- Opowiadanie: ZbiorowaPsychoza - Deratyzacja II

Deratyzacja II

Po 20 latach Polskie Koleje Państwowe postanowiły sprzedać tereny Dworca Świebodzkiego pewnemu amerykańskiemu inwestorowi - Charlesowi Lewisowi. Prawo stoi po jego stronie, a mieszkańcy dworca, zostają zmuszeni do opuszczenia posesji. Grupka Szczurów nie potrafi pogodzić się z utratą bezpiecznego schronienia i starają się odzyskać "niezależność" dworca. Skryci w ponazistowskich tunelach, kanałach i opuszczonych budynkach, planują przeszkodzić Lewisowi w zniszczeniu terenu. Szybko okazuje się, że tu nie tylko o działkę chodzi, a Charles Lewis nie jest zwykłym biznesmenem.

Oceny

Deratyzacja II

W samym sercu Dworca Głównego, tuż przy kasach biletowych, gdzie ciągnęły się kolejki podróżnych, stał połykacz ognia i pokazywał swoje sztuczki obdartym dzieciakom. Te przyklaskiwały, biegały ludziom między nogami, a co bezczelniejsze dokonywały drobnych kradzieży – kieszonkowych.

Na tarasie, na przeciwko restauracji McDonald's stała czarnoskóra szulerka, odziana w starą i połataną garsonkę i z niebieską kokardą na szyi. Sprężynki na jej głowie podskakiwała, gdy śmiała się. Miała składany stolik i trzy kubeczki, a zadaniem ochotników było zgadnąć, gdzie się podziała srebrna kuleczka. 

Błyskała śnieżnobiałymi zębami, ukazując brak jednego z kłów, za każdym razem, gdy ktoś zgadł źle. Łysy dryblas zaczął się irytować kolejną przegraną. Mężczyzna już miał powiedzieć, że chce zagrać raz jeszcze, gdy wtrącił się Kordian.

–  Mia! – Uściskał serdecznie dziewczynę.

– Kordian, co tu robisz? – zapytała, szczerząc się szeroko, straciła zęba w starciu z pewnym łysym patriotą. 

– Planuję wkręcić się w duży dworzec. Świebodzki zamykają – wyjaśnił pośpiesznie, a widząc jak wyraz twarzy szulerki zmienia się z radości w zmartwienie, sprostował: – Ktoś kupił ten teren i zaczynają nas wyrzucać. Najpierw Szarych, potem nas.

Mia przyłożyła rękę do ust.

– Niechętnie przyjmują tu nowych. Większość to starzy wyjadacze i niełatwo wywalczyć sobie miejsce przy korycie. Nie możesz spróbować na… Mikołajów albo Kuźnikach – dopytywała, a Kordian z zaskoczeniem zauważył, że dziewczyna coraz lepiej sobie radzi z polskimi literami.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i powoli składała plastikowy stolik. Kiwnęła na niego głową, by poszedł za nią. Szli w stronę starego kina dworcowego. Aktualnie nieczynnego, a zapowiadało się, że tym razem zostanie otwarte na trochę więcej niż dwa lata.

Wysunęła z kieszonki w marynarce stary, pordzewiały kluczyk i przekręciła go w równie starym zamku. Ukradkiem uchyliła drzwi i wsunęli się do środka, zmykając za sobą drzwi na zamek. 

Przeszli przez salę projekcyjną, mijając rzędy pokrytych, cienką warstwą kurzu, foteli  i udali się na zaplecze, które Mia przerobiła na swoją sypialnię.

Po jednej stronie ciasnej kanciapy leżał pożółkły materac, a przy przeciwległej ścianie stało kilkanaście neseserek, stawionych niczym cegiełki, jedna na drugiej. Były podobnych rozmiarów, ale o różnych kolorach i naklejkach. Mia lubiła tego typu walizki, lubiła też ich używać, choć nieczęsto przychodziło jej podróżować. Miała wrażenie, że utknęła w tym mieście na dobre.

– Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? – zapytała siadając po turecku na materacu i poklepała miejsce obok siebie.

Kordian ciężko opadł na jej posłanie i wyciągnął nogi przed siebie, prawie dotykając jednej z neseserek.

– Sam się dowiedziałem niedawno – przyznał niechętnie. Lubił wiedzieć dużo. Lubił wiedzieć więcej niż inni.

Mia wyraźnie się zamyśliła, a między jej brwiami pojawił się mars.

– Nie widziałem tego, a powinienem – dodał spoglądając na mur neseserek. – Wydaje coś jest chyba ze mną nie tak. ZAWSZE przewidywałem tak duże zmiany. Każdy kretyn z bazaru, co wróży z fusów po herbacie, zobaczyłby coś takiego!

– Obawiam się, że ciężko jest wróżyć z fusów herbacianych na bazarze – dorzuciła wesoło. 

Ten zbył ją machnięciem ręki i podciągnął do siebie kolana.

– Niepotrzebne skreślić – odparł lekko. 

Mia milczała przez chwilę i przymknęła powieki. Z zamkniętymi oczami widziała feerię barw, które łączyły się w kształty i myśli, by zaraz rozprysnąć się jak bańka mydlana. Gdy otworzyła oczy natknęła się na mur starych neseserek. Właściwie po co mi tyle walizek? – pomyślała. 

– Wiesz co jest dziwne? – podjął Kordian i spojrzał na nią po raz pierwszy od kiedy weszli do kanciapy. 

Dziewczyna przecząco pokręciła głową, a czarne sprężynki zafalowały.

–  Widziałem wszystko, oprócz tego. To wydaje mi się absurdalne. Widziałem kwadrans wcześniej, że jakąś staruchę obsra gołąb, a nie widziałem, że Świebodzki zostanie sprzedany, nie wiedziałem, że był sprzedawany, a tym bardziej, że został już sprzedany. – Przyłożył rękę do czoła. 

Mia zmieniła swoją postawę z bezradnej, na bardziej ostrożną, jakby Kordian powiedział właśnie coś bardzo, bardzo niemiłego. Rzeczywiście, sytuacja nie przedstawiała się różowo, ale stała się bardzo podejrzana. 

–  Wiesz, znam kogoś, kto może ci pomóc, a przynajmniej może spróbować –  powiedziała z chytrym uśmieszkiem, demonstrując przy tym niekompletne uzębienie. 

  •  

Wieść o sprzedaży terenu Dworca Świebodzkiego sięgnęła daleko, ale najbardziej poruszyła mieszkańców owego miejsca. To nie tylko Szczury, grupka prawie-nie-dzieciaków, którzy sami siebie ochrzcili imieniem owych gryzoni – a dokładniej, dzięki Lukrecji, w której owe zwierzątka zawsze budziły pozytywne uczucia. 

W każdym suchym zakamarku, pod każdym niezawalającym się dachem i w każdej stabilnej piwnicy, mieszkał "ktoś". Byli i tacy, co mieszkali bezpośrednio pod wiaduktem albo na skwerku zielonym, który stanowił peryferie dworca i stanowił przedsionek dla terenów działkowców. 

Ludzie w różnym wieku, o podobnych twarzach, którzy zgubili się w świecie i wpadli w szczelinę dużego miasta. Im większe miasto, w tym większy kanion się wpadało. Wraz z rozwojem Wrocławia, rosła ignorancja dla problemów innych i coraz większa anonimowość i wyobcowanie ze społeczeństwa. 

Polska została podzielona na dwie warstwy społeczne: biednych i obrzydliwie bogatych. A my? My nie zaliczamy się do żadnej z grup, my jesteśmy podludźmi, jesteśmy jak niepotrzebne gryzonie. Czekam aż rozpoczną się czystki. Do Gross-Rosen niedaleko, mogliby nas już zwyczajnie zagazować. Przynajmniej nikt nie patrzyłby jak powoli zdychamy otruci współczesnością i nieposiadający absolutnie niczego – ani rodziny, ani domu, ani ubrań, tym bardziej pieniędzy, a co dopiero Facebooka. Nie istniejemy. – Aleksander postawił ostatnią koślawą literę w swoim kajecie i schował go do wewnętrznej kieszeni. 

Rzadko mu się zdarzało opisywać swoje przeżycia, poza tym widniało sześć innych, po jednym na każdego nowo-przybyłego Szczura, na jego samego i… Kordiana. 

Siedział oparty o czerwoną ścianę starego sklepu meblowego. Czarna noc osiadła jak stado kruków na perony Dworca Świebodzkiego. Jarzeniowe światło z ulicy Robotniczej padało słabymi smugami na spękany, kamienny mur.  

Cisza była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Dziewczyny spały przytulone do siebie i tylko Gabryś w jakiś sposób, próbował się wkraść w objęcia Lukrecji, przyklejając się do jej pleców. Adam chrapał pod płotem, co jakiś czas przekręcał się na drugi bok, unikając sztucznego oświetlenia. 

Aleksander czuwał. Zawsze stał na straży. Mieszkał tutaj tak długo, że stał się niemal duchem-strażnikiem tego miejsca, pustelnikiem o twarzy dwudziestoparolatka. 

Wydawało mu się to wszystko niemożliwe, jakby ktoś zrobił mu paskudny żart albo śnił właśnie najgłupszy sen. Jednak najgorsze było to, że najgorszy sen śni mu się od dnia, kiedy spędził pierwszą noc w tym miejscu. Wtedy czas się zatrzymał i przeżywał ten sam sen wciąż na nowo. 

Po co ktoś miałby kupić taki paskudny teren? Tyle pieniędzy pójdzie na wyburzenie i rozbiórkę magazynów, starej poczty i przeniesienie gazowni. A tunele? Przecież to wszystko się zawali. Co ma powstać w tym miejscu? 

Mógł tylko iść z samego rana do Biura Targowiska i porozmawiać na ten temat, może dowie się czegoś więcej, może nie jest za późno. 

Zadarł głowę do góry i spojrzał na całkiem czarne, aksamitne niebo, na którym widniała tylko jedna gwiazda – Syriusz. Tylko on zdołał przebić się przez tumany kurzu i wielkomiejski smog. 

Westchnął ciężko. Nie takiego chciał życia. Marzyła mu się wolność, niezależność, a stał się więźniem slumsów. Po co mu było się buntować, dlaczego był taki młody i taki głupi? Nikt nie jest wolny w świecie, doszedł do wniosku. 

Wyciągnął raz jeszcze zeszyt – zalany, pożółkły, na którego okładce wielokrotnie gasił pety. 

Zapisał bardzo starannym pismem jedno zdanie: Wolność jest dla zmarłego. Może to ocali kogoś od zamachu na własne szczęście i zrujnowaniem życia. 

  •  

Kordian wzbraniał się jak tylko mógł. 

– Żaden świr nie będzie mi radził! – wrzeszczał na dziewczynę, która ciągnęła go w kierunku czwartego peronu. 

– Nie bądź głupi. Jak długo będziesz się obrażał na cały świat? – starała się go przekonać. 

– Dopóki świat mnie nie przeprosi– rzucił zgryźliwie. 

W tym momencie puściła jego nadgarstek i rozwiązała aksamitną kokardę z szyi. Wierzchem dłoni otarła pot z czoła. Mia też miała granice wytrzymałości. Nie ma zamiaru pomagać mu na siłę, choćby Kordian był jej rodzonym bratem bliźniakiem, to nie zmusi go do odwiedzin Arkadiusza.

 –  Poddaję się. Rób co chcesz – powiedziała machając niebieską wstążką. – Pamiętaj, czwarty peron, pierwszy kiosk od schodów. 

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku kas biletowych.

Mężczyzna stanął jak wryty. Znał Mię na tyle długo, by wiedzieć, że ona się tak łatwo nie poddaje. Już samo to, że wlekła go przez prawie 200 metrów od Dworcowego Kina. 

Wyczuwał szantaż. Mia się obraziła. 

Co jest kurwa? – zapytał siebie w myślach. – Wszyscy zwariowali. 

Skrzyżował ręce na piersi i wpatrywał się w złotą tabliczkę z czarnym emblematem "Peron 4".

– Nie ma szans – mruknął na głos. 

Mia znała ten dworzec lepiej. Wiedziała jakimi rządzi się prawami i tylko ona mogła mu pomóc zagrzać tu miejsce.

Po prostu wielu osób nie lubił i gdzieś z dwa razy tyle osób nie lubiło jego. To mu nawet odpowiadało. O przyjaźń trzeba dbać. Przyjaźń to szantaż jak wśród dzieci: "bo nie będę cię lubił". Mia go szantażowała! Na Skowyt! To był szantaż, cicha groźba! Albo zrobi tak jak ona chce, albo się do niego nie odezwie. Pokręcił głową z dezaprobatą. 

– No proszę, proszę… – Kordian wzdrygnął się słysząc znajomy, schrypły głos. 

Odwrócił się powoli. On zawsze wiedział wszystko, co dzieje się na Dworcu Głównym. Mury mieły jego uszy i oczy. Mógł się spodziewać, mógł się chociaż domyśleć. 

– Nie sądziłem, że można tak łatwo cię zaskoczyć, czyżbyś stracił dar widzenia? – powiedział z jadowitym uśmiechem.

Arkadiusz podszedł bliżej i prawie stykał się z Kordianem ramionami. Zawsze nosił na głowie czarny cylinder, udekorowany tysiącem szpilek o różnokolorowych główkach. Karmazynowa tasiemka oplatała kapelusz i zwisała smętnie z ronda, poruszana nawet najdelikatniejszym odruchem. Ubrany elegancko w marynarkę zagranicznego kroju i pasiaste, czarno-fioletowe spodnie. 

W dłoni ściskał złotą gałkę mahoniowej laski. 

– Spieprzaj, padalcu! – warknął ostrzegawczo Kordian.

Ten rozłożył ręce, spod marynarki wysunęły się różne amulety i koraliki. Jego pociągła twarz o ostrych, wilczych rysach przybrała wyraz niewiniątka. 

– Słyszałem, że masz jakiś problem. Chciałem tylko pomóc staremu kumplowi – powiedział przytłumionym głosem. 

Kordian otworzył usta, by zrugać szamana, ale spojrzał w kierunku wejścia do głównego hallu dworca. Mia stała oparta o ścianę i pomachała mu radośnie. 

– Ta mała… – Urwał i przeniósł wzrok na Arkadiusza. – Zgoda.

Mężczyzna w cylindrze uśmiechnął się od ucha do ucha i ruszył w kierunku schodów. Jednak Kordian chwycił go za przedramię.

– Bez żadnych sztuczek, świrze. 

Arkadiusz odpowiedział mu szerokim uśmiechem, który na jego twarzy zawsze wyglądał makabrycznie. 

 

  •  

Szła wyuczonym krokiem po kamienistej drodze i choć miała na nogach wysokie, czarne szpilki, to poruszała się z taką swobodą, jakby chodziła tędy od zawsze. W jej ruchach było coś kociego. 

Zatrzymali się przy torach. Kobieta podniosła głowę na stary, bielony budynek, gdy coś przykuło jej uwagę. Ruszyła miarowym krokiem w stronę zawalającego się magazynu.

– Pani Lewis, to nie jest bezpieczne. – Podążał za nią przedstawiciel PKP, gruby i łysiejący. 

Ale pani Lewis miała swoje przekonania, przecież lepiej wie, co jest bezpieczne, a co nie. 

Kucnęła przy wejściu, na ile pozwoliła jej obcisła, czarna sukienka i podniosła coś z ziemi. Czarna, aksamitna rękawiczka okurzyła się. 

Mężczyzna prawie podbiegł do niej i zaciekawiony spoglądał na jej znalezisko. 

– Czego pani się obawia, panie Mazur? Przecież powiedziałam, że mój małżonek właśnie dokonuje ostatnich formalności. Nie zniechęci mnie odrobina gruzu i brudu. Za kilka lat powstanie tutaj kilka tysięcy nowych miejsc pracy. Same korzyści, nie uważa pan? – rzekła z amerykańskim akcentem. 

Dobrze wiedziała, że jej małżonek nie zmieniłby zdania, nawet, gdyby ziemia pod nią się rozstąpiła, a piekło wchłonęło. 

– Oczywiście, pani Lewis, to była zwykła troska o pani życie. Strop może w każdej chwili się zawalić – rzekł poważnie.

Margaret Lewis podniosła znalezisko pod przykryte cienką warstwą chmur słońce. Broszka zalśniła bladym, plastikowym blaskiem. 

– Panie Mazur, jeszcze jedno. Jak wielu ludzi tutaj mieszka? – zapytała wrzucając tandetną błyskotkę do czarnej torebki ze skóry węża. 

– Wątpię, by ktokolwiek chciał mieszkać w takim miejscu – rzucił wymijająco, a prawda była taka, że nie miał zielonego miejsca.

Kobieta wydęła usta i obrzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem przedstawiciela handlowego.

– A ja wątpię w pański iloraz inteligencji – powiedziała chłodnym tonem i ruszyła w kierunku schodów na parking dworcowy. 

Kamienie cicho szeptały pod naciskiem jej bucików, a mężczyzna stał jak wryty w pobliżu budynku. I znowu pobiegł za nią. 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. Łapanki nie robiłam, wrażeniami z lektury też się nie podzielę, bo mam wrażenie, że Autorce nie jest to do niczego potrzebne. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka