- Opowiadanie: Cedrik - Sprawiedliwość

Sprawiedliwość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sprawiedliwość

Opowiadanie zostało oparte na faktach.

 

 

Ten dzień był szary. Nocą, z zachodu napłynęły nabrzmiałe od deszczu jesienne chmury i zawisły wysoko nad miastem. Pierwsze uderzenie ulewy było agresywne, gwałtowne, jak gdyby krople były małymi bombami spuszczanymi przez naturę na człowieka. W paru samochodach odezwały się alarmy, budząc mieszkańców osiedla. Ostatnie, spalone słońcem liście spadły pod jej naporem i popłynęły wzbierającymi rynsztokami.

Nad ranem ulewa przygasła, przechodząc w silną mżawkę. Jej jednostajny szum był pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszało większość zamieszkujących osiedle osób zaraz po wyłączeniu budzików.

W taki dzień jak ten, próżno by było szukać na zewnątrz kogoś, kto nie ma nic do załatwienia, szczególnie rano.

A jednak była tam. Stała na jednym z wielu balkonów ściskając w dłoni kubek kawy i spoglądając przed siebie, jak gdyby było tam coś ważnego.

 

***

Na imię miała Magda, ale nie lubiła, kiedy ktoś tak na nią mówił. Wolała zdrobnienia, jak ,,Madzia” czy ,,Magdusia”. Przypominało jej to dawne czasy, kiedy jeszcze życie nie było tak skomplikowane.

Co rano, punktualnie o siódmej trzydzieści, wychodziła na balkon, lub rozchylała firanki swojego pokoju i obserwowała.

Na osiedlu często wiał wiatr, rozwiewając jej farbowane, brązowe włosy. Koił przyjemnie podrażnioną od pudru i innych specyfików skórę. Czasami pozwalała sobie na rozpięcie szlafroka, pod którym miała tylko cienką koszulę nocną. Przymykała oczy i udawała, że ciągle jest małą dziewczynką na wyjeździe w górach.

Lubiła obserwować ludzi. Z wysokości dziesiątego piętra patrzyła w dół, na ich głowy, kiedy wsiadali do samochodów czy też wychodzili na spacer ze swoimi zwierzętami. Zerkali wtedy co chwila na zegarki i pospieszali pupila, by szybciej załatwił swoje potrzeby. Nie mieli pojęcia, że są obserwowani.

Większość gospodyń domowych tuszuje nałóg podglądania innych, oglądając seriale telewizyjne. Jej nie było wolno. Oczywiście, miała telewizor. Stał w kącie, na drewnianym stoliku. Wprawne oko zauważyłoby jednak, że do gniazdka obok nie ma podłączonej wtyczki.

Miała dwadzieścia trzy lata, lecz wyglądała na więcej. Zniszczona cera, podkrążone z niewyspania oczy i poplątane włosy dawały jej wygląd trzydziestolatki. Prawdopodobnie, gdyby nie używała kremu, na twarzy zaczęłyby się robić zmarszczki. Pofarbowane włosy ukrywały lekką siwiznę. Oznaki przedwczesnego starzenia.

Otrząsnęła się z zamyślenia. Odwróciła głowę, bacznie nasłuchując odgłosów dochodzących z mieszkania. Odetchnęła z ulgą. Coś jej się przewidziało.

Nawet nie próbowała uspokoić drżących dłoni.

Wokół jej nóg utworzyła się kałuża z parującej kawy. Puchate pantofle były już nią nasiąknięte. Ona jednak na to nie zważała. Myślami była już gdzieś indziej, pozornie tylko wpatrując się w zasłonę deszczu.

 

 

***

 

To był bardzo podobny dzień. Złota polska jesień już dawno minęła, ustępując sennym, szarym i mokrym dniom.

Zapamiętała go bardzo dobrze. Nie ze względu na pogodę, ani też nie dlatego, że dostała pierwszego w swoim życiu okresu. Tego dnia, mała Madzia po raz pierwszy zetknęła się ze śmiercią.

 

***

 

Wróciła do domu przemoczona, czując w brzuchu nieprzyjemny, menstruacyjny ból. Miała trzynaście lat i – jak powiedziała szkolna pielęgniarka kiedy zwalniała ją z lekcji – był to już ,,czas najwyższy” na tego typu sprawy.

Kiedy tylko przestąpiła próg mieszkania, wiedziała, że stało się coś złego. Drogę do jej pokoju zastąpił ojciec, który przykucnął i spojrzał na nią poważnie. Położył jej ręce na ramionach.

Coś mówił, o tym, że po świecie krążą choroby i ona powinna już cos o tym wiedzieć, w końcu chodzi do szkoły. Chciał jeszcze coś dodać, lecz się wyrwała. Nie mogła znieść jego poważnego, współczującego spojrzenia. Pierwsze łzy popłynęły, choć sama o tym nie wiedziała, już zanim popchnęła drzwi swojego pokoju.

Leżał tam, na jej łóżku. Młody kot, w czarno-białe plamy. Dostała go na imieniny, cztery dni temu. Nie zdążyła jeszcze wybrać imienia, lecz teraz było już ono zbyteczne.

Nad kotkiem pochylała się jej mama, jedną ręką podkładając pod niego szufelkę, miotełką popychając bezwładne ciało. Na twarzy miała wymalowaną odrazę.

Tak to właśnie Magda zapamiętała. Jeden obraz, jak czarnobiałe zdjęcie. Ostre i dokładne w detalach. I ona sama, stojąca w drzwiach, za nią ojciec zastygły w ruchu, z wyciągniętymi ku niej ramionami.

Dalsze wspomnienia są rozmyte. Pamięta, jak biegła z krzykiem w stronę matki. Pamięta też tę odrazę na twarzy rodzicielki i jej krzyk ,,Nie dotykaj TEGO!”, który wprowadził ją w stan histerii. Pamięta też mocne ramiona ojca, zamykające się na jej ciele.

Krzyczała. Biła i gryzła, lecz nie puszczał. Musiała patrzeć, jak matka, wciąż z tą odrazą, tak inną od uśmiechu, z którym pokazywała swojej córce, jak czesać kota specjalną szczotką, podnosi małe ciałko na szufelce i wkłada do czarnego worka na śmiecie. Worek, wraz z zawartością, wylądował później istotnie w kuble na śmieci, a mama przesiedziała w łazience dwie godziny, myjąc się zawzięcie, jak gdyby śmierć była zaraźliwa.

Magda nie mogła wytrzymać w domu. Po dwóch godzinach spędzonych na płaczu, wybiegła z mieszkania.

Zbiegła po schodach, na betonowe, otoczone szarymi, odrapanymi kamienicami, miejskie podwórko. Stała tak, ciągle płacząc, a grube krople uderzały o jej żółty, plastikowy płaszczyk. Stare mury kamienic i pozbawione liści drzewa były jedynymi świadkami jej żalu.

Właśnie wtedy po raz pierwszy go spotkała. Usłyszała pisk drucianej furtki, której zwykle używali śmieciarze, potem na popękanych, betonowych płytach zastukały buty.

Stuk, stuk , stuk, stuk. Nie podnosiła głowy. Stuk, stuk. W jej polu widzenia pojawiły się czarne, skórzane buty, a nad nimi mokre nogawki od garnituru. Stuk, stuk. Ich posiadacz stał tuż przed nią. Krople deszczu spływały po czarnej skórze butów wprost w płytką kałużę.

Podniosła głowę, jednocześnie ocierając ręką łzy, zastąpione natychmiast przez krople deszczu.

Mężczyzna w garniturze był młody. Mokre, czarne włosy lepiły mu się do czoła. Ciemne oczy patrzyły na nią badawczo. Cofnęła się, nieświadomie.

– Co się stało? – zapytał. – czemu płaczesz?

 

***

 

Tak poznała Marcina. Był studentem prawa, chciał być prawnikiem. Śmiał się, że umie dobrze kłamać.

Przychodził do niej czasami. Z początku była wystraszona. Wiele razy słyszała, że nie powinno się rozmawiać z obcymi. Marcin, gdy mu o tym powiedziała zaśmiał się i zapytał, jak w takim razie człowiek ma poznawać znajomych? Nie potrafiła mu odpowiedzieć.

Nie odwiedzał jej regularnie. Czasami dzwonił na jej komórkę i umawiali się na rynku. Innym razem wpadał pod szkołę. Był miły. Nigdy niczego jej nie proponował. Sam zastrzegał, że mają się spotykać w miejscach, gdzie są obecni ludzie.

Dużo rozmawiali. Właściwie to ona mówiła, on tylko słuchał. Była normalną nastolatką. Miała dużo problemów. Jednych błahych, innych mniej. Marcin umiał jej doradzić. Lepiej, niż ktokolwiek inny. Miał doświadczenie, sam przecież przechodził przez ten okres, a ponieważ był młody, wspomnienia były jeszcze świeże. Wiedział, co czuła.

Po paru miesiącach znajomości stał się jej bliskim przyjacielem. Bliższym, niż ktokolwiek. Sam też się zaczął otwierać. Mówił głównie o trudach nauki i choć ona nie potrafiła mu w niczym pomóc, jemu wystarczało to, że słucha.

Minął rok, a potem półtorej. Teraz już nie musieli umawiać się w miejscach publicznych. Ufała mu. Chodzili więc na długie spacery, głównie po Krakowskim Zakrzówku, podziwiając przyrodę. Czasami siadali na jednej z ławek i powtarzali lekcje, każdy swoje. Niekiedy pomagał jej w nauce, głównie w matematyce, której nie rozumiała.

Jednocześnie z rozwojem znajomości, jej zaciekawienie zaczęło z wolna przeradzać się w fascynacje. Raz jeden, z bijącym sercem przytuliła się do niego i chciała pocałować.

Odepchnął ją.

– Nie – powiedział zdecydowanym głosem.

Zapiekło ją pod powiekami.

– Przepraszam – wyszeptała, wstając. – Ja… musze iść do domu.

Schwycił ją za rękaw.

– Nie wygłupiaj się. Siadaj – pociągnął. Opierała się, lecz w końcu dała za wygraną. – Magda, to oczywiste, że chcesz spróbować. Nie myl tego z miłością, to twoje hormony, kobieto – ostatni wyraz zaakcentował, uśmiechając się przy tym żartobliwie. – Rozmawialiśmy o tym, pamiętasz, kobieto? – znów się uśmiechnął. Widząc, że dalej siedzi obrażona, westchnął. – Po prostu jestem twoim przyjacielem. I jestem dużo starszy… a poza tym, nie masz tam w szkole żadnych przystojniaków… kobieto?

Uderzyła go. Uśmiechnął się, rozluźniony. Ona też, nieśmiało, a potem już szerzej.

– No, to bierzmy się za matmę – powiedział.

Od tego dnia byli tylko przyjaciółmi. Przynajmniej dla niego, bo ona nie mogła przestać o nim myśleć.

Tak minęły trzy lata.

Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło.

 

***

 

Z zamyślenia wyrwał ją szczęk kluczy i odgłos otwieranych drzwi. Kubek z resztką kawy wyleciał jej z dłoni i rozbił się na balkonowych płytkach. Wbiegła do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. W samą porę, bo Marcin właśnie wchodził do pokoju.

– Zimno tu, jak w trupiarni – powiedział. – Jak tak dalej będzie, zachorujesz. Masz być zdrowa. To ważne.

Popatrzyła się w ziemię, na swoje pantofle. Dopiero teraz spostrzegła, że są nasiąknięte kawą. Poczuła, że robi się jej gorąco.

– Wiem – odparła. – Przepraszam. Ja po prostu… tak lubię. Przepraszam – schyliła się i ściągnęła kapcie, starając się, by nie wyglądało to podejrzanie. Zerknęła na niego zza opadających włosów. Nie patrzył się na jej pantofle, jego spojrzenie przesuwało się po całej jej sylwetce, jak gdyby oceniając.

– Kobieto, jak ty wyglądasz? – skrzywił się. – Wiesz, która godzina? Powinnaś być już umalowana i przebrana, a ty w samej koszuli, gołą dupą świecisz… – rozglądnął się. – Burdel. Kupiłem ci to mieszkanie, masz w nim sprzątać.

Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że twarz mu poczerwieniała, a po bokach szyi, tuż za szczęką zaczęły pulsować mięśnie, jak zawsze, kiedy zaczynał się wściekać.

– Wiem. Ja… Marcin, przepraszam. Posprzątam dzisiaj. Obiecuję. Wczoraj przyszłam późno do domu, wiesz… nie miałam czasu.

– Miałaś czas – syknął. Na podłodze zadudniły jego kroki. Magda mimowolnie się spięła. Ale on podszedł tylko to fotela i usiadł na nim z westchnieniem. – Zmęczony jestem – mruknął. To była ciężka rozprawa. Ale wygrałem – oznajmił z satysfakcją. – Nie będzie mi się tu żaden pieprzony Anglik panoszył. – spojrzał na nią. – Co tak stoisz? Choć tutaj.

Podeszła. Niepewnie usiadła mu na kolanach. Jego dłoń zjechała wolno po jej plecach na sam dół i zatrzymała się na pośladkach. Westchnął.

– Popatrz na mnie.

Odgarnęła włosy. Uśmiechał się. Jego przystojną twarz pokrywał lekki zarost. Podniosła rękę i przejechała po nim opuszkami palców.

– Kochasz mnie?

Uśmiechnęła się. Popatrzyła się głęboko, w te jego ciemne oczy, których spojrzenie zawsze ją zniewalało. Tym razem pogładziła go po policzku całą dłonią.

– Tak – powiedziała. – Powinieneś to tak zostawić.

– Co, zarost? – zapytał, podnosząc jej koszulkę. Uniosła się lekko, by mu to umożliwić. -Będzie, jak chcesz.

Szlafrok upadł na podłogę, a zaraz za nim koszula.

 

***

 

Godzinę później leżeli w jej łóżku, zawinięci w wilgotne od potu prześcieradło. W całym pokoju unosił się zapach spełnienia. Jego dominował, jej był delikatniejszy i aromatyczny. Widziała, jak jego nozdrza poruszają się szybko, gdy wciągał ten zapach głęboko.

Patrzył się w sufit, jedną ręką przygarniając ją do siebie, na drugiej opierając głowę. Widziała krople potu, wolno zjeżdżające po jego klatce piersiowej.

– Mam otworzyć okno? – zapytała.

Skinął głową. Wstała, czując jego spojrzenie na swoich pośladkach. Pokręciła zalotnie pupą. Roześmiał się.

Odgarnęła firankę i wyjrzała na zewnątrz. Mgła się podniosła, lecz deszcz padał nadal. Otworzyła okno. Chłodne powietrze wpadło do pokoju, usuwając dowody ich miłości. Tak, jak gdyby to się nie zdarzyło.

Poczuła, że ma gęsią skórkę. Wróciła do łóżka biegiem. Przytuliła się do jego ciepłego ciała. Teraz będzie dobrze, pomyślała. Wszystko będzie lepiej. Musi być.

– Popołudniu wpadnie mój szef – powiedział. Głos miał chłodny, jak wpadający do pokoju wiatr. – Na obiad. Masz się ładnie ubrać. Zrobić dobre jedzenie. I tu wysprzątać. I pamiętaj, żeby się uśmiechać. Jesteś moją narzeczoną.

– Długo tu będzie?

– Tyle, ile potrzeba – Odepchnął ją i usiadł na łóżku. – Muszę wyjść, już zbyt dużo czasu tutaj straciłem. Wrócę o czwartej. O piątej przychodzi Szymon – Wszystko ma błyszczeć. Rozumiesz? Rozumiesz, dobrze – wstał. – Gdzie jest moje ubranie? Oczywiście, nie ułożyłaś, co? Teraz będzie całe wymięte. Przez ciebie.

Skuliła się w pościeli.

– Przepraszam… nie było czasu… skarbie – próbowała się uśmiechnąć.

Odwrócił się do niej. Jego usta zmieniły się w jedną linię. Mięśnie na szyi pulsowały szybko. Podszedł ku niej jeden krok, zawahał. Przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiał, potem odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Słyszała, jak klnie pod nosem, zbierając z podłogi swoje ubranie. Nie ruszała się z miejsca. Chwila ciszy, gdy się ubierał. Potem stuk jego butów. Szczęk drzwi balkonowych. Poczuła, że jak włosy na karku podnoszą się same. W żołądku pojawił się dobrze znany ucisk. Boże…

– Magda!

Wstała i mechanicznie, licząc w myślach kroki, przeszła przez mieszkanie.

Marcin stał na środku pokoju. W rękach trzymał szczątki jej kubka. Silny wiatr powstały na skutek przeciągu powiewał firanką za nim i mierzwił jego włosy. Szybko przeniosła swoje spojrzenie gdzieś ponad jego bark. Dalej liczyła.

Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć…

– Co to jest? – zapytał spokojnym, bardzo zimnym i bardzo opanowanym głosem. – Ja dałem ci ten kubek, dziwko. Rozbiłaś go.

Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści, trzydzieści jeden…

– Przepraszam… on… mi się wyślizgnął z ręki, Marcin ja przepraszam, skleję go!

– Nie skleisz – cisnął szczątki za siebie. Przeleciały nad poręczą balkonu.

Czterdzieści dwa…

Stuk, stuk, stuk, buty wybijają rytm, coraz głośniejszy, gdy się zbliżają.

Czterdzieści pięć, czterdzieści sześć, siedem, Boże, osiem, dziewięć…

– Marcin… - szepnęła, pomiędzy jednym oddechem a drugim. Głos miała piskliwy. – Szef przychodzi…

Uderzył ją w twarz otwartą dłonią. Upadła na ziemię, kuląc się na podłodze.

– Ciesz się, że tylko tyle, kurwo. Wystąpiły okoliczności łagodzące. Wieczorem pogadamy poważniej – sięgnął do kieszeni marynarki i wydobył z niej portfel. Otworzył. Wyjął pięćdziesiąt złotych i rzucił jej na podłogę. – I pamiętaj; obiad, uśmiech, ubranie i ma być czysto.

Stuk , stuk, stuk, trzaśnięcie drzwiami, szczęk kluczy. Została sama.

Dopiero teraz pozwoliła sobie na płacz.

 

 

***

 

Maleńką kuchnię wypełniał zapach jedzenia. Na patelniach smażyły się filety rybne i kotlety, a w garnku gotowała zupa. Magda stała przy ladzie, obierając ziemniaki. Już nie płakała. Co jakiś czas ocierała suche, zaczerwienione oczy. Skupiła się na wykonywanej czynności, starając się zapomnieć o wszystkim innym.

Pięćdziesiąt złotych nie wystarczyłoby na wiele. Marcin dobrze o tym wiedział, dając jej pieniądze. Chciał mieć pretekst. Na szczęście dla niej, Magda zaoszczędziła paręset złotych, chowając je pod obluzowanym kawałkiem podłogi, na czarną godzinę. Czasami, kiedy, pełna irracjonalnego strachu, chowała pieniądze, myślała o ucieczce. Szybko się jednak uciszała. Nie chciała o tym myśleć. A jednocześnie nie potrafiła przestać.

Przerwała obieranie. Wrzuciła obrane ziemniaki do garnka i zapaliła gaz. Zmięła starą gazetę z obierkami i wrzuciła do kosza. Ostatnią porcję kotletów, razem z filetami włożyła do rozgrzanego piekarnika. Rozejrzała się po kuchni. Nerwowo spojrzała na okrągły zegar wiszący na ścianie. Miała jeszcze czas. Wcale jej to nie cieszyło.

Czując nerwowy ucisk w brzuchu pomaszerowała do pokoju. Cała się trzęsła, mimo włączonego ogrzewania było jej zimno. Z szuflady wyciągnęła cienki polar – jedyną rzecz, jaka pozostała jej z rodzinnego domu. Wtuliła w niego twarz, wciągając głęboko zapach mieszkania jej rodziców. Potem naciągnęła obranie na siebie i usiadła na łóżku, kuląc się i chowając ręce w rękawach. Trzęsąc się, patrzyła na stojący na biurku budzik, którego wskazówki wolno odmierzały czas.

Miała go wystarczająco dużo, by myśleć.

 

***

 

Wszystko zaczęło się wiosną, zaraz po maturze. Miała osiemnaście lat. Marcin stał się jej obsesją. Korzystając z wolnego czasu, spotykali się prawie codziennie. Niekiedy nawet w towarzystwie znajomych Magdy, którzy zaakceptowali jej bliską znajomość ze starszym od niej o ponad dziesięć lat mężczyzną.

Jeździli na biwaki, parę razy byli na spływach kajakowych. Marcin nie odstawał od reszty grupy. Śmiał się i żartował z innymi. Grał na gitarze. Był duszą towarzystwa, a dla Magdy – ideałem.

Poza przelotnymi miłostkami w gimnazjum i wczesnym liceum, nie miała nikogo. Nie chciała mieć. Nie oddałaby się żadnemu innemu mężczyźnie, oprócz Marcina. Czasami, w nocy płakała, rozpamiętując jego reakcję sprzed paru lat, kiedy ją odepchnął. Od tego czasu ani razu nie doszło pomiędzy nimi do jakiegokolwiek zbliżenia. Utrzymywał dystans, nawet, gdy w kinie opierała głowę na jego ramieniu.

Niektórzy, bliscy znajomi dostrzegli to, co się z nią dzieje. Starali się pocieszyć, później, przemówić do rozsądku. Pamięta jeszcze wysoki głos Moniki, najbliższej przyjaciółki, kiedy się jej zwierzyła – ,,Daj sobie spokój, dziewczyno! Popatrz, na tych wszystkich chłopców, którzy rozbierają cię wzrokiem na korytarzu! Tego kwiatu jest pół światu!”. Nie chciała słuchać. Tłumione latami zainteresowanie, teraz już obsesja, wzięło górę. Kochała go. Nie mógł nie widzieć jak się na niego patrzyła. Jak, w czasie spacerów, niby to przypadkiem, ocierała o niego ramieniem. Nie reagował.

Wszystko się zmieniło pewnego wieczoru. Do jej pokoju przyszła matka. Jakaś jej przyjaciółka widziała Magdę i Marcina w mieście. Dla niej była to tylko plotka, lecz dla mamy Magdy – ważna informacja. Nagle wszelkie szkolne spóźnienia, nieobecności i nagany nabrały sensu. Zwłaszcza, że już wcześniej, na jednej z wywiadówek, wychowawczyni podała rodzicom informacje o dziwnym mężczyźnie, który podejrzanie często włóczy się pod szkołą, a którego nikt nie zna. Podała też jego rysopis, w wielu detalach podobny do tego, który usłyszała od koleżanki.

Matka Magdy była inteligentna. Ponad to wiele lat spędziła, czytając wszelakie plotki w Internecie i w prasie brukowej, miała więc z góry wyrobiony światopogląd na tą sprawę.

– Kim on jest? – spytała, zaraz po otwarciu drzwi. – Ile ma lat?

Magda, która akurat rozmawiała z Marcinem przez sieć, odwróciła się od laptopa, czując w brzuchu ucisk.

– Kto? – zapytała się drżącym głosem.

– Ten mężczyzna! Ten, z którym się umawiasz! Myślisz, że nie zauważyłam?! – kobieta podeszła do niej i pochyliła się, nad monitorem.

– Nie wiem, o kim mówisz – odparła Magda, jednocześnie minimalizując okno rozmowy.

– Z kim rozmawiasz? Daj – starsza kobieta sięgnęła do myszki, lecz córka przesunęła ją poza zasięg matki.

– To moja prywatna rozmowa – powiedziała, zamykając klapę laptopa.

– Już nie. Chcę wiedzieć, kim jest ten facet i co ty z nim robiłaś! Moja koleżanka was widziała! Razem! A ja… myślisz, że nie kojarzę faktów? Myślisz, że jestem kretynką?! Coś ty z nim robiła, gówniaro?!

Magda z trudem powstrzymywała złość. Cała się trzęsła.

– Nie twoja sprawa! To są moi znajomi! I on też! Nie masz prawa…

Matka wymierzyła jej siarczystego policzka. Dziewczyna spadła z krzesła na podłogę. Starsza kobieta stała nad nią, dysząc ciężko.

– Mam prawo – syknęła. – Ty puszczalska gówniaro… jestem twoją matką i mam prawo robić, co mi się żywnie podoba! Szatan cię opętał, ty… akceptowałam, że masz coraz gorsze stopnie, akceptowałam, że nie ma cię w domu. Myślę – dorasta. Zrezygnowałaś z kościoła, potem przestałaś ze mną rozmawiać, a teraz dowiaduję się, że włóczysz się po ulicach z jakimiś mężczyznami! O nie, gówniaro, tak nie będzie!

Magda siedziała na ziemi, trzymając się za policzek. Patrzyła, jak jej matka siada przed komputerem i otwiera klapę. Otwiera okno rozmowy…

Wstała. Złapała matkę z bluzkę, starając się odciągnąć ją od komputera.

– Nie możesz! Nie możesz, to są moje prywatne…

– Może.

Obejrzały się obydwie. W drzwiach pokoju stał ojciec. Był wściekły.

– Ostatnim razem, kiedy wyszłaś z domu – zaczął, drżącym głosem – poszedłem za tobą. Za wami. Nie za długo, ale wystarczająco, by zobaczyć, jak się do niego… łasisz. Kontynuuj – zwrócił się do żony. Popatrzył się znowu na Magdę. - A ty, siedź i ani drgnij.

Dziewczyna, trzęsąc się z wściekłości i strachu, siedziała na dywanie, podczas, gdy jej matka przeglądała wszystkie jej archiwalne rozmowy. Z przyjaciółkami, o chłopakach, o Marcinie i ich rozmowy, tak bardzo prywatne, że opowiadali sobie nawzajem o swoich seksualnych fantazjach.

Pół godziny później jej matka kroczyła po pokoju płacząc, podczas, gdy ojciec stał pod ścianą, zaciskając zęby.

– Z mojego łona… z dobrego domu… takie ścierwo, taka… dziwka – powtarzała raz po raz kobieta. Magda nic nie mówiła. Po prostu siedziała i patrzyła się tępo w ścianę.

Wreszcie ojciec wyprostował się. Jego dłonie powędrowały do paska.

– Wiele razy się wystrzegałem – mówił, nie patrząc się na nikogo. – Odpuszczałem. Ale to był błąd – odpiął pasek i zaczął go wysuwać ze spodni. – Mnie samego ojciec w domu lał, tobie chciałem tego oszczędzić. I mam za swoje.

Magda poderwała się z łóżka. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w twarz ojca. Matka zdawała się nie zwracać uwagi na to, co się dzieje.

– Tato…

Nie zwracał na nią uwagi. Przez chwilę stała w miejscu, niezdecydowana. Potem wybiegła z pokoju. W przedpokoju porwała płaszcz i buty, w samych skarpetkach, goniona krzykiem ojca, wybiegła na klatkę schodową.

Trzy minuty później biegła chodnikiem płacząc i wykręcając numer do Marcina.

Godzinę później, kiedy płacząc wtulała się w jego ramiona, powiedział jej, że ją kocha. Wyjawił, że czekał z tą wiadomością, by dorosła i mogła się wyprowadzić od swoich rodziców. Powiedział, że kupił jej w tajemnicy mieszkanie na osiedlu.

Tej nocy po raz pierwszy uprawiała seks.

 

***

 

Przez następne parę dni mieszkali razem. Potem Magda wróciła do domu, ale tylko po to, by wziąć swoje rzeczy i pogodzić się z rodzicami, którzy zdążyli już ochłonąć.

Pamięta ten czas bardzo dobrze. Rok, podczas którego oboje bawili się w panią i pana domu, kochając się nocami, w dzień przyjmując znajomych. Marcin pracował już wtedy jako poważny prawnik, zarabiając całkiem nieźle. Mogli sobie pozwolić, by na wakacje zrobić małe turne po Europie. Wspólnie odwiedzili też parę razy rodziców Magdy, którzy w końcu się do Marcina przekonali.

A kiedy nadeszła druga ich wspólna jesień, wszystko się zmieniło. W czasie sprzątania, Magda znalazła potwierdzenia przelewów na blisko dziesięć różnych kont. Kiedy spytała się o to Marcina, ten uśmiechnął się do niej ciepło.

– Wreszcie dojrzałaś – powiedział i uderzył ją w brzuch.

 

***

 

Marcin oparł się wygodnie na oparciu krzesła. Założył nogę na nogę.

– … I, wyobraź sobie, chciał jeszcze odszkodowanie! – wykrzyknął i roześmiał się głośno.

Siedzący na kanapie Szymon, mocno zbudowany czterdziestolatek, zawtórował mu ochoczo. Po chwili jednak spoważniał.

– Ale, ale – powiedział. – Coś mi się zdaję, że nudzimy twoją narzeczoną! Nie sądzę, byś ją wprowadził w arkana prawa na tyle, by zrozumiała, o czym rozmawiamy. Zresztą, ja sam ledwo nadążam. Wiesz, jak jest. Gdyby nie to, że kto inny śledzi za nas zmiany prawne, bylibyśmy w dupie.

Marcin pokiwał głową.

– To prawda. A Magdą się nie przejmuj, wiedziała, na co się pisze, mówiąc ,,tak” – znów się roześmiał. To co, jeszcze po kieliszku? Magda?

Pokręciła głową.

– Jesteś cudowny, ale ja już dziękuję. Jestem najedzona, wypiłam już dużo… to się może źle skończyć.

Popatrzył się pytająco na Szymona.

– Ale ty mi chyba nie odmówisz, co, szefie?

Tamten spojrzał na zegarek ze zmartwioną miną.

– Żona mnie zabije, no, ale daj. I tak wrócę taksówką.

Marcin chwycił butelkę czystej. Rozlał równo do kieliszków. Trzech.

– Choć tu – uśmiechnął się do Magdy. – Pij.

Podeszła i usiadła mu na kolanach. Cmoknęła w policzek. Z uśmiechem sięgnęła po alkohol.

Szymon patrzył się na nich z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Wiecie… – zaczął. – Kiedy tutaj przyszedłem, miałem wrażenie, że coś się pomiędzy wami stało. Magda tak się dziwnie, na ciebie patrzyła… – zawiesił głos, a kobieta poczuła, jak ręka Marcina zaciska się wokół jej talii. Upiła łyk z kieliszka i udała, że krzywi się od piekącej w gardle czystej. – … Ale teraz widzę, że ona patrzyła się na ciebie z pożądaniem – upił potężny łyk. – Marcin, ty bierz, póki możesz. Nawet nie wiesz, jak wszystko może się zepsuć po zaledwie trzynastu latach związku. Zazdroszczę wam, naprawdę. – Magda odetchnęła z ulgą, kiedy ściskająca ją z całej siły ręka się rozluźniła.

– Kuźwa, zaczynam pieprzyć – zaśmiał się Szymon. – A to dopiero czwarty kieliszek! Nie, koniec tego dobrego – dopił czystą to końca. – Muszę lecieć.

Magda natychmiast poderwała się z kolan przyszłego męża.

– Nie, nie, zostań! Jest jeszcze wcześnie…

Marcin uśmiechnął się sztucznie.

– Ona ma rację. Zostań jeszcze chwilę. A jak już musisz jechać, to pozwól, że zamówię ci taksówkę.

Szymon wstał, lekko chwiejąc się na nogach. Machnął dłonią.

– Doceniam waszą troskę, ale poradzę sobie. A ty – pogroził palcem Marcinowi – masz jutro przyjść do pracy bez kaca, choć nie wiem jak to zrobisz. Ja mogę, jestem szefem.

– Nie ma sprawy – uśmiechnął się pan domu – Moja przyszła ukołysze mnie do snu, prawda, kochanie?

Uśmiechnęła się szeroko.

– Jak będziesz grzeczny… może. Niewykluczone.

Szymon zaśmiał się i wymamrotał coś pod nosem. Lekko się chwiejąc podszedł do Marcina i uścisnął mu dłoń na pożegnanie.

 

***

 

Magda odwróciła się od drzwi, które dopiero co zamknęły się za gościem. Marcin stał na środku pokoju z zaciśniętymi ustami.

Nie patrząc się mu w oczy podeszła do stołu i zaczęła zbierać talerze. Zastawa dzwoniła, gdy układała ją na kupki, trzęsącymi się rękami. Przekładała talerz po talerzu, usiłując na niego nie patrzeć. On zaś stał w ciszy, prawie się nie ruszając.

Przez parę minut słychać było tylko brzęk. Wreszcie Marcin podszedł do stołu i w zamyśleniu chwycił widelec. Magda skuliła się i odskoczyła, lecz on tylko dołożył go do kupki innych sztućców.

– Przebieraj się – warknął. – Masz klienta.

Zamarła. Mechanicznie odłożyła talerz na stół i sięgnęła po drugi. W pół ruchu wycofała rękę. Z jej twarzy odpłynęła cała krew. Potem podeszła do niego i powoli uklękła na podłodze.

– Marcin, kochanie… – zaczęła. – Błagam cię… – Odetchnęła głębiej i jęknęła. Z jej oczu poleciały łzy. – Marcin, błagam, ja cię proszę, ja zrobię wszystko – wyrzucała z siebie pomiędzy jednym szlochem, a drugim. – Ja nie wytrzymam, Marcin!

– Uspokój się. Idź do łazienki. Umyj. Umaluj. Ubierz. Masz – zerknął na zegarek. – Pół godziny. Czekam na dole.

Wyszedł. Zostawił ją na klęczkach, usiłującą powstrzymać płacz.

 

***

 

Trochę ponad godzinę później byli na drugim końcu miasta. To było luksusowe osiedle mieszkaniowe, zbudowane z myślą o nowobogackich. Zatrzymali się przed bramą, gdzie zastali zaspanego ochroniarza, który, po skonsultowaniu się z klientem, wpuścił ich na teren blokowiska.

Magda siedziała na siedzeniu sztywno, jak kłoda i tylko mocno zaciśnięte w pieści dłonie, świadczyły o jej emocjach. Próbowała przestać myśleć. Biernie akceptować rzeczywistość i przyjąć to, co ją czeka. Prawie jej się to udawało.

Zatrzymali się. Marcin popatrzył się na nią badawczym wzrokiem. Uniósł sukienkę mini i uśmiechnął się na widok białych majtek z serduszkiem.

– Dobrze – pochwalił. – Ile masz lat?

– Dziewiętnaście – odparła wyprutym z emocji głosem.

– Imię?

– Ania. Chodzę do liceum. Wczoraj dostałam szóstkę z polskiego i jedynkę z matmy.

Pokiwał głową.

– Idź. Mieszkanie piętnaście, na czwartym piętrze. Masz zastukać cztery razy. Godzina. Będę tu na ciebie czekał. Jeśli coś będzie nie tak, zadzwoń. Idź już.

Bez słowa wysiadła. Drzwi klatki schodowej były przymknięte. Stukając obcasami weszła po schodach na czwarte piętro i zastukała. Otworzył jej ubrany w garnitur mężczyzna. Na oko miał ponad czterdzieści lat.

– Wejdź – rzucił.

Dopiero, gdy zatrzasnął za nią drzwi, przypatrzył się jej uważnie. Na jego twarz wypełzł lubieżny uśmiech.

– Cześć, jestem Andrzej. A ty jak masz na imię?

– Ania. Mam dziewiętnaście lat i…

Zamachał ręką, przerywając jej wpół zdania.

– Dobrze, dziecko. Wejdź – zaprosił ją do salonu. Spostrzegła, że przygotował łóżko. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Będę twoim tatą dzisiaj, dobrze?

– Dobrze, tatusiu.

Odchrząknął.

– Więc jak było w szkole?

– Ja… dostałam piątkę i… jedynkę z matematyki – spuściła smutnie głowę.

Westchnął. Brzęknęła sprzączka, zaszeleścił materiał.

– To niedobrze… jesteś niegrzeczna, nie uczyłaś się – wyjął pasek do końca. – Czeka cię kara. Połóż się na łóżku i podnieś spódniczkę.

Gdy to zrobiła zbliżył się. Tuż przy uchu poczuła jego śmierdzący alkoholem oddech.

– Kara będzie sroga. Płacz, jeśli chcesz.

 

***

 

Godzinę później, obolała i zobojętniała usiadła z powrotem obok Marcina. Świtało. W rękach trzymał gazetę. Zerknął na Magdę kątem oka.

– To ten? – zapytał, podsuwając jej pod nos kartki. Przyjrzała się zdjęciu. Pokiwała głową.

– Gruba ryba. Pokaż, ile ci dał.

Podała mu pieniądze. Liczył w skupieniu.

– Sześć stów. Nieźle. Masz dwie, znaj moją dobrą wolę – uśmiechnął się podając jej pieniądze. – Wracamy – uruchomił silnik.

Całą drogę przesiedziała w ciszy, kuląc się na przednim siedzeniu.

 

***

 

Kiedy dojechali, drętwo przeszła przez mieszkanie i usiadła w fotelu, wpatrując się tępo w przeciwległą ścianę. Była spokojna. Nie czuła się ani brudna, ani też nie nienawidziła swojego ciała. To dopiero miało nadejść. Teraz po prostu siedziała. Było jej wszystko jedno, jak gdyby świat przestał się liczyć.

Marcin wszedł za nią, przez chwilę się jej przyglądał, zafascynowany reakcją. Potem usiadł na sofie i zaczął czytać gazetę. Czekał.

Blisko godzinę później podniosła się z fotela i podeszła do stołu. Spokojnymi, opanowanymi ruchami wznowiła zbieranie naczyń.

Podszedł z tyłu i chwycił ją za gardło. Przycisnął do siebie.

– Dobrze ci było? – wydyszał jej w ucho. – Z tym bankowym pajacem. Lepiej, niż ze mną? Odpowiadaj! – szarpnął.

– Zostaw mnie – szepnęła. – Proszę.

Jego ręka zaczęła majstrować przy jej spodniach. Odpięła pasek.

– Marcin, proszę. Zostaw… kocham cię.

Roześmiał się głośno.

– Wiem, kochanie. Ja też cię kocham. Tak samo, jak każdą z moich dziewczyn.

Coś w niej pękło. Zadygotała. Świat stał się wyrazistszy, ostrzejszy. Jak gdyby właśnie się przebudziła z głębokiego snu.

– Marcin. Ja tak dłużej nie mogę. Puść mnie – szarpnęła się. Przytrzymał ją mocniej.

– Co ty wyprawiasz, dziecinko? – warknął. – Nigdzie nie idziesz!

Porwała ze stołu nóż. Marcin puścił ją i cofnął się parę kroków, zaskoczony. Odwróciła się do niego. Cała dygotała.

– No co ty… – zaczął.

– Mam już dość, Marcin! Dość, rozumiesz?! Kocham cię, ale ja tak dłużej nie mogę! Odchodzę.

Uśmiechnął się. Wyciągnął przed siebie ręce, jak gdyby chciał ją przytulić.

– Poczekaj, kochanie, porozmawiajmy. Znamy się tyle lat, nie możesz…

– Mogę!

Z oczu pociekły jej łzy. Wiedziała, że jeśli teraz czegoś nie zrobi, już zawsze zostanie przy nim. Patrzyła się mu prosto w oczy i czuła tylko miłość. A jednocześnie wiedziała, że musi uciec.

Na czoło wystąpił jej pot. Oddychała ciężko. Ręce trzęsły jej się tak, że ledwo udawało jej się trzymać w dłoni nóż.

Marcin postąpił krok do przodu. Jego buty zastukały na parkiecie.

Stuk, stuk.

– Oddaj to. Porozmawiamy spokojnie.

– Nie! Odsuń się, proszę!

Pół kroku do przodu. Stuk. Cofnęła się. Patrzyła teraz tylko na te buty, czarne, eleganckie, wypastowane na błysk. Stuk-stuk. Stanęły, oddalone od siebie o pół metra. Ich właściciel uśmiechnął się zimno.

– Nigdzie nie idziesz, kurwo! – krzyknął i rzucił się na nią z wyciągniętymi przed siebie rękami. Cofnęła się. Usunęła mu z drogi. Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk! Warknął. Chwycił ją za rękę, drugą sięgając do tej z nożem. Chciała się wyrwać, lecz nie puścił.

Nie pamiętała, kiedy zadała cios. W jednej chwili patrzył jej w oczy, w drugiej osuwał się na podłogę, z grymasem bólu na twarzy. Z klatki piersiowej sterczała tylko czarna rączka noża.

Stała nad nim, kiedy przez jego ciało przebiegały spazmy bólu. Próbował się podnieść i coś powiedzieć. Jedynym, co osiągnął była plama moczu rozlewająca się od krocza w dół, po spodniach.

Magda z niedowierzaniem patrzyła się na dygoczące ciało. Uklękła. Jej ręce gorączkowo błądziły po jego klatce piersiowej. Łzy spadały na koszulkę, mieszając się z krwią.

– Marcin, ja przepraszam! Ja nie chciałam! – łkała. – Kocham cię, Marcin…

Już się na nią nie patrzył. Jego twarz zastygła, a oczy zmętniały. Ona jednak siedziała przy nim, przytulając się do stygnącego ciała i płacząc.

Tak znaleźli ją zaalarmowani przez sąsiadów funkcjonariusze policji.

 

***

 

To była wiosna. Przez otwarte okno wpadał do sali orzeźwiający wietrzyk. Słychać było odległy świergot ptaków, gdzieś w tle przejeżdżały samochody.

Magda popatrzyła się po pomieszczeniu. Było pełne ludzi. Wszyscy stali, wpatrując się w podest, na którym, za długim, masywnym stołem, siedział sędzia. Jak z oddali dobiegały do niej jego słowa:

-… uznaje się winną zarzucanego czynu i na podstawie artykułu sto czterdziestego ósmego paragraf pierwszy kodeksu karnego skazuję się na karę dożywotniego pozbawienia wolności…

Nie słuchała dalej. Zaciśnięte w pięści dłonie schowała za plecami. Patrzyła przed siebie, z twarzą równie szarą, jak ściany celi, w której spędzić miała resztę swojego życia.

 

Kraków,

8 kwietnia 2010

Koniec

Komentarze

To tak jakby opowieść grozy? Bardzo obyczajowa, nie za bardzo fantastyczna. Gdzie kosmici? Gdzie kobold? Gdzie genetycznie modyfikowane krowy? Tym razem wskazywanie błędów pozostawiam Adamowi. Robi to sprawniej.

 
Erreth->
Hmm, tak, taka groza bardziej obyczajowa. Kosmici? Krowy? O wiele bardziej lubię pisać o psychice i ludziach, niż potworach ^^
Fakt, bardzo obyczajowo, ale tu nie ja wymyślałem, lecz życie. Ja tylko trochę to podkoloryzowałem i przeniosłem :)

Powiem wprost: portal nazywa się "Nowa Fantastyka". Oczekiwania odbiorców są wąskie, a zarazem szerokie - fantastyka w każdej formie. Tylko i aż fantastyka.

... choć - z tego, co sie orientuję - nigdzie nie ma napisane, że można tu wstawiac tylko teksty totalnie naszpikowane fantastyką. Ostatecznie, chodzi o same opowiadania, prawda? A fantastykę... piszę. Horrory, dokładnie. I nie muszą one mieć w sobie fantastyki, co chociażby i King pokazał (i nie tylko on, zresztą).
Czy zaś fantaści czytają tylko fantastykę... tu bym dyskutował. Nie wiem. Napisałem, dodalem, najwyżej tekst doczeka się paru ciosów, jestem gotowy podjąć ryzyko :)

Jasne. Uprzedzam tylko to, co pewnie przeczytasz, kiedy zajrzy tu Jakub. :)

Cedrik. Przytoczę jedno zdanie z Twojego tekstu: "Wczoraj dostałam szóstkę z polskiego i jedynkę z matmy." Mniej więcej to samo mogę powiedzieć o opowiadaniu: no nie... bez przesady: trója z polskiego.
Fantastyka była zresztą. W swobodnym, pozbawionym logiki mieszaniu różnych elementów, posługiwaniu się oklepanymi schematami  i używaniu ich w sposób równie oklepany, niespójny w dodatku. Miałem wrażenie oglądania filmu klasy b z rodzaju taniej tragedii rodzinnej. Schematy: dziewczyna-bohaterka dorasta - oczywiście jej emocje przedstawione najbardziej przewidywalnie jak to było możliwe. Rodzice: oczywiście dramat, bicie, bue - wyskakują jak Filip z konopii w połowie i potem słuch o nich ginie. Chłopak, co to wydaje się najnajnaj: najpierw taki zdystansowany uśmiechnięty, potem od dziwek wyzywa, a na koniec w alfonsa się zamienia (galerianką bohaterka czyżby była?) - poraża wszystkich swoją plastikowością
Sam tekst zaczyna się od opisu, wskazuje na bardziej osobisty charakter narracji, a potem brnie w  labirynt zupełnie bezpłciowej uczuciowości. Przy czym język nie dąży w tę samą stronę, jest mało sugestywny, tam gdzie powinien być; gdzieś, gdzie powinnien zwolnić, zdania zawierają po dwa słowa; zdania z gatunku: "W całym pokoju unosił się zapach spełnienia." - zobowiązuja do kontynuowania takiego stylu, a u Ciebie to takie pojedyncze dziwadła wystające tu i ówdzie bez koneksji z resztą.
No i to co w twórczości z gatunku obyczajowych najważeniejsze: brakuje  tła. Przedstawiasz jakieś zdarzenia, ale to bardziej wyrwane z kontekstu mysli, zupełnie niepasujące do takiej tematyki. A sam finał (do niego zapewne nawiązuje tytuł), nie wywodzi się płynnie z treści, a istnieje sobie ot tak - żeby utwór skończył się efekciarsko.
Tak wiem: Opowiadanie zostało oparte na faktach. No to w takim razie, widać, nie wszystkie fakty warte są spisania albo należy się do nich zabierać z większą dyscypliną i przede wszystkim z pomysłem.
Na zachętę: 2/6 I  apeluję o pisanie jednak Fantastyki: tam łatwiej  nie popełniać gaf.

wysniony -> Dziękować :)
 
Powiem tak - mea culpa maxima. Fantastykę pisuję, to dziwadło jest pojedynczą rzeczą, po prostu byłem ciekawy jak wyszło... jak widac - nijak. Wracam do horrorów :)

To i ja pokopię...

Chyba zacznę traktować specjalnie wszystkie opowiadania, które zaczynają się opisem warunków meteorologicznych. Nawet jeśli w zamierzeniach pogoda ma czytelnika wprowadzić w akcję...

"Najwyższy czas" to nie trzynaście, a szesnaście, nadal i mimo wszystko, i chociaż nie lubię się babrać w fizjologii.
"Smieci" nie "śmiecie".
"Minął rok, a potem półtorej". Półtorej czego? Bo rozumiem, że nie roku?
Jak w maleńkiej kuchni zmieściła się lada?
Rozumiem, że znajomość plotek internetowych i czytanie prasy brukowej są warunkiem koniecznym, aby rozwinąć inteligencję i łatwość wyrabiania sobie opinii na różne tematy? :)
"Matka wymierzyła jej siarczystego policzka." Argh.
"Poważny" czy "poważany" prawnik?

Nie mam siły cytować wszystkiego.

Wspaniałe, powalające szaleństwo przecinkowe. Co za tym idzie - zdania jakie są, każdy przeczyta, to parafraza, i nie wiedzieć, zrozumie, czy nie zrozumie, a składnia ginie, podczas gdy w tych zdaniach można przecież, porobić inne przerwy, niż te, które ty robisz.

Już się odczepiam od przecinków.

Samo opowiadanie bardzo... Mało fantastyczne. Dlatego już nic więcej nie dodam.

"Rozumiem, że znajomość plotek internetowych i czytanie prasy brukowej są warunkiem koniecznym," - ze zmęczenia sama popełniam błędy, jak widać. To pewnie dlatego, że nie przeczytałam komentarza przed dodaniem.

Nowa Fantastyka