- Opowiadanie: Andrzej Kosecki - Baśń o Posępnym Rycerzu

Baśń o Posępnym Rycerzu

Publikuję to jako opowiadanie, ponieważ przedstawia spójną i kompletną opowieść i oprócz rymów nie napotkamy w niej cech typowych dla poezji. Nawiązuję stylem do eposu rycerskiego osadzonego w świecie fantasy. Główny bohater – tytułowy Posępny Rycerz przemierza przepełniony magią świat podzielony na dwie – biegunowo odmienne - krainy rządzone od niepamiętnych czasów przez dwóch Królów – Czarowników reprezentujących skrajnie odmienną koncepcję estetyczną i nie tylko estetyczną.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Baśń o Posępnym Rycerzu

 

Andrzej Kosecki

 

Baśń o Posępnym Rycerzu

 

Rozdział I

 

Za siedmioma lasami I górami siedmioma

Leżały dwie krainy Różniące od siebie się zgoła

Królestwo Andramony Korona wiecznej wiosny

Lud prawy w niej i wesoły Lud żwawy zdrowy i rosły

Nad krajem tym pieczę sprawuje, I dba o swoich poddanych

Prastary król Nadatos, – Czarodziej doskonały

Gdy deszczu rolnikom brakuje Nie muszą obawiać się suszy

Nadatos im zawsze pomoże Zsyłając deszcz bez burzy

A kiedy już zacnie popada I rosnąć mogą wzwyż plony

Przyzywa słoneczną pogodę Nadatos niestrudzony

Jeśli zbyt duszno – zefirek, Wiatr lekki, orzeźwiający

I nikt nie zachoruje W krainie wiecznej wiosny

Strumienie kryształowe Przez żyzne płyną doliny

By ludzie w Andramonie Żyć mogli zgodnie, szczęśliwie

Magia jest wszechobecna I ludziom ułatwia życie

Dba o to dobry Nadatos Dba o to wyśmienicie

Rolnik nie musi orać Pług prosi do pomocy

Pług zaś spisuje się dzielnie Sam, bez niczyjej pomocy

Chwast się na pole nie pcha Plony wzrastają obficie

By ludzie mogli beztrosko Wesołe spędzać życie

Murarz nie nosi kamieni Ani nie miesza zaprawy

Narzędzia same pracują W krainie wiecznej zabawy

Dzielne rycerstwo korony Wciąż ćwiczy jazdę, szermierkę

Lecz nawet w trakcie turniejów brak jest wypadków krwawych

Gdyż walka kunsztowna przebiega W aurze wspólnej zabawy.

Gdy któryś z rycerzy upadnie Po ciosie kopii rywala

Ten zaraz też z konia zsiada By pomóc wstać swemu bratu

I zdjąwszy mu zbroję lśniącą Stłuczenia maścią naciera

A rozmawiają wesoło Jak starzy przyjaciele

 

Tak dni mijają słoneczne W królestwie Andramony

Nad dobrobytem jej czuwa Nadatos niestrudzony

 

Rozdział II

 

Za wschodnią granicą krainy Rozciąga się mroczna puszcza

A za tą posępną knieją Mroczne królestwo Marduba

Okrutny Czarnoksiężnik Dziką krainą włada

Na tronie z ludzkich czaszek Straszliwy Władca zasiada

Andran to ciemna kraina Nieczęsto dochodzi tu słońce

Z zamku z czarnego kamienia Opary uchodzą trujące

Śmierć, rozkład i demencja Są wszechogarniające

Potworne bestie żyją W tej zła prastarej kolebce

Trolle, smoki, upiory Strzygi wampiry i wiedźmy

Nieliczne ludzkie osady Wysokie mają cokoły

Gdyż kto z osady wychynie Nierzadko zostaje zjedzony

Lud tutaj nie jest zgodny Każdy każdego nie lubi

Częste są krwawe waśnie W krainie wiecznej zguby

Nad wszystkim czuwa Mardub – Król – Czarnoksiężnik prastary

Za jego wolą złe wichry Wyją pośród moczarów

Jedynym prawem krainy Jest prawo silniejszego

Jest tutaj oczywistym Że silny zjada słabego

Nikt tu nie zna litości Ni człowiek ni poczwara

Dlatego nienawiści Jest tutaj co niemiara

Wiatr przenikliwy wciąż wyje Dotkliwe niosąc zarazy

I wszystko co tutaj żyje, pławi się w gniewie Albo w rozpaczy

 

I tak współistnieją krainy Tak bardzo od siebie się różniąc

Rządzone przez dwóch czarowników O tak odmiennych gustach

Krainy są sobie obce, Choć sąsiadują ze sobą

Z rzadka się ktoś zapuści W posępną graniczną knieję

I zwykle ktoś taki nie wraca Krwią swoją pojąc złą ziemię

 

Lud Andramony jest syty, Nie szuka zbędnych wrażeń

Do puszczy się nikt nie zapuszcza Chyba, że przez nieuwagę

Dni po dniach przemijają, Królestwa żyją oddzielnie

Aż dnia pewnego się rodzi

CHŁOPIEC Z PRZEPOWIEDNI

 

Rozdział III

 

W zacnym rodzie rycerskim, W królestwie Andramony

Na świat przychodzi Kor, Wojownik niestrudzony

Nadatos przybywa dzień wcześniej Do zamku przodków Kora

I dnia następnego o świcie Ogląda dziecka znamiona

Los jego nie jest zwyczajny – Rodzicom Nadatos powiada

Nie pójdzie on w ślady Ojca, Ni Wuja ani Dziada

Rycerzem wszak będzie wspaniałym I wielkich czynów dokona

Lecz choć ma też dobrą naturę To inny od was jest zgoła

Gniew w nim jest i niepokój Co pchną go w wir przygód i trudów

Nikt przy nim nie będzie bezpieczny Choć czynów ów Chłopiec waleczny

Dokona niebywałych

Miłości przy tym wzbudzając Tyleż samo co trwogi

Aż równowagą dwóch krain Rycerz zachwieje srogi

Zmartwiły królewskie słowa Zacną rodzinę chłopca

Posępne wszak Przeznaczenie Przynieść mu miała dorosłość

 

Dni w Andramonie mijały Chłopiec rósł silny, waleczny

Lecz różnił się od innych Cień w jego sercu posępny

Nie czynił go radosnym Nie lubił tańców i zabaw

Od ludzi zazwyczaj stronił I ciągle się w walce zaprawiał

Ambitny i niestrudzony

Gdy skończył wiosen dwadzieścia Młodzieńcem był już wspaniałym

I nikt mu nie umiał dorównać W rycerskim krzepkim rzemiośle

Pewnie dosiadał konia I pewnie dzierżył ostrze

Turniejom dotychczas przyjaznym Inny nadawał on wymiar

Rywala jak wroga traktował A nie jak przyjaciela

Krzywdy drugiego nie pragnął Po walce szacunek okazał

Skinieniem swojej głowy Lecz z konia przy tym nie zsiadał

Dumnie mijając rywali Zręcznie wybitych z siodła

Lecz Często wstać sami nie mogli Znoszono ich z walki pola

Gdy Kor do walki wychodził Lud patrzył zatrwożony

Gdyż gniew na posępnym obliczu Zwiastował krwawe plony

Przestrzegał go Ojciec Wuj i Dziadek Choć siła Chłopca była ich dumą

Że dnia pewnego swym ciosem srogim Prawdziwej szkody komuś dokona

Tak też się stało

W dniu swych urodzin Dwudziestojednoletni wojownik

Stanął naprzeciw innego rycerza By mu zgotować los przeokrutny

Dzień ów był piękny – słońce jaśniało Była w nim jednak i nuta złowieszcza

Lud Andramony tłumnie tu przybył Oglądać zmagania dzielnego rycerstwa

Dziesiątki rycerzy Odzianych w lśniące zbroje

Potykało się krzepko Pieszo i na koniach

Dwóch przy tym się wyróżniało

Mocarny Kor z rodu Kruka Czarnowłosy młodzieniec budzący niepokój ludu

Oraz Nandrakos Waleczny Zwycięzca turniejów licznych

Z lwem swym herbowym na tarczy I wstążką Damy prześlicznej

Zwyciężał dziś każde starcie Z łatwością niebywałą

Pogodny wszak i wesoły Choć dzielny i waleczny

Prawdziwy rycerz wiosny O złotych jak słońce włosach

Tłum kochał go przeogromnie I sławił pod niebiosa

Przyszedł ów moment nareszcie Na placu boju zostali

Dwaj jeno waleczni rycerze W stal przednią przyodziani

Lud ich skandował imiona Bo choć lękano się Kora

Kochano go jednocześnie Za upór niestrudzony

Choć ciężko go było pojąć W krainie wiecznej radości

To kunszt jego wspaniały Był wszak zachwycający

Bo choć posępny młodzieniec Nieskory był do zabawy

To dzielny i uprzejmy I nikt doń nie żywił urazy

Starli się dwaj wojownicy Wpierw kopie krusząc na tarczach

Lecz utrzymali się w siodłach I żaden z nich się nie zachwiał

Nowe chwycili więc kopie Galopem na siebie ruszyli

Ponownie nikt nie zwyciężył Gdyż drzewca znów się skruszyły

Krzyczy lud zatrwożony Większych nie widział siłaczy

I żaden nie chce ustąpić. Kto wygra bój ten straszny?

Zsiadają rycerze z koni I mieczy dobywają

Bój teraz pieszy, szermierczy Zaciekle odbywają

Miecze zwierają się z trzaskiem Tarcze zbierają razy

Tłum krzyczy w wielkiej emocji Dotychczas tu niebywałej

Mijają minuty, godziny Aż dzień się kończy słoneczny

Potężni adwersarze Wciąż ścierają swe miecze

Rozlega się pianie koguta Rycerze wciąż walczą zajadle

A lud z miejsc nie uchodzi Czekając na rozwiązanie

Wreszcie trzeciego dnia walki Szalę zwycięstwa przechyla

Cios Kora gniewny, straszliwy

WYBIŁA NIESZCZĘŚCIA GODZINA !

Lud cały jak jeden mąż Wydaje jęk ze swej piersi

Gdy głowa lwiego rycerza Zostaje odjęta od ciała

Potężnym łukiem szybując Do beczki z pluskiem wpada

Ludzie są przerażeni Szlochają rwą włosy z głowy

Nie wierzą w to co się stało Kor zaś bez słowa odchodzi

Ponury dwakroć mocniej Niż zwykle miał to w zwyczaju

Choć w walce był silniejszy Smutna to była chwała

Kor odszedł – A za nim Koń Jego Lud zaś stopniowo ucichł

Gdyż Król Nadatos wstał z miejsca Aby do ludu przemówić

Tak jak żem przepowiedział – Poważnie Król wyrzekł te słowa

Los Kora jest odmienny I trzeba go uszanować

Śmierć ta napawa nas smutkiem Lecz tak stać się musiało

By Rycerz wyruszył w podróż Której Owoce nieznane

To rzekłszy Król siadł z powrotem A lud ucichł posępnie

Zazwyczaj radośni Krajanie Smutek ujrzeli w swych sercach

 

Rozdział IV

 

Krok za krokiem Kor jechał stępa

Na karym swym Rumaku Równie jak Kor posępnym

Potężnym niczym góra A przy tym żywotnym i krzepkim

Jakby z tej samej myśli Koń i Pan jego zrodzony

Zdążali w stronę złej puszczy Z uporem niestrudzonym

 

Wreszcie Kor i Koń jego Do granic krainy dotarli

Aż oczom ich się ukazał Skraj puszczy o sławie potwornej

Kor pewny był jedynie Że musi podążać przed siebie

Do serca królestwa Marduba By poznać drugą część siebie

Gdyż Kor był nie tylko mocarny Lecz również przenikliwy

I sam zrozumiał już dawno Iż z losem swoim straszliwym

Sam jeno zmierzyć się może A przy tym dufny w swe siły

Zamierzał niczym Zdobywca Przemierzyć puszczę straszliwą

Następnie pustkowia posępne Znane mu tylko z legend

A gdy do zamczyska Marduba Przybędzie wiedziony gniewem

Maga do stóp swych rzuci Gniotąc kark butem żelaznym

Krainę ponurą wyzwoli I wróci w blasku chwały

Do pięknych strumieni i dolin W których rozpoczął życie

Lecz by tam spokój odnaleźć Wpierw musi czynów dokonać

Nieludzkich, bohaterskich Iż nawet w pieśniach rycerskich

Podobny mu się nie znajdzie Tak los swój wreszcie odnajdzie

 

Posępny i pełen pychy Dumny ze swojej siły

Wjechał rycerz mocarny Do kniei niegodziwej

Trafem jakowymś przedziwnym Lub może losu wyrokiem

Nie gubił się rycerz w lesie Lecz trakt odnalazł szeroki

Rzecz to była niezwykła Gdyż nikt tędy nie chadzał

Prócz zwierząt i bestii potwornych Poczętych w umyśle Marduba

Trakt jednak był tutaj szeroki I nic na nim nie rosło

Pośród ponurej Kniei Nietkniętej ludzką stopą

Ktoś inny na miejscu Kora Szybko wyzionąłby ducha

Gdyż w puszczy złej wszechobecna Była Ponura Kostucha

Dziesiątki krwiożerczych oczu Śledziło kroki rycerza

Gdyż środkiem drogi zdążały Dwa wyśmienite dania

Tęga porcja koniny Z człeczyną świeżą podana

Harpie, Gobliny, Chimery Patrzyły z ukrycia łakomie

Lecz same nie wiedząc czemu Lękały się bardzo Kora

Mimo głodu pozostając w bezpiecznym ukryciu

Tak Strach pozostawił poczwary przy życiu

By trwać mogły dalej nikczemnie

Wiecznie poszukując źródła krwawej strawy

Co szarpać się będzie daremnie W sercu okrutnej zabawy

Pośród upiornego tańca

Niewolników wiecznego głodU

 

Rycerz zagłębiał się bardziej i bardziej W serce ponurych ostępów

Dziwiła go cisza wokół Spodziewał się wrogich zastępów

Potworów, bestii, demonów Był na nie gotowy

Te jednak tylko patrzyły Chowając nisko głowy

Gdyż stwora pośledniego Napawał ów rycerz lękiem

Na koniu zdążając przed siebie W półmroku i ciszy posępnej

Tak dni minęło siedem

Aż wreszcie rycerz dotarł Do serca puszczy straszliwej

Gdzie w chatce na kurzej łapie Wiedźma żyła niegodziwa

Lat miała trzysta z okładem Ogromna, pokryta krostami

Niedźwiedzia potrafiła Na sztuki rozedrzeć szponami

Rycerza naszego śledziła Gdy tylko przybył do lasu

W postaci ponurej sowy Planując swą zbrodnię zawczasu

Kor jechał niestrudzenie Na koniu swym niezrównanym

Nagle posłyszał śpiew cudny I bardzo go to zdumiało

Ruszył Kor w stronę głosu Na dróżkę zbaczając ukrytą

Skąd piękny głos dziewczęcia Przyzywał rozkoszną nutą

Ciepła i melancholii Wśród dźwięków harfy uroczych

Spoziera wojownik zdumiony I oczom swym nie dowierza

W sercu złej kniei głos piękny Doprowadził rycerza

Do małej przytulnej chatki Na progu której siedziała

Dziewoja niezwykłej urody I patrząc na niego śpiewała

Pieśń to była niezwykła W pradawnym jakowymś języku

Słychać w niej było szum wierzby Przyzywał Mamił Dotykał

Niepomny ostrożności Kor zsiadł ze swego konia

I zbroję swoją zdjąwszy Poszedł w dziewczęcia ramiona

Nie wiedział nasz rycerz odważny Iż stać się miał łupem

Gdyż leśna wiedźma Dzięki swej sztuce

Mamiła pięknym głosem Dzielnych junaków

By w postaci nadobnej kusić tych biedaków

Którzy niczego niepomni tonęli w jej słodkim uścisku

Następnie noc zaś spędzali W pajęczynie z jedwabiu i stali

Pogrążeni w amoku zaznawali rozkoszy

Podczas ostatniej, upojnej, mortualnej nocy

Gdy Bogini Rozkoszy Tańczyła Obłędnie z Kostuchą

I tak każdy nad ranem wyzionął przy niej ducha

Lecz rycerz nasz był niezłomny Mocniejszy niźli Kostucha

Przeto w miłosnych splotach Dni spędził z górą dwieście

Aż dnia ostatniego wreszcie Nasycił wiedźmę straszliwą

Także Zmógł sen ją .

Nieprzytomną choć żywą Przykrył Kor troskliwie

Powstając z łoża rozkoszy Gdzie spędził piękne chwile

Raz jeszcze pogładził jej włosy I ruszył ku przeznaczeniu

Wracając na trakt zostawiony By dalszej szukać przygody

 

Kochanka dzielnego rycerza Przespała trzy miesiące

I przebudziła się młoda Powróciła jej dawna uroda

Gdyż energia rycerza Dała jej nowe życie

I choć zła tak jak była W sercu chowała skrycie

Już zawsze miłości iskierkę Tak zmienił jej serce Rycerz

 

 

 

 

 

Rozdział V

 

W końcu las przebył nasz rycerz waleczny

Uszedłszy szponom wiedźmy niebezpiecznej

Stał się dwakroć silniejszy I trzykroć pewniejszy siebie

Wolę posiadł niezłomną Wędrując pod ciemnym niebem

Czarnoksięskiej krainy Marduba

Który czekał na niego Jak nieuchronna zguba

Śmierć czeka na Kora Czy też wieczna chluba?

Trzy lata wędrował rycerz Po posępnej krainie

Walczył z ludożercami I ze smokiem straszliwym

Spalił osadę tubylców Gdy źle wskazali mu drogę

Trzy dni rozmawiał ze smokiem Po czym odrąbał mu nogę

Bo choć smok był uczony Znudziła go ta rozmowa

Naszyjnik z ludzkich czaszek Ozdobił szyję jego konia

I tak chcąc dobrem ujarzmić Występną tę krainę

Nasz rycerz stał się okrutny Potworny niczym demon

Tak dotarł wreszcie do zamku Gdzie Mardub czekał na niego

Na oścież otwarte wrota Witały rycerza zdumionego

Szybko jednak ochłonął I uznał że mag się boi

I tak okrutny i pyszny Odziany w stalową zbroję

Wrota swej zguby przekroczył Na nieszczęście swoje

Przemierzył Kor pusty zamek Aż dotarł do sali tronowej

I wszedłszy na dywan czerwony Naprzód skierował swe kroki

Tam zaś na tronie z czaszek Król – Czarnoksiężnik zasiada

A mądre jego oczy Chłodnymi oczyma są gada

Przebyłeś długą drogę – Mardub spokojnie rzecze

Po to by tron mi odebrać Nieszczęsny mój człowiecze

Zaiste jesteś potężny Być może silniejszy ode mnie

Lecz próżna była twa droga Gdyż los twój kończy się we mnie

Zamilcz krwi żądny tyranie ! Rycerz mu na to przerywa.

Nie myśl że zbije mnie z tropu Myśl Twoja niegodziwa

Jestem Korem niezłomnym! Zabiłem setki wrogów !

A ty będziesz kolejny Jak robak martwy, nikczemny

Pod stopą moją pancerną Ducha wyzioniesz za chwilę!

Wspaniała jest twa duma I twoje okrucieństwo

Czarownik odrzecze mu na to, Patrząc na Kora spokojnie

Lecz wiedz że los twój skończony A złe swe cechy masz po mnie

Gdyż ja i brat mój Nadatos Cny władca Andramony

Rządzimy naszym dwuświatem Wspólnie od tysiącleci

On dobry jest Ja zły jestem Tak widzą to proste umysły

Tworzymy zaś równowagę Jak umysł dostrzeże bystry

A ty jesteś złudzeniem. Wytworem naszych myśli

Połowę wyśnił Nadatos Połowę Ja żem wyśnił

I wiedz że raz na lat pięćset Tworzymy takiego zucha

By swoją świeżością dzielną Odmłodził naszego ducha

Raz tak jak ty się rodzi W słonecznej Andramonie

I drogę do mnie przemierza Gdzie mogę go pochłonąć

Kolejny zuch za lat pięćset Narodzi się w mojej krainie

I ruszy na Nadatosa Gdzie słuch o nim zaginie

Gniew poczuł rycerz waleczny Nie dowierzając w te słowa

Próbuje ruszyć na wroga Lecz palcem kiwnąć nie zdoła

Zastyga niczym posąg Słowa już nie wydusi

I czuje jak duch potężny Opuszcza go stopniowo

Stapiając się z aurą Marduba

 

Tak Kończy Się Nasza Wyprawa

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jest jakiś pomysł na historię. Wykonanie spodobało mi się znacznie mniej. Dlaczego kursywą? Gorzej się czyta. Dlaczego w środku niemal każdej linijki jest wyraz dużą literą? Jeśli połączyłeś, to trzeba było to poprawić. Interpunkcja leży i kwiczy. Czy jest jakiś zakaz używania kropek w wierszach? Niekiedy miałam wrażenie, że rytm się sypie. Zdarzają się literówki, ale nie ma ich jakoś straszliwie dużo.

Mimo wszystko oznaczyłabym to jako wiersz, nie jako opowiadanie. W końcu mowa wiązana…

Rolnik nie musi orać Pług prosi do pomocy

Pług zaś spisuje się dzielnie Sam, bez niczyjej pomocy

No, dziwny dosyć ten rym. A czasami masz częstochowskie. Nie lubię tego. :-(

Babska logika rządzi!

Nie wiem, co napiszą – jeśli napiszą – na ten temat inne osoby, ale ja zrezygnowałem z prób przeczytania całości. Powód? Już piszę… Zastrzegasz we wstępie, że oprócz rymów nie ma w tym utworze elementów charakterystycznych dla poezji. Baju baju, Autorze… Interpunkcja autorska jest jednym z wyróżników poezji, przynajmniej współczesnej. Wyraźnie postawiłeś sobie za cel pominięcie kropek i przecinków, a zastąpienie ich wersalikami – ale nie byłeś konsekwentny w tym pierwszym zamiarze, sześć kropek i osiem przecinków plącze się po “eposie”… Pal licho kropki i przecinki, ich nieobecność – gorsze są te wersaliki. Powtykałeś je zamiast kropek i przecinków, “dzięki czemu” tylko masochista lub desperat będzie rozszyfrowywał, gdzie się zdanie kończy, gdzie zaczyna, które jest nadrzędnym, a które podrzędnym, i tak dalej.

Eksperyment? OK, każdy twórca ma prawo do eksperymentowania, ale jednocześnie, dla zachowania równowagi w przyrodzie, każdy czytelnik ma prawo machnąć ręką na dany eksperyment, konkretnie na jego efekty.

Edycja;

Wyprzedziła mnie Finkla i była o wiele bardziej tolerancyjna w ocenie kwestii interpunkcji oraz wielkich liter. Co nie zmienia mojego zdania.

Andrzeju, zaprezentowałeś zbiór nieprzypadkowych słów, ale moim zdaniem nie jest to ani wiersz, ani proza; nie wiem co to jest.

Próbowałam czytać, ale nie dałam rady, nie przebrnęłam. Wolałabym opowieść przedstawioną w bardziej tradycyjny sposób.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też nie dałam rady. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dziękuję za komentarze.

 

Finklo – Dziwnie to zabrzmi, ale czytając Twe uwagi poczułem się przyjemnie skomplementowany.

Nie bez powodu, gdyż wypunktowałaś dokładnie to o czym przypuszczałem, że może się nie spodobać, więc jest mi miło, że się nie myliłem. Jedyne o czym nie pomyślałem że może przeszkadzać to kursywa. Cóż, przypomina ona nieco bardziej ręczne pismo więc zdała mi się bardziej klimatyczna dla opisu świata pozbawionego technologii. Co do pozostałych wyborów to kierowałem się wyłącznie własnym widzimisię, nie ma w tym jednak przypadku ani zaniedbania. Przykładowo falbanki o których wspomniał także AdamBk najpierw zamieściłem, następnie zlikwidowałem, później zaś na powrót zmieniłem. Chyba faktycznie mogą przeszkadzać, nie ma ich również w oryginalnym rękopisie, który powstał parę lat temu. Tylko że ja nie przepisywałem klawiaturą z rękopisu. Najpierw nagrałem swój głos a potem pisałem słuchając nagrania… Trochę na okrętkę i teraz myślę, że był to błąd, gdyż – jak zdałem sobie właśnie sprawę, odzwierciedliłem w dużej mierze dynamikę i rytm własnego głosu. Wynika to z nawyków, gdyż dotychczas publikowałem się jedynie śpiewając własne teksty jako metalowy wokalista.

Reasumując – Finklo i Adamie – dziwaczna interpunkcja wynika z tego, że zachowałem się tak, jakbym dopasowywał tekst do muzyki płynnie i na słuch zaznaczając tak by było to użyteczne, tylko że dopasowywałem go bezwiednie do własnego głosu, co oczywiście jest zrozumiałe tylko dla mnie….

Dziękuję, wpadłem na to formułując odpowiedź. Sam bym zapewne tak łatwo do tego nie doszedł.

Każda dziedzina rządzi się swoimi prawami… A kalki bywają zwodnicze.  Ta kursywa też mogła  wynikać z przyzwyczajeń – klimat w muzyce bywa ważniejszy od treści, zaś w tekście pisanym to treść powinna budować klimat… 

 Finklo – w jednym się pomyliłaś – nie miałem pomysłu. Po prostu zapisałem bardzo wyraźny sen płynnie i zaraz po fakcie.

Adamie – oczywiście masz rację z tymi cechami poezji, choć jak pisałem był to raczej odruchowy i osobisty, w pewnym sensie techniczny zapis dźwięku… Zupełnie bez sensu, bo potraktowałem swój głos tak jak instrumenty na których trzeba położyć słowa… Czysty nonsens, ale w sumie zabawny.

 

Regulatorzy i Gravel – w zestawieniu z powyższymi obserwacjami nie dziwię się, że tekst mógł być ciężkostrawny.

Pozdrawiam i dziękuję !

 

Andrzej Kosecki

Również próbowałem, lecz nie dałem rady dobrnąć nawet do połowy, przykro mi.

Sorry, taki mamy klimat.

Mam podobne odczucia, jak poprzednicy. Szczególnie zgadzam się z opinią AdamaKB. Sądzę zresztą, że początkujący autorzy powinni nauczyć się pisać tradycyjne opowiadania, zanim wezmą się za eksperymenty.

Nowa Fantastyka