- Opowiadanie: BlueMelody - Sen księcia

Sen księcia

Opowiadanie to było napisane na konkurs Kryształowy Smok, czyli Wrocławskie Dni Fantastyki. Trzeba było napisać pracę na temat: ,,Jak wyglądałyby dzieje Polski, gdyby Mieszko I w 966 roku NIE przyjął chrztu’’. Praca ta niestety nie została nijak nagrodzona, ale stwierdziłam, że ma w sobie coś, jestem z niej zadowolona. Czy rzeczywiście nie była warta jakiejkolwiek nagrody? To już pozostawiam wam do oceny. Traktuję to jako fantasy, choć gdyby spojrzeć jeszcze głębiej to na political-fiction.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Sen księcia

Noc. Czas harcowania diabłów, działania sił nieczystych. W tamtych czasach kojarzyła się z igraszkami złych duchów, pomiotów szatana. Ponoć wychodziły one  ze swych kryjówek, wtapiały się w ciemność i opętywały napotkanych nieszczęśników. Noc była ich czasem, własnością. Dlatego w pełni ją wykorzystywali, często nie oszczędzając nikogo. Nawet najwyższych dostojników.

Ifigen szybko umknęła przed wzrokiem zasypiających na stojąco strażników, ciągnąc za sobą młodszą Millen. Choć ta była marą już od miesiąca, nadal nie odznaczała się zbytnią pewnością siebie. Wywoływała koszmary jedynie u ubogich chłopów, a stara Ifigen nie lubiła plebsu. Miała zamiar pokazać dziewczynie, na czym polega prawdziwe straszenie, a wieśniacy byli obeznani ze strachem aż nazbyt dobrze.

Dlatego wybrała na ofiarę kogoś specjalnego. Z upiornym uśmiechem stanęła  nad łóżkiem samego księcia Dagoberta, pogrążonego w głębokim śnie i rzuciła okiem na zaciekawioną Millen.

– Wiesz kto to jest?

– To przecież Mieszko – powiedziała tamta nieco piskliwym głosem. Zupełnie, jakby wizja wniknięcia w umysł władcy ją przeraziła. – Dlaczego tutaj jesteśmy?

Ifigen jednak nie odpowiedziała, a jedynie z błyskiem w czerwonych oczach przytknęła palec do ust i chwyciła podopieczną za rękę. Millen w mig zrozumiała, co chce zrobić jej opiekunka. Mimo strachu czającego się w oczach młodej mary, ścisnęła dłoń swej nauczycielki i pozwoliła ,,rzucić się’’ w stronę śpiącego. W ciągu chwili obydwie przybrały swą duchową postać i wniknęły wprost do podświadomości śpiącego księcia.

A działy się tam rzeczy bardzo ciekawe. Ifigen z beznamiętną miną spoglądała w umysł Mieszka, przepełniony kolorowymi obrazami, przedstawiającymi jego myśli i pragnienia. Było tutaj wszystko: od wspomnień z lat dziecięcych po marzenia związane z przyszłością kraju.

Jednak w tej powodzi różnorakich obrazów znalazła jedną, bardzo interesującą rzecz. Ku zdziwieniu Ifigen, najważniejsze dla niego było nie bogactwo, nie przyszłość kraju, ale zachowanie wiary przodków. Nie chciał przyjmować żadnego chrztu, pragnął jedynie sławy i pięknej czeskiej księżniczki, Dobrawy, która została mu w zamian za to obiecana. To było jedyne, czego chciał, dlatego zgodził się na porzucenie poprzedniej religii. Gdyby miał inny wybór, zapewne nigdy by tego nie zrobił z własnej woli.

To podsunęło Ifigen pewien pomysł. Szybkim gestem przywołała do siebie Millen i posłała jej krzywy uśmiech.

– Jak ci się tu podoba?

Millen wzruszyła ramionami.

 – Tak sobie. Tutaj są tylko obrazy, nic ciekawego.

 – To jest podświadomość, dziecko – zauważyła starsza mara z irytacją w głosie. – Czego ty się spodziewałaś? Zresztą nieważne. Jesteśmy tutaj, aby nauczyć cię wreszcie naszego fachu. Jesteś senną zjawą już od jakiegoś czasu. Powinnaś się nauczyć trwożyć prawdziwych ludzi, nie tylko wieśniaków. Ze straszenia ich nie ma żadnej zabawy ni pożytku.

 – Co mam zatem zrobić? – spytała, nieśmiało unosząc wzrok znad kruczoczarnej zasłony włosów.

Ifigen wywróciła oczami. Czemu to ona musiała być tą szóstą zmarłą córką? Gdyby żyła, zrobiłaby przysługę i rodzicom, i Ifigen. Nie musiałaby przynajmniej jej znosić.

 – Jesteś marą, chyba wiesz, co masz robić. Dobra, zacznijmy, bo tracimy tylko czas. Rób, co mówię, jasne?

 – Tak – pokiwała głową, spuszczając zawstydzony wzrok.

Choć na usta Ifigen cisnęła się jakaś kąśliwa uwaga, postanowiła ją sobie darować. Ponownie chwyciły się za ręce i pozwoliły płynąć mocy w żyłach. Kłąb czarnego dymu wydobył się z ich rąk i wypełnił tę pustkę, całkowicie zmieniając jej wystrój na pozornie spokojną, świetlistą łąkę, oblaną promieniami zachodzącego słońca.

Na samego Mieszka nie trzeba było długo czekać. Już po chwili pojawił się tuż pod ukrytymi na tej dziwnej łące marami, czujnie rozglądając się po okolicy. Z mieczem w ręku obserwował zapadający w sen krajobraz, uśmiechał się na widok biegającej zwierzyny, słysząc dźwięk tak dobrze mu znanej kołysanki matki natury. Tak naprawdę całe dzieciństwo spędził w pięknych lasach, wyrastając na pana i władcę, przeznaczonego do wyższych celów. Te miejsca należały tylko do niego, były jego ostoją w złych chwilach. Był tak ucieszony tym, iż się tutaj znalazł, że nawet nie przeczuwał zbliżającej się katastrofy.

Wtem niespodziewanie zza horyzontu wyłoniła się sylwetka wielkiego ptaka, powoli zmierzającego w stronę księcia. Początkowo nie wiedział, co to miało znaczyć. Dopiero po chwili zrozumiał, że widzi przed sobą pięknego, ognistego sokoła, obejmującego go swoimi skrzydłami niczym tarczą. Zrozumiawszy, kto przed nim stoi, padł na kolana ze łzami w oczach i uniósł ręce ku niebu w dziękczynnym geście:

 – Swarogu, panie. Jak dobrze, że jesteś.

– Mnie także jest dobrze ciebie widzieć, synu – odpowiedział ptak, ostrożnie zbliżając się do Mieszka. – Mój najulubieńszy, pozostałeś przy mnie, mimo konsekwencji. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mnie nie opuściłeś.

– Jak mógłbym, panie? Przecież to w ciebie wierzę, o Swarogu. To tobie chcę oddawać cześć.

Te słowa pobudziły ukrytą w tej pozornie pięknej scenerii Ifigen do działania. Zamiast odpowiedzieć, ptak rzucił jedynie Mieszkowi zaciekawione spojrzenie a następnie z czymś na kształt krzywego uśmiechu odleciał z miejsca, wzlatając w przestworza. Chociaż Mieszko próbował go dogonić, po chwili upadł na ziemię i smutno wzniósł wzrok ku błękitnemu niebu, jakby ponownie oczekiwał swego boga, wybawiciela. Jak dziecko wierzył, że Swaróg obroni go przed złem.

Co za naiwniak – pomyślała Ifigen – dając znak swej podopiecznej, że może zaczynać „przedstawienie”.

Właśnie wtedy niebo zmieniło barwę z błękitu na kolor ołowiu. Zwierzyna pochowała się w swych kryjówkach, a z daleka zamiast leśnej kołysanki można było usłyszeć szczęk uderzanych o siebie mieczy, odgłos płoszonych koni i głuchy dźwięk upadającego na ziemię ciała. Mieszko aż nazbyt dobrze znał ten dźwięk, dlatego otrzeźwiony tymi głosami podniósł się z klęczek i ruszył w stronę rozciągającego się przed nim pobojowiska. Zupełnie jakby Swaróg wraz ze swą postacią zabrał harmonię, która tu panowała, a przecież przed chwilą tego pola walki tutaj nie było. Co to miało znaczyć?

Mieszko jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Z przerażeniem patrzył na znane mu twarze młodzieńców, jak padali pod bronią swoich przeciwników, przeraźliwie krzycząc bądź ginąc w całkowitej ciszy. Ziemia uginała się wręcz pod ciężarem ciał poległych, spływała krwią, płakała nad ich losem. Z jakiegoś powodu Mieszko wyczuwał, że oto na jego oczach ginie młode pokolenie tego kraju a wydobywające się z ust konających imiona słowiańskich bogów tylko utwierdziły go w tym przekonaniu.

Nie zważając na kałuże krwi i broń przeciwników, doskoczył do najbliższego żołnierza, konającego na ziemi i uniósł jego głowę tak, że ułożył ją sobie na kolanach. To, co się działo wokół niego, nie miało żadnego znaczenia.

– Co tu się dzieje? – zapytał Mieszko, próbując ocucić biedaka.

Na te słowa żołnierz odwrócił się w stronę księcia i spojrzał na niego znad skołtunionych, brązowych włosów, identycznych jak włosy Mieszka. Z przerażaniem dostrzegł, że trzymanym przez niego mężczyzną był on sam. Różnica polegała na tym, że jego sobowtór był wyraźnie bliski śmierci i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wystarczyło tylko spojrzeć w te brązowe oczy, aby móc dostrzec, że życie ulatuje z jego ciała.

– To..tw..twoja wina – wyszeptał, resztkami sił ściskając dłoń prawdziwego Mieszka.

Mieszka, który był tak zszokowany, że przez chwilę nie mógł nic powiedzieć.

– Jak…to? Co ja zrobiłem? – spytał, coraz bardziej przerażony całą tą sytuacją.

– Wydałeś nas na śmierć. Kiedy nie przyjąłeś chrztu, podałeś nas cesarzowi na tacy. Bez chrztu nie mieliśmy żadnej wymówki, która mogłaby nas przed nim ochronić. Pod pozorem szerzenia chrześcijaństwa zaczął podbijać nasze ziemie i to przez ciebie giniemy za naszą ojczyznę, którą tracimy. I to tylko dlatego, że chciałeś zachować wiarę przodków – powiedział z wyrzutem, po czym wydał z siebie ostatnie tęskne westchnienie i zwracając twarz ku niebu, zmarł.

Wtedy też okrutne harce się skończyły. Opętany przez strach Mieszko wybudził się ze snu i leżąc w swej lśniącej przepychem komnacie, jeszcze przez kilka minut wpatrywał się w sufit. Nie wiedział, co ma myśleć. Z jakiegoś powodu czuł, że ten sen rzeczywiście może się spełnić, jeśli nie przyjmie chrztu. Oczywiście, był świadom tego, że nie zawsze sny się sprawdzają, ale to nie oznaczało, że tak nie mogło się stać. Już kiedyś był świadkiem tego, jak jego sen o posiadaniu państwa się ziścił. Dlatego bał się, że i ten koszmar może stać się rzeczywistością.

I miał do tego uzasadnione obawy. Ukryte w ciemności mary doskonale wiedziały, co robiły. Ifigen i Millen nie pokazały mu do końca zmyślonej historii, ale prawdę, która była bardziej przerażająca niż jakiekolwiek kłamstwo. Bo brak chrztu rzeczywiście może doprowadzić do wojny, a sen miał tylko pokazać skutki tego, co by było gdyby…

 

Koniec

Komentarze

Krótko i na temat, ale nie specjalnie porywająco. Może właśnie dlatego, że zastosowałaś zasadę “quod erat demonstrandum” wyszło nieco jak szkolne wypracowanie. 

Parę jakichś błędów mi się rzuciło w oczy, ale nie były one bardzo rażące.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Rozumiem i muszę się z tym sama zgodzić. Tak niestety mi wychodzi fakt, że jestem osobą, która bardzo lubi się rozpisywać a limit jednak wisi nad głową.

Czas harcowania diabłów, działania sił nieczystych. W tamtych czasach kojarzyła się z igraszkami złych duchów, pomiotów szatana. ← powielasz tę samą informację w dwóch zdaniach.

 

one  ze swych kryjówek ← dwie spacje

 

stanęła  nad łóżkiem

 

Zupełnie, jakby wizja ← tego przecinka raczej nie powinno być

 

A działy się tam rzeczy bardzo ciekawe. Ifigen z beznamiętną miną spoglądała w umysł Mieszka, przepełniony kolorowymi obrazami, przedstawiającymi jego myśli i pragnienia. Było tutaj wszystko: od wspomnień z lat dziecięcych po marzenia związane z przyszłością kraju. ← to rzeczywiście jest opisane po szkolnemu. Motyw fajny i zgrabny, ale bez emocji i polotu tutaj się nie obędzie.

 

Ku zdziwieniu Ifigen, najważniejsze dla niego było  ← podmiot, czyli Mieszko, dawno nam zaginął, więc napisz, dla kogo konkretnie

 

Nie chciał przyjmować żadnego chrztu, pragnął jedynie sławy i pięknej czeskiej księżniczki, Dobrawy, która została mu w zamian za to obiecana. To było jedyne, czego chciał, dlatego zgodził się na porzucenie poprzedniej religii. Gdyby miał inny wybór, zapewne nigdy by tego nie zrobił z własnej woli. ← to też dość topornie napisane, jakby tłumaczone dzieciom na lekcji historii. 

 

nauczyć cię wreszcie naszego fachu. Jesteś senną zjawą już od jakiegoś czasu. Powinnaś się nauczyć

 

Gdyby żyła, zrobiłaby przysługę i rodzicom, i Ifigen. Nie musiałaby przynajmniej jej znosić. ← podmioty! Pierwsze zdanie – podmiot – młoda. Drugie – podmiot – Ifigen, ale wiem to tylko z domysłu. Zdanie brzmi tak, jakby młoda musiała znosić starą.

 

były jego ostoją w złych chwilach. Był tak ucieszony tym

 

Te słowa pobudziły ukrytą w tej pozornie pięknej scenerii Ifigen do działania. ← takimi wstawkami stopujesz akcję w chwili napięcia

 

Co za naiwniak – pomyślała Ifigen – dając znak swej podopiecznej, że może zaczynać „przedstawienie”. ← drugi myślnik jest zbędny, zamiast niego przecinek

 

dźwięk upadającego na ziemię ciała. Mieszko aż nazbyt dobrze znał ten dźwięk, dlatego(+,) otrzeźwiony tymi głosami(+,) podniósł się z klęczek i ruszył w stronę rozciągającego się przed nim pobojowiska. Zupełnie jakby Swaróg wraz ze swą postacią zabrał harmonię, która tu panowała, a przecież przed chwilą tego pola walki tutaj nie było. Co to miało znaczyć?

 

Ziemia uginała się wręcz pod ciężarem

 

tego kraju(+,) a wydobywające się z ust

 

– To..tw..twoja wina ← raczej nie używa się nigdzie dwóch kropek. To… tw… twoja wina

 

 

dłoń prawdziwego Mieszka.

Mieszka, który był tak zszokowany, że przez chwilę nie mógł nic powiedzieć. ← tutaj nie powinno być akapitu

 

nie i(+,) zwracając twarz ku niebu, zmarł.

 

i(+,) leżąc w swej lśniącej przepychem komnacie, jeszcze

 

Nie wiedział, co ma myśleć.

 

co by było(+,) gdyby…

 

Nie ma zbyt zręcznej puenty na końcu ;) Pokazały mu prawdę? A skąd znają prawdę o czymś, co nie miało jeszcze miejsca?

Mnie nie przekonuje taka wersja mieszkowych dylematów. Ale postacie mar są dość ciekawe i zręcznie skonstruowane. Jak na pierwszy opublikowany tutaj tekst, w moim odczuciu nie jest źle :) Podrasowanie tekstu i fabuły to tylko kwestia wprawy.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Prawdę powiedziawszy, nie jestem zdziwiona, że opowiadanie nie zostało docenione we wzmiankowanym konkursie. Poza tym, że wykonanie pozostawia sporo do życzenia, sam tekst odbieram tak jak Bemik – mam wrażenie, że przeczytałam uczniowskie wypracowanie na zadany temat.

W Śnie księcia, niestety, nie dostrzegłam tego, o czym mówisz: coś i twierdzisz, że jest w tej pracy.

Mam nadzieję, że lektura Twoich przyszłych opowiadań dostarczy mi większej satysfakcji.

 

Czas har­co­wa­nia dia­błów, dzia­ła­nia sił nie­czy­stych. W tam­tych cza­sach… – Powtórzenie.

 

Noc była ich cza­sem, wła­sno­ścią. – W krótkim akapicie po raz trzeci piszesz o tym samym. Dlaczego?

 

Mimo stra­chu cza­ją­ce­go się w oczach mło­dej mary, ści­snę­ła dłoń swej na­uczy­ciel­ki… – Raczej: Mimo stra­chu cza­ją­ce­go się w oczach, mło­da mara ści­snę­ła dłoń swej na­uczy­ciel­ki… 

 

Nie chciał przyj­mo­wać żad­ne­go chrztu, pra­gnął je­dy­nie sławy i pięk­nej cze­skiej księż­nicz­ki, Do­bra­wy, która zo­sta­ła mu w za­mian za to obie­ca­na. – Ze zdania wynika, że Dobrawa została mu obiecana za zdobycie sławy i nieprzyjęcie chrztu.

 

spy­ta­ła, nie­śmia­ło uno­sząc wzrok znad kru­czo­czar­nej za­sło­ny wło­sów. – Czy miała oczy nad włosami?

 

Kłąb czar­ne­go dymu wy­do­był się z ich rąk i wy­peł­nił tę pust­kę, cał­ko­wi­cie zmie­nia­jąc jej wy­strój… – Pustka, to brak czegokolwiek; jak można zmienić wystrój czegoś, co nie miało wystroju, bo było pozbawione wszystkiego?

 

od­le­ciał z miej­sca, wzla­ta­jąc w prze­stwo­rza. – Pachnie masłem maślanym.

Może wystarczy: …od­le­ciał, unosząc się w prze­stwo­rza.

 

Z prze­ra­że­niem pa­trzył na znane mu twa­rze mło­dzień­ców, jak pa­da­li pod bro­nią swo­ich prze­ciw­ni­ków… – Raczej: …jak pa­da­li od broni swo­ich prze­ciw­ni­ków

 

do­sko­czył do naj­bliż­sze­go żoł­nie­rza, ko­na­ją­ce­go na ziemi i uniósł jego głowę tak, że uło­żył ją sobie na ko­la­nach. – Raczej: …uniósłszy jego głowę, poło­żył ją sobie na ko­la­nach.

 

Na te słowa żoł­nierz od­wró­cił się w stro­nę księ­cia i spoj­rzał na niego znad skoł­tu­nio­nych, brą­zo­wych wło­sów… – Żołnierz też miał oczy nad włosami?

 

– To..tw..twoja wina – wy­szep­tał… – – To… tw… twoja wina – wy­szep­tał

Wielokropek ma zawsze trzy kropki! Brak spacji po wielokropkach.

 

– Jak…to? Co ja zro­bi­łem? – Brak spacji po wielokropku.

 

Opę­ta­ny przez strach Miesz­ko wy­bu­dził się ze snu… – Wiemy, że spał, więc chyba wystarczy: Opę­ta­ny przez strach Miesz­ko zbudził/ obudził się

 

jesz­cze przez kilka minut wpa­try­wał się w sufit. – Jak odliczał minuty?

Może: …jesz­cze przez jakiś czas/ kilka chwil wpa­try­wał się w sufit.

 

I miał do tego uza­sad­nio­ne obawy. – Do czego miał uzasadnione obawy?

Pewnie miało być: W dodatku miał uza­sad­nio­ne obawy.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wyszło całkiem spoko, chociaż niespecjalnie przepadam za tymi klimatami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jak na portalowy debiut nie jest źle, chociaż motyw snu jest do bólu wyświechtany. Chociaż napisane całkiem nieźle i czytałem bez większych zgrzytów.

Cześć.

A mi najbardziej nie podoba się interpunkcja. Trochę gorsza niż przeciętnie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

A mnie się nawet spodobało. Zwłaszcza pomysł pokazania koszmarów z punktu widzenia zjaw je wywołujących. Dziejów Polski to tu zbyt wiele nie ma – tylko wizja najbliższych zdarzeń.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka