- Opowiadanie: araevin - Bez znaczenia

Bez znaczenia

Opowiadanie post-cyberpunkowe, w którym starałem się pokazać jedną z moich wizji do czego cyberpunkowe realia mogą doprowadzić, jakie mogą być konsekwencje rozwoju technologii, cybernetyki, czy oligarchii pieniądza.

Życzę miłego czytania i cieszę się, że taki konkurs powstał, bo raz – uwielbiam ten gatunek, a dwa – to nowe doświadczenie, gdyż nigdy nie napisałem czegoś tak krótkiego.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bez znaczenia

Wsunąłem zakładkę między strony i zamknąłem książkę. Ostatni raz spojrzałem na fontannę, mrużąc oczy przez odbijające się od wody światło zachodzącego słońca. Wstałem z ławki i skierowałem kroki do domu.

– Późno wróciłeś – odezwała się Amanda, gdy tylko przekroczyłem próg.

– Chciałem pobyć sam – odparłem, zdejmując kurtkę. – Nadłożyłem drogi i czytałem w parku.

– Zrobiłam kolację. Zjesz?

– A czy to ma jakieś znaczenie?

– Nie ma, masz rację.

Wyszedłem na taras. Słońce już niemal całkiem schowało się za horyzontem. Ciepły, jesienny wiatr muskał mi twarz, a ja trwałem w bezruchu aż nastał całkowity mrok. W trawie odezwały się cykady, a po chwili rozbłysły odległe latarnie. Na niebo wyszedł księżyc. Zbyt jasny, zbyt regularny, zbyt prawdziwy, by być realnym.

– Położysz się? – Amanda stała tuż za mną. Nie słyszałem, gdy się zbliżała. Delikatna koszula nocna opinała jej biodra, odsłaniając gładkie udo.

– Czy to ma sens?

Podeszła i objęła mnie. Poczułem jej oddech na ramieniu, ciepło piersi na plecach. Stanęła na palcach i pocałowała mnie w szyję.

– A ja mam sens? – mruknęła i ugryzła mnie w ucho.

 

* * *

 

– Który? – spytała, popijając wodę z kieliszka.

– Czarny – odparłem, poprawiając butonierkę i po raz tysięczny zaczesałem kosmyk włosów, który uporczywie odwijał się w inną stronę niż pozostałe.

– Po co ja w ogóle pytałam…

Podała mi czarny krawat i patrzyła z półuśmiechem, jak się z nim morduję.

– Daj – rzuciła i pomogła mi go zawiązać. – Nigdy tego nie załapiesz.

– Otóż to – mruknąłem.

– Och, nie to miałam na myśli!

Spojrzałem w swoje odbicie i strzepnąłem niewidzialne pyłki z rękawów marynarki. Amanda stanęła obok mnie i położyła głowę na moim ramieniu. Delikatny makijaż podkreślał jej ostre rysy, długa do ziemi suknia uwydatniała krągłości, czarny welon dodawał patosu.

– Chyba jesteśmy gotowi – stwierdziłem.

Wyszliśmy z domu i niespiesznym krokiem ruszyliśmy w stronę centrum. Monotonne stukanie obcasów Amandy o kostkę białego chodnika było niczym ponure cykanie zegara odmierzającego kres. Słońce południa lśniło nad naszymi głowami. Zbyt jasne, zbyt przyjemne i nieprzyzwoicie wesołe. Ciepły, jesienny wiatr przynosił zapach opadłych liści, łysiejących krzewów i utraconego czasu. Czy w obliczu końca wszystko robi się tak patetyczne?

Doszliśmy do centrum jako jedni z ostatnich. Na wprost drewnianego podium ustawiono kilkanaście rzędów krzeseł, większość była zapełniona, a my usiedliśmy w przedostatnim. Kilka głów odwróciło się w naszą stronę, ale spuszczali wzrok, gdy tylko napotykali moje spojrzenie. Zerknąłem na zegarek, pokazujący równo dwunastą w południe.

Na podium wyszedł Zwierzchnik. Poprawił ustawienie mikrofonu, odchrząknął i śnieżnobiałą chustą starł krople potu z czoła. Nikt nie spodziewał się podniosłych wstępów. Nikt nie oczekiwał przemowy. Straciliśmy na nie ochotę już dawno temu.

– Christopher Boonloge. – Zagrzmiały głośniki ustawione po bokach podium.

Amanda zacisnęła dłoń na mojej, aż zbielały jej kostki. Trzęsła się. Mężczyzna z pierwszych rzędów wstał ze swojego miejsca, minął podium i ruszył w stronę Wyjścia.

– Robert Droumble. Harrison Tool. Benjamin Quinbridge. Rebeka Loomis. Arnold Roofkerr. Oraz Nathan Derington.

Amanda drgnęła, a ja przymknąłem oczy. Oczekiwałem szalonego bicia serca lub ściśniętego żołądka, ale zamiast tego czułem bezdenną pustkę. Ująłem dłoń Amandy i pocałowałem jej zimne jak lód palce.

– Kocham cię, Nathan… – wyszeptała przez zaciśnięte gardło, a jej oczy lśniły od łez. Uśmiechnąłem się i wstałem ze swojego miejsca. Nie byłem w stanie nic powiedzieć, ale ona nie oczekiwała żadnych słów.

Ruszyłem w stronę podium, a później do Wyjścia, gdzie czekał na mnie wysoki i szczupły mężczyzna w szarym garniturze z logiem firmy Virtualiss. Poprowadził mnie wąskim, białym korytarzem, aż trafiliśmy do małego pomieszczenia z fotelem pośrodku.

– Proszę usiąść – powiedział. – Procedurę będzie kontynuowała moja towarzyszka. Zapewniam, że proces jest sprawdzony i bezpieczny. Jestem tu, by udzielić wszelkich informacji. Czy ma pan jakieś pytania?

– Może pan już wyjść?

– Ach, tak… – Wyglądał na zmieszanego. – Oczywiście.

– Dziękuję.

Zamknąłem oczy, a po chwili do pomieszczenia weszła korpulentna kobieta w białym kitlu lekarskim.

– Pańskie skronie zostaną pokryte teatrytyną – zaczęła bez ceregieli – a na głowę założymy opaskę podłączoną do naszego głównego komputera. Impuls elektryczny związany z podłączeniem może wywołać ukłucie bólu, ale proszę się nie obawiać, to absolutnie normalne i szybko minie. Dalszy proces będzie zautomatyzowany, a wszelkie procesy kontrolowane przez naszą SI, która zadba o dostarczenie do pańskiego organizmu potrzebnych substancji. Na bieżąco monitorujemy pańskie procesy życiowe, choć to zbyteczna ostrożność, gdyż proces ten przebiega niezmiennie i bezproblemowo od lat. Po wyjściu może pan odczuć mdłości i ciepło w okolicach zatok. Proszę być przygotowanym na krwotok z nosa i uszu. Częstym objawem jest również atak paniki lub atak padaczki. Proszę się jednak nie obawiać, nasi pracownicy znają procedury i pomogą panu. Jeśli nie ma pan żadnych pytań, możemy zaczynać. Jest pan gotowy?

– Ni cholery, ale to chyba bez znaczenia – odparłem i rozsiadłem się w fotelu. – Niech pani zaczyna.

Ukłucie bólu związane z podłączeniem było ostatnim, czego doświadczyłem, nim projekcja wygasła, a ja zapadłem w czerń. Jakaś cyniczna część mnie domagała się końcowego „GAME OVER”.

 

* * *

 

Krew ściekała po brodzie i szyi. Serce bębniło w piersi. Żebra rozrywała spazmatyczna walka o powietrze. W uszach dudniła kakofonia dźwięków. Opaska ściskająca moją głowę zdawała się wbijać w czaszkę. Zdrętwiały język błądził za zaciśniętymi zębami, a ślina ściekała z kącika ust. Miotały mną niekontrolowane konwulsje i gdyby nie krępujące mnie skórzane pasy, spadłbym na ziemię. Piana wyszła mi na usta, a jedyne do czego byłem zdolny, to wściekły warkot i desperacka próba niepostradania zmysłów.

Ciepło środków uspokajających przepłynęło przez moje ciało i wszystko ucichło. Gogle odsunęły się od mojej twarzy, a ja trwałem w bezruchu jeszcze kilka chwil, nim w końcu zdecydowałem się unieść powieki. Minęło trochę czasu, nim przypomniałem sobie, jak używać oczu.

Siedziałem w ciemnej hali pogrążonej w gęstym mroku. Moje stanowisko oblewał brudny blask reflektora, zaś tysiące podobnych ginęło w czerni wokół mnie. Tuż obok stały dwa roboty techniczne. Oczywiście operatorzy nie pojawili się osobiście.

– Witaj Nathanie Derington – głosem jednego z robotów przemówiła SI. – Dziękujemy za skorzystanie z programu T.O.P.I.A. V3.2 firmy Virtualiss. Spędziłeś w inkubacji jedenaście lat, cztery miesiące i dwanaście dni. Dnia 20 sierpnia 2348 roku ukończyłeś czterdzieści lat. Tym samym zgodnie z prawem Rady Europy zostajesz skazany na śmierć.

 

* * *

 

Najpierw mnie ogolili i umyli, i gdy patrzyłem na swoje odbicie w lustrze, zastanawiałem się, jakie to ma dla nich znaczenie, czy będę trupem z brodą do pasa, czy gładkim jak niemowlę.

– Pańskie włosy, starty naskórek i inne odpadki – wyjaśniała cierpliwie SI – zostaną zutylizowane i przetworzone, a wszelkie cenne składniki odseparowane od tych zbędnych i przechowane na czas, gdy ich adaptacja stanie się konieczna.

Woda była zimna.

Moje nogi okazały się zbyt słabe, bym mógł samodzielnie iść. Mózg pamiętał ten proces, ale mięśnie zanikły i nie były zdolne utrzymać szkieletu w pionie. Siedziałem więc na wózku, pchany przez robota technicznego i ostatkiem sił utrzymywałem głowę w górze. Tak oto kończy dumna rasa ludzka. Nawet w obliczu błękitnych diod, które u syntetyków robiły za oczy, czułem zażenowanie.

Prowadzili mnie długim korytarzem wyłożonym stalowymi płytami. Ich kroki niosły się echem, a w tle słyszałem szum wentylatorów, które włączali tylko na czas egzekucji. Roboty nie potrzebowały powietrza, a wszystkim poddanym inkubacji i tak wtłaczali je bezpośrednio w płuca. Wiem, bo sam montowałem takie wentylatory, kiedy jeszcze istniał świat realny.

Lecz już go nie ma, skończył się. A w zasadzie to my go skończyliśmy. Daliśmy mu wolne. Doszliśmy do wniosku, że nie jest nam potrzebny i lepiej nam bez niego. Pech chciał, że była to umowa wiązana – albo my i on, albo nikt. Ktoś musiał to przeoczyć. Może napisali to małym druczkiem, albo prawnicy nie byli dostatecznie wynagrodzeni. Teraz to już nieistotne.

Świat został przez nas zamordowany, a my umarliśmy wraz z nim. Popełniliśmy masowe seppuku. Jedyne co po nas zostało to setki tysięcy ton mechanicznego i cyfrowego ustrojstwa, całkiem zmyślnie napisany kod programu T.O.P.I.A., gdzieniegdzie inkubowani naiwniacy, którzy wciąż nie tracą nadziei, miliony inkubowanych, którzy już tą nadzieję stracili, no i smród – smród naszej bezmyślności.

Bo dla nas już nie ma szansy. Straciliśmy ją w momencie, który historycy określili jako Rewolucja Cyfrowa. Wszystkie te odkrycia, nowe technologie i rozwój myśli technicznej, który miał doprowadzić do naszej nieśmiertelnej świetności, przyczynił się do naszego upadku. Wyczerpaliśmy węgiel i ropę, zatem przyszedł czas na energię atomową, ale i ona musiała się skończyć, więc sięgnęliśmy po energię księżycową. Trudno powiedzieć, co byłoby potem, bo już tego nie doczekaliśmy. Wieczna wojna o monopol, wieczna walka o władzę nad energią. Bo w świecie zrewolucjonizowanym to właśnie władza nad energią była równa boskiej, a ten, kto trzymał na niej łapy, stawał się bożym wcieleniem. Bogowie upadali, by powstawali nowi, a wszystko to okupione dolarami, akcjami, punktami procentowymi i trupami maluczkich.

Byliśmy w stanie przeszczepić każdy organ naszego ciała, ale nie potrafiliśmy zmienić prezydentów, kanclerzy i biznesmenów na takich, którzy nareszcie przestaliby gnać za zerami na swoich kontach. Nie mieliśmy takiej władzy. Koncerny medyczne i farmaceutyczne i tak mieli w kieszeniach. Dawali, gdy chcieli, odbierali, bo mogli, zależnie od ruchów akcyjnych.

Nasza wiedza rosła, a świadomość kurczyła się wprost proporcjonalnie i wykładniczo. Gnaliśmy jak osły za powieszonym na kiju dolarem, ogłupieni medialnym wrzaskiem. Każdego ranka posłusznie zakładaliśmy neonowe klapki na oczy i biegliśmy do pałaców naszych carów, by grzecznie dziergać ich zielone gobeliny.

A potem było już zbyt późno. Skończyli się boscy carowie, wyschła zielona rzeka, upadły mocarstwa. Ludzie pogrzebali się żywcem i zagnieździli w stalowych barakach, by snuć nierealne marzenia o powrocie na powierzchnię, gdzie ktoś nacisnął o jeden przycisk za dużo.

Teraz pozostało nam śnić, do czasu, aż Zwierzchnik wyczyta nasze imię i skierujemy kroki do Wyjścia. Do czasu, aż firma Virtualiss podziękuje nam za skorzystanie z ich genialnego oprogramowania. Do czasu, aż osiągniemy czterdzieści lat i przyjdzie nam umrzeć, by przedłużyć żywot pozostałym i dać im odrobinę więcej czasu. Czasu na co? Na znalezienie remedium?

Nie ma już lekarstwa. Od jedenastu lat syntetyki szukają sposobu na powrót. Od dekady dziesiątki SI próbuje odkopać nasz masowy grób. Bezskutecznie. Nasz czas na Ziemi dobiegł końca i jedyne co nam pozostało, to trwać w tym pierdolonym Wonderlandzie wymyślonym przez Virtualiss, aż skończą się nam surowce i powietrze.

Gdy byłem nastolatkiem, byłem pełen wiary. Posiadanie wiary jest głupie, ale taka beztroska to przywilej młodości, z którego nieustannie korzystałem. Świat mnie nie przerażał i nie miał granic. Mogłem wszystko, miałem miliony możliwości. Nie dostrzegałem wszechobecnej indoktrynacji, nie widziałem wpływu ważniaków w garniturach, którzy czaili się za każdym rogiem. Nie zauważałem kamer obserwujących każdy mój krok, nie docierał do mnie fałsz w mediach, nie zaprzątałem sobie głowy masową inwigilacją. Sięgałem po ich żarcie, faszerowałem się ich konserwantami, chlałem ich alkohol, łykałem ich pigułki, ćpałem ich zalegalizowane prochy, pieprzyłem ich dziwki, chłonąłem ich rzeczywistość absolutnie pozbawiony własnej świadomości. Celebrowałem moje wzmocnione cyfrowymi wszczepami życie. Trwoniłem mój sztucznie wydłużony czas.

Wtedy czułem, że do czegoś zmierzam, i że świat ma sens.

Teraz jadąc na wózku inwalidzkim, prowadzony na śmierć za najgorsze przestępstwo dwudziestego czwartego wieku – za życie – nie pozostało mi już nic.

Utraciłem wiarę w to, że ludzkość jest w stanie znaleźć rozwiązanie na podły los, który sama sobie zgotowała. Przy całym jej dorobku technologicznym, robotyce, cybernetyce, bandzie jajogłowych dupków i armii demagogów nie wierzę, by ludzie kiedykolwiek wyszli z tej próżni, w której unoszą się od ponad dekady. Walka nie ma sensu.

Roboty wprowadziły mój wózek do małego pomieszczenia na końcu korytarza.

– Czy życzy pan sobie wizyty przedstawiciela jakiegoś boga? – spytała SI.

– Nie – warknąłem. I tak przemówiłby głosem syntetyka i cytował bezmyślnie frazesy jakiejś księgi, której znaczenia nie rozumie.

– Czy życzy pan sobie przekazać swoje ostatnie słowa dla innych?

– A czy to ma jakieś znaczenie? Nie!

Podpięli mnie do aparatury. Znów ta cholerna opaska.

– Impuls elektryczny za dziesięć, dziewięć, osiem…

Umieram, a ostatnie jedenaście lat było tylko niepotrzebną agonią. Odchodzę. Porzucam ten żałosny padół. Pieprzę was skurwysyny! Pieprzę was i wasz przeklęty wyścig szczurów!

– …pięć, cztery…

Kocham cię Amando… Boże, czemu ci tego nie powiedziałem? Teraz już nie mogę, ale wiesz to, prawda? Na pewno wiesz… Boże, Boże!

– …dwa, jeden…

Nie chcę umierać! Dlaczego muszę umierać przez waszą pojebaną grę! Dlaczego nas zamordowaliście! Dlaczego ktokolwiek musi ginąć! To wasza wina, a my za to płacimy, jak zawsze!

– …zero.

 

luty – marzec 2016

Koniec

Komentarze

yes

Przeczytane! Dłuższy i bogatszy w treści komentarz niedługo po zakończeniu konkursu.

na emeryturze

miliony inkubowanych, którzy już nadzieję stracili, – tę nadzieję

 

Hmm. Śmierć w określonym wieku przypomniała mi “Ucieczkę Logana” – nadchodzi czyjś czas i finito.

Jak dla mnie za dużo było samych “rozważań” i wspomnień, które wprost tłumaczą czytelnikowi co się stało i jak doszło do obecnego momentu, w którym znalazł się Nat. Niestety, od początku praktycznie wiedziałam jaki będzie koniec, więc w trakcie czytania nie czułam żadnego napięcia.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam podobnie jak śniąca, zbyt dużo rozważań, za mało fabuły, przez co śmierć bohatera nie wywarła takiego wrażenia jakie powinna.

Na plus, że sprawnie napisane i czytało się gładko.

Co bohater robił przed zahibernowaniem? Czy to był obowiązek wszystkich – dać się zamknąć w sen, w ideany sztuczny świat? Dużo rozważań, mało świata przedstawionego. Mam niedosyt.

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Nie przekonało mnie. A może czegoś nie zrozumiałam i dlatego nie pojmuję, czemu ludzie muszą umierać, dożywszy określonego wieku i dlaczego tak łatwo się z tym godzą.

 

Ostat­ni raz spoj­rza­łem na fon­tan­nę, mru­żąc oczy przez od­bi­ja­ją­ce się od wody świa­tło za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. – Raczej: …mru­żąc oczy przed od­bi­ja­ją­cym się od wody świa­tłem za­cho­dzą­ce­go słoń­ca.

 

od­par­łem, po­pra­wia­jąc bu­to­nier­kę i po raz ty­sięcz­ny za­cze­sa­łem ko­smyk wło­sów… – Butonierka to dziurka w klapie marynarki. W jaki sposób bohater poprawiał dziurkę?

 

który miał do­pro­wa­dzić do na­szej nie­śmier­tel­nej świet­no­ści, przy­czy­nił się do na­sze­go upad­ku. – Czy oba zaimki są niezbędne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

bie­gli­śmy do pa­ła­ców na­szych carów, by grzecz­nie dzier­gać ich zie­lo­ne go­be­li­ny. – Gobelinów się nie dzierga, gobelin to tkanina.

 

Utra­ci­łem wiarę w to, że ludz­kość jest w sta­nie zna­leźć roz­wią­za­nie na podły los… – Wydaje mi się, że można znaleźć rozwiązanie czegoś, nie na coś.

Może: Utra­ci­łem wiarę w to, że ludz­kość jest w sta­nie zna­leźć sposób na podły los

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Ucieczki Logana” nie czytałem, więc nie potrafię się do tego odnieść. Zbieżność pomysłów jest przypadkowa.

Co zaś tyczy się leniwego, “pogadankowego” tempa – było to zamierzone. Cyberpunk jest szybki  i dynamiczny, “gibsonowy”. Ja chciałem, by tekst był bardziej refleksyjny. Staram się pisać o emocjach, które targają bohaterami, a apatia wywołana rezygnacją i poczuciem niesprawiedliwości jest tym, co odczuwa Nathan. Później pojawia się gniew i strach. Jeśli nie udało mi się tego dobrze oddać, to oznacza, że mam jeszcze wiele nauki przed sobą, z czego zdaję sobie sprawę. Niemniej kieruję się mottem Martina (który z kolei wziął to jeszcze od kogoś wcześniej) – “Jedyne o czym warto pisać, to ludzkie serce i jego konflikt z samym sobą”. Trzymam się tego, bo to lubię. To, że mam jeszcze sporo pracy do wykonania, to jest zupełnie inna sprawa.

Całe opowiadanie było zadaniem sobie pytania, co jest PO cyberpunku i do czego może doprowadzić świat ukazany w tym uniwersum. W tej wizji świat został doprowadzony to ruiny ze względu na konflikty pomiędzy władcami nowoczesnego świata – symbolicznymi carami. Nie wyjaśniałem dokładnej przyczyny, chcą pozostawić pole do wyobraźni czytelnika. Lubię, gdy taka “luka” pojawia się w tekstach, które czytam, wiec to samo robię jako autor. W wyniku tego kryzysu i tej apokalipsy, część społeczeństwa została wprowadzona w stan inkubacji, co umożliwiło oszczędność energii i zasobów. Ludzi zostali wprowadzeni do świata wirtualnego, a maszyny i Sztuczne Inteligencje próbowały rozwiązać problem, który uniemożliwia życie ludzi na Ziemi. 

To co bohater robił przed wejściem w świat programu T.O.P.I.A. nie miało dla mnie żadnego znaczenia, liczyło się tu i teraz, jego obecny stan emocjonalny. Jego żal, jego frustracja, złość, tęsknota, strach, poczucie beznadziei. Zgodził się na T.O.P.I.A.-e, bo wtedy czuł że to ma sens, ale mijały lata, i nic się nie zmieniało. Ratunek okazał się nierealny i bohater już w niego nie wierzy. Dlatego najpierw dobrowolnie godzi się na wzięcie udziału w programie, a później dobrowolnie udaje się na śmierć – czuje bezsens, czuje pustkę i zawód, wszystko mu już jedno. Gdy pojawia się bunt, jest już za późno.

Dzięki za wytknięcie licznych błędów. Z tą butonierką to faktycznie niewypał, pomyliłem ją z poszetką i później zupełnie nie zwracałem na to uwagi. Co do gobelinów i ich dziergania – to była bardziej metafora, niż analiza procesu tworzenia gobelinów i nawet po wytknięciu tego błędu, chciałbym zostawić tak, jak jest.

Pozdrawiam wszystkich!

Konrad Dziewanowski

Za dużo dla mnie łopatologicznie podanych infodumpów o świecie przedstawianym w formie refleksji protagonisty. A przy tym czytelnik nie jest wynagradzany za cierpliwość informacją, czemu właściwie ludzie się na to godzą?

Był jakiś pomysł, język czytelny, ale sam tekst nieco znużyl mnie swoją statycznością przy jednoczesnym braku zbudowania napięcia i dziurami w/brakiem odpowiedzi na pytania co do konstrukcji tła.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie lubię antyutopii, dystopii i, żeby nie było że dyskryminuję, utopii także. Kiedyś pomagałem przy pisaniu pracy magisterskiej związanej z próbą teoretycznego zdefiniowania ludzkiego szczęścia i poświęciłem dobre kilkanaście godzin na analizowanie podwalin literackich utopii i choć obecnie niewiele już z tego pamiętam, to zostałem z jednym, silnym przekonaniem: to czy dane społeczeństwo jest utopijne czy dystopijne zależy wyłącznie od perspektywy obserwatora.

Dlaczego zaśmiecam komentarz nudnymi wynurzeniami dotyczącymi mojej szemranej przeszłości naukowo-badawczej? Bo perspektywa głównego bohatera/narratora “Bez znaczenia“ jest dla mnie zbyt wąska, by być w pełni zadowalającą. Zabrakło dla niej kontrapunktu, choć przez moment zdawało się, że dostarczyć może go Amanda, bądź sam Nathan kierowany miłością do Amandy.

W oczy rzuciła mi się jedna grubsza niekonsekwencja: przetwarzanie włosów i naskórka martwych na substancje odżywcze i surowce. Jeżeli już przerabiać, to całe trupy, a nie ich drobne fragmenty.

Podoba mi się zdecydowana wymowa opowiadania, ba, doceniam nawet charakterny i dosadny sposób jej wyrażenia w postaci wewnętrznego monologu protagonisty (choć nie wiem czy coś subtelniejszego nie sprawdziłoby się lepiej). Szkoda tylko, że jej treść jest taka czarna i niewiele w niej odcieni szarości.

na emeryturze

Hmmm. Pomysł śmierci po osiągnięciu określonego wieku nie jest nowy. Do czego jeszcze można się przyczepić – napisali już inni.

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka