sali balowej. Przyczaiła się tuż pod sufitem i niewidocznymi ślepiami wwiercała się w zgromadzonych gości.

– Szybko, panie ambasadorze. – Ponagliła nieznajoma. – Chyba nie chce pan zamarznąć?

– Nie. – Odparł mechanicznie i na sztywnych nogach, z wysuniętą przed siebie ręką, ruszył w kierunku kwartetu.

Krok.

Znowu się ochłodziło. Tak, temperatura zaczęła wyraźnie spadać – chwilę później cała podłoga pokryła się szronistym, skrzypiącym kobiercem.

Krok.

Mróz wpełzł po schodach tarasu, przeczołgał się przez progi, przylgnął do rokokowych mebli i zaczął wchodzić na ściany, skuwając je lodową taflą.

Krok.

Sala Balowa zaczęła przypominać jaskinię, wydrążoną w wiecznej, arktycznej zmarzlinie.

Ambasador stanął przed piękną skrzypaczką.

Ta, poruszając się równie bezwolnie co F., wzięła nuty i – chcąc nie chcąc – rozłożyła je przed pozostałymi muzykami.

Och, nie chcieli tego robić. Naprawdę, każdy z nich wolałby wtedy zapaść się pod ziemię niż zagrać. A jednak wszyscy ulegli temu potwornemu przymusowi, który w razie sprzeciwu rozdrapywał ich od środka.

– Panie ambasadorze? – Kobieta przywołała F. do siebie, chwyciła go boleśnie za rękę i rzuciła kwartetowi:

– Raz…

Zareagowali bez słowa. Przyjęli pozycje właściwe swym instrumentom.

– Dwa..

Chwycili smyki w drżące, oszronione dłonie.

– Trzy!

Zagrali tak, jakby robili to ostatni raz w życiu.

Pozwolili, by muzyka rozerwała wszystkich na strzępy.

 

***

Kosa pochwycił ambasadora za drugą rękę. Złapał też żonę urzędnika i pociągnął ją ku sobie.

– Zatańczmy! – Szepnął przerażonej kobiecie. – Uwielbiam carole.

 

IV

Nie, wcale nie zaczęło się powoli. Melodia nie narastała, nie rozwijała się.

Dźwięki zaatakowały od razu i były dzikie, szalone. Oszałamiały nieujarzmionym rytmem, powalały szybkością i… czymś jeszcze.

Czymś dawnym, nieokiełznanym, pierwotnym. Czymś, co słuchających wiodło na skraj oddzielający życie od śmierci.

Muzyka zadudniła, rozsadziła sztywną etykietę, zniszczyła pozory dobrego wychowania. Pochłonęła wszystkich i wszystko zalała falą szaleństwa.

Kobieta pociągnęła za sobą ambasadora. Ruszyła naprzód, niemal na oślep. Tuż za nią popędził Kosa z oszołomioną żoną F. Pani ambasadorowa pochwyciła któregoś ministra, ten złapał swego asystenta i rychło przez salę balową przetoczył się cały korowód rozemocjonowanych tancerzy. Ludzie wpadli w trans. Krzyczeli, jęczeli, raz po raz ktoś wyskakiwał wysoko ponad głowy oszalałych gości. Ktoś inny przyklaskiwał, dało się słyszeć mocne przytupy, wieńczone rozwrzeszczanym „hej".

A muzyka nie zwalniała, nie kończyła się.

Gnała galopem przez cały pałac, wypadała z sali balowej, rozlewała się, pędziła do kuchni, na taras, parking, ogród. I łowiła każdego napotkanego na swojej drodze. Więziła go, chwytała i prowadziła do środka pałacu. Zmuszała do tańca tak, że rychło w furiackim kronentanzu zatracili się i wysocy urzędnicy, i ochroniarze, i kucharze, i kelnerzy… Trzymali się za ręce, nie bacząc na groteskowość całego zdarzenia.

Zresztą to się nie liczyło. Najważniejsze były dźwięki i to, co ze sobą niosły.

Obietnicę wyzwolenia.

Zapowiedź lekkości.

Ostateczne rozwiązanie.

Mężczyźni i kobiety, szefowie i pracownicy, przyjaciele i wrogowie – wszyscy stali się równi, tacy sami… I wszyscy czuli się identycznie. Posłusznie tańczyli, wiedzeni przez nieznajomą Kobietę i jej towarzysza.

Lód zaczął topnieć, gdy korowód zatracał się we własnej gorączce.

Taneczne koła przeplatały się, pulsowały, mrowiły niczym czerwie. Rozrywały się, łączyły, wirowały w nieziemskiej procesji, której nogi jęły krzesać ogień.

Iskry przeskakiwały pomiędzy rozpalonymi obcasami, spadały na podłogę, ściany, meble, a miejsce zimna zajął żar.

Roztańczona kawalkada nie zauważyła pożaru, chociaż płomienie lizały ją z całą swą zaciętością i okrucieństwem. Ludzie nic nie czuli prócz muzyki, która wypełniała im żyły.

Sala balowa zamieniła się w ogromną pochodnię.

– Tańczcie! – Krzyczała Kobieta, a ogień lśnił w jej czarnych oczach. – I niech was piekło pochłonie!

Wkrótce temu życzeniu stało się zadość.

 

***

Ambasador czuł nieznośną lekkość bytu i podobał mu się ten stan. Wreszcie wiedział, że żyje. Na moment miał to, o czym marzył przez całe życie.

Wolność.

 

A potem przyszedł Koniec.

 

***

Ambasador wraz ze wszystkimi zgromadzonymi uniósł się.

Byli teraz tacy zwiewni, krusi… Przezroczyści.

Ogarnął ich dziwny spokój i początkowo nie mąciło go nic, nawet widok spopielonych ciał, zalegających w gorejącym pałacu. Pożar trawił zabytkowe ściany, obracając je w zgliszcza i pochłaniając każdego, kto wcześniej pragnął zatańczyć.

Strach przyszedł potem, gdy Kobieta dyrygująca ich korowodem nagle stanęła.

Zawiśli przez chwilę w powietrzu, a nieznajoma – otoczona teraz trupiobladą aurą – podniosła kciuk. Potem zaś opuściła go, sprowadzając zagładę na tańczących.

 

Spadali długo, szybko, z całym impetem, z trwożnie rozwartymi oczami i ustami, które nie potrafiły już krzyczeć.

Nie roztrzaskali się o ziemię.

Przepłynęli przez nią.

W dół i w dół, tam gdzie niżej już być nie może.

 

Ciemność przesiąkła potwornością i zapowiedzią cierpienia.

Czekano na nich. Orszak powitalny dobrze przygotował się na przyjęcie kolejnych gości.

 

I już nikt nie chciał tańczyć.

 

V

– Kosa, podaj mi telefon. – Poprosiła, przygładzając ręką tlącą się suknię. Dym znikł, a w samochodzie zapanował chłód.

Mężczyzna spełnił polecenie i nacisnął pedał gazu. Musieli jak najszybciej oddalić się od miejsca zdarzenia.

– Jak ci się podobało, kochany? – Zagadnęła, wybierając numer.

– Bardzo, pani. Tak dawno nie tańczyliśmy… A ja… tak dawno nie widziałem cię szczęśliwej…

– No cóż, ze śmiechem mi nie do twarzy. – Zażartowała wbrew swej naturze.

Kosa chciał coś powiedzieć, ale uciszyła go ruchem dłoni. Posłusznie zamilkł.

Wiedział, że zaraz rozpocznie się rozmowa z arbitrem L.

– Tak, gotowe. – Rzekła oficjalnie, chociaż jej głos nieco drżał. Tylko sędziowie mogli ją zatrwożyć, nikt więcej, nigdy. – Powinni już być u ciebie, panie. Nie, nikt się nie domyśli. Przecież wszyscy kiedyś umrą.

 

***

– Mówią o nas, pani. – Rzekł Kosa, pogłaśniając telewizor.

Dziennikarz mówił z przejęciem o tragicznym pożarze, w którym zginął kwiat krajowej polityki i kultury, łącznie 117 osób. Za plecami roztrzęsionego reportera majaczyły poczerniałe ściany zabytkowej budowli. Kikuty potrzaskanych marmurów straszyły i ściskały za gardło. Strażacy dogaszali pożar, zgliszcza ćmiły się duszącymi, śmierdzącymi oparami.

Po minach zgromadzonych było widać, że rozmiar zagadkowej katastrofy przerastał ich.

Nikt nie przeżył.

Nie ma świadków.

Przyczyny pożaru są nieznane.

Sprawę ma wyjaśnić specjalne śledztwo, w które włączą się najwyższe organy państwowe.

– Kiedyś mnie znajdą, Kosa. – Rzekła obojętnie, czesząc włosy.

– Jak każdy, kto żyje, pani.

 

Rozległ się krótki dźwięk i Kobieta rzekła:

– Sprawdź, dobrze? Jestem zmęczona, nie chce mi się wstawać.

Mężczyzna podszedł do laptopa i poruszył myszką. Ekran błysnął i wkrótce pojawił się na nim napis: „Masz nową wiadomość w skrzynce pocztowej".

Kosa wskazał na list o znaczącym tytule „ZLECENIE".

– Musimy się wziąć do pracy, pani.

– Kto tym razem?

– Znowu sędzia L. – Chrząknął.

– Tak myślałam. – Ze smutkiem kiwnęła głową. – Gdzie?

– Somalia, pani.

Ciężko westchnęła. Wstała i przeciągnęła się.

– Wracamy do codzienności, Kosa. Szykuj się. Tym razem i ty będziesz miał pełne ręce roboty.

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie. A teraz... coś z "zupełnie innej beczki" (że zacytuję pythonowskiego klasyka). Zamieszczone opowiadanie jest zamkniętą całością, dzieje się współcześnie, pojawiają się nowi bohaterowie. Innymi słowy - spróbowałam sił w czymś innym niż dotychczas. Jestem strasznie ciekawa Waszego zdania. Pozdrawiam gorąco, sathe

ooo, dziękuję za ocenę. też chciałabym tak szybko czytać :) niecałe dwadzieścia minut na dziesięć stron tekstu :) oczywiście będę wdzięczna za wszelakie komentarze!

Sathe, sporo dialogów. Mnie tekst zajął też mniej więcej dwadzieścia minut, więc akurat w tej czwórce nic dziwnego;p Ale nie, nie ode mnie. Ja ciągle się waham, co wystawić, bo mogę wystawić albo "słabą" piątkę, albo "mocną" czwórkę.
Hm. Zapis dialogów. Średnio się znam, ale jak jest po myślniku powiedział, rzekł i tak dalej, to zwykle na końcu zdania brak kropki i po myślniku z małej. To taka drobna uwaga stylistyczna. Co dalej? Czasem dziwiła mnie konstrukcja zdań. Może to celowo i razi tylko mnie, ale jakoś mi nie pasują - przykład "Nieznacznie uśmiechnęła się". Pewnie to też poprawne, ale tak mnie nawiedziło, że tu lepiej by chyba wyglądało "uśmiechnęła się nieznacznie"... Tak, twój tekst, nie będę się wykłócać;p Po prostu zwracam uwagę na to, co mi nie do końca pasuje.
Co dalej... krótkie zdania. Nadmiar przymiotników. Zwróciłam uwagę pewnie tylko dlatego, że sama zawsze mam z tym problemy, może więc zabieg zamierzony?
Pomimo tych uwag, myślę, że tekst został dobrze napisany. Nie bardzo dobrze, ale dobrze. Wciągnęłam się mniej więcej tak od ósmej strony (jak się w wordzie z półtorej odstępu czyta), z uwagi na umiejętnie budowany nastrój, stworzenie klimatu, potęgowanie napięcia, to zdecydowanie ci wyszło, przynajmniej moim skromnym zdaniem. Za początek bez wahania dałabym cztery, ponieważ czytało się miło, ale bez emocji. Natomiast scena, w której orkiestra zaczyna grać, przemówiła do mnie;) Przypadł mi do gustu opis tego szaleństwa tańca. Ładnie ci to wyszło.
A sam pomysł... Tu nie wiem czy dobrze zrozumiałam, nie będę pisać o swojej interpretacji, bo mogę się zbłaźnić;p Ale sądzę, że jest ciekawy.
Hm, to by było chyba na tyle. Nad oceną pomyślę i dam znać, co ostatecznie kliknę;p
I.

Witaj Isenna, bardzo dziękuję Ci za komentarz. :)
Tak gwoli ścisłości: nie chodzi o to, że "tylko" czwórka, bo to przecież dobra ocena (jak sama nazwa wskazuje), ale o to, jak szybko ocena się pojawiła. Głośno się po prostu zastanawiam, czy teraz Tajemniczy Ktoś nie wrzuca pod opowiadaniami różnych cyferek tak "po prostu", czasem 2, czasem 3, czasem 4 etc. Jeżeli tak, to bardzo mi miło, że 4 padło na mnie. :) Również z tego powodu bardzo dobrym rozwiązaniem wydaje mi się łączenie ocen z komentarzem, który niżej podpisanej jest szczególnie cenny.
Jak pisałam, tekst jest moją pierwszą próbą napisania czegoś "nie-fantasy" i cieszę się, że nie do końca poległam :)
Przymiotników używam faktycznie dużo, tu był to chwyt zamierzony - może rzeczywiście przedobrzylam. Obiecuję poprawę.
Jestem bardzo ciekawa Twojej interpretacji, strasznie się starałam nie pisać niczego wprost, może się udało...? Pozdrowiam gorąco!

No właśnie, właśnie, ten nieszczęsny zapis dialogów... Poza tym nie czepnę się niczego, bo czytałem w przyspieszonym tempie --- za dwie godziny mam pociąg. Do innego miasta, bez chichów proszę... Niezły tekst. Jak widać, nie musisz obracać się w kręgu jedynie fantasy.

„Tak myślał Kosa, gdy czytał maila o znaczącym tytułem „ZLECENIE"."
'znaczącym tytule'?
„wolał po prostu patrzyć na wybrankę."
patrzeć, bo patrzyć jest zbyt potoczne?
„Jej wysokiej, bardzo szczupłej sylwetce, nie szkodziły ani przesadne mięśnie, ani dodatkowe kilogramy."
nie szpeciły, zamiast nie szkodziły? Nie szkodzi coś, co jest obecne, a mimo to nie jest wadą.
„Wiedział, że ze wzajemnością"
z wzajemnością?
„Na chwilę się w nim zatracił, lecz ocknęła go jej prośba."
ocknęła? a może jakoś inaczej, bez ‘się' ten czasownik brzmi dziwnie... ‘ocykać'...
Co to jest „elegancko oprawiony papier"?
„Widocznie zostali na siebie skazani. / Ale, na Boga! Cóż to było za więzienie!"
Żeby zadać pytanie w takiej formie, trzeba było wcześniej użyć synonimu więzienia, a nie słowa ‘skazani'. Wiadomo, o co chodzi, ale się gryzie.
„bogato wystrojeni goście"
bogato ubrani albo wystrojeni, ale nie oba
„- Nikt nie tańczy."
Jeśli goście bawili się... to jak, skoro nikt nie tańczył? Nie można posądzać dostojnych gości o granie w klasy. Rodzi dwuznaczność, więc może warto zmienić wcześniejszy fragment.
„niego niezapomnianą niespodzianką."
niewątpliwie niezamierzone 3 x nie-?
„Kosa wyszedł z samochodu"
wysiadł?
„Mężczyzna siedział na schodku"
schodku czego?
„Pomniejsi nadskakiwali ważniejszym"
Bardzo subiektywnie (jeszcze bardziej, niż w pozostałych): pomniejsi i znaczniejsi lepiej pasują.
„kolejce do toalety"
O, to musiało być w Polsce (to nie do poprawek, luźna uwaga).
„Bogactwo kapało ze ścian i z ubrań"
ze ścian i ubrań? (bez ‘z')
„zsuwali usta w ciup"
składali, robili? i jest to powtórzone, ale chyba w sposób zamierzony, więc nie gryzie.
„gustowny baner, rozwieszony tuż pod sufitem"
zawieszony lub rozpięty?
„Ruszyła naprzód, a on zaś szedł za nią"
bez ‘a' albo bez ‘zaś'?
„czynił tak od setek tysięcy lat"
tylko kogo wtedy odwiedzali, neandertalczyków? od biedy można uznać ich za homo sapiens, tylko nie wiem, jak było u nich z pojęciem dobra i zła czy posługiwaniem sie mową artykułowaną
„Sunęli przez udekorowaną salę balową, a zgromadzeni rozsuwali się na boki."
Za dużo suwania, więc może ‘rozstępowali się'
„Barokowy pałac utonął w strachu. Skąd się wziął?"
Trzeba trochę zmienić, bo jest dwuznaczność i złośliwiec mógłby stwierdzić, że to barokowy pałac pyta, skąd się wziął.
„skrzywił się pod nosem"
albo skrzywił się, albo pokręcił nosem, albo skrzywił się i bąknął coś pod nosem... ale razem oba już nie za bardzo
„Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi, zsunął szerokie usta w ciup i rzekł:"
Ten i następny fragment wypowiedzi wprowadzone słowem rzekł. Może pierwsze zastąpić ‘zapytał'?
„a widząc minę F., wyjaśniła:"
Jeśli wcześniej jest informacja, że miny wszystkich stężały, podobnie jak ruchy, w niedokończonych gestach, to ambasador nie mógł zmienić miny... więc Kobieta nie mogła jej zauważyć.
„Odparł mechanicznie"
‘mechanicznie', jak robot, czy raczej ‘machinalnie', jak ktoś przestraszony albo skołowany?
„szronistym"
zamierzony neologizm?
„Ambasador stanął przez piękną skrzypaczką."
przed - literówka
„Czekali na nich."
ładniej by było ‘czekano'
„gładząc ręką tlącą się suknię. Dym znikł"
przygładzając albo przyklepując? bo od gładzenie jest zbyt łagodne (jako słowo), żeby zgasić tlący się materiał
„Musieli jak najszybciej oddalić się od miejsca przyjęcia - ruin i zgliszcz pałacu."
miało być ‘od miejsca zdarzenia'? bo pozostał jakiś dziwny twór
„tak dawno nie widziałem cię szczęśliwiej"
szczęśliwej - literówka
„uciszyła go ruchem dłoni. Posłusznie skinął i zamilkł"
poza tym, że za dużo tych machnięć i ruchów, to ‘posłusznie skinął' to przesada... może ‘przytaknął', ‘skinął głową'?
„Wiedział, że po drugiej stronie telefonu pojawił się sędzia L." ??? jeśli koniecznie tak, to po drugiej stronie linii... chociaż też nie za bardzo... bo pierwotna wersja sugeruje, że sędzia pojawił się w aucie, z drugiej strony telefonu Kobiety.
„zgliszcza ćmiły się duszącą, śmierdzącą parą"
raczej ‘oparami', para chętniej jest wodna, niż śmierdząca
„Kosa wszedł na maila i odświeżył go. Na samej górze panelu wyskoczył list o znaczącym tytule „ZLECENIE"."
jest tak potocznie i młodzieżowo, że umarłem... ‘wszedł na maila', ‘wyskoczył list'...
Jest też kilka błędów w zapisie dialogów. We wtrąconych wyjaśnieniach nie zawsze musi być wielka litera. Na hyde parku jest wątek o tym.

Lekko napisana, niemęcząca satyra społecnzo-polityczna. Można to przeczytać bez bólu zębów. Dałem równe 5.

Mam pytanie osobiste, czy koniecznie musisz tytuły swoich tekstów podawać samymi wielkimi literami? Można pomyśleć, że to zabawa jakiegoś gimnazjalisty, a nie dopracowane opowiadanie kogoś, kto wie, co chce przekazać. I sam tytuł może sprawić, że się tekstu ‘w środku' nie przeczyta, ze stratą dla siebie ;P

O Jezu, zapomniałem. Dziękuję Adamie, za podpowiedź. sathe, gdzie jest element fantastyczny? (to był żart)

bardzo dziekuję za rozbudowane komentarze :) Kurczę, chyba pogubiłam się w zapisach dialogów. Pod koniec "Nie kradnij..." ujednoliciłam interpunkcję w myśl zasady: koniec zdania, kropka, myślnik, wielka litera, zdanie, kropka, myślnik, wielka litera. Myślałam, że teraz będzie OK, ale widzę, że pojawiają się zastrzeżenia. Następnym razem spróbuję podejść do tego jeszcze z innej strony. Może będzie wreszcie dobrze...?
Erreth, Twoje uwagi są jak najbardziej słuszne. DZIĘKI.
Jeżeli chodzi o Caps Locki w tytule, to po prostu już się tak przywyczaiłam. Dużych liter w tym przypadku używam od zawsze. Ale skoro to razi, to spróbuję zmienić nawyk.
pozdrawiam!
 

Erreth, kierując się Twoimi uwagami, postanowiłam poprawić tekst. Niniejszym przedstawiam ulepszoną wersję.

Język przyjemny, choć czasem coś trochę zazgrzyta, jak pokazał Erreth.
"Kłuły lodem i niewyobrażalną potwornością" - jakoś niezręcznie wygląda to sformułowanie. Tym bardziej, że wcześniej piszesz, że kobieta bywa okrutna w razie potrzeby, a nie zawsze. Więc jak: jest czasem okrutna, czy też tak ogólnie jest potworem?
Rozumiem, że J. to Jahwe, L. to Lucyfer a para bohaterów to podwojona śmierć.
Jeśli mam rację, to prolog jest trochę mylący (może celowo?). Po przeczytaniu go wydawało mi się, że Kosa to płatny morderca, który właśnie dostał zlecenie na jednego z sędziów. Kiedy zrozumiałem, o co chodzi, pewne zdania z prologu przestały mi się wydawać nieadekwatne (np. "czekał, aż dopełni się czas podejrzanych" - bez sensu w odniesieniu do zwykłego sędziego, takiego z sądu).
Podwojona śmierć to według mnie naprawdę ciekawy pomysł, mam wrażenie że nie wykorzystałaś go w pełni. Jakieś takie bez charakteru są te postacie, nie bardzo można je polubić ani znienawidzić. Nie wiadomo, czy Kosa jest pełnoprawnym partnerem czy takim chłopcem na posyłki (znów: może celowa niejasność, ale ja jednak chciałbym wiedzieć).
Podsumowując, czytelnik trochę się musi umysłowo nagimnastykować nad tym tekstem, a i tak pozostaje z uczuciem niedosytu. Bóg umarł, szatan działa... niezbyt oryginalna puenta. Bardziej krwiści bohaterowie mogliby nadrobić tę mieliznę. Jak dla mnie - trochę poniżej poziomu drukowalności w literackim czasopiśmie. Ale na tle portalu - powyżej przeciętnej. Punktowo dałbym więc 4, ale na razie opcję ocen mam zablokowaną. Pozdrawiam.

PS. Ta Somalia na końcu trochę doświetla bohaterów - rozumiem, że ona jest od elit a on od plebsu...(?) Fajne, ale dla mnie wciąż trochę za mało na ich temat.

"Tak myślał Kosa, gdy czytał maila po tytułem „ZLECENIE"." jest znowu błąd, zamiast 'pod' jest 'po'. Wcześniej było "o znaczącym tytułem „ZLECENIE"." A powinno być chyba "Tak myślał Kosa, gdy czytał maila pod znaczącym tytułem „ZLECENIE"."
Trzeba jeszcze poprawić "Wiedział, że ze wzajemnością," na "Wiedział, że z wzajemnością,".
"Mężczyzna siedział na schodku schodów i kołysał się niczym osierocone dziecko." - to wyszło gorzej, niż było. Może "na schodku obok wejścia" czy coś podobnego.
"a on szedł za nią" i tu chyba zaimków jest za dużo... ale to wymaga zmiany całej konstrukcji zdania. Wybrałaś trudne rozwiązanie, bez imion. No ale świetnie się z tego wybroniłaś, IMO.
Chyba wszystkie pozostałe poprawki udane. Cieszę się, że Ci się chciało edytować. Wiem, że 5 było zasłużone :)


Dziękuję za opinię i troszkę wyjaśniam. Przyznam szczerze, że nie chciałam wszystkiego wykładać na "ladę", dlatego pojawiają się niedopowiedzenia. Prolog jest mylący celowo, chodzi o to, aby odkryć po czasie, kim jes J. i L. :)
Kosa uaktywnia się bardziej w zależności od rodzaju zlecenia - na przykład w takiej Somalii właśnie. Zresztą poziom okrucieństwa Kobiety zmienia się również ze względu na zleceniodawcę.
Nie miałam też na myśli śmierci Boga, a jego chwilową nieaktywność (że odwołam się do biblijnej Apokalipsy).
Być może dopiszę do tej historii ciąg dalszy - spróbuję wówczas "podkręcić" charaktery bohaterów.

Erreth, poprawione raz jeszcze.
schodek schodów :) :) a to dobre :) :)
burnett & cooper, tak, taką miałam koncepcję z Somalią.

burnett & cooper ma trochę racji co do charakterów, ale... otwiera to pole do dalszych działań z tymi bohaterami. Jednoznaczne ich określenie jako złych upraszcza wszystko do poziomu banału. Śmierci nie można polubić... jesli ma się coś na sumieniu. Jeśli jest się "czystym", śmierć jest czymś wspaniałym (to parafrazowany św. Franciszek). Oby udało się coś jeszcze z tymi 'płatnymi mordercami' zdziałać. Ciekawe, jak się nazywają, skąd przybywają, kim są, dokąd wędrują :)

Muszę to dokładnie przemyśleć - z pewnością jednak nie będą jednoznacznie źli, to mogę obiecać.
Dziękuję Wam za wszystkie opinie!!

Dokładnie tak jak mówi Erreth: jacy są ci mordercy, w jaki sposób dostali tę "posadę", czy mają jakieś własne plany i dążenia... I czemu J. jest nieobecny, może warto by w ewentualnym sequelu wyjaśnić. Ale to już chyba byłoby grubsze przedsięwzięcie, z bardziej "mięsistym" światem przedstawionym.

oj, nie boję się grubszych przedsięwzięć. :) przyznam szczerze, że bardziej lubię pisać dłuższe, rozbudowane historie. Ta w założenia miała być krótka, jako przeciwieństwo "Nie kradnij" i "Kąski niezgody".

Takie są lepsze. Przynajmniej ktoś czyta ;)

"te, no... serce" -> "to, no... serce" Chociaż, gdyby się dłużej zastanowić, nawet pasuje tak z blędem.
Sathe, jestem twoją oddaną czytelniczką, jak wiesz. Ale zaszokowałas mnie tym opowiadaniem. Całkowita zmiana stylu, kąta widzenia, sposobu prowadzenia opowieści... Umiejętność pisania dobrze w jednym, swoistym stylu to już dużo. Zdolność do pisania w więcej niż jednym, to już talent :P

Witajcie, bardzo przepraszam za tak długi brak odzewu (urlop). bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i komentarze - jak już pisałam, naprawdę znaczą one dla mnie ogromnie, ogromnie dużo.

Co to za komentarze jednoemotikonowe? Już chyba z 10 takich widziałem od tego samego klienta. Jakaś paranoja.

Nowa Fantastyka