MAGNUS
Magnus wyglądał właśnie przez okno, gdy jego uszu dobiegło natarczywe pukanie. Staruszek nie miał zamiaru zapraszać nikogo do środka. Dobrze wiedział, że istnieją ludzie, którzy i tak wejdą nawet bez zaproszenia. I takich sobie chwalił. Chwalił też sobie powagę i ciężką pracę, dlatego włożył na nos zakurzone okulary, wyjął z szuflady biurka kartkę papieru i wieczne pióro. Rzucił ukradkowe spojrzenie na drzwi, wzruszył ramionami i rozparł się wygodnie w fotelu. Zmrużył oczy, rozkoszując się syntetycznym zapachem mięty i konwalii wypełniającym pomieszczenie.
Następowały kolejno. Ponowne pukanie, łomotanie, walenie, skrzypienie otwieranych drzwi, tupanie ciężkich buciorów i, o, zgrozo, szelest tego dobrze znanego ohydnego brązowego płaszcza, coraz głośniejszy.
– Czołem, Wasza Wysokość!
– Przerwałeś mi pracę, braciszku. – Władca odgarnął siwe włosy za ramiona i zmroził przybysza spojrzeniem. – Czego chcesz? Wolność się nie podoba?
– Budzi podejrzenia.
– Szanuję moich przyjaciół i wrogów – oznajmił starzec zadzierając piegowaty nos. – To leży w filozofii, którą praktykuję. Całą resztą pogardzam.
– I to dlatego każesz wstrzykiwać im to świństwo? – Ren uśmiechnął się gorzko. – Głupi pogląd…
– Przeszkadzasz mi, bratku…
– No, ba! Wasza Wysokość – Magnus uniósł brew. Odpowiedział mu jego ulubiony kpiarski uśmiech. – Chcę ci coś udowodnić. Sądzisz, że świat nie dałby sobie rady bez Dozy, a jednocześnie chronisz przed nią swą ukochaną stolicę.
– Zmierzasz do czegoś?
– Mój czarodzieju, stosujesz te trujące mózgi świństwo, bo nikt cię nie słucha. Kompletnie! Spróbuj, choćby ze swoimi wspaniałymi córeczkami. Każ im, niech każda przez jedną noc wstrzykuje Dozę robotnikom i zobaczymy jakie z tych twoich panienek błazny malowane. – W staruszku odżyły nagle wszystkie siły. Na jego szyi uwidoczniły się ścięgna. Pochwycił laskę i zerwał się z fotela.
– I ty śmiesz? – wysyczał przez zaciśnięte zęby, zaciskając palce na metalu, aż do zbielenia kłykci.
– Moglibyśmy rządzić razem w świecie wolnym od dziwacznych mikstur i siarkowego smogu. Twoje córeczki – to nie są godne dziedziczki, a Doza – to nie rozwiązanie. Zrób ze mną, co chcesz, jeśli się mylę.
– Nie – pokręcił głową Magnus. – Ty żartujesz. Ty, naprawdę, sugerujesz, że mógłbym cię posłuchać? – Ren skłonił głowę.
– Zostawiam cię z tą sugestią. – Jego ohydny płaszcz zaszeleścił głośno, ocierając się o framugę.
– Idź precz! – wysyczał starzec i zatrzasnął za nim drzwi. – Nikt nie będzie mnie tu na zakłady wyzywał!
Może i miał paranoję, ale był szczęśliwy, że udało mu się uwolnić od dźwięku tego ohydnego szeleszczącego płaszcza. Z uśmiechem na ustach, opadł na fotel i zastygł w tej samej pozycji, co przed wejściem Rena. Zaraz jednak rozbudzone w nim podejrzenia dotyczące Mireny, Iry i Aven zatruły mu serce gorzej, niż ten nieszczęsny szeleszczący płaszcz.
ILON
Ilon chciał po prostu spać. Ale się nie dało, bo złośliwy wiatr znowu otworzył okno. Do pokoju wdzierało się chłodne nocne powietrze. Chłopak z przekleństwem na ustach zatrzasnął okiennice i wyciągnął ręce jak ślepiec, albo ciuciu-babka, szukając drogi powrotnej do łóżka. Ocucił go rześki kwiecisty zapach. Przetarł powieki, zamrugał i stanął, jak zamurowany. Nad posłaniem jego małego braciszka ktoś się pochylał.
– Hej, ty! – krzyknął – Zostaw go! – Intruz wyszarpnął z ramienia malca coś długiego, zwężającego się ku dołowi. Sącząca się z tego czegoś krew plamiła tanią wykładzinę. Ilon wyrwał jej to, czymkolwiek, to było.
– Przebudziłeś się… – wyjąkała postać, dziewczęcym głosem. Tak, to zdecydowanie była dziewczyna. Patrzyła na niego swymi wielkimi święcącymi oczyma jak u kota. Spłoszyła się i odskoczyła od łóżka, ustępując miejsca Ilonowi, zupełnie, jakby nigdy wcześniej nie widziała człowieka. Młodzieniec przyłożył dłoń do czoła swego brata. Wiecznie pełen energii, rezolutny malec płonął teraz gorączką i nie budził się, mimo potrząsania i nawoływania go po imieniu.
– Ja nic nie rozumiem… – wymamrotała dziewczyna i cofnęła się o kilka kroków. Zachowywała się, jakby nie wiadomo co mógł jej zrobić świeżo zerwany ze snu chudzielec uzbrojony w strzykawkę. Ten poczuł jak gorzeje w nim gniew, jak zaciska mu się pięść. Intruzka chyba to spostrzegła, bo dodała pośpiesznie, na swoją obronę:
– Jestem Aven. Córka twojego władcy – Magnusa. Wstrzyknęłam temu małemu Dozę, by poddać jego mózg kontroli. To rutynowy proces. Ale zwykle nikt się nie budzi, no, a ty…
– Rick… – Ilon zasłonił ciałem swój uśpiony skarb, gotów walczyć w jego obronie.
– Ojciec każe mi wam to robić! – ciągnęła rozgorączkowana Aven – Mnie i moim siostrom. On tak sprawdza naszą wierność systemowi… Ira okazała się wierna, Mirena uciekła z kimś na pustynię, ale ojciec to toleruje, mówi, że wybrała własną wrogą systemowi drogę. No, a ja…
– Każdy ma jakąś pracę, Aven – Ilon uraczył laleczkę jednym ze swoich gorzkich uśmiechów, którymi zwykł był uraczać Ricka, kiedy ten był młodszy. – Jakieś obowiązki. Jesteśmy tylko ludźmi. I każdy może się pomylić… Wyrzucę teraz tę strzykawkę przez okno i oboje zapomnimy o tym, co się tu wydarzyło. – Uśmiechnął się, jeszcze piękniej. – Przecież wstrzyknęłaś mi Dozę zapomnienia.
*
Ten ranek był dla Ilona inny, niż wszystkie. Bynajmniej nie dlatego, że dosłownie padał z nóg po bezsennej nocy. Nie, on po prostu nie mógł znieść widoku twarzy ojca i Ricka. Było w nich coś niepokojącego. Oboje smarowali chleb margaryną, nie spuszczając oczu z noża. Nie rozmawiali, nie uśmiechali się, ani nawet się nie kłócili. Ilon nieustannie zadawał sobie pytanie, dlaczego nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi. W końcu rozbolała go od tego głowa. Dusił się w ciasnej, śmierdzącej kapustą kuchni. Bez słowa porwał bluzę i wypadł z kamienicy na wielki zimny świat.
Nie było mu spieszno do pracy. Włożył ręce w kieszenie i krytycznym okiem przyglądał się fabrykom, elektrowniom i innym cudom, przez które ludzie spali potem po trzydzieści godzin. Z zamyślenia wyrwał go nagły ból w ramieniu. Jeden z robotników, przenoszących na plecach jakieś ciężkie worki musiał niechcący potrącić go łokciem. Teraz Ilon widział wyraźnie ich zgarbione plecy, zastygłe twarze i pot lejący się z czół. To był impuls. Coś się w nim złamało. Zresztą, nie miał czasu na myślenie.
Zboczył z deptaku i wąskimi uliczkami przemknął się do torów. Zasadził się w krzakach, czekając. Gdy zobaczył pociąg jadący w stronę stolicy puścił się biegiem i wskoczył do jednego z ostatnich wagonów. Wylądował boleśnie na stosie węgla. Nie miał siły by wstać, wyczerpany nieprzespaną nocą i miejskim promieniowaniem. Wiedział, że może jechać gdziekolwiek, wiedział, że w wagonie mogą kryć się inni ludzie, wiedział wreszcie, że może nie udać mu się dostać do pałacu Magnusa. Przekręcił się na drugi bok.. Może powinno go to niepokoić, ale jeszcze nigdy nie czuł się tak spokojny jak wtedy. Zdawało mu się mocno, że woła go jakaś kobieta
AVEN
Aven siedziała na łóżku i przyciskała głowę do twardej zimnej ściany. Doprawdy, czuła się jak zbrodniarka oczekująca wyroku. Denerwowało ją tykanie zegara, zaczęła więc wybijać własny rytm na żelaznym obramowaniu łóżka. W pewnym momencie do tej posępnej melodii, bez zaproszenia, dołączyło się łomotanie do drzwi. Aven wstrzymała oddech i postawiła stopy na zimnej posadzce.
Ku jej zdziwieniu do pokoju wtargnęli nie ludzie Magnusa, ale jakiś chłopak, podobny do pijanego widma. Ciemne od węgla nogi uginały się pod nim, jak wykonane z waty. Gruba bluza była postrzępiona, a w niektórych miejscach podarta. Zrobił jeszcze jeden maleńki krok, chwycił się kurczowo obramowania łóżka i upadł na podłogę. Dopiero teraz go poznała.
– To ty! – wykrzyknęła – Ten chłopak z kamienicy! – Odpowiedziało jej westchnienie – Uciekaj stąd! Uciekaj, zanim mój ojciec cię dopadnie i sam odeśle do domu! Korzystaj z wolności!
– Przyszedłem, Aven – powiedział powoli, choć głos aż drżał mu z podniecenia. – Przyszedłem, bo chciałaś. Wybrałaś mnie. Teraz będziemy mogli razem obalić twego tatę i przywrócić ludziom wolność!
– Nie życzyłam sobie byś przychodził. Odejdź stąd, nim wezwę straże.
– Aven, ty nie rozumiesz! Pewnie nigdy nie myślałaś, co czują ludzie, którym wstrzykujecie Dozę. I wiesz co? – Obdartus przyczołgał się do księżniczki i zbliżył drżące wargi do jej ucha. – Oni nie czują nic, Aven.
– Ja… rozumiem…
– Tak! O, tak! Ty też nic nie czujesz!… I nie kłam, że rozumiesz. – Uniósł głos. – Ale, czy nie widzisz oczyma, co twój ojczulek wyrabia niewinnym ludziom?! – Chłopak z trudem zaczerpnął powietrza. – Czy nie lepiej by nam było żyć normalnie, jak w legendach, gdzie wszyscy mogli sami decydować o swoim losie?
– Mój stryj Ren walczy o to z ojcem już od lat i nic nie wskórał, a jest potężniejszy od nas – przypomniała mu Aven.
– My, jesteśmy lepsi! Twój tatuńcio darzy cię wielkim zaufaniem, a ja mógłbym obdarzyć cię wielkim nożem… Ukradłem z kuchni…
– Nie! Nie ma mowy, obywatelu. Wracaj do domu.
– To twoje ostatnie słowo? – spytał chłopak natarczywie zbliżając się do niej. Z jego oczu patrzyło szaleństwo.
– Straże!!! – wrzasnęła przerażona księżniczka, uciekając w kąt łóżka.
Młodzieniec nie wydawał się jej już taki bezsilny i słaby. Podpełznął do niej i uśmiechnął się paskudnie. A potem jego twarz zaczęła się zmieniać. Smagła cera pojaśniała, nos wydłużył się jak u bociana, ciemne włosy pokryły paski siwizny. Aven próbowała uciekać, ale mężczyzna nie wiadomo kiedy złapał ją za szaty.
– Straże przyjdą po ciebie, córciu – charknął jej do ucha, choć ona mdlała już pod wpływem zapachu konwalii i mięty.
– Ojcze!.. Ja nigdy nie chciałam cię zdradzić! Przepraszam! Uległam chwili…
– Ale zdradziłaś. I mnie, i Ilona. – W głosie mężczyzny słychać było zawód. Niespodziewanie puścił córkę i przeszedł przez pokój, starannie wycierając ręce o szarą tkaninę, jakby brzydził się dotyku własnego dziecka. Postrzępiona bluza nie wiadomo kiedy zmieniła się w piękny srebrny płaszcz. Aven nie zwróciła na to uwagi. W ogóle zdała sobie sprawę, że stoi na nogach, dopiero, kiedy zatoczyła się i runęła na szafę.
– Ilon?… – wymamrotała. – Ten chłopak?! To jego imię?! Jest tutaj?!
Ojciec potrząsnął głową i obrócił twarz ku oknu. Dwaj strażnicy wpadli do pokoju, pochwycili ją i pociągnęli za sobą.