Raz w godzinie widm północnej
Rozpisując w ciszy nocnej
Zmyślnych elfów los przesławny,
(miał bogactwo dać mi już)
Wtem, stukocąc słowa nowe
Ciętych ripost finty zdrowe
Słyszę oto w nocną ciszę
Kołatanie do drzwi tuż.
O, que – myślę elokwentnie
Penis aqua – łacno mięknę
Mąci nocną toń mych kruż?
Czyżby winne mary już?
Lipiec to był, skwarem żarny
Nocnych sztormów omen parny
Diablich westchnień cienie drżące
Z piekieł w górę niosły kurz
Chciałem, nim dnia wróci gorąc
Światów los w dłoń elfią biorąc
Liter stos wytrawić ogniem
Myśli rodem z sennych wróżb
Kołatanie, przyznać muszę,
Starło się z mym animuszem,
Koncentracji drąc zasłony
Miażdżąc wizję fikcji dusz
Falującej szum kotary
Cicho drwi z herosów pary,
Fantastycznym zdjęty lękiem
Nie wiem, co mam myśleć już
„Tacy tani, tacy płascy
Jam na nie. I ci oprawcy!
Pff-jak od sztancy odbijani…
Wszyscy całkiem tacy sami.
Lepszych nie wymyślisz już?”
Cóż lepszego? Cóżby? Cóż?!
„Wszystko było” płomień szumi
Ben Akiby głosem zgubnym
W świecy chybotliwym ogniu
Wieszcząc przyjście nocnych burz
„I dwuręczny miecz, w kanale
dobył szybko i zuchwale?”
z wątpliwości wbrew logice
wicher kpinę śpiewa już
„Krwawe starcia, wojna gorze,
Potwór siedzi na potworze,
A bohater – jakby wcale…
Och! Och!” – krwawią płatki róż
Perłą łyska majak knurzy,
Drwiną-kwikiem spokój burzy,
Kocich cieni legion miauczy
„Błędów pełno – wszerz i wzdłuż!”
„Błędów, byków – jest bez liku”
Gorzko piecze na języku
Kawy smak – strach: skąd tam wziął się?
„Tak” – mrok szepcze – „Trwóż się, trwóż!”
„Skonieczności liżę wtórność…”
Oranż-kaptur lży potworność:
„Gdzież się podział muz twych stróż?!
Coś dobrego wreszcie stwórz!”
Przerażony, zaraz blednę
Wargi dygot – i bezwiednie
Myśl splątała się w panice
To demony! Są tuż-tuż!
Mokrej dłoni dotyk, psota
„Nie najdzie żadnej ochota
Po prostackich frazach twoich
By pobroić w falach mórz
Kochanieńki!” – śmiech się niesie
Dzwoni nagich syren pieśnią
Ból słów: nie pisz nigdy już!
Poderwałem się na nogi,
Obleczony w całun trwogi,
Rwę, drę nici przerażenia
Co mój duch oplotły już
Mrozi mnie szyderczy chichot
Co dochodzi zewsząd-znikąd
„Ani krztyny podniecenia!”
Wsparty z dali grzmotem burz
„A emocji to nie dali?
W starym piecu diabeł pali
Więc posłuchaj mnie i już!”
W głosie bemni doświadczenie
Przełamane przez cierpienie
Demon kusi, myśli smętne
Flagę opuść i broń złóż…
Sny zapisać? To koszmary!
Złuda? Nie, Morgiany czary
Albiończyków na pył mnące
Wśród wrzosowych, mglistych wzgórz
Błyska grozą piorun w szybie
Nieostrożne ucho zdybie
Łoskot pośród pustych lóż
Gdy rozpocznie swą przemowę
Próżno chować w piasek głowę
Nie zamilknie
– nigdy już!
Lęk ogarnął mnie bezradny,
Twór mych rąk jest tak niestrawny?
Gryzie, syfem brudzi duszę
Tak zastaje mnie blask zórz
Cichną szepty, syte trwogi,
Co w szaleństwa kręte progi
Wiodły całą noc okrutnie
Czerpiąc z tortur zmyślnych złóż
Odbiegają nocne mary,
Strachy nikną w mrocznych szparach
Gniewnie mruczą cienie burz
Lecz w słonecznym wschodzie drzemie
Groza większa niźli drzewiej
Nim mrok jeszcze wczoraj zapadł
gdym sam sobie mruczał: ”Twórz!”
Chichot ryb – skąd u ryb mowa?
Sethraela sprawka nowa
Kły wyszczerza, migiem znika
Nim zalegnie w śmiechu tuż
Niby świt przegania zmory,
Automackie płoszy twory
Pot mnie oblał, cóż to, cóż?
Pokój, dotąd tak przyjazny
Jak kobiecy gniew jest groźny
Lodem skuwa dłonie, duszę
To piekielnych mąk jest wróż!
W tęczy zło się czai nowe
Chociaż świt zajaśniał już!
Empatycznie szydzi srogi
Szczur zaimkiem spod podłogi
“W sobie siebie już się trwóż!”
Cisza. Truchło wyobraźni,
Miast powieści – miejsce kaźni
To Fantaści! Nocne zjawy
Wzięli mnie na pazur-nóż
Głód imagin żerem krwawym
Nasycili, byłem strawą
Z żył wyssali cały tusz!
Mumin z Nazca ze słów kości
Zębiskami ogołocił…
Sny zabrali, w bruk wdeptali
w proch roztarli, w pył i kurz!
Szron błękitny w jutrzni blasku
na ambrozji lep potrzasku
wabi drobne pąki wątków
Nie rozkwitną nigdy już!
Klnę cię, drgnij i pióra dobądź
dłoni martwa! Bądźże sobą,
arkusz pokryj liter puszczą!
Ręko, błagam –
Służ mi! Służ!
Na nic prośby, na nic łkanie
Pokot kłami rozszarpany
Został martwej wizji strup.
Nie napiszę –
nigdy już!
P.S. Ponieważ Beryl nie jest oczytaną laską, informuję łopatologicznie – gdyby żaluzja w przedmowie była zbyt wątłym tropem – że inspiracją dla powyższej parodii był Edgar Allan Poe, “Kruk”, w przekładzie Barbary Beaupre. :-]
P.S.S. co nie zmienia faktu, że prawa autorskie szanować trzeba i tu Beryl rację ma. A nawet paragrafy :-)