- Opowiadanie: Madeline - Kraina szczęścia. List do zjawy

Kraina szczęścia. List do zjawy

Tekst, z którego jestem jedynie częściowo zadowolona. Pod ostrą ocenę.

 

Dziękować za poprawki. :3

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kraina szczęścia. List do zjawy

Krajowy Instytut Marzeń, Spychowice, rok 3002

godz. 17:59

 

– Raz… dwa… podłącz tubę. Agnieszka! Podłącz tubę!

– Już, już! Spokojnie, panie doktorze – odpowiedziała jasnowłosa kobieta w białym fartuchu. – Podpięta.

Doktor dyżurny podszedł do pulpitu z pokrętłami ustawień. Asystentka skrupulatnie zapisywała wszelkie dane dotyczące eksperymentu.

– Badanie siły pragnień w stosunku do przeciwności losu. Przeszłość, wiek XX… – mruczała. – Zaszczepianie wzorców metodą wektorów…

– Ładuję… aktywacja za trzydzieści sekund. – Doktor dyżurny popchnął dźwignię zwalniającą.

Przez pół minuty w kabinie panowała absolutna cisza. Asystentka uśmiechnęła się nieznacznie, gdy blokada została zwolniona i zawartość tuby zginęła gdzieś w głębi ściany wypełnionej przewodami.

– Poszło, panie doktorze.

– Nie szczerz się, tylko podłącz kolejną tubę. Wiesz ile przed nami roboty, by stworzyć nowy modowy trend w XX wieku?

– Tak, panie doktorze…

 

***

 

Echa odchodzącej burzy wciąż przetaczały się nad doliną, gdy nad linią horyzontu zabłysnęły ostatnie promienie letniego słońca. Cała okolica wydawała się odzyskiwać pod wieczór świeżość utraconą podczas upalnego dnia. Ciężkie krople spływały z dachu domu stojącego na skraju sosnowego lasu, z ogródka przy schodach prowadzących na ganek unosiła się woń ciepłej, mokrej ziemi. Zdziczałe słoneczniki zdawały się zaglądać do wnętrza chatki przez uchylone okiennice i szeptać coś do pogrążonego w zamyśleniu staruszka. Krzyk mew zagłuszał od czasu do czasu tykanie zegara, stojącego za szybą kredensu. Staruszek nie poruszał się, przez chwilę można by było pomyśleć, że nawet nie oddychał, gdy nagle rozpostarł splecione wcześniej ze sobą palce i począł z wolna wystukiwać kolejne litery. Zawiązana na jego szyi czerwona chustka przekrzywiała się za każdym razem, gdy podnosił okulary, by przyjrzeć się listowi. Na kartce pożółkłego papieru z czasem pojawiły się słowa z dawno zapomnianego tajnego języka.

„Kochana przyjaciółko, ile to już lat minęło? Chciałbym przeprosić Cię za czas milczenia i opowiedzieć pewną historię”.

Nagle staruszek zatrzymał się, jakby niepewny tego, co chce napisać. Spojrzał na zegar i przetarł oczy pod okularami. W szybie kredensu zobaczył swoją pomarszczoną twarz i szare, błyszczące oczy. Oparłszy się wygodnie o drewniane oparcie krzesła, w zamyśleniu wbił wzrok w porcelanowy serwis. Odwrócił głowę ku drzwiom pokoju w momencie, gdy gdzieś w głębi domu rozległ się śmiech dziecka. Nie był on wyraźny. Dobiegał jakby spod wody, jednak brzmiał znajomo. Zegar wyświetlił godzinę osiemnastą i do pokoju w podskokach wbiegła niska dziewczynka z czerwoną chustką na szyi. W rękach trzymała porcelanowy imbryk. Staruszek dobrze wiedział, że kryje on w swoim wnętrzu gorącą jaśminową herbatę.

– William! William, chodź tu szybko i wyciągnij dwie filiżanki, proszę! Urządzimy sobie podwieczorek – zawołała, odwracając w stronę drzwi głowę, usnutą z lekkiej mgły. Na progu wkrótce ukazała się tak samo mglista postać uśmiechniętego młodzieńca, starszego od dziewczynki może o dziesięć lat. Podszedł on do kredensu, nie wywołując najmniejszego poruszenia powietrza i wyciągnął zgodnie z prośbą dwie filiżanki w błękitne kwiaty. Zegar wskazał godzinę osiemnastą jeden i wspomnienie rozmyło się.

– Co to? Przysnąłem, zdaje się – wymamrotał staruszek przecierając oczy pod okularami i odwracając się z powrotem do maszyny. Pomyślał przez chwilę i wrócił do pisania. Tykanie zegara mieszało się ze stukaniem metalowych klawiszy. Mglista postać dziewczynki pojawiała się to na bujanym krześle, to na fotelu, przy piecu czy przy biurku, szperająca w stosach papierów, śmiejąca się i nawołująca Williama za każdym razem, gdy dostrzegła coś, co w jej wyobrażeniu wydawało się niesamowite. List staruszka stawał się coraz dłuższy, a mgliste istoty wybiegły na podwórko. Pod stopami dziewczynki zdziczały ogródek wydawał się odżywać i wracać do swojej dawnej postaci. Staruszek z uśmiechem obserwował zjawy kątem oka wspominając rozgrywające się po raz kolejny te same wydarzenia.

– Hej, mała, nie szarp tego słonecznika, bo się złamie!

– Ale…

– Chcesz żeby był złamany?

– Chciałam mu tylko powiedzieć wielką tajemnicę – żachnęła się dziewczynka.

– Możesz powiedzieć mnie – zapewnił ją ze śmiechem William.

– Nie mogę. To tajemnica dla słonecznika i dla mnie.

– W takim razie pozwól, że ci pomogę – powiedział i podsadził ją na tyle wysoko, by mogła nachylić się do żółtych płatków. – I nie dowiem się o czym tam plotkujecie?

– Nie – odparła wesoło dziewczynka.

Staruszek zdjął okulary, by je przetrzeć, lecz gdy włożył je ponownie, przydomowy ogródek znów był zaniedbany i pusty. Zdziwiony dziecięcy pisk oddalał się w stronę wybrzeża w towarzystwie jego własnego młodego śmiechu. Przez kilka chwil ciszy okolice drewnianej chatki uspokoiły się, opustoszały i zaczęły zapominać o dwóch wesołych zjawach. Jednak gdy zegar wskazał godzinę osiemnastą dwadzieścia, drzwi pokoju znów się otworzyły i do środka weszła młoda dziewczyna z czerwoną chustką na szyi. Pod pachą trzymała jednak szmacianą lalkę i uśmiechała się wciąż dziecięcym sposobem. Staruszek doskonale wiedział, że za chwilę dziewczyna podejdzie do kredensu i z dolnej szuflady wyciągnie dwie latarenki, a szmacianą lalkę zostawi przy piecu. Przez uchylone okno do pokoju zajrzał sporo starszy już William.

– Lilka! Zapalaj to i wyłaź! Ale już!

– Biegnę, biegnę – zaśmiała się dziewczyna i zapaliła świeczki w latarenkach. – Trzymaj. – Podała je Williamowi, po czym zeskoczyła z parapetu na ziemię, jednak prawie natychmiast krzyknęła zdziwiona i rozbawiona zarazem: – Zaczekaj! Spódnica mi się zaczepiła!

– Świetliki nie będą czekać, młoda damo.

Staruszek na dobre porzucił już pisanie. Zdjął z wieszaka paltot i pobiegł w miejsce, gdzie po raz kolejny powinny ukazać się zjawy; na wybrzeże. Mgliste postacie siedziały już na wyrzuconym przez morze pniu, gdy piach pod butami staruszka zatrzeszczał podobnie jak śnieg pod saniami.

– William?

– Hmmm?

– A czy ty masz jakieś marzenie? – zapytała zjawa siedzącego obok przyjaciela.

– Mam wiele.

– Ale takie największe, naprawdę najwspanialsze marzenie, które siedzi w tobie już bardzo, bardzo długo?

William zamyślił się na moment, po czym wstał z pnia i podniósł kilka kamieni z piaszczystej plaży.

– Wiesz, chciałbym być sławnym poetą. Albo cukiernikiem! Żeby panny z miasta kochały się we mnie namiętnie – dodał ze śmiechem, podskoczył w miejscu, a wiatr zerwał jego popielaty szalik i uniósł daleko nad wodę. Próbowali go złapać, ale zniknął im z oczu.

– Cholera! – zaklął i wyrzucił kamień.

– Myślałam, że marzysz o czymś szlachetniejszym niż sława – zaśmiała się Lilia i zwinnym ruchem zawiązała przyjacielowi swoją czerwoną chustkę na szyi.

– Ja ci się zwierzam z moich najskrytszych marzeń, a ty mnie krytykujesz?! – zawołał i szczypnął przyjaciółkę w bok. – Dziękuję za chustkę.

– Łaskocze!

Staruszek zdążył jeszcze usłyszeć radosny śmiech, zanim zjawy zniknęły pozostawiając resztki zgniłego pnia na piasku. Wiatr zawiał jeszcze mocniej, a słońce schowało się za horyzontem. Owinął się szczelniej paltotem i zaciskając palce na czerwonej chustce wrócił do domu, gdzie czekała na niego maszyna do pisania.

Przekroczywszy próg pokoju, dostrzegł swoją młodszą wersję siedzącą na krześle z drewnianym oparciem i skrobiącą coś z zapałem. Tuż za nim pojawiła się wysmukła postać Lilii.

– Co robisz? – zapytała.

– Piszę wiersz.

– Dla mnie? – zaśmiała się.

– Nie, do tomiku. Nie mogę poprzestać na jednym. Ludzie z miasta pragną wierszy, Lilka. Usiądź więc na fotelu i bądź moją muzą.

– A dostanę wiersz?

– Cały tomik, jeśli tylko będziesz grzeczna, mała.

Postacie rozwiały się, a staruszek zajął swoje miejsce przy maszynie. Zastukał kilka razy w klawiaturę, usilnie utrzymując wzrok jak najbliżej papieru. Nie chciał patrzeć na samotną zjawę swojej przyjaciółki snującą się markotnie po domu. Wkrótce usłyszał swój własny krzyk, już jako mężczyzny w średnim wieku. Zegar wskazał godzinę osiemnastą czterdzieści.

– Cholerne miasto i jego zatrute powietrze! Już sam nie wiem, czy to ono psuje ludzi, czy to przez nich nie ma tam czym oddychać!

– William?

– Żebyś widziała je na własne oczy! Brud płynący rynsztokami, księgarnie przepełnione bezbożnym chłamem! Nikt dziś nie rozumie poezji!

– Nie powinno cię to zniechęcać do pisania – słusznie zauważyła Lilia.

– To było moje marzenie! Było pięknie przez chwilę, zanim zacząłem je realizować. Teraz… – zawahał się, lecz po chwili kontynuował – teraz przysparza nam tylko cierpień. Myliłem się, Lilka, naprawdę się myliłem. Błagam cię, ty uważaj o czym marzysz. Nie daj się porwać chwilowej modzie, bo wrócisz jak ja z krainy szczęścia z oślimi uszami. – Opadł na fotel przy piecu i zrzucił paltot na podłogę.

– Tak, zapamiętam…

– Dlaczego wezwałaś mnie tu dzień wcześniej? Bałem się, że jesteś chora, ale widzę, że zdrowie ci dopisuje. Coś się stało, mała?

– Nie, nic. Odpocznij. Opowiem ci jutro.

Zanim postać Lilii zdążyła wyjść z pokoju, rozwiała się w powietrzu. Staruszek zwrócił więc głowę w stronę fotela przy piecu, jednak ten też był już pusty. Został w pokoju sam. Zapalił lampę naftową przy biurku i wrócił do pisania. Po pewnym czasie przy parapecie znów zamajaczyły zjawy. William wychylał się przez okno i klepał po głowie stojącą w ogródku Lilię.

– Dlaczego się nie cieszysz? To będzie twoje święto!

– To będzie święto tego gbura.

– Och, Lilka, jesteś naprawdę beznadziejna, wiesz? Powinnaś bawić się teraz z przyjaciółmi, to ostatni wieczór przed weselem!

– Nie mam przyjaciół – powiedziała i wspięła się na parapet. – Pozwól mi się tu schować jeszcze raz, dobrze?

– Jak sobie życzysz, mała – odpowiedział William i podał jej swój paltot. Tamten wieczór musiał być chłodny.

Zegar wskazał godzinę dziewiętnastą. Staruszek zabębnił palcami w stół i wyciągnął papier z maszyny do pisania, złożył go na pół i wsunął do koperty. W tym samym momencie przez okno do pokoju wskoczył jak najbardziej żywy chłopiec o popielatych włosach i ogromnych oczach.

– Adam! – zawołał staruszek z radością. – Jesteś w samą porę. Daj to mamusi, dobrze? – poprosił, podając chłopcu list i odwiązaną z szyi czerwoną chustkę.

– Tak jest, panie Williamie! A dostanę rubla?

– Jutro. Przyjdź jutro i weź sobie, co będziesz tylko chciał – zapewnił staruszek, poczekał aż chłopiec zniknie w oddali, po czym wyciągnął z szuflady zabytkowego walthera P99.

– Och, Lilka… – szepnął i pociągnął za spust.

 

***

godz. 19:01

 

– Panie doktorze! Przyszedł wynik testu próbnego! – zawołała asystentka, podając dyżurnemu sporej wielkości wyciąg zapełniony głównie jedynkami i zerami.

– Co ci ludzie, Agnieszko? – zdziwił się doktor dyżurny przeglądając dane. – Nie potrafią marzyć?

Koniec

Komentarze

Opowiadanie ma niewątpliwy urok. Ślicznie uchwyciłaś nostalgię tymi zjawami-wspomnieniami.  Trochę to nadało całości niesamowitości, a do tego uniknęłaś brzydkich retrospekcji. 

Przyznam, że zasadność tej otwierającej i kończącej sceny trochę mi umyka. Zrozumiałam, że Wiliam ma w sobie wiele żalu, bo nie udało mu się zrealizować marzeń, ale nie do końca wiem, jak to połączyć z jakąś maszyną tworzącą trendy… tym bardziej, że chyba te sceny toczą się w zupełnie innych czasach. No, nie chwytam.

W kwestii warsztatu to zasadniczą sprawą do poprawienia jest interpunkcja – brakuje mnóstwa przecinków. A druga rzecz – przydałoby się porządnie przetrzebić przymiotniki, bo zwłaszcza w początkowej części aż się od nich robi duszno. Zobacz:

 

Ciężkie krople spływały z dachu starego drewnianego domu stojącego na skraju sosnowego lasu, z niewielkiego ogródka przy schodach prowadzących na ganek unosiła się woń ciepłej mokrej ziemi. Wysokie zdziczałe słoneczniki zdawały się zaglądać do wnętrza chatki przez uchylone okiennice i szeptać coś do pogrążonego w zamyśleniu nad maszyną do pisania białowłosego staruszka. Donośny krzyk mew zagłuszał od czasu do czasu udawane tykanie plazmatycznego zegarka wmontowanego w szybę kredensu wypełnionego staroświeckim serwisem do herbaty (…)

 

Pomiędzy przymiotnikami stojącymi koło siebie brakuje przecinków, np. “starego, drewnianego”

Część przymiotników spokojnie możesz wywalić. Np. skoro piszesz, że słoneczniki zaglądają do okna, to nie musisz dodawać, że są wysokie, bo to wynika z tego, że sięgają okien. Staruszkowie zwykle są białowłosi więc tez nie ma potrzeby o tym wspominać. Krzyk mew, jeśli nie byłby donośny to by nic nie zagłuszał, więc też nie trzeba tego dodatkowo podkreślać. Jak zrobisz takie porządki, tekst stanie się dużo czytelniejszy.

 

 

– Już, już! Spokojnie – odpowiedziała kobieta w białym fartuchu i jasnych włosach spiętych w wysoki kok.

Kobieta była ubrana w jasne włosy? ;)

Asystentka uśmiechnęła się nieznacznie gdy blokada została zwolniona i zawartość tuby zginęła gdzieś w głębi ściany wypełnionej przewodami.

Przecinek przed “gdy”.

Staruszek z uśmiechem obserwował zjawy kątem oka wspominając rozgrywające się po raz kolejny te same wydarzenia.

Przecinek po “oka”. 

Żeby panny z miasta kochały się w mnie namiętnie – dodał ze śmiechem, podskoczył w miejscu, a wiatr zerwał jego popielaty szalik i uniósł daleko nad wodę. Próbował go złapać, ale zniknął mu z oczu.

“We mnie”. 

W drugim zdaniu trochę gubi się podmiot, jakby wiatr próbował złapać szalik. 

 

Na Twoim miejscu rozbiłabym ten blok tekstu na początku opowiadania. Ciężko się przez to przedzierać, a czytelnika aż kusi, żeby przelecieć go tylko pobieżnie wzrokiem. 

 

Opowiadanie ma pewien urok, podobał mi się jego melancholijny klimat. Trochę nie zrozumiałam, jaki związek mają scenki pierwsza i ostatnia z resztą historii – są utrzymane w zupełnie innym klimacie i nastroju, i imho tekst broniłby się bez nich dużo lepiej. Musisz też popracować nad przecinkologią. 

Ale masz potencjał, mimo wszystko dobrze mi się czytało i ogólne wrażenie raczej in plus. 

 

EDIT: No i Werwena mnie trochę ubiegła :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hehe, wielkie umysły myślą podobnie, Gravel ;)

"Niebawem nasze jaźnie stworzą jedną całość…" :D

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Przegadane, ale całkiem ładne i nostalgiczne. Za to fantastyka nieco na doczepkę, a już science fiction ja bym tego na pewno nie określiła. Owe przyszłościowe kwiatki burzą nieco logikę świata, bo mamy plazmatyczny zegar (więc akcja dzieje się w przyszłości), a staruszek używa lampy naftowej i maszyny do pisania (rozumiem, że to z nostalgii, ale sugeruje to, że używał na tyle często wcześniej, by zdążyć się przywiązać do tych przedmiotów – a już w moim pokoleniu jakoś tego nie widzę), w młodości nosił paltot i chciał rwać panienki z miasta na bycie cukiernikiem. W ogóle wspomnienia sugerują raczej okolice połowy XXw. – więc pytanie – ile lat żył William?

Bohatera nie polubiłam, zwłaszcza, że biorąc pod uwagę swoje plany, zaprosił dziecko do odwiedzin następnego dnia. Chce zafundować małemu traumę na resztę życia czy co?

 

Warsztatowo nie jest źle, choć to i owo się w oczy rzuciło.

Brakuje nieco przecinków, np.:

Asystentka uśmiechnęła się nieznacznie+, gdy blokada została zwolniona

Wiesz+, ile przed nami roboty,

William+, chodź tu szybko

Już sam nie wiem+, czy to ono psuje ludzi+, czy to przez nich nie ma tam czym oddychać!

 

Echa oddalającej się burzy wciąż przetaczały się nad doliną,

– uważaj na sięsianie. Walka ze stroną zwrotną to ciężka batalia, ale nie wolno się poddawać!

 

– wyeliminuj co nieco precyzjonizmów narratorskich – nie wszystko musi być “jakieś”. 

 

Donośny krzyk mew zagłuszał od czasu do czasu udawane tykanie plazmatycznego zegarka+, wmontowanego w szybę kredensu wypełnionego staroświeckim serwisem do herbaty, jednak staruszek nie poruszał się, przez chwilę można by było pomyśleć, że nawet nie oddychał, gdy nagle rozpostarł splecione wcześniej ze sobą palce i począł z wolna wystukiwać kolejne litery.

– Łaaaa! Zdanie-potwór. Jest dłuższe niż ja, więc pewnie rozdepcze mnie lub zeżre. Potnij tego lewiatana. Poza tym chyba jednak chodziło o zegar, bo wg sjp pwn “zegarek «mały zegar do noszenia przy sobie» “ – a z kredensem noszenie przy sobie byłoby dość uciążliwe.

 

Potencjał jest, więc czekam na kolejne teksty. Pozdrawiam:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Zgadzam się, że urokliwe. I że początek i koniec bardzo słabo łączą się ze środkiem. Właściwie nie zrozumiałam, co takiego opisują i co ten wynalazek ma wspólnego z marzeniami. Niekiedy wydawało mi się, że masz niepotrzebne zaimki. Tęp małe gadziny. ;-)

szeptać coś do pogrążonego w zamyśleniu nad maszyną do pisania białowłosego staruszka.

Taaak, te precyzjonizmy… Przez to nagromadzenie trochę wygląda, jakby staruszek myślał o maszynie.

kredensu wypełnionego staroświeckim serwisem do herbaty,

Na ile osób był serwis? Albo kredens trafił się wyjątkowo malutki.

Babska logika rządzi!

Podobała mi się wizualizacja wspomnień staruszka, natomiast zupełnie nie rozumiem zależności wstępu i zakończenia z całą opowieścią.

 

Nagle sta­ru­szek za­trzy­mał się, jakby nie­pe­wien tego, co chce na­pi­sać.Nagle sta­ru­szek za­trzy­mał się, jakby niepewny tego, co chce na­pi­sać.

 

W szy­bie kre­den­su zo­ba­czył swoją wła­sną po­marsz­czo­ną twarz… – Czy twarz staruszka mogła nie należeć do niego?

 

w za­my­śle­niu ob­ser­wo­wał nie­ru­cho­my por­ce­la­no­wy ser­wis. – Czy zdarzały się sytuacje, kiedy serwis wykonywał jakieś ruchy?

 

za­wo­ła­ła, od­wra­ca­jąc głowę usnu­tą z lek­kiej mgły w stro­nę drzwi. – Co to jest lekka mgła w stronę drzwi?

Może: …za­wo­ła­ła, od­wra­ca­jąc w stro­nę drzwi głowę, usnu­tą z lek­kiej mgły.

 

za­śmia­ła się dziew­czy­na i od­pa­li­ła świecz­ki w la­ta­ren­kach. – …za­śmia­ła się dziew­czy­na i zapa­li­ła świecz­ki w la­ta­ren­kach.

 

My­śla­łam, że ma­rzysz o czymś szla­chet­niej­szym niż sła­wie… – My­śla­łam, że ma­rzysz o czymś szla­chet­niej­szym niż sła­wa

 

Pły­ną­ce bru­dem rynsz­to­ki… – Brudy płynące rynsztokiem

Rynsztok, będący rodzajem kanału, nie płynie. To ścieki płyną.

 

po czym wy­cią­gnął z szu­fla­dy za­byt­ko­we­go Wal­the­ra P99. – …po czym wy­cią­gnął z szu­fla­dy za­byt­ko­we­go wal­the­ra P99

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z przedpiścami. Opowiadanie ma swój urok, choć fantastyka trochę na doczepkę. Skojarzyło mi się z tekstami Andrzeja Zimniaka ze zbioru Śmierć ma zapach szkarłatu. 

Ładna, melancholijna opowieść o marzeniach. W nader urokliwy sposób przedstawiłaś swoistą panoramę życia starszego człowieka. Końcówka mocna, nadająca całości większego jeszcze wyrazu. Jedyne czego bym się pozbył w niniejszym tekście, to dwa fragmenty, pierwszy i ostatni, traktujące o przeprowadzanym teście. Jakoś zupełnie mi ten wątek nie przypasował, chociaż niejako stanowi on oś Twojego opowiadania. Niemniej czuję się usatysfakcjonowany lekturą. 

Napiszę krótko: tak trzymać. Mnie się tam wszystko spinało w całość, tylko tak fantastyka bocznymi drzwiami tu weszła. 

F.S

Dla mnie opowiadanie było dość trudne w odbiorze – może wina leży po mojej stronie. Przyznam bez bicia, że nie ogarnąłem powiązania między pierwszą i ostatnią sceną, a zasadniczą treścią pomiędzy nimi. Wyobrażam sobie, że ludzie z przyszłości wywoływali zjawy w życiu XX wiecznego staruszka? A jednak był to test próbny… No nie chwytam :D.

Skoro William był poetą, czy nie byłoby prościej, gdyby zjawy były wytworem jego bujnej wyobraźni? 

Ciekawe, gdzie toczy się akcja, biorąc pod uwagę imię bohatera i walutę, o której mówi Adam : >.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka