– Sprawa wygląda kiepsko. – Adwokat pakował dokumenty do teczki, nie patrząc na klientkę. Kątem oka za to zerkał na zadowolonych przeciwników.
– Przecież oni kłamią w żywe oczy – odpowiedziała półgłosem zdenerwowana młoda kobieta. Blond włosy, ściągnięte w koński ogon, falowały przy każdym ruchu. – Nie zaprosiłam ich… Zresztą, ja na nich dwóch? Czy ja wyglądam na jakiegoś komandosa? Metr pięćdziesiąt w kapeluszu, dziecięce ubrania noszę… Niby jak miałam ich napaść i pobić do nieprzytomności? I jakie połamane żebra…
– Spokojnie. Porozmawiamy na zewnątrz. – Prawnik chwycił roztrzęsioną Maję za łokieć i delikatnie pokierował w stronę wyjścia.
Po wstępnych przesłuchaniach i mowach początkowych posiedzenie zostało zakończone. Oskarżyciel i powód, rudy młokos, uśmiechnięci, udzielali miniwywiadu reporterowi lokalnej gazety, którego specjalnością były relacje z rozpraw.
– Wiem, że kłamią – powtórzył ponuro palestrant idącej obok, sądowym korytarzem, dziewczynie.
Szli w milczeniu. Każde po raz nie wiadomo już który rozmyślało o słabej pozycji Mai. Było tylko jej słowo przeciw słowom syna komendanta policji i jego świadków w postaci dwóch funkcjonariuszy o nienagannym przebiegu służby. I dowód w postaci obdukcji lekarskiej. Spreparowany, to pewne, ale tak doskonale, że nie do podważenia. Ani Maja, ani jej adwokat nie mieli nic na jej obronę.
– Żeby chociaż jakieś nagranie z monitoringu, cokolwiek… – westchnął, myśląc na głos mecenas.
Maja na te słowa zatrzymała się gwałtownie, na co mężczyzna zareagował dopiero po chwili. Odwrócił się i spojrzał na klientkę z niemym pytaniem w oczach.
– Nagranie? Chyba… – Maja uniosła wskazujący palec. Przygaszone do tej pory brązowe oczy rozbłysły nowym blaskiem nadziei. – Muszę porozmawiać z profesorem. Myślę, że w takiej sytuacji powinien się zgodzić, zwłaszcza że i tak chciał już… Powołaj na świadka mnie, jeszcze raz. I tego… sukinsyna też. Szkoda, że ten drugi jest w śpiączce, ale my powinniśmy wystarczyć.
***
Gdy wszyscy zajęli miejsca, woźny stanął przed stołem sędziowskim i donośnym, wyraźnym głosem oczytał treść trzymaj w dłoni kartki:
– Protokolant, start zapisu z posiedzenia sądu w sprawie numer SKCNP0834155. Dziesiąty września, dwa tysiące czterdziestego czwartego roku. Piotr Dąbrowski przeciw Maja Konieczko. Tożsamości potwierdzone przy skanerze wejściowym. Protokolant, potwierdzenie.
W czterech rogach pomieszczenia błysnęły mocniej czerwone diody, które zaświeciły się na komendę włączającą system protokolarny. Oczy kamer obejmowały każdy kąt, czułe mikrofony nagrywały każdą głośniejszą od szeptu wypowiedź. W serwerowni, w podziemiach gmachu sądu, na pilnie strzeżonych dyskach, rozpoczął się cyfrowy zapis posiedzenia.
Gdy na salę rozpraw weszli technicy, wnosząc jakieś dziwne urządzenia, tylko pozwana, jej adwokat i uprzedzony o wszystkim przewodniczący, nie okazali zdziwienia. Reszta obecnych, zainteresowanych rozprawą członków rodzin obu stron i po prostu ciekawskich widzów, na różne sposoby zaczęła ciszej i głośniej komentować rozgrywającą się scenę. Nawet troje sędziów wymieniło zdziwione spojrzenia i kilka uwag. Wnętrze wypełniło się gwarem.
Pod jedną ze ścian ustawiony został na specjalnym stojaku płaski, cienki monitor o dużej przekątnej. Technicy złożyli obok czarne skrzynki, z których po chwili zdjęli pokrywy. Z torby wyciągnęli naręcza kabli i zaczęli podpinać je do urządzenia ukrytego wewnątrz jednej ze skrzyń. Z drugiej, mniejszej, wyjęli dziwny siatkowy hełm, naszpikowany dżetami i sensorami. Szepty stały się głośniejsze. Jeden z techników usiadł bez słowa w pustej ławie. Drugi przez chwilę jeszcze majstrował przy skrzynce i podłączonym do niego długimi kablami kasku. Na obu urządzeniach błysnęły jakieś diody.
– Co to za cyrk?! – Piotr Dąbrowski nie wytrzymał w końcu. Przyzwyczajony do ciągłego pobłażania i wyciągania ze wszelkich kłopotów przez wpływowego ojca, czuł się nieswojo, tracąc kontrolę nad wydarzeniami. A tak właśnie działo się w tej chwili. Długa, ryża czupryna falowała, gdy wykonywał nerwowe ruchy, nie mogąc się zdecydować, czy siedzieć, czy wstać.
– Spokój! – Przewodniczący składu sędziowskiego, Karol Domachowicz, uderzył młotkiem w podstawkę. Jednocześnie prawnik pociągnął klienta za rękaw sportowej marynarki. – Panie mecenasie, może w końcu pan zacznie.
Daniel Szumak wstał z krzesła i wyszedł na środek. Odchrząknął lekko.
– Wysoki sądzie, chcę powołać na świadka panią Maję Konieczko.
Nie czekając na dalsze słowa, Maja poderwała się z ławy i usiadła na miejscu dla świadków. Bez słowa protestu dała nałożyć sobie na głowę dziwaczny hełm. Piotr wiercił się na krześle, marszcząc brwi. Czwórka sędziów głośnym szeptem zaczęła wymieniać uwagi, pochylając ku sobie operukowane głowy.
– Jaja sobie robicie? – Piotr najwyraźniej nie umiał się powstrzymać od rzucania nieprzemyślanych uwag.
W odpowiedzi ponownie stuknął młotek.
– Panie Ramczyk, proszę przywołać swojego klienta do porządku, bo będę musiał nałożyć karę. A pan – zwrócił się w stronę Szumaka – niech wytłumaczy, co to ma być.
– Wysoki sądzie. Proszę o pozwolenie, aby zasadę działania tego urządzenia wyjaśnił jego twórca, profesor Marcel Wazowski. Boję się, że gdybym ja próbował wyjaśnić, to jako laik, mógłbym niechcący coś pomylić.
Sędziowie naradzili się przyciszonymi głosami, w kilku słowach. I chociaż zjawisko było niecodzienne, to zwyciężyła zwykła, ludzka ciekawość. Przewodniczący skinął przyzwalająco głową:
– Proszę się przedstawić i powiedzieć co to jest.
Z ławki dla widzów podniósł się mężczyzna w średnim wieku, szpakowaty, z elegancko przyciętą bródką. Wyszedł na środek i stanął obok adwokata, który wycofał się na swoje krzesło.
– Wysoki sądzie, nazywam się Marcel Wazowski. Od dwudziestu lat pracuję w Instytucie Neurologii Narodowej Akademii Nauk, a dokładniej w Zakładzie Kognitywistyki. Prowadzę badania nad, mówiąc kolokwialnie i ogólnie, analizą działania zmysłów, mózgu i umysłu oraz obrazowaniem informacji zawartych w impulsach sensorycznych…
– Panie profesorze – przerwał niecierpliwie starszy sędzia, Janusz Książkiewicz, poprawiając na nosie okulary. – Proszę do rzeczy, mamy sprawę do rozstrzygnięcia. To sala sądowa, nie wykładowa.
Profesor wbrew pozorom nie wyglądał na zmieszanego. Westchnął tylko ciężko i nieco teatralnie.
– Tak jest, proszę wysokiego sądu. Jednak muszę powiedzieć kilka słów, dla wyjaśnienia działania MEMORIMAGO. Khm, no tak, to może taka analogia. Ludzki mózg jest jak komputer. Jego zadanie to centralne sterowanie organizmem, zbieranie, magazynowanie i analiza danych…
– Tak, tak, to jest powszechna wiedza. – Sędzia wyraźnie poganiał profesora.
– No, tak… – Wyglądało jakby naukowiec na moment stracił wątek. Odchrząknął i kontynuował. – Więc krótko, rozumiem. Powszechną widzą jest, że przez lata wydawało się, że poszczególne wzorce połączeń między neuronami, tak zwane ślady pamięciowe, jeśli nie są używane, to zanikają i dlatego zapominamy. Jednak jakiś czas temu odkryliśmy, że wcale tak nie jest. Ślady pamięciowe są niezwykle trwałe. Tworzą się nieustannie, budując coś w rodzaju splątanej, wielopoziomowej sieci i przez to świadomość ludzka nie potrafi ich prawidłowo odtworzyć. Co innego z podświadomością, na której bazuje hipnoza. To dzięki podświadomości, w trakcie seansów hipnotycznych, można „przypomnieć” sobie pozornie zapomniane zdarzenia. Pozostała tylko kwestia świadomego odnajdywania właściwych śladów pamięciowych.
Profesor przeszedł kilka kroków w stronę urządzenia i wskazał je ręką.
– Przez ostatnie osiem lat pracowaliśmy w Instytucie nad MEMORIMAGO3.0, czyli urządzeniem do odnajdywania i precyzyjnego odtwarzania danych zapisanych w ludzkich mózgach. W chwili obecnej uzyskaliśmy, poprzez odpowiednią stymulację hipokampów i odczyt impulsów elektrycznych, możliwość odtworzenia obrazów rejestrowanych zmysłem wzroku. Oczywiście całość obrazu możemy zapisać w formie pliku wideo, dowolnie wybranego formatu. Prace nad dźwiękiem dopiero zaczynamy.
– Chwileczkę, stop. – Najmłodszy z sędziów, około pięćdziesięcioletni Tomasz Buda, machnął bladą dłonią wystającą z rękawa czarnej togi. – Co to znaczy… jak to było… „odtworzenia obrazów”?
– To znaczy, że możemy, na tym oto ekranie, zobaczyć to wszystko, co widziała, kiedykolwiek, osoba podpięta do urządzenia. Poprzez zamontowane w hełmie czujniki, jednocześnie pobudzające…
– To jakieś science-fiction! – wykrzyknął, przerywając Wazowskiemu i podnosząc się z zaciśniętymi pięściami Dąbrowski.
Profesor odwrócił się szybko w jego stronę. Młotek po raz kolejny uderzył w podkładkę, jednak zanim sędzia zdążył otworzyć usta, odezwał się naukowiec.
– To nie żadna fikcja, tylko czysta nauka, młody człowieku. A za chwilę, po raz pierwszy publicznie, wszyscy ujrzą jej efekty.
Jurysta znów pociągnął mocno chłopaka za połę marynarki. Na dany przez przewodniczącego znak, jeden ze stojących pod ścianą uzbrojonych strażników podszedł do ławy oskarżenia. Stanął tuż obok powoda, nonszalancko opierając dłoń na kaburze. Z wielką, prywatną satysfakcją dałby nauczkę młodemu bufonowi. Rudzielec spojrzał prosto w oczy strażnika z milczącą groźbą, jednak uspokoił się, przynajmniej na zewnątrz. Być może przejąłby się nieco bardziej, gdyby rozpoznał w mundurowym ofiarę jednego ze swoich licznych wyskoków.
– Jeszcze jedno pytanie – wtrącił sędzia Buda, zanim naukowiec rozpoczął pokaz. – Moja córka studiuje neurologię techniczną i zamęcza nas w domu różnymi nowinami, ale nie wspomniała słowem o badaniach tego typu. A, znając ją, jestem pewien, że nie omieszkałaby wspomnieć coś na temat.
– Nasze badania prowadziliśmy w ścisłej tajemnicy, więc bez udziału studentów. Teraz jednak, gdy już mamy wszystkie wyniki potwierdzone, gotowy jest też obszerny artykuł, który w przyszłym miesiącu ma ukazać się w międzynarodowym magazynie „Science, Technology and Innovations”. A skoro nasza pracownica potrzebuje pomocy, której możemy udzielić, to doszliśmy do wniosku, że pokazanie MEMORIMAGO w zastosowaniu praktycznym będzie najlepszą formą prezentacji.
Ponieważ nikt już nie zadawał dalszych pytań, profesor zbliżył się do kobiety. Sprawdził dopasowanie kasku, położenie czujników i z aprobatą skinął głową. Przeszedł do czarnej skrzyni i palcem szturchnął jeszcze jeden przełącznik. Ekran zamigotał, ale nie pokazał się na nim żaden obraz.
– Panie mecenasie – profesor zwrócił się do adwokata – jeśli zada pan pytanie, świadek mniej lub bardziej świadomie skupi się na odpowiedzi, co spowoduje wyszukanie przez system odpowiedniego wspomnienia, które wyświetli się na ekranie. To tak, w zrozumiałym dla laika, skrócie.
Daniel Szumak ponownie wstał.
– Dziękuję, panie profesorze. – Ukłonił się lekko w kierunku siadającego naukowca, po czym zwrócił się do świadka. – Pani Konieczko, co się wydarzyło w dniu piątego sierpnia, wieczorem, około godziny dwudziestej pierwszej?
Maja nie odezwała się, tylko na chwilę przymknęła powieki. Otworzyła oczy, ale zatopiona w przykrym wspomnieniu, zdawała się nie dostrzegać innych, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Początkowo nieostry obraz zafalował. Kolorowe plamy ustabilizowały się.
Zgromadzeni najpierw zwrócili uwagę na bose stopy, z pomalowanymi na seledynowo paznokciami, oparte o niski stolik. Dopiero potem spostrzegli w tle monitor telewizora, na którym migały sceny popularnego wieczornego serialu.
Cała sala w skupieniu oglądała niemy, kolorowy film. Przez chwilę nic szczególnego się nie działo. Nagle gdzieś z boku wleciał spory kamień, który wylądował na blacie. Stopy natychmiast zniknęły, oczy-kamery przesunęły się na wybitą szybę w drzwiach balkonowych. Za nimi, gmerając przy klamce przez wybity otwór, stało dwóch mężczyzn – nieobecny na rozprawie z powodu wypadku Marcin Bednarek i obecny Piotr Dąbrowski. Rudej czupryny i piegowatej twarzy nie można było pomylić z nikim innym.
Piotr, ten na sali sądowej, gwałtownie wciągnął powietrze i poczerwieniał. Przytrzymany z jednej strony za rękaw przez prawnika, a z drugiej z dłonią strażnika na ramieniu, zamknął już otwierające się usta i tylko bezgłośnie zmełł przekleństwo.
Na ekranie obaj mężczyźni bardzo wyraźnie wdzierali się przemocą do domu Mai. Obraz zadrgał, gdy kobieta wstała gwałtownie. Mężczyźni weszli do wnętrza.
– Sprzeciw! – zawołał, wyraźnie blednący oskarżyciel.
– Cisza! – Przewodniczący Karol Domachowicz nawet nie oderwał wzroku od wyświetlanego obrazu. – Chcemy w spokoju obejrzeć. Później udzielę panu głosu.
W czasie tej małej sprzeczki, na ekranie wywiązała się szarpanina. Wyraźne machnięcia ręką dziewczyny, nakazujące intruzom wyniesienie się z domu, zostały zignorowane. Piotr ją pchnął. Spojrzenie na moment ogarnęło sufit i prześliznęło się po żyrandolu, gdy upadła. Prawie cały ekran zajęła piegowata twarz. Młodzieniec najwyraźniej przydusił swoim ciężarem gospodynię. Mimo braku dźwięku, wprawne oko mogło na podstawie ruchu warg odczytać słowa Piotra: „Uspokój się, suko”.
Nagle wyraz piegowatej twarzy napastnika uległ zmianie. Odmalował się na niej ból, głowa opadła w bok, poza pole widzenia Mai. Dziewczyna wstała i wszyscy ujrzeli Piotra leżącego na podłodze, skulonego i trzymającego się za krocze. Zanim spojrzenie przeniosło się na drugiego z nieproszonych gości, widzowie zauważyli, jak leżącym wstrząsnęło kolejne uderzenie. Niemal natychmiast drobna dłoń zacisnęła się na butelce wina, stojącej na barku. Szkło roztrzaskało się w zderzeniu z głową Marcina, który do tej pory biernie, zamglonym przez alkohol i być może narkotyki wzrokiem, obserwował bójkę, rozpinając nieśpiesznie spodnie. Zaskoczony niespodziewanym atakiem, upadł zamroczony. Obrazy szybko zaczęły się zmieniać, gdy rozglądała się po pokoju. W końcu wzrok natrafił na telefon, który wzięła do ręki.
Maja gwałtownie zamrugała i ostrożnie zdjęła z głowy hełm. Ekran zgasł. Szmer rozmów wyraźnie narastał.
– Sprzeciw! – powtórzył Mariusz Ramczyk.
– Niesamowite – wyszeptał sędzia Domachowicz, nie zważając w pierwszej chwili na oskarżyciela.
– Sprze-ciw! – Ramczyk skandując, podniósł głos.
Cały skład sędziowski spojrzał na niego z dezaprobatą. Sędzia Bracka, starsza dystyngowana kobieta, z niesmakiem zacisnęła usta.
– Nie jestem głuchy – powiedział przewodniczący. – Udzielam panu głosu.
Wyraźnie zdenerwowany jurysta poprawił odruchowo pod szyją czerwony żabot i podszedł do Mai. Skierował na nią groźne w zamiarze spojrzenie.
– Czy pani zna profesora… – Zawahał się, nie mogąc sobie przypomnieć nazwiska.
– Marcel Wazowski – usłużnie podpowiedział ze swojej ławki profesor.
– …Marcela Wazowskiego, no tak. Zna go pani?
– Tak.
– Skąd?
– Pracuję w administracji instytutu, znam wszystkich pracowników naukowych.
– Czyli… – Zawiesił na chwilę głos spoglądając wymownie na skład sędziowski – bezstronny ekspert wcale nie jest bezstronnym ekspertem.
– Sprzeciw – Tym razem z krzesła podniósł się mecenas Szumak. – Nikt nie przedstawiał profesora Wazowskiego jako niezależnego eksperta.
– Podtrzymany. Poza tym doskonale pamiętamy, że profesor wspomniał, że pozwana z nim pracuje. Ma pan jeszcze coś do powiedzenia? – pytanie było skierowane do Ramczyka, który tylko wzruszył nieznacznie ramionami.
– No, tak – ten przyznał z lekkim ociąganiem, rumieniąc się nieznacznie. Sytuacja naprawdę zaczynała go przerastać. – Tak, czy inaczej, podejrzewam, że zaprezentowane nam przed chwilą przedstawienie to zwykła manipulacja. Skąd możemy mieć pewność, że taka futurologia jest w ogóle możliwa?
– Khm, pełna dokumentacja i wyniki badań są do dyspozycji sądu – wtrącił niepytany Wazowski.
– Panie profesorze, z całym szacunkiem, ale obowiązują tu pewne zasady – odezwała się z pouczeniem sędzia Bracka. – Nie odzywamy się bez pytania. Co do dokumentacji, z pewnością o nią poprosimy. Panie mecenasie, proszę kontynuować.
– Tak. To w zasadzie tyle. Po prostu chciałem zwrócić uwagę, że to zostało ukartowane, aby pognębić poszkodowanego, mojego klienta. Należy to dogłębnie przebadać przez niezależnych biegłych. Dlatego wnoszę o odroczenie sprawy i zakończenie dzisiejszego posiedzenia. Dziękuję.
Głowy sędziów pochyliły się ku sobie. Po krótkiej naradzie przewodniczący rzekł:
– Zgadzamy się, chyba, że pan mecenas Szumak ma jeszcze coś do dodania.
Adwokat wstał. W przeciwieństwie do adwersarza, był całkowicie opanowany i spokojny.
– Wysoki sądzie, chciałbym powołać na świadka jeszcze Piotra Dąbrowskiego. Ponieważ druga strona zarzuca nam manipulację, udowodnimy od razu, że tak nie jest.
Piotr nachylił się w stronę kazuisty. Obaj byli wyraźnie zdenerwowani. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy.
– To może być ciekawe doświadczenie. – Uśmiechnął się po raz pierwszy przewodniczący. – Wysoki sąd chętnie obejrzy wspomnienia drugiej strony. Wydaje się to jak najbardziej na miejscu i sprawiedliwe. A przecież o sprawiedliwość w tym wszystkim chodzi, nieprawdaż?
Piotr, delikatnie szturchnięty w ramię przez strażnika, wstał z ociąganiem i przesiadł się. Profesor nałożył mu hełm, dopasował ułożenie czujników. Gdy naukowiec oddalił się, chłopak spojrzał prosto w zmrużone oczy obrońcy. Ten uśmiechnął się drapieżnie, zadając pytanie.
– Panie Dąbrowski, czy pamięta pan wieczór piątego sierpnia, gdy przyszedł pan do domu Mai Konieczko?
Mimo że było już wiadomo, że obraz jest bez dźwięku, na sali zapanowała cisza. Niektórzy nawet z napięcia wstrzymali na moment oddech.
Piotrek usiłował skupić się na swojej wersji wydarzeń, opowiadanej niezliczoną ilość razy na komendzie i wstępnej rozprawie. Usiłował wymalować w wyobraźni obraz rozwiązłej kobiety, która zaprosiła go na randkę, a potem pobiła, by okraść. Jednak mózg go zdradził.
Na ekranie pojawił się obraz ogródka Mai. Popijając kolejne piwa, razem z Marcinem przez chwilę obserwował dziewczynę w oświetlonym wnętrzu. W końcu ruszyli. Marcin wyrwał ze skalniaka jeden z kamieni i rzucił prosto w drzwi balkonowe, wybijając szybę. Ręka Piotra odgarnęła szczątki szkła i sięgnęła do wnętrza, do klamki.
Gdzieś z tylnych ławek rozległy się nieartykułowane, pojedyncze okrzyki.
Piotr gwałtownym ruchem zdarł z głowy hełm, ekran zaśnieżył. Profesor z jękiem podbiegł i delikatnie chwycił urządzenie, od razu sprawdzając, czy nic nie zostało uszkodzone.
– Tak nie wolno, to delikatny sprzęt! – Wazowski mamrotał coś jeszcze pod nosem.
– Sprzeciw! – zaryczał Ramczyk, który raz bladł, raz czerwieniał. – Uważamy, że przy technice pozwalającej „grać” w produkcjach filmowych Marlin Monroe razem z Rudolfem Valentino i braćmi Mroczek, spreparowanie takich filmików to żaden wyczyn. To czysta manipulacja! Jedynym jej celem jest oczernienie mojego klienta!
– Spokój! Proszę nie krzyczeć! – Młotek walił w podstawkę raz za razem. – Spokój! Do jasnej cholery!
– Karol, opanuj się. Komu jak komu, ale tobie nie wypada – mitygowała przewodniczącego, siedząca obok starsza dama. Ręka z młotkiem opadła na blat stołu. Mężczyzna momentalnie się uspokoił.
– Czyli nadal nam pan nie wierzy? – Zaperzył się profesor. Adwokat próbował go zaciągnąć delikatnie do ławki, lecz naukowiec się wyrwał i zwrócił bezpośrednio do sędziów. – Jeśli państwo chcą, możemy przeprowadzić mały i bardzo prosty eksperyment, który niezbicie udowodni działanie MEMORIMAGO.
Sędziowie znów zbliżyli ku sobie głowy.
– Naprawdę cyrk z sądu się tu robi – marudził sędzia Buda.
– Już dawno nie było tak zabawnie – Zmarszczki na twarzy sędzi Brackiej zagęściły się na policzkach, gdy rozciągnęła usta w uśmiechu.
– Zabawnie, czy nie, to poważna sprawa – odpowiedział Książkiewicz. – Moim zdaniem każda możliwość, by wreszcie utrzeć nosa temu rozwydrzonemu młokosowi, jest warta próby. Ojciec wiecznie go chroni i trudno cokolwiek gnojkowi udowodnić. A teraz jest realna szansa.
– Cały czas myślisz, że to on zastrzelił ci psa? Jesteś po prostu na niego cięty…
– Jestem tego pewien – warknął w odpowiedzi.
– Pani i panowie, spokojnie. Sprawiedliwości musi w końcu stać się zadość. To jedno. Drugie, że tak ciekawego posiedzenia nie mieliśmy w całej naszej historii. Proponuję zezwolić na te eksperymenty. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Sędziowie poprawili się w fotelach. W ich imieniu przemówił przewodniczący.
– Zezwalamy na przeprowadzenie doświadczenia. Panie profesorze, prosimy.
Wyraźnie uradowany Wazowski wyszedł na środek. Rozejrzał się dokoła i po chwili podjął decyzję.
– Żeby nikt mi nie zarzucił znowu, że zostało to wcześniej przygotowane… Poproszę kogoś ze składu sędziowskiego. Tak, proszę pani, jak najbardziej, pani może być. Zapraszam tu do mnie. Proszę coś zrobić.
Starsza kobieta w białej peruce i czarnej todze stanęła pośrodku wolnej przestrzeni.
– Ale co mam zrobić?
– Cokolwiek, byle związanego z ruchem. Może pani zatańczyć, przemaszerować, zrobić fikołki… Przepraszam, chyba się zagalopowałem. Nie chcę narzucać, proszę po prostu jakoś się poruszać.
Kobieta przez chwilę stała nieruchomo, aż uśmiechnęła się szelmowsko i rzuciła w stronę kolegów:
– Mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale to wszystko dla dobra nauki.
Pochwyciła fałdy togi i uniosła nieco ponad kolana, ukazując czarne pończochy. Pierwsze podskoki były niemrawe, jednak z każdym kolejnym wymachem żylastych nóg taniec nabierał życia. Poruszana na boki toga zafalowała, fioletowy żabot łopotał przy każdym ruchu. Pani sędzia, nucąc ledwo dosłyszalnie pod nosem, odtańczyła spory kawałek kankana. Na ten widok najmłodszy ze składu, blady Buda, aż przetarł oczy ze zdumienia. Nie uszło to uwadze naukowca.
Kilka osób w ławkach dla widzów głośno się roześmiało. Reporter gorączkowo robił notatki na papierowej torbie po kanapce. Nie spodziewał się takiego posiedzenia i miał ze sobą wyłącznie dyktafon, który na zwykłych rozprawach w zupełności wystarczał. Komendant policji siedział w milczeniu, z zaplecionymi na piersiach rękami, spod ściągniętych, rudych brwi ponuro obserwując przebieg spotkania.
Roześmiana i zaczerwieniona od ruchu, żwawa staruszka ukłoniła się teatralnie, po czym wróciła na swoje miejsce, nie zważając na zszokowane spojrzenia kolegów.
– Zapraszam pana mecenasa – Wazowski skinął w stronę oskarżyciela. – Nie chcę niczego sugerować, proszę po prostu coś zrobić, jakiś ruch.
Ramczyk czuł się głupio wychodząc z ociąganiem na środek. Nie miał w sobie tego luzu, co sędzia Bracka, poza tym wciąż węszył jakiś podstęp i do tego zaczynał przeczuwać porażkę. Stanął niepewnie, po czym zasalutował widzom. Odwrócił się i ponownie zasalutował, tym razem sędziom. Po czym natychmiast wrócił na swoje miejsce.
– To chyba wystarczy. – Uśmiechnął się, zacierając lekko ręce, Wazowski. – Teraz zapraszam na miejsce dla świadka sędziego… no, pana – wskazał palcem Tomasza Budę.
Wybrany członek składu sędziowskiego przesiadł się i pozwolił zamienić perukę na hełm. Profesor sprawdził podłączenie i po raz kolejny uruchomił MEMORIMAGO.
– Teraz proszę sobie przypomnieć, co działo się tu przed chwilą.
Oczy wszystkich obecnych skierowały się na ekran, który na sekundę lub dwie zamigał feerią barw i nieostrymi obrazami. Zobaczyli salę sądową, widzianą oczami Budy. Na pierwszym planie sędzia tańczyła. W pewnej chwili obraz zniknął na moment za dłońmi, które zbliżyły się do oczu. Gdy mężczyzna skończył je przecierać, na ekranie kobieta znów wywijała. Po ukłonie usiadła w swoim fotelu, a jej miejsce zajął salutujący oskarżyciel.
Gdy ekran zgasł, nikt się nie poruszył. Do tej chwili wszyscy rzeczywiście traktowali przesłuchanie jako ciekawy spektakl i byli skłonni ulec sugestii Ramczyka, że jest to tylko wynik sztuczki i pracy zdolnych grafików-animatorów. Teraz jednak w głowach pojawiły się zupełnie inne myśli. Jedne pełne nadziei, inne – przerażenia.
– Cholera jasna, jeśli to wejdzie do użytku, to już nic się nie ukryje. – Komendant policji.
– Rany boskie! Jeśli to wejdzie do użytku, to wreszcie nic się nie ukryje! Dzięki temu urządzeniu będziemy mieć zawsze świadków idealnych. – Jeden ze śledczych, zezując złośliwie w kierunku komendanta.
– O matko, koniec z manipulacjami w reportażach i mediach! Właściwie, to dziennikarze staną się zbędni! – Reporter.
– Hm, ciekawe. Jeśli jeszcze tylko opracują odtwarzanie dźwięku, to możemy mieć prawdziwe oczy i uszy w każdym zakątku świata. – Widz w czarnym garniturze.
– Cholera, jak teraz ustrzeżemy tajemnice państwowe? Ta technologia nie może się dostać w niepowołane ręce! – Sąsiad mężczyzny w czerni.
– Zaraz się dowiem, co się stało z moim ogarem. – Ponuro się uśmiechając, sędzia Książkiewicz.