- Opowiadanie: Tulipanowka - Bunt Gołębia

Bunt Gołębia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bunt Gołębia

Trudno powiedzieć, od którego momentu powinno się opowiedzieć tenże historię. Czy istnieją końce i początki? Pewne i pełne mogą być jedynie środki. W każdym razie mniejsza z tym.

 

Ludzie od tysiącleci specjalizowali się coraz ściślej w wąskich dziedzinach. Każdy dobrze poruszał się w obszarze „od – do". Dlatego powstawały cube'y za cube'ami (termin wysnuty na podstawie filmu „Cube"). Ludzkość nawiedzały nagminnie skutki błędów, które powstawały na gruncie faktów, że mało kto potrafił ogarnąć całość. Mało kto, w sensie nikt, ponieważ uknuto filozofię, że kto zna się na wszystkim, nie zna się na niczym. Inaczej z punktu wiedzenia jednostek i ich szczęśliwego życia, najbardziej opłacała się postawa specjalizacyjna. I tak dalej, i tak dalej… żeby nie zanudzać…

Jakiś człowiek, czy też grupa osób wymyśliła sobie, co zrobić, by dużo zarobić. Upraszczając skomplikowane, techniczne i męcząco przydługie naukowe wyjaśnienia owi ludzie postanowili przyśpieszyć ewolucję Słońca. Chcieli, aby gwiazda przeszła do etapu przemiany w białego karła. Liczyli na to, że jądro gwiazdy przekształci się w krystaliczną postać węgla, czyli w gigantyczny diament. Entuzjazm oczekiwania na niewyobrażalne bogactwo napędzał ich, mobilizował do działania. Wszelkie inne wartości schodziły na plan dalszy. Zaślepieni pożądaniem mamony parli po trupach do celu. Wkręcili polityków i prezesów największych światowych koncernów.

 

I choć wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne, pod wpływem działalności człowieka, Słońce rzeczywiście zaczęło umierać. I cóż z pieniędzy i gigantycznego diamentu, gdy nad Ziemią zawisła perspektywa marnego końca?

 

Ludzkość zbudzona z ręką w nocniku postanowiła się obronić. Teraz wysiłki wielu skupiły się na wynalezieniu sposobu, by cofnąć Słońce w rozwoju.

Równolegle trwały prace nad znalezieniem innego lokum we wszechświecie. Wytypowano kilka potencjalnych planet. Z zapobiegliwości wypadało jednak udać na na tak zwane zwiady. Zorientować się, czy cywilizacje zamieszkujące owe planety są skłonne przyjąć rzesze kosmicznych emigrantów z Ziemi (ewentualnie, czy można kosmitów w szybki sposób wymordować i spokojnie osiedlić się na ich planecie).

 

Podróże kosmiczne, jak chyba każdy wie, są stosunkowo drogie. Aby zejść z kosztów skorzystano ze zdobyczy biologii cyfrowej. W szczególności chodziło o zmniejszenie wymiarów człowieka. Mały człowiek to i mały statek kosmiczny. Na energii, na paliwie, na tworzywie do budowy kosmicznych wehikułów, na jedzeniu, po prostu na wszystkim można sporo zaoszczędzić. Pretendentom do astronautów pozwolono narodzić się w skali mikro, także dorosły człowiek osiągał wzrost jednego centymetra. Dla takich bohaterów zbudowano pojazdy wielkości gołębia.

 

Jak przyszło „co do czego", czyli do przeglądów i specjalistycznych testów okazało się, że zaledwie jeden pojazd (w sensie jedna sztuka) nadaje się do dalekiej podróży. Wybrańcem została maszyna o nazwie Gołąb X100jkl4-90 (och te alfanumeryczne symbole – od tysiącleci ludzkość za nimi szaleje, bo powodują złudne, snobistyczne wrażenie, że ma się do czynienia z czymś lepszym).

 

Załoga Gołębia X100jkl4-90, w osobach Barbi, Samanta, Eros i Karol, była przeszczęśliwa.

– Nareszcie nasze życie nabierze sensu – cieszyli się wchodząc na pokład.

 

 

– Naszym zadaniem jest dogadanie się z obcą, zapewnie humanoidalną cywilizacją – podniośle zaczął Karol.

– Ściemniasz? – spytała ironicznie Samanta.

– Chodźmy lepiej pograć w bilarda – zaproponowała Barbi. – Mamy dwa tygodnie na zabawę, nim dolecimy do celu. Szkoda czasu.

– Ja tam wolę zacząć od seksu – stwierdził Eros. – Barbi, Samanta zapraszam. Karol, o ile nie będziesz wyskakiwać z kwestionariuszami, to też zapraszam – dokończył uprzejmie.

– Jako wasz dowódca… – zaczął Karol.

– Dowódcą byłeś na Ziemi. W kosmosie jest demokracja. Każdy robi, co chce. Barbi idzie grać w bilarda, a Eros jest gotowy do seksu. Hmmm – zamyśliła się Samanta – żeby się rozerwać rozłożę nogi na stole bilardowym.

– Świetny pomysł – pogratulował Eros. – A Karol niech robi to, co mu najlepiej wychodzi. Czyli!?

– Wypełnianie kwestionariuszy! – zawołały chórem kobiety.

Na to wszystko Karol obraził się wielce i na złość reszcie poszedł do kabiny kapitańskiej, żeby powypełniać sobie kwestionariusze i raporty.

 

Cała załoga Gołębia X100jkl4-90 miała poczucie misji i wiedziała, co do nich należy – w sensie obowiązków (tak zostali genetycznie uwarunkowali i stosownie wychowani, czy też wytresowani). Samanta, Barbi i Eros uważali, że wystarczy, iż komputery pokładowe wysyłają rutynowe dane obserwacyjne na Ziemię. Tylko Karol czuł, że ręczne, autoryzowane przez człowieka, raporty mają zdecydowanie większą wartość niż te generowane automatycznie.

Wbrew pozorom na tym tle nie dochodziło do konfliktów, a co najwyżej do emocjonującej wymiany zdań. Dowódca Karol stał na stanowisku, że nikt oprócz niego i tak nie potrafiłby sporządzić rzetelnych sprawozdań. Natomiast pozostali członkowie załogi byli zbyt leniwi (kiedy oczywiście mogli sobie na to pozwolić), żeby akurat tę opinię szefa kwestionować. Można rzecz, że astronauci wzajemnie nie dopełniali.

 

***

Pod koniec drugiego tygodnia podróży, gdy wszystkie gry i zabawy zostały przez wszystkich zaliczone, ludzie zaczęli rozmawiać przy kolacji.

– Wiecie niby wszystko fajnie – zaczął Eros. – Dzięki nam ludzkość przetrwa, ale wam szczerze powiem. Wolałbym, żeby świat się skończył i ludzkość wymarła, bylebym ja mógł przeżyć swoje życie w normalnym rozmiarze.

– Jesteś samolubny – ocenił Karol.

– Nieee! – zaprzeczył Eros. – Mnie nikt nie pytał, czy chcę być jednocentymetrowym człowieczkiem. Przez całe życie przekładano mnie z jednego do drugiego akwarium. Oczywiście w imię mojego dobra. Żeby nic mi się nie stało. Żeby mnie ktoś nie rozdeptał, albo żeby mnie ptaki nie pożarły, czy mrówki. Wiem, wiem, ale ja zawsze chciałem posmakować prawdziwej wolności, dotknąć kobiet, które widziałem w telewizji i innych mediach. Ale nie! Nie mogłem, nigdy nie mogłem, bo byłem za mały, za mały, zawsze za mały.

– Masz rację – cicho szepnęła Barbi. – Starałam się nigdy o tym nie myśleć, żeby nie wpaść w depresję… Prawda jest taka, że jesteśmy zdeformowani, bo ktoś tak chciał. Bo inny człowiek tak chciał. Mamy znaleźć nową Ziemię. Tylko po to nas stworzono.

– Właśnie! – oburzyła się Samanta. – To co my czujemy nikogo nie obchodzi.

– Potraktowano nas przedmiotowo – powiedziała nieśmiało Barbi.

– Wzięto parę genów, a komputer je ustawił jak klocki we właściwej kolejności – zauważył rzeczowo Karol.

– Jesteśmy malutcy, bo ktoś tak chciał! – emocjonował się Eros.

– A zauważyliście jeszcze, jakie zaprogramowano nam ciała? – spytała Barbi.

– Przecież ładne. I ty i Samanta wyglądacie wyjątkowo apetycznie – pochwalił Karol.

– Właśnie! Jak zabawki. I ja i Samanta wyglądamy jak miks dziewczęcej laleczki i gumowej zabawki erotycznej.

– Kobiety marzą o takiej budowie. Co wolałybyście kształty mamusiopodobnej krowy? – dosadnie zapytał Karol. – Z takimi wstyd się gdziekolwiek pokazać.

– Ty za to pewnie jesteś super zadowolony, że wyglądasz jakbyś od niemowlaka żywił się wyłącznie sterydami? Jednocentymetrowy kulturysta – ironizowała Samanta. – Napompowany mięśniak wielkości chrabąszcza.

– Nie o to przecież chodzi. – Eros zmienił tor dyskusji. – Jest mi źle, że jestem mały i że ktoś o tym zadecydował. Czuję się upodlony, że nim się narodziłem, ktoś zadecydował o całym moim życiu. Gdyby dziwnym trafem Słońce odzyskałoby dawną moc, co by się z nami stało?

Ludzie, czy środowisko? A jednak jest różnica. Do przyrody nie mogę mieć pretensji, ale do swoich rodziców tak.

– Aleś wyskoczył z tymi rodzicami – mruknął Karol.– My nie mamy rodziców. Jesteśmy tylko zlepkiem genów. Genów syntetycznych. Sztucznych… najczęściej.

– Nikt mnie nigdy nie kochał – westchnęła nostalgicznie Barbi.

– Aleś wyskoczyła! – Karol zaśmiał się szyderczo.

– Ma rację! – kiwnął głową Eros. – Mnie też nie. Żaden rodzic, żaden człowiek. Pamiętam z dzieciństwa, że kochał mnie jedynie pająk. Nazywałem go Smak. Woził mnie na swoim grzbiecie. Tulił swoimi włochatymi nóżkami. Obklejał pajęczyną i tak fajnie przewracał oczyma.

– I co się z nim stało? – zainteresowała się Barbi.

– Pan Lay, naukowiec, mój opiekun powiedział, że uciekł, żeby szukać żony. I że pewnie ją znalazł, a ona go wykończyła i zjadła, bo wszystkie one takie są.

– Cha, cha, cha, cha! – zarechotał Karol.

– Nie ma z czego się śmiać. Pan Lay tak powiedział, a ja byłem dzieckiem i wierzyłem. – Eros wzruszył ramionami.

– Ten twój Lay pewnie zabił pająka i tyle – podsumował Karol.

– Ja zaprzyjaźniłam się z muszką owocówką o czerwonych oczach – uśmiechnęła się do swojego wspomnienia Samanta. – Niestety szybko zdechła. Owocówki krótko żyją. Moja opiekunka mówiła, że mam farta, bo ta muszka ma gen długowieczności. Pozwoliła mi mieć muszkę.

– Wspaniałomyślna pani naukowiec. – Barbi chwyciła Samantę za rękę, po czy czule przyłożyła ją do swojej twarzy.

– I tak i nie. Przez dziesięć lat zasypiałam przytulona do mojej muszki. Ale przez całe dzieciństwo musiałam patrzeć jak po skończonym, kolejnym eksperymencie usypiane są tysiące zwierząt laboratoryjnych. Z racji rozmiarów normalni ludzie nie czuli tego, co ja. Dla nich muszka to nic, insekt bez żadnej wartości. To jakby miłośnikowi i właścicielowi psa kazać pracować w ubojni czworonogów.

– Skoro dla ludzi jesteśmy tylko myślącymi narzędziami to i my nie musimy być do końca lojalni wobec nich – podzielił się refleksją Eros.

– Wracając do wcześniejszego wątku, wiecie co mi przyszło do głowy? – zamyśliła Barbi.

– Co? – zaciekawiła się Samanta i Eros.

– Że specjalnie nadano nam ponętny wygląd. Żebyśmy w czasie lotu więcej się pieprzyli niż rozmawiali.

– Eeee tam – prychnął Karol. – Pierdoły opowiadasz.

– Co eee tam, co eee tam! Chodzi o tę lojalność! – Eros aż wstał z fotela i buntowniczo uniósł pięść w górę.

– Myślenie jest najbardziej niebezpieczną bronią jaką ludzie dysponują – przypomniała rezolutnie Barbi.

– Bo widzicie. Gdyby planeta ziemskopodobna była niezamieszkana przez istoty rozumne, a przynajmniej mniej rozumne niż my, to moglibyśmy my, jednocentymetrowi, objąć ją w posiadanie – Eros otwarcie wystąpił ze śmiałą propozycją.

– Ewentualnie się dogadać z rasą panującą – dodała Barbi.

– Niby dlaczego my, malutcy mamy narażać swoje życie, żeby normalni, duzi mogli żyć w komforcie? – Samanta spojrzała głęboko w oczy dowódcy.

– A my do kresu życia w akwarium!? – wykrzyknął spontanicznie Eros.

– Jakby co zostajemy na planecie i nie wracamy na Ziemię – stwierdziła Barbi.

– Zgoda – potwierdziła Samanta.

– Ja też jestem za – przytaknął po namyśle Karol. Mężczyzna zrozumiał, że sprzeciw wobec załogi może marnie się dla niego skończyć. Poza tym już zamarzyła mu się władza nad miniaturową ludzkością.

– Na Gołębiu mamy tyle sprzętów, że nawet dzieci nie trzeba robić naturalnie – zaśmiała się radośnie Samanta. – Zaludnimy planetę szybciej niż mogłoby się nam wydawać.

 

Załoga Gołębia dyskutowała i snuła rewolucyjne marzenia o wolności, aż wreszcie nastał moment, gdy automatyczny pilot skierował rakietę w kierunku powierzchni Nowej Ziemi, czyli planety Bepiel.

– Cudownie. Życie organiczne na bazie węgla – ucieszyła się Barbi.

– Wszystkie parametry takie jak na Ziemi – stwierdził Karol po analizie wskazań przyrządów.

– Lądujemy! – zawołał radośnie Eros.

– Kocham cię Karolu. Teraz mogę to powiedzieć, bo czuję się wolna. Nareszcie nie jestem zależna od żadnych opiekunów. Jestem panią swojego losu. – Szczęśliwa Samanta zaczęła wirować wokół własnej osi. – Już nigdy nie wrócę do akwarium.

– A mnie też kochasz? – spytała zazdrośnie Barbi.

– Ciebie… – Samanta nie dokończyła.

 

Nagle rozległ się głośny chrzęst. Gołąb X100jkl4-90 podchodząc do lądowania niespodziewanie zderzył się z przednią szybą pędzącego autobusu. Siła uderzenia zmiażdżyła, rozpłaszczyła statek kosmiczny. Cała załoga zginęła na miejscu.

 

***

– Znowu jakieś gówno ufajdało mi szybę – mruknął do siebie kierowca autobusu.

Para siedząca na pierwszych siedzeniach za kierowcą, zajęta głośnym obcmokiwaniem się po twarzy, nawet nie zauważyła zdarzenia. Ktoś spał. Inni gapili się w okno lub grali na telefonie, albo czytali czasopisma w stylu „Skandale".

 

– Mamo słyszałaś? Co to było? – spytała dziewięcioletnia dziewczynka.

– Zderzyliśmy się z ptakiem – odpowiedziała kobieta.

– I co się z nim stało? – dociekała dziewczynka.

– Pewnie umarł. A jeżeli nie, to pewnie leży na jezdni. Połamany, cierpiący. Jak przejedzie następny autobus, albo samochód to zmiażdży ptaka na placek.

– Nie to tylko gałąź drapnęła w szybę – powiedział mężczyzna, który uważał, że ze względów estetycznych wypada dzieciom wciskać ciemnotę, by oszczędzić brutalnej prawdy.

– Wcale nie – stwierdziła matka niby mówiąc do dziecka, a faktycznie polemizując z mężczyzną. – Popatrz na szybę. To czerwone to krew.

 

***

W rzeczywistości czerwony ślad pozostawiło rozmazane paliwo kosmiczne (paliwo zwolnione z podatku akcyzowego, dlatego barwione czerwonym znacznikiem).

 

Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że ludzie z planety Bepiel od stuleci marzyli o poznaniu kosmitów humanoidalnych. Do głowy im jednak nie przyszło, że pojazd kosmiczny wyglądem mógł przypominać coś tak trywialnego jak gołąb.

 

***

Załoga Gołębia X100jkl4-90 zginęła tragicznie. Nikt po niej nie zapłakał. Ludzie z Ziemi tylko klęli:

– Durnowate liliputy nawet autobusu nie potrafili wyminąć. A tak się popisywali wydumaną raportową retoryką. Kurwa mać, tyle kasy w błoto! Chujowata biologia cyfrowa. Trza było roboty wysłać w kosmos, a nie zidiociałe kurduple.

 

Koniec

Komentarze

"Opowiedzieć tenże historię"??? Hmm, powiem koleżanką, że koniecznie muszom to porzeczytać.

Wstrzymam się od oceny :|

> Liczyli na to, że jądro gwiazdy przekształci się w krystaliczną postać węgla, czyli w gigantyczny diament. Entuzjazm oczekiwania na niewyobrażalne bogactwo napędzał ich (...)

Brak logiki: gigantyczny diament nie byłby wart więcej niż piasek. Diamenty są cenne między innymi ze względu na rzadkość.

"Wkręcili polityków"? To opowiadanie czy blog gimnazjalisty? Kolokwialne wyrażenia można wtrącać, jeżeli narracja jest w pierwszej osobie lub z punktu widzenia jakiejś postaci, której taki język przystoi, ale tu mamy wyraźnie narratora bezosobowego.

Spróbuj popracować nad jakością opowiadań zamiast iść w ilość.

zgodnie ze słownikiem ortograficznym oraz słownikiem języka polskiego  słówko "tenże" właśnie tak się zapisuje, mądralo

czy Achiko jesteś może nauczycielką polskiego?
pamiętam jak w szkole katowano mnie jedyną i właściwą interpretacją lektury
nie wolno myśleć, ani tworzyć po swojemu
wypracowanie musi zajmować przynajmniej ileś tam stron (gdy za mała objętotość ocena w dół)
itp.

Nie chodzi o pisownię słowa "tenże", tylko o jego zastosowanie. To słowo po pierwsze NIE JEST synonimem słowa "ten", po drugie - "historia" jest w rodzaju żeńskim, a "tenże" - w męskim.

Jaki jest związek Twojej wypowiedzi z moją? Nie chodziło mi o żadną interpretację lektur, tylko o to, żeby w pisaniych opowiadaniach zachować elementarne zasady logiki i języka polskiego.

Ta historia, to zupełnie co innego! Tę(że) historię opowiedziałaœ inaczej. Także ten(że) temat jest ciekawszy. Ale to wszystko szczegóły i , przepraszam, bzdety - niewarte, naszej uwagi.

A co ważne?

Zmieniajšce się w diament – dla pazernych- słońce. To nie błšd logiczny autora, lecz pokazany przez niego absurd sposobu myœlenia naszego gatunku. Ropa, ropa, ropa… Pienišdze, wojny i płacz – że ropa się skończy. Ostatnio również jakiœ niepokój, że może za dużo dwutlenku węgla i efekt cieplarniany. A za lat dziesięć okazać się może, że ropa we Ziemi ma być - jak krew w człowieku, albo jak szpik, albo nadnercza… Bo jak nie, to – za przeproszeniem – pierdut i… Ziemia zginie. Pomarszczy się, odkształci, wypadnie z orbity i zgnije w kosmosie. Potem znowuż ta absurdalna postawa, że wszystko ma służyć tej włochatej małpie: i zwierzę, i maszyna, i wytwór inżynierii genetycznej. Nie zgodziłem się z tezš , że w „WWW” jest POMYSŁ i że sš tzw. „smaczki”. Tu jest i jedno i drugie. ( Smaczki, to te dialogi i opis zachowań miniaturowych ludzi; ta utrata przyjaciela - pajška, co woził bohatera na grzbiecie i co zginšł skonsumowany, wedle obyczaju, przez partnerkę itd.) Nawet fakt, że statek powietrzno-kosmiczny „Gołšb” aż tak się pomylił, że trafił z powrotem na Ziemię – w tej poetyce – zupełnie nie razi. Mi się bardzo podobało. Subiektywne szeœć. A obiektywnie- może coœ około czwórki, lub nawet pištka.

( Może nie wrzucaj hurtem wszystkiego jak leci, tylko zmień się od czasu do czasu w „surowego recenzenta” swojej własnej twórczoœci. Wyœlij to, co wybierzesz, jako najlepsze, a resztę odłóż na tydz lub dwa do tzw szuflady. Potem do tego wróć. Sam nie wiem… Piszę od kilku, czy kilkunastu miesięcy. Ale to fajna zabawa.)

fajne kwadraty, pozdrawiam _I_I_I_
_I_I_I_
jak się je robi? _I_I_I_
_I_I_I_

To czary ( serio - one się zrobiły... same z siebie )

Jesteś, kochany, cudotwórcą!!! ;-)

Nowa Fantastyka