Północ minęła już dawno, a jednak nie potrafił zasnąć wpatrzony w sufit, na którym ogromny i przeraźliwie jasny księżyc co i rusz przecinany czarnymi chmurami malował niesamowite i budzące grozę wzory. Wysmukłe świerki za szybami nuciły cicho w rytm wiatru, ocierając się o siebie. Nic więc zatem dziwnego, że z początku nie zwrócił uwagi na dodatkowy dźwięk który, niepostrzeżenie wkradł się w leśną symfonię. Coś pomiędzy szelestem a stukaniem znajdującym się tuż na granicy rejestrowania dźwięku nie dało się usłyszeć tak łatwo. Przetarł oczy, i spojrzał na tarczę budzika stojącego tuż przy jego łóżku. Dochodziła pierwsza, więc czemu do cholery nie może zmrużyć oka?
Westchnął, łapiąc pusty kubek, i po omacku szukając kapci, krokiem poturbowanego zombie ruszył ku drzwiom. Nie chciało mu się zapalać światła, srebrzysta tarcza dawała go wystarczająco wiele, przynajmniej póki drzwi do pokoju pozostawały za nim otwarte.
Wiatr ustał gwałtownie gdy postawił pierwszy krok na schodach prowadzących z górnego piętra do salonu. O mało co nie upuścił kubka, kiedy dobiegł do niego, nieokreślony, dziwny, a przez to po prostu przerażający. Dźwięk którego nie zauważył wcześniej zadźwięczał wyraźnie nie stłumiony przez nocne dźwięki. Urywany, niegłośny, brzmiał niczym stłumione przez ściany zawodzenie, ucichł jednak w chwilę po tym jak się pojawił.
Gwałtownie ocucony, szybko znalazł racjonalne wyjaśnienie niespodziewanego intruza. Najpewniej był to jakiś odgłos w rurach, albo zwyczajnie coś mu się przywidziało. Wieczorem oglądał horror, którego tytuł już wyleciał mu z głowy, i teraz rozespany miał jakieś zwidy. Przekonany o prawdziwości swoich przypuszczeń, mimo wszystko cofnął się do ściany, namacując włącznik światła. Klik. Zmarszczył brwi i machinalnie nacisnął przełącznik drugi raz. W dalszym ciągu nic się nie wydarzyło.
– Co jest, kurde?
Trakcja czy jak? Martwy dom łapczywie chwycił jego głos i pochłoną go, tak, że wydawał się zamilknąć szybciej, niż było to możliwe. Czując upiorną rękę strachu na karku, nie odwracając się od schodów, cofnął się do pokoju, odnajdując na biurku skórzaną rękojeść noża myśliwskiego. Nie był on w żaden sposób niezwykły, ot, dwadzieścia centymetrów oksydowanej stali. Jednakże w zadziwiający sposób dodawał pewności siebie.
Można śmiało powiedzieć, że swoją ostrożność o mało co nie przypłacił zawałem. Kiedy tuż za sobą usłyszał głośne chrobotanie w szybę, z miejsca przeskoczył połowę pokoju, jeszcze w powietrzu obracając się w jej stronę z ostrzem trzymanym w prostym, odwróconym chwycie. Poczerniała gałąź olchy rosnącej tuż przy domu pomachała mu wesoło, zaraz jednak odleciała, odegnana przez wicher, który jakby znikąd zerwał się za oknem, niosąc ze sobą ponure chmury.
Wypuścił ze świstem powietrze, opierając się o łóżko, może by jednak zrezygnować z tej wody? Nie no, przecież nie przestraszy się wiatru co nie? Tymczasem powrócił problem niedziałającego światła, może naprawdę zerwało znowu trakcje? I ten dźwięk, co to mogło być?
Wziął kilka głębokich wdechów, uspakajając bliskie omdlenia serce, i skierował się ponownie na schody. Nie brał latarki, wychodząc z założenia, że raz, jest sam w domu, dwa, jej światło w ciemności tylko go oślepi, dodatkowo zdradzając jego pozycję. Tego pierwszego był całkowicie pewny, przecież jego rodzice i bracia wyjechali na ferie do rodziny, zostawiając go samemu w domu. Sam o to poprosił, twierdząc, że mając siedemnaście lat, jest w stanie o sobie zadbać. A teraz trząsł się z niewiadomych przyczyn wsłuchany w ciemność.
Dźwięk rozchodził się teraz bez przerwy, nie niknął nawet na chwilę, i wraz z odgłosami lasu tworzył irytującą kakofonię. Ciemność wyostrzyła mu słuch, pozwalając przez to określić skąd dochodziły odgłosy, miał jednak nadzieję, że się mylił. Ani myślał wychodzić na zewnątrz by sprawdzać ich przyczynę.
Kropla potu spłynęła mu po plecach. Był właśnie w salonie, kiedy usłyszał szuranie zbliżające się od strony pokoju jego rodziców. Ktoś tam był i wyraźnie zmierzał w jego kierunku. Nie czekał nawet pół sekundy, aby wsłuchać się, co to mogło być. Zerwana z wieszaka w biegu kurtka przykryła piżamę, zaś stopy w klapkach zastukały o żwirowaną ścieżkę. Stanął przed budynkiem, dopiero teraz z wahaniem decydując się odwrócić w jego stronę, gdy do spanikowanego mózgu przedarła się jedna informacja. Nie otwierał drzwi, wychodząc.
Gdyby były wyważone lub leżały gdzieś obok byłby to w stanie zrozumieć, po prostu wziąłby nogi za pas i pognał w stronę miasteczka, mając nadzieję, że nie trafi na zwierzęta. Jednakże ich nie było. Tam gdzie jeszcze wieczorem, gdy wrócił do domu, były ciężkie, dębowe drzwi, teraz nie było nic, tak jakby drzwi wraz z framugą nagle rozpłynęły się w powietrzu.
Poczuł, jak spocona koszulka przywiera do ciała, a zbielała ręka drży, zaciskając się kurczowo na rękojeści. Rozejrzał się wokół siebie, lustrując otoczenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zracjonalizować zniknięcie drzwi. Ogród, podczas dni zadbany, kolorowy i wręcz obsesyjnie schludny okalał go teraz ze wszystkich stron, rzucając kruczoczarne cienie, wspierane przez odsłonięty ponownie księżyc. W mlecznobiałym blasku, który zalał podjazd jego domu, wszystko napawało go lękiem.
Miękka, zimna dłoń dotknęła jego karku, a cichy dziewczęcy śmiech rozległ się tuż koło jego ucha. Błyskawicznie odwrócił się, tnąc na oślep nożem. Czarna stal przecięła powietrze, jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Za nim, zamiast ścian domu znajdował się las. Wysokie pnie nieznanych mu drzew ginęły w górze. Po jaką cholerę wychodził z tego domu? Kto głupi wychodzi z domu na pierwsze skrzypnięcie w jego wnętrzu?
Znów usłyszał ten śmiech, mimo, że niewątpliwe należał do dziecka, teraz pobrzmiewały w nim złośliwe i pełne samozadowolenia nutki. Boże, ja wariuje, przemknęło mu przez myśl, gdy zawirował wokół własnej osi, starając się dogonić wzrokiem cień kryjący się na krawędzi oka.
-Kim jesteś? -Krzyknął – Pokaż mi się!
Mimo, że bardzo się starał, w jego głosie zabrakło rozkazującego tonu.
Usłyszał kolejną salwę śmiechu, jakby ktoś lub coś było bardzo zadowolone z wyprowadzenia go z równowagi. Panicznie rozejrzał się, szukając źródła dźwięku, jednak liczne echa sprawiały, że głos wydawał się dochodzić jakby znikąd. Z wilgotnej ściółki unosiła się gęsta, ciężka mgła. Silne księżycowe światło odbijając się od niej, sprawiało, że cała sytuacja zdawała się jedynie snem, koszmarem. Kręcąc wokół, nie zauważył wystającego korzenia, fatalnie potykając się i uderzając głową o wyrosły nagle z mgły pień. W momencie, kiedy poczuł ból, jego nadzieja na to, że to tylko sen ,roztrzaskała się w konfrontacji z twardą rzeczywistością. Roztarł skroń, w której zadudniło od uderzenia.
Mieniące mu się przed oczami rozbłyski na moment zasłoniły przed jego wzrokiem czarną sylwetkę, która mocno zarysowała się na tle gęstniejących oparów. Te, kilkanaście metrów od niego rozstąpiłay się, ukazując parę żywcem wyjętą z tanich filmów grozy. Wysoki, zarośnięty mężczyzna w ciemnym płaszczu na swoim ramieniu trzymał niewielką, kilkuletnią dziewczynkę w białej sukience. Nuciła coś pod nosem, uśmiechając się wesoło. To ona była najwyraźniej właścicielką śmiechu.
– Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie??
Obcy kompletnie zignorował jego krzyk, w absolutnym milczeniu, z beznamiętnym wyrazem twarzy posuwając się w jego kierunku. Przystanął może siedem metrów od chłopaka i odchylając poły płaszcza, sięgnął w tył, do paska przytrzymującego poprzecierane spodnie, wyciągając ciężki, strażacki topór, z lekkością przerzucając go do drugiej, przypuszczalnie lepszej ręki.
Chłopak oddychał spokojnie, krótkimi kontrolowanym oddechami uspokajał się i koncentrował. Teraz kiedy naprzeciw niego stała postać, zdawałoby się, z krwi i kości, czuł się zdecydowanie pewniej, wiedząc, że za chwilę strach się skończy i wyćwiczone przez lata odruchy przejmą nad nim kontrolę. Jego ojciec, zapalony fan sportów walki, już kiedy miał kilka lat wysłał go na pierwsze zajęcia judo, potem gdy okazały się one niewystarczające uzupełniając je o bardziej brutalne metody walki wręcz.
Rozsunął stopy, jedną z nich wystawiając delikatnie przed siebie, przygotowując się zarówno fizycznie jak i psychicznie. Obrócił dwukrotnie chwyt noża, sprawdzając, czy rozchodzące się po jego ciele fale adrenaliny przegnały już drżenie rąk. Mężczyzna jednak, jakby nieprzyzwyczajony do tego, że ofiary stają naprzeciw niego z nożem, zamiast uciekać, zawahał się, rzucając pytające spojrzenie w stronę swojego ramienia. Dziewczynka pochyliła się w stronę ucha napastnika i niedosłyszalnie szepnąwszy kilka słów, zeskoczyła z jego ramienia, odsuwając się na bok.
Mężczyzna chwilę stał jeszcze, jakby balansując delikatnie na ugiętych kolanach, po czym prawie z miejsca, bez rozbiegu pokonał dzielący ich dystans jednym skokiem. Chłopak był jednak doskonale przygotowany i gdy tamten znajdował się jeszcze w powietrzu, chwycił wyciągniętą do cięcia dłoń z toporem, błyskawicznie wykonując zgrabny rzut przez bark, zwalając tym samym przeciwnika na ziemię. Nie puścił jednak ręki, tuż po rzucie wykonując dźwignię, która wygięła plecy mężczyzny w łuk tyłem do niego, tak, że stopy tamtego ledwo dotykały ziemi. Prawa, wolna dłoń z nożem jakby samoistnie znalazła się między czwartym, a piątym żebrem napastnika. Jeśli był człowiekiem, to właśnie tam powinno znajdować się jego serce.
Takie ułożenie powodowało, że w przypadku próby uwolnienia obcy nadziewał się na ostrze. Było to drastyczne działanie, jednakże jakiś cichy głosik w głowie podpowiadał, że ze strony tamtego nie ma co liczyć na żadną litość. Głosik nazywał się topór strażacki, w sumie był niemy, bo przecież topory nie mówią.
Mężczyzna zaszamotał się w chwycie, ale wyczuwając, że w tej pozycji nie da rady się wyrwać, niespodziewanie zamachnął się toporem w kierunku, w którym wydawałoby się, powinien wyskoczyć mu łokieć ze stawu. Chłopak pozostawiony bez wyjścia uskoczył, w ostatniej chwili unikając masywnego ostrza, które zaświszczało tuż koło jego głowy. Puszczony przy tym nóż, zaplątał się w fałdy skórzanego płaszcza, pozostając w nich. Obcy stojący do tej pory jedynie na palcach runął w tył siłą swojej masy, nadziewając się na nóż. Dźwięk, który wydało z siebie ostrze wchodzące między żebra, był obrzydliwy. Bezwładne ciało zaszamotało się po trawie, wypluwając jeszcze z ostatnim oddechem strzępki krwi, która z przebitych arterii musiała napłynąć do płuc i znieruchomiało.
– O kur…
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ nagle zachwiał się, tracąc władzę nad całym ciałem.
Leżał na mokrej ściółce i spoglądając w górę, próbował zrozumieć, czemu właściwie ziemia umknęła mu spod nóg. Chwilę później w polu widzenia pojawiła się czarna burza włosów wraz z dziecięcą twarzą. Jasnofioletowe oczy przyglądały mu się z przerażającym zaciekawieniem, jakby oceniając. Tak jak ludzie oceniają, czy ta kura nadaje się już do zarżnięcia. Po chwili, która wydawała się wiecznością, pochyliła się, zbliżając usta do jego ucha i szepnęła tak cicho, że musiał się wysilać, by ja usłyszeć.
-Zastąpisz go tu czy w Piekle?
Zamrugał, nie rozumiejąc jej słów. Myśli śmigały jak szalone, powoli podsuwając mu szokujące znaczenie tych słów. Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń pochyliła się, znów muskając oddechem jego ucho.
-Nie musisz odpowiadać, jeśli chcesz zostać tu, po prostu kiwnij głową.
Nie chciał umierać… Chciał żyć, przecież był tak młody, miał jeszcze tyle przed sobą. Nadal nie mógł się ruszyć, mimo, że mogła mieć niecałe dziesięć lat, przygniatała go swoim ciężarem, siadając mu na piersi i prawie przewiercając go na wylot spojrzeniem.
Delikatnie poruszył głową. Góra, dół.
W jego piersi jakby zmaterializował się wyjęty znikąd ozdobny sztylet. Z jego gardła wydarł się potworny wrzask, ostrze paliło go żywym ogniem, kradnąc przy tym ciepło z jego kończyn. A więc jednak mnie zabije, pomyślał. Wyrwała ostrze z jego piersi, krew bluzgnęła wokół, na ściółkę, na nią. Tracącym ostrość wzrokiem spojrzał jeszcze na nią. Jej oczy i szeroki, lubieżny uśmiech wydawały się nie pasować do ciała, tak jakby ktoś znacznie starszy został zamknięty w zbyt młodym ciele. Ale to już obserwował przez mgłę, która zbliżyła się powoli, jakby nieśmiało, zakrywając wszystko i odbierając siłę. Szarpnął się, ostatni raz, rozpaczliwie chcąc uciec, jednak nie miał już siły.
– Walczysz, to dobrze, może jednak coś z ciebie będzie.
Ujrzał jeszcze jej szeroki uśmiech. Potem nie widział już nic…