- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Lodówka

Lodówka

Opowiadanie na podstawie snu który przyśnił się kilka lat temu i ze względu na swoją intrygującą treść został zapisany.  Życzę miłej lektury i czekam na komentarze i słowa krytyki, bowiem jest to pierwsza próba napisania czegoś. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Lodówka

Wyobraź sobie starą lodówkę. Tak, tak, starą lodówkę. Ale nie zwykłą, skorodowaną i skrzypieniem drzwi oznajmiającą, że ma już dość, lecz taką ze sporą ilością starannie opisanych przycisków umieszczonych we wnętrzu, brakiem jakichkolwiek półek na żywność i dwoma dźwigniami po bokach. Jeśli już wyobraziłeś sobie taką “lodówkę”, to pewnie zastanawiasz się do czego może służyć. Jeśli chcesz poznać odpowiedź to opowiem Ci pewną dziwną, wyśnioną historię.

Jako że opowieść jest wyśniona, pewne rzeczy mogą się wydawać absurdalne i nie do pomyślenia, jednak w całości prezentują się niezwykle ciekawie.

Wydarzenia, które postaram Ci się przybliżyć, rozgrywają się podczas drugiej wojny światowej.

Chłopak, którego imienia niestety nie poznałam, choć w głębi serca czułam, że jest to ktoś mi bardzo bliski, ubrany w garnitur, a na kolanach trzymający czarną, tajemniczą teczkę, siedzi i gawędzi sobie o czymś ze Stalinem. Tak z nikim innym tylko ze Stalinem! To jedynie sen, ja też jestem zdziwiona. Byłam w tym momencie jakby tylko obserwatorem, nikt mnie nie widział. Nie wiem o czym oni tak zawzięcie tam rozprawiali, ponieważ nie znam rosyjskiego. Czekałam tylko aż skończą. Kiedy wreszcie nadszedł koniec ich rozmów Bezimienny, bo tak chyba najlepiej będzie nazywać tego chłopaka, zabrał swoją teczuszkę i wyszedł. Krętymi, ciemnymi uliczkami dotarł do schowanej i czekającej na niego, opisanej na samym początku „lodówki”. Obejrzał się tylko czy nikt go nie śledzi i wszedł do lodówki. Ja wpakowałam się za nim. Ponaciskał kilka przycisków i razem z Bezimiennym i lodówką rozpadliśmy się błękitnymi falami na biliony cząsteczek. Po chwili, cząsteczki połączyły się i gdy otworzyliśmy drzwi okazało się, że jesteśmy w jakimś parku. Były to już czasy współczesne, nietrudno więc się domyślić, że lodówka pełniła funkcję wehikułu czasu. Wylądowaliśmy jednak w złym miejscu. Ochroniarz który akurat tamtędy przechodził, zaczął na nas wrzeszczeć i biec w naszą stronę. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że tutaj każdy jest już w stanie mnie zobaczyć. Bezimienny czmychnął w krzaki, później mu za to podziękuję, a ja ledwo zdążyłam teleportować się z lodówką w inne miejsce. Biedny ochroniarz, nikt mu nie uwierzy że widział dziewczynę w lodówce która nagle zniknęła. Wylądowałam znów w tym parku, lecz w innym miejscu. Znałam ten park bardzo dobrze, był ogromny, to tu przeprowadziłam swój drugi eksperyment z lodówką w którym cofnęłam się daleko do czasów prehistorycznych i niestety przywiozłam stamtąd dwa małe problemiki, bardzo malutkie, takie z czterometrowe. Nie były to żadne dinozaury a gdzież by tam. Coś znacznie gorszego. Żałowałam że uciekłam od ochroniarza ,bo on w porównaniu z tym to było nic.

Kiedy dwa olbrzymie, niedźwiedzio-podobne stwory ze szczęką usianą ostrymi zębiskami i wielkim grzebieniem na plecach jak u dimetrodona, zorientowały się, że na ich nowym terenie jest intruz, do tego ze znienawidzoną przez nie lodówką, zaczęły pędzić w moją stronę aż ziemia się trzęsła. Dzieliła nas zbyt mała odległość by zdążyć z teleportacją, więc złapałam za dwie dźwignie po bokach lodówki, pociągnęłam i wzbiłam się w powietrze nieco ponad czubki drzew, ale to wystarczyło. Moje śliczne misiaczki zaczęły skakać na dole, na szczęście nie dosięgając mnie.

W tym całym lodówkowym lataniu wadą jest to, że lodówka jest dość ciężka, wiem, że samo to, że wzbiła się w powietrze jest dość dziwne, ale wierzcie mi, że bardzo bym chciała, żeby ta dziwność się nie kończyła. Jednak ziemia ma swoją zasadę, o której nie pozwala zapomnieć podczas przebywania w powietrzu, a mianowicie grawitacje. Tak więc to co lata musi kiedyś opaść na ziemię. Wymyśliłam lodówkę, która pozwala się teleportować oraz cofać w czasie, więc obiecałam sobie, że kiedyś wymyślę coś co złamie zasadę grawitacji raz i na zawsze. W tej chwili jednak moje myśli skupiły się na tym co zrobić żeby nie dać się zeżreć żywcem, razem z lodówką, tym puszystym niedźwiadkom które sobie hopsały na dole. Musiałam zrobić to co robię najlepiej, czyli zwiać. Skierowałam lodówkę która powoli spadała, na najbliższe drzewo i zaczęłam wciskać guziki do teleportacji. Służyły do ustawienia odpowiednich parametrów, było ich około 20, no wiecie czas, data, miejsce itp…. No co?! Lubię wciskać guziki to sobie dużo ich zrobiłam!

Jeden z moich puchatych misiów zaczął włazić na drzewo, na które się kierowałam. Przysięgam że nie wiedziałam, że te cztero metrowe i kilku tonowe potwory to potrafią! To sen do diabła! Kiedy już wlazł, zrobił najgorszą dla mnie rzecz jaką mógł zrobić, skoczył w moją stronę. Ociekające śliną, przekrwione, olbrzymie kły tej krwiożerczej bestii zawisły nade mną i niemal dotknęły lodówki kiedy to razem ze mną rozpadła się ma biliony cząsteczek, zdążyłam tylko poczuć smród z paszczy bestii i pomyśleć, że misiek nie miał miłego lądowania. A żeby sobie kark złamał, gad jeden! Zmaterializowałam się u siebie w sadzie. Bezimienny czekał tam na mnie z poważną miną.

– Nie uważasz że takie podróże w czasie są niebezpieczne? – wyskoczył na nie z gębą.

– Nie. – powiedziałam spokojnie.

– A te niedźwiedzie w parku?

– Skąd wiesz o miśkach? Przecież…

– Eh Sabina…– przewał mi w pół słowa – Grzebanie w historii tak jak na przykład przy wojnie jest niebezpieczne. Nikt nie wie co się stanie jeśli nie będzie drugiej wojny światowej, wiem, że chcesz dobrze ale może wyjść odwrotnie. Nie baw się w Boga.Nie odpowiedziałam mu bo miał rację. Nie cierpię jak ma racje!

Uzgodniliśmy że cofniemy się do momentu kiedy pierwszy raz użyłam lodówki. Nie, nie kiedy przechowywałam w niej jedzenie, tylko kiedy pierwszy raz się nią teleportowałam. Wsiedliśmy więc do wehikułu, powciskałam guziczki ustawiając odpowiednie parametry i wylądowaliśmy w tym samym miejscu lecz innym czasie. Druga lodówka… znaczy pierwsza… znaczy ta sama… eh, nie ważne. Lodówka już tam stała lecz nie widać było jeszcze mnie z tamtego czasu.

– Sama sobie przemów do rozsądku w końcu siebie zrozumiesz najlepiej. – powiedział Bezimienny.

– Nie mogę się zobaczyć bo wtedy czasoprzestrzeń zagięłaby się jeszcze bardziej i nawet nie jestem w stanie przewidzieć co by się stało. Bezimienny westchnął.

– Dobrze ja z tobą pogadam, schowaj się. Ruszył ale złapałam go za rękę.

– Pamiętaj że wtedy ledwo się znaliśmy.

– Tak wiem. – odparł.

– Ale ja już wtedy Cię kochałam. – sama nie wierzyłam że to powiedziałam. Jego oczy rozbłysły.

– Naprawdę?

Nie odpowiedziałam tylko schowałam się za pobliskie drzewo bo ta ja z przeszłości nadchodziła. Bezimienny patrzył na mnie jeszcze przez chwilę po czym odwrócił się i podszedł do zaskoczonej drugiej mnie. Zaczęli rozmawiać a ja chciałam słyszeć co mówią więc ukradkiem podeszłam bliżej. Zza lodówki wyłonił się wysoki, łysy kumpel Bezimiennego i podszedł do mnie. Nie mam pojęcia co tam robił.

– No co? Podsłuchujemy? – zapytał.

– Tak. – przecież nie będę kłamać że nie. Uśmiechnął się.

– W przyszłości będziesz kochać mnie. – oznajmił nagle.

– To niemożliwe. – odparłam zdumiona. Wtedy zza lodówki wychylił się Bezimienny.

– Już po wszystkim. – rzekł.

W głowie mi zawirowało i wszyscy zniknęli. Stałam przed lodówką mrugając szybko oczami i nie wiele rozumiejąc z tego co się zdarzyło przed chwilą. Minęło trochę czasu i gdzieś z pomiędzy drzew wybiegł Bezimienny cały zdyszany.

– Pamiętasz wszystko? – spytałam zaniepokojona, głównie przez to, że wyznałam mu miłość no i nie wiem czy to pamięta. Łapał łapczywie hausty powietrza kiwają głową że tak. No kamień z serca… a może nie?

– A ty pamiętasz brygadę A chroniącą księcia? – zapytał między jednym sapnięciem a drugim.

– Oczywiście że pamiętam. Pomogłam im w niejednej akcji. To fajni ludzie. – odparłam lekko się uśmiechając.

Bezimienny spojrzał na mnie z bólem i ogromnym smutkiem w oczach.

– Oni nie żyją. – powiedział głosem aż pełnym od nadchodzących łez.

Przez całe moje ciało przeszła fala mdłości. Przed oczami świat zawirował. Było mi gorąco i zimno jednocześnie. Z mojego gardła wydobyło się tylko piskliwe.

– Cc..ooo?

Bezimienny zdławionym głosem wyjaśnił mi że przeżył tylko jeden pan który twierdził, że ludzie z brygady byli mordowani po kolei jednego dnia. A pani która również należała do brygady i uszła z życiem, wchodząc do pokoju kontrolnego zastała krwawą rzeź a potem obudziła się w szpitalu ze zmasakrowana twarzą i nie pamiętała nic więcej. Na niedomiar złego książę zniknął i oczywiście ja muszę go ratować. No to było do przewidzenia. Nidy go nie widziałam i nawet nie znałam jego imienia a musiałam mu dupsko ratować. On pewnie mi nawet nie podziękuje… eh.

– Ale to jeszcze nie wszystko. – przerwał moje rozważania Bezimienny. – Ponoć to co się stało to sprawka dwóch psów.

– Cc…ooo? – znowu wydusiłam z siebie jak kretynka.

– Tak psów, ale nie takich zwyczajnych. – rzekł Bezimienny – To czarownice przemienione w dziwne psy. – znowu powtórzyłabym „co” ale daruje już sobie. Bezimienny ciągnął dalej – Tylko jako pies możesz je odnaleźć, zabić i uratować księcia.

Zaśmiałam się histerycznie, po czym spojrzałam na Bezimiennego czy aby przypadkiem nie ma mnie za półgłówka lub czy zwyczajnie nie żartuje. Wyglądał jakby nie żartował.

– Jak niby mam stać się psem?! – Niemal wykrzyczałam to pytanie.

– Tak jak to zrobiły czarownice, zaklęciem, tylko, że potężniejszym, takim które trzeba zaśpiewać. Twoja babka je stworzyła.

No weź… mój mózg zaraz wybuchnie. Załączyłam w nim ostatnie trybiki które pozostały przy zdrowych zmysłach i połączyłam ostatnie jego słowa w całość.

– Zaraz, czyli, że moja babka była czarownicą i to… śpiewającą? Czyli, że ja niby też jestem czarownicą skoro myślisz że umiem stać się psem? Bezimienny patrzył mi w oczy dłuższą chwilę jakby się zastanawiał czy to nie za wiele dla mnie, po czym odparł.

– Tak. Myślisz że Twoje wynalazki opierają się tylko na logice, wzorach matematycznych i umiejętnie poskładanych mechanizmach?

– Yyy… czy to było pytanie retoryczne?

– W Twoich wynalazkach jest też ogromna ilość magii którą jakimś cudem i nawet o tym nie wiedząc tam zgromadziłaś!

Doprawdy ten sen robi się kiczowaty.

– Śpiewaj. – Rozkazał i wepchnął mi kartkę z tekstem w dłoń. Musiałam mieć minę idiotki bo westchnął i dodał – Wsłuchaj się w siebie a melodia się znajdzie.

Oj wielce kiczowaty sen.

Nie wierząc, że to robię, nabrałam głęboko powietrza i zaczęłam śpiewać. I wiesz co, znowu złamałam prawa natury bom się oto stała psem! Ciężko opisać jakim bo taka rasa chyba nie istnieje. Miałam caluśką czarną sierść i ciemnozielone oczy z czarnymi, kocimi szparkami jako źrenice od których jak pioruny w różne strony wystrzeliwały po tęczówce złote promienie. Nawet się nie zastanawiałam co robić. Popędziłam za jedynym zapachem który nie pasował do otoczenia, za metalicznym zapachem krwi.

Bieganie to wspaniała rzecz, można tak biec bez końca z wywieszonym jęzorem i ledwo łapać oddech… no przynajmniej jak jest się psem. Biegłam tak, aż dotarłam do jakiejś wysokiej trawy. Puściłam się przez nią pędem skacząc by zobaczyć coś nad jej źdźbłami. Na myśl o tym jak śmiesznie to musi wyglądać, znowu wywiesiłam jęzor i zaczęłam skakać dziwnie szczęśliwa jeszcze wyżej. Ale zamarłam przyczajona w bezruchu, chowając się gdy ujrzałam kątem oka w oddali po prawej stronie dwa psy cienie. Minęło trochę czasu zanim uznałam, że jest już bezpiecznie i wystawiłam łeb ponad trawę w sam raz by zobaczyć, że cienie znikają w wielkim, gęstym i ciemnym lesie. 

O zgrozo.

Wolnym tempem ruszyłam za nimi. Ze strachem wypełniającym dziwnie jakoś nie mnie lecz moją gęstą sierść, wpełzłam do lasu. Idąc głównie za zapachem krwi i zła, przemierzając ten niezwykle cienisty las, dotarłam do polanki którą rozświetlała złocista plama światła słonecznego.

Boże jakie to piękne.

Zauważyłam, że nieco dalej i z różnych stron też są takie plamy i ślicznie migoczą, znów, Boże jakie to piękne.

Weszłam w jedną taką plamę światła i zdziwiłam się bardzo bo znów stałam się człowiekiem.

Co jest?

Niestety gdy ja się tak zastanawiałam co jest, psy cienie zdążyły wywęszyć bardzo silny zapach mojego ludzkiego ciała i w mgnieniu oka znalazły się w mroku przede mną. Cofnęłam się szybko wychodząc z plamy światła i znów byłam psem.

Dobrze. Teraz przynajmniej miałam szansę zwiać i już miałam to zrobić gdy usłyszałam że tamte psy zaczęły ze sobą rozmawiać.

– Silną ma magię. Nie musi po wyjściu z łaty znów rzucać na siebie zaklęcia. Zabijmy ją!

I rzuciły się na mnie uderzając w szyję i bok. Przez sekundę w głowie przeleciała mi myśl, że trzeba było wiać a nie słuchać co gadają. Siła rozpędzonych dwóch psów cisnęła mną o pień najbliższego drzewa a bolesny impet uderzenia rozszedł się po całym moim ciele. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Nim tamte psy zdążyły znów na mnie skoczyć, tym razem pewnie nie chcąc ogłuszyć lecz rozerwać mi gardło, zaatakował je inny pies. Był taki jak ja, lecz sporo większy i o oczach całych złotych z czarną pionowa źrenicą. Wepchnął jednego psa cienia w plamę światła, on sam nie zmienił postaci tak jak ja wtedy lecz pies cień owszem. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam, pies cień w planie światła zaczął przybierać kształty człowieka i nie minęło pięć sekund, a zamienił się w piękną dziewczynę o długich kruczoczarnych włosach. Jej niezwykłą urodę psuł grymas nienawiści który wykwitł jej na twarzy.

– Pożałujesz tego książę! – wysyczała przez zęby.

Książę? To, to jest książę?

Nie zdążyłam się nad tym bardziej zastawić, bo jeszcze zanim książę ustawił się do ataku, drugi pies cień skoczył na niego przelatując przez plamę światła i jeszcze w powietrzu zmienił się w rudowłosą dziewczynę.

Wylądowała na księciu z taką siła, że oboje przeturlali się za plamę światła i zaczęli się miotać po ziemi wydając głośne odgłosy walki.

Rudowłosa nie zamieniła się z powrotem w psa.

Dziewczyna, która nadal pozostawała w plamie światła wyciągnęła patyk i skierowała go w stronę tarzających się po ziemi. Z końca patyka zaczęły się sypać iskry.

Różdżka? No bez jaj!

Czarownica najwyraźniej zapomniała, że jeszcze ja tu jestem, bo kiedy wbiłam swoje kły w jej nogę krzyknęła, ale raczej z zaskoczenia niż bólu. Zachwiała się i nie trafiła w walczących kulą niebieskiego ognia która właśnie wydobyła się z patyka którego trzymała w ręce. Kiedy szarpałam i rozrywałam mięśnie jej łydki wrzeszczała coś i z jej różdżki, wycelowanej tym razem we mnie, buchnęły pioruny rażąc mnie potężnym prądem, dostałam drgawek i puściłam jej nogę, a ona natychmiast kuśtykając zniknęła w mroku lasu. Gapiłam się na to jak znika i nie mogłam za nią biec bo byłam sparaliżowana od piorunów. Moją uwagą przykuł głośny warkot, spojrzałam w stronę z którego dobiegał i ujrzałam jak książę rozrywa gardło rudowłosej czarownicy. Zaczęła się dygotać a kiedy przestała, jej ciało rozpadło się i został z niego tylko popiół.

Pies którego wiedźmy nazwały księciem, spojrzał na mnie i ruszył powoli w moją stronę. Nie widziałam jaszcze zbyt dobrze bo po uderzeni piorunu miałam przed oczami szare plamki, widziałam jednak że nim do mnie doszedł był już w pełni człowiekiem. Wciągnął mnie w plamę światła bym też zmieniła się człowieka.

– Nic Ci nie jest Sabino? – spytał.

Spojrzałam na niego zaskoczona, że zna moje imię i wtedy niedowierzanie przekroczyło wszelkie granice. Kiedy ujrzałam wyraźnie jego twarz strach przeszył mnie swoją lodowatą igłą na wskroś. To był Bezimienny. Byłam tak zaskoczona, że zdołałam tylko spytać ochrypłym głosem.

– To ty jesteś księciem?

Koniec

Komentarze

Po przeczytaniu całości, nic się niestety do kupy nie złożyło. :( Ogólnie nie jestem fanem tworzenia historii na podstawie snów, bo w snach jest pełno nieścisłości, nielogiczności, a nawet absurdów. Jeśli już, to traktowałbym je jako szkic, na podstawie którego można coś wykreować. Sny są zrozumiałe tylko dla tych, którzy je śnią, bo podejrzewam, że Bezimienny był bardzo konkretnie imienny. :p

Jeśli to pierwsza próba napisania czegoś, to wyszło całkiem przyjemnie, jeśli chodzi o lekkość czytania. Wkradło się jednak mnóstwo literówek i zabrakło mi kilku przecinków – dobrze przed publikacją przeczytać ponownie tekst.

Pozdrawiam!

Bardzo nie lubię, gdy ktoś próbuje opowiedzieć mi swój sen i gdy tylko zaczyna, natychmiast i bardzo stanowczo go od tego odwodzę.

Jestem też bardzo niezadowolona, gdy przychodzi mi czytać opowiadanie, które powstało na podstawie czyjegoś snu, a tak było w tym przypadku. Twój sen, Anonimowa Autorko, jest Twoją sprawą. Być może jego treść jest intrygująca dla Ciebie, być może komuś się spodoba, ale dla mnie lektura Lodówki okazała się nudna i, z racji dyżuru, była przykrym obowiązkiem. Przykrym tym bardziej, że opowiadanie jest napisane bardzo źle. Są tu błędy, literówki, nadmiar zaimków, wiele powtórzeń, źle zapisane dialogi, a kompletnie zlekceważona interpunkcja bardzo utrudnia, a chwilami wręcz uniemożliwia zrozumienie czytanego tekstu. Część błędów wskazałam, ale wiele jeszcze pozostało, bo musiałabym zająć się niemal każdym zdaniem.

Cieszę się Anonimowa Autorko, że podejmujesz próby literackie, jednak nim przyjdzie mi zmierzyć się z Twoim kolejnym tekstem, wolałabym abyś zawarła bliższa znajomość z zasadami rządzącymi naszym językiem.

 

Jeśli chcesz po­znać od­po­wiedź to opo­wiem Ci pewną dziw­ną, wy­śnio­ną hi­sto­rię. – …opo­wiem ci pewną dziw­ną

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

opi­sa­nej na samym po­cząt­ku „lo­dów­ki”. Obej­rzał się tylko czy nikt go nie śle­dzi i wszedł do lo­dów­ki. Ja wpa­ko­wa­łam się za nim. Po­na­ci­skał kilka przy­ci­sków i razem z Bez­i­mien­nym i lo­dów­ką… – Powtórzenia.

 

Były to już czasy współ­cze­sne, nie­trud­no więc się do­my­ślić, że lo­dów­ka peł­ni­ła funk­cję we­hi­ku­łu czasu. – Powtórzenie.

 

Wy­lą­do­wa­łam znów w tym parku, lecz w innym miej­scu. Zna­łam ten park bar­dzo do­brze… – Powtórzenia.

 

Ża­ło­wa­łam że ucie­kłam od ochro­nia­rza ,bo… – Brak przecinka przed że. Zbędna spacja przed przecinkiem. Brak spacji po przecinku.

 

Kiedy dwa ol­brzy­mie, niedź­wie­dzio-po­dob­ne stwo­ry ze szczę­ką usia­ną ostry­mi zę­bi­ska­mi i wiel­kim grze­bie­niem na ple­cach… – Kiedy dwa ol­brzy­mie, niedź­wie­dziopo­dob­ne stwo­ry

Czy dwa stwory miały jedną szczękę i jeden grzebień na plecach? ;-)

 

W tym całym lo­dów­ko­wym la­ta­niu wadą jest to, że lo­dów­ka jest dość cięż­ka… – Powtórzenie.

Czy było też pół lodówkowego latania?

 

a mia­no­wi­cie gra­wi­ta­cje. – Literówka.

 

Słu­ży­ły do usta­wie­nia od­po­wied­nich pa­ra­me­trów, było ich około 20, no wie­cie czas, data, miej­sce itp.…. – Liczebniki zapisujemy słownie. Brak spacji przed wielokropkiem. Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

że te czte­ro me­tro­wekilku to­no­we po­two­ry to po­tra­fią! – …że te czte­rome­tro­wekilkuto­no­we po­two­ry to po­tra­fią!

 

Ocie­ka­ją­ce śliną, prze­krwio­ne, ol­brzy­mie kły tej krwio­żer­czej be­stii… – Powtórzenie.

Domyślam się, że we śnie może zdarzyć się wszystko, nawet przekrwione kły? ;-)

 

– Eh Sa­bi­na…– prze­wał… – Brak spacji po wielokropku.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Nie baw się w Boga.Nie… – Brak spacji po kropce.

 

eh, nie ważne. …eh, nieważne.

 

Sta­łam przed lo­dów­ką mru­ga­jąc szyb­ko ocza­mi… – Oczy nie mrugają. Mrugają powieki.

 

nie wiele ro­zu­mie­jąc z tego co się zda­rzy­ło przed chwi­lą. – …niewiele ro­zu­mie­jąc z tego, co się zda­rzy­ło przed chwi­lą.

 

gdzieś z po­mię­dzy drzew wy­biegł Bez­i­mien­ny cały zdy­sza­ny. – Ręce i nogi też miał zdyszane? ;-)

Proponuję: …gdzieś spo­mię­dzy drzew wy­biegł Bez­i­mien­ny, mocno/ bardzo zdy­sza­ny.

 

spy­ta­łam za­nie­po­ko­jo­na, głów­nie przez to… – Można być zaniepokojonym czymś, ale nie przez coś.

 

Łapał łap­czy­wie hau­sty po­wie­trza ki­wa­ją głową że tak.  – Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Łapał chciwie/ zachłannie hau­sty po­wie­trza, ki­wa­jąc głową, że tak.

 

Przez całe moje ciało prze­szła fala mdło­ści. Przed ocza­mi świat za­wi­ro­wał. Było mi go­rą­co i zimno jed­no­cze­śnie. Z mo­je­go gar­dła wy­do­by­ło się tylko pi­skli­we. – Nadmiar zaimków.

 

– Cc..ooo? – Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Po wielokropku zawsze stawiamy spację.

 

Cięż­ko opi­sać jakim bo taka rasa chyba nie ist­nie­je.Trudno opi­sać jakim, bo taka rasa chyba nie ist­nie­je.

 

pies cień w pla­nie świa­tła za­czął przy­bie­rać kształ­ty czło­wie­ka… – Literówka.

 

Jej nie­zwy­kłą urodę psuł gry­mas nie­na­wi­ści który wy­kwitł jej na twa­rzy. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

wy­do­by­ła się z pa­ty­ka któ­re­go trzy­ma­ła w ręce. – …wy­do­by­ła się z pa­ty­ka, któ­ry trzy­ma­ła w ręce.

 

Moją uwagą przy­kuł gło­śny war­kot, spoj­rza­łam w stro­nę z któ­re­go do­bie­gał… – Moją uwagę przy­kuł gło­śny war­kot, spoj­rza­łam w stro­nę z któ­re­j do­bie­gał

 

Za­czę­ła się dy­go­tać a kiedy prze­sta­ła… – Za­czę­ła dy­go­tać, a kiedy prze­sta­ła

Można się trząść, ale nie można się dygotać.

 

Mocno porąbany sen.

gdzież by => gdzieżby

O błędach pisała już Reg, więc ja się powymądrzam na temat przecinków.

Na przykład wołacze, Anonimko, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Pisząc zdanie z imiesłowem współczesnym, też powinnaś wstawić w nim przecinek.

 

Czyta się bardzo źle :(

Nowa Fantastyka