- Opowiadanie: senemedar - Ground Zero (tytuł roboczy; być może powieść, jeśli się spodoba) ROZDZIAŁ I

Ground Zero (tytuł roboczy; być może powieść, jeśli się spodoba) ROZDZIAŁ I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ground Zero (tytuł roboczy; być może powieść, jeśli się spodoba) ROZDZIAŁ I

*** Sprzęg.

(Moje miasto).

 

 

 

…cały mój świat wypełniają obrazy…

 

Świat zbudowany jest z elektroniki, a elektronika jest obecnie całym światem. Chcesz umieć francuski? To proste – za kilka eurodolców kupisz chip, który wsadzisz w odpowiednie gniazdo w swojej głowie, tuż pod linią włosów. Chcesz być wspaniałym kochankiem? Nic trudniejszego – za kilka eurodolców kupisz chip… Chcesz być szybszy…?

 

Moje ciało do szpiku kości przepełnione jest elektroniką: jestem wytrzymalszy, silniejszy, doskonalszy. Jestem tak szybki, że przestałem postrzegać świat jak inni ludzie – tam, gdzie inni widzą ruch, jak widzę serię obrazów; to tak, jakbyś nagrał swoje życie na kamerę i puścił mi je w zwolnionym tempie. Na blue-rayu oczywiście. Po co oglądać cokolwiek, jeśli nie możesz obejrzeć tego w HD…?

 

 

 

Obrazy, które noszę w sobie wypełniają mnie po brzegi. Jeszcze trochę, a moja głowa eksploduje, na trwałe zmieniając mnie w warzywo, a mój umysł w maszynę zdolną tylko odbierać emocje innych i magazynować je; ja sam zaś będę tylko bełkoczącą, śliniącą się masą mięśni i elektroniki. O ile ktoś nie połakomi się na nowoczesny procesor wbity głęboko w moje trzewia…

 

 

 

…jest więc obraz: ziemia aż po horyzont zawalona budami zbitymi z kartonów, odpadków, blachy falistej i wyszabrowanych cegieł. Ziemia jest wspomnieniem, stąpam po czarnej, kleistej mazi będącej pomieszaniem odpadków, ekskrementów, kwaśnych deszczy, gliny, krwi i Bóg jeden wie czego jeszcze. Te pokraczne imitacje domów zebrały się do kupy, tworząc coś na kształt ulic, po których snują się cienie ludzi. Patrzą w ziemię, szukając resztek jedzenia, może zgubionych pieniędzy; to spojrzenie, to całe ich życie – jeśli coś znajdą istnieje szansa, że dożyją jutra. Ktoś mnie dostrzegł, wyciąga słabowitą dłoń, uśmiecha się bezzębnymi ustami. Kiedy odwracam się odtrącając rękę (nie chcę widzieć wyrazu rozczarowania na zmęczonej życiem twarzy) moje spojrzenie trafia na masę świateł na horyzoncie. Tam właśnie jest Night City – miasto, w którym większość z tych ludzi mieszkała. Bądź marzy o tym, by tam zamieszkać.

 

Jest też inny obraz (w tym samym miejscu; określa się je mianem "Strefy Walki") – światła miasta są nieco bliżej, ich łuna promieniuje na kartonowe skupisko. Blade, żółte światło pada na trzy osoby skaczące po czwartej – leżącej w ohydnej, zielono-fioletowej brei. Jeden ze skaczących nagle odrywa się od zabawy, spotyka moje spojrzenie. "Sie gapisz?" – czytam z ruchu warg. "Ci życie niemiłe? Zjazd, koleś!"

 

I nagle ich sylwetki stają się wręcz nieludzko ostre – to procesor dostaje dodatkowy zastrzyk elektronów i szybkość moich reakcji przekracza już granicę ludzkich możliwości; moje żyły zalewa ogromna dawka adrenaliny. Potężny, ciężki Desert Eagle wskakuje w moją dłoń (czy kiedykolwiek stamtąd zniknął?) stając się przedłużeniem mojego "ja". Martwy metal, zespolony poprzez zestaw wtyczek i kabli z moim umysłem nie jest już dłużej martwy, staje się przedłużeniem mojego ciała, mojego istnienia. W ustach pojawia się znajomy posmak metalu, w nozdrzach ciężki zapach oliwy do konserwacji broni. Mijam drewnianą, przepięknie rzeźbioną kolbę pistoletu, na chwilę przystaję w komorze, dotykam smukłej, srebrzystej powierzchni czającej się tam śmierci. Ruszam dalej tunelem lufy ku światłom miasta widniejącym w jego wylocie, balansuję przez chwilę na muszce… Brudas jest martwy, nim jego usta kończą układanie słowa "koleś", pozostali dwaj umierają w przeciągu następnej sekundy. Nim przebrzmiało echo wystrzałów broń trafia na swoje miejsce – do kabury zawieszonej na moim prawym udzie. Nikt tutaj nie zainteresuje się strzałami, tak jak nikt nie zainteresował się losem biedaka wdeptanego w breję. To takie miejsce, ale można nauczyć się tutaj żyć. Są tacy, którym w grze zwanej życiem los rozdał znaczone karty. Ci nie wybrali tego miejsca, ale coś – być może nadzieja, że jeszcze kiedyś wrócą do tętniącej życiem metropolii z jej oślepiającymi światłami i wiecznie spieszącym dokądś tłumem – każe im pozostać przy życiu i odnaleźć swoje miejsce w tym podłym świecie. Inni – tak jak ja – rzucili karty na stół i wstali od niego, śmiejąc się życiu w twarz. Wybraliśmy to przeklęte, zgniłe do szpiku kości miejsce na swój dom. Nie zrozumcie mnie źle – wcale nie szukam śmierci, wręcz przeciwnie: szukam powodu, by żyć.

 

Dla człowieka leżącego w kałuży świeżej krwi jest już niestety jest już za późno: jest zmasakrowany, jego twarz nie istnieje, zamieniona w krwawą miazgę, kończyny powykręcane pod nienaturalnymi kątami. Jęczy jeszcze, ale ciągnie resztkami sił. Dobijam go precyzyjnie wymierzonym w głowę strzałem. Nie czuję nic – zupełnie nic.

 

 

 

Blask tysięcy lamp odbija się w brudnych kałużach rozsianych po zrytym koleinami asfalcie. Jest środek nocy, a mimo to procesor w mojej głowie zwęża sztuczne źrenice moich elektronicznych oczu zmniejszając dopływ światła. Za moimi plecami zostawiam strefę przejściową – trzy, może cztery przecznice kompletnie zrujnowanych ulic, do których przytuliły się naznaczone ciągłymi wojnami budynki; zamarły w oczekiwaniu na wydanie swojego ostatniego tchnienia.

 

Kiedy mijałem budynek całkowicie pozbawiony frontowej ściany, widziałem kobietę zrzucającą z siebie ubranie i wchodzącą do stojącej na krawędzi podłogi wanny. Wanna prawdopodobnie pełna była kwaśnej deszczówki, ale ocenę tego, czy ta kąpiel to dobry pomysł pozostawiam jej.

 

W końcu znalazłem się w bardziej zatłoczonym miejscu – przez ulicę przewala się coraz więcej wszelkiego rodzaju pojazdów a chodniki stają się coraz bardziej zatłoczone. Kilka zaciekawionych spojrzeń ląduje na mojej nodze, przystanąłem więc aby przepiąć kaburę z bronią pod lewą pachę. Kilku wyrostków stojących w bramie odprowadza mnie wzrokiem aż do końca ulicy, później pewnie wracają do swoich spraw. Mijam coraz więcej przeszklonych wystaw; kiedy spoglądam w plastikowe, wzmacniane szyby widzę wyrośniętego młodzieńca – przeciętnego, jeśli napakowane, wypychające rękawy t-shirt'a muskuły i mocno umięśnione nogi weźmiemy jako średnią. Płowe, lekko siwiejące włosy ścięte na jeża i brak brody czy wąsów pogłębia jeszcze wrażenie przeciętności. W głębi za moim odbiciem widzę wystawione towary – słodycze, kawa, papierosy, sprzęt hi-fi. Mijam zdezelowaną końcówkę data-termu: monitor niemal całkowicie zamalowany sprayem (ktoś zdrapał kawałek farby aby widzieć literki) i obtłuczona, betonowa podstawa nie obiecują zbyt wiele, mimo to terminal działa i drukuję sobie najświeższe informacje. Zanim maszyna wypluła kilkanaście linijek tekstu, zaczepiło mnie trzech żebraków proszących o drobne, wymalowana zbyt agresywnie kurwa i trzech wyrostków usiłujących pozbawić mnie plecaka. Jeden z tej trójki zajął zaraz moje miejsce przy terminalu wklepując w zdenerwowaniu numer (darmowy) TraumaTeam, pozostali dwaj leżeli w tym czasie na ziemi krwawiąc obficie z licznych, niezbyt poważnych ran. Chowając nóż w cholewę buta ruszam dalej by po chwili wtopić się w tłoczne, hałaśliwe miasto. Moje miasto.

Koniec

Komentarze

Witam.

Dotychczas pisałem dla siebie i do tak zwanej szuflady, jednak ciekawość wzięła górę i zamieszczam niniejszym pierwszy fragment opowiadania, które (niechcący?) zaczyna przekształcać się w coś dłuższego...
 
Mając nadzieję, że się spodoba czekam na komentarze. I z góry przepraszam za powtórzenia - z bliżej nieznanych mi przyczyn są przekleństwem moich tekstów. To tyle, zapraszam do lektury.

ps.
Mam nadzieję, że CyperPunk jeszcze nie umarł... 

Ale Zajdla za gnypli i zgredów nikt nie nazwał cyberpunkiem, chyba. Wprowadź może jakiś element akcji, dialogi też nie są do pogardzenia. Inaczej nie potrafię dłużej czegoś podobnego czytać. Nastrój zbudowany, ale nie poprzestawaj na nim.

"Kilkoro wyrostków".. nie jestem specjalistką, ale chyba - kilkoro dzieci; kilku wyrostków. Ale mogę się mylić.
A tak, to wygląda jak wstęp do czegoś większego. Czegoś fajnego. Osobiscie jestem ciekawa. :)

Cyberpunk nie umarł, przecież żyjemy nawet w końcu w czasach "pierwszej fazy" takich  realiów (dobra, to było nieco na wyrost ;)). Ale żeby był żywy, przydaje się twórcze rozwijanie, a ten wstępik na razie jest, całkiem sprawnie skonstruowanym co prawda, przekalkowaniem schematu. Nie mówię, że musi być wizjonersko i nowatorsko do przesady, ale jakieś świeższe spojrzenie, chociażby narracyjnie, nie byłoby złe.

Z uwag zupełnie innych, Desert Eagle podpięty na kablu? Strasznie niepraktyczne. Patrząc na rozwój elektorniki, nie łatwiej byłoby go podpiąć przez jakieś highendowe wi-fi do implantów w mózgu?

Druga sprawa, sprzęt hi-fi na witrynach, to mi zabrzmiało trochę starożytnie w realiach przyszłości (już w naszych czasach to pojęcie jest jedynie potocznym). Od razu pomyślałem, że w takim świecie atrakcyjniejsze byłyby wszczepy przekazujące muzykę prosto do mózgu, z pominięciem klasycznej drogi przez ucho. Ale to tylko moja idea, niekoniecznie do rzeczy.

Wyrostki poprawione :)

Zaś co do świata-- starałem się utrzymać konwencję oryginalną, nie dokładając zbyt wiele z "naszego" świata. Być może czas już zmienić nazwę na coś w rodzaju "RetroPunk"? Ale pomysł by - patrząc na współczesną technologię - nieco pomóc mojemu bohaterowi chętnie rozważę, w końcu zawsze można przeredagować :) 

''byz może powieść, jeśli się spodoba''? Myślałem, że to powinno się wiedzieć, czy ma się w głowie całą historię i chęć jej przelania na papier wynika z własnej potrzeby, a tu wychodzi na to, że jakoby czytelnicy składali Ci zamówienie na powieść. Przede wszystkim trzeba słuchać swego głosu, a nie tak ważne kwestie pozostawiać osobom, które potem poznają efekty Twojej pracy.
Pozdrawiam.

Z przyjemnością daję 6/6.
Klimat cyberpunkowy oddany przepięknie więc nie będę się czepiać kilku niedoróbek i nieścisłości.
Jeśli w tym klimacie dałbyś radę napisać powieść (z treścią, której tu jeszcze nie ma, dialogami, fabulą, większą ilością tak wspaniale schematycznie zarysowanych bohaterów) to przeczytam z przyjemnością.

A może jednak się poczepiam ;)
Mijam drewnianą, przepięknie rzeźbioną kolbę pistoletu, na chwilę przystaję w komorze, dotykam smukłej, srebrzystej powierzchni czającej się tam śmierci.
Nieco niezgrabnie napisane. Nie wiadomo do końca, czy koleś zaczyna czuć cały pistolet, czy staje się pociskiem. Dla mnie by się przydało nieco więcej precyzji

pozostali dwaj umierają w przeciągu następnej sekundy
Sekunda na oddanie dwóch strzałów? To co on robił w międzyczasie, skoczył na rat-burgera?

Kilka zaciekawionych spojrzeń ląduje na mojej nodze, przystanąłem więc aby przepiąć kaburę z bronią pod lewą pachę. Kilku wyrostków stojących
Kilka, Kilku - pod rząd takie rozpoczęcie zdania razi.
No i spojrzenia lądują na nodze?

Jeden z tej trójki zajął zaraz moje miejsce przy terminalu wklepując w zdenerwowaniu numer (darmowy) TraumaTeam, pozostali dwaj leżeli w tym czasie na ziemi krwawiąc obficie z licznych, niezbyt poważnych ran.
Jakoś mi to zdanie nie pasuje do klimatu, nie wiem czemu...

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Robocop :).

"Być może powieść" jest w głowie już od dłuższego czasu. Wygląda na to, że źle się wyraziłem - "być może" wzięło się stąd, że bałem się odbioru moich tekstów, a po drugie - zamysł był, że będzie to raczej krótkie opowiadanie, a tu nagle zaczyna się robić więcej i więcej i więcej :) Nie, żeby mi to przeszkadzało, po prostu nie wiem, czy kiedy skończę będzie to "już powieść" czy tylko "bardzo, bardzo długie opowiadanie".

dj Jajko--

Dziękuję za uwagi. Nieco za późno już na edycję tekstu na stronie, niemniej poprawki w tekście naniosę. Zaś co do nieszczęsnej sekundy-- sugerowałem się raczej szybkostrzelnością broni, niemniej jednak sekunda może faktycznie być nieco za długo. A dobry rat-burger nie jest zły! :D (Choć może moja żona miałaby w tej materii nieco inne zdanie...)

No i powtórzenia-- moje przekleństwo.... Ech!

Szybkostrzelność każdego pistoletu jest ograniczona raczej szybkością palucha :)
Z deserta też możesz wywalić 4 pociski w sekundę, ale bez cyberręki to na celność bym nie liczył (raczej na wizytę u ortopedy).

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

To może dać mu do ręki Glocka 18C. Będzie mógł zastrzelić wszystkich w 1/3 sekundy (jeśli jest cybernetyczny, to i szybciej) i nie urwie mu ręki. Wszystko zależy od tego, czy strzelamy jak w Underworld, czy jak W samo południe :)

  Zaczynając czytać Twój tekst byłam głęboko przekonana, że to kolejny radosny, metafizyczno-licealny bełkot, którego nie będę w stanie przetrawić do końca, tymczasem podoba mi się. Bardzo! Sposób prowadzenia narracji, jej tempo i nastrój świetnie współgrają z osobą samego narratora - ni to człowieka, ni maszyny. Niby nic specjalnego się nie dzieje, takie normalne intro do pozostałych wydarzeń, a naprawdę wciąga. Dobre. Choć znalazłam trochę szczegółów, które według mnie można by zmienić. Jeśli chcesz, zastanów się, czy mam rację i czy warto to zrobić.

 W całości pewien nadmiar zaimka „ja" w różnych przypadkach. Nie sposób tych form uniknąć ze względu na pierwszoosobowy charakter narracji, który na dodatek jest wewnętrznym monologiem, ale od czasu do czasu da się je ominąć. Na przykład w zdaniach: „w mojej głowie zwęża sztuczne źrenice moich elektronicznych oczu zmniejszając dopływ światła. Za moimi plecami zostawiam strefę"  - Skoro jego głowa to i jego oczy, a forma czasownika „zostawiam" jasno sugeruje, że i plecy również należą do niego.

 Prowadzisz narrację w czasie teraźniejszym, co nie jest łatwe,  i powinieneś być w tym zabiegu konsekwentny. Według mnie należałoby więc zmienić formę czasowników w tych zdaniach, z korzyścią dla spójności stylistycznej tekstu:
Nim przebrzmiało echo wystrzałów; . Nikt tutaj nie zainteresuje się strzałami, tak jak nikt nie zainteresował się losem; Wanna prawdopodobnie pełna była; przystanąłem więc aby przepiąć; zaczepiło mnie trzech żebraków proszących; pozostali dwaj leżeli

 Dla człowieka leżącego w kałuży świeżej krwi jest już niestety jest już za późno (...)Nie czuję nic - zupełnie nic. - Skoro NIC nie czuje,  jest obojętny na cierpienie, to skąd to słowo „niestety" sugerujące współczucie? Wywalić. Po poprawkach został ci kawałek starego zdania - dwa razy "jest już".

ziemia aż po horyzont zawalona budami zbitymi z kartonów, odpadków, blachy falistej i wyszabrowanych cegieł. - Kartonów, odpadków i cegieł nie sposób jest zbić ze sobą. Schronienie z takich materiałów można sklecić. W następnym zdaniu znów powtarzają się „odpadki". Rzuć okiem.

Ktoś mnie dostrzegł, wyciąga słabowitą dłoń, uśmiecha się bezzębnymi ustami. - Brudną, wychudzoną, drżącą, kościstą czy jaką tam, ale nie słabowitą dłoń.  Zwyczajowo używa się tego przymiotnika w zwrocie: być słabowitego zdrowia.

Kiedy odwracam się odtrącając rękę (nie chcę widzieć wyrazu rozczarowania na zmęczonej życiem twarzy) - Po pierwsze bez nawiasu, a po wtóre czy w bohaterze ostały się jakieś uczucia, czy całkiem się „zmechanizował"? Zależy co planujesz w dalszej części. Jeśli to pierwsze można zostawić zdanie z nawiasu - bez nawiasu, jeśli jest bezduszną pół maszyną („Nie czuję nic - zupełnie nic.") trzeba by zmienić.
„twarz" lepsza byłaby „wynędzniała" niż „zmęczona życiem"

 stając się przedłużeniem mojego "ja". - to przedłużenie „ja" plus cudzysłów - niedobre. W kolejnym zdaniu znowu „przedłużasz" - powtórzenie.

Mijam drewnianą, przepięknie rzeźbioną kolbę pistoletu, na chwilę przystaję w komorze, dotykam smukłej, srebrzystej powierzchni czającej się tam śmierci.
W przeciwieństwie do dj Jajka właśnie przy tym zdaniu stwierdziłam, że ten tekst mi się podoba. Przenikanie świadomości człowieka i maszyny wyszło doskonale, poza tą rzeźbioną kolbą. Rzeźba jest trójwymiarowa, a kolba musi być gładka. Można ją inkrustować, grawerować, intarsjować (ale to zbyt specjalistycznie brzmi, aby pasowało), w ostateczności cyzelować - nie rzeźbić.

Od „Są tacy, którym w grze zwanej życiem..." do „...szukam powodu, by żyć." Kilka razy brzydko powtarza się „miejsce" i „takie, tacy, tego"

Wanna prawdopodobnie pełna była kwaśnej deszczówki, ale ocenę tego, czy ta kąpiel to dobry pomysł pozostawiam jej.
Całe zdanie nie z tego tekstu. Wypadasz z beznamiętnego, obojętnego stylu wypowiedzi narratora. Niepotrzebnie zaczynasz domniemywać i oceniać.

widzę wyrośniętego młodzieńca - przeciętnego, jeśli napakowane, wypychające rękawy t-shirt'a muskuły i mocno umięśnione nogi weźmiemy jako średnią. Płowe, lekko siwiejące włosy ścięte na jeża
Absolutnie nie „młodzieńca"! Zbyt grzeczne słowo, a jak uczeni w sf twierdzą piszesz cyber punk, a nie „Cierpienia młodego Wertera". Opis także mi się nie podoba, bo stylistycznie nie pasuje do reszty. Nie kryguj się z tą „przeciętnością", bo gołym okiem widać, że gość przeciętny nie był - młody a już siwiejący i na dodatek kawał pakera. W zestawieniu z ludzkimi cieniami włóczącymi się po ulicach miasta wyglądał absolutnie ponadprzeciętnie, a to oni są przecież materiałem porównawczym.  

Jeden z tej trójki zajął zaraz moje miejsce przy terminalu wklepując w zdenerwowaniu numer (darmowy) TraumaTeam, pozostali dwaj leżeli w tym czasie na ziemi krwawiąc obficie z licznych, niezbyt poważnych ran.
Po co ty te nawiasy stawiasz? Przecież niepotrzebne są. To nie jest dobre zdanie. Tym razem nie udało ci się gładko i bez dodatkowego komentarza wprowadzić zmian na scenie. Zbyt późno można domyślić się dlaczego chłopak dopchał się do terminala, poza tym takie jego zachowanie jest dość nieprawdopodobne. Skosił gość jego dwóch kumpli, a on, zamiast wiać co sił, staje w kolejce za oprawcą, żeby z 997 skorzystać.

Ciekawa jestem rozwoju sytuacji. Nie miałam czasu przeczytać kolejnych fragmentów, jakie zamieściłeś. Mam nadzieję, że trzymasz formę. Pzdr.

 

Nowa Fantastyka