- Opowiadanie: Real.Fiction - Pan Narzekaj, praw się zrzekaj, z fabryki troli uciekaj i na autobus czekaj

Pan Narzekaj, praw się zrzekaj, z fabryki troli uciekaj i na autobus czekaj

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Pan Narzekaj, praw się zrzekaj, z fabryki troli uciekaj i na autobus czekaj

Na początku była. ..

Nuda.  Natrętna, skręcająca każdy organ, komórkę ciała i inne komórki, nuda. 

Sala była w połowie pełna, a papierowy kubek kawy, zrobiony ze świeżo ściętego, kolejnego drzewa z jakiejś zagrożonej afrykańskiej puszczy, stojący przede mną na ławce, do połowy pusty. Na nieszczęście automat na korytarzu strajkował już od tygodnia, a koszty jego naprawy przerastały budżet uczelni na ten rok, więc władze kampusu zdecydowały się wstrzymać z naprawą do przyszłego roku.  

Sytuację pogarszał fakt, że był dopiero październik. 

– Lepiej dawkuj oszczędnie. Na dłużej wystarczy. – udzielił mi porady Najlepszy Kolega,  Daj Ściągnąć Na Egzaminie, Nr. 1. 

– Dziękuję. – pociągnąłem niewielki łyk i spojrzałem w stronę podium i białej jak alpejskie śniegi tablicy. Na podium Profesor X (nie ten z komiksu –  nie chcę tylko ujawniać jego danych osobowych i naruszyć artykułu pierwszego Ustawy o ochronie danych osobowych), męczył się z uruchomieniem laptopa. 

– Chlor… – przeklinał zawsze używając chemicznego żargonu. – Mówią,  że technologia ułatwia życie…

Nie było chętnych do pomocy – po prostu każdy chciał odsiedzieć swoje (przewidzianą godzinę wykładu) i wyjść. Czy uda się zrealizować program czy nie, nikogo to nie obchodziło. I tak nikt się nie uczył, jak nie było z czego,  to jeszcze lepiej.  

Co tu więc robiłem?  

Nudziłem się.  

Spojrzałem na siedzącego po mojej lewej,  Drugiego Najlepszego Kolegę,  Sam Napiszę Prace Zaliczeniowe Metodą Kopiuj – Wklej, zwanego przez wszystkich Graczem z uwagi na jego nad wyraz rzucające się w oczy zainteresowanie grami komputerowymi. 

Pochylony jak  w zaawansowanym stadium krzywicy, uderzał palcem po wyświetlaczu smartfona.  

–  Wiesz jaka jest różnica między orkiem a orczycą? – nadal grając na smarfonie zadał mi w swoim stylu, podchwytliwe pytanie. 

Podziwiałem jego podzieloną uwagę – żył w świecie wirtualnym i realnym.  Jednak czy była między nimi jakaś różnica?  

– Różnią się…– lubiłem fantastykę,  ale nigdy nie zagłębiałem się w szczegóły. – …zapachem?  

– No nie…– spojrzał na mnie jak na idiotę, a to ja, jedyny znałem wszystkie dzieła Dostojewskiego (i nie chwalę się tym).

-Uff. – Profesor po walce z technologią (zakończonej wynikiem 1:0) uruchomił Jabłuszko (uwaga: opowiadanie zawiera lokowanie produktu). 

Obrócił się i posmutniał: podłączony do laptopa rzutnik obrazu nie funkcjonował właściwie – rzutowany na tablicę obraz był jakości nagrywanych w partyzanckich warunkach filmów 18+. 

– Kosmici zakłócają. – Gracz z politowaniem spoglądał na odprawiającego wokół biurka taniec Profesora. – Albo Rosjanie.  Ta,  no…– pstrykał palcami jakby tresował psa–  Wojna hybrydowa. 

– To raczej efekt upadku krajowej edukacji.– odwrócił się do nas Najlepszy Kolega Nr. 3, Który Sam Napisze (i sam sprawdzi) Egzamin , siedzący przed nami.– Podstawowe braki w wiedzy ogólnej. Przy tym–  wskazał ręką w stronę Profesora walącego w sprzęt i krzyczącego potokiem "Chlor. Chlor…", aż wzrosło wyczuwalnie jego stężenie w powietrzu.-…nawet trzylatek zawstydziłby go. 

Przyznałem mu rację.  Wyróżnianie się z tłumu, z tej mass masy, było niemile widziane i potępiane.  Brak indywidualności,  brak oryginalności, brak…

– Ładowarki. – Gracz przerażony grzebał w plecaku.– Kur…ka. I jak przetrwam do końca dnia? 

Ogólnie,  tylko ja wyróżniałem się z tłumu – nie miałem smartfona. Wszystkie osoby na sali były już w czwartej fazie usmartfonienia – zanik samodzielnego myślenia.  

"Fujzbuk rządzi, Fujzbuk radzi…"

– Ehhh! – Profesor zrezygnowany opadł na krzesło.  Na biurku leżał z licznymi wgnieceniami i ranami szarpanymi, rzutnik. Na domiar nieszczęścia, bateria laptopa się rozładowała. 

Wynik starcia: Technologia: 2 –  Profesor: 0. 

– Może na dziś zakończymy.–  Profesor udzielił nam ostatniego błogosławieństwa.– Są biblioteki…przeczytajcie jakąś książkę. 

Wszyscy jak jeden mąż, oderwali się od smartfonów i wyszli przez drzwi.  Nad nimi był napis:  Ty, Który Wchodzisz, Żegnaj się z Nadzieją.  

"Uuu…sesja będzie bezlitosna. Wtedy otrzymamy nie błogosławieństwo, a ostatnie namaszczenie". 

– Idziemy do baru? – spytał Gracz.

To pytanie nie miało ukrytej głębi, baru nie można utożsamiać z B.A.R.E.M.  (Biuro Agencji Rozwoju Etyki Moralnej, czy tym podobne). 

Chodziło o zwyczajny bar. Ze schabowymi. 

– Możemy pójść.

Tego dnia już nie mieliśmy zajęć, a musieliśmy czekać na resztę naszej grupy wypadowej – do miasta dojeżdżaliśmy na zajęcia w grupie autobusem,  jak uczestnicy demonstracji. 

Autobus był jeden, a interesy różne – każdy chciał wrócić do domu o innej porze dnia (przeważnie o północy lub jutro nad ranem), więc były wewnętrzne kocie walki (czytaj: dziewczyny kłóciły się częściej).  

Idąc dłuuuuugim korytarzem, na którym przydałyby się ruchome chodniki jak w kreskówce Jetsonowie, mijaliśmy dziesiątki innych studentów, zalegających, wyciągniętych jak łososie prosto z wody, na ławkach, pod drzwiami sal,  na parapetach i gablotach. Wszyscy:  ospali i nieruchawi, oczekujący w dziwnych pozycjach godnych rzeźb z muzeum sztuki nowoczesnej, na coś oczekiwali. 

Pytanie tylko: na co? 

Na  powiew wiatru inspiracji, który natchnie ich czyny sensem?  Na zagubiony, gdzieś w odmętach współczesnej informatyzacji, przesytu wszystkiego wszystkim, umysł? 

Może czekali na odblokowanie darmowego Wi-Fi, które miało dziś nastąpić, według obietnic władz uczelni?  

– Schaboszczak, schaboszczak…– Gracz wskutek głodu (nie chodzi o głód wiedzy, tu można mówić nawet o przesycie), zmienił się w kogoś pokroju zombie. Mógł być to również efekt nadmiernego grania we współczesne gry. 

– Jeszcze kilka miesięcy praktyki i jako e-sportowiec  na grach zbiję większy majątek od Prezesa. – zadziałała telepatia i otrzymałem argument nie do zdarcia. 

Nie wiedziałem tylko, o którego Prezesa chodzi. 

Wyszliśmy z budynku – bar o podchwytliwej nazwie TuNaPewnoZjesz, znajdował się po drugiej stronie ulicy.  

Przeszliśmy obok przystanku, na który dokładnie za 2.78 godziny zajedzie nasz autobus. 

Teraz dębową ławkę przystanku okupował jak Crym R.O.S.J.A.N.I.E. jakiś staruszek (menel, którego można było zidentyfikować po trzymanej w ręku opróżnionej do połowy butelce i ostrym zapachu ścieków). 

-Mhhmmm…– Gracz wciągnął świeże, jesienne powietrze. – Czuję promile. Tak ok. 0,56…

No i miałem rację.  

Wtedy wpadł na mnie jakiś dzieciak. – O! Przeprasza…ej!  Kolego!  Upuściłeś…

Dzieciak oddalił się szybko, a ja podniosłem z zabrudzonego przez gołębie chodnika, figurkę (5cm wysokości, nowa) jakiegoś ufoludka (krótkie ręce, kwadratowa głowa, blond włosy, reszta zielono-niebieska). 

– Zaczekacie na mnie w barze?  Dogonię go i mu oddam…

– Tylko nie oddawaj mocno. – zwrócił mi uwagę Gracz. – Może i cię popchnął,  ale ustawa o prawach dziecka…

– Oddam mu figurkę! – pobiegłem, by poziom bystrości mych kumpli mnie nie przytłoczył. 

Kondycją fizyczną nie mogę się pochwalić (efekt wieloletniego unikania we-fu w szkole), ale dogoniłem go już po pięciu minutach obok budki oferującej narodowe, polskie danie – kebab. – To chyba…oz cholera!  

Wiadomo, że po urodzie ludzi się nie ocenia, każdy ma defekty, będące wynikiem wielu, często niezależnych od niego czynników. 

Jednak ten dzieciak to fenomen:  gruby, garbaty nos jak kartofel, rozbiegane, skośne oczy, duży podbródek  z czarną szczeciną, cofnięte czoło i zielonkawa cera. 

Plus małe, dostające uszy, które częściowo zasłaniał kaptur bluzy Adidasa. 

– Co to je…

– Ja je kebaba! – wykrzyknął stwór-dzieciak i wyrwał mi z ręki figurkę, nadszarpując przy tym środkowy palec. 

Uciekł podskakując w krzaki. 

– Kur…! – usłyszałem obok chrapliwy głos.  Potem obalono mnie na ziemię. 

Nade mną stał ten starzec z przystanku. Butelkę zmienił w tulipana (ja wolę wąchać róże), którego trzymał w prawej ręce.  W drugiej dzierżył srebrny kord, którego ostrze połyskiwało na fioletowo. 

– Jesteś w zmowie z tymi trolami?  Czy może jesteś tym pomocnikiem, którego poszukuję? – zasypał mnie dziwnymi pytaniami. 

– Pomocnikiem? – próbowałem zorientować się w sytuacji.  

– Dałem ogłoszenie na Fujzbuku. – wyjął niewielki tablet. Zaczął uderzać w niego długim, chudym palcem. – Właściwie syn sąsiadki za opłatą zamieścił…jak to się…

– Pomogę.  

Uporałem się z tabletem i odnalazłem wspomniane ogłoszenie o następującej treści:

Przyjmę asystenta. 

Podstawowe kwalifikacje: pięć czarów podstawowych typu MEGULA, znajomość inkantacji babilońskich, wiedza o trolach leśnych, górskich i internetowych. 

Doświadczenie praktyczne mile widziane. 

CV nie nadsyłać, bo i tak nie przeczytam.

Kontakt:  XXXXX,  P.K.P. Narzekaj. 

– Masz wspomniane kwalifikacje? Bo Misiewiczów i innych zwierzaków nie toleruję…

– Ja nie chcę być pana pomocnikiem. – trzymany przez niego tulipan utrudniał mi swobodę myśli i wypowiedzi.– Chciałem oddać figurkę temu…czemuś.

-O! To bardzo przepraszam. 

Schował kord za spodnie, a tulipana (butelka była nie po alkoholu, a po Kubusiu)  wyrzucił. 

Pomógł mi wstać, a ja ciekawy zapytałem:

– Pewnie to tajne, ale…

– Chcesz znać czemu ścigam trolla?  – To…troll? – wskazałem na krzaki, gdzie ukrył się ten stwór. 

– Kto ci to powiedział? – nie wiedziałem czy jest, czy udaje idiotę.  

– Pan po…

Zatkał mi usta.  Jego ubranie woniało strasznie, więc nieliczni przechodnie omijali nas szerokim łukiem. 

– Zdradziłbym ci sekret, gdybyś był kandydatem na pomocnika. – westchnął rozczarowany. – Jakoś nikt nie chce się zgłosić…

– Pewnie dlatego, że zakazał pan przesyłać CV. 

Mogłem odejść. Zostawić tego potencjalnego pacjenta wiadomej instytucji i wrócić do baru na schaboszczaki, ale…

To mnie intrygowało.  Czułem,  jakbym odkrył coś nieznanego, coś obok czego człowiek przechodzi obojętnie, gdyż nie zdaje sobie sprawy, co to naprawdę jest. 

Nie chciałem wracać do swego życia – życia, gdzie za kilka lat lub dni zmieniłbym się i stał taki, jak ci studenci na korytarzu: bezsensowny. 

– Może…– zacząłem nieśmiało.– Mogę zostać pomocnikiem?  

Wyrwałem go z zamyślenia.

– Masz kwalifikacje? – zapytał podchwytliwie. 

– Mam dyplom licencjata…

Krzyknął i odskoczył ode mnie jak weganin od zamrażarki z cielęciną. 

– Chcesz mnie zarazić!? Masz wirus ambitius uczonus!  Fe! 

Rozłożyłem bezradnie ręce.  

– A pan przypomina menela, lecz nie wytykam panu…

Widocznie się obraził.  

– To kamuflaż!  To specjalnie skondensowany, wydestylowany z grzybów, mchu i końskich ekskrementów aromat troli. Działa na wszystkie trolle:  górskie, miejskie, leśne i ten nowy gatunek:  komputerowe trolle. 

Gdy się zorientował, że wygadał swój sekret, złapał się za głowę. 

– Kur…trudno. – pociągnął nosem.–  Teraz mogę cię zabić…

Zbladłem.

-…ale aresztowaliby mnie, a u nas w kraju takie warunki więzienne…– pokręcił ze smutkiem głową–  Nie to, co w Norwegii. Tam to hotel, nie pudło!  

Podszedł do mnie , z początku z obawą.  

Ujął mą dłoń.  

– Mogę cię też zatrudnić…na jedno zlecenie. 

– Ten licencjat to zrobiłem na prywatnej uczelni. 

– Aaa! To nie stan krytyczny, tylko lekkie przeziębienie.–  wyraźnie mu ulżyło i wrócił humor. 

– Moje nazwisko Narzekaj. Dość unikalne, po przodkach. – w jego oczach dostrzegłem rozmarzenie. – Byli kiedyś znacznym rodem…po łacinie coś ono oznacza…

Machnął lekceważącą ręką i wyciągnął z kieszeni jeansów pogiętą kartkę. 

– Umowa.  By potem urząd nie ścigał. – wstrząsnęły nim dreszcze. Domyśliłem się, że nie lubi kontaktów z urzędnikami. Jak większość osób.  

-Dobra…– gdy podpisałem, przeszedł od razu do sedna. – Jak wiesz,  i to ode mnie, poluję na trolle.  

Wskazał na krzak, z którego odchodziło buczenie (sprzedawca budki go nie słyszał, z powodu słuchawek na uszach). 

– Śledziłem go od tygodnia…może zaprowadzi mnie do Dealera. 

– Dealera? – zdezorientowany spojrzałem na zegarek: mam jeszcze godzinę do odjazdu. 

– Tak, jak się łamie własne zasady i zatrudnia gogusia bez praktycznej wiedzy…potem wyjaśnię. 

Podszedł do budki,  kupił kebaba (słyszałem jak skarży się na zdzierstwo), podszedł do krzaka i zaczął konsumować fast fooda. 

– Ta praca mnie utuczy. No i na tramwaj nie zdążę.  

Aromatyczny zapach kebaba w połączeniu z trolim smrodem Narzekaja, dało oczekiwany skutek: troll wylazł z ukrycia. 

– Ja być grzeczny. – zaskrzeczał troll. – Ja dostać dwóje z matmy…

– Czyli szkolna norma. – podsumował Narzekaj. – Polecam korepetycje, bo matury nie zdasz…jesteś grzeczny, tak?  To zaprowadź mnie do tego, co cię sprzedał twoim rodzicom. 

Narzekaj dał pół kebaba trolowi, który pokazał, by iść za nim.  

– Chodź licencjatusie.  

Ruszyłem. Moje życie nie będzie już takie nudne. Owszem, ten dziwny człowiek wciąż mógł okazać się jakimś świrem i ostatecznie zamkną nas obu w pokoju bez klamek. 

Czułem jednak, że to może być prawda. Dodatkowo czułem nadal wykręcający nos troli aromat. 

To był zapach nieznanego. 

 

Po dziesięciu minutach znaleźliśmy pod wiaduktem Dealera. 

– To Dealer. – oznajmił Narzekaj. 

Dealer przypominał trochę Brada Pitta:  wysoki blondyn, w przyciemnianych okularach i jasnej kurtce. 

Rozmawiał z jakimś grubym mężczyzną w średnim wieku. 

– Zmykaj do szkoły. – Narzekaj odgonił dziecko-trola. – I ucz się matmy. 

-Ta, Ta! – troll dobiegł wymachując dziwną figurką.  

– Co to w ogóle za zabawka? – zainteresowałem się. 

– Ich bóstwo. – Narzekaj gmerał ręką w lewej kieszeni spodni. – Niebezpieczne i nieprzewidywalne…prostackie i szczere do bólu, ale swój chłop.  Spotkałem go kiedyś w takim kraju, gdzie mówią po angielsku. Mają powód do dumy, bo ostatnio bierze udział w jakiejś kampanii wyborczej…nie lubi innych ras:  Skrzatów, Renegentów, Sy`yriannan…

Narzekaj wyjął kord i małe pudełko. 

– Ten Dealer nie wygląda na trolla. – nabrałem wątpliwości. 

– Po prostu gra.  I to gra z górnej półki. 

Narzekaj obejrzał kord, sprawdził palcem ostrze. 

-Masz i wyjmij niebieską. 

Podał mi pudełko – był na nim napis PREZERWATYWY. 

– Czy ty nie…– przestraszyłem się, że to jakiś wielbiciel innej płci  i gwałtownie wstałem za kosza, za którym się skryliśmy. 

– To powłoka magiczna typu Szanele N`5. – wyjaśnił podenerwowany. – To amerykański troll, więc wyjmij niebieska. Mają delikatniejszą skórę. 

Wyciągnąłem z pudełka niemal przezroczystą niebieską folię.  

Narzekaj delikatnie wziął ją ode mnie i naciągnął na ostrze kordu, które zalśniło  błękitną poświatą. 

– Rety…– wyszeptałem zauroczony. – Jak opiszę to…

– Coś piszesz? 

– Bloga. – odrzekłem dumny. – Jeden fan na razie, ale…

– Pozwolę ci pisać o mnie.  

– To będzie fantastyka. 

– Fantastyka? – moja wypowiedź go zaskoczyła. – Raczej wymyśl nowy gatunek,  coś jak…

Dobiegł nas poirytowany głos mężczyzny:

– Aż 20% udziału! ? Panie Dealer, kochany…– załamał ręce.

– Trzeba było to rozwiązać naturalną metodą. – Dealer okręcił się na pięcie. 

– Ale wie pan…żona…– mężczyzna wyraźnie zmartwiał.– Już nie ten urok, nie ten czar…a kiedyś o dzieciach nie myśleliśmy, kariera…

– Trzeba było myśleć. Nie wiadomo co przyniesie jutro. 

Dealer nachylił się do mężczyzny. 

– Na leksusa w leasingu i tak starczy. Z 500 złotych…

Narzekaj uniósł ostrze na wysokość ramienia. Jako, że Dealer nadal nie zorientował się, że ktoś na niego czatuje, Narzekaj zarządził jak komandos: 

– Dobra, wkraczamy. Zabezpieczasz tyły, boki i przód. Ja zabezpieczam środek. 

– Mogę wątpić w trzeźwość pana rozkazu. – oznajmiłem. 

– A to czemu? – zdziwił się niepomiernie. 

– Ma pan parę promili alkoholu we krwi…przynajmniej tak twierdził kolega, który ma do tego nosa. 

Roześmiał się, aż pacnął dłonią w kolano. 

– Na służbie jestem trzeźwy, tylko w wolnych chwilach, gdy jeżdżę sobie tramwajem popijam. – otarł łzę ze śmiechu. – Dziś tylko Kubuś na witaminki i jeden "Pawełek" na zakąskę…kurde…kilka batonów i można się opić jak wiśniówką…– rozmarzył się. – Co to, za wesoła gromadka? Interesy się tu robi. 

Dealer zaglądał poirytowany zza kosz. W jego głosie dosłyszałem amerykański akcent w stylu DeNiro z "Taksówkarza". 

– Aaaa!  

Narzekaj rzucił się na Dealera. Obalił go na glebę, znaczy się, na chodnik. 

– Rety!- klient się przestraszył i zaczął truchtem uciekać. Zadyszał się jednak po dwudziestu metrach. 

– O co chodzi?– Dealer nie spodziewał się rozpracowania.–  Jeśli produkt był wadliwy, reklamacji nie uwzględniamy…spółka zoo…

– Nie udawaj Pitta, bo Angeliny tu nie znajdziesz. 

Narzekaj naciął precyzyjnie skórę na szyi Dealera. 

Krew która popłynęła nie była czerwona jak barszcz, tylko biała i jakaś lśniąca. 

– Ile tego silikonu w siebie wpakowałeś…– Narzekaj zdumiony zachichotał. – Więcej niż Pamela w cy…

Chwycił za skórę twarzy Dealera i ściągnął ją jednym ruchem. 

– OMG…– zatkało mi kakao. 

Dealer wyglądał jak tej dzieciak-troll, tylko trochę bardziej…

– Ta Kalifornia dobrze wam robi. – w głosie Narzekaja dało się wyczuć nutę podziwu. 

Skóra Dealera była zielona, ale z lekkim brązowym odcieniem, jakby ktoś mieszał kolory. 

Czoło wysokie, krzaczaste brwi i długi, wąski nos. 

Włosy nadal miał blond. 

Narzekaj pociągnął za nie. 

– Auu!- krzyknął Dealer. 

– Prawdziwe? – Narzekaj był zaskoczony. 

– Przeszczep zrobiłem, a co? – Dealer się roześmiał, choć przystawiony do szyi kord niejednego by zasmucił.– Z otrzymywanej działki niedługo stać mnie będzie na apartament w centrum. 

– Nie polecam. Straszny tam smog. – Narzekaj zbliżył twarz do twarzy Dealera. – Aż tak dobrze interes idzie?

– Nawet nie wiesz, jacy ludzie pazerni. Teraz tu dla wszystkich Eldorado, niedługo Orki mają przyjechać i robić na dzierżawie oraz pędzić cydr, póki embargo trzyma. 

– To Eldorado szybko się skończy…gadaj, gdzie je produkujecie?!

– Weź nie zioń mi, gdy piłeś!

– Jadłem Pawełk…

– Co "produkują"? – chciałem w końcu wiedzieć, o co chodzi, by iść równym krokiem. 

Narzekaj spojrzał na mnie jak na idiotę. 

– No, dzieciaki…– zaczął.– Trolle, które mają zastąpić dzieciaki. 

– Po co? 

– Dla 500+ . – Dealer zaczął mi objaśniać. – Kto nie ma lub brakuje mu dzieciaka do kompletu, zgłasza się do mnie. – wyraźnie się przechwalał.– Robię umowę, biorę adres, pobieram procent i dostarczamy pod adres. 

– Dostawa gratis? – Narzekaj szedł w szczegóły. 

– I dodajemy nawet płytę Metaliki lub Bacha, jak kto woli. 

– Ja znam was, jak lubicie sobie potańczyć przy bębnach i opychać mięskiem świń…

– Teraz przy Spotify tańczymy. Cywilizacja…

– Ludzie kupują te…stwory,  zamiast adoptować z sierocińca lub zrobić samemu !?– nie mogłem już wytrzymać tej groteski. 

– Adoptować ciężko. Nie każdy spełnia warunki. A rodzić nie każdy ma czas i ochotę.– objaśniał Dealer.  – Proces, zapłodnienie, oczekiwaniiiiiieeeee…długo. Teraz każdy chce wszystko na już. Just In time. A i czasem się nie chce, bo partner już trochę…– skrzywił się. – Więc my:  TrollKids sp. Z o. o. zapewniamy gotowe, wyhodowane dzieci. W każdym wieku, niemowlęta jak klient chce do…, znaczy uszczuplać budżet państwa dłużej, w każdym rozmiarze…po kilku tygodniach ewoluują i stają się niemal jak człowiek, tylko…

– Z inteligencją zawsze u nich słabo. Skaza rasy. – Narzekaj mocniej przycisnął Dealera. – Zakończę tą nielegalną działalność, by natura triumfowała nad sztucznym in vitro…

– Nielegalne?  Mamy zezwolenie.  – Dealer wyciągnął świstek papieru. 

– Przeczytaj,  bo zapomniałem okularów. – poprosił mnie Narzekaj. 

Przejrzałem pośpiesznie dokument. Uniosłem pod Słońce, by sprawdzić czy nie napisano tego na trefnym papierze. 

– Zgadza się?

– Mają nawet NIP i Regon. 

Narzekaj westchnął.

– Czyli nie wyduszę z niego adresu tej fabryki…

– Czemu od razu dusić?  Można było grzecznie zapytać. 

Dealer wyjawił nam adres.

– Wielkie dzięki. – Narzekaj pomógł mu wstać. – Sorry za spontaniczność. Idziemy! – machnął na mnie. 

– Nie jest panu wstyd, że zdradził swojego pracodawcę?– spytałem ciekawy tego etycznego dylematu.  

– Od razu zdrada…każdy to postrzega inaczej. Umowa nie przewidziała dodatkowych kruczków – otrzepał ubranie i zapalił macha. – Jak coś ucieknę do Szwajcarii. Tam mnie nie internują. 

 

Wejście do fabryki było w starej galerii.  Teraz pokryte brudem szyby i niekompletne manekiny odstraszały wszystkich.

– Niby legalny biznes, a siedziba jak melina. – prychnął Narzekaj. 

Chciał dostać się do środka wybijając okno, ale znalazłem już inne wybite. 

Weszliśmy do środka. Natychmiast poczułem znany troli odór.  Zaletą było, że odór Narzekaja stracił już znacznie. 

– Ten Dealer tak nie woniał. 

– Za tantiemy od zysku stać go na Gucciego. – Narzekaj rozglądał się po pustym zaśmieconym pomieszczeniu w poszukiwaniu wejścia do fabryki. 

– Jak można tak legalnie robić dzieci?  I jak można je kupować, by tylko pobierać świad…

Narzekaj przebiegle się uśmiechnął.  – Trole zawsze porywały dzieci, by pożerać lub przerabiać na swoich potomków. Teraz oni doręczają dzieciaki, a nasycają się muzyką i filmami, do których wykupują pakiet za procenty od sumy. Times are changing…wczoraj konsumujesz jabłko,  dziś Apple'a. – stwierdził smutną kondycję współczesnego świata. – Chciwość była zawsze, a pomysłów jak się wzbogacić małym kosztem jeszcze więcej. 

– Małym kosztem własnym, dużym społecznym. – oznajmiłem. 

– Titanica też nie zatopiła góra, tylko partackie wykonanie. Kur…!

Narzekaj potknął się o leżącą na podłodze doniczkę. 

Kopnął ją ze złością,  odsłaniając ukrytą pod nią złotą klamkę. 

– Aaa! – pociągnął klamkę otwierając wejście do piwnicy. 

-Odnalazł pan wejście przypadkiem. – Skąd! – Narzekaj zaprzeczył, jak się tego spodziewałem. Znałem go zaledwie od czterdziestu minut, a już rozszyfrowałem jego charakter. 

– To mój doświadczony zmysł jako wieloletniego poborcy podatków pozwolił odkryć wejście. 

– Poborca podatkowy? – skojarzyłem pewną sprzeczność.  – Więc ma pan wyższe wykształcenie, nie rozumiem więc czemu…

– Ciii!  Funkcję tą objąłem nie dzięki wykształceniu, a doświadczeniu. – tajemniczo się wyłgał. – Chodź.  Zeszliśmy stromymi schodami w ciemność. Zapach był taki, że powaliłby nawet trupa. 

– Masz. Załóż. 

Narzekaj podał mi jakąś plastikową torbę. Zorientowałem się, że to maska. 

– Dziękuję. – założyłem. Teraz czułem aromat frytek z McDonalda. 

– Tylko nie pytaj z czego jest zrobiona. 

– Z czego? 

–  Skoro pytasz…jest taki magiczny zwierz Frytożer…ostatnio była plaga w barach, więc poprosili mnie o interwencję. Z początku oczywiście niegrzecznie odmówiłem, potem odmówiłem grzecznie, aż…

– No i?– byłem zniecierpliwiony.

– Gdy je złapałem trochę eksperymentowałem…byłem w smutku, bo sąsiadka spuściła Bartka…–  pociągnął nosem. Nie pytałem o jakiego Bartka chodzi. – Więc odkryłem, że z ich…ekhm! ekskrementów można tworzyć nieprzepuszczalne maski o aromacie frytek, których tyle zżarły…

– Rety! Czyli to g…

Odruchowo  zerwałem maskę i doskoczyłem na prawo.  

Poleciałem kilka metrów w dół rampą.  

Leżałem poobijany na kamiennej posadzce w oświetlonym na czerwono pomieszczeniu. 

– Uwaga!  

Narzekaj zjechał po mnie i na mnie wpadając. 

– Krzyknąłem "Uwaga!".

– Mam opóźnione reakcje. – wstałem i roztarłem bolące nogi. 

Pomieszczenie było przestronne, wszędzie były szklane inkubatory, w których, w jakiejś zielonej zawiesinie pływały nagie  płody w różnym stadium rozwoju: od małych,  po wykształcone. 

Musiałem przyznać, że trolle płci męskiej miały się czym chwalić. 

Ogólnie były tylko same płci męskiej, a do inkubatorów podłączone były czarne kable, które owijały płody. 

Narzekaj wyrwał jeden z kabli. 

– Już od poczęcia karmią je muzyką. – przymknął końcówkę do ucha. – I to niestety Feelem…

Rozejrzałem się wkoło.  Pusto. Żadnego trolla, który by to nadzorował, żadnego, który by…

Spojrzałem na zegarek. Jeszcze trochę do odjazdu. 

– Zauważył pan coś niepokojącego? – zapytałem lekko zaniepokojony. 

– Że hodują samych chłopaków?  To ich strategia: zapłodnią w przyszłości ludzkie dziewczęta i się roz…

– Nikogo tu nie ma ! Żadnego ochroniarza…

Narzekaj pokiwał głową. 

– Przerwa obiadowa. 

Usłyszałem za plecami szuranie. 

Obróciłem się. 

Przede mną stał barczysty troll z kolczykiem w nosie i toporem w ręku. 

– Eee…– przeszedłem na samogłoski. 

Troll ryknął i wzniósł topór. 

– Uwaga! 

Tym razem zareagowałem w porę. 

Narzekaj skoczył wprost na trola, wybijając mu kord w pierś. 

Obalił go na ziemię, a ja dziwiłem się skąd tyle krzepy w staruszku. 

– Gdzie szef tego całego interesu! ? Gadaj! 

Wyciągnął kord i przystawił mu do krocza. 

– Korytarzem!  W lewo i schodami na piętro!  Piąte drzwi! – wykrzyczał troll. 

Cóż…ja na jego miejscu też nie ryzykowałbym utraty tak wartościowego organu. Z drugiej strony raziła mnie ta łatwość zdrady sekretów firmy. Przydałby się jakiś program uświadamiający personel o skutkach zdrady…

Gdy znaleźliśmy się na korytarzu nie było już tak łatwo. 

– Za tobą! – krzyknąłem za późno. 

Troll w eleganckim garniturze (pewnie jakiś odpowiednik BORu) paralizatorem obezwładnił Narzekaja. 

Chciałem się na niego rzucić, lecz nie miałem żadnej broni. 

– Ku…nawet nie znam żadnego czaru jak Avadadavra…

Gdy to wypowiedziałem, troll upadł wijąc się i charcząc. 

Przykucnąłem obok Narzekaja próbując go ocucić. 

Na próżno. 

Potem poczułem dreszcz i ból. 

Zapadła ciemność. 

 

Sala była okrągła. Z początku, gdy odzyskałem świadomość myślałem, że jestem w sali obrad sejmu. 

Wokół na trybunach siedziało dziesiątki troli. Jedni w roboczych kombinezonach, inni w garniturach. 

Ja i Narzekaj siedzieliśmy skuci łańcuchami na żelaznych krzesłach pośrodku. 

Panował gwar, aż wstał chudy troll  ubrany w długą, żółtą szatę i białą perukę z loczkami 

– Cisza!  Cisza!  Otwieram sąd nad tymi człowiekami, którzy chcieli zabić naszego uwielbianego Prezesa ! 

Gromkie brawa poniosły się po sali. 

Prezes wstał (był grubym blondynem i lekko zielonej cerze i wielkim nochalem) i skłonił się. 

Rozległa się muzyka: złowieszcza, organowa. Wysoko na akresoli widziałem odziany na fioletowo chór. 

Chór 

Podnieść miecz chcieli!  

Lecz na szczęście nie ścięli! 

Los ich już marny,  jak mecze Legii koszmarny!

Narzekaj

Cicho do mnie

Ale fałszują…Voice'a by nie wygrali.

Sędzia 

wznosi ręce i spogląda na sądzonych z pogardą

Czemu miał służyć ten atak?  Czemu nie możemy legalnie produkować dzieci?  

Chór 

Los ich już marny,  jak mecze Legii koszmarny!

Narzekaj

Spogląda z zażenowaniem na Sędziego jak na kiepskiego kabareciarza

Od razu tam atak…pogadać chcieliśmy. 

Prezes 

Podrywa się z krzesła gwałtownie 

Kłamie!  Kłamie!  

Chór 

Kłamią!  Kłamią!  Umysł mamią!  

Narzekaj

Nie zgorzej do rządu…W jakich jednak warunkach nas przesłuchujecie?  Krzesła niewygodne, zimne, hemoroidów można dostać…

 

Chór 

Zimne!  Zimne!  Ich tyłków niegodne!

Narzekaj

Tym razem głośno 

A oni fałszują. 

Prezes 

Nachyla się do Sędziego i mówi szeptem

Tu ma rację…nie spełniliśmy międzynarodowych  warunków przesłuchiwania więźniów. 

Sędzia 

Trochę zaniepokojony

Oby z Amnesty się nie dowiedzieli…

Głośno do więźniów.

Nic jednak nie tłumaczy waszej nienawiści do naszej działalności! Mamy popyt,  my tworzymy podaż.  Prawa wolnego rynku.

Narzekaj

Może i to legalne, ale wymierzone w naród!  

Sędzia

Chłodnym głosem 

Ponadto ten chłopak o mało nie zabił naszego pracownika ochrony tym przeklętym czarem ! 

Ja

Zatrwożony

Nie wiedziałem, że autorka J.K. Rowli…

Sędzia

Nie wymawiaj tej wyklętej ! Ile to się przez nią nacierpieliśmy…

Chór 

Cierpieliśmy, Tymbark piliśmy !

Prezes 

Chichocząc

Wracając do tematu… wymierzone w naród? Przecież to za pozwoleniem narodu!  Zawarłem osobiście z ich Prezesem porozumienie…my mamy monopol na produkcję, on ma przyrost obywateli. 

Narzekaj 

Ale troli!  I głupków! 

Sędzia 

To już rasistowskie.  

Chór 

Rasizm!  Rasizm!  Rodzi nazizm!  

Tłum 

Mruczy z aprobatą

Prezes 

Spogląda tryumfująco na Narzekaja. Nie chcemy zguby ludzi…oni sami się zgubią. My, trole zawsze byliśmy elastyczni, nie robimy z tego dramatu…

Narzekaj

Dziwne,  bo ten fragment go przypomina. 

 

Strażnicy podeszli do nas. Poczułem jak serce mocniej bije. 

Narzekaj ostatni raz wzniósł wzrok na Prezesa. 

– Co z tego macie?  Udziały?  Na abonament do serwisów z muzyką i serialami?  

– Kiedyś lubiliśmy pofiglować w lasach.–  Prezes uśmiechnął się do wspomnień. – Teraz tańczymy przy Feelu.

Narzekaj niespodziewanie się roześmiał.

– No co? – Prezes z zielonego stał się buraczkowy. – Nie każdy musi od razu zachwycać się Mozartem…

– Wy ofermy…chi, chi…wszystko sobie utrudniacie…– Narzekaj spojrzał hardo na Prezesa. – Jest prostszy sposób na oglądanie seriali…

– Prostszy od Netflixa? – dziwił się Prezes. 

– Mam w kieszeni login…i kody…wnuk Zdzisa mi zapisał bym mógł ściągać por…no, filmy z sieci. 

Wszyscy słuchali  uważnie. 

– Wszystko ZA DARMO.  Dam wam,  jeśli nas uwolnicie. 

– I to…legalne? – dopytywał się Sędzia. 

– W pewnym zakresie. 

– To by wykluczyło dalszą produkcję…a kasa na kebaby?  

– Mam znajomego, co prowadzi bar. – chwalił się Narzekaj. – Powołacie się na mnie i sprzeda za pół ceny…starczą wam na to udziały z tych troli, które już przehandlowaliście.

– A umowa z ludzkim Prezesem?  

– Niech zachęci obywateli do samodzielności. 

Wszyscy przytaknęli na warunki Narzekaja. 

Zostaliśmy uwolnieni, Narzekaj przekazał kody do torrentów, a Sędzia od razu je wpisał.  

– Trole! – krzyknął.  – To lepsze od Netflixa!  Są tu takie filmy…

Chór 

Zdrowe! Zdrowe! Bo darmowe!  

Inkubatory zostały przy nas zniszczone. 

Narzekaj pożegnał się z Prezesem i opuściliśmy fabrykę. 

Zaczepił jakiegoś przechodnia. 

– Przepraszam, mogę skorzystać z pana telefonu? 

– Gdzie dzwonisz? – pytałem, choć przewidywałem odpowiedź. 

– Na policję. Piractwo na taką skalę i jeszcze ściąganie porno…na to ustawa nie pozwala. Wiedziałem, że te lekceważenie luk prawnych ich zgubi. 

– Fabryka była legalna.

– Ala Capone też nie zamknęli za zabójstwa. Nie zgarniesz za duże, zapuszkuj za małe…we więzieniu bez muzyki długo nie przeżyją.

Nie czekaliśmy na policję. Przynajmniej ja nie czekałem.  

– Niedługo zjawi się autobus, muszę już iść. Dziękuję panu za tą…przygodę. 

Narzekaj machnął od niechcenia ręką. 

– Kiedyś to były przygody…walki, ucieczki, starcia z wielkimi, mocnymi skurczybykami…– kolejny raz tego dnia się rozmarzył. Wydawał mi się nostalgiczną osobą, zmuszoną do egzystencji w tym pełnym niedoskonałości i skuteczności świecie. 

Ale w końcu wszyscy musimy tu żyć, co nie?  

– Podobno gekkoni przesiedlają się na Marksa, czy jak ta planeta się zwie…– podrapał się po głowie. – Mówiłeś, że tworzysz, tak?  Proszę. 

Dotknął prawą ręką mego czoła jak lekarz sprawdzający temperaturę. 

Poczułem mdłości, widzenie stało się niewyraźne, prawie bym stracił równowagę.  

– W porządku. Z początku działa to jak mocny bimber…już. 

Zabrał rękę, wyciągnął z kieszeni świstek papieru i długopis z logo Hello Kitty. 

Napisał na nim swe imię i mi wręczył. 

"To umowa między nami. Masz całkowity wgląd do mych myśli, możesz mnie obserwować dwadzieścia cztery na dobę z perspektywy pierwszej osoby, jak i zboku, co da ci możliwości spisania mego życiorysu, wszystkich tych niby przygód w jakich uczestniczę" 

Usłyszałem jego głos, choć nie otworzył ust. 

"Telepatia? " – spytałem go w myślach jeszcze trochę oszołomiony. 

"To NarracjaPsychotyczna. Telepatii zakazali ustawami antyinwigilacyjnymi". 

– Dziękuję panu za…ten wgląd. 

– Po prostu zrzeknij się prawa do wszystkiego co tam naskrobiesz. Będziemy kwita. 

Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni, gdyż Narzekaj uznał, że jeszcze za krótko się znamy, by się przytulać. 

– Jeszcze jedno…mogą być efekty uboczne tej mentalnej więzi. 

-Mam do pana jedno pytanie:  Jaka jest różnica między orkiem a orczycą?  

– Żadna.  Oba ha#@%i€. – odpowiedział uchecony. 

 

Wracałem na przystanek. Gdy byłem już blisko coś poczułem. 

"Odjeżdżamy. A Prymusa nadal nie ma…he, he, zjedliśmy jego dokładkę…"

"Gracz? " 

"O kur…ka. Co to za odjazd ? Ale z tą dokładką to żarto…" 

"Autobus odjeżdża?" 

"No…"

Pobiegłem ile sił w Adidasach. 

Gdy dobiegłem autobus już odjeżdżał. 

– Stać!  

Zatrzymał się. Wsiadłem do środka. 

– Uff.  – stanąłem obok kierowcy. Rozejrzałem się.  

Nie pamiętałem, by na naszym roku uczyły się same staruszki i starcy. W dodatku z pełnymi torbami z Biedronki. 

– Czy to autobus do X ?– spytałem kierowcy. 

– Jakiego X ? To na Mokotów.

Pomyliłem autobusy. Zrobiło mi się słabo. 

Zapadła ciemność, a w oddali ktoś nucił Ja, uwielbiam ją…

 

Obudziłem się w swym łóżku. 

– Ech…za dużo "Incepcji" się naoglądałem. 

Ubrałem się,  zjadłem śniadanie. 

Potem próbowałem się nie łudzić, że wydarzenia dnia wczorajszego były realne. 

Trole?  Łowcy?  Magia?  Nawet P. Jackson by tego nie wymyślił…

W salonie był włączony telewizor, leciały wiadomości:

Zlikwidowana wczoraj przez policję nielegalna fabryka piratów z zagranicy o nietutejszym wyglądzie,  ściągających tysiące plików z muzyką, filmami eroty…

Więc to była prawda. 

Pobiegłem do pokoju i zamknąłem się w nim. 

Chwyciłem notes. Muszę to spisać. 

Tylko jaki nadać tytuł?

"Wspaniały wojownik Narzekaj i…"

Usłyszałem aprobatę. 

"Dobrze kombinujesz młody."

Potem musiałem zejść na ziemię. Tak patetyczny tytuł się nie przyjmie. Lepiej wymyślić coś z humorem.

"Pan N…"

Oddałem się fantazji.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Drugie opowiadanie, do którego dzisiaj zajrzałem, i zaczyna się od tego samego – nudnego wykładu. Czy da się sobie bardziej strzelić w stopę? Myślałem, że może ta nuda jakaś zamierzona, że może sposób napisania do usprawiedliwi…?

Nuda.  Natrętna, skręcająca każdy organ, komórkę ciała i inne komórki, nuda.

 spojrzałem w stronę podium i białej jak alpejskie śniegi tablicy.

Pochylony jak  w zaawansowanym stadium krzywicy, uderzał palcem po wyświetlaczu smartfona.  

Odpadłem przy tej krzywicy. Klasyczne przykłady przekombinowania. Wolę nie wiedzieć, co miały na celu te porównania. Mam wrażenie, że próbowałeś być zabawny, tylko nie bardzo wyszło. Żeby być konstruktywnym dwie rady: 1) nigdy, przenigdy nie zaczynaj opowiadania od czegoś nudnego, dopóki nie będziesz mistrzem pióra, wtedy możesz; 2) nie staraj się tworzyć dobrych zdań, dopóki nie umiesz pisać poprawnych. Pomijam już błędy składniowe i interpunkcyjne. Ale “biała jak alpejskie śniegi tablica”?! Serio? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Na nieszczęście automat na korytarzu strajkował już od tygodnia, a koszty jego naprawy przerastały budżet uczelni na ten rok, więc władze kampusu zdecydowały się wstrzymać z naprawą do przyszłego roku

nadal grając na smarfonie[+,] zadał mi w swoim stylu,[-,] podchwytliwe pytanie.

Autobus był jeden, a interesy różne – każdy chciał wrócić do domu o innej porze dnia (przeważnie o północy lub jutro nad ranem), więc były wewnętrzne kocie walki

jak w kreskówce Jetsonowie

Brakuje cudzysłowu.

 

Na początku było absurdalnie i całkiem sympatycznie, bo lubię takie klimaty. Ale gdzieś za połową odpadłem, bo to opowiadanie nie zmierza donikąd. Absurd zaczął poganiać absurd i stało się to przytłaczające. To powinna być jedynie ozdoba historii, w przeciwnym razie wychodzi forma, która przerasta treść.

Pozdrawiam!

Poziom absurdu nieco mnie przerósł. Wprawdzie z czasem akcja się rozkręca, ale wrażenie z początku zostało. Mam wrażenie, że miało być śmiesznie, ale raczej nie wyszło.

Pomysł na produkcję trolli ciekawy. I nawet zabawny.

No i wykonanie… Spacje Ci szaleją. Są niezbędne po obu stronach myślników (po wielokropkach na ogół też), a za to zakazane przed przecinkami. Zapis dialogów do remontu.

Babska logika rządzi!

Na początku była. .. ← cóż to za zapis? Czy nie widać od razu, że to nie wielokropek i trzeba go naprawić? Autokorekty, jak rozumiem, nie było? 

 

W tekście uskuteczniana jest byłoza i liczne powtórzenia, np. słowa podium już na początku historii.

 

Zły zapis dialogów:

– Lepiej dawkuj oszczędnie. Na dłużej wystarczy. – udzielił mi porady Najlepszy Kolega,  Daj Ściągnąć Na Egzaminie, Nr. 1. 

– Dziękuję. – pPociągnąłem niewielki łyk

 

jak nie było z czego,  to jeszcze lepiej. ← dwie spacje, pełno tego w tekście

 

Przekombinowane, niepoprawne konstrukcje i literówki:

nadal grając na smarfonie zadał mi w swoim stylu, podchwytliwe pytanie

 

Przecinki w złych miejscach: 

spojrzał na mnie jak na idiotę, a to ja, jedyny znałem wszystkie dzieła Dostojewskiego (i nie chwalę się tym). 

 

Za dużo zbędnych informacji, np. wtrąceń w nawiasach, które niczemu nie służą.

 

Gigantyczny problem ze spacjami:

– To raczej efekt upadku krajowej edukacji.– odwrócił się do nas Najlepszy Kolega Nr. 3, Który Sam Napisze (i sam sprawdzi) Egzamin , siedzący przed nami.– P

 

W prozie liczby zapisujemy słownie.

 

Przykro mi, ale występuje tu taki nawał błędów, że nie jestem w stanie czytać. Widać, że sam nawet nie przejrzałeś tego tekstu i oczywistych błędów nie poprawiłeś. Odbieram to jako brak szacunku wobec zasad i czytelnika; nawet jeśli nie było to twoją intencją, odbiór jest, jaki jest. A szkoda, bo widać, że masz coś do powiedzenia, choć zaczynanie od nudy, jak zauważył funthesystem, jest skazywaniem się na porażkę.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Miałem przeczucie, że może "przeszarżuję" – połączenie Pilipiuka, Edgara Wrighta, Taiki Waititiego i Monty Pythona to za dużo.

Znajomi jakoś nie zwracają uwagi na błędy, tylko uśmiechają się do niektórych zabawnych koncepcji. Staram się szanować zasady, ze smutkiem obserwując jak świat w ich łamaniu się zatraca. Chyba w porównaniu do tego, moje błędy "ujdą".  

 

Pozdrawiam, dziękuje za dalsze porady, a nudy na wykładach doświadczam zbyt często, dlatego ją zawarłem w tekście. 

R.F

Real.Fiction, zasady, których się od Ciebie oczekuje, są zupełnie podstawowe. Tak samo od muzyków wymaga się grania czysto, bez fałszowania. Twoje błędy to po prostu fałszowanie. I jakąkolwiek melodię chciałbyś zagrać, nie zabrzmi ona dobrze, jeśli fałszujesz. Przyjrzyj się zresztą tekstom wymienionych przez Ciebie autorów ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Współcześnie wielu fałszuje – i nawet na tym robią biznes. A wielcy często nie są nawet doceniani, gdy czytam wiele opinii o filmach, muzycznych scorach, czy książkach.  

Nie mówię, że tworze prawdziwą sztukę – czym jest sztuka? przesuwaniem granic. Może moje błędy były zamierzony, by zmienić pewne reguły?

Edgar Wright i Waittiti to reżyserzy filmowi – czyli błędy popełnia każdy :) 

R.F

W takim razie bądź tak uprzejmy i napisz we wstępie, że zajmujesz się przesuwaniem granic i “może” zmienianiem pewnych reguł. Użytkownicy poświęcają czas, by doradzić, ale skoro rad nie chcesz, to oszczędź im fatygi. 

Reżyserzy, tak? Cóż, dobrze wiedzieć. Popełniam mnóstwo błędów. Ale na pewno nie są one “zamierzone, by zmienić pewne reguły”. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wiesz, Real.Fiction, taki Picasso, zanim wziął się za przesuwanie granic i tworzenie kubizmu, najpierw musiał udowodnić, że potrafi malować realistycznie.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam mniej więcej jedną trzecią. Brak interpunkcji mocno przeszkadza w lekturze. Nagromadzenie różnego rodzaju zabiegów stylistycznych też nie pomaga – powiedzonka, dziwne słówka (co to jest mass masa?), zwroty do czytelnika, czasami niezręczności językowe, upoetycznione metafory… Niestety nie miałam poczucia, że te wszystkie zabiegi czemuś służą – odniosłam wrażenie, że są, bo są – na zasadzie, im więcej tym lepiej.

It's ok not to.

Zaczęłam czytać, a ponieważ zauważyłam, że do tej pory błędy nie zostały poprawione, nie wskazywałam kolejnych, bo i po co.

Czytałam i potykałam się na różnych przeszkodach i okazało się, że im dalej w las, tym więcej wilczych dołów. Jeśli kopałeś je specjalnie, by zmienić pewne reguły, sugeruje być poprzestał na prezentowaniu tak napisanych tekstów znajomym, którym to nie przeszkadza. Tutaj, podejrzewam, Twoje nowatorstwo raczej nie spotka się z uznaniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka