- Opowiadanie: zboon - Człowiek-Wiertło cz.3

Człowiek-Wiertło cz.3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Człowiek-Wiertło cz.3

Władysława wyrwało ze snu lekkie potrząsanie za ramię. Otworzył prawe oko i zobaczył budzącego go mężczyznę, tego samego, którego widział gdy obudził się poprzednio. W nogach łóżka, na krześle, siedział inny człowiek – elegancko ubrany, ale nienależący do szczupłych, mający nieco ponad czterdzieści lat – więc trochę starszy od naszego bohatera. Oczy siedzącego skryte były za ciemnymi okularami.

– Władysławie, witam Cię w moim domu. Jestem Antonio Farmazone, ale jako mój przyjaciel możesz zwracać się do mnie po prostu "panie Antonio". – Zaczął siedzący.

 

W odpowiedzi na te słowa Władysław zmrużył na chwilę oko w zamyśleniu, próbując dojść do tego skąd wziął się w tym miejscu. Pamiętał tylko płomienie i krótkie przebłyski ze swoich snów – kosmiczne podróże, topienie się i człowieka z żelazkami w dłoniach. Nie był pewien co z tego było prawdziwe, a co tylko wytworem wyobraźni. Antonio gestem dłoni nakazał drugiemu mężczyźnie opuścić pokój, a gdy ten zamknął za sobą drzwi, Farmazone kontynuował:

– W twoim domu, drogi Władysławie, był pożar. To było podpalenie.

– Co z moją Natalką i mamusią? – Przerwał mu Władysław z trudem cedząc słowa.

– Dla pani Janiny, twojej matki, wynajęliśmy mieszkanie. Jest bezpieczna i nic jej się nie stało. Córka, Natalka, prawdopodobnie jest cała i zdrowa, ale nie wiemy gdzie jest. Porwał ją Schreiber, człowiek odpowiedzialny za podpalenie. To jego zemsta za to, że ukradliśmy mu dokumenty. Zachował się jak tchórz, doskonale wiedział, że ty zostałeś tylko wynajęty do tej pracy i nie miałeś pojęcia o tym co robisz. Powinien był uderzyć we mnie, nie w bezbronnego ciebie. Władysławie, zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc. Nie mogę jednak osobiście zaatakować Schreibera, bo on nie zaatakował bezpośrednio mnie. Gdybym wysłał moich ludzi, żeby wzięli odwet za podpalenie i porwanie, rozpętałoby to nową wojnę, a teraz nie mogę sobie na to pozwolić. Pomogę ci jednak tak jak tylko będę potrafił i nie będę szczędził pieniędzy, żebyś odzyskał córeczkę.

– Nie chcę pieniędzy, chcę odzyskać moją Natalkę! – Wysyczał Władysław, a z prawego oka popłynęły mu łzy – Nie zrozumiesz tego, gangsterze, jak bardzo chcę moją Natalkę!

 

Słowa te okrutnie dotknęły Antonia. Nie mógł znieść myśli o tym, jak wielkie cierpienie zesłał na nieświadomego czegokolwiek Władysława. Dodatkowo Farmazone świetnie go rozumiał. Gdy patrzył na rozpacz leżącego przed nim człowieka, jak żywe stawały przed nim wspomnienia tego, co czuł niecałe dwadzieścia lat temu, gdy zamordowano jego bratanicę, Gigi. To na nim spoczywał obowiązek opiekowania się nią od czasu gdy zginął jej ojciec, a jego brat. On ją, anielsko piękną i niewinną, pokochał jak własną córkę i później stał się powodem dla którego zginęła w zamachu. Śmierć ta sprawiła, że po raz pierwszy i ostatni stracił zupełnie zimną krew – wpadł w zwierzęcy szał, rozpętał wojnę na wielką skalę, zaczął własnoręcznie zabijać ludzi. Dopiął swego – zemścił się – ale zginęły przez to dziesiątki niewinnych osób. A Gigi i tak nie odzyskał. Nie chciał sprawić, żeby taka sytuacja powtórzyła się. Dlatego postanowił pomagać Władysławowi na wszelkie możliwe sposoby, ale tak by nie dopuścić do rozlewu niepotrzebnej krwi.

 

Mimo, że umysł Antonia był jak wzburzone morze targane przez wspomnienia, na jego twarzy nie rysowały się żadne emocje. Być może oczy zdradziłyby jakieś uczucia, jednak one pozostawały skryte za ciemnymi okularami. Za to oblicze Władysława, mimo, że był unieruchomiony w łóżku i w dużej mierze zabandażowany, kipiało wprost bólem i narastającą obawą o córkę.

 

– Władysławie, razem sobie poradzimy, obiecuję ci. – Farmazone spróbował dodać otuchy naszemu bohaterowi. Władysław w odpowiedzi ściągnął brwi, a jego oblicze przyjęło wyraz gniewu. Postanowił wyjąć ręce spod kołdry i zacisnąć pięści, jakby do boju.

 

W tym momencie nasz bohater przeżył prawdziwy horror. Coś jak abstrakcyjny, straszny sen, z którego nie można się obudzić. Gdy zobaczył swoje ramiona, wyraz zacięcia momentalnie znikł z twarzy, ustępując miejsca przerażeniu. Jego prawemu oku ukazał się straszny widok – obie jego ręce były pozbawione dłoni. Zobaczył dwa elegancko zabandażowane kikuty, przy lewym ostał się jedynie kciuk.

 

To było jak koszmar. Władysław otworzył usta, wydając z siebie głuchy jęk. Z jego prawego oka znowu popłynęły łzy. Lewego oka nie miał. Nasz bohater wciąż nie zdawał sobie sprawy w jakim stanie się znajdował. W wyniku eksplozji, która rzuciła nim o ścianę, z jego dłoni zostały strzępy, stracił też lewe oko. Zanim zjawiła się straż pożarna, biedak doznał bardzo rozległych poparzeń, a jego nogi zostały zmiażdżone przez płonącą belkę, która urwała się z sufitu. Przewieziony do szpitala został poddany szeregowi operacji, musiał być reanimowany, amputowano mu lewą stopę i prawą nogę od kolana w dół. Dwa dni później Antonio przekupił sanitariusza pilnującego Władysława i przewiózł go potajemnie do swojego domu. Nasz bohater przez tydzień znajdował się w śpiączce. Teraz przebudził się tylko po to, by przeżywać najgorszy horror w swoim życiu. Nie wytrzymał tego – z rozpaczą wyksztusił tylko: "jak ja teraz będę wiercił?!", zaczął się dusić i znowu stracił przytomność.

 

Antonio na ten widok zerwał się z krzesła, rzucił nerwowo: "Vitaliy!", po czym dopadł do łóżka i sprawdził puls Władysława. Gdy zorientował się, że nasz bohater miał się w porządku, odetchnął z ulgą. Parę sekund później do pokoju wpadł blady człowiek w białym fartuchu.

 

– Co z nim? – Zapytał nerwowo z silnym rosyjskim akcentem przybysz.

– Nie, nic. Facet miał dużo nerwów, bałem się, że to może zawał. Ale chyba śpi. – Odparł Antonio.

 

Na te słowa Vitaliy podszedł do pacjenta i sam sprawdził puls. Następnie położył rękę na zabandażowanej klatce piersiowej Władysława i sprawdził, że nasz bohater oddychał teraz spokojnie.

 

– Vitaliy – Zaczął Antonio, po czym położył rękę na ramieniu medyka i odwrócił go w swoją stronę. Spojrzał w oczy Rosjanina i kontynuował poważnie:

– Ten człowiek cierpi przez to, że mi pomógł. Ja nie mogę własnoręcznie ukarać winowajcy, ale widzę, że biedny Władysław zrobi wszystko, żeby dopaść sukinsyna, który doprowadził go do tego stanu. Proszę cię żebyś sprawił, że Schreiber na długo będzie pamiętał spotkanie z naszym przyjacielem, kiedy ten go odnajdzie. Wybadaj co da się dokładnie zrobić, a jak już będziesz wiedział, to porozmawiamy z Władysławem i razem wszystko ustalimy.

 

Po tych słowach Antonio wyszedł z pokoju zostawiając Vitaliya samego ze swoim pacjentem. Medyk sprawdził dokładnie jak bardzo uszkodzone było ciało Władysława. Podczas oględzin, gdy widział brak dłoni, urwane stopy i konieczność przeprowadzenia kilku operacji plastycznych, zaczął uśmiechać się na samą myśl o tym jak bardzo będzie mógł pomóc naszemu bohaterowi. Po oględzinach skontaktował się z paroma znajomymi ze starych lat i już tego samego dnia miał opracowaną koncepcję tego, w jaki sposób poprawić ciało Władysława. I bynajmniej nie była to koncepcja, która mogłaby zrodzić się w umyśle zdrowego człowieka.

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

Vitaliy od dziecka był pasjonatem chemii i medycyny. Urodził się na rosyjskiej wsi, ale ze względu na wybitne zdolności szybko zaczął wyjeżdżać na stypendia. Najpierw do szkoły do stolicy kraju, później na studia do Europy zachodniej. Wiedzę przyswajał niesamowicie prędko, co w połączeniu z jego zamiłowaniem do czytania podręczników w każdej wolnej chwili i zwinnością w posługiwaniu się skalpelem oraz sprzętem laboratoryjnym było mieszanką wybuchową. Podczas studiów zaczął eksperymentować z różnymi substancjami chemicznymi na sobie. Uzależnił się od alkoholu i narkotyków własnej produkcji. Na trzeźwo był wybitnym rzemieślnikiem, a pod wpływem środków odurzających stawał się medycznym artystą – wynajdował wtedy nowe związki i opracowywał szalone, ale genialne zarazem teorie. Gdy wracał do kraju, w wieku 29 lat, wyglądał już na 20 lat starszego niż był w rzeczywistości – zaniedbane, siwiejące i przerzedzone włosy, blada skóra, przygarbiona sylwetka. O jego młodym wieku mogło świadczyć jedynie bystre spojrzenie, trochę rozbiegane i świdrujące. Rosyjska krew w żyłach Vitaliya dodawała temu spojrzeniu coś dzikiego – jasne oczy zdawały się skrywać jakąś tajemnicę i nigdy nie pozwalały na odgadnięcie prawdziwych myśli medyka.

 

Taki talent nie mógł w Rosji pozostać niezauważony przez służby specjalne i wojsko. Medyk zaczął pracować dla armii. Jego specjalnością stały się przeszczepy. Po trzech latach, gdy okazało się jaki jest dobry, zaczął kierować zespołem biomechaników i inżynierów pracujących nad implantami z materiałów sztucznych do zastosowań militarnych. Gdyby pracował w Stanach Zjednoczonych, musiałby liczyć się z prawem, w Unii Europejskiej z etyką, wszędzie indziej z brakiem pieniędzy w wojsku. W Rosji mógł natomiast przeprowadzać badania na niewyobrażalną wprost skalę. Genialność jego umysłu i wyobraźnia wspomagana narkotykami sprawiły, że po pięciu latach jego osiągnięcia starczyłyby na niejedną Nagrodę Nobla w dziedzinie szalonej medycyny. Jednak wszystko co robił było ściśle tajne i nikt nie słyszał o jego dokonaniach.

 

Mimo, że kontrolował ilość używek, którymi się stymulował, lata regularnego ćpania odciskały wyraźne piętno na jego umyśle – narkotyki i nauka stały się dla niego wartościami absolutnymi – ojczyzna, czy dobra materialne przy nich nie miały żadnego znaczenia. Przełożeni i współpracownicy widzieli to, doskonale wiedzieli, że Vitaliy jest nieprzewidywalny i że był gotów sprzedać się każdemu, kto zapewni mu dobrze wyposażone laboratorium oraz nieskrępowany dostęp do używek. Brak ideałów oraz wszystkie informacje w których posiadaniu był naukowiec sprawiły, że uznano go za niebezpiecznego dla Rosji i postanowiono zlikwidować. Medyk odkrył przypadkowo zamiary wobec własnej osoby i już godzinę później upozorował własną śmierć, spakował się i wyjechał autobusem z kraju. Dzięki swojej pracy miał liczne kontakty oraz dużo pieniędzy. Z łatwością zdobył nową tożsamość i po miesiącach tułaczki po Afryce schronił się w RPA. Tam zrobił błyskawiczną karierę jako medyk sportowy, po ośmiu miesiącach zdobył posadę dietetyka reprezentacji biegaczek. Zmienił swoje zawodniczki w prawdziwe cyborgi i na wygranych mistrzostwach świata, choć nie miały one problemu z przejściem kontroli antydopingowej, pojawiły się problemy z testami na ich płeć. Ponieważ o sprawie zrobiło się głośno w światowej prasie, Vitaliy wyjechał do Niemiec, gdzie zabrał się za kulturystów. Medyk nie miał skończonych jeszcze 45 lat, gdy jego zawodnicy wygrywali wszystkie możliwe turnieje. Na swoje nieszczęście, również na polu dietetyki w kulturystyce stawał się coraz słynniejszy. W dniu 46. urodzin cudem uniknął zamachu bombowego na własne życie. Bez trudu odgadł, że to znowu Rosjanie. Wtedy zwrócił się o pomoc do Antonio. Mafioso nie mógł oczywiście stawić czoła rosyjskim służbom, ale był w stanie sprawić, że Vitaliy zniknął na dobre z pola widzenia swoich prześladowców. Dał naukowcowi schronienie i pieniądze, otworzył mu mały zakład chirurgii plastycznej. W zamian za to pozyskał wsparcie medyczne jednego z najgenialniejszych przedstawicieli tego fachu.

 

Teraz Vitaliy miał zająć się Władysławem. Naukowiec widział, że będzie miał duże pole do popisu w dziedzinie implantologii i kreatywnej chirurgii plastycznej. Co więcej, był świadom że jeśli nasz bohater miał wziąć odwet na Schreiberze oraz własnoręcznie odbić córkę, z pewnością nie wzgardzi żadnym z pomysłów, który zwiększy prawdopodobieństwo sukcesu. Koncepcja, którą przedstawił podczas narady Antoniemu i swojemu pacjentowi, choć wzbudziła ich duże zdziwienie, została zaakceptowana. Farmazone zastanawiał się, czy nie powinien oponować, ale widząc determinację Władysława uznał, że lepiej będzie pozwolić na wszystko co chciał zrobić naukowiec.

 

W planie było szybkie zdobycie kilku nowoczesnych implantów, stworzenie z Władysławem dwóch własnych – takich, które pozwoliłyby mu wiercić – a następnie parę miesięcy intensywnej rehabilitacji i treningów połączonych z wysokoodżywczo – hormonalną dietą wynalezioną przez naukowca. W tym czasie Władysław mógł kontaktować się z matką wyłącznie listownie przez posłańca, który sprawdzał, czy czytane przez panią Janinę listy są spalane. Policja umorzyła śledztwo w sprawie pożaru w kamienicy i zniknięcia Natalki, mimo że świadkowie podali rysopis podejrzanego. Antonio nigdy nie umarzał swoich śledztw – zdobył więc ten rysopis wraz z namiarem na człowieka, który mógł wiedzieć, gdzie podpalacz się znajduje. Farmazone wiedział, że Schreiber, choć gra nie fair, nie jest zwierzęciem. Nie mógł skrzywdzić porwanej Natalki, jeśli nie postawił żądań wobec jej ojca, którego chciał ukarać. A z Władysławem nie mógł się skontaktować, bo nie wiedział gdzie on się znajduje. Dlatego Vitaliy miał czas na pracę nad naszym bohaterem tak długo, jak wszystko było utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Antonio zastanawiał się tylko nad dwiema rzeczami – kiedy Władysław powinien uderzyć i jak ma dostać się do Schreibera. Nieco ponad dwa miesiące od rozpoczęcia pracy naszego bohatera z rosyjskim naukowcem zdarzył się jednak przypadek, który dał odpowiedź na te wątpliwości Farmazone'a.

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

Wieczór. Antonio siedział za masywnym dębowym biurkiem w swoim gabinecie – przestronnym pomieszczeniu urządzonym w staromodnym stylu. Jedynym źródłem światła była wisząca pod sufitem mosiężna lampa wykonana przez jakiegoś lokalnego artystę i podarowana ojcu chrzestnemu w podzięce za wstawiennictwo na uczelni podczas kłopotów. Eleganckie stuletnie meble, gustowne obrazy wiszące na ścianach i unoszący się w powietrzu aromat drogich cygar sprawiały, że było to ulubione miejsce Antonia do załatwiania papierkowej roboty i przyjmowania gości.

Farmazone jak zwykle miał na nosie ciemne okulary. Pracował na laptopie i zabierał się do czytania kolejnego maila, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę. – Odpowiedział.

Do pokoju wszedł Małpa i zaczął:

– Panie Antonio, przyszedł Luigi, ten Włoch, który ma swój bar na placu Garibaldiego. Od dziesięciu lat płaci nam za protekcję i teraz przyszedł prosić o pomoc.

Antonio odchylił się na te słowa w fotelu, chwilę zamyślił, po czym odparł:

– Ach, stary dobry Luigi! Uwielbiam jego kanapki. Wprowadź go, proszę.

 

Małpa wyszedł i po chwili w gabinecie znalazł się Luigi. Postawny Włoch, nieco po pięćdziesiątce. Na jego głowie pojawiały się pierwsze siwe włosy, które dodawały mu dostojności. Barman był świetnym przykładem na to, że każdy zawód wykonywany przez odpowiedniego Włocha może stać się sztuką, nawet jeśli jest to robienie i podawanie kanapek. Antonio pamiętał, że za każdym razem, gdy zachodził do baru coś przekąsić, Luigi zawsze był ubrany w jasną, dobrze skrojoną i czystą koszulę, często pod krawatem. Każdy jego ruch był precyzyjny i dopracowany do perfekcji. Sposób w jaki polewał kanapki sosem, zawijał je w serwetki, czy wręczał klientowi wskazywał na mistrzostwo w tej sztuce. Przygotowywane przez niego dania były prawdziwymi arcydziełami w dziedzinie smaku. Co więcej, Włoch zawsze zachowywał się w sposób uprzejmy, godny, a jego manier mógłby pozazdrościć niejeden dyplomata. Chociaż Farmazone nie wiedział skąd dokładnie pochodził Luigi, zgadywał że z Sycylii. Zdradzało to jego spojrzenie – dumne, ale nie wyniosłe. Spojrzenie, w którym można było znaleźć odbicie sycylijskich gór, drzewek oliwnych, świeżego powietrza i wolności – ale nie wolności dzikiej jak w oczach niektórych Słowian, czy Arabów.

 

Gdy Farmazone widział z jaką godnością i pewnością siebie Włoch zbliżał się do biurka i siadał na wskazane mu miejsce, zastanawiał się kto mógł być tak głupi, by zadrzeć ze wspaniałym Luigi. Musiał to być ktoś naprawdę silny i zły, albo… Tak, Antonio ani trochę się nie zdziwił, gdy usłyszał, że zrobiła to grupka czarnych gangsta-raperów. Ale po kolei…

 

Luigi na powitanie ucałował Antonio w dłoń, po czym ciężko westchnął i zaczął opowiadać swoim niskim, trochę nosowym głosem:

– Panie Antonio, dzisiaj, niedługo przed godziną siódmą wieczorem, kiedy to zwykłem zamykać mój bar, zobaczyłem przez witrynę, że na placu Garibaldiego parkują jakieś dwa odpicowane i błyszczące auta. Wysiadło z nich po trzech napakowanych Murzynów obwieszonych złotem. Od razu mi się nie spodobali – mieli poprzyklejane jakieś plastry w różnych miejscach, niektóre ich zęby były złote… Ba… Jeden miał nawet wszystkie zęby ze złota. Wydaje mi się, że musieli być pod wpływem jakichś narkotyków, zachowywali się dziwnie. Nienawidzę, kiedy ludzie biorą takie świństwa, bo są potem jak zwierzęta. Ale co miałem zrobić? Nie wpuścić ich? Bałem się, że w przypływie złości wybiją mi szybę czy co, to wolałem żeby sobie zjedli u mnie i poszli. Jak weszli, nie powiedzieli nawet "dobry wieczór", tylko rozsiedli się jak królowie. Ich dziadkowie biegali po drzewach, a oni u mnie w barze tak się zachowywali! Ten bar to rodzinny interes, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Byli w nim razem ze mną moi dwaj synkowie, Giuseppe i Luca, a także córka, Marcella. Luca od razu poznał szefa czarnuchów, powiedział mi na ucho, że to jakiś gangster, D-Angelo, czy jakoś tak.

 

Na to imię Antonio nieznacznie się uśmiechnął. Ze śledztwa, które prowadził w sprawie pożaru u Władysława, wiedział że D-Angel to kuzyn podpalacza wskazanego przez świadków. Poza lekkim grymasem zadowolenia ze zbiegu okoliczności, na twarzy Farmazone'a nic innego nie wskazywało na to, żeby historia Włocha wywoływała w nim jakieś szczególne emocje, dlatego Luigi kontynuował opowiadanie:

– Powiedziałem więc mojemu synkowi, Luce, żeby stał za barem i miał w pogotowiu nabitą luparę, którą zawsze tam trzymamy. Żeby było szybko i sprawnie, postanowiliśmy, że obsłużymy przybyszów razem z Giuseppem, a Marcella miała przygotować razem z nami kanapki. Widzieliśmy jak te małpoludy gapią się na moją córkę, ona tym się trochę zdenerwowała. Jak już przygotowaliśmy im to, co zamówili, to ona z nerwów poszła nosić ze mną i moim synem. Pierwszy szedł Giuseppe, potem ja, a z tyłu ona – nie widziałem jej, więc nie mogłem jej przypomnieć, że miała zostać z Lucą. Kiedy ja i Giuseppe podawaliśmy talerze, wszystko było w porządku. Mój syn już trochę odszedł, ja byłem jeszcze w pobliżu stolika tych czarnych, gdy zobaczyłem kątem oka, że jest jakiś kłopot z Marcellą. Gdy postawiła talerz, ten złotozęby D-Angelo złapał jej dłoń swoją małpią łapą i powiedział do niej: "A gdzie w tej kanapce sos, włoska suczko?". Jak usłyszałem sposób w jaki zwrócił się do mojej córeczki, myślałem że mnie krew zaleje. Złapałem pierwszy lepszy przedmiot, który miałem pod ręką – była to pusta butelka na jednym ze stolików – podszedłem do stołu murzynów, odciągnąłem szybko córkę i rąbnąłem butelką w ich stolik, tak że zrobił się z niej pierwszorzędny tulipan, po czym krzyknąłem prosto w twarz tego ze złotymi zębami: "Wynocha z mojego baru, bo cię zabiję! Masz trzy sekundy!". Ten gangster w odpowiedzi podniósł się z krzesła i zobaczyłem że wyjmuje pistolet. Gdy już wyciągał rękę z bronią w moim kierunku, ja odruchowo zrobiłem to, co nieraz robiłem w ringu bokserskim – szybkie zejście w lewo i dół na nogach, doskok z lewym prostym w tułów i atak prawym prostym nad jego uzbrojoną ręką, prosto na szczękę. Panie Antonio, ja trenowałem boks przez blisko dziesięć lat, na ringu zawodowym miałem osiem wygranych, w tym siedem przez knock-out i żadnej porażki. To było jakieś 30 lat temu, ale odruchy są te same, dodatkowo nie straciłem tak bardzo zwinności, a za to jestem dużo cięższy. Te dwa ciosy wysłały czarnucha w kosmos, gwiazdy zobaczył na pewno. Padł zupełnie nieprzytomny, ale przede mną było jeszcze pięciu. Na szczęście moi synkowie to dobra włoska szkoła, wrodzili się we mnie. Luca od razu wystrzelił z lupary, czym położył kolejnego bandytę, a innego ranił. Giuseppe chwycił stojak na kurtki i zaczął tłuc beznamiętnie następnego. Dla mnie pozostało więc dwóch oddzielonych ode mnie stołem. Już się byli podnieśli z siedzeń, to złapałem za blat tego stołu i przewróciłem go w ich kierunku. Zyskałem na tym trochę czasu, to mogłem złapać za krzesło i uderzyć od razu w jednego. Dobrze przyłożyłem, bo padł ogłuszony jednym ciosem na ziemię. Ostatni bandyta nawet nie stawiał za bardzo oporu – dostał cios w splot słoneczny i wyniosłem go na kopach z mojego baru. Potem wyrzuciliśmy z synkami pozostałych czarnuchów. Ci niby-gangsterzy to były jakieś napakowane świnie z siłowni, szprycujące się ciągle odżywkami i chemią. Myślą, że to dam im siłę, ale nie doceniają treningu bokserskiego, uczciwej kuchni opartej na makaronie, mięsie i jajkach. Dlatego daliśmy im bez kłopotu radę. Ale jestem pewien, że wrócą i teraz będą strzelać. Panie Antonio, nie mogę stracić mojego baru.

 

Jeśli taki Włoch, jak Luigi, przychodził po pomoc, oznaczało to, że naprawdę czuł się przyparty do muru. Antonio odchylił się w fotelu, przez chwilę ważył słowa, po czym rzekł:

– Luigi, mój przyjacielu. Gdyby wszyscy robili tak jak ty, to nikt nie musiałby mi płacić za protekcję. Uważam, że postąpiłeś jak przystało na dobrego ojca, a w dodatku dałeś popalić paru łajdakom. Ale masz rację, podejrzewam, że jak tylko wypuszczą ich ze szpitala, to sprawią ci wizytę. Pewnie nie w sześciu, ale w większą liczbę osób. Wydaje mi się, że będą ci kazali zapłacić jakąś znaczną kwotę w ramach "odszkodowania", a potem będą chcieli cię zabić. Ale spokojnie, wiem co zrobimy. Mam pomysł, który bardzo chętnie wprowadzę w życie, ponieważ jeden z moich przyjaciół również ma sprawę do tego D-Angela.

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka