- Opowiadanie: Enspirian - Maligna

Maligna

Dobra, ostatnia próba i daję Wam spokój :) Pozdrawiam

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Maligna

– To on.

– Niemożliwe… – odpowiedział drugi podniecony głos.

– Mówię ci, to on!

– Tamten w rogu?

– Tak, ten, co się trzęsie jak osika.

– To jest niby ten sławny Maligna?!

– Jak matkę kocham!

– Jaki Maligna? – włączył się do rozmowy trzeci głos.

– Nie słyszałeś o Malignie? – zdziwił się pierwszy. – Toć to przecie legenda!

– I to niby on?! Legendarny Maligna u nas w Zaciborze?

– Jak nie on, to niech mnie dudy obmasują!

– Maligna? – zainteresował się kolejny już obwieś.

Wokół rozmawiających zebrali się już prawie wszyscy z karczmy. Grupka żądnych rozrywki wieśniaków.

-…tak się nazywa?

– Na chrzcie to mu tak matka nie zaśpiewała! To ludzie tak go wołają.

 – A co, na chrzcie mu jakie pedalstwo nadali, że go ksywką nazywają? – zapytał ktoś i zarechotał.

Ten który mu odpowiedział wcale nie zrobił tego z podobną wesołością.

– Zwą go Maligna, bo bredzi bez ładu…

 – Ja inaczej słyszałem – wyznał jakiś gruby, po przełknięciu śliny. – Że zwą go tak dlatego, bo jego obecność zwiastuje śmierć. Lepiej zostawić go w pokoju.

 – Taką okazję przepuścić – rzucił największy zabijaka, a jego entuzjazm podchwyciło jeszcze paru podchmielonych. Grupka podeszła do siedzącego w kącie mężczyzny.

Siedział on, oparty lewym łokciem o blat ławy, z prawą ręką zaś pod stołem, trzymając za głowicę miecza, schowanego w przetartej pochwie. Człowiek kołysał się lekko na boki, a miecz huśtał się, oparty zakrytym czubkiem o ziemię, targany w różne strony, jakby ktoś pociągał za przymocowane do niego niewidzialne sznurki. Ręka, która opierała się na rączce sprawiała wrażenie, jakby to nie ona wprawiała miecz w ruch, a jakby była jedyną rzeczą, która trzyma go w ryzach.

– …idzie przez kamienne ciemności… – bełkotał pod nosem człowiek, jego oczy były zamknięte. – …w rękach trzyma miecz… i medalion… z jego serca znikło… szaleństwo, lecz wróciło… cierpienie…

– Ej, ty! – zawołał zabijaka. – Maligna!

 Siedzący przestał bełkotać i otworzył powoli oczy. Rozejrzał się dookoła i uśmiechnął się paskudnie.

 – To miejsce… – zaczął cicho. – …śmierdzi krwią. Dlaczego trafiam tylko do takich miejsc?

Pytanie wyglądało na retoryczne, ale ktoś tego nie zauważył.

– Nie trafiasz do miejsc, które śmierdzą krwią, tylko wychodzisz zostawiając smród juchy! Wynocha stąd, Maligna!

Siedzący mężczyzna uśmiechnął się jeszcze bardziej i spojrzał na kołyszący się miecz. Zacisnął szczęki i po chwili ręka ustabilizowała się, utrzymując ostrze w pionie. Chwycił je drugą dłonią – niezgrabnie, jakby była kaleka – i uniósł broń z wysiłkiem na blat.

 – To nie ja jestem Maligna, a mój miecz – stwierdził, patrząc z fascynacją, lecz i ze wstrętem na wytartą skórzaną pochwę. W głowicy błyszczał zmatowiały, popękany kamień szlachetny.

 – My tam swoje wiemy – odrzekł niezbyt pewnie ktoś z tłumu. – Bierz tę zabawkę i zbieraj się stąd, Maligna.

– To jest bardzo przykre, jak na zabawkę – zauważył Maligna beznamiętnie. – Pokazałbym wam to w pełnej okazałości, ale tak jak mówiłeś – z lekką pomyłką… Fibrego – gdy On się pojawi, to zwiastuje śmierć.

Zapadła cisza. Wszyscy zastanawiali się, jak usłyszał z tak daleka o czym mówili i jakim cudem znał imię mówiącego – byli pewni, że ono nie padło.

 – Nie obchodzi mnie to, co mówisz – zaczął Fibrego, siląc się na pewny ton. – Ani skąd znasz moje imię. Nie chcemy cię tu.

– Dokąd w takim razie mam iść, skoro nigdzie mnie nie chcą? – spytał Maligna, choć nie oczekiwał odpowiedzi i uznał sprawę za skończoną.

Tłum jednak nie rozchodził się. Baldo, największy zabijaka wyciągnął nóż i umieścił go niedaleko szyi przybysza.

 – Widzieliśmy, że ledwo możesz unieść ten mieczyk. Chyba nam go grzecznie oddasz i wypierdolisz stąd w podskokach.

Maligna uśmiechnął się tak upiornie, że Baldo cofnął nożyk o kilka centymetrów. Drżąca ręka przybysza powędrowała niespiesznie do rączki miecza i wysunęła go powoli, ze śpiewnym szelestem. Maligna nie spieszył się. Wstał powoli, bo nikt nie reagował – wszyscy patrzyli jak zahipnotyzowani na ostrze, które wydostało się z ciemności.

Nie było błyszczące i szare tak jak powinno, a całkiem białe, z odblaskiem – jak wypolerowana kość. Powierzchnia była całkowicie jednolita, a raczej tak powinno być, ale na jej strukturze widniały chaotyczne żyłki ciemnej czerwieni. Skaza ta bolała aż w oczy. Była tak nie na miejscu, jak słońce odbite na nocnej tafli jeziora. A jednak tak pasowała. Jak dziecko do swej małej trumienki. Jak spalona czerń traw do zieleni łąki. Jak plamy krwi do białej sukienki. Jak nóż do śmiertelnej rany. Piękne w swej brzydocie. Nieprzyzwoite w swej paskudności.

Maligna stał, a obnażone ostrze wystawało z jego dłoni. Skierowane w dół, ale nikt nie był na tyle bezmyślny, by wziąć to za dobry omen, bo w powietrzu śmierdziało krwią. Choć ta jeszcze nie płynęła.

 – Chciałbym dać wam drugą szansę – powiedział Maligna słabo. Chyba szczerze. – Ale nie mogę wybaczać, a wasza krew wsiąknie między klepki. To ta krew śmierdzi, tak, to ją czujecie.

Wcale nie spieszył się z mówieniem tego, lecz nikt nie zareagował. Wszyscy stali jak skamienieli, choć każdy chciał uciekać. Lecz to było bezcelowe, bo naprawdę czuli już krew.

 Lejącą się ciurkiem i chlapiącą na buty.

Maligna wbił miecz w szyję Balda – największego zabijaki – i z nieziemską siłą wdział ostrze głęboko w belkę stropową. Dziwaczny wisielec szamotał się tylko chwilę, jego nóż zabrzęczał o ziemię, krew chlapała na podłogę.

Przez chwilę słychać było tylko bulgotanie, a maligna rozglądał się powoli. Nikt nie sięgnął po miecz, choć przybysz był nieuzbrojony. Nic się nie działo, jakby czas się zatrzymał, a potem, nagle, jakby przebudzeni ze snu, wszyscy rzucili się do drzwi.

 Maligna nie spieszył się. Drzwi były zamknięte na klucz.

 Złapał pierwszego chłopa i włożywszy mu obie dłonie do ust urwał mu żuchwę. Kolejny nie zdążył nawet krzyknąć, gdy jego głowa pękła w spotkaniu z kantem solidnego stołu, z którego urwało się tylko kilka drzazg. Następny zginął bez krzyku, bo jego krtań wypadła z zakrwawionych palców śmierci na ziemię. Jeden potknął się i upadł. Spojrzał z podłogi na swego oprawcę i wyjął sztylet, którym podciął sobie gardło. To nie uchroniło go jednak od cierpienia, bo Maligna klęknął przy nim i spojrzał z bliska w jego umierające spojrzenie. Biedak odszedł w cierpieniu, bo oczy to zwierciadło duszy i zobaczył co grało w duszy Maligny. Oprócz z szyi, krew poleciała także z jego oczu i nosa.

 Kolejni ginęli na różne sposoby, jednak wszystkie były skąpane w krzyku, tak jak klepki podłogi skąpały się we krwi.

Gdy Maglina dokończył dzieła, to rozejrzał się. Ktoś w kącie majaczył, będąc już w objęciach śmierci, trzymając się za miejsce po urwanych genitaliach.

Coś huknęło. Baldo odpadł od sufitu. Maligna podszedł do jego truchła i wyciągnął z niego miecz. Przetarł go o spodnie którejś z mniej utytłanych ofiar, ścierając z niego czerwień, jednak wydawało się, że zrobił to niedokładnie.

Zostały cienkie błyszczące żyłki.

Wyszedł, bo drzwi były już otwarte.

Jego twarz nie wyrażała niczego, jednak była ściągnięta.

Czuł już kolejny smród krwi.

Koniec

Komentarze

Jestem w kropce. Z jednej strony to mój dyżur. Z drugiej, Autor – sądząc po wcześniejszych dyskusjach pod innymi tekstami – nie życzy sobie komentarzy. 

Dlatego po prostu pozostawiam krótki wpis, że przeczytałam opis scenki rzezi w karczmie. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Po słabym, początkowym dialogu nie obiecywałem sobie za wiele. Jednak scenka jest niezła. W takim starym “kozackim” stylu.

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Ciekawego bohatera stworzyłeś. I co było dalej?

Wciąż popełniasz sporo błędów, o niektórych już wiesz, więc podam tylko przykłady nowych.

Zacisnął szczęki i po chwili ręka ustabilizowała się, utrzymując ostrze w pionie. Chwycił je drugą dłonią

Złapał za ostrze? Ten cały fragment jest niejasny.

Miecz ma rączkę?

i z nieziemską siłą wdział ostrze głęboko w belkę stropową.

Co według Ciebie znaczy “wdział”?

 Złapał pierwszego chłopa i włożywszy mu obie dłonie do ust urwał mu żuchwę.

Zmieściły się?

bo Maligna klęknął przy nim i spojrzał z bliska w jego umierające spojrzenie.

Powtórzenie.

Babska logika rządzi!

A ja, ponieważ nie mam dyżuru, mam natomiast mało miłe wspomnienia związane z wcześniejszymi dziełami Autora, tym razem dam sobie spokój.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ach, walka tak absurdalna, że aż urocza, jak tureckie (?) Gwiezdne Wojny. Ale sceny walki to trudny orzech do zgryzienia, przynajmniej jest dynamika i rozmach.

Bohater z potencjałem, choć kolejny miecz typu Soul Reaper TM oryginalnością nie grzeszy. Jednak w sumie, wszystko już było.

Błędy są, ale wybacz – zerknąwszy na reakcje pod poprzednimi opowiadaniami – nie bardzo chce mi się na ich temat dyskutować. Dość stwierdzić, że np zdanie “Jego twarz nie wyrażała niczego, jednak była ściągnięta.” wprowadza element grozy chyba nie do końca przez autora zamierzony;)

Pozdrawiam

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Hmm. To jest fragment, tak? Bo jako pełnoprawne opowiadanie nie bardzo się broni. Ogólnie bez szału, choć po tym początku spodziewałam się, że będzie gorzej. No i niestety knajp z siedzącymi w nich tajemniczymi gośćmi było już pełno.

Pomysł może nie jest oryginalny, a wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Wykreowales w miarę ciekawego bohatera. Kontynuuj ta historię. Choć moja rada mniej rzezi po karczmach, a więcej fabularnego mięsa, tajemniczości. Bohater ma potencjał, wykorzystaj to.

Dzięki za wszystkie komentarze. Chciałbym jednak się odnieść do tego, że jakoby komentarzy sobie nie życzę. Proszę bardzo o komentarze typu, że “Zacisnął szczęki i po chwili ręka ustabilizowała się, utrzymując ostrze w pionie. Chwycił je drugą dłonią” jest mało zrozumiałe, to dla mnie znak, że muszę nad tym popracować. Proszę nawet o takie, że “słaba dynamika”, że “przesadzona walka” i inne negatywne komentarze, które dają mi wskazówki nad czym popracować. 

Nie proszę natomiast o ingerencję w mój świat, albo karcenie mnie za błędy, które nie są błędami (patrz – lekkie światło).

Wszyscy których krytykę skrytykowałem mają mi to za złe i odradzają komentowanie innym, pomijając fakt, że za wszystkie komentarze dziękowałem i wiele bez dyskusji przyjąłem do siebie, przyznawszy im rację. Zostawiam sobie jednak możliwość grzecznej dyskusji na temat tego, co uważam w komentarzach za błędne.

Dziękuję i pozdrawiam.

 

 

Co do konkretnych komentarzy:

 Złapał pierwszego chłopa i włożywszy mu obie dłonie do ust urwał mu żuchwę.

Zmieściły się?

Chodziło oczywiście o palce dłoni, nie doprecyzowałem

 

Dalej mogę tylko powiedzieć, że nie mam pojęcia co to Soul Reaper TM, a wpisanie tego w google nie rozjaśniło sprawy :) A co do absurdu, to zdaję sobie sprawę, że scena jest przejaskrawiona. Takie było zamierzenie (to ma zaczynać ostatnią część i ma pokazywać dosadnie, co się pozmieniało. Dalej ma być już normalniej)

Pozdrawiam i dziękuję.

Siedział on, oparty lewym łokciem o blat ławy, z prawą ręką zaś pod stołem, trzymając za głowicę miecza, schowanego w przetartej pochwie.

Bardzo nieładne zdanie, całe do wymiany, rozbicia na kilka mniejszych.

 

Dialogi są całkiem całkiem, czasem ukuł mnie jakiś zbędny wulgaryzm. Historyjka… e, takiego mordobicia. Bez sensu, jak dla mnie.

Nieźle piszesz, ale pomysły mi się nie podobają.

Zgadzam się z przedmówcami, jeśli to ma być coś samodzielnego, to nie bardzo się broni – przynajmniej w mojej opinii. Jest krótko, niezbyt oryginalnie, może to moje skrzywienie ale węszę inspirację Sagą o wiedźminie. Napisane, zdaje się, w porządku, nie będę zgrywał specjalisty. Mam wrażenie, że zaplątało się tam kilka baboli, niejasności i niezbyt zgrabnych konstrukcji, ale jest OK, bez rewelacji ani bez tragedii.

No – poza “rączką” miecza. Miecz ma wszak rękojeść. :)

Trochę jak stare filmy kung fu, ludobujstwo bez powodu. Ja wolę jatkę z powodem, bliżej do “Kill Billa” a u ciebie raczej “Maligna legenda taka wyrwała flaka z zabijaka”

 

 

 

 

 

 

[

Na plus postać Maligny – ciekawa, niejednoznaczna, do dalszego wykorzystania. Myślę, że gdybyś poszedł w mniej przewidywalnym kierunku, mogłoby z tego szorta wyjść coś ciekawszego. Póki co mamy kolejne karczemne mordobicie, aż żal to zostawiać w ten sposób. 

 – A co, na chrzcie mu jakie pedalstwo nadali, że go ksywką nazywają?

Proponuję zmienić to zdanie – takie słowa jak “pedalstwo” czy “ksywka” kompletnie nie pasują do klimatu i realiów opowiadania. 

 

Baldo, największy zabijaka wyciągnął nóż i umieścił go niedaleko szyi przybysza.

To zdanie też, IMHO, brzmi dziwnie. Może: “Baldo, największy zabijaka, wyciągnął nóż i przyłożył go do szyi przybysza”, albo coś w tym stylu? 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Jak dla mnie to zaledwie wycinek z jakiejś obszerniejszej opowieści. Póki co mamy bohatera z potencjałem, jedną scenkę, a wolałbym dowiedzieć się o nim czegoś więcej, poznać jego losy, skrywane tajemnice. 

Jako osobna opowieść historia o mężczyźnie i jego wielkim mieczu mnie nie przekonała.

Jako scenka – ot, masakra w gospodzie. Przerysowana do bólu, przez to mało straszna. Przy rozrywaniu żuchwy mimowolnie parsknęłam śmiechem. Trochę zdziwiło mnie również, że używający średniowiecznej broni bywalcy karczmy operują epitetami typu “pedalski”.

Nowa Fantastyka