- Opowiadanie: dorowroc - ZIELONOŚĆ

ZIELONOŚĆ

Opowiadanie zostało zainspirowane moim autentycznym snem, właściwie stanowi jego dokładny opis. Nadałam mu tylko literacką formę

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

bemik

Oceny

ZIELONOŚĆ

WPIS I

Nikt nie pamięta, jak to się zaczęło. Do tej pory trwają kłótnie, kto odkrył rozmiary zagrożenia, kto był pierwszą ofiarą. Ludzka natura nie zmienia się nawet w obliczu globalnego końca.

Początkowo sądzono, że doniesienia o roślinach – ludożercach są wymysłem szaleńca lub jakiegoś cwaniaka żądnego sławy. Potem, że to lokalna mutacja. Dopiero, gdy z powierzchni ziemi zaczęły znikać całe miasta, zdano sobie sprawę z powagi sytuacji.

Nie dowiedzieliśmy się, skąd przyszły i pewnie już się nie dowiemy, chyba, że Rośliny odejdą tak nagle, jak się pojawiły.

Są ciemnozielonymi, iglastymi krzewami. Wysuwają długie, giętkie gałęzie, którymi oplatają ludzkie ciała, rozpuszczają je i wchłaniają. Polują. Szukają. Przeciskają się przez najdrobniejsze szczeliny. Na szczęście nie potrafią kruszyć murów ani rozbijać szyb. Albo nie chcą.

Nie można ich zabić. Pewien prosty pestycyd, od niedawna zwany powszechnie Chemiczną Tarczą, odstrasza je, ale nie niszczy. Niektórzy uczeni twierdzili, że inwazja sama się zatrzyma, bo przecież nie może istnieć jednogatunkowy ekosystem. Intruzi jednak nic sobie nie robią z opinii naszych naukowców. Już całe połacie lądów pokrywa ciemny, falujący kobierzec. Do tej pory trwają kłótnie, kto pierwszy nazwał go Zielonością.

WPIS II

Od jakiś sześciu tygodni chronię się wraz z grupą ludzkich niedobitków w szklano– aluminiowo–betonowej kostce, zwanej niegdyś Multikinem. Na początku było nas dwadzieścioro czworo, w tym sześcioro dzieci. Każdej minuty ktoś z nas – uzbrojony w spryskiwacz z pestycydem – patroluje budynek. Pod wpływem płynu gałęzie próbujące sforsować nasze schronienie cofają się. Mimo to straciliśmy już dziewięcioro ludzi, w tym troje małych dzieci, które chciały „pobawić się z drzewkiem”. Osobiście odnoszę wrażenie, że niektórzy dorośli celowo poszli na śmierć.

Pozostałym małolatom zakazaliśmy opuszczania sal kinowych w głębi gmachu. Stale towarzyszy im dwójka dorosłych. Cała nadzieja ludzkości w najmłodszych.

Od wielu dni nie ma prądu, bieżącej wody ani łączności, nie mamy więc pojęcia, jak wygląda sytuacja w innych ludzkich bastionach. O ile takie jeszcze istnieją. Tydzień temu zużyliśmy wszystkie zapasy popcornu, nachosów, prażonych orzechów i innych kinowych specjałów. Troje najsprawniejszych podjęło wtedy szaleńczą eskapadę do supermarketu po drugiej stronie ulicy. Wciąż myślę kategoriami jezdni, chodników, torów; chociaż już dawno pochłonęła je Zieloność.

Z wyprawy łowieckiej wróciła dwójka z mizernym łupem. Supermarket był doszczętnie splądrowany. Skrywał za to pięć martwych osób. Ludzie pozabijali się nawzajem, walcząc o jedzenie. Cóż, nasza natura.

Teraz racjonujemy żywność. Jakbyśmy mieli nadzieję, że zanim zaczniemy się mordować i zjadać, nadejdzie cudowne ocalenie.

Pestycydu nie reglamentujemy, ale każdy patrol musi zdać reszcie dokładną relację, w jakich okolicznościach użył środka, bezpowrotnie uszczuplając jego zapas. Póki co nikogo nie przyłapaliśmy na nieuzasadnionym osłabieniu naszej Tarczy. Szczerze wątpię, żeby ktokolwiek przyznał się do marnotrawstwa lub zwykłej nieuwagi. Napięcie osiągnęło taki poziom, że najdrobniejszy pyłek może uruchomić lawinę frustracji i agresji. I kanibalizmu.

Wszyscy wiemy, że nasze dni są policzone, ale większość woli, żeby ta liczba była jak największa.

WPIS III

Niewiele brakowało, a na moich oczach stracilibyśmy Krzycha. Gdy gałęzie objęły jego nogi, zamiast użyć Tarczy odrzucił spryskiwacz i prosił, żebyśmy i my to zrobili. Oczywiście Xavier i ja nie posłuchaliśmy. Z trudem, ale odegnaliśmy zagrożenie.

Krzych się do nas nie odzywa. „One wołają” powtarza w kółko. Oddaliśmy go pod opiekę jego żony, Baśki. Miesiąc temu ich pięcioletnia jedynaczka poszła „pobawić się z drzewkiem”.

WPIS IV

Krzych zniknął. Nie znaleźliśmy ciała. Wszyscy wiemy, dlaczego.

Lubiłam go i jego rodzinę, więc jest mi trochę smutno. Idę na ostatnie piętro, skąd rozciąga się oszałamiający widok na ocean falującej zieleni. Często tu przychodzę, żeby oderwać się od ludzkich kłopotów. Co by nie mówić, Zieloność jest piękna. Ma w sobie coś fascynującego, a jej szum i ruch niemal hipnotyzują. Patrzę na żywe fale, czuję spokój i dziwną tęsknotę, sama nie wiem, za czym. „Przyjdź” słyszę wyraźnie, choć nikogo obok mnie nie ma. „Przyjdź” powtarza głos albo raczej setki, miliony głosów. Już wiem, że brzmią one w mojej głowie. Są ich tysiące tysięcy, a jednak ich wołanie jest subtelnym, prawie czułym szeptem. Ogarniająca mnie tęsknota płonie teraz żywym płomieniem.

Otrząsam się z tego pseudotransu. Za chwilę zaczynam dyżur przy dzieciach.

Schodząc spotykam Baśkę. Ma zaczerwienione oczy, ale się uśmiecha. „One wołają” mówi. Nie jestem pewna, czy pyta czy stwierdza.

Kiwam głową i ruszam do obowiązków.

 

WPIS V

Baśka zrezygnowała. Na oczach dwojga ludzi pobiegła ku gałęziom forsującym uszczelnienia między szybami. Xavier i Marynia myśleli, że wdowa zamierza zaserwować intruzom powitalny poczęstunek ze spryskiwacza, a ona wyciągnęła ku nim ręce. Wcześniej prysnęła swoim towarzyszom pestycydem w oczy.

– Nie zdążyliśmy – podsumowuje Xavier.

Znam go baaaardzo dobrze i widzę jego wściekłość.

– Mój Boże, cała rodzina jest już razem! – wzdycha Marynia. Jest dziarską siedemdziesięciopięciolatką, która wciąż z dumą przyznaje się do katolicyzmu i regularnie odmawia modlitwy. Twierdzi, że wreszcie ma na to czas, doprowadzając Xaviera na skraj erupcji.

– Widziałaś tu gdzieś Boga, stara pomylona dewoto?! – krzyczy teraz mężczyzna, mobilizując wszystkie siły, żeby nie udusić Maryni gołymi rękami.

– Może…Tam? – sugeruje kobieta, wskazując świat za oknem.

Xavier zaciska pięści i biegnie w głąb korytarza.

„Przyjdź” słyszę i uśmiecham się do wszechogarniającego spokoju.

WPIS VI

– One wołają – informuję Xaviera, gdy leżymy nadzy, wtuleni w siebie. Wykorzystujemy te krótkie chwile, gdy żadne z nas nie ma grupowych obowiązków. W końcu jeśli ludzkość ma przetrwać…

– Bredzisz – podsumowuje Mężczyzna Mojego Życia i obraca się na drugi bok.

WPIS VII

Jestem na Ostatnim Piętrze. Obserwuję porażająco piękny wschód słońca.

„Przyjdź” szepczą miliony głosów Zieloności w głębi mojego umysłu.

„Po co?” pytam w myślach.

„Żeby z nami być.”

Zamykam oczy. Już nie tylko słyszę Zieloność, nie tylko czuję jej spokój i pewność. Widzę bezkres falujących gałęzi. Każda porusza się w swój własny, niepowtarzalny sposób, a jednak tworzą kwintesencję harmonii. Nie mam pojęcia, jak to robią.

„Przyjdź” mówią i odsłaniają kolejną tajemnicę. Mają wspólne, niematerialne korzenie, sięgające poza czas i przestrzeń, aż do jedynego Praziarna.

Moja nieokreślona, paląca tęsknota zamienia się w determinację. Już wiem, jak spędzę ten dzień.

WPIS VIII

Patrzę na śpiącego Xaviera. Pewnie będzie się wściekał, ale już nie muszę się tym przejmować. Może kiedyś usłyszy i zrozumie.

Zabieram ze sobą dyktafon. Będę mówić tak długo, jak zdołam.

ZAPIS DYKTAFONOWY

Przemykam się mało uczęszczanymi korytarzami. Nie chcę, żeby ktokolwiek nam przeszkadzał. Nie chcę, żeby ktokolwiek patrzył.

Znam miejsce, w którym ściany są wyjątkowo mało szczelne. Siadam.

Jestem. Czekam.

Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu przez mikroszczeliny wsuwają się rozumne gałęzie. Pozwalam, żeby oplotły moje nogi, ręce, całe ciało. Ich dotyk jest miękki, ciepły, nieustępliwy. Powoli moja świadomość wpisuje się w Zieloną Harmonię.

Jestem gałęziami, pniem, korzeniami czerpiącymi siłę z Praziarna.

Jestem Szumem, Ruchem, Bytem.

Jestem sobą.

W Zieloności.

 KONIEC

Koniec

Komentarze

W mordę jeża! Sny masz, Autorko, takie, że tylko pozazdrościć!

Wprawdzie pomysł nie jest szczególnie oryginalny, a wykonanie też pozostawia do życzenia (mieszanie czasów, interpunkcja), przeczytałam jednak z zainteresowaniem i pewną przyjemnością.

Witaj na portalu, Autorko! (wybacz, że nie używam Twojego nicka, ale pojęcia nie mam jak go odmienić :D)

Hmm... Dlaczego?

Kiedy autor zaznacza, że jego opowiadanie zostało zainspirowane snem, najeżam się okrutnie i w zasadzie przechodzi mi ochota na taką lekturę, bo cudze sny zupełnie mnie nie interesują. Tak było i tym razem, kiedy przeczytałam słowo wstępne.

Dorowroc, nie wiem jak to zrobiłaś, ale Twoja opowieść jest pierwszym posennym tekstem, który przeczytałam z prawdziwą przyjemnością! Zieloność przypomina mi nieco Mgłę Kinga i mam wręcz żal, że potraktowałaś temat tak strasznie skrótowo, że przedstawiłaś zaledwie zarys pomysłu, zamiast rozwinąć go w prawdziwe opowiadanie.

Dorowroc, witaj na portalu! Mam nadzieję, że niebawem będę mogła przeczytać Twoje kolejne opowiadania. ;-)

 

Od jakiś sze­ściu ty­go­dni chro­nię się wraz z grupą ludz­kich nie­do­bit­ków w szkla­no– alu­mi­nio­wo–be­to­no­wej ko­st­ce, zwa­nej nie­gdyś Mul­ti­ki­nem.Od jakichś sze­ściu ty­go­dni chro­nię się wraz z grupą ludz­kich nie­do­bit­ków w szkla­no-alu­mi­nio­wo-be­to­no­wej ko­st­ce, zwa­nej nie­gdyś mul­ti­ki­nem.

 

– Może…Tam? – Brak spacji po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No tak… Skojarzenia z Mgłą narzucają się same, a to niezbyt dobrze, bo tekst pada pod naporem automatycznych, niekorzystnych dla niego, porównań.

Może też z tego względu opowiadanie nie wywarło na mnie żadnego wrażenia. Ot, przeczytało się, w miarę bezboleśnie, nie zaskakując i nie porywając.

Dorowroc, może to Twoje sny, może autorska wyobraźnia – to nieistotne. Przeczytałam z zapartym tchem. Ta opowieść tak mnie wciągnęła, że nie zwróciłam uwagi na żadne błędy. Bardzo mi się podobało.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Choć Mgłę Kinga prawie znam na pamięć, to jednak skojarzenia przyszły dopiero po przeczytaniu komentarzy. Tekst – krótki, a nawet za krótki :D chciałoby się więcej. Z drugiej strony obawia się, że więcej oznaczałoby znudzenie z mojej strony. Tak jest dobrze, a nawet bardzo dobrze, aż się czuło tę zieloność.

F.S

Hmmm. A mnie nie porwało. Chyba zbyt horrorowate jak dla mnie. Ale przyznaję, że tekst napisany całkiem przyzwoicie.

Od jakiś sześciu tygodni

Jakichś. Jakiś to on – mianownik, liczba pojedyncza, rodzaj męski.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka